Rafał Sokołowski jest naszym lokalnym torontońskim zjawiskiem. Dla tutejszej Polonii powinien on być szczególnie cenny ponieważ pozwala nam doświadczyć tutejszych codziennych realiów widzianych okiem Polaka, który to punkt widzenia jest w Kanadzie zastanawiająco rzadki biorąc pod uwagę liczebność naszych rodaków w tym kraju.
Absolwent National Theatre School of Canada, z tytułem Master of Fine Arts z lokalnego York University w Toronto, Sokołowski do tej pory koncentrował się na krótkometrażowych dokumentach. Jego “Three Mothers” (2009) oraz “Seventh Day” (2013) odebrane zostały bardzo przychylnie przez publiczność i krytykę. Po ich nakręceniu Sokołowski wydawał się poświęcać więcej czasu nauczaniem studentów (prowadzi zajęcia m.in w swojej alma mater, National Theatre School of Canada, w York University, w Ryerson University oraz w Ohio University) niż robieniem filmów. Z zaciekawieniem więc dostrzegłem jego fabularny debiut w pełnym metrażu pod tytułem “22 Chaser”.
Film opowiada historię młodego małżeństwa (Ben i Avery z synem Zachem), które podjęło ambitną decyzję przeprowadzki z małomiasteczkowego środowiska kanadyjskich prerii do Toronto. Idealistyczne marzenia, którymi wypełnili sobie głowy, zderzają się tutaj ze stromą ścianą finansowych i czasowych wymagań jakie stawiają przed nimi dzisiejsze realia życiowe w Toronto. Praca od rana do późnego wieczora, zarobki nie wystarczające nawet na pokrycie podstawowych potrzeb, poniżenie koniecznością korzystania z food banku, problemy aklimatyzacji środowiskowej ich syna, oto elementy codzienności, z którymi wielu imigrantów z Polski potrafiłoby się natychmiast utożsamić.
Ben, grany przez Briana J. Smith’a, znalazł pracę w firmie holowniczej “JackRabbit”. Już w początkowych scenach filmu dowiadujemy się o podziale kierowców autolawet (tow-trucks) pomiędzy “by-laws” i “chasers” - pierwsi z nich zajmują się usuwaniem źle zaparkowanych samochodów, ci drudzy reprezentują swoistą elitę tego biznesu. Chasers ścigają się na miejsca wypadków gdzie ich usługi są wynagradzane nie tylko według stawki kilometrowej, ale głównie poprzez komisje (kick-backs) wypłacane im przez mechaników zakładów naprawczych, które w zależności od rozmiarów zniszczenia i marki samochodu sięgają od 5% do 15% kosztów naprawy.
Ben pracuje na lawecie jako kierowca “by-law”, ale szybko się orientuje, że z takiej pracy trudno utrzymać rodzinę. Lawinowy rozwój wydarzeń zmusza Bena do szukania wejścia na wysoce konkurencyjny rynek chaserów. Scenariusz Sokołowskiego zamienia życie Bena w prawdziwy koszmar jakby według zasady Murphy’ego (“everything that can go wrong will go wrong at the worst possible time”). Mamy tu właściciela firmy oszukującego swoich pracowników, mamy policjanta, który jest fasadą dla gangu zajmującego się lichwiarskimi pożyczkami (loan sharking), mamy fałszywego przyjaciela, który pod płaszczykiem wyciągania pomocnej ręki usiłuje uwieść mu żonę, są też inni chaserzy gotowi bronić dostępu do swojego lukratywnego rynku pracy wszelkimi środkami. W tym brutalnym świecie “dog-eat-dog” nie ma jednoznacznie pozytywnych postaci. Ludzie walczą o pieniądz, pozbawieni skrupułów, egoistyczni czasem aż do narcyzmu.
Chwilami film nabiera cech niemal kultowych. Chaser Wayne, jeden z mniej jednolicie czarnych charakterów grany znakomicie przez innego torontońskiego aktora, Raoula Trujillo, wypowiada te słowa, które mają służyć Benowi za jego nowy moralny kompas: “You know what’s civilised? Men cheating, raping and killing everything in their way. Civilisation is a fricken highway of bones. You want a place on that road? Pay the goddamn toll.” (Jest to jedna z tych linijek, o których aktorzy marzą, bo wchodzą one w legendę kinematografii.)
W tym środowisku pieniądz wydaje się jedynym motywatorem działania, jedynym źródłem wartości, kluczem otwierającym nowe drzwi i perspektywy. Pieniądz wszystko tłumaczy i uświęca wszelkie środki. W ustach bohaterów pojawia się jak mantra ich motto powtarzane przy każdej okazji: “Money is on the road”. Z biegiem filmu coraz częściej brzmi to jak ich pacierz.
Jest coś w filmie Sokołowskiego co przypomina atmosferę filmów Quentina Tarantino. O ile jednak Tarantino zwykle śledzi swoją kamerą ruchy psychopatycznych morderców, o tyle obiektyw Sokołowskiego koncentruje się jakby na ich ofiarach.
Oczywiście film nie jest jednolicie czarny. Na tle porażek Bena, który jest zupełnie bezradny wobec wielkomiejskiego środowiska małych kanciarzy, zarysowuje się całkiem wyraźnie optymistyczne przesłanie Sokołowskiego. W tym niemal apokaliptycznym krajobrazie pozbawionym moralnych wartości, gdzie nikomu nie można ufać i na nikogo nie można liczyć, gdzie brutalny wyzysk ukrywa się podstępnie nawet za mundurem przedstawicieli organów prawa, jedynym punktem oporu, jedynym schronieniem i ostatnim ratunkiem pozostaje rodzina. Ta afirmacja rodziny przez Sokołowskiego jest tym bardziej cenna ponieważ w dzisiejszych środkach masowego przekazu jest ona zjawiskiem niezwykle rzadkim. W tym filmie widzimy, że to rodzina jest punktem wyjściowym do budowy lepszej przyszłości. To w niej powstają plany pozwalające na realizację naszych marzeń. Ona jest miejscem gdzie nasze wartości moralne, nasz humanizm może przetrwać najgorsze próby. Rodzina jest tym miejscem, w którym mężczyzna dorasta w pełni do swojej społecznej roli.
Ben potrzebuje odpowiedzialności jaką czuje za swoją rodzinę. To ona daje mu determinację i siłę przetrwania. Bez rodziny walka z niesprawiedliwością, która go otacza nie miałaby dla niego sensu. Łatwiej byłoby rzucić wszystko i odejść. Ale wizja utraty rodziny pozwala Benowi lepiej zrozumieć jej wartość, a przez to również swoją własną.
Rafał Sokołowski z łatwością i gracją przeskoczył z dokumentalisty na reżysera pełnometrażowych filmów fabularnych. Jest bardzo budujące, że mimo robienia swojego magisterium w tej ideologicznej twierdzy politycznej poprawności jaką jest York University, Sokołowski pozostał moralnie nieskażony. W świecie w którym się poruszają jego bohaterowie, koncepty “bezpiecznych miejsc”, “białych przywilejów czy “hierarchicznych patriarchatów”, tak modnych w tej chwili na wydziałach nauk społecznych większości północnoamerykańskich uczelni, nie mogłyby być niczym innym niż bezsensownym bełkotem wyklutym w mózgach okaleczonych piętnem kompleksu martyrologii.
“22 Chaser” ogląda się bardzo dobrze: film ma świetne zdjęcia, niezawodne aktorstwo i żywą akcję. Trudno go zaszufladkować. Mimo wielu mocnych scen, które byłyby całkiem na miejscu w “Mad Max” albo “Sin City”, nie ma w nim intencjonalnej, komiksowej przesady, ani bohaterów odpornych na wszelkie zło. Wprost przeciwnie. Ben i Avery robią wszystko, aby złapać trwały grunt pod nogami, ale wydaje on się im wymykać spod stóp z każdą kolejną sceną. Widzimy ich słabość i ułomność na każdym kroku. Nigdy nie opuszcza nas uczucie pełnej realności otaczającego ich świata. Świadomość tego, że taki świat istnieje nie gdzieś w przyszłości, ale teraz i tuż koło nas, daje widzom z Toronto dodatkowy dreszczyk emocji.
Tempo w jakim następuje transformacja Bena z naiwnego i prostodusznego prowincjusza na kutego na cztery nogi chasera jest być może najmniej wiarygodnym elementem tej historii. Niemniej to właśnie dzięki temu film zyskuje swoje zaskakujące, ale jakże satysfakcjonujące zakończenie. Aczkolwiek nie do końca można je uznać za amerykański “happy end”. I tym lepiej dla filmu.
Pozostaje nam teraz z niecierpliwością oczekiwać na następną produkcję Rafała Sokołowskiego. “22 Chaser” jest jego niewątpliwym sukcesem, który wyostrza mocno apetyt.
Jacek Klamrowski