farolwebad1

A+ A A-
piątek, 18 styczeń 2013 15:06

Wojna, którą właśnie przegraliśmy (3)

Jednym z problemów polskiej debaty politycznej jest brak programu reform; dlatego z prawdziwą przyjemnością przedstawiamy Państwu propozycję programową człowieka czynu i praktyki, Jana Kowalskiego, stałym Czytelnikom znanego z publicystyki kilka lat temu zamieszczanej na naszych łamach.
Nie bójmy się myśleć o Polsce radykalnie i do końca. Przyszłość, nawet ta najbliższa, może bowiem nieść wielkie zmiany dla Europy i świata. Zapraszamy więc do wspólnego myślenia z troską o Polsce. (red)

 


kowalskiglowkaKsiążką, która otworzyła mi oczy, był "Wolny wybór" Miltona Friedmana – ulubiona pozycja wszystkich konserwatywnych liberałów. Jej sens w części amerykańskiej sprowadzał się bowiem do konkluzji, że skoro cały świat chce dolarów amerykańskich, a Stany Zjednoczone dysponują drukarką tychże, to nic prostszego jak zwiększyć moce produkcyjne druku. Oficjalnie, zaledwie 15 lat wcześniej, w roku 1971, prezydent Nixon zamknął erę Breton Woods, która przetrwała 25 lat. Stany Zjednoczone przestały gwarantować wymianę każdego dolara papierowego na złotą dolarówkę. Teraz, nie oglądając się na żadne teorie towarowo-pieniężne dotyczące ilości pieniędzy w obiegu i nie mając związanych rąk jakimikolwiek umowami, Stany Zjednoczone zaczęły produkować zielone banknoty. W ilości, które same uznały za stosowne. Czy sam Milton Friedman może zostać uznany za winnego kryzysu, który wybuchł 25 lat później? Nie w większym, ale i nie mniejszym stopniu jak Jan Jakub Rousseau i encyklopedyści za zbrodnie rewolucji francuskiej.


Skoro raz oderwano się w myśleniu o pieniądzach od otaczającej nas rzeczywistości i odpowiedzialności za nią, można było zacząć kreować wirtualny świat finansów. Tak się niebawem stało pod nazwą Nowych Produktów Bankowych. Kiedyś bank miał pieniądze, jeżeli klient przyniósł do banku swoje pieniądze, czyli mówiąc mądrze, je zdeponował. Ktoś inny za pośrednictwem banku je pożyczył. Zysk banku stanowiła różnica w oprocentowaniu depozytów i kredytów, dwa do trzech procent. Jeśli Stany Zjednoczone, nie oglądając się na nic, zaczęły drukować pieniądze, dlaczego nie miałyby tego samego powtórzyć banki. Oczywiście nie miały drukarki, ale jej nie potrzebowały. Wystarczyło, że w banku pojawił się klient, który wziął pożyczkę hipoteczną na zakup domu wartości 50.000 dolarów. Bank udzielał tej pożyczki, traktował jako pewnik, że klient w ciągu najbliższych 20 lat te pieniądze wraz z odsetkami spłaci, dodawał spodziewany wzrost wartości nieruchomości i podliczał, że dysponuje środkami własnymi w wysokości 100.000 dolarów zabezpieczonymi nieruchomością, na który przed chwilą udzielił kredytu. To tylko nam się wydaje, że to szaleństwo. Dziesiątki tysięcy młodych zdolnych absolwentów najbardziej renomowanych uczelni pracowało po kilkanaście godzin na dobę nad tworzeniem Nowych Produktów. Już ten fakt pokazuje, jak rozeszły się normy moralne z tak zwaną normalną działalnością gospodarczą gwarantowaną prawem. Każdy z tych młodych zdolnych musiał przecież powiedzieć OK, wchodzę w to, przy akceptacji własnego sumienia.
Już po pęknięciu bańki spekulacyjnej, gdy straszne słowo kryzys we wszelkich językach przetoczyło się przez cały świat, w Stanach Zjednoczonych dokonano podsumowania ich pracy. Jeden dolar rzeczywisty przyniesiony do banku zyskiwał wartość trzydziestu dolarów. Przez kilka lat myślano nawet, że to są prawdziwe dolary. A potem okazało się, że większość tych banków jest za duża, żeby upaść, i muszą być uratowane prawdziwymi dolarami z kieszeni amerykańskich podatników. Bo do tego sprowadzała się polityczna decyzja wpompowania w system bankowy półtora biliona dolarów ustalona przez Waszyngton. Jaką pierwszą decyzję podjęły uratowane banki? Czy może postanowiły zrewidować swoją filozofię albo zredukować premie dla zarządów? Co to, to nie. Postanowiły odrobić straty, grając na rynku ogromnymi kwotami. Chory system finansowy, który opanował świat rzeczywistej gospodarki, niszcząc i plądrując tradycyjne rynki, pozostał nietknięty. Nie zdając sobie z tego sprawy, wszyscy płacimy za to z własnej kieszeni, nalewając na przykład benzynę do baku za prawie sześć złotych albo płacąc dwukrotnie drożej za jedzenie. Ten chory system dotknął również w wielkiej mierze państwa po latach komunizmu wracające do Wolnego Świata i wydawałoby się wolnej gospodarki. (Opiszę to w części polskiej.)


II. 3. Unia Europejska, czyli Niemcy biorą wszystko
Unia Europejska początkowo była miłym i sympatycznym projektem. Wspólnotą Węgla i Stali i wolnego handlu w ramach kilku państw. W zamierzeniu politycznym miała być tamą przeciwko zakusom Sowietów i infiltracji Zachodu przez propagandę komunistyczną. Dzięki ogromnej pomocy Stanów Zjednoczonych ta część projektu zakończyła się sukcesem. Dzięki planowi Marschalla zniszczona w czasie II wojny światowej Europa Zachodnia, a przede wszystkim państwo agresor, Niemcy, przekształciły się w potęgę gospodarczą. Po to, by od tej pory być już tylko miłym kupieckim narodem i państwem. Gdy w roku 1986 ówczesna Europejska Wspólnota Gospodarcza objęła swoim zasięgiem Hiszpanię i Portugalię, w wieku czternastu lat zacząłem myśleć o niej jako o krainie mlekiem i miodem płynącej. Dziwne było tylko jedno, w ciągu kolejnych lat 25-procentowe bezrobocie w Hiszpanii wcale nie zamierzało spadać. Potem z chwilą wycofania się Sowietów z Europy, do Unii zaczęły aspirować byłe demoludy. Kraina mlekiem i miodem płynąca miała ogarnąć bez mała cały kontynent.


Teraz jesteśmy już oczywiście o tych parę lat mądrzejsi, przynajmniej powinniśmy. Ale już wtedy, gdy emisariusze zjednoczonej Europy zaczęli przenikać na nasze ziemie, powinniśmy zauważyć jedno. Ich taktyka była taktyką najeźdźców. Jak najszybciej nas podbić i skolonizować. Co więcej, firmy zachodnie, które rzuciły się na podbój naszych ziem, miały zapewnioną pomoc finansową i ubezpieczenie prawne ze strony własnych państw. Niemcy mieli rzecz jasna najbliżej. Ten planowy podbój okazał się stosunkowo łatwy. Sowieci wycofali się dla przegrupowania swoich sił i nie stawiali przeszkód. Ich komunistyczni namiestnicy zajęli się wykrawaniem dla siebie prywatnych majątków z dóbr narodowych. Dotychczasowa opozycja żyjąca od lat na utrzymaniu Zachodu uznała za swoisty rewanż oddanie gospodarki państwa w zachodnie ręce. Zwłaszcza, że bez poparcia Zachodu nigdy nie stałaby się elitą władzy. Inne, tajne czynniki na razie pomińmy. Jako naród i państwo staliśmy się łupem dla najeźdźców z Zachodu. Nasza ówczesna elita polityczna o pochodzeniu opozycyjnym została dzięki temu nagrodzona. Pamiętacie ministra gospodarki o nazwisku Lewandowski? Twierdził, że kolejne wielkie dochodowe przedsiębiorstwa są warte tyle, ile w danej chwili ktoś gotów jest zapłacić. I w związku z tym wyprzedawał dochodowe, ale państwowe firmy za mniej niż warte były działki, na których stały. A czasem za mniej niż miały środków na rachunku bankowym. Sprzedawał firmom z Zachodu, bo tylko one dysponowały rokującym na przyszłość know-how. Oczywiście, że wiedziały jak, bo najczęściej były to firmy konkurencyjne w stosunku do przejmowanych za grosze. Człowiek o nazwisku Leśniak, mieszkaniec mojej wsi i właściciel wiejskiego sklepu, wcale nie był głupszy. Gdy tylko pojawiła się okazja i konkurencyjny sklep bankrutującej Gminnej Spółdzielni został wystawiony na sprzedaż, natychmiast go kupił, a potem zamknął. Dysponował know-how i pieniędzmi. Za jedyne pięćdziesiąt tysięcy złotych pozbył się konkurencji i przejął jej klientów. Piszę o tym, żebyśmy zrozumieli wreszcie, w jak prymitywny sposób zostaliśmy sprzedani przez Polaków, teoretycznie takich samych jak my. Mieniących się naszymi reprezentantami, a w rzeczywistości sprzedawczyków. Oczywiście Czesi tak nie zrobili, ale Czesi, jak wiemy, są mądrzejsi i mniej przekupni. W końcu to nie żaden Czech, ale wspomniany wyżej minister Lewandowski z partii obecnie panującej jest komisarzem finansowym Unii.


Wróćmy jednak do spraw europejskich. To, że nas i większość byłych państw Obozu, z chwalebnym wyjątkiem Czech i terenów Niemiec Wschodnich włączonych wprost do państwa niemieckiego, państwa zachodnie podbiły, nie dziwi. W końcu sami się o to prosiliśmy. Zdziwienie jednak wywołuje sytuacja w samej Starej Unii. W państwach, które miały stać się częścią krainy miodem i mlekiem płynącej, a już zbankrutowały, jak Grecja, lub stoją nad przepaścią, jak Hiszpania, Portugalia czy następne w kolejności Włochy. Nawet Francja pogrąża się w kryzysie i w niedalekiej przyszłości może się okazać, że dołącza do grona państw bankrutów. A przecież państwa te mieszczą się w pierwszej dziesiątce najbardziej rozwiniętych państw świata.


Pomocą w wyjaśnieniu tej zagadki jest statystyka. Zatem, chociaż jest to dziedzina do cna zakłamana, i tak wiele nam wyjaśnia. Za rok 2011, rok kryzysu ogólnoeuropejskiego dodajmy, gospodarka niemiecka zanotowała kolejny rok dynamicznego wzrostu eksportu. Nadwyżka handlowa Niemiec, czyli przewaga eksportu nad importem, sięgnęła 100 miliardów euro, przekraczając kwotę 1100 miliardów euro (słownie: jeden bilion sto miliardów). Wszystkie inne państwa, włączając w to nie tylko Hiszpanię i Portugalię, ale również Francję, odnotowały bilans ujemny. W ciągu 10 lat niemiecki eksport prawie się podwoił, a import wzrósł jedynie o 7 proc. A pamiętajmy, że to tylko statystyka i w tych zakłamanych zestawieniach firmy będące własnością niemiecką, na przykład Volkswagen Polska, czeska Skoda czy teoretycznie hiszpański Seat, występują jako firmy danych państw. Gdybyśmy przeprowadzili niezależne badania statystyczne, na które w obecnym czasie poprawności politycznej nikt się nie zgodzi, przestraszylibyśmy się wyników.


Grecka ulica obudziła się już kilka lat temu, wykrzykując otwartym tekstem, co im mogą Niemcy zrobić i że nie oddadzą Niemcom swoich przedsiębiorstw. O polskim zatroskaniu publicystycznym, jak długo jeszcze niemiecki podatnik będzie dokładał do Europy, nie wspominajmy w tym momencie. Jako ostatnia z ręką w nocniku obudziła się Francja. Przywódcom Francji pozostało jedynie odstawianie bufonady w stylu wielkiego duetu Sarkozy – Merkel. W rzeczywistości znaleźli się w sytuacji chłopca na posyłki. Oczywiście nawet dyplomacja niemiecka nie może się do tego przyznać. Jak to się stało, że podatnik niemiecki podbił Europę bez jednego wystrzału i nikt tego nie zauważył? Zastosowano polski wariant, tyle że trzydzieści lat wcześniej.

cdn

Opublikowano w Teksty
piątek, 18 styczeń 2013 15:00

Owsiakiada

ligezaLudzi można przekonać do wszystkiego. Zaszczepić im szlachetną wzniosłość albo podłą nikczemność. Można zbudować z nimi świat, i można przy ich współudziale świat spopielić. Wystarczy odpowiednio dobrać emocje, a następnie szczelnie wypełnić nimi ludzkie głowy.
Tę trudną sztukę manipulacji Jerzy Owsiak opanował perfekcyjnie. W efekcie prywatna fundacja wyręcza państwo w jego obowiązkach, a klakierzy z deficytem rozumności na czołach aż cmokają z zachwytu.
Przez dwa ostatnie dziesięciolecia sprytnie nakręcani Polacy ofiarowali fundacji Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy i jej dyrygentowi Jerzemu Owsiakowi majątek wart około pół miliarda złotych. Nie żadnym szpitalom i nie żadnym "chorym" czy "umierającym dzieciom", i nie "ciężarnym chorym na cukrzycę", i nie "seniorom", lecz właśnie wymienionej wyżej z imienia i nazwiska fundacji. Z samych odsetek od tej ludzkiej dobroci, wzmożeni moralnie owsiakowi filantropi wykroili – komu, komu, bo idę do domu? – samym sobie wykroili, wielomilionowy majątek. Co więcej, wcale tego nie ukrywają, a fakty wręcz wylewają się ze sprawozdań finansowych. Najciekawsze zaś (i zarazem najgroźniejsze dla wspólnotowej kondycji moralnej) – że nie ma w tym złamanego prawa, a i o złamanych sumieniach nie ma co gadać.
Natomiast tych, którym powyższe niespecjalnie się podoba i którzy właśnie z tych powodów cały ów owsiakowy proceder ważą się krytykować, kwestionując intencje organizatorów, szykanuje się, niekiedy grożąc "przyłożeniem z baśki".

 

A dziad śliwki rwie
Jak powszechnie wiadomo – a co bardzo starannie od lat kultywuje w narodzie "Gazeta Wybiórcza" do spółki z Tusk Vision Network oraz całą resztą kulturowych marksistów zapatrzonych w polityczną poprawność – jak powszechnie wiadomo, powtarzam, Polacy pasjami kochają tradycje, zwłaszcza te złe. Zatem jak co roku w okolicach połowy stycznia, również w minioną niedzielę, owsiaczątka płci obojga, do bólu szyszynek rozwibrowane telewizyjnymi migawkami, ponownie chwacko-dziarsko i nie zważając na mróz zbierały pieniądze "dla potrzebujących". W tym samym czasie ich dziad Owsiak swoim dziadowskim zwyczajem śliwki rwał, ino huczało w telewizyjnym sadzie.
Swoją drogą w tym miejscu bardzo pana Jerzego przepraszam, bo przecież żaden z niego dziad. Przeciwnie. Było nie było, nieruchomości pozostające w dyspozycji WOŚP warte są już grube miliony. Jak by nie patrzeć i jak by nie liczyć, miliony uciułane świąteczną krwawicą tysięcy przemarzniętych owsiaczątek, z samych tylko odsetek od darowizn, z którymi to odsetkami fundacja robi, co chce.
Nic nie zmyślam. Jerzy Owsiak: "odsetki możemy wydać na to, na co chcemy. Jak to się komuś nie podoba, to może nie wrzucać następnym razem". Zaiste, pięknie ujęte. Nie ma co. Można powiedzieć: ujęte klasycznie po owsiakowemu, czyli właśnie "z baśki".
Dlaczego w moim przekonaniu tak zwany Finał Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy to przedsięwzięcie zasługujące na krytykę, więcej, na anatemę? Najkrócej: dlatego, że WOŚP zniekształca pojęcia filantropii i jałmużny, zakłamuje ideę wspólnotowej solidarności, generuje łże-ofiarność oraz łże-miłosierdzie, kaleczy urzędnicze sumienia, wreszcie dewastuje śmiertelnie charaktery ludzi prawych, aczkolwiek nieświadomych skali oszustwa, w jakie się angażują i jakie swoją postawą niechcący wspierają.
Wisienki na torcie
Wszystko co napisałem powyżej, są to sprawy znane i weryfikowalne (oczywiście znane i weryfikowalne poza medialnym mainstreamem). Dlatego w tym miejscu pozwolę sobie dorzucić jedynie kilka dodatkowych wątpliwości, powiedzmy w charakterze wisienek na mocno zakalcowatym torcie WOŚP.
Wątpliwość pierwsza: jak mają się koszty przygotowania infrastruktury "wielkiego finału", ale koszty łączne, z kwotami fundowanymi przez państwo czy samorządy terytorialne oraz tymi wysupłanymi przez sponsorów – do ilości środków zebranych podczas samej imprezy? Czyli na ile finansowo efektywna jest sama impreza?
Wątpliwość druga: kto jest właścicielem przekazanego szpitalom sprzętu, skoro mówi się o użyczeniu, a nie darowiźnie, oraz jakie konsekwencje prawne i finansowe te okoliczności za sobą pociągają?
Wątpliwość trzecia: jakie wydatki dodatkowe generuje eksploatacja sprzętu przekazanego placówkom medycznym, czy WOŚP w tych wydatkach w jakikolwiek sposób partycypuje, a jeśli tak, to czemu w sprawozdaniach finansowych nie ma o tym ani słowa?
Podsumowując: czy skórka pt. "Wielki Finał" warta jest wyprawki i czy przed sięgnięciem do portfela nie należałoby zacząć od odpowiedzi na zaproponowane pytania?

 

Dysonans poznawczy
Wiem, nie lubimy pytań, preferujemy odpowiedzi potwierdzające zaszczepioną nam wcześniej wizję człowieka oraz sposób postrzegania świata, narzucany cięgiem przez wszechobecne i wszechwładne media. Gdy atakują nas informacje antynomiczne do ugruntowanych poglądów, zwykle wpadamy w poznawczy dysonans, więc rozbieżności wywołujące dyskomfort staramy się jak najszybciej usunąć. Racjonalizując dziwactwa, do których czujemy się przymuszani, budujemy sztuczne usprawiedliwienia. Jest to naturalny mechanizm obronny, rzecz w tym, że metoda zaprzeczenia, dość wygodna i nader skuteczna, solidnie zakłamuje rzeczywistość. A wtedy zwykle bardzo długo trwa i bardzo wiele kosztuje proces odzyskiwania dla przyzwoitości ludzi tak mocno zagubionych moralnie.


I na koniec: jeśli w powyższej konkluzji ktoś nie dostrzeże związku z tematem niniejszego felietonu, jeśli po ludzku z żywymi woli naprzód kroczyć, by z nimi kręcić lody (lody owsiakiady), to nic nie będę mógł na to poradzić. Byłoby mi jednak bardzo przykro z tego powodu, bo wówczas poczułbym się, jakbym obserwował zdezorientowany mentalnie tłum, nagradzający owacyjnie członków Chóru Aleksandrowa za wykonanie "Czerwonych maków na Monte Cassino". Bo proszę sobie wyobrazić, to także jest we współczesnej Polsce możliwe.
W sumie we współczesnej Polsce możliwe jest niemal wszystko. W tym choćby to, że na działalność partii politycznych wydajemy kilka razy więcej publicznych milionów (na dofinansowanie LOT-u nawet kilkanaście razy), niż te z mroźnym przytupem i medialnym zadęciem zbierane w czasie finału WOŚP. Z czego płynie wniosek, iż na elementarną spostrzegawczość oraz elementarną przyzwoitość coraz mniej zostaje Polakom miejsca. Czerwone serduszka zaklejają im oczy i bez reszty wypełniają mózgi.

 

•••


Chcesz ratować chore dzieci? Ratuj. Chcesz wspierać seniorów? Wspieraj. WOŚP nie jest do tego potrzebna. "Kiedy więc dajesz jałmużnę, nie trąb przed sobą" – powiada Ewangelista. Nie graj zatem w orkiestrze Owsiaka, nie śpiewaj w jego chórze, nie wznoś owsiakowego imperium. Metody tego człowieka oraz jego biznesy odeślij na Księżyc – a nawet jeszcze trochę dalej. Jeśli naprawdę chcesz być sobą, jeśli naprawdę pragniesz pomagać innym, graj solo.


Krzysztof Ligęza
www.myslozbrodnik.pl

Opublikowano w Krzysztof Ligęza
piątek, 18 styczeń 2013 13:58

Okupanci skaczą na kasę

michalkiewiczJeszcze nie przebrzmiały echa Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy, która 13 stycznia zbierała pieniądze nie tylko na chore dzieci, ale również – na zagadkowe "zestawy geriatryczne" dla schorowanych starców – a już nadszedł XVI Dzień Judaizmu, z dwuznacznym hasłem: "Ja jestem Józef, wasz brat".


Echa Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy zabrzmiały w tym roku szczególnie głęboko i też wieloznacznie, ponieważ "Jurek Owsiak", jakby wyczuwając szóstym zmysłem troski i niepokoje pana ministra Rostowskiego, które są przecież tylko refleksem trosk i niepokojów naszych bezpieczniackich okupantów, którzy z kolei wychodzą naprzeciw zaniepokojeniu finansowych grandziarzy, spodziewających się w bieżącym roku wyciągnąć z naszego nieszczęśliwego kraju 50 mld zł tytułem "obsługi długu publicznego" – więc "Jurek Owsiak" przetestował opinię publiczną na okoliczność legalizacji eutanazji. Ponieważ dlaczegoś nikt – oczywiście poza "Gazetą Wyborczą", a zwłaszcza panią red. Wiśniewską z najweselszego w tym dzienniku działu religijnego, której eutanazja podstarzałych i schorowanych przedstawicieli naszego mniej wartościowego narodu tubylczego najwyraźniej się podoba – nie wykazał entuzjazmu, "Jurek Owsiak" werbalnie z pomysłu się wycofał, wyjaśniając, że został "źle zrozumiany" – ale ze zbiórki na zagadkowe w tej sytuacji "zestawy geriatryczne" już wycofać się nie chciał, a może nawet i chciał, tylko już nie mógł? W tej sytuacji doszło do niesłychanego aktu obrazy, jakiego wobec "Jurka Owsiaka" dopuścił się pan red. Terlikowski, oświadczając, że jest on – tzn. "Jurek Owsiak", tym bardziej niebezpieczny, im więcej dobra przynosi jego akcja. Obrazę tę bardzo boleśnie przeżył przewielebny ksiądz Kazimierz Sowa, dyrektorujący kanałowi religijnemu w TVN, któremu nie mogło pomieścić się w głowie, że wobec "Jurka Owsiaka", który jest "dobrym człowiekiem", można było dopuścić się takiej zelżywości. Nie przypominam sobie, by przewielebny ks. Sowa reagował tak energicznie na obrazę Pana Boga – ale nietrudno się domyślić, że są osoby ważniejsze i mniej ważne i że "Jurek Owsiak" oczywiście plasuje się na czele tej pierwszej kategorii.
Więc chociaż legalizacja eutanazji czeka nas dopiero w przyszłości, to nieubłagana konieczność zmusza rząd premiera Tuska do gorączkowego poszukiwania pieniędzy. Wiadomo bowiem, że trwanie rządu zależy od tego, czy potrafi zadowolić zarówno naszych bezpieczniackich okupantów, jak i finansowych grandziarzy, dzięki którym podtrzymuje on iluzję płynności finansowej naszego państwa.


Toteż nie budzi niczyjego zdziwienia przekazanie spółce PLL "LOT" pierwszej transzy miliardowej dotacji, dzięki której pasożytująca na tej spółce soldateska znowu będzie miała za co wypić i zakąsić – ani nawet tworzenie spółki "Inwestycje Polskie", na którą będą musiały złożyć się wszystkie spółki z udziałem Skarbu Państwa, by mogła ona "w imieniu rządu" inwestować. Jestem pewien, że najpierw zainwestuje w siebie, bo nie ma nic ważniejszego nad "kapitał ludzki", zwłaszcza w postaci "kadr", co to "decydują o wszystkim".
Żeby jeszcze koniunktury były lepsze, a tu akurat odwrotnie; kryzys ante portas i chociaż w swoim słynnym expose premier Tusk odgrażał się, że zatrzyma go własną piersią, to przecież nie można wykluczyć, że perfidny kryzys prześliźnie mu się między nogami i objawi się w całej swojej straszliwej postaci.


Na wszelki tedy wypadek minister Nowak od infrastruktury stawia jeden przy drugim fotoradary, z których spodziewa się uzyskać co najmniej półtora miliarda złotych, zaś za przekroczenie szybkości głosi srogie kary aż do konfiskaty prawa jazdy włącznie. Ponieważ na brak pieniędzy cierpią też samorządy terytorialne, to tylko patrzeć, jak jedynym środkiem uchronienia się przed karą będzie pchanie samochodu w terenie zabudowanym.
Ale kierowcy nie są jedyną grupą społeczną, którą nasi bezpieczniaccy okupanci zamierzają rękoma rządu obrabować. Drugą prześladowaną grupą są oczywiście przedsiębiorcy, wobec których rząd zapowiedział zlikwidowanie "szarej strefy". Warto przypomnieć, że według szacunków Głównego Urzędu Statystycznego, w "szarej strefie" powstaje około 30 procent produktu krajowego brutto, a więc tego, co w Polsce zostało wyprodukowane i sprzedane. To właśnie dzięki "szarej strefie", wbrew wysiłkom kolejnych rządów, gospodarka polska jako tako funkcjonuje, dostarczając naszemu mniej wartościowemu narodowi tubylczemu ekonomicznych podstaw egzystencji. Mam nadzieję, że likwidacja "szarej strefy" rządowi się nie uda, bo gdyby się udała, to skutki takiej operacji musiałyby być podobne do skutków strajku włoskiego, kiedy to przedsiębiorstwo staje. Być może gospodarka by nie ustała, bo pamiętamy, że podczas "nazistowskiej" okupacji, w Generalnym Gubernatorstwie za samowolne zabicie świni groziła kara śmierci – ale przecież kto był na wolności, to rąbankę jadł i nawet Niem... to naczy pardon – oczywiście nawet "naziści" też z tych możliwości korzystali. Ale co się nasi okupanci narabują, to się narabują – podobnie jak "naziści" w Dęblinie, który z tej racji szmuglerzy ("spod serca kap, kap, słonina i schab, a z boku dwa balerony") nazwali "Gołocinem".


W tej sytuacji hasło tegorocznego Dnia Judaizmu: "jestem Józef, wasz brat", nabiera niepokojącej wieloznaczności. Chodzi oczywiście o dokonania wspomnianego Józefa na stanowisku pierwszego ministra faraona. Pod pretekstem zapobieżenia kryzysowi realizował on kilka polityk interwencyjnych jednocześnie: ustanowił dodatkowy, 20-procentowy podatek zbożowy w naturze, co nie tylko spowodowało rozrost biurokracji w postaci armii "pisarzy", ale wymagało też podjęcia kolejnej interwencji w postaci budowy magazynów na skonfiskowane zboże i koszar dla żołnierzy, którzy tych magazynów pilnowali. To z kolei wymagało odciągnięcia z rolnictwa na place budowy zarówno robotników, jak i zwierząt pociągowych. Ta polityka doprowadziła w ciągu zaledwie 7 lat do upadku rolnictwa i klęski głodu. Wówczas perfidny Józef, wykorzystując przymusowe położenie ludności, zaczął sprzedawać zboże uprzednio skonfiskowane jako podatek. Ceny prawdopodobnie były wyśrubowane, bo czytamy, że już po roku zgromadził dla faraona "wszystkie pieniądze", jakie były "w ziemi egipskiej". W ciągu następnych lat za sprzedane zboże przejął inwentarz żywy i martwy, ziemię, a w końcu – uczynił z chłopów niewolników państwowych, którym wspomniany, 20-procentowy podatek w naturze utrzymał.
Na wspomnienie tego pierwszego w literaturze światowej opisu utworzenia kołchozów przez sprytnego i bezwzględnego grandziarza, cytowanie jego syrenich umizgów z okazji Dnia Judaizmu nie może nie wzbudzać zaniepokojenia naszego mniej wartościowego narodu tubylczego, tym bardziej że utworzony w początkach roku 2011 zespół HEART, którego celem jest "odzyskanie mienia żydowskiego w Europie Środkowej", ani na chwilę nie zaprzestał działalności.


Być może że w przeczuciu rozmaitych nieuchronności dziwnie osobliwa trzódka posła Janusza Palikota złożyła była do niezawisłego sądu powództwo o nakazanie usunięcia krzyża ze ściany sali plenarnej Sejmu. Jednak niezawisłemu sądowi ani w głowie było wyręczać mocnych w gębie cienkich Bolków, którzy nie mając odwagi na stworzenie faktów dokonanych, próbowali wykorzystać go w charakterze ślepego instrumentum. Nie tylko nie nakazał usunięcia krzyża, ale w uzasadnieniu sarkastycznie zauważył, że w przypadku osób o ukształtowanym światopoglądzie nie może być mowy o żadnym deprymującym działaniu widoku krzyża. Tymczasem tak właśnie uzasadniał owo żądanie któryś z uczestników dziwnie osobliwej trzódki; albo poseł Rozenek, albo poseł Ryfiński – bo ci dwaj akurat nie epatują żadnymi seksualnymi zboczeniami, tylko awersją do Pana Boga.
W związku z wyrokiem niezawisłego sądu pojawiły się nawet fałszywe pogłoski, że dziwnie osobliwa trzódka posła Palikota będzie teraz domagała się przebudowy wszystkich skrzyżowań w kształcie krzyża – by przybrały one albo kształt gwiazdy pięcioramiennej, albo jeszcze lepiej – sześcioramiennej. Z uwagi na prawdopodobne koszty takiej operacji w skali kraju, legalizacja eutanazji, na którą "Jurek Owsiak" właśnie testował opinię publiczną, objawi się w postaci nieubłaganej konieczności.


Stanisław Michalkiewicz
Warszawa

Opublikowano w Stanisław Michalkiewicz
piątek, 18 styczeń 2013 13:54

Dwa strategiczne warunki rozwoju

tyminskiMożna mnożyć mniej lub bardziej rozbudowane i szczegółowe programy polityczne i gospodarcze. Nie mam do takiej pracy zespołu fachowych ludzi do pomocy. I nie jest to konieczne na obecnym etapie dla planowania strategii rozwoju Polski. Konieczne jest tylko spełnienie dwóch strategicznych warunków, aby stworzyć mocne podstawowy do odbudowy i rozwoju kraju. Pierwszym warunkiem jest poszanowanie praw obywatelskich, a drugim warunkiem uniemożliwienie wszelkich grabieżczych praktyk. Te dwa warunki sformułował jeden z moich ulubionych ekonomistów, Amerykanin norweskiego pochodzenia, prof. Mancur Olson (1932–1998). Jego ostatnia książka – "Władza i dobrobyt – bez komunistycznej i kapitalistycznej dyktatury", pogłębiła moje przekonanie, że Polska może być silna i wolna. Że mimo trudnej sytuacji gospodarczej, jest możliwość zejścia z drogi klęski na drogę dobrobytu.
Jeśli te dwa warunki są stale spełniane, to ludzie sami sobie wypracują dobrobyt. Te dwa warunki wystarczą, by zapewnić, iż Polska nie będzie tylko rynkiem zbytu dla produktów i usług z zagranicy, i rynkiem rodzimej taniej siły roboczej. Będzie mieć pełny zakres rynków, w tym rynki kapitałowe, które przyciągną produktywne i innowacyjne inwestycje zagraniczne. Tylko wtedy Polska będzie miała możliwości, aby stać się krajem, który ma szanse na rozwój gospodarczy i dobrobyt swoich obywateli.


Najważniejszym warunkiem jest to, że jak powietrze i słońce, potrzebna jest wolność. Wolność działania i przeciwstawienie się drapieżnym praktykom grup mniejszościowych w kraju i drapieżnym praktykom grup kapitałowych oraz politycznych z zagranicy. Te drapieżne praktyki krajowe to przede wszystkim rodzime sitwy układów postkomunistycznych, monopole grup zawodowych (komornicy, notariusze, adwokaci), sitwy grupy władzy sądowniczej i prokuratorskiej, lokalne i regionalne kliki władzy partyjnej, resortowe i instytucjonalne sitwy polityczne i biurokratyczne, od urzędów skarbowych i zusowskich poczynając, czy też wreszcie wspomagana przez swoich ziomków z zagranicy mała żydowska grupa władzy medialnej i politycznej. Ta ostatnia grupa jest najbardziej szkodliwa, ponieważ ona już umocniła instytucjonalnie swoją władzę w Polsce. Zagraniczne praktyki grabieżcze wynikają zasadniczo z warunków, jakie są im stwarzane przez rodzime skorumpowane i skolonizowane umysłowo pseudoelity władzy.
Młody ekonomista Mancur Olson w podróży do Europy w 1950 roku zadał sobie pytanie, dlaczego wtedy kwitł rozwój podbitych Niemiec, a zwycięską Anglię gnębił gospodarczy zastój. Na to pytanie odpowiedział dopiero w 1982 roku w swojej książce "Wzlot i upadek narodów". Otóż M. Olson odkrył, że w każdym ludzkim społeczeństwie w miarę upływu czasu zaściankowe kartele oraz lobbyści rosną w siłę i zaczynają wysysać ekonomiczny wigor kraju. Wojna czy też zamieszki społeczne burzą te mafijne układy. Tak się stało przez wojnę w Niemczech i Japonii, a w Chinach przez rewolucję. Ale w Anglii, choć podupadłej przez wojnę, stare instytucje dalej istniały. Podobnie stało się w Polsce przez kompromis "okrągłego stołu". Naród może przezwyciężyć rodzime układy tylko wtedy, jeśli zrozumie, jak niebezpieczne są trwałe mafijne powiązania w celu wyzysku i grabieży. Dopiero kiedy się zburzy te stare, wtedy wprowadzenie reform jest możliwe. Mao Tse-tung cieszy się dziś ogromnym szacunkiem w Chinach, mimo tego, że zburzył cały kraj i wszystkie jego stare instytucje. Ale dzięki temu na bazie późniejszych reform powstały nowe Chiny, które mogą się szczycić przez dwie dekady dwucyfrowym rozwojem. Moi znajomi Chińczycy w odpowiedzi na krytykę Mao Tse-tunga mówią, że czasem ojciec powinien być surowy. Większość taksówek w Chinach ma na przedniej szybie wisiorek z fotografią Mao Tse-tunga. Komunizm w Polsce został dawno temu obalony, ale tak jak w powojennej Anglii pozostały u nas stare instytucje. Odeszła PZPR, ale pozostawili skorumpowaną państwową administrację. Dlatego nasi taksówkarze mają wisiorek z kopią obrazu Czarnej Madonny, bo nigdy nie mieli prawdziwego lidera.
Dzięki spełnieniu dwóch podstawowych warunków rozwoju sami Polacy, każdy na swój sposób, pojedynczo lub grupowo, nareszcie będą mogli zacząć budowę państwa, które będzie im służebne i pomocne. Pozostaje pytanie, dlaczego ochrona praw jednostki dająca jej wolność i uniemożliwienie grabieżczych praktyk, nigdy nie stanowiły żądań polskich wyborców? Wyborców przecież niezadowolonych w większości z jakości brutalnego przejścia szokowego jednym krokiem z komunizmu do kapitalizmu.


Przede wszystkim dlatego, że członkowie wielomilionowego elektoratu wyborczego w Polsce nie są zorganizowani i wykazują się nieświadomością i niewiedzą co do korzyści związanych z tą zmianą. O ile łatwo jest dostrzec konkretne korzyści członkom małej grupy grabieżczej, o tyle członek wielomilionowego elektoratu mylnie myśli, że otrzyma jedynie milionowe części nagrody. Dlatego może uważać, iż nie jest warte dużego zaangażowania i ryzyka narażania na szwank jego pozycji, jeśli będzie się domagał zmiany politycznej. I ten sam człowiek będzie się awanturował, jeśli ktoś mu zabierze 100 zł. Ale nie powie nic, kiedy wrogi mu rząd, różnorodnymi podatkami zabierze mu dodatkowe 3000 zł każdego roku. To tak, jak ta powoli podgrzewana w wodzie żaba, która nie wyskoczy z garnka, aż się ugotuje.
Wymiana elity władzy oraz reformy w aparacie administracyjnym stały się w Polsce najwyższą koniecznością. Alternatywą jest ciągłe trwanie autokratycznej, sklerotycznej gospodarki, rządzonej przez podrzędnych krętaczy i rabusiów.


Charakter działania tych pyszałkowatych miernot jest taki sam jaki był cel okupantów za Stalina – maksimum podatków od ludzi i przedsiębiorstw i okazjonalna propagandowa jałmużna dla grup mniejszościowych. Postkomunistyczni politycy i biurokraci nigdy nie byli zdolni do wykazania się większą wyobraźnią. Przez ćwierć wieku mieli szanse, aby stworzyć w Polsce normalne warunki dla rozwoju gospodarki. I nie zdali egzaminu. Tym bardziej nie powinniśmy pozwalać, żeby tak jak w innych krajach autokratycznych, ich dzieci zostały następcami tej chciwej i nędznej, samozwańczej i samopromującej się pseudoelity politycznej.


Ale wróćmy to przemyśleń ekonomisty M. Olsona. W swoich późniejszych latach M. Olson podkreślał, że aby powstał dobrobyt w biednych krajach, musiały one zreformować swoje stare instytucje rządowe oraz wprowadzić w życie rozsądne wytyczne polityczne, związane z narodową strategią rozwoju kraju. Bieda większości krajów to wynik grabieży przez zasiedziałe pseudoelity polityczne, które mają rządy dobre tylko dla siebie. Bezpieczeństwo prawa własności oraz zawieranych kontraktów, razem z rozsądną polityką gospodarczą, to jest różnica między biedą a dobrobytem kraju. W rzeczywistości te warunki dla dobrobytu kraju, stwarzają lepsze możliwości do gospodarczego rozwoju niż kapitał, zasoby naturalne, edukacja czy też inne czynniki opisane w książkach z ekonomii. To jest odpowiedź, dlaczego produktywność pracownika oszałamiająco wzrasta, kiedy przekroczy on granicę między Polską a Anglią czy Niemcami.


Żeby takie warunki stworzyć w Polsce, ludzie władzy w rządzie muszą mieć serce i kochać swoich rodaków. Bo najlepsza droga to jest droga serca. Chyba nikt nie ma wątpliwości, że samozwańcza elita, która niezmiennie dzierży władzę w Polsce od 1944 roku, gardzi nami i nas nienawidzi. To dlatego nigdy nie uwzględniono podstawowych warunków do rozwoju gospodarczego państwa, które są konieczne jak powietrze i słońce. I co jest bardzo znaczące, nie są drogie, bo nic nie kosztują.


Ale wina za ten stan rzeczy jest także po stronie samych Polaków. Kiedy widzę dzisiaj wielkie marsze Polaków z morzem naszych flag narodowych, zawsze mam pytanie, w jakim celu ci ludzie wyszli na ulice. Czasem mam wrażenie, że jest to syndrom chłopa pańszczyźnianego, gdzie parobcy proszą swego pana o polepszenie warunków ich mizernego żywota. Ale w polityce liczy się tylko siła i gospodarczy okupant dobrze to wie. Dlatego samozwańcza elita władzy wydaje dużo pieniędzy z budżetu na własną ochronę: najbardziej nowoczesny sprzęt do podsłuchów obywateli, na najbardziej nowoczesny sprzęt dla wojska i policji, a także niewspółmierne wysokie w stosunku do innych Polaków wynagrodzenia i emerytury dla służb specjalnych i mundurowych. Czym więcej ludzi weźmie udział w marszach niepodległości, tym więcej pieniędzy będzie wydane przez rząd na własną ochronę. Proszę zobaczyć, jakie drastyczne kary, do kary śmierci włącznie, weszły w życie w dekrecie stanu wojennego w Polsce. Na wypadek gdyby zabiedzeni i zniewoleni Polacy byli bardziej agresywni. A więc nie oczekuję, że wroga nam pseudoelita wprowadzi warunki rozwoju opisane przez Olsona w życie na zasadzie dobrej woli.


A jednak wyżej opisane zmiany są konieczne i niezbędne, aby Polacy mieli przestrzeń życiową we własnym kraju, czyli wystarczającą ilość miejsc pracy. Polityka wrogich nam rządów nie ma szansy na dalsze przetrwanie – model rządzenia krajem, który trwa od ćwierć wieku, nie jest trwały. Rządząca pseudoelita dochodzi obecnie do końca możliwości pożyczania pieniędzy w celu utrzymania się przy władzy. Istniejąca sytuacja gospodarcza świata nie daje wielu możliwości na przypływ dużej ilości gotówki z eksportu. W najgorszym wypadku rząd nie zdoła zbilansować i tak mizernego już budżetu i zostanie zmuszony do rezygnacji z powodu bankructwa. Powstanie wtedy chaos, z którego być może, przy wielkim szczęściu, wyłoni się rząd narodowy, który zagwarantuje opisane przez M. Olsona warunki rozwoju.


W innych krajach w przypadku takiego kryzysu władzę przejęłoby wojsko, aby zapobiec rewolucji. Ale w Polsce wojsko jest za potulne i za mało patriotyczne, aby go było stać na tego rodzaju inicjatywę. Przypominam to jako jeden z możliwych wariantów dalszych reform w Polsce. Na podstawie moich obserwacji oraz doświadczeń politycznych uważam, że obecny system gabinetowo-parlamentarnej władzy nie ma sensu. Uważam, że z pewnymi poprawkami archaicznych elementów, najlepszy w obecnej sytuacji dla wprowadzenia reform w Polsce jest system władzy prezydenckiej. Taki jak w Stanach Zjednoczonych. Jest to system rządzenia krajem bardziej zbliżony do kierowania dużą komercyjną korporacją , gdzie w sytuacji kryzysu nie ma możliwości żadnego kosztownego nonsensu, który będzie stratą. Konstytucja USA zabrania przypadkowym parlamentarzystom sprawowania jakichkolwiek stanowisk rządowych. Zapewnia jednoznaczny i konkretny podział władzy ustawodawczej, wykonawczej i sądowniczej. Daje ona największą gwarancję na dwa podstawowe warunki rozwoju gospodarczego kraju udokumentowane przez M. Olsona: poszanowanie praw obywateli i ochrona przed wszelką grabieżą. Ochrona przed grabieżą wszelkiej własności prywatnej i państwowej.
Politycy, którzy rządzili Polską przez ostatnie ćwierć wieku, przejdą do historii Polski jako nieudolne, sprzedajne miernoty, których jedyną motywacją przez brak poczucia pewności siebie, była żarłoczna chęć zabezpieczenia finansowego swoich rodzin na kilka pokoleń. Jak to się mówi – na złodzieju czapka gore, i tak większość polskich oligarchów, zamiast stać się w Polsce oficerami rozwoju, zainwestowała swoje zdobyte w Polsce fortuny za granicami kraju. Nie dla nich gloria i chwała. Takie wartości należą się tylko dla altruistycznej elity w Polsce, która zawsze była i jest, ale nigdy jeszcze nie miała możliwości władzy. Nadchodzący kryzys gospodarczy daje nadzieję, że gospodarcza katastrofa zburzy stare mafijne instytucje państwowe, a wroga nam pseudoelita w obliczu klęski zostanie zmuszona do porzucenia pałaców władzy i zostawienia otwartych drzwi dla rządu fachowych patriotów. Dopiero wtedy wszyscy razem, radośnie, możemy popchnąć koło zamachowe gospodarki w tym samym kierunku – opiekuńczej i dynamicznej Polski narodowej.


Stanisław Tymiński
14 stycznia 2013
Acton, Ontario, Kanada
www.rzeczpospolita.com

Opublikowano w Teksty
piątek, 11 styczeń 2013 20:55

Jak się w tym rozeznać?

kumorAEra Tuska dobiega końca – nawet salon mówi już, że czas na rozdanie nowego etapu, zaczynają się więc mniej lub bardziej gorączkowe poszukiwania marionetek, które można podpiąć do tych samych sznurków.

Uaktywniły się różne środowiska, gazety i blogosfera zapełniły przepowiedniami i ostrzeżeniami. Niektórzy zastanawiają się, czy nie można by tym razem jednak poodcinać jakieś sznurki i zrobić prawdziwą Polskę. Inni twierdzą, że jeśli nowy rząd, to tylko w wydaniu oficjalnej opozycji – tej namaszczonej, z placetem, bo tylko ona jest gotowa. Jeszcze inni "uspokajają", że układ jest wszechmocny, wszechwiedzący i – że tak powiem – nie ma bola... i Bogiem a prawdą, powinniśmy dać sobie spokój, jak mówi młodopolski poeta, daremne żale – próżny trud; skoro wyżej kijka nie podskoczysz, to lepiej rozkoszować się białymi rękami młodych panienek, co to "na jachtach myją podłogi", i zostawić zajmowanie się "dobrem wspólnym" ludziom mądrzejszym (w polskim przypadku gangsterom).
Szczęśliwie dla nas wszystkich – jak to podkreśla nieoceniony Grzegorz Braun – Pan Bóg jest królem historii i czasem choćbyś bracie nie wiem jak kombinował, kończy się według Jego planu. A zatem, nóż widelec – czasem się coś udaje.
Bez wątpienia mamy narodowe ożywienie młodzieży. Zmobilizowało to ośrodek władzy, by młodym podrzucić gotowca i ich gładko zneutralizować.
Paradoksalnie druga szkoła odwodzenia młodzieży od robienia czegokolwiek wywodzi się z ośrodków powiązanych z tzw. oficjalną opozycją i mówi, że i tak zostaniecie zneutralizowani.
Oczywiście przez razwiedkę.
Kto jest razwiedką? No to zależy, jakie kto ma teczki w ręku i jaką wyobraźnię; można o tym jedynie plotkować i eksploatować wrzutki tego czy tamtego pułkownika. Wiadomo, że środowisko razwiedkowe, jak sama nazwa wskazuje, dysponuje dobrą informacją... I ono w większości jest lub było jej dysponentem.

No więc jak się w tym wszystkim rozeznać?
Jak w tej sytuacji w cokolwiek się angażować bez narażania się na udział w kolejnej prowokacji?
Po pierwsze, czasem nawet wydarzenia prowokowane wyrywają się spod kontroli. To jedna ważna szansa.
Po drugie, nie dajmy się zwariować i wedle starego obyczaju, patrzmy na ręce i skutki działania.
Wiadomo przecież, o co w Polsce chodzi, wiadomo, co trzeba zrobić, których złodziei rozliczyć, które firmy razwiedkowe wziąć do prokuratora. Jeśli nowe, powstające "ruchy narodowe" nie dadzą ruszać "naszych", no to "Polam i wszystko jasne".
Powiem szczerze, że nieważne kto skąd przychodzi; ważne, co chce zrobić i czy pragnie silnej, zasobnej Polski. Czasem nawet oficerowie z polskiego "akwarium" mogą próbować się emancypować; czasem w miejsce zawodowo-środowiskowej sztamy może w nich kiełkować polskie sumienie.
Być może takim przypadkiem był gen. Petelicki. Pan Bóg go już ocenił.
Na Polakach przećwiczono już tyle prowokacji, że musimy żyć i działać z ich świadomością. Dlatego bądźmy też "ostrożni" wobec wszystkich tych, którzy odwodzą od działania, ostrzegając przed prowokacją. Potrzebny jest jeden front – front demontażu – jak to wdzięcznie określa Robert Winnicki z Młodzieży Wszechpolskiej – "republiki okrągłego stołu". I wcale bym się nie zdziwił, gdyby się okazało, że wiele pięknych patriotycznych haseł mają wypisane na sztandarach ludzie, którzy z tej "republiki" ciągną niezłe apanaże.
Nie dajmy się uwodzić na piękne oczy i wielkie słowa, pytajmy o konkrety, pieniądze i program. Nie dajmy się zbyć, że na konkretne programy przyjdzie pora później. Ta "pora" jest teraz.
Dlatego trzeba stawiać pytania o ordynację wyborczą, emisję pieniądza, ochronę miejsc pracy i inwestycji krajowych, zasady działania obcego kapitału i systemu finansowego. Wizję Polski w UE czy poza nią.
Program poważnej partii powinien być możliwy do streszczenia w kilku punktach.
Kwestia ordynacji wyborczej jest kluczowa dla odzyskania przez Polaków wiary w możliwość "przeczyszczenia" politycznych trzewi narodu. Tak więc, Panie, Panowie, spokojnie, zero emocji, tylko konkretne punktowanie. To jedyny sposób, aby rozpoznać i odsiać plewy od ziarna, hochsztaplerów od trybunów ludowych i agentów od uczciwych Polaków.
Polska może odrodzić się wielka. Kiedy? Nie nam to wiedzieć, dlatego zakończę cytatem z o. Tadeusza Rydzyka, jednego z największych Polaków ostatnich czasów, człowieka czynu i modlitwy: "módlmy się tak, jakby wszystko zależało od Pana Boga, a pracujmy tak, jakby wszystko zależało od nas".
Za którymś razem musi się udać.


Andrzej Kumor
Mississauga

Opublikowano w Andrzej Kumor
piątek, 11 styczeń 2013 20:22

Gigageszeft

zaleski250.000 tys. hektarów ziemi państwowa Agencja Nieruchomości Rolnych wystawiła do sprzedaży na Pomorzu zachodnim i centralnym. Z tego sprzedano 80.000 ha w cenie 60 tys. za hektar. Do przetargu zgłoszono 20 pałaców i dworów i 32.000 podmiotów gospodarczych, takich jak drobne przetwórnie, przedsiębiorstwa rolne, farmy hodowlane itp.


Mimo blokujących przepisów o zakazie sprzedaży inwestorom zagranicznym; przez podstawionych (za odpowiednim wynagrodzeniem) pośredników, dobra te sprzedaje się głównie Niemcom, w mniejszości Holendrom i Duńczykom. Od sześciu miesięcy rolnicy Pomorza protestują, ponieważ nie mogą uzyskać zgody na kupno tej ziemi. "Solidarność" rolnicza rozwija czynne protesty z blokowaniem urzędów państwowych, dróg publicznych na obszar całego Pomorza i Wielkopolski. Tak Niemcy bez wojny i żądań odzyskują ziemie zdobyte uprzednio przez kanclerza Bismarcka. Na czele tego przekrętu stoi szef ANR Tomasz Nawrocki. Dlaczego przekrętu? Bo każda wpłata dokonana w banku musi mieć dokumentację pochodzenia pieniędzy. Tym bardziej jak wpłaca ją podstawiony chłoptyś, którego całym poręczeniem majątkowym jest kurna chata i zdezelowany rower, a nazywa się to "Spółką z zagranicznym kapitałem". Wiele podmiotów zostało już sprzedanych za granicami kraju, bez zapisów prawnych i wpisów do ksiąg hipotecznych. Rząd Tuska kosztem majątku narodowego, kosztem rolników usiłuje pokryć dziurę w budżecie i suma 2,5 mld zł ma wpłynąć w wyniku dokonanego "geszeftu". Ten złodziejski proceder jest absolutnie sponsorowany przez rząd Donalda Tuska. Jeszcze nie ostygły emocje po Amber Gold i już rodzi się następna afera.


Oczywiście wraże przekaziory nie informują społeczeństwa na bieżąco o bardzo poważnym konflikcie. To nic, że od listopada straciło pracę 82.000 ludzi, to nic, że sytuacja finansowa zapożyczającego się kraju obciążonego wysokimi odsetkami od długu jest dramatyczna. To nic dla władz nie znaczy, że bez pracy jest 2,1 mln ludzi! Propagandziści grają na "surmach bojowych "pieśń sukcesu i zwycięstwa! Polska najlepiej w Unii rozwijającym się krajem! Zielona wyspa byłych państw demoludu! A naród łyka te bzdury i dalej wyraża 42-proc. poparcie PO według "sondaży". Na rynku międzynarodowym rząd Tuska "wystawił" 1500 przedsiębiorstw do przetargu. Na razie nie ma chętnych. Rolnicy Szczecina, Pomorza, Gdańska, Wielkopolski powiedzieli dość! Zaczynają wołać hasło "Żywią i bronią", twierdząc, że obronią to, co należy do Polaków. Ich własną ziemię. Protest ten, jeżeli władza nie ustąpi, a jak na razie nie zamierza się dogadać, rozwinie się na cały kraj! Nie popuścimy, twierdzą w programie interwencyjnym TV Trwam. Koniec wyprzedaży polskiej ziemi, na której ginęli nasi przodkowie, walcząc właśnie o nią!


* * *


Tutaj, z Kanady i USA, jak z tarasu widokowego obserwujemy wydarzenia w Europie i w Polsce.
Wielu z nas rozumie mechanizmy propagandy i działania wstrząsające społeczeństwami Europy. Potrafimy zidentyfikować metody manipulacji narodami czy danym społeczeństwem na przykładzie Polski. Zbierając po cegiełce zaistniałe już fakty, potrafimy złożyć całość. Tą całością jest świadome i sukcesywne wynaradawianie Polaków, dewaluacja ich historii i martyrologii. A wszystko po to, żeby przygotować grunt pod nowych zaborców. Czwarty rozbiór Polski już się rozpoczął w sposób wielce perfidny, wyrafinowany, bez prowadzenia działań wojennych. Czwarty rozbiór Polski jest prowadzony przez służby specjalne państw ościennych z zastosowaniem wszystkich środków propagandowych i umieszczaniem swoich ludzi na kluczowych stanowiskach. A patriotyczne elity kraju za cichym przyzwoleniem Brukseli po prostu służby wyeliminowały. Z początku myślałem, że naród oślepiony propagandą "Wyborczej" i telewizyjnych mediów, zafascynowany "sukcesami" Tuska daje sprzedajnemu rządowi carte blanche, gdyż pozbawiony rzetelnej informacji, z nałożoną cenzurą na wydawnictwa niezależne, ma łatwą przyswajalność "fałszywek". Nie mając punktów odniesienia, naród nie ma możliwości przeprowadzenia retrospekcji poczynań rządu i analizy informacji. Pomyliłem się!
Te 38 czy 42 proc. poparcia dla PO to plemienna wizja życia w "szklanych domach". To plemię ma głęboko w "życi" martyrologię, bitwy polskie, historię Polski. Jest to grupa plemienna na wskroś przeżarta konsumpcjonizmem, wytresowana przez obecną nomenklaturę jak pies Pawłowa, godząca się z rządem Tuska i popierająca jego działania.


Do tej tłuszczy dochodzi 400.000 urzędników, 300.000 byłych milicjantów, pracowników SB i innych służb z rodzinami, byli wojskowi LWP, około 2,5 mln byłych członków partii i reszta kruków zbierająca okruchy z koryta. A po drugiej stronie stoją patrioci: Młodzież Wszechpolska nazywana "faszystami", PiS, harcerze, wierni Kościoła katolickiego nazwani przez samego Tuska moherowymi beretami, wreszcie ogrom młodzieży patriotycznej, dającej dowód na przynależność do wspaniałego niegdyś narodu polskiego. Nie można zapomnieć o związkach rycerskich, których członkowie ubarwiają wiele parad, wskrzeszając pamięć o wielkości Polski. Nie można zapomnieć o ogromnej rzeszy młodzieży katolickiej maszerującej zawsze wiernie na corocznej pielgrzymce na Jasną Górę i aktywnie uczestniczącej w rocznicach smoleńskich. Od wyborów w 1989 r. rozpoczął się proces rozkładu państwa i jego apogeum przypadło na 10 kwietnia 2010 roku. Rząd Tuska, otoczony zawodowymi manipulatorami i kłamcami, posiada potężną siłę i perfekcyjność we wciskaniu totalnego kitu pod pozorem prawdy rzeczywistej. Kompletne ignorowanie oczekiwań społeczeństwa, petycji, próśb lub żądań jest wstrętnym brakiem okazywania ludowi szacunku. A sądy wydały już 1000 wyroków eksmisji rolników z domów poniemieckich na Mazurach i Pomorzu... Polacy się cieszą, mówiąc: zobacz, jaka piękna jest Polska, miasta odnowione, czyste, centra handlowe, Warszawa wygląda jak Chicago z pięknymi drapaczami chmur i wspaniałymi parkami. To prawda, mówię. Tylko za czyje pieniądze ta Polska tak rozkwitła? Za pieniądze z Unii i zagranicznych inwestorów. A dlaczego tak zainwestowano w kraj, który się totalnie wali?... Bo nowi przybysze i zaborcy mają wizję, tworząc swoją nową europejską stolicę. Im nie chodzi o naród polski. Oni widzą realną przyszłość dla siebie i swoich dzieci na rozszerzonym terytorium. A ludność tubylcza? Niech jadą na saksy, tam im damy zatrudnienie. Za biurkiem... posprzątać.


Andrzej Załęski
Toronto

Opublikowano w Teksty
piątek, 11 styczeń 2013 15:25

Wojna, którą właśnie przegraliśmy (2)


Jednym z problemów polskiej debaty politycznej jest brak programu reform; dlatego z prawdziwą przyjemnością przedstawiamy Państwu propozycję programową człowieka czynu i praktyki, Jana Kowalskiego, stałym Czytelnikom znanego z publicystyki kilka lat temu zamieszczanej na naszych łamach.
Nie bójmy się myśleć o Polsce radykalnie i do końca. Przyszłość, nawet ta najbliższa, może bowiem nieść wielkie zmiany dla Europy i świata. Zapraszamy więc do wspólnego myślenia z troską o Polsce. (red.)

 



kowalskiglowkaOstatnim słowem kluczem do zrozumienia dokonujących się zmian społecznych w obrębie naszej cywilizacji jest globalizacja. Przez polityków i media reprezentujących interesy wielkich korporacji słowo to oznaczało niemal zbawienie dla całego świata. A przynajmniej rozszerzenie demokracji i wolności na zniewolone narody. W rzeczywistości, podobnie jak fałszywe pieniądze i rozkwit korporacji, zjawisko to jeszcze bardziej rozwarło nożyce dochodowe. Doprowadziło do dużego zubożenia klasy średniej, upadku wielu małych firm i, co za tym idzie, ogromnego wzrostu bezrobocia. Ale za to wielkie pieniądze stały się jeszcze większe. To dlatego rzekomo reprezentujący wyborców politycy nie tylko nie zablokowali zjawiska globalizacji, a wręcz przeciwnie, dopomogli do jego zwycięstwa.

Zaczęło się niewinnie, od współpracy Chińczyków z Hongkongu z Chińczykami z Chin kontynentalnych. Duże pieniądze i duża sieć odbiorców plus praca za garstkę ryżu pod kontrolą bagnetów zapewniły niespotykaną rentę kapitałową, którą podzielili się Chińczycy z Wolnego Świata z chińskimi komunistami, władcami miliarda niewolników. Przykład ten natychmiast natchnął zachodnie korporacje. Po co narażać się na strajki, żądania coraz krótszego czasu pracy, negocjacje płacowe, skoro można wszystko wielokrotnie taniej wyprodukować w Chinach. Najpierw zamawiając tam tylko produkcję, a potem przenosząc do Chin całe fabryki. Nawet tłumaczono to korzyściami dla zwykłych konsumentów. I rzeczywiście ceny dóbr konsumpcyjnych, produkowanych w Chinach i sprowadzanych na Zachód, takich jak buty i ubrania, obniżyły się, wywołując chwilowy entuzjazm konsumentów. A ponieważ w przypadku utraty pracy państwo gwarantowało wysoki zasiłek, obyło się bez oporu przeciwko takiemu rozwiązaniu. Korporacje poradziły sobie doskonale, już nieobciążone wysokimi społecznymi kosztami pracy. Zarabiając dodatkowe 10 dolarów na każdej parze butów sportowych przy cenie sprzedaży 20 dolarów. Wielki biznes chroniony przez struktury państwowe i prawnie, i fizycznie uniezależnił się od dotychczasowego otoczenia społecznego. Co więcej, dzięki udanej współpracy z politykami w ciągu krótkiego czasu zniknęła większość ceł i ograniczeń kwotowych w handlu z Chinami. Efekt jest wiadomy i widoczny gołym okiem. Ogromne jawne i ukryte bezrobocie finansowane przez zadłużone po uszy państwa, które ponoszą koszty eksportu miejsc pracy do Chin. I ogromne nadwyżki finansowe wielkich korporacji. Tym większe, że mogące w każdej chwili przenieść swoje siedziby i miejsce płacenia podatków do miejsc dla siebie najkorzystniejszych.
Bez kupienia polityków takie rozwiązania gwarantowane prawnie nie mogłyby mieć miejsca. Jednak emancypacja warstwy politycznej, uniezależnienie jej od powodzenia i oczekiwań własnych wyborców, czyli zwykłych zjadaczy chleba, tylko pozornie jest wieczna. W sytuacji gdy tego chleba zabraknie, zostanie zmieciona ze sceny szybciej niż się wydaje. I nie pomogą wielkie pieniądze zainwestowane w mass media, bo braku chleba nie da się przykryć najbarwniejszym nawet wirtualnym rajem. A co więcej, buntujący się przeciwko władzom młodzi ludzie nie będą mieli niczego do stracenia. Z prostego powodu, niczego nie mają i żyją dzięki rodzicom. Mają natomiast po dwadzieścia kilka lat i głowy nabite frazesami, że im się należy. Namiastki buntów społecznych z ich udziałem przetoczyły się przez place i ulice Zachodu przed rokiem. Od Stanów Zjednoczonych po Izrael. Namiastki, bo ich rodzice jeszcze mają za co ich utrzymywać. Co będzie, gdy i rodzicom skończą się pieniądze?

II. 2. Oburzeni mają rację
I oczywiście jej nie mają. Ale po kolei. W chwili gdy cały świat pasjonował się arabską wiosną, miało miejsce jeszcze jedno zjawisko społeczne. Od Stanów Zjednoczonych, poprzez Wielką Brytanię, Hiszpanię, Grecję, dotarło nawet do Izraela. Na ulice i place miast wyszli oburzeni, wkurzeni, wściekli – różnie ich się nazywa. Młodzi ludzie protestujący przeciwko systemowi społecznemu, który nie gwarantuje pracy, a jeśli to na poziomie wykluczającym normalne życie, czyli choćby kupno mieszkania. W Polsce zjawisko to spotkało się z życzliwym pukaniem w czoło ze strony prawicowych publicystów i ideowym wsparciem ze strony lewicowych. Odczytane zostało jednoznacznie jako bunt przeciwko kapitalizmowi i wolnemu rynkowi. Powtórzę zatem jeszcze raz: oburzeni mają rację. Mają rację, protestując przeciwko choremu systemowi, który finansuje polityków i media, również tych polityków, którzy wycierają swoje tłuste gęby frazesami o wolności i wolnym rynku. Za pieniądze tego chorego systemu bronią nie wolnego rynku, ale odejścia od niego na skalę, jaka jeszcze nigdy nie miała miejsca. Jako zarzut przeciwko oburzonym podaje się fakt, że są zdemoralizowani. Zadam zatem pytanie. No dobrze, a kto ich zdemoralizował? Kto z normalnych młodych ludzi, dzieci Bożych stworzonych do wartościowego i odpowiedzialnego życia, uczynił niewolników o ambicji nie sięgającej wyżej brzucha? Ludzi o mentalności plebsu w starożytnym Rzymie, żądających chleba, igrzysk i seksu? Odpowiedź jest jedna. Uczynili to współcześni władcy tego świata w swoim odwiecznym dążeniu do uczynienia z człowieka obdarowanego wolnością przez Pana Boga swojego niewolnika. Obserwujemy jedynie prostą konsekwencję wcześniejszych celowych działań. Benjamin Spock, guru bezstresowego wychowania dzieci, na kilka lat przed zakończeniem swojego długiego życia zdążył się nawrócić. Na judaizm, dobre i to. I już po swoim nawróceniu przeprosił wszystkich za biblię bezstresowego wychowania, za "Dziecko", swoje sztandarowe dzieło. Według jego ówczesnych wskazań zostały wychowane kolejne pokolenia Amerykanów i Europejczyków. Jako młody rodzic również zostałem obdarowany tą lekturą przez moich liberalnych znajomych. Po pobieżnym przejrzeniu odrzuciłem ją ze wstrętem. Benjamin Spock wyznał, że gdyby spodziewał się takich efektów społecznych, nigdy by tej książki nie napisał. Ale napisał i z jej skutkami musimy się teraz zmagać.

Dlatego w sytuacji, w jakiej się teraz znajdują, oburzeni mają rację. Chcą jedynie tego, do czego mają prawo. Do beztroskiego i bezstresowego życia na w miarę wysokim poziomie materialnym. Ponieważ tego już nie dostają i nie dostaną, mają prawo czuć się oszukani. Bo w końcu jakkolwiek by na to patrzeć, zostali oszukani. Czy oburzeni potrafią zdiagnozować swoją własną chorobę i zastosować jedynie możliwą kurację, jaką byłoby obalenie obecnego porządku i nawrócenie się na chrześcijaństwo, po to by na nowo zgodnie z duchem naszej łacińskiej cywilizacji odbudować życie społeczne. Czas pokaże. Jeśli wpadną na inne pomysły, a wielu szaleńców już im doradza, nasz świat czekają straszne rzeczy, przy których potworności nazizmu i komunizmu wydawać się będą niewinną igraszką.

A wszystko przez rodziców i rodziców ich rodziców. To oni odrzucili wiarę w Boga, wyrzucili go ze szkół, z urzędów, z przestrzeni publicznej, z gospodarki. A dokładniej pozwolili na to, żeby ludzie ich reprezentujący bez większego oporu z ich strony mogli to przeprowadzić. Ludzi takich jak Benjamin Spock było wielu. Przywołajmy chociażby sylwetkę Bena Kinseya i jego słynny raport o seksualności Amerykanów. I Spock, i Kinsey trafili, jak to się zwykło mówić, w zapotrzebowanie społeczne. Dlatego odnieśli sukces. Chyba jest to jednak zbyt proste wytłumaczenie ich sukcesu i tego, co się z tym wiąże – demoralizacji kolejnych wchodzących w życie pokoleń. Mówiąc językiem rynku, byłoby to czysto popytowe wytłumaczenie ich sukcesu. Istnieje jednak również równoległa teoria rynkowa, podażowa teoria sprzedaży. Mówiąca o tym, że potrzebę można wykreować. Wystarczy jedynie przeznaczyć na działania marketingowe odpowiednie środki finansowe. Tak było w przypadku Spocka, Kinseya i wielu, wielu innych idoli młodzieżowej kontestacji. Komuś ich sukces był bardzo na rękę. Finansując walkę z tradycyjną rodziną i tradycyjnym modelem życia, osiągnięto model idealnego konsumenta, człowieka żyjącego jedynie tu i teraz. Stare cnoty umacniane dotychczas przez tradycyjną rodzinę, takie jak powściągliwość, oszczędność, pracowitość, dorabianie się krok po kroku, nagle straciły siłę przekazu. Szczęśliwszym i mądrzejszym okazywał się teraz człowiek potrafiący korzystać z życia, czyli kupujący na kredyt kolejny gadżet. Idealny członek nowego idealnego społeczeństwa. Społeczeństwa, którego rytm życia nie miały już wyznaczać Wiara i rodzina, ale prześcigające się w stwarzaniu kolejnych niezbędnych człowiekowi dóbr korporacje. Zatem nie twierdzę nawet, wbrew wszelkim teoriom spiskowym, że przeprowadzono świadomy zamach na dotychczasową konstytucję człowieka, niszcząc rodzinę i religię. Po prostu, gdzie drwa rąbią tam wióry lecą. Zniszczenie rodziny i religii dokonało się przy okazji tworzenia idealnego człowieka – konsumenta i idealnego społeczeństwa – społeczeństwa konsumentów.
Oczywiście religia i rodzina przeszkadzały, dlatego należało je zniszczyć. Nic bardziej nie niszczy instytucji jak ich ośmieszenie. Cały Hollywood wziął udział w walce propagandowej ośmieszającej religię (oprócz judaizmu). W kolejnych filmach ksiądz (katolicki rzecz jasna) okazywał się zboczonym świntuchem. A prowincja, ostoja tradycyjnego amerykańskiego życia, gdy tylko reżyser trochę bardziej poszperał, okazywała się okolicą zamieszkaną przez zwyrodniałych zboczeńców.
W zniszczeniu tradycyjnej amerykańskiej rodziny pomógł kryzys lat 30. Kryzys wywołany w dużej mierze przez spekulacyjną hossę na nowojorskiej giełdzie. Oszałamiający wzrost wartości akcji spowodowany był głównie możliwością zakupu akcji na kredyt przy wkładzie własnym w wysokości jedynie 10 proc. Gdy bańka pękła, okazało się jednak, że mnóstwo zwykłych ludzi straciło swoje rzeczywiste oszczędności. W miastach wystąpiło ogromne bezrobocie, sięgające 30 proc. Na wsi w wyniku skumulowania suszy i powodzi (oczywiście na różnych terenach) i spadku cen produktów rolnych o 70 proc. nastąpił upadek tradycyjnej gospodarki farmerskiej. Szacuje się, że w czasie Wielkiego Kryzysu upadła połowa farm. Z czasem zostały one przejęte przez wielkie korporacje i przekształcone w wielkie fabryki żywności. Bezrobocie tak miejskie, jak i wiejskie dotknęło w przeważającej mierze mężczyzn sprawujących dotychczas tradycyjną rolę głowy domu. Z zarobkami wystarczającymi do utrzymania całej rodziny była to rola niejako oczywista. Teraz w sposób równie oczywisty rola ta została co najmniej zakwestionowana. Pokolenie później z tak osłabioną rodziną i wychodzącymi z niej w świat dziećmi można już było zrobić wszystko, nawet dzieci-kwiaty. Tym bardziej że ostatni szlif odbierały na opanowanych przez marksizm uniwersytetach.
Wielki Kryzys przelał się wkrótce przez Ocean, pogrążając Europę. Na szczęście o 10 lat rozminął się z rewolucją bolszewicką. Gdyby nie to, nie pomógłby nawet Cud nad Wisłą i zaraza bolszewicka zalałaby Europę po Atlantyk. Spowodował dojście do władzy w Niemczech Hitlera, którego plan budowy wspólnej Europy pod przewodnictwem Niemiec na szczęście spalił na panewce. Hitlera prawie do końca popierali zwykli Niemcy, a już w szczególności Niemki, które do rąk własnych dostawały żołd walczących poza granicami mężów.
Ostatni kryzys gospodarczy, który rozpoczął się podobnie jak Wielki Kryzys od Stanów Zjednoczonych i wkrótce przeniósł się do Europy, ma swoje źródła w połowie lat osiemdziesiątych ubiegłego stulecia. Wtedy właśnie definitywnie przestałem uważać siebie za liberała czy też zgodnie z nazewnictwem amerykańskim neokonserwatystę. Stało się tak po lekturze jednej książki.
Książką, która otworzyła mi oczy był Wolny Wybór Miltona Friedmana – ulubiona pozycja wszystkich konserwatywnych liberałów. Jej sens w części amerykańskiej sprowadzał się bowiem do konkluzji, że skoro cały świat chce dolarów amerykańskich, a Stany Zjednoczone dysponują drukarką tychże, to nic prostszego jak zwiększyć moce produkcyjne druku. Oficjalnie, zaledwie 15 lat wcześniej, w roku 1971 prezydent Nixon zamknął erę Breton Woods, która przetrwała 25 lat. Stany Zjednoczone przestały gwarantować wymianę każdego dolara papierowego na złotą dolarówkę . Teraz, nie oglądając się na żadne teorie towarowo-pieniężne dotyczące ilości pieniędzy w obiegu i nie mając związanych rąk jakimikolwiek umowami, Stany Zjednoczone zaczęły produkować zielone banknoty. W ilości, które same uznały za stosowne. Czy sam Milton Friedman może zostać uznany winnym kryzysu, który wybuchł 25 lat później? Nie w większym, ale i nie mniejszym stopniu jak Jan Jakub Rousseau i encyklopedyści za zbrodnie rewolucji francuskiej.

Skoro raz oderwano się w myśleniu o pieniądzach od otaczającej nas rzeczywistości i odpowiedzialności za nią, można było zacząć kreować wirtualny świat finansów. Tak się niebawem stało pod nazwą Nowych Produktów Bankowych. Kiedyś bank miał pieniądze jeżeli klient przyniósł do banku swoje pieniądze czyli mówiąc mądrze je zdeponował. Ktoś inny za pośrednictwem banku je pożyczył. Zysk banku stanowiła różnica w oprocentowaniu depozytów i kredytów, dwa do trzech procent. Jeśli Stany Zjednoczone nie oglądając się na nic zaczęły drukować pieniądze, dlaczego nie miałyby tego samego powtórzyć banki. Oczywiście nie miały drukarki, ale jej nie potrzebowały. Wystarczyło że w banku pojawił się klient, który wziął pożyczkę hipoteczną na zakup domu wartości 50 000 dolarów. Bank udzielał tej pożyczki, traktował jako pewnik, że klient w ciągu najbliższych 20 lat te pieniądze wraz z odsetkami spłaci, dodawał spodziewany wzrost wartości nieruchomości i podliczał, że dysponuje środkami własnymi w wysokości 100 000 dolarów zabezpieczonymi nieruchomością, na który przed chwilą udzielił kredytu. To tylko nam się wydaje, że to szaleństwo. Dziesiątki tysięcy młodych zdolnych absolwentów najbardziej renomowanych uczelni pracowało po kilkanaście godzin na dobę nad tworzeniem Nowych Produktów. Już ten fakt pokazuje jak rozeszły się normy moralne z tak zwaną normalną działalnością gospodarczą gwarantowaną prawem. Każdy z tych młodych zdolnych musiał przecież powiedzieć OK. wchodzę w to, przy akceptacji własnego sumienia.

Już po pęknięciu bańki spekulacyjnej, gdy straszne słowo kryzys we wszelkich językach przetoczyło się przez cały świat, w Stanach Zjednoczonych dokonano podsumowania ich pracy. Jeden dolar rzeczywisty przyniesiony do banku zyskiwał wartość trzydziestu dolarów. Przez kilka lat myślano nawet, że to są prawdziwe dolary. A potem okazało się, że większość tych banków jest za duża żeby upaść i muszą być uratowane prawdziwymi dolarami z kieszeni amerykańskich podatników. Bo do tego sprowadzała się polityczna decyzja wpompowania w system bankowy półtora biliona dolarów ustalona przez Waszyngton. Jaką pierwszą decyzję podjęły uratowane banki? Czy może postanowiły zrewidować swoją filozofię albo zredukować premie dla zarządów? Co to, to nie. Postanowiły odrobić straty grając na rynku ogromnymi kwotami. Chory system finansowy, który opanował świat rzeczywistej gospodarki niszcząc i plądrując tradycyjne rynki, pozostał nietknięty. Nie zdając sobie z tego sprawy wszyscy płacimy za to z własnej kieszeni, nalewając na przykład benzynę do baku za prawie sześć złotych, albo płacąc dwukrotnie drożej za jedzenie. Ten chory system dotknął również w wielkiej mierze państwa po latach komunizmu wracające do Wolnego Świata i wydawałoby się wolnej gospodarki. (Opiszę to w części polskiej.)

ciąg dalszy w następnym numerze

Opublikowano w Teksty
piątek, 11 styczeń 2013 15:04

Premia za niedorozwój

ligezaMożna gderać do upadłego, że świat to nie jest pokój dziecinny czy piaskownica. Ale ani świata, ani tym bardziej ludzi nie zmienia samo gderanie, to po pierwsze.
Po drugie zaś, na tle europejskiego kryzysu Polska i tak wypada znakomicie. Oto dowód: kto głodny, nad Wisłą może sobie wyszperać ten czy inny rarytas ze śmietnika, zlokalizowanego przy tym czy innym supermarkecie. W paru innych krajach Starego Kontynentu, nie mówiąc o tym, że śmietniki przy supermarketach zamyka się na kłódki, by nikt postronny nie miał do nich dostępu, to jeszcze przeterminowany towar po wyrzuceniu posypuje się wapnem. Z czego płynie przecież dość oczywisty wniosek, że dobrze jest w Polsce, a kto powie, że nie, tego w mordę.

 

Postać świata
Ostatnio niczym bumerang wraca do mnie pytanie sprzed lat, mianowicie czemu należy zaprzątać sobie głowę (i innym czas zabierać) sprawami, które możemy zmienić w symbolicznym zakresie, bądź takimi, na które nie mamy żadnego wpływu. Wszelako mimo upływu czasu, nie znajduję innej odpowiedzi niż ta: należy, ponieważ nasze człowieczeństwo warte jest co najwyżej tyle, ile warte są problemy, które decydujemy się roztrząsać, nie godząc się z zastanym. Albo inaczej: człowiek tak długo pozostaje człowiekiem, dopóki potrafi odróżnić to, co ludzkie, od tego, co tylko z pozoru ludzkim się wydaje, albo co inni za ludzkie każą mu uważać. Jeśli przestaniemy to weryfikować, wówczas przestaniemy także przejmować się "sprawami, na które nie mamy żadnego wpływu", nieodwołalnie zmieniając się w marionetki, sterowane z drugiej strony szklanego ekranu. Spoza kulis teatru świata.
Owszem, w chwili narodzin otrzymujemy rzeczywistość w darze, ale to nie oznacza, że powinna ona stwarzać nas bez reszty. Albowiem postać świata i jego obraz, podobnie jak porządkujące świat idee, wszystko to kształtują ludzie. Tak więc rzeczywistość może nas co najwyżej dopełniać. Zaś w pierwszym rzędzie – inspirować.
O, właśnie. Ludzie. W ubiegłym tygodniu zmarła "wielka polska dziennikarka". Mówią, że umiała rozmawiać z każdym, zwłaszcza ze zbrodniarzami. Z tymi ostatnimi rozmawiała podobno jak mało kto, a jej rozmowy, opublikowane w wielotysięcznych nakładach i tłumaczone na kilkanaście języków, pomagają nam "lepiej rozumieć świat". Cóż można do powyższego dodać? Media non stop napychają ludzi oszustwem, wpychając im do głów kłamstwa jak w gęsie przełyki wpycha się mieloną kukurydzę, ale takich łgarstw dawno nie słyszałem. Łgarstw głoszonych w dobrej wierze, z jaśniejącymi oczyma, różowymi policzkami oraz dobrotliwym uśmiechem na wargach.

 

W charakterze deseru
Powiadają owi mędrcy, że prawdziwy dziennikarz rozmawia ze wszystkimi, albowiem opisuje rzeczywistość taką, jaką ona jest, w tym również prezentując ciemne strony świata i ludzi. Otóż tego rodzaju wyjaśnieniom nie należy dawać wiary. Tego rodzaju wyjaśnienia należy odrzucać ze wstrętem. Albowiem to nie są wyjaśnienia, to są brednie zakłamujące rzeczywistość i kaleczące prawdę śmiertelnie.
Po pierwsze, żaden opis "ciemnych stron świata" nie jest możliwy bez apriorycznego dokonania oceny rozmówcy, do którego przychodzimy, oraz jego czynów, które wszak znamy. A po drugie, natychmiast po dokonaniu takiej oceny, rozmowa ze zbrodniarzem z perspektywy poznawczej staje się bezwartościowa. Innymi słowy, nie zrozumiemy ani świata, ani ludzi, dowiadując się, jak rzeczywistość postrzegają zbrodniarze. Zbrodniarzy należy tępić, zaś zwyrodniałe perspektywy piętnować i eliminować, a nie rozpowszechniać.
O, właśnie. Perspektywy. Wtłaczana do głów gawiedzi narracja pichcona w okolicach Czerskiej i Wiertniczej, skutkuje między innymi przekonaniem mocno zakorzenionym w głowach Polaków zbudowanych z telewizji, że fani Jarosława Kaczyńskiego skupieni pod sztandarami Prawa i Sprawiedliwości mają w zwyczaju pożerać swoich przeciwników żywcem.
Ponieważ jest to zarzut szczególnie paskudny i wyjątkowo nienawistny, dla zachowania elementarnej równowagi warto byłoby przypominać, że swoich przeciwników fani Platformy Obywatelskiej przed pożarciem pieką na wolnym ogniu. Można powiedzieć: oko za oko, ząb za ząb i kuksaniec w charakterze deseru, czyli każdemu, co mu się faktycznie należy. Plus premia za niedorozwój.

 

***


Przed nami złowróżbny czas, w którym aż do dnia eksplozji prawdziwe problemy Polski i Polaków maskowane będą czczą gadaniną politykierów oraz wojującą palikocizną, próbującą skierować naszą uwagę na manowce. Jeszcze przez jakiś czas nie znajdziemy na to rady. To nader gorzkie przypomnienie, jak na pierwszy miesiąc nowego roku, wiem. Dlatego przypominam.

Krzysztof Ligęza
www.myslozbrodnik.pl

Opublikowano w Krzysztof Ligęza
piątek, 11 styczeń 2013 13:34

Nie ma szczęścia bez eutanazji

michalkiewiczJakby mało było dymisji generała Krzysztofa Bondaryka, który osierocił Agencję Bezpieczeństwa Wewnętrznego, jakby nie dość było dymisji Adama Maruszczaka, zdjętego ze stanowiska szefa Centralnego Biura Śledczego, to znowu dał znać o sobie seryjny samobójca. Wydawało się, że już nie da o sobie znać zwłaszcza po ogłoszeniu przez niezależną prokuraturę "ostatecznego" wyjaśnienia śmierci Andrzeja Leppera. 

Prokuratura oświadczyła, że Andrzej Lepper powiesił się, bo miał... 150 tys. złotych długu! Nie śmiał się z tego pewnie tylko ten, co miał zajady, a może śmiali się przez łzy nawet i tacy, bo prawie jednocześnie wyszły na jaw śmierdzące dmuchy, że w owej łazience, w której przygnębiony długiem w wysokości 150 tys. złotych Andrzej Lepper "bez udziału osób trzecich" rozstawał się z życiem, znajdują się ślady stóp jakichś niezidentyfikowanych osób drugich.


Najwyraźniej bezpieczniackie watahy podsrywają jedna drugą, dzięki czemu co jeden człowiek pragnie zakryć, to drugi zaraz odkryje i – jak mówi poeta – "każdy grzech palcem wytknie, zademonstruje, święte pieczęcie złamie, powyskrobuje" – dzięki czemu i my możemy dowiedzieć się o naszym nieszczęśliwym kraju trochę więcej, niż okupująca Polskę soldateska chciałaby nam przekazać do wiadomości za pośrednictwem poprzebieranych za dziennikarzy funkcjonariuszy niezależnych mediów pracujących w służbie ciszy.
Tymczasem seryjny samobójca znów dał o sobie znać, i to nie w sobotę, tylko niemal w środku tygodnia. W swoim mieszkaniu w Garwolinie powiesił się był – oczywiście bez udziału osób trzecich – pan Marek Jerzy Adamczyk, prokurator Prokuratury Generalnej.
Na razie nie można o tym nic powiedzieć, poza może drobiazgiem, że z dokumentów IPN wynika, iż pan Marek Jerzy Adamczyk 4 marca 1988 roku został zarejestrowany pod numerem GC 00393/54 przez Wojskową Służbę Wewnętrzną jako oficer rezerwy kontrwywiadu WSW z przydziału mobilizacyjnego, a następnie zarejestrowany w sekcji "C" WZO WUSW w Siedlcach.


Nie musi to oczywiście niczego konkretnego oznaczać, poza tym, że WSW przekształcona została w Wojskowe Służby Informacyjne, których jak wiadomo, "nie ma", dzięki czemu mikrocefale święcie wierzą, że nasza młoda demokracja, to pełny spontan i odlot i skwapliwie potępiają teorie spiskowe, według których soldateska okupuje nasz nieszczęśliwy kraj, za pomocą rozbudowanej agentury kontrolując nie tylko kluczowe segmenty gospodarki z sektorem finansowym, paliwowym i energetycznym na czele, ale i scenę polityczną, media oraz przemysł rozrywkowy. Okoliczność, że pan Adamczyk, któremu objawił się zbiorowy samobójca, trafił aż do Prokuratury Generalnej w charakterze prokuratora, może być uznana za poszlakę wskazującą, że ta teoria spiskowa ma jednak ręce i nogi. Jak zresztą w inny sposób wyjaśnić ponowne ujawnienie się zbiorowego samobójcy?


Zbiegło się ono w dodatku z salomonowym wyrokiem wydanym przez sędziego Igora Tuleyę w sprawie "doktora G." – kardiologa ze szpitala MSW przy ul. Wołoskiej w Warszawie. "Doktor G." upolowany został przez CBA jeszcze za poprzedniego kierownictwa i oskarżony o wszelkie możliwe do popełnienia czyny, wśród których korupcja walczyła o palmę pierwszeństwa z tzw. mobingiem.


Słowem – jak oskarżać, to oskarżać. Kiedy jednak w roku 2007 zmienił się rząd, "doktor G." zaczął w wielu środowiskach uchodzić za męczennika straszliwego reżymu Kaczyńskich, pierwszą ofiarę IV Rzeczypospolitej, która wyspecjalizowała się w preparowaniu fałszywych dowodów na ludzi niewinnych. To znaczy – za ofiarę drugą, bo pierwszą ofiarą IV Rzeczypospolitej już pewnie pozostanie pani Barbara Blida, która po przybyciu do niej ekipy ABW, co to miała ją aresztować, zastrzeliła się w przekonaniu, że wszystko wykryte. Więc chociaż CBA za czasów Kaczyńskiego dopuszczało się sprośnych błędów Niebu obrzydłych, to skoro już powstało, to i zostało – oczywiście po gruntownej wymianie kadr z niesłusznych na słuszne.
Te słuszne kadry rozpoczęły walkę z powyrzucanymi kadrami niesłusznymi, zgodnie ze wskazówką Klucznika Gerwazego: "gdy wielki wielkiego dusi, my duśmy mniejszych – każdy swego". Kiedy w efekcie walki buldogów pod dywanem stanowiska utracili szefowie ABW i CBŚ, nie mogło zabraknąć jakiegoś akcentu w sprawie CBA. A tak się złożyło, iż właśnie przed niezawisłym sądem dobiegł końca proces "doktora G.". Spreparowane dowody w sprawie korupcji musiały okazać się mocne, bo sędzia Igor Tuleya, który na dobry porządek w "tych okolicznościach przyrody" powinien "doktora G." uniewinnić, a nawet jakoś wynagrodzić mu zelżywości i zniewagi, jednak trochę go skazał, a uniewinnił też tylko trochę, zauważając przy okazji, że prokuratura stosowała "metody stalinowskie". Na to zawrzały oburzeniem dwa ugrupowania parlamentarne; PiS oraz Solidarna Polska, domagając się pociągnięcia sędziego Tulei do odpowiedzialności za wygłaszanie deklaracji politycznych. Aliści Krajowa Rada Sądownictwa stanęła murem za sędzią, który skierował do niezależnej prokuratury zawiadomienie o owych "stalinowskich metodach". Chodziło głównie o nocne przesłuchania, które – jak zauważył prokurator w stanie spoczynku pan Święczkowski – bywały "skuteczniejsze" od dziennych. Jeśli wzajemne wyduszanie się tajniaków jeszcze trochę potrwa, to wymiar sprawiedliwości szalenie się wzbogaci – również o interesujące doktryny i orzecznictwo – a już towarzyszą temu mimowolne efekty komiczne w postaci ostentacyjnego oburzenia na "stalinowskie metody" przywódcy SLD Leszka Millera. Wystąpił on jednocześnie z inicjatywą ustanowienia rozpoczynającego się właśnie roku "rokiem Edwarda Gierka", za rządów którego od czerwca 1976 roku upowszechniła się w milicyjnych komisariatach metoda "ścieżek zdrowia". Rekord efektów komicznych pobiła jednak "Gazeta Wyborcza", informując swoich mikrocefali, że "Polacy są szczęśliwi", i nawet wyjaśniając – dlaczego. Okazuje się, że nie posiadamy się ze szczęścia, bo w społeczeństwie rośnie poparcie dla eutanazji. Dlaczego żydowskiej gazecie dla Polaków tak bardzo zależy na wmówieniu tubylcom, że nie ma prawdziwego szczęścia bez eutanazji? Pewnej wskazówki może dostarczyć okoliczność, że w związku z nieustającym przyrastaniem długu publicznego, w roku bieżącym koszty obsługi tego długu mogą sięgnąć nawet 50 miliardów. Nie da się ukryć, że leczenie starców-wampirów, z których nasi okupanci nie mają już przecież żadnej korzyści, a tylko same straty – tym większe, że wyleczonym trzeba będzie przez Bóg wie ile lat wypłacać emeryturę! – że to leczenie pozostaje w całkowitej i nieusuwalnej sprzeczności zarówno z celami okupacji ("Szmaciak chce władzy nie dla śmichu lecz dla bogactwa, dla przepychu! Chce mieć tytuły, forsę, włości i w nosie przyszłość na ludzkości!"), jak i z nadziejami lichwiarskiej międzynarodówki na profity z 35 milionów tubylczych niewolników polskich.


W tej sytuacji eutanazja objawia się jako jedyne wyjście i zapewne dlatego "Jurek Owsiak" przetestował właśnie reakcję opinii publicznej na propozycję jej legalizacji, a przodująca w pracy operacyjnej oraz wyszkoleniu bojowym i politycznym pani red. Katarzyna Wiśniewska z najweselszego w całej "Gazecie Wyborczej" działu religijnego, sztorcuje Episkopat za unikanie udziału w dyskusji nad legalizacją eutanazji. Najwyraźniej Cadykowi chodzi nie tylko o samą eutanazję, ale również i o to, by odbywała się "po Bożemu".


Stanisław Michalkiewicz
Warszawa

Opublikowano w Stanisław Michalkiewicz
piątek, 11 styczeń 2013 13:30

Rosja - największa grabież XX wieku

tyminskiNiektórzy ekonomiści oceniają, że w czasie zmiany ustroju, skutkiem gospodarczej terapii szokowej, nasz naród stracił co najmniej 85 miliardów dolarów. Jest to dwa razy więcej niż zagraniczny dług Polski w 1989 roku. Skutkiem tego jest rosnące bezrobocie, śmieciowe umowy o pracę i masowa ucieczka kapitału oraz młodych ludzi z Polski.
Na samym początku wyborów prezydenckich w 1990 roku, spotkałem się w kawiarni hotelu Marriott w Warszawie z sekretarzem politycznym ambasady Stanów Zjednoczonych Danielem Friedem. Na jego własna prośbę. Był to Amerykanin etnicznie żydowski. Kiedy usiedliśmy na kawę przy stoliku, zapytałem, czy sprawdził moje referencje w Kanadzie. Odpowiedział, że sprawdził też moje referencje w Peru i zapytał, co chciałbym zrobić jako prezydent RP. Powiedziałem mu o dwóch najważniejszych rzeczach – "chcę tę samą konstytucję jaką ma USA i wolny dostęp do rynków międzynarodowych". Po moich słowach zapadło milczenie i wyczułem, że moja odpowiedź nie była po jego myśli. Nie wiedziałem wtedy, jakie miał on niecne plany wobec Polski. Kilka lat później D. Fried został ambasadorem USA w Polsce, a jeszcze potem podsekretarzem stanu przy Condoleezzie Rice, odpowiedzialnym za politykę amerykańskiego imperium w całej Europie Środkowowschodniej i Rosji.
Reforma ustrojowa zwana "planem Balcerowicza" w rzeczywistości była planem rządu USA i urodzonego na Węgrzech żydowskiego spekulanta finansowego (Georgy Schwartz), znanego jako George Soros. G. Soros, przy pomocy ekonomisty Stanisława Gomułki, przekonał prezydenta PRL generała Wojciecha Jaruzelskiego do swego planu gospodarczego. Przekonał W. Jaruzelskiego, że jego plan, który wymagał "terapii szokowej" i szybkiej prywatyzacji przedsiębiorstw państwowych, był najbardziej optymalnym planem reformy gospodarczej Polski. Był to jedyny plan akceptowany przez ambasadora USA, Bank Światowy oraz Międzynarodowy Fundusz Walutowy. Pod taką presją zatwardziały komunista generał Wojciech Jaruzelski się ugiął. I oddał Polskę w brudne ręce bezwzględnych kapitalistów. A Polska miała być dla Rosji przykładem wzbogacenia się komunistycznej nomenklatury.


G. Soros zatrudnił sobie do pomocy ekonomicznego "cudaka" – młodego profesora ekonomii z Uniwersytetu Harvarda w USA, Jeffreya Sachsa. J. Sachs wyróżnił się wcześniej prywatyzacją w Boliwii, która wbrew opinii lansowanej przez media zakończyła się fiaskiem i po serii zamieszek społecznych, spowodowała przejęcie władzy przez lewicowego prezydenta Evo Moralesa.
J. Sachs, etnicznie białoruski Żyd, jeszcze przed 1990 rokiem przyjechał do Polski kilkadziesiąt razy, aby rozeznać się w sytuacji, ocenić stan polskiej gospodarki i przygotować ją do prywatyzacji. Dopuszczenie reprezentanta G. Sorosa, który za złodziejskie spekulanctwo był z wielu krajów wyrzucany, do takich tajnych informacji rządowych, to tak jakby wpuścić lisa do kurnika. Po tych wizytach J. Sachs dobrze wiedział, które części gospodarki są najbardziej rentowne. Był on dopuszczony do niejawnych informacji na temat gospodarczego stanu państwa, a w dzisiejszych czasach taka wewnętrzna, niejawna informacja pozwala zarobić olbrzymie pieniądze. Dlatego wszelki handel wewnętrzny taką uprzywilejowaną i niejawną informacją jest w krajach rozwiniętych ostro karany przez prawo. Taki konflikt interesów nie jest bowiem tolerowany. A gdzie J. Sachs, tam i G. Soros ze swoim spekulacyjnym kapitałem finansowym.
Dowiedziałem się o działaniach J. Sachsa już na początku prezydenckiej kampanii wyborczej w 1990 roku i byłem tym porażony. Zderzyłem się z nim ostro w programie "na żywo" Nightline transmitowanym z Polski, przy oglądalności ponad 10 milionów Amerykanów. Podważyłem wtedy jego metody uzdrowienia gospodarki Polski. Zareagował na to nader krzykliwie i nawet powtórzył kłamstwo za "Gazetą Wyborczą", że bywałem w Libii i z tego powodu nie można było mnie traktować na serio.


Dlatego, kiedy pod koniec pierwszej tury wyborów prezydenckich udało mi się otrzymać tajne dyrektywy rządu Tadeusza Mazowieckiego, mające na celu sprywatyzowanie za bezcen pierwszych czterech przedsiębiorstw państwowych, na czele z ówczesną hutą "Warszawa", użyłem tego do ostrego ataku na niego i jego rząd. Publicznie nazwałem premiera T. Mazowieckiego zdrajcą narodu.
Myślałem wtedy, że przez moją ostrą i nieustanną krytykę tzw. planu Balcerowicza i obalenie rządu T. Mazowieckiego, w którym Leszek Balcerowicz był wicepremierem i ministrem finansów, L. Balcerowicz także odejdzie w niebyt z jego perfidnym planem grabieży majątku narodowego Polski. Przecież to głównie dzięki skutkom jego okrutnej reformy wprowadzone w styczniu 1990 roku, udało się obalić rząd premiera T. Mazowieckiego w wyniku jego przegranej w I turze wyborów prezydenckich. Niestety stało się inaczej. Byłem ogromnie zdumiony, kiedy zaraz po wyborach Lech Wałęsa zapowiedział, że L. Balcerowicz i jego plan muszą zostać. Jak to niedawno ujawnił bliski współpracownik L. Wałęsy, było to wynikiem żądań ambasady USA. L. Wałęsa szybko powołał nowy rząd premiera Jana Krzysztofa Bieleckiego, znowu z L. Balcerowiczem jako ministrem finansów. A premierem polskiego rządu został człowiek, który powiedział publicznie, że pierwszy milion trzeba ukraść. J.K. Bielecki błyskawicznie i po cichu rozprzedał za bezcen 1256 przedsiębiorstw państwowych, z których wiele było na wysokim poziomie rentowności i miało bogate inwentarze surowcowe.


Do dzisiaj nie wiemy, w czyje ręce te przedsiębiorstwa były oddane.
Nie byłem nawet zaskoczony, kiedy się dowiedziałem dwa lata później, w 1992 roku, że ten "cudowny" ekonomista J. Sachs wraz ze swoimi kolegami z Uniwersytetu Harvarda, jako faktyczni najemnicy George'a Sorosa, zmontowali amerykańsko-żydowski zespół doradczy dla prezydenta Rosji Borysa Jelcyna. A B. Jelcyn ich kolejny plan "terapii szokowej", wprowadził w życie dekretami prezydenckimi. I wbrew protestom rosyjskiego parlamentu. Dodam, że opór rosyjskiej Rady Najwyższej wobec "terapii szokowej" skończył się w 1993 roku jej rozwiązaniem przez B. Jelcyna. Doszło do krwawej rozprawy wojska z protestującymi deputowanymi, w której zginęło oficjalnie 156 osób, a nieoficjalnie 700 do 800. Po raz pierwszy w historii i Rosji, i Europy, parlament ostrzeliwały czołgi.


Tym razem J. Sachs był bardzo ostrożny. Sam pozostał w cieniu jako profesor Uniwersytetu Harvarda. A do brudnej roboty ekonomicznej w Rosji znalazł "słupa" – młodego amerykańskiego ekonomistę Jonathana Haya, który nauczył się języka rosyjskiego w instytucie lingwistycznym w Petersburgu. Młody J. Hay szybko został osobistym doradcą premiera Rosji Jegora Gajdara i ministra prywatyzacji Anatolija Czubajsa. Dzięki tajnym informacjom na temat prywatyzacji dziewczyna J. Haya, Beth Herbert, założyła pierwszy w Rosji licencjonowany fundusz akcji giełdowych. Kilka lat później oboje wzięli ślub, a ich fundusz Pallada Assets sprzedali z dużym zyskiem. Plan znany jako "500 dni" był taki sam jak w Polsce – najpierw terapia szokowa dla Rosjan, dla ich całkowitej dezorientacji, a potem pośpieszna prywatyzacja w celu maksymalnej grabieży majątku narodowego. Ten plan miał finansowe wsparcie amerykańskiej agencji rządowej USAID na sumę ponad 350 milionów dolarów. Cieszył się ten plan także najwyższą rekomendacją Banku Światowego i Międzynarodowego Funduszu Walutowego. Wiceprezydent USA Al Gore osobiście nadzorował, aby ten plan był wykonany w całości.


Kiedy Rosjanie obudzili się kilka lat później i pozbyli się G. Sorosa i ludzi J. Sachsa, z ich kraju wyciekło już ponad 500 miliardów dolarów gotówki, która została "wyprana" głównie w bankach Nowego Yorku. Całkowicie został zniszczony rynek finansowy i Rosja przestała spłacać zagraniczne pożyczki, ponieważ nagle stała się bankrutem. 66% majątku narodowego znalazło się w rękach sześciu rosyjskich oligarchów, z których pięciu jest pochodzenia żydowskiego. Ponad 15 milionów Rosjan z powodu nagłej biedy i chorób straciło życie.
Można powiedzieć, że spustoszenia były porównywalne do zrzucenia kilkunastu bomb atomowych na Rosję. Spekulant G. Soros w jednym ze swoich wywiadów prasowych powiedział, że byłe Imperium Sowieckie stało się Imperium Sorosa. Wykupił on po cichu za bezcen perły rosyjskiej gospodarki. Kraj, który przeżył krwawą rewolucję bolszewicką i kosztem ogromnych ofiar ludzkich faktycznie wygrał z Hitlerem II wojnę światową, został zdradziecko uderzony nożem w plecy i wił się w konwulsjach. Do czasu kiedy Władimir Putin został premierem Rosji i zatrzymał krwotok nielegalnie wywożonych pieniędzy.


Wielu komentatorów tej niewyobrażalnej afery uważa, że cała akcja bezprzykładnego zubożenia Rosji była zaplanowana, aby raz na zawsze zniszczyć jej potęgę wojskową. Nie bardzo zresztą to się udało, ponieważ zaraz potem ceny ropy i gazu poszły nagle do góry i Rosja tym sposobem zbilansowała swój budżet i uniknęła pułapki zadłużenia zagranicznego, która byłaby wymuszona pożyczkami z Banku Światowego i Międzynarodowego Funduszu Walutowego. Polska natomiast gazu i ropy nie miała.


Cały mechanizm tej potwornej grabieży majątku narodowego Rosji szczegółowo opisała amerykańska dziennikarka Anne Williamson w swojej książce "Plaga – jak Ameryka zdradziła Rosję". Tej książki nigdy nie chciał wydrukować żaden wydawca w USA, a sama A. Williamson od roku 2009 tajemniczo zniknęła z publicznego pola widzenia. Jej arcyciekawa książka, a czyta się ją jak najlepszy kryminał, zawiera ostrą krytykę niemoralnej polityki zagranicznej USA. Udało mi się dostać jej rozdziały poświęcone szczegółom tej manipulacji. Moi znajomi Rosjanie mówią dzisiaj, że wtedy wierzyli w piękne słowa o reformach i dali się oszukać szalbierczym spekulantom. Ale w końcu Rosjanie skorzystali z okazji, gdyż koledzy J. Sachsa z Harvardu na boku kręcili sobie lody z pieniędzy amerykańskiego rządu, czyli amerykańskich podatników. Między innymi inwestowali oni rządowe pieniądze USA w rosyjskie firmy, które pomagali potem prywatyzować z zyskiem dla siebie rzędu 500 proc. Rosjanie to nagłośnili i na podstawie dowodów licznych przestępstw finansowych grupa "cudownych" ekonomistów z Harvardu została zlikwidowana. Cała afera znalazła się w amerykańskim sądzie, ale za tę grabież stulecia nikt nie poszedł do więzienia. Prestiżowy Uniwersytet Harvarda zgodził się wypłacić ponad 26,5 miliona dolarów kary. Ale kariery zawodowe "cudownych" ekonomistów miały się lepiej niż kiedykolwiek. Bill i Hilary Clintonowie ukręcili całej sprawie łeb i nie dopuścili do senackich przesłuchań, jak to proponowali niektórzy republikańscy senatorowie. Tylko Larry Summers, prezydent Uniwersytetu Harvarda, a politycznie zaciekły promotor Izraela, został zmuszony do dymisji.


A więc Polacy nie są jedynym umęczonym narodem, który został bezlitośnie ograbiony. Ci sami ludzie i w taki sam sposób, a stosując te same metody, ograbili wielką Rosję, podobnie jak i Polskę i wiele innych krajów. Chiny, Malezja czy też sąsiednia Białoruś w ogóle nie wpuściły ludzi Sorosa. I tym samym miały o wiele więcej kapitału na swój rozwój i na potrzeby społeczne swoich obywateli. Propaganda demokracji i neoliberalizmu okazała się być tylko przygotowaniem kraju do terapii szokowej i grabieży. I wpędzeniem kraju w zależność od zagranicznych pożyczek bankowych.
Tzw. plan Balcerowicza w Polsce i tzw. plan Czubajsa w Rosji niezmiernie wzbogaciły Sorosa i małą grupę oligarchów oraz komunistycznej nomenklatury przez brutalne pogwałcenie dwóch podstawowych warunków do rozwoju: poszanowania własności, tak prywatnej, jak państwowej, oraz tępienia wszelkiego rodzaju grabieży. Przed zmianą ustroju gospodarki Polski i Rosji były samowystarczalne – brakowało tylko bananów i kawy. Można było wybrać inne plany. Takie na przykład, jakie wybrały Brazylia czy Chiny, które mogą być dzisiaj dumne ze swoich gospodarczych osiągnięć.


Morał jest taki, że nigdy nie można ufać zagranicznym doradcom. Polsce i Rosji w czasie zmiany ustroju doradzali ludzie, którzy nigdy nie zbudowali żadnego zakładu pracy, tylko potrafili je niszczyć. W odpowiedzi na pytanie, jak się w przyszłości uchronić przed taką grabieżą, powiem tylko, że do obrony i rozwoju kraju potrzebny jest rząd patriotów, a nie zdrajców i matołów. Tylko państwo narodowe może uchronić swoich obywateli od zewnętrznych manipulacji i zapewnić wzrost gospodarki kraju, a co tym idzie, zwiększyć liczbę miejsc pracy i stale tworzyć lepsze możliwości rozwoju dla swoich obywateli. Aby nasza Ojczyzna była matką, a nie okrutną macochą. Dodam jeszcze, że lepszy domek ciasny, ale własny. Amen.


Stanisław Tymiński
4 stycznia 2013, Acton, Kanada
www.rzeczpospolita.com

Opublikowano w Teksty

Nasze teksty

Turystyka

  • 1
  • 2
  • 3
Prev Next

O nartach na zmrożonym śniegu nazyw…

O nartach na zmrożonym śniegu nazywanym ‘lodem’

        Klub narciarski POLMEDEN przy Oddziale Toronto Stowarzyszenia Inżynierów Polskich w Kanadzie wybrał się 6 styczn... Czytaj więcej

Moja przygoda z nurkowaniem - Podwo…

Moja przygoda z nurkowaniem - Podwodne światy Maćka Czaplińskiego

Moja przygoda z nurkowaniem (scuba diving) zaczęła się, niestety, dość późno. Praktycznie dopiero tutaj, w Kanadzie. W Polsce miałem kilku p... Czytaj więcej

Przez prerie i góry Kanady

Przez prerie i góry Kanady

Dzień 1         Jednak zdecydowaliśmy się wyruszyć po raz kolejny w Rocky Mountains i to naszym sta... Czytaj więcej

Tak wyglądała Mississauga w 1969 ro…

Tak wyglądała Mississauga w 1969 roku

W 1969 roku miasto Mississauga ma 100 większych zakładów i wiele mniejszych... Film został wyprodukowany aby zachęcić inwestorów z Nowego Jo... Czytaj więcej

Blisko domu: Uroczysko

Blisko domu: Uroczysko

        Rattray Marsh Conservation Area – nieopodal Jack Darling Memorial Park nad jeziorem Ontario w Mississaudze rozpo... Czytaj więcej

Warto jechać do Gruzji

Warto jechać do Gruzji

Milion białych różMilion, million białych róż,Z okna swego rankiem widzisz Ty…         Taki jest refren ... Czytaj więcej

Prawo imigracyjne

  • 1
  • 2
  • 3
Prev Next

Kwalifikacja telefoniczna

Kwalifikacja telefoniczna

        Od pewnego czasu urząd imigracyjny dzwoni do osób ubiegających się o pobyt stały, i zwłaszcza tyc... Czytaj więcej

Czy musimy zawrzeć związek małżeńsk…

Czy musimy zawrzeć związek małżeński?

Kanadyjskie prawo imigracyjne zezwala, by nie tylko małżeństwa, ale także osoby w relacji konkubinatu składały wnioski  sponsorskie czy... Czytaj więcej

Czy można przedłużyć wizę IEC?

Czy można przedłużyć wizę IEC?

Wiele osób pyta jak przedłużyć wizę pracy w programie International Experience Canada? Wizy pracy w tym właśnie programie nie możemy przedł... Czytaj więcej

Prawo w Kanadzie

  • 1
  • 2
  • 3
Prev Next

W jaki sposób może być odwołany tes…

W jaki sposób może być odwołany testament?

        Wydawało by się, iż odwołanie testamentu jest czynnością prostą.  Jednak również ta czynność... Czytaj więcej

CO TO JEST TESTAMENT „HOLOGRAFICZNY…

CO TO JEST TESTAMENT „HOLOGRAFICZNY” (HOLOGRAPHIC WILL)?

        Testament tzw. „holograficzny” to testament napisany własnoręcznie przez spadkodawcę.  Wedłu... Czytaj więcej

MAŁŻEŃSKIE UMOWY O NIEZMIENIANIU TE…

MAŁŻEŃSKIE UMOWY O NIEZMIENIANIU TESTAMENTÓW

        Bardzo często małżonkowie sporządzają testamenty razem (tzw. mutual wills) i czynią to tak, iż ni... Czytaj więcej

Wszelkie prawa zastrzeżone @Goniec Inc.
Design © Newspaper Website Design Triton Pro. All rights reserved.