Teksty
Publicystyka. Felietony i artykuły.
Smutne
Odeszli bardziej radykalni i prawicowi ministrowie, jak Szyszko i Macierewicz, oraz, mym zdaniem, fajtłapa Waszczykowski, który nie potrafi lub mu nie dano walczyć o dobre imię Polski. Jego zastąpił Jacek Czaputowicz, o którym Staszek Michalkiewicz pisze, że jest wydmuszką drogiego Bronisława Geremka, a tych dawno powinno się posłać na wczasy w Bieszczady. Można wnioskować, że szkodliwa polityka Witolda Waszczykowskiego względem Ukrainy będzie przez Czaputowicza kontynuowana. Najwyraźniej nie zamierza domagać się od Ukraińców rezygnacji z neobanderyzmu i jest gotowy na kompromis kosztem historycznej prawdy i wrażliwości Polaków.
Zaraz po ustaleniu nowego rządu pan premier Morawiecki poleciał do Brukseli, by tam kornie się zameldować i zapewne po nowe dyrektywy. Wydaje się, że nowy rząd będzie jeszcze bardziej na kolanach przed UE, mniej katolicko-narodowy oraz będzie coraz bardziej przypominał PO.
Prezes Jarosław Kaczyński cofa się na całej linii.
Oficjalnym uzasadnieniem zagadkowej podmianki na stanowisku premiera, to znaczy – zastąpienia pani Beaty Szydło przez pana Mateusza Morawieckiego, była intencja „ocieplenia” stosunków z Unią Europejską.
Dlaczego pani Szydło nie mogłaby dokonać tego, co ma uczynić pan premier Morawiecki – nadal trudno zgadnąć, co sprawia, że ta podmianka nadal pozostaje zagadkowa.
To i owo jednak już wiemy, między innymi z deklaracji pana ministra spraw zagranicznych Jacka Czaputowicza, którego nie może nachwalić się żydowska gazeta dla Polaków – że mianowicie podczas swojej niedawnej wizyty w Berlinie „oczarował” Niemców.
Może i „oczarował”, ale co z tego, kiedy tylko stamtąd wyjechał, to czar zaraz prysnął i niemiecki minister spraw zagranicznych Sigmar Gabriel powtórzył niemieckie stanowisko w sprawie reparacji wojennych dla Polski – że mianowicie z niemieckiego punktu widzenia sprawa jest „uregulowana” co najmniej od lat 90., przez „demokratyczny” polski rząd, i że ewentualnie można by tą kwestia zainteresować „naukowców”. Ci pisaliby prace doktorskie i habilitacyjne – jak do tego doszło, no i tyle. Toteż i pan minister Czaputowicz oświadczył, że skoro tak, to „temat reparacji nie istnieje w stosunkach między naszymi rządami”. Ale i za czasów pani Szydło, ani ona, ani minister Waszczykowski nie występowali do rządu niemieckiego z żadnymi żądaniami reparacyjnymi, najwyraźniej zdając sobie sprawę, że ta kwestia jest tylko rodzajem samograja, wymyślonego w lipcu ub. roku przez pana prezesa Kaczyńskiego gwoli emocjonalnego rozhuśtywania swoich wyznawców w sytuacji, gdy wyczerpie się już paliwo smoleńskie. Ale pan poseł Mularczyk pryncypialnie skrytykował deklarację ministra Czaputowicza jako „szkodliwą”. Nietrudno domyślić się dlaczego. Otóż pan poseł Mularczyk, który w cywilu jest adwokatem, wykombinował sobie, a nawet ogłosił, że polscy obywatele mogą w sprawie reparacji pozywać Niemcy przed polskimi niezawisłymi sądami. Najwyraźniej liczył na to, iż takich pozwów pojawią się tysiące, a każdy ze skarżących, a w każdym razie – większość – będzie chciała skorzystać z pomocy adwokata, zwłaszcza tak biegłego, jak pan mecenas Mularczyk. Niezawisłe sądy mogą nawet wydawać w takich sprawach „piękne wyroki”, ale z uwagi na przysługujący państwom immunitet, którym i Polska kiedyś zasłaniała się przed amerykańskimi Żydami, co to próbowali szlamować nasz nieszczęśliwy kraj pod pretekstem „roszczeń” za pośrednictwem słynących z niezawisłości sądów amerykańskich, nie będzie można ich wyegzekwować. Zanim jednak to się okaże, to honorarium będzie już wzięte, a klientowi można będzie, jak zwykle, powiedzieć: „wygrał pan sprawę; trzeba tylko zapłacić i odsiedzieć”. Deklaracja ministra Czaputowicza zdaje się rozwiewać te nadzieje, toteż nic dziwnego, że została uznana za „szkodliwą”.
Potwierdziły się też przypuszczenia, że „ocieplanie” stosunków z Unią Europejską, to znaczy – z Niemcami, które nie chcą zrezygnować z politycznych wpływów w naszym nieszczęśliwym kraju, tak łatwo nie przyjdzie. Minister Czaputowicz ma spotkać się z niemieckim owczarkiem Fransem Timmermansem w najbliższą niedzielę, podczas gdy pan premier Morawiecki w odpowiedzi na oskarżenia pod adresem Polski, będzie przygotowywał „białą księgę”. Na razie jednak rekomendacja Komisji Europejskiej w sprawie art. 7 jest podtrzymana, natomiast na podstawie innych znaków na ziemi, a nawet na niebie, to znaczy – w Królestwie Niebieskim – można to i owo wydedukować. Oto 14 stycznia okazało się, że cała Polska obchodzi – i to po raz 104. – Dzień Uchodźcy i Migranta. Tak w każdym razie zapewnił nas Jego Eminencja Kazimierz kardynał Nycz. W listopadzie ub. roku skończyłem 70 lat, ale jako żywo nie przypominam sobie, bym kiedykolwiek w takich obchodach uczestniczył, więc nie jest wykluczone, że ta nowa świecka tradycja została uruchomiona w ostatniej chwili, a żeby jakoś ją spatynować, przypisano jej ponad 100-letni rodowód. Celem tej nowej świeckiej tradycji jest bowiem doprowadzenie do zmiany stanowiska Polski w kwestii „uchodźców” – żeby opinia publiczna pogodziła się z „kwotami” wynikającymi z „relokacji”, jaką wykombinowała sobie Nasza Złota Pani. Nasza Złota Pani prowadzi akurat trudne rozmowy z wybitnym przywódcą socjalistycznym Martinem Schulzem nad utworzeniem „wielkiej koalicji”, która położyłaby kres prowizorce rządowej, toteż jakiś, zwłaszcza taki sukces bardzo by się jej przydał. Toteż Jego Ekscelencja abp Stanisław Gądecki, który zasłynął z forsowania w naszym nieszczęśliwym kraju „dni judaizmu”, oświadczył, że „bezpieczeństwo uchodźcy, który potrzebuje pomocy, jest ważniejsze, niż bezpieczeństwo narodowe”. Skoro bezpieczeństwo uchodźców „ważniejsze”, to tylko patrzeć, jak nasz nieszczęśliwy kraj zgodzi się na „kwoty”, podobnie jak na inne rozkazy, i w ten sposób stosunki z Unią Europejską zostaną „ocieplone”. To są te zakręty „krętej drogi”, którą prezes Kaczyński prowadzi swoich wyznawców, a przy okazji – i resztę naszego nieszczęśliwego kraju – do świetlanej przyszłości.
A przecież na „uchodźcach” świat się nie kończy, są przecież jeszcze Żydzi, którzy właśnie przekabacili amerykański Senat, by zaaprobował ustawę nr 447 w sprawie zadośćuczynienia holokaustnikom, co to „ocaleli” z holokaustu. Tych „ocalałych może być znacznie więcej, niż się wydaje, bo przecież każdy, kto żyje, znaczy, że „ocalał”, to chyba jasne? Polonia amerykańska podjęła starania, by wyperswadować kongresmanom ten pomysł, ale trudno powiedzieć, z jakim skutkiem, bo polski rząd nabrał wody w usta, podobnie jak niezależne media, zarówno rządowe, jak i nierządne, i tylko pan poseł Marek Suski pouczył nas wyniośle, że ustawy amerykańskie nie obowiązują na terenie Polski. Najwyraźniej albo rżnie głupa, albo nawet nie musi, bo pewne jest jedno – że tego projektu nie czytał. Zawiera on szczególnie niebezpieczny punkt 3 – że przychody z „własności bezdziedzicznej” będą przeznaczane na wspieranie „ocalałych”, cokolwiek by to oznaczało, na finansowanie edukacji o holokauście i na „inne cele”. Logiczną konsekwencją takiego zapisu byłoby zmuszenie Polski do wyodrębnienia „własności bezdziedzicznej”, choćby po to, by wiedzieć, jakie przynosi ona „przychody” – no a jak już zostanie wyodrębniona, to ktoś będzie musiał nią zarządzać, żeby te „przychody” rozdzielać, to chyba jasne? Najprawdopodobniej „organizacje pozarządowe”, o których enigmatycznie wspomina amerykański projekt, a które oznaczają żydowskie organizacje przemysłu holokaustu. Uczestniczyłem niedawno w TV Republika w rozmowie na ten temat z udziałem pana doktora Jerzego Targalskiego. Przyznał on, że projekt stwarza dla Polski zagrożenie, ale najbardziej się martwił o to, że w razie jego uchwalenia złowrogi Putin wykorzysta to, by uruchomić swoją agenturę w Polsce. Zwróciłem mu uwagę, że to nie Putin forsuje tę ustawę, tylko zupełnie ktoś inny – ale dr Targalski odparł, że tak czy owak Putin to wykorzysta. – No pewnie – odpowiedziałem – byłby głupi, gdyby nie próbował – i w tym momencie program dobiegł końca. Przypuszczam, że pan dr Targalski, z którym znam się jeszcze z konspiracji w latach 70., kiedy to razem byliśmy w podziemnym wydawnictwie „Krąg”, właśnie mnie podejrzewa, że jestem ruskim agentem, a z korespondencji, jaką otrzymuję od wyznawców pana prezesa Kaczyńskiego, wnioskuję, że nie jest w tym odosobniony. Czasami nawet myślę sobie, że szkoda, że to nieprawda, ale to nieważne, bo przypuszczam, że po szczęśliwym zakończeniu „dnia judaizmu” albo JE abp Stanisław Gądecki, albo jakiś inny nasz arcypasterz, oświeci nas i uspokoi, że i ze strony Żydów nic nam nie grozi, bo przecież są oni naszymi „starszymi braćmi”, a wiadomo, że młodsi bracia i w ogóle wszyscy, powinni słuchać starszych i mądrzejszych.
Podczas gdy wokół Polski trwają takie podchody, w naszym nieszczęśliwym kraju szykuje się przetasowanie na politycznej scenie. Po głębokiej rekonstrukcji rządu stare kiejkuty, za pośrednictwem pana prezydenta, zaczynają wracać na poprzednio zajmowane pozycje, a ponieważ nieprzejednana opozycja nie jest na taką ewentualność w ogóle przygotowana, parasol ochronny nad nią jest właśnie zwijany, co objawia się w postaci krytyki nawet ze strony TVN, którą podejrzewam o niebezpieczne związki ze starymi kiejkuty. W tej sytuacji tylko patrzeć, jak zamieszają oni warząchwią w tym hultajskim bigosie, a z uzyskanej w ten sposób masy upadłości ulepią jakąś nową partię, na przykład pod nazwą Róbmy Sobie Na Rękę, którą spragniony nowości naród nie tylko pokocha, ale i obdarzy zaufaniem jeszcze większym od tego, o które swoich wyznawców prosił pan prezes Jarosław Kaczyński podczas ostatniej smoleńskiej miesięcznicy.
Stanisław Michalkiewicz
„Chwała tym, co walczyli o prawdę na czele z Antonim Macierewiczem” – powiedział prezes PiS Jarosław Kaczyński, przemawiając na styczniowej miesięcznicy smoleńskiej – dodając, że „nasza droga (...) czasem ze względu na okoliczności jest kręta. Ufajcie, że idziemy razem w tym samym kierunku”. Te słowa padły w dzień po głębokiej „rekonstrukcji rządu”, z którego usunięty został Antoni Macierewicz, Jan Szyszko i Witold Waszczykowski, podobnie jak wcześniej – premier Beata Szydło, od której zagadkowego odwołania ta „rekonstrukcja” się zaczęła.
Rzeczywiście, kręte to wszystko, żeby nie powiedzieć – krętackie. No bo jakże to? Z jednej strony „chwała”, a jednocześnie – won z rządu, won ze stanowiska ministra obrony? Takim językiem „chwała” nie przemawia. Chwała przemawia całkiem inaczej. To prawie jak w kolędzie „Bóg się rodzi”, gdzie śpiewamy między innymi „wzgardzony okryty chwałą”. Ale Franciszkowi Karpińskiemu, który tę kolędę napisał, chodziło o ukazanie serii paradoksów: „ogień krzepnie, blask ciemnieje”, podczas gdy w tym przypadku podejrzewam raczej krętactwo. Ale krętactwo pojawia się zazwyczaj wtedy, gdy trzeba za wszelką cenę ukryć coś kompromitującego. Czyż nie to właśnie miał na myśli prezes Kaczyński, przyznając, że „nasza droga (…) jest kręta” ze względu na „okoliczności” – ale przezornie powstrzymał się od zdefiniowania tych zagadkowych „okoliczności”, a tylko zaapelował o „zaufanie”, że „nadal idziemy razem w tym samym kierunku”. To akurat może być prawdą na takiej samej zasadzie, że szczury idą w tym samym kierunku co i szczurołap-flecista, ale oczywiście każdy w innym celu. W tej sytuacji uchylmy nieco zasłonę skrywającą owe tajemnicze „okoliczności” i spróbujmy zastanowić się, w jakimże to kierunku prezes Kaczyński prowadzi zarówno tych, co mu ufają, jak i wszystkich pozostałych, to znaczy – całe państwo.
Zacznijmy od przypomnienia, że Lech Kaczyński uczestniczył w naradach w Magdalence, gdzie generał Kiszczak wraz z gronem osób zaufanych uściślał i konkretyzował ogólne postanowienia, jakie w sprawie transformacji ustrojowej w naszym nieszczęśliwym kraju podjęli Sowieciarze do spółki z Amerykanami, z ramienia których projektantem i inspektorem nadzoru był urzędnik Departamentu Stanu pan Daniel Fried, późniejszy ambasador USA w Warszawie, a obecnie znowu urzędnik Departamentu Stanu, tyle że wyższej już rangi. Jakie były szczegóły tych ustaleń – tego nie wiem, ale przypominam sobie odpowiedź, jakiej na łamach „Gazety Wyborczej” udzielił był w pierwszej połowie lat 90. Stefan Bratkowski Stanisławowi Jankowskiemu „Agatonowi”, który dziwował się, że w „wolnej Polsce” komuna nie tylko jest bezkarna, ale się panoszy. To dlatego – wyjaśnił red. Bratkowski – że w Magdalence zostały udzielone pewne gwarancje, których trzeba dotrzymywać. Te gwarancje obejmowały również scenę polityczną – że mianowicie nie zostaną na nią dopuszczeni „ekstremiści”, to znaczy – uważany za największe zagrożenie ruch chrześcijańsko-narodowy. Oczywiście wtedy zakazać wprost tego nie wypadało, bo zaraz pojawiłyby się jeszcze większe wątpliwości co do autentyczności naszej młodej demokracji, toteż ZCh-N najpierw się pojawił, ale właśnie Jarosław Kaczyński wystawił mu recenzję, że jest on „najkrótszą drogą do dechrystianizacji Polski”, wskutek czego ZCh-N wkrótce umarł śmiercią naturalną, a jego miejsce zajęło Porozumienie Centrum, próbujące zmonopolizować nie tylko „prawicę”, ale również „patriotyzm”. Porozumienie Centrum nastręczyło skołowanemu narodowi na prezydenta Lecha Wałęsę w charakterze jasnego idola, przy którym Lech Kaczyński został szefem Biura Bezpieczeństwa Narodowego, a Jarosław politykował na terenie parlamentarno-rządowym. Wydawało się, że prawa strona politycznej sceny została solidnie zabetonowana, ale stare kiejkuty miały swoje widoki, więc Mieczysław Wachowski bez specjalnego trudu całe to towarzystwo rozgonił i w wyborach w roku 1993 do rządów triumfalnie wróciła komuna w postaci SLD i PSL. Potem na fasadę wysunięta została Solidarność w postaci AWS, która w koalicji z Unią Wolności zużywała się moralnie, aż wreszcie zniknęła bez śladu w roku 2001, kiedy to ponownie zatriumfowała komuna, tym bardziej że prezydentem zaś, po przegranej Lecha Wałęsy w roku 1995, został na dwie kadencje Aleksander Kwaśniewski. W tej sytuacji niepodobna nie przypomnieć spiżowej sentencji Józefa Stalina, że w demokracji najważniejsze jest przygotowanie odpowiedniej alternatywy dla wyborców. A jak rozpoznać, czy alternatywa została przygotowana prawidłowo? Tak, że bez względu na to, kto wybory wygra, będą one wygrane.
Sytuacja z roku 1990 powtórzyła się, i to z nawiązką, w roku 2005, kiedy to prezydentem został Lech Kaczyński, a szef zwycięskiego Prawa i Sprawiedliwości wysunął na premiera Kazimierza Marcinkiewicza, by po kilku miesiącach ustąpić miejsca samemu prezesowi Jarosławowi Kaczyńskiemu, który siłą inercji na stanowisku premiera dotrwał do listopada 2007 roku, kiedy to jego miejsce zajął Donald Tusk. We wrześniu 2009 roku amerykański prezydent Obama dokonał „resetu” w stosunkach amerykańsko-rosyjskich, wycofując USA z aktywnej polityki w Europie Środkowowschodniej, a 10 kwietnia 2010 roku miała miejsce katastrofa smoleńska w której zginął prezydent Lech Kaczyński i 95 innych osób. Jednak w roku 2013 USA wróciły do aktywnej polityki w naszej części Europy i rozpoczęły się przygotowania do przebudowy politycznej sceny pod kątem potrzeb, jaką Stany Zjednoczone zamierzały prowadzić w tym zakątku świata. W tym celu trzech kelnerów – i tak dalej – co w 2015 roku doprowadziło do obsadzenia stanowiska prezydenta państwa przez rok wcześniej nikomu nieznanego jako samodzielnego polityka Andrzeja Dudę, podczas gdy PiS wygrało też wybory parlamentarne i utworzyło rząd z panią Beatą Szydło na czele. W grudniu przeciwko pani Szydło opozycja wysunęła wniosek o wotum nieufności, który został odrzucony, a pani premier podczas debaty uzyskała recenzję najlepszego premiera III RP – i jeszcze tego samego dnia została zdymisjonowana na rzecz Mateusza Morawieckiego, który 9 stycznia dokonał „głębokiej rekonstrukcji” rządu, usuwając z niego ministra obrony Antoniego Macierewicza, ministra środowiska Jana Szyszkę i ministra spraw zagranicznych Witolda Waszczykowskiego.
Dlaczego tak się stało? Oto prezydent Andrzej Duda dopuścił się wobec swego wynalazcy felonii, co pozycję Jarosława Kaczyńskiego osłabiło tak, jakby mu ktoś złamał jedną nogę. Prezydent Duda, występując przeciwko swemu wynalazcy, pozbawił się sympatii PiS, więc musiał poszukiwać politycznych sojuszników – i stare kiejkuty mu się w tym charakterze nastręczyły – ale nie za darmo, tylko za cenę głowy Antoniego Macierewicza na tacy. I prezydent Duda wywiązał się z obstalunku, co jednak wymagało aprobaty prezesa Kaczyńskiego. Dlaczego? Dlatego, że osłabiony na skutek felonii swego wynalazku prezes Kaczyński zaczął cofać się na całej linii pod naporem Niemiec i starych kiejkutów, którzy organizują awantury w kraju. W rezultacie stare kiejkuty za pośrednictwem prezydenta odzyskały wpływ na politykę państwa, a premier Morawiecki otrzymał zadanie „ocieplenia stosunków z Unią Europejską”. Sęk w tym, że owo „ocieplenie” może dokonać się poprzez wywieszenie przez Polskę białej flagi, która, gwoli udelektowania wyznawców pana prezesa, będzie przyozdobiona mnóstwem kolorowych wstążeczek, mających zakrywać bezwstydną białość. Ale to nie koniec „krętej drogi”, bo skoro pan prezes cofa się na całej linii, to warto zapytać – dokąd? Myślę, że pod żydowski parasol ochronny, który obiecał rozpiąć nad nim najnowszy przyjaciel Polski, pan Jonny Daniels. Jaką cenę Polska będzie musiała za to zapłacić? Wydaje się, że odpowiedź już znamy, a to z uwagi na proces, jaki toczy się w amerykańskiej legislaturze w sprawie ustawy JUST, jaką 12 grudnia zatwierdził amerykański Senat i która wkrótce może trafić na biurko prezydenta Trumpa. Daje ona Stanom Zjednoczonym możliwość wywierania na Polskę rozmaitych nacisków, w razie gdyby ociągała się z realizacją żydowskich roszczeń majątkowych, szacowanych na 65 mld dolarów. Realizacja tych roszczeń oznaczałaby, że Polacy za własne pieniądze zafundowaliby sobie we własnym kraju szlachtę jerozolimską. W tej sytuacji cóż innego pozostaje, jak zaufać, że to wszystko dla naszego dobra? Toteż nic dziwnego, że w przemówieniu skierowanym do uczestników ostatniej miesięcznicy smoleńskiej, prezes Kaczyński nawet nie próbował opisywać „krętej drogi” do świetlanej przyszłości, tylko apelował o zaufanie, że „idziemy w tym samym kierunku”. Ano, nie da się ukryć, że to niestety prawda.
Okazało się, że nieprzejednana opozycja została takim nieoczekiwanym zwrotem sytuacji zaskoczona do tego stopnia, że okazała się doń absolutnie pod żadnym względem nieprzygotowana, co nieubłaganym palcem wytknęły jej stare kiejkuty za pośrednictwem telewizyjnej stacji TVN, którą od początku podejrzewam o niebezpieczne związki z nimi. Najwyraźniej stare kiejkuty musiały oczekiwać, że pan Grzegorz Schetyna potrafi coś wymyślić, podobnie jak pani Lubnauer ze swoimi koleżankami z Nowoczesnej. Widać, że i u starych kiejkutów nietęgo, no ale to drobiazg w porównaniu z perspektywą, że „dobra zmiana” może zakończyć się w żydowskich objęciach.
Stanisław Michalkiewicz
Europejskie media o noworocznych imprezach:
BELGIA – regularne walki policji z młodzieżówkami islamskimi w wielu punktach Brukseli. Są ofiary.
FRANCJA – podpalanie samochodów, rozbijanie witryn.
NIEMCY – młode Niemki gwałcone przez nachodźców.
POLSKA – policja ostrzega przed gołoledzią.
Okres świąt Bożego Narodzenia i Nowego Roku tworzy nastroje wspomnieniowo-skojarzeniowe. Szkoda, że jak wszystko na tym naszym świecie, szybko odchodzi w przeszłość. Cóż, czas nie pyta, nie stoi. I tak to, dawno temu, przed półwiekiem, zdarzyło mi się pracować (dla chleba panie, ze smalcem, dla chleba) we wrocławskiej Wojewódzkiej Radzie Narodowej. Określenie, że pracowałem, było trochę na wyrost. Ściślej mówiąc – byłem tam zatrudniony. Permanentne w socjalizmie przerosty administracyjne powodowały to, że m.in. pensje nasze do wygórowanych nie należały. Tak krawiec kraje jak mu materii staje! Budżet płacowy nie był z gumy. Im więcej urzędników, urzędniczków i urzędniczek, tym na jedną główkę przypadało mniej złotówek. Przy reorganizacjach i rekonstrukcjach (modne dziś określenie) próbowaliśmy przekonywać naczalstwo, żeby w miejsce odchodzących pracowników nie przyjmować nowych, bo my chętnie popracujemy trochę więcej za trochę też lepsze pieniądze, czyli na tym samym budżecie. Ale w PRL-u trzeba było wszystkich gdzieś upchnąć. Słowo bezrobocie w socjalistycznym słowniku nie istniało.
Przez te oczy, te oczy zielone – piosenka w radiu leci. Lubię ją.
Mamy Nowy Rok, już 2018. Czy jestem już stara? Mam ponad 60 lat i mąż mówi, że już zaczynają brać z naszej półki. Rzeczywiście, przed kościołem trzy klepsydry. Jedna – ponad 80 lat, druga – ponad 70 lat i trzecia, to nasza półka. Ciekawe, co tam jest dalej, a jestem przekonana, że jeszcze ciekawiej niż na tym świecie. Bo najważniejsze, aby było ciekawie. Ciekawie jest wtedy, gdy człowiek musi do czegoś dążyć, coś odkrywać.
Turystyka
- 1
- 2
- 3
O nartach na zmrożonym śniegu nazyw…
Klub narciarski POLMEDEN przy Oddziale Toronto Stowarzyszenia Inżynierów Polskich w Kanadzie wybrał się 6 styczn... Czytaj więcej
Moja przygoda z nurkowaniem - Podwo…
Moja przygoda z nurkowaniem (scuba diving) zaczęła się, niestety, dość późno. Praktycznie dopiero tutaj, w Kanadzie. W Polsce miałem kilku p... Czytaj więcej
Przez prerie i góry Kanady
Dzień 1 Jednak zdecydowaliśmy się wyruszyć po raz kolejny w Rocky Mountains i to naszym sta... Czytaj więcej
Tak wyglądała Mississauga w 1969 ro…
W 1969 roku miasto Mississauga ma 100 większych zakładów i wiele mniejszych... Film został wyprodukowany aby zachęcić inwestorów z Nowego Jo... Czytaj więcej
Blisko domu: Uroczysko
Rattray Marsh Conservation Area – nieopodal Jack Darling Memorial Park nad jeziorem Ontario w Mississaudze rozpo... Czytaj więcej
Warto jechać do Gruzji
Milion białych różMilion, million białych róż,Z okna swego rankiem widzisz Ty… Taki jest refren ... Czytaj więcej
Massasauga w kolorach jesieni
Nigdy bym nie przypuszczała, że śpiąc w drugiej połowie października w namiocie, będę się w …
Life is beautiful - nurkowanie na Roa…
6DHNuzLUHn8 Roatan i dwie sąsiednie wyspy, Utila i Guanaja, tworzące mały archipelag, stanowią oazę spokoju i są chętni…
Jednodniowa wycieczka do Tobermory - …
Było tak: w sobotę rano wybrałem się na dmuchany kajak do Tobermory; chciałem…
Dronem nad Mississaugą
Chęć zobaczenia świata z góry to marzenie każdego chłopca, ilu z nas chciało w młodości zost…
Prawo imigracyjne
- 1
- 2
- 3
Kwalifikacja telefoniczna
Od pewnego czasu urząd imigracyjny dzwoni do osób ubiegających się o pobyt stały, i zwłaszcza tyc... Czytaj więcej
Czy musimy zawrzeć związek małżeńsk…
Kanadyjskie prawo imigracyjne zezwala, by nie tylko małżeństwa, ale także osoby w relacji konkubinatu składały wnioski sponsorskie czy... Czytaj więcej
Czy można przedłużyć wizę IEC?
Wiele osób pyta jak przedłużyć wizę pracy w programie International Experience Canada? Wizy pracy w tym właśnie programie nie możemy przedł... Czytaj więcej
FLAGPOLES
Flagpoling oznacza ubieganie się o przedłużenie pozwolenia na pracę (lub nauk…
POBYT CZASOWY (12/2019)
Pobytem czasowym w Kanadzie nazywamy legalny pobyt przez określony czas ( np. wiza pracy, studencka lub wiza turystyczna…
Rejestracja wylotów - nowa imigracyjn…
Rząd kanadyjski zapowiedział wprowadzenie dokładnej rejestracji wylotów z Kanady w przyszłym roku, do tej pory Kanada po…
Praca i pobyt dla opiekunów
Rząd Kanady od wielu lat pozwala sprowadzać do Kanady opiekunki/opiekunów dzieci, osób starszych lub niepełnosprawnych. …
Prawo w Kanadzie
- 1
- 2
- 3
W jaki sposób może być odwołany tes…
Wydawało by się, iż odwołanie testamentu jest czynnością prostą. Jednak również ta czynność... Czytaj więcej
CO TO JEST TESTAMENT „HOLOGRAFICZNY…
Testament tzw. „holograficzny” to testament napisany własnoręcznie przez spadkodawcę. Wedłu... Czytaj więcej
MAŁŻEŃSKIE UMOWY O NIEZMIENIANIU TE…
Bardzo często małżonkowie sporządzają testamenty razem (tzw. mutual wills) i czynią to tak, iż ni... Czytaj więcej
ZASADY ADMINISTRACJI SPADKÓW W ONTARI…
Rozróżniamy dwie procedury administracji spadków: proces beztestamentowy i pr…
Podział majątku. Rozwody, separacje i…
Podział majątku dotyczy tylko par kończących formalne związki małżeńskie. Przy rozstaniu dzielą one majątek na pół autom…
Prawo rodzinne: Rezydencja małżeńska
Ontaryjscy prawodawcy uznali, że rezydencja małżeńska ("matrimonial home") jest formą własności, która zasługuje na spec…
Jeszcze o mediacji (część III)
Poprzedni artykuł dotyczył istoty mediacji i roli mediatora. Dzisiaj dalszy ciąg…