farolwebad1

A+ A A-
piątek, 02 grudzień 2016 15:40

Wiatr może nas zrujnować

kumorszary        Zaczęło się już świąteczne rozbieganie, dlatego dzisiaj kilka rzeczy w mniejszym lub większym skrócie.

        Afera Roberta Greya obnażyła po raz kolejny, że polski MSZ majta się niczym żagiel bez wiatru. Mianowanie, a potem odwołanie p. Grygielki to po prostu cyrk na kółkach. Moja teoria spiskowa na użytek prywatny mówi, że Grey jest na kontakcie DIA (Defense Intelligence Agency), a tam chwycili się za głowy, gdy za podszeptem p. Parysa chłopak został wiceministrem SZ – po prostu, łatwych do zidentyfikowania agentów nie daje się na eksponowane stanowiska – to włącza reflektor na całą agenturę i utrudnia działanie. Przy okazji dowiedzieliśmy się, na przykład, że piękna żona p. Grygielki zatrudniona jest w Polskiej Grupie Zbrojeniowej, gdzie jak wiadomo, amerykańskie deale to dzisiaj codzienność.

        Agentura w takim kraju, jak Polska, który ma wzięte z powietrza poczucie niezależności, powinna być jednak odsunięta krok do tyłu. W przeciwnym wypadku robi to niesmaczne wrażenie republiki bananowej. A przecież gdyby przyszło owej agenturze mobilizować polską młodzież do jakichś wschodnich ruchawek, to skutecznie można to zrobić jedynie pod patriotycznymi sztandarami Niepodległej, a nie logiem banana.

***

        W naszej dzielnej prowincji Ontario (yours to discover) dzieją się rzeczy na wskroś kabaretowe; rządząca klika liberałów uznała, że nie ma się już co obcyndalać i trzeba kosić, jak się da – kontrakty dla swoich firm, podwyżki dla administracji, a ludowi podatki w darze. Jest to w sumie skuteczny model rządzenia, bo lud jest głupi, ludzie w administracji wdzięczni, zaś kontraktowe mafie potrafią zagwarantować upadek na cztery łapy. Tak czy owak, jakby to podsumować w jakimś programie typu comedy, to jest tak, że dzięki naszym mężnym liberałom, płacimy setki milionów macherom z Nowego Jorku za to tylko, że nie wybudowali nam wiatraków w jeziorze;  wszyscy musimy się modlić o bezwietrzną pogodę, bo do każdego megawata prądu produkowanego przez zamontowane w Ontario kręciołki dopłacamy z podatków – im więcej prądu wyprodukują, tym więcej dopłacimy, słowem, wiatr może nas zrujnować...
To tylko wierzchołki himalajów prowincyjnego marnotrawstwa, które widać na każdym szczeblu rządzenia. Niebawem płacić będziemy sowite myto za wjazd autostradą do metropolii, po to by jej pracownicy mogli nadal korzystać z tak zasłużonych benefitów, jak sześć miesięcy chorobowego co roku...

        To wszystko jednak przebiła kładka dla pieszych, jaką nasi dzielni szwejkokraci budowali w Pickering. Przetarg – a jakże – wygrała najlepsza firma (to nic, że jeszcze nic nie budowała) – następnie zaś zamontowała dostarczoną kładkę do góry nogami. To była już pewna przesada, kontrakt zerwano, ale wypłacono pełną należność (sic!). Następnie rozpisano następny, który wygrała… ta sama firma.

        Prawda, że świetna komedia? Problem w tym, że 50 milionów dolarów za komediantów to jest rekord świata w przepłacaniu. Takich artystów można mieć za kilka stów za wieczór.

        W czym zatem problem? W powszechnej głupocie mieszkających tu ludzi. Ludzie są tak głupi, że bandy cwaniaków, jakie tu przecież imigrowały z całego świata, robią z nimi, co chcą. To tyle.

        Canada Land of Opportunity.

***

        W Toronto przy całkowitej ignorancji mediów toczył się w minionym tygodniu proces Mary Wagner – obrończyni dzieci nienarodzonych – proces ważny, ponieważ chodziło w nim przede wszystkim o to, czy prawo naturalne, Rule of Law, które w systemie brytyjskim jest niepisaną kanwą prawa stanowionego, jest wciąż żywe, czy też podobnie, jak konstytucyjne odniesienie do Boga stanowi „martwą literę”. Jeszcze do niedawna wszyscy wiedzieliśmy, co to znaczy „mąż”, „żona”, na czym polega małżeństwo, czy też uznawaliśmy prymat rodziców w wychowaniu dzieci. Były to rzeczy, których prawo nie definiowało, potwierdzało jedynie; dzisiaj coraz częściej prawo stanowione zmienia to, co prawo naturalne regulowało od stuleci, neguje w ten sposób nadrzędność Rule of Law i wchodzi nam z butami do łóżek.

        W procesie Mary Wagner chodziło o to, czy władze państwowe mają prawo decydować, kto jest człowiekiem, a kto nie. Bo jeśli tak, to zdając sobie sprawę z „siły demokracji”,   trzeba zacząć się chować. Jeśli tak, to może się okazać, że człowiek w komie już nie jest „ludziem”, tak jak nim dzisiaj w Kanadzie nie jest dziecko pływające w brzuchu matki. Zgroza!

        No, ale zgroza to nasza codzienność.

***

        Nigdy nie byłem na Kubie. Z obrzydzenia. Doskonale pamiętam peerelowskie czasy, kiedy zagraniczny gość rządził jak pijany zając. Dolar po kursie czarnorynkowym kupował wszystko.

        Wielu Polaków jeździło na Kubę właśnie po to, by poczuć się jak panisko. Niskim kosztem. Piękne, tanie kobiety, ładna pogoda, bezpiecznie i sentymentalnie...

        Fidel nie był sztywny jak Pinochet czy Salazar, był kolorowy i zawadiacki. A do tego morderczy urok kolegi Che. Przemoc i terror zwodziły wielu młodych, zwłaszcza jeśli mieli tyłki wygrzane w dobrobycie. Gorzej z tymi, którzy musieli ponosić koszty rewolucyjnych fantazji Castrów.

        Fidel dawno skończyłby jak Noriega, gdyby nie uciekł pod skrzydła Sojuza. Dzięki temu stał się symbolem antyjankeskiego oporu we wszystkich republikach bananowych.

        Kubańska nomenklatura dawno temu przewerbowałaby się pod amerykańską kuratelę, korzystając ze wschodnioeuropejskich wzorów, gdyby nie kubańska diaspora na Florydzie chowająca po komodach dowody własności na kubańskie real estate. Słowem, czerwoni na Kubie nie mają się na czym uwłaszczyć, bo jeśli Kuba chce uregulować swe stosunki z zagranicą, no to zaraz zjawią się na niej wykopani przez castrystów dawni właściciele.

        Na tym polega główna trudność ichniejszej transformacji. Ostatecznie jakimś krakowskim targiem rozwiązanie się jednak znajdzie...

Andrzej Kumor

Opublikowano w Andrzej Kumor

ostojan        Que sera, sera, co będzie pokaże czas – co nam przyszłość da...

        Zanim przejdziemy do horoskopów, zacznijmy od szarej (bo jesiennej mglistej, dżdżystej) teraźniejszości. Pogoda nie sprzyja, ale w domu cały czas siedzieć też wszak nie można. Wbrew narzekaniom i utyskiwaniom polskich pieszych rodaków, którzy czterema kółkami nie dysponują z oszczędności, korków na ulicach itd. – ja osobiście uważam, że nasza TTC pracuje dość sprawnie. Mimo że po godzinach szczytu często wozi powietrze. Korzystam ostatnio z tego środka transportu z kilku powodów, które wymienię.

        Po pierwsze – nie mam samochodu. Czy mam wymieniać dalej? Coś podobnego przydarzyło się Napoleonowi i salwom honorowym, kiedy nie było armat. Po niedługo już czterdziestu latach na torontońskim bruku powiem: Jak mi tu beło, tak beło, ale beło. A teraz jak jest, tak jest, ale ni ma. Zbiedniałem. A jak ni ma, to do subwayu, co też ma pewne dodatnie zalety, bo jest się bliżej ludu pracującego naszego pięknego miasta. Choć ujemne zalety też ma. Takiego kontaktu klasa posiadaczy aut z kanadolami nie ma. Czasem tylko jakiegoś zagapionego cell-telefonistę potrącą. Gapowe zdrożało. Codziennie w mgłach i zmrokach jesiennych niestety są takie wypadki. A w subwayu ciepło, sucho i bezsprzecznie jest (na ogół) bezpiecznie. Ma się ten dostojny wygląd, więc ktoś i usiąść pozwoli (żeby się staruszek nie rozsypał). Pewna pani, już od dawna na tym świecie, długo w TTC stojąca, dość głośno wyraziła swoją opinię – nie ma dziś gentlemanów! Ktoś wygodnie umiejscowiony odburknął – gentlemani są, tylko miejsc siedzących nie ma. Prawda.

Opublikowano w Teksty
piątek, 25 listopad 2016 15:16

Ośrodki dywersji ideologicznej

kumorszary        Ośrodki dywersji ideologicznej nastają na jedność państw europejskich, godzą w nasze sojusze wojskowe i osłabiają wolę społeczeństwa, siejąc zwątpienie i defetyzm. Dlatego musimy zdecydowanie przeciwstawić się wrogiej propagandzie tak poprzez działania organów bezpieczeństwa w kraju, jak też techniki telekomunikacyjnej.

        Zakłócanie tego przekazu poprzez zagłuszanie programów radiowych nadawanych z centrów dywersyjnych oraz konfiskowanie przemycanych do krajów czasopism – zwłaszcza kolorowych – gdzie podważa się nasze osiągnięcia, wypacza i fałszuje istotę naszej współpracy, sens oraz charakter internacjonalistycznej europejskiej przyjaźni, pomniejsza lub wręcz ukrywa jej efekty, oraz próbuje deprecjonować integrację w ramach UE – powinno być przedmiotem naszej codziennej czujności. Przeciwnik podejmuje nieustannie wysiłki w celu osłabienia siły obronnej państw NATO w dziedzinie moralno-politycznej i wojskowej.

        Wroga propaganda usiłuje stwarzać społeczną dezaprobatę, co do celowości wysiłków obronnych, udzielania pomocy ruchom demokratycznym i narodom walczącym o swą wolność.   Siły wrogie dążą także wszelkimi środkami do zahamowania demokratycznych przemian w Syrii, Libii, Afganistanie i innych państwach świata.

        Władze państwowe, organizacje polityczne, środki przekazu podejmują odpowiednie kroki w celu neutralizowania i eliminowania szkodliwych następstw wrogiej propagandy. Wyjaśnia się społeczeństwu i młodzieży mechanizm działania ośrodków dywersyjnych i aparatu wojny psychologicznej.

        Wróg jest zdecydowany i bezwzględny, nie posiada żadnych skrupułów moralnych, kieruje się cyniczną tezą, iż w walce ideologicznej można stosować wszystkie chwyty propagandowe...

        Okej, okej, stop. To tylko przerobiony na użytek obecnej sytuacji  peerelowski tekst napisany w kanonie dawnej nowomowy, ale przecież pani Fotyga, walcząca z rosyjską propagandą na forum Parlamentu Europejskiego, mówi to samo i tak samo, tyle że słowami dzisiejszej nowomowy. Że Rosja robi propagandę, to chyba rzecz oczywista. Byłaby głupia, gdyby jej nie robiła. Każdy silny kraj i każda duża korporacja ma specjalistów od pijaru.

        Zwalczanie rosyjskiego przekazu za pomocą rezolucji PE i prac jakiejś grupy cenzorów to wymysł zbiurokratyzowanych nierobów.

        Zresztą w Polsce dzisiaj, niczym dawniej w PRL-u, krytykujący sojusze czy politykę zagraniczną, od ręki zostają „agentami Putina”. Kiedyś byli   „łańcuchowymi psami imperializmu”... Historia lubi się powtarzać, bo diabeł to inteligentna bestia i ma duże poczucie humoru. Tak więc mamy w RP setki Putinowych agentów, którzy notabene chodzą sobie luzem po wolności, jakby nigdy nic, deprecjonując sam fakt agenturalności. Wygląda na to, że w Polsce agentów nikt poważnie nie traktuje, a przecież jeśli ktoś skumał się z wrażą mocą, to dla zwykłej przyzwoitości wypadałoby go wkopać do tiurmy, a nie opisywać w gazetach.

        Niedługo zaś pod hasłem walki z wrogą propagandą będzie się zwalczać wszelkie odstępstwa od oficjalnej linii.

        Słowem, niech żyje wolność i swoboda!

        Rosjanie robią świetną propagandę, bo nauczyli się jej na Zachodzie jeszcze w czasach sowieckich. W telewizji RT pracują tuzy zachodniego dziennikarstwa, jak chociażby były celebryta CNN, Larry King. Do tego wiesza się tam propagandowe bombki na choinkach długonogich panienek o ładnych buźkach, co wizualnie rozprasza odbiorcę, zwiększając skuteczność „bombardowania”.

        Zresztą w  dzisiejszych czasach antyzachodnią propagandę jest tak samo łatwo robić jak w dawnych czasach antysowiecką. Okutany kaftanem politycznej poprawności Zachód albo nie mówi całej prawdy, albo wprost kłamie. Ludzie widzą, że król jest nagi,  i w sukurs przychodzi im odpowiednio spreparowany ruski przekaz. Słowem, sami uwiarygadniamy rosyjską wersję, klepiąc bez przekonania politycznie poprawne formułki, nieprzystające do tego, co widać na ulicy. Paradoksalnie informacyjna bolszewia jest teraz po naszej stronie, a po postsowieckiej przekaz oparty na dawnych wzorach propagandy antykomunistycznej i antysowieckiej. Świat się śmieje i gryzie we własny ogon.

        Jak walczyć z ruską propagandą? Prosto! Wystarczy mówić prawdę. Nie bać się prawdy, nie konfabulować. Tymczasem, jak człowiek dziś otwiera telewizor, to ma wrażenie, że mówią tam do idiotów i traktują telewidza jak nierozgarniętego przymuła.

        Dorosły człowiek, wiedząc, że prasa kłamie, a telewizja manipuluje, po omacku sięga do innych źródeł. Jeśli wiemy, jak używać  krytycznego myślenia, to nawet picie brudnej wody nam nie zaszkodzi. Tymczasem, podobnie jak dawniej socjalistyczna, tak dzisiaj propaganda politycznej poprawności robi z odbiorcy  dziecko. W to zaś wchodzi ruski przekaz, wywracając na drugą stronę zachodnie prop-agitki.

        Dlaczego tak się dzieje? Bo w ciągu minionych dekad pozbawiliśmy się niezależnego dziennikarstwa, skomasowaliśmy środki przekazu w kilka korporacyjnych kanałów, gdzie po bolszewicku bije się w głowach politycznie poprawną pianę. Jeżeli nasza telewizja i nasza prasa kłamią, to ruska telewizja skutecznie „kłamie inaczej”, obnażając te kłamstwa.

        W dawnych czasach zagłuszano stacje radiowe, dzisiaj zrobiliśmy duży krok naprzód i dumnie wracamy do monitorowania i „zagłuszania” Internetu… To się nazywa postęp.

Andrzej Kumor

Opublikowano w Andrzej Kumor
piątek, 25 listopad 2016 15:13

Dura lex, sed lex - Reguły gry obowiązują

ostojanSmutno mi Boże, dla mnie na Zachodzie... Chociaż już tyle lat jestem za oceanem, ciągle bardziej mnie interesuje Kraj Rodzinny, a zwłaszcza polska polityka – niż sprawy tu się mające. Bo cóż tu, w Toronto, się dzieje?

        Ani przekrętów przy sprzedaży działek budowlanych – bo wszystko od zawsze prywatne – ani porządnej afery bursztynowej czy taśmowo-podsłuchowej. Mamy rząd liberalny, coś na kształt naszej bywszej PO, na czele którego stoi pani (?) kochająca inaczej, niby jak nasz Biedroń, tyle że w spódnicy.

        Prasa anemicznie, bo jak i u nas sprzyja liberałom, informuje czasem  o radosnej rozrzutności pieniędzy podatników i niewypełnianiu obietnic wyborczych. Ale to przecież liberal-normalka. Kanada jest bogata, dawno urosła w siłę (ekonomiczną), a ludziom żyje się dostatnio. Zanosi się jedynie, że przez CETA (uśmiechnięte dwa liberały – Tusk z Trudeau) polscy rolnicy będą musieli konkurować z tańszą genetycznie zmanipulowaną żywnością. Tu pól kukurydzy czy pszenicy ciągnących się od horyzontu po horyzont, okiem nawet sokolim nie zmierzysz! Masówka jest zmechanizowana i właśnie tania. Trzeba polski lud pracujący mobilizować hasłem: „Kupuj tylko polskie produkty!”. Ale tu Unia może nam znów pogrozić palcem (chętnie to zawsze zrobi!) za nieprzestrzeganie zdrowej (?) konkurencji oczywiście.

Opublikowano w Teksty
piątek, 25 listopad 2016 15:05

Regionalism and nationalism in Canada (5)

Mark Wegierski 01The author examines Stephen Harper’s policies towards the regions.

        Stephen Harper’s Conservatives won minority governments (a plurality of seats in Parliament) in Ottawa in 2006 and 2008, and a majority government in 2011.

        Stephen Harper is often considered to be emphatically a Western Canadian. He has also certainly been a person of great political skill – who did not lack what are considered the major attributes for the Prime Ministership in Canada (such as being fluently bilingual, and being friendly to Quebec). Although Joe Clark was geographically from Western Canada, most Western Canadians increasingly came to view him as playing the role of a “collaborator” with the “Eastern” elites.

        In Western Canada, the terms “Eastern” or “Easterner” or “Eastern Canada” refer mainly to Ontario and Quebec. Such terms frequently have a pejorative feel. In Ontario, the terms “Eastern Canada” or “from the East”, are usually a reference to the Atlantic provinces. They are not considered pejorative.

        Perhaps Western Canadian alienation will now reach a boiling point again, as it could be seen that in the 2015 federal election, that Stephen Harper has been “done in” by the hostile, “Eastern” media and intellectual elites.

        Western Canada has waited for a very long time for a so-called “place at the table” in Ottawa, and if there are widespread feelings in the West that Harper has been unfairly savaged, it will indeed be the hour of fury in Western Canada, and especially in Alberta.

        Once a large portion of the federal Conservative caucus was elected from Ontario seats (which obviously was a precondition for Harper winning a parliamentary majority in 2011), the influence and representation of Western Canada in the Conservative Party – it could be argued – diminished somewhat. But it was substantially more than under the current Trudeau Liberals.

        It may also be unfortunate that Harper delivered so little of what so-called “small-c conservatives” might have expected from a “big-C Conservative” majority government. Harper continued with policies that were, in many cases, not substantially different from those of the more centrist Liberals. Indeed, were it not for the various penumbra of longstanding, inflamed partisanship, and longstanding historical voting patterns, it could be argued that probably close to eighty percent of Canadians could have supported Harper’s rather moderate and centrist policies.

        The Wildrose Alliance was a more decidedly right-wing party (that existed only at the provincial level in Alberta), that indeed achieved considerable electoral successes. However, the NDP has, amazingly, recently won a majority government in Alberta.

***

        The author now looks at the Atlantic region, which has an ambiguous relationship with Ottawa.

        The relationship between the Atlantic provinces and the federal government has taken some curious turns. On the one hand, there are people in the Maritime provinces who believe that Confederation has been largely an unmitigated disaster for the region. It is often thought that in Confederation, the interests of Ontario and Quebec were paramount, and that the Maritimes have tended to become a so-called backwater precisely because of the impact of Confederation. (An example of this is the decline of the once-robust nineteenth-century shipbuilding industry.)  Strictly-speaking, the term “Maritimes” refers only to Nova Scotia, New Brunswick, and Prince Edward Island. Nova Scotia and New Brunswick were part of the original Confederation in 1867, while Prince Edward Island joined in 1873. Newfoundland entered Confederation only in 1949.The province of Newfoundland and Labrador (as it is officially called today), along with the other three provinces, can be called the Atlantic provinces, or the Atlantic region of Canada, or Atlantic Canada.

        At the same time, support for an expansive federal government is very marked in the Atlantic provinces, as these have almost continuously been considered as so-called “have-not” provinces under the more recent federal system of equalization – which has meant that they receive considerable financial support from the federal government. When, during the Harper era, a threat  became perceived to ever-higher levels of federal support, there was a revolt among the Atlantic provinces, even though the government of, for example, Newfoundland, was nominally Conservative at that time. Interestingly enough, in none of those provinces, has the name of the provincial parties been officially changed from “Progressive Conservative” to “Conservative”.

        At the same time, the Atlantic provinces have undeniably some of the most rooted and authentic cultures of any part of Canada. It is also an area where the post-Sixties’ immigration has been considerably sparse. If there is anything of a more authentic Canadian culture left anywhere in Canada today, it would almost certainly be in the Celtic-tinged identities of the diverse local cultures of the Atlantic provinces.

        The role of Atlantic Canada and Atlantic-Canadian writing in the more authentic-seeming elements of the “official” Canadian culture, is also very significant.

        In such a situation, the electoral contests in the Atlantic provinces do not usually have the “knife’s-edge” feel of electoral contests in some other provinces such as Ontario, or at the federal level. Such contests are NOT usually redolent of impending massive social and cultural transformation and deconstruction. This may explain why provinces that are comparatively socially-conservative may feel relatively comfortable voting for the Liberal Party or the New Democratic Party in certain elections.

        It is true, nevertheless, that Western Canadians and most people in Ontario have little feel for Atlantic Canadians.

        Such feelings that most of the population of the Atlantic provinces should simply leave in order to seek better economic opportunities elsewhere, is probably repellent to many Atlantic-Canadians who would wish to remain in the land of their forefathers. Even when they do leave, many Atlantic-Canadians try to return at least for large family get-togethers or re-unions, usually around the time of major holidays or in the summer.

        It may perhaps be a bit of an irony that some of the happiest moments for Atlantic Canada could have been delivered through the lost opportunities of the Progressive Conservative party. Robert Stanfield was a long-time Premier of Nova Scotia, who could have been a credible Prime Minister. It is not especially remembered that in 1972, had the allocation of a few hundred votes country-wide been different, Stanfield could have possibly won more seats than the Liberals – which would have made at least a Stanfield minority government unavoidable. There were considerable “dirty tricks” deployed against Stanfield in that election, such as the massively circulated “football fumble” photograph. Had the 1972 election gone differently, Pierre Elliott Trudeau’s aura of invincibility would have possibly been shattered, and Canada might have gone on to a considerably different future.

        Also, in the 1983 federal Progressive Conservative leadership convention, Newfoundland candidate John Crosbie had a chance of winning. As seen on Canadian television at that time, the dynamic of the convention, which proceeded through the candidate’s speeches and in the successive rounds of delegate voting, was amazing. Joe Clark (possibly guided by his wife, who was sometimes nicknamed “Lady Macbeth”) refused to release his delegates in the decisive round, clinging to the illusion that he still had a chance of winning the convention. Had he won the convention, and the upcoming federal election, John Crosbie would have been the first Canadian Prime Minister from Newfoundland. While this is fairly speculative, John Crosbie probably would have won a less massive majority than Brian Mulroney, but would probably not have squandered his years in power in the fashion of Mulroney. As Finance Minister, Crosbie had been a real fighter, and he would have presumably not allowed himself to be as browbeaten by the Canadian media, as had been the case with Mulroney. The Prime Ministership of John Crosbie would have presumably been good for Atlantic Canada as well as for the country as a whole.
        What might be some of the possible futures for Atlantic Canada?
        In the event of a threatened break-up of Canada in the wake of a vote for Quebec separation, the Atlantic region has a number of possible options – one of which would be to try to join the E.U. Indeed, the introduction of the four Atlantic provinces (as well as possibly Quebec) to the E.U. might have a salutary decentralizing effect on the E.U. structures. It might possibly move the E.U. back to its more original conception as a “union of sovereign states” – rather than the “super-state” it is tending towards now.
        It may also be possible to consider that Atlantic Canada – while remaining in a Canada where the threat of Quebec separatism has tended to recede -- will eventually move along a path similar to that of Ireland in the 1990s.  The comparative cultural unity and less exposure to the excesses of multiculturalism and left-liberalism in Atlantic Canada might eventually create the basis for ever-increasing, ever more dynamic, economic prosperity in the region. It would be interesting to speculate as to the comparative situation of a large-urban centre like Toronto twenty years from now, as opposed to the more rural Atlantic Canada. Indeed, looking at various events of the last several years in Toronto (such as the massive, looming fiscal crisis) the city’s future does not appear especially bright. So it may be possible that there will indeed be some radical shifts in the future between what are the “have” and “have-not” regions and provinces in Canada.

Opublikowano w Teksty
czwartek, 24 listopad 2016 23:29

Grymasy i umizgi

michalkiewicz        Nie mogę oprzeć się pokusie przywołania wspomnienia z dzieciństwa, a konkretnie – z drugiej lub trzeciej klasy szkoły podstawowej. Na początku września kupiliśmy sobie nowe podręczniki, a wśród nich – wypisy, to znaczy – czytanki do języka polskiego. Na początku tej książki widniał napis: „Witaj szkoło!”. Na jego widok jeden z kolegów zawołał  ze złością: „Witaj szkoło! A to k…, ruskie propagandy!”.

        Jestem pewien, że taka sama myśl inspirowała posłankę do Parlamentu Europejskiego Annę Fatygę do opracowania, a następnie – poddania pod głosowanie rezolucji w sprawie ruskiej propagandy – że „jątrzy”, a ponadto „dzieli Europę” i w ogóle. W rezultacie Parlament Europejski większością głosów pryncypialnie potępił ruską propagandę, co wywołało wściekłą reakcję Rosji, która słodszymi od malin ustami rzeczniczki tamtejszego Ministerstwa Spraw Zagranicznych Marii Zacharowej określiła rezolucję mianem „przestępstwa informacyjnego”.

Opublikowano w Teksty

pannikt48

Andrzej Kumor rozmawia z Panem Nikt


Książka Pana Nikt do nabycia tutaj

https://m.facebook.com/1pan.nikt1/

        Andrzej Kumor: Co robi teraz Pan Nikt?

        – Kończy pisać duży tekst, przekrojowy, już zapowiadany, o Smoleńsku. Wydaje mi się, że będzie to ważny, istotny tekst. Druga rzecz, to piszę drugą książkę, więc stale obserwuję przedpola. Chciałbym wejść w rytm takiego systematycznego pisania.

        – Obserwujesz przedpola, czyli robisz biały wywiad?

        – Między innymi, ale tu mówimy o kwestii warsztatowej, a docelowo chodzi po prostu o poważne pisanie polityczne. Też zacząłem pisać, i pisać w ten sposób, dlatego że brakowało tego sposobu mówienia, myślenia o geopolityce. Tak żeby nie pisać farmazonów.

  – Stanisław Michalkiewicz mówi, że w Polsce jedyna skuteczna polityka jest możliwa, jeżeli jest się czyimś agentem, że praktycznie rzecz biorąc, niezależna polityka nie istnieje, a ta realizowana przez agenturę jest wypadkową geopolitycznych interesów. Czy w ogóle w Polsce widzisz środowisko czy elitę, która ma ochotę na to, żeby być podmiotowa?

        I drugie pytanie, które się z tym wiąże, jak oceniasz te przetasowania geopolityczne, co to oznacza, co będzie się działo w związku z tym w Polsce?

        – To jest tak, pan Michalkiewicz oczywiście prowokacyjnie stawia taką tezę, bo wie, że ona jest prawdziwa. Ona wypływa z przekonania, z obserwacji status quo, że nie ma w Polsce od 39 roku, a nawet wcześniej, prawdziwie niezależnej polityki. W związku z tym jedyną polityką, która może być skuteczna, czyli prowadzić do czegoś – zostawmy to, czy to jest zgodne z polską racją stanu, czy nie – jest polityka podwieszania się. Podwieszania się pod suzerena, pod jakąkolwiek metropolię.

        I to jest teza ani oryginalna, ani odkrywcza, no tak jest. Pan Michalkiewicz, i wszyscy, którym na sercu leży dobro Polski i chcieliby, żeby Polska w przyszłości była rzeczywiście suwerennym krajem, ci wszyscy ludzie zdają sobie z tego sprawę, że jedynie – teraz powiem truizm – suwerenna, prawdziwie suwerenna polityka może zapewnić bezpieczeństwo ekonomiczne i fizyczne Polaków, bo tym jest każdy interes narodowy jakiegokolwiek  państwa. Interesem narodowym jest zabezpieczenie fizyczne i ekonomiczne swoich obywateli.

        Wróćmy do status quo. Polska jest obecnie krajem do użycia, krajem pozornie własnym, krajem de facto o naprawdę dużym potencjale, nawet pomimo tego wieloletniego wybiedzenia, trwającego od 39 roku nieustannie – bo przecież dojście do władzy obecnej ekipy rządzącej w istocie niewiele zmienia w kondycji egzystencjalnej naszego kraju.

        Istotą rzeczy jest poleganie tylko na sobie.

        Istotą rzeczy jest umiejętne poruszanie się między poszczególnymi centrami geopolitycznymi – do tego potrzebna jest wiedza i właściwe rozumienie, czym jest polityka międzynarodowa, jak ją prowadzić. Nie znajduję żadnego rządu ani żadnej władzy po 39 roku, która w sposób prawdziwie suwerenny, w sposób niezależny prowadziłaby politykę zagraniczną.

        Dwie rzeczy są istotne w każdym suwerennym państwie: prawdziwie niezależne służby specjalne i oczywiście niezależnie prowadzona polityka międzynarodowa.

        – Mówisz o tym, że suwerenność jest koniecznie potrzebna, by zapewnić bezpieczeństwo ekonomiczne i bezpieczeństwo fizyczne, ale czy nie jest tak, że ci ludzie, którzy rzeczywiście są „dużymi misiami”, którzy zostali dokooptowani do elit światowych, to właśnie mają zabezpieczone swoje interesy, są oderwani od narodu jako takiego, a wszyscy inni chcą być tacy jak oni, czyli mieć luksus bycia elitą światową, europejską, ponadnarodową po prostu? Wtedy po co nam Polska, tym bardziej że nie ma kapitału polskiego, nie ma silnych polskich korporacji, bo przecież interes niemiecki to jest przede wszystkim interes korporacji niemieckich, interes amerykański to jest interes również finansowy amerykańskiej elity finansowej.

        – Tak naprawdę liczy się tylko i wyłącznie interes narodowy.

        – Co to jest interes narodowy, kto go definiuje?

        – Żeby odświeżyć sobie wiedzę, czym jest interes narodowy, łatwo to sprawdzić, czytając na przykład coroczne raporty poszczególnych wywiadów.

        Wywiad włoski w swoim raporcie sprzed dwóch lat jasno definiuje, czym jest interes narodowy – to zabezpieczenie włoskiej własności, włoskich firm, własności intelektualnej, włoskiej gospodarki, włoskiego mienia, w opozycji do ścierających się z tymi włoskimi interesami i mieniem interesami niemieckimi czy francuskimi, angielskimi, amerykańskimi czy rosyjskimi.

        Nie dajmy się tej wszechogarniającej propagandzie, że nie ma czegoś takiego jak interes narodowy albo że przestał on być istotny czy nie gra on ważnej roli, bo gra cały czas. Tylko wielcy próbują wmówić nam, że to przestało być istotne, że interesy narodowe zostały scedowane na rzecz międzynarodowych, ponadregionalnych korporacji, często silniejszych niż małej czy średniej wielkości państwa.

        Powiem tak, żeby jakoś konkluzywnie odpowiadać na pytania – Polska, przy prawdziwie niezależnej, podmiotowej władzy, mogłaby osiągać sporo nie tylko w regionie, ale z racji swojego położenia geopolitycznego potrafiłaby grać dobrą grę na poziomie europejskim i światowym. Jak mówiłem rok temu w wywiadzie dla ciebie, Polska mogłaby się pokusić o stworzenie alternatywnego centrum geopolitycznego. Stworzyć ten wertykal władzy oś Północ – Południe opartej na trzech państwach.

        – Mówiłeś wtedy o Szwecji i Turcji.

        – Tak. Zacznijmy od góry. Stany Zjednoczone po zwycięstwie Trumpa – nie przykładałem w ogóle, tak jak większość z nas, którzy realnie obserwują scenę polityczną, jakiejś większej wagi do tego teatru, nie obserwowałem w ogóle kampanii, mnie to nie interesowało.

        Późną wiosną pojąłem, że Trump wygra, bo zobaczyłem, w jaki sposób rozkładane są akcenty w sferze medialnej, na kogo stawiają amerykańskie  służby specjalne. Nie mówię tutaj o ostatnim wyskoku szefa FBI, to był już jakby gwóźdź do trumny, Clintonowa zrozumiała, że klamka zapadła. Mówię o tym, że wiem i widzę, jacy ludzie doradzają Trumpowi, między innymi robi to Michael Flynn, szef DIA, inteligentny człowiek, którego wypowiedzi i funkcjonowanie w służbie publicznej śledzę już od długiego czasu.

        Zwycięstwo Trumpa – bardzo skracam – oznacza w moim oglądzie powrót Ameryki do wielkiej, imperialnej, nacjonalistycznej gry o swoje interesy. Będzie to polityka polegająca na tym, że Ameryka wraca, i to wraca w wielkim stylu. I teraz błędem jest myślenie, że Trump będzie chciał rozpocząć skupianie się na Ameryce poprzez taki nurt trochę izolacjonistyczny, czyli będzie chciał odbudować Amerykę od wewnątrz czy zbudować popyt, zbudować autostrady itd., itd.

        – Rezygnując równocześnie z zaangażowania na dalekich rubieżach.

        – To nie jest możliwe. Będzie mu trudno, bo będzie musiał pobudzić popyt i zbudować potencjał Ameryki, zacząć jeszcze bardziej wzmacniać gospodarkę amerykańską.

        Jednocześnie wie o tym, że nie będzie miał czasu. Nikt mu nie da czasu, dwóch – pięciu lat, na to, żeby spokojnie odbudował potencjał Ameryki. Chiny z Rosją mu na to nie pozwolą. Przede wszystkim Pekin.

        Będzie musiał zbudować taki team współpracowników i doradców – a w amerykańskich  elitach władzy są tacy ludzie – którzy jednocześnie odbudowując Amerykę, jej potencjał gospodarczy, ekonomiczny, w ogóle potencjał, będą w stanie w miarę szybko wyruszyć na wojnę z Chinami, dlatego że ten horyzont czasowy dla Ameryki się zawęża.

        Ameryka będzie musiała podjąć poważną decyzję, co dalej. Koegzystencja? No way! Ani Chiny, ani Ameryka na to nie pójdą.

        Nawiasem mówiąc, Obama był prezydentem, który mimo wszystko bardzo dobrze, na tyle, na ile mógł, starał się przygotować Amerykę do wojny na zachodnim Pacyfiku. I rzeczywiście ten zwrot na Pacyfik został najszybciej, jak tylko mógł być, zrealizowany, czyli tak naprawdę w 2009, bo Obama dochodzi do władzy bodajże 21 stycznia 2009 roku, a w czerwcu już zapada decyzja, czy nawet wcześniej, wiosną. Tego typu strategiczne decyzje podejmowane są niezależnie od prezydentury, w związku z tym włóżmy między bajki gadanie, że dojście do władzy Trumpa zmieni w jakiś sposób główne kierunki strategiczne Stanów Zjednoczonych, bo wiemy o tym, że tak nie będzie.

        Zatem idąc jeszcze dalej, błędem jest myślenie, że Trump w pogłębiony sposób wejdzie w politykę transakcyjną z Rosją, bo tak nie będzie.

        – O to miałem zapytać, czy czasem w perspektywie wojny z Chinami nie będzie tak, że Putin podbije stawkę, a Trump ją zapłaci?

        – Nie, to jest za proste. Po pierwsze, trzeba powiedzieć sobie jasno, że nawet osoby, które potrafią czytać między wierszami, mają problem, bo nie ma takiego dostępu do informacji. De facto nie wiemy, co chce zaproponować Trump, nie wiemy tego. To, co jest w mediach, nawet w think-tankach, mówię o pracach różnych think-tanków amerykańskich, angielskich, to są farmazony. Tak jak generalnie 98 proc. tekstów, analiz, na różnych szczeblach, to jest jeden wielki farmazon. W związku z tym nie wiemy do końca – troszeczkę to jest takie stawianie hipotez, ale pokuśmy się o to, bo to jest istotny temat, światowa polityka amerykańska jest istotna. Przewidzenie, w którym pójdzie kierunku, to jest ważna rzecz. W związku z tym trzeba przyjrzeć się, co mówił jeden z głównych doradców Trumpa, czyli Michael Flynn. On jest katolikiem, co jest całkowicie bez znaczenia, ale mówię o tym, bo podkreślał to publicznie. To są ludzie, którzy będą twardo bronili interesów amerykańskich na świecie.  Flynn to razwiedka wojskowa, a razwiedkę wojskową bardzo denerwowało to, że CIA pozwala na rozrośnięcie się Państwa Islamskiego w regionie.

        Czyli jedna bezpieka wkurzała się, że druga bezpieka pozwala swojemu Golemowi fruwać po wielkim Bliskim Wschodzie skolko ugodno.

        W związku z tym Flynn się bardzo na to wściekał. Wściekał się także na tzw. deal irański, co pokazuje, że jednak tam opcja żydowska, to naturalne, jest silna. Wystarczyło sobie popatrzeć, przysłuchać się wystąpieniu Trumpa i pani Clinton przed AIPAC-iem w marcu 2016 roku, żeby wiedzieć, kim naprawdę są ci ludzie.

        Tacy ludzie jak Michael Flynn i jeszcze parę innych osób z Pentagonu będą wiedzieli, że zbyt dużo Stany Zjednoczone zainwestowały pieniędzy, środków i wysiłku w zdewastowanie Ukrainy, w zdewastowanie borderline region, w zdewastowanie strefy buforowej i implementowanie do niej swojej agentury w Kijowie, swojej agentury w Warszawie, swojej agentury w Mołdawii, swojej agentury w Bułgarii, w Rumunii – bo trzeba sobie jasno powiedzieć, że przynajmniej w Warszawie rządzą ludzie, których śmiało można nazwać agenturą lub opcją żydowsko-amerykańską; gracze całkowicie niepodmiotowi, bo to, co robi Kaczyński z Macierewiczem, to jest naprawdę niepodmiotowa gra, szkodliwa dla polskiej racji stanu. Ci nieszczęśnicy myślą, że działają z pobudek patriotycznych i to, co robią, robią na korzyść Rzeczypospolitej, a w istocie rzeczy szkodzą głęboko interesom strategicznym państwa polskiego.

        Wracając do Trumpa i Michaela Flynna. Unikałbym narracji, że dojście do władzy Trumpa oznacza poświęcenie swojego cennego assetu polskiego, czyli poświęcenie PiS-u, poświęcenie władzy pisowskiej, że dojdzie do jakiejś poważniejszej zmiany, tak jak Ameryka dokonała zmiany władzy w Polsce między innymi poprzez aferę podsłuchową.

        Moim zdaniem, Trump – i Kreml już to prawdopodobnie przeczuwa – owszem, będzie szedł na pewne koncesje taktyczne ze strony Moskwy, ale w perspektywie średnioterminowej i długoterminowej będzie to twardy gracz, bardzo trudny dla Moskwy i dla Kremla.

        John Kerry to był wybitny polityk amerykański, dobry sekretarz stanu – w ogóle oceniam prezydenturę Obamy, i Obamę pod wieloma względami jako polityka niesamowicie zwinnego, przebiegłego, cynicznego, bezwzględnego – to cenię, lubię ten rys – który ma tyle samo, jeśli nie więcej, jak inni politycy.  

        Myślę, że Trump będzie prowadził taką politykę wobec Moskwy – tam gdzie trzeba, będzie się uśmiechał i dokonywał pewnych dobrych gestów, ale generalnie Rosja będzie miała, moim zdaniem, ciężko.

        Idąc do drugiego pytania, co to może oznaczać dla Polski?

        Tak jak powiedziałem, jesteśmy krajem pozornie własnym. Od 44 roku rządzi tutaj – lubię to określenie, bo ono właściwie oddaje istotę rzeczy – Zd-Rada Nieustająca. Rząd pisowski niestety wpisuje się w tę konwencję. To nie jest żadne odkrycie, to jest rząd, który przynależy do Zd-Rady Nieustającej. Dla Polski, czyli dla kraju pozornie własnego, zdesuwerenizowanego, przy tej władzy oznacza to dalsze funkcjonowanie jako państwa do zużycia.

        Musimy pamiętać o tym, że zostało wprowadzonych sporo niepokojących zmiennych dla polskiej racji stanu. Przyjrzyjmy się na przykład wojnie amerykańsko-rosyjskiej na Ukrainie, w Krainie U.

        Jaka jest jedna z głównych konsekwencji dla Polski tej wojny, teraz, w 2016? Co my dzisiaj możemy powiedzieć? Jeszcze raz wrócę do tego, co powiedziałem, że tak naprawdę ani analitycy, ani ludzie poważnie piszący o polityce, o geopolityce mieli niewielką wiedzę, o co w istocie chodzi na Ukrainie. Mieliśmy szlaban informacyjny na to, poza szumem medialnym, tym bełkotem, wypisywaniem farmazonów, których nikt nie czyta. Nikt poważny tego nie czyta ani nie zagłębia się w to. Wiemy niewiele, co się tak naprawdę dzieje na Ukrainie. Ja śmiem twierdzić, że w ogóle polskie służby specjalne, i SKW, i Agencja Wywiadu, wiedzą naprawdę niewiele na temat tego, dlatego że reprezentują gracza słabego. Gracza słabego ani nie dopuszcza się, ani nie dzieli się z nim ważnymi informacjami. Owszem, zastanawiam się, jaki jest poziom analityków, poziom analiz w polskich służbach specjalnych. Myślę, że jest tam kiepsko.

        Jednym z owoców wojny amerykańsko-rosyjskiej na Ukrainie jest tranzycja – zakładamy, że miliona, ale myślę, że około trzech milionów – Ukraińców do Polski. To wprowadza bardzo niebezpieczną dynamikę dla nas, ponieważ okazuje się, że ten element, ta nowa jakość, ta dobra zmiana w polskiej geopolityce, stanowi dla nas olbrzymie zagrożenie. Jeżeli ktoś będzie chciał, a widzimy, że już takie próby są podejmowane i przez Zachód, i przez Rosję, napuścić na siebie bydło polskie i bydło ukraińskie i zrobić to w Polsce, to w sytuacji, w jakiej mamy – nie wiemy naprawdę – od miliona do trzech milionów – grupę młodych Ukraińców, nie wiemy, ilu z  nich ma broń, większość z nich jest dobrze wyćwiczona – Ukraińcy to są generalnie ludzie duzi, dobrze wysportowani, to są kolesie, którzy potrafią się bić – jeżeliby oni byli wykorzystani do jakiejś gry wewnątrz Polski, to byłoby to skrajnie niebezpieczne dla naszego kraju. Czyli de facto akcja rosyjsko-amerykańska doprowadziła do przeniesienia z części wschodniej, z części zachodniej znacznej grupy ludzi narodowości ukraińskiej.

        – Czy nie sądzisz, że jest to efekt, który im odpowiada, dlatego że to pogłębia desuwerenizację polską jeszcze bardziej i umożliwia rozgrywanie, pozbawia Polskę możliwości kolejnych ruchów?

        – Poza tym Ukraina w grze wielkich i w gradacji wielkich jest o wiele ważniejsza niż Polska. Ona ma o wiele większe i lepsze zasoby niż kraj polski. Tylko nasi durnie u władzy i ludzie, którzy słuchają tego bełkotu medialnego...

        – Jest konkurencją w tym pasie.

        – Oczywiście.

         W 2013 roku prawdziwie niezależna władza polska, po pierwsze, w 2013, w listopadzie, kiedy zaczęła się dekonstrukcja regionu robiona rękami przede wszystkim z Waszyngtonu, który wywrócił stolik niemiecko-rosyjski, przy którym dogadywano deal wokół Ukrainy, to polska władza, na tyle, na ile możliwe, powinna wtedy robić wszystko, żeby Janukowycz dalej był u władzy. Gramy na Janukowycza i robimy wszystko, żeby rządził Ukrainą. Super.

        – Podobno Sikorski to robił, nawet wyszedł ze spotkania...

        – Nie, Sikorski był w ogóle nieistotny na spotkaniu 21 lutego. Ten człowiek musi kiedyś skończyć na szubienicy, pod ścianą.

        – Uważasz, że jest od początku do końca agentem wpływu?

        – Przede wszystkim jest głupcem, zapatrzonym we własne ego, jest nieistotną miernotą, tak jak wiele takich osób było w historii Polski, i na nasze nieszczęście szkodzącym naszemu interesowi. I za to powinien w przyszłości odpowiedzieć normalnie przed sądem i nie powinno być dla tego typu drugorzędnych w istocie osób żadnej litości.

        Wracamy do Krainy U. Później, gdyby okazało się, że nasza gra byłaby za słaba wobec planu amerykańskiego, no to sorry, to gramy na takim polu, jakie zostało wyznaczone. Ale przede wszystkim w naszym interesie jest to, żeby Ukraina była słaba, w naszym interesie jest to, żeby na Ukrainie trwało cały czas napięcie i trwało cały czas wrzenie i podkręcanie tego wrzenia rosyjsko-ukraińskiego, dlatego że my wtedy potrafilibyśmy wyciągnąć od Ukrainy to, na czym nam zależy.

        To są prawidła geopolityki. Ci ludzie potrzebowaliby nas i szliby na porozumienie się i udzielaliby koncesji na rzecz Polski, oczywiście gdyby Polska była także troszeczkę silniejsza ekonomicznie. Ale polski interes narodowy byłby o wiele lepiej zabezpieczony, gdybyśmy przede wszystkim nie wspierali tego nieszczęścia, tego upadłego kraju w taki sposób, w jaki robi to poprzednia i obecna ekipa.

        To, co robimy wobec Ukrainy, to śmiech na sali. Zapominamy o tym, że grając wokół Ukrainy, także zyskiwalibyśmy ze strony Rosji.

        – Zakładasz, że Polska prowadzi suwerenną politykę...

        – Mówię o sytuacji, kiedy Polska prowadzi prawdziwie suwerenną politykę zagraniczną, która nie boi się pomruków Roberta Greya w MSZ-ecie ani ambasadora Jonesa w Warszawie, ani Victorii Nuland, ani nikogo z Departamentu Stanu. Mówię o kraju, który rzeczywiście wie, jakie są jego cele. A naszym celem byłoby utrzymywanie Ukrainy jako bardzo słabego państwa. My zapominamy o tym, że to jest państwo, które sięga od prawie Kurska po Dunaj. Oni mają porty morskie na Dunaju. Zapominamy o tym, że to jest duży kraj, i w polskim interesie jest, żeby ten kraj był słaby.

        Ja rozumiem, że Targalski Jerzy, Macierewicz Antoni, Szczerski Krzysztof, ci wszyscy nieszczęśnicy, którzy nie potrafią w ogóle zdobyć się na jakiekolwiek elementy realistycznego istnienia, tego typu przedstawiane przeze mnie tezy zbywają wzruszeniem ramion i będą twierdzić – no tak, to jest jakaś prorosyjska, putinowska propaganda.

        – Czy uważasz, że w tym rozdaniu politycznym Polska mogłaby grać na Rosję? Zakładając, że Polska jest suwerenna, robić coś takiego jak Erdogan, że raz tak, raz tak, w jednych sprawach się dogadujemy, w innych sprawach nie.

        – Tak. W ogóle moje pisanie i mówienie o polityce, o geopolityce – zresztą nie tylko moje, ale paru innych osób także – przynależy, powiedziałbym, do nurtu neorealistycznego. My jesteśmy po prostu realistami.

        Polska, tak jak powiedziałem, musi przede wszystkim oprzeć swój byt na związku geopolitycznym z innymi narodowymi graczami, ze względu na geografię i na politykę, ze Szwecją i z Turcją. Erdogan jest dobrym wzorem. I dopiero wtedy można rozmawiać...

        – Nie sądzisz, że tego rodzaju Heksagonale, sojusz poprzeczny itd. mógłby zostać poparty wstępnie przez administrację amerykańską, a my byśmy jakoś podmiotowo w nim się odnaleźli, tzn. że gdyby został poparty przez uzbrojenie...

        – Nie. To trzeba by było zrobić inteligentnie, ponieważ wszyscy poważni gracze chcieliby wywrócić ten projekt, i Waszyngton, i Berlin, i Moskwa, i Tel Awiw. Pytanie, jak z Pekinem. Robiliby wszystko, żeby takie nowe centrum geopolitycznego przyciągania nie powstało.

        Poczekajmy jeszcze na Rosję. Na pierwszym miejscu, z kim powinniśmy rozmawiać, jest oczywiście Białoruś. Aleksander Łukaszenka, którego darzę dużym szacunkiem, niezwykle skuteczny, dbający o swoich obywateli – wiem, że mówię teraz herezje dla czytelników „Gazety Polskiej” czy wielbicieli Targalskiego Jerzego – ale to jest polityk, który dba o własną podmiotowość i potrafi rzeczywiście w sposób niepodległy grać zgodnie z interesem Białorusi.

        – W tej grze geopolitycznej, w Europie środka, oprócz interesów państwowych jest interes grupowy, na przykład społeczności żydowskiej. Ona ma swój interes gospodarczy na Ukrainie, w Polsce, w krajach ościennych. Ponieważ nie jest to de facto interes państwa Izrael, jest jak gdyby pomijany w analizach.  

        Jak widzisz kształt tego interesu, na co Żydzi w Polsce chcą grać i jaka sytuacja byłaby dla nich najbardziej korzystna? Czy mogą na przykład zapewniać obsługę końcówki Jedwabnego Szlaku na użytek Europy?

        – Oczywiście, że tak. Gdyby mogli – na pewno robią też wszystko w sposób umiejętny, jak to robią od wielu wieków, bo ich potęga polega na kontroli szlaków, kontroli przepływów finansowych i kontroli szlaków morskich, kontroli szlaków handlowych. O to chodzi. Zyskują, bo są albo pośrednikami, albo kontrolują  to. Oczywiście teza, że Żydzi chcieliby przejąć kontrolę nad końcówką pasa transfuzyjnego, jest jak najbardziej słuszna.

        Druga rzecz, to oczywiście – poboczna, ale ważna, bo idea w polityce jest ważna, w geopolityce i w filozofii jest także istotna – oni chcieliby jednak doprowadzić – i to robią od 44 roku tu, nad Wisłą – do takiej zupełnej degrengolady moralnej Polaków katolików.

        – Myślisz, że to jest kwestia konkurencji ideologicznej? Że to jest konkurencja katolickiej Polski, którą oni uważali zawsze za nieprzyjazną?

        –  Kim my jesteśmy w oglądzie takich faciów z Londynu, z Paryża, Oslo czy Nowego Jorku? My jesteśmy – mówią to na zasadzie takiej przyjemnej złośliwości – „niebezpieczną sektą Nazarejczyków”. W większości są to ludzie bezbożni, dla których prymarna jest kwestia narodowa, ale religia, rys religijny, jest też ważna.

        – Demoralizacja odbywa się na całym obszarze cywilizacji zachodniej...

        – No tak, bo to jest neobolszewia.

        – ...w Stanach Zjednoczonych, jest dostrzegalna bardzo wyraźnie w Europie Zachodniej. Ludzie tracą rozeznanie w życiu, co jest ważne, co nie, nie wyznają wartości, oddają się jakimś hedonistycznym praktykom, które ich kompletnie wypróżniają, robią z nich pacynki.

        Tu dygresja, rozmawiałem niedawno z Polką, lekarką w Szkocji. Jest reumatologiem i bardzo często kierowani są do niej pacjenci, których – jak ona to określa: boli cały człowiek – przeszli przez iluś tam lekarzy i niczego nie wykryto. Ona ten problem definiuje tak, że to są ludzie wyprani, że ich depresja i brak woli życia, jakiegokolwiek celu powoduje fizyczne cierpienie. Więc tego rodzaju przypadki są nie tylko tu.  Polska, relatywnie, nie jest jeszcze aż tak wymóżdżona.

        – Zgadzam się z tobą. To jest taka postnowoczesna pustka. Postnowoczesna czeluść, głęboko antyludzka. Oni nie widzą, nie pojmują, że żyją w takich fenomenalnie skonstruowanych i zorganizowanych obozach zagłady, które stworzone zostały przez żydokomunę.

        Ten cały nurt opiera się – mówię o mass mediach i w ogóle o rynku idei – na głębokiej nienawiści do stworzenia Bożego, jakim jest człowiek.

        Nienawidzą człowieka, bardziej kochają ziemię Gaję, zwierzęta i środowisko niż żywe, Boże stworzenie. Człowiek  – oni tak myślą – że ponieważ w istocie jest stworzeniem Bożym, stworzonym na podobieństwo Boże, w związku z tym muszą go atakować, i wszystko co on sobą reprezentuje. A najlepiej, gdyby to był oczywiście...

        – Tu wchodzimy na bardziej uduchowione szlaki, bo oczywiście można całą historię rodzaju ludzkiego sprowadzić do walki dobra i zła, czyli szatana i...

        – Tak, to jest rywalizacja między dobrem a złem. Gdzie są jeszcze te resztki dobra w Polsce?!

        – Jak to łączysz z tym, że polityka musi być skuteczna? Ja spotkałem się z zarzutem, że katolicy to są ludzie, którym łatwo zrobić krzywdę, którzy nie potrafią się zorganizować i przeciwstawić...

        – Wejdę ci w słowo. Kiedy byliśmy obaj – ja przez przypadek – 11 listopada na moście Poniatowskiego, szliśmy obaj wśród tych ludzi. Ja szedłem tam pełen smutku, bo jestem świeżo po lekturach i piszę tę książkę m.in. o imperialnej myśli brytyjskiej, więc szedłem ze spuszczoną głową, bo widziałem te tysiące ludzi, którzy w istocie będą pierwszymi, którzy będą albo szli do gazu, albo będą wiezieni w bydlęcych wagonach ku zagładzie.

        Tak jak obserwuję, to co oni mówią, piszą itd., to w większości wypadków to są ludzie głęboko naiwni, niepotrafiący rozeznać się w oglądzie sytuacji.

        Polityka skuteczna to taka, że na dzień przed wyborami amerykańskimi pan Saakaszwili dokonuje wolty, otrzymuje sygnał od swojego oficera prowadzącego, że zmienia się mądrość etapu i trzeba się powoli zacząć ewakuować z rynku odeskiego i iść w kierunku szerszego rozdania ukraińskiego.

        Polityka konkretna to jest 11 listopada wizyta Miedwiediewa w Tel Awiwie, gdzie chłopacy rozmawiają przede wszystkim o rynku agrarnym, rynku rolnym, o tym, że firmy izraelskie mogą dostarczać technologie rolnicze.

        – Podobno dali drona z zastrzeżonymi technologiami.

        – To na pokaz. To jest część reorientowania się Izraela, sygnalizowanie, że Tel Awiw może również zorientować się na inne centra geopolityczne. Izrael całkiem niedawno wystrzelił w kosmos cywilnego satelitę rakietą, która – fachowcy dobrze zdają sobie z tego sprawę – jest tylko cywilną wersją wojskowej wersji rakiety międzykontynentalnej. Sygnalizują oczywiście tym aktem, że...

        – ...są w stanie dosięgnąć Ameryki.

        – ...tak, Stanów Zjednoczonych, ale oni pokazują, że po prostu gramy w pierwszej lidze, panowie, trzeba się z nami liczyć.

        Ci, którzy czytają moje teksty, wiedzą, że już dawno napisałem większy tekst przekrojowy na temat Turcji i trzeba śledzić to przedpole i widzieć, że Turcja jako jedna z pierwszych tu, w regionie, pokazała Stanom Zjednoczonym, że oni mogą się reorientować, że Ameryka w ich ocenie słabnie. Erdogan mówi: nie chcemy grać na Stany Zjednoczone. Dlatego że wasze interesy nie są zbieżne z naszymi, w związku z tym jesteśmy na tyle silni, że potrafimy zabezpieczyć i walczyć o swoje interesy w regionie. Zestrzelenie samolotu rosyjskiego było przede wszystkim sygnałem dla Waszyngtonu, to jest zrozumiałe, to nie był sygnał dla Rosji.

        Przykład polityki tureckiej pokazuje, w jaki sposób realnie można grać – to pan Kaczyński Jarosław, premier „Jarosław Polskę zbaw”, powinien, tak jak pisałem, dostać taką prostą prezentację w PowerPoincie na obrazkach i z tekstem jakimś, że właśnie przykład prowadzenia suwerennej polityki to to, że 24 listopada zestrzeliwujemy samolot rosyjski nad Syrią, a latem jesteśmy już w Moskwie i ładnie gadamy z Moskwą, i mamy deal geostrategiczny, a w październiku przyjeżdża do Moskwy szef sztabu generalnego.

        – Powiedziałeś 24 listopada.

        – 24 listopada zestrzelono samolot nad Syrią, zeszłego roku. Później mieliśmy niby ochłodzenie. A 24 listopada Putin wracał z Teheranu. To był sygnał i do Waszyngtonu, i do Moskwy, że nic ponad naszymi głowami. Turcja chciała sobie zagwarantować pewne istotne rzeczy w Syrii, Ameryka na to nie pozwoliła, w związku z tym poszli do Moskwy. I Ameryka pozwoliła im na utworzenie syryjskiej strefy buforowej, wojska tureckie zdobyły Dabiq, bardzo poważnie także angażują się w Iraku.

        Nawiasem mówiąc, dojście do władzy Trumpa oznacza wielką pożogę Bliskiego Wschodu, bo jeżeli chciał się zabierać m.in. za Państwo Islamskie – spokojnie, zobaczymy, jak to będzie szło – to to oznacza kolejny etap pożogi bliskowschodniej.

        – Mówiliśmy cały czas o naszym regionie, a jak oceniasz Chiny? Czy reorientacja niektórych krajów Pacyfiku na Chiny będzie postępować, tak jak teraz niedawno miało to miejsce w przypadku Filipin?

        – Filipiny zaczęły grać tak, że przeraziło to maksymalnie Waszyngton. Jeżeli pójdą jeszcze głębiej, to będzie to game changer w regionie, bo inne kraje także mogą zacząć reorientować się na Chiny. Wietnam, który świetnie współpracował ze Stanami Zjednoczonymi, jest na pewno głęboko zaniepokojony. Indonezja, Tajlandia, Birma.

        – Nie sądzisz, że Stany Zjednoczone znajdą się w sytuacji, w której podejmą decyzję o wojnie?

        – Tak, jak powiedziałem, Trump będzie prowadził zdecydowaną politykę imperialistyczną, nacjonalistyczną w Ameryce.

        – Gdzie byś widział pierwsze fronty otwarcia tej wojny?

        – Jeżeli Trump będzie grał ostro w naszym regionie, to będzie dalej płonęła Ukraina, ponieważ ona jest użytecznym polem do negocjacji, stołem negocjacyjnym, to superfenomenalna sprawa.

        Cały czas oczywiście będzie płonął Bliski Wschód z niejasnymi konsekwencjami co do funkcjonowania Iraku i Syrii, bo zobaczymy, czy zechcą dogadać się w Syrii.

        Asad oczywiście zostanie, będzie musiał dokooptować część tzw. opozycji. I zobaczymy, co na to Izrael.

        Faktem jest, że wszystko to, co się dzieje w naszym regionie, na przykład po 89 roku, jeżeli chodzi o układ sił, to wszystko jest zgodne między innymi z interesami Niemiec. Rozpad Czechosłowacji, rozpad Jugosławii, słaba Polska. Tu nie wyszło im z Ukrainą, bo Berlin chciał dogadać się z Moskwą co do podziału na Ukrainie, że my mamy władztwo ekonomiczne niemieckie, a władztwo patrymonialne, zabezpieczenie militarne przynależałoby do Rosji, a to im nie wyszło.

        – Stany Zjednoczone się nie zgodziły?

        – Tak, oczywiście. Majdan był...

        – Powrotem USA do polityki.

        – Oczywiście, że tak, powrotem Stanów do dużej polityki w regionie. Ukraina została podpalona przez Stany Zjednoczone.

        Wszyscy poważni gracze będą patrzyli, w jaki sposób zacznie grać Ameryka. Jeżeli pokaże, a będzie musiała – jeżeli będzie chciała zatrzymać ten niebezpieczny dla niej trend reorientacji, którą zapoczątkowała Turcja, a sygnalizują Izrael, Filipiny – jeszcze rok temu Stany Zjednoczone i Filipiny wielka miłość, wszystko dla Filipin; i Harry Harris do Manili, i Ash Carter jeździł do Manili, wielka miłość, a nagle facet przychodzi (prezydent Filipin – dop. red.) i mówi oczywiste rzeczy, mówi prawdziwe rzeczy, gra tak jak poważny, normalny, szanujący siebie i naród polityk.

        Ja bym nie chciał, oczywiście, żeby z mojego pisania i z mojego mówienia wynikła tylko taka konstatacja, że wszystko to jest bardzo mocno amerykańskie. Nie, to jest realistyczne.

        Jeżeli ktoś się zastanawia, o czym pisze Pan Nikt, to generalnie mam w d...pie Moskwę, mam w d...pie Waszyngton, mam w d...pie Tel Awiw, mam w d...pie Berlin, a kocham Warszawę. I to pisanie jest przede wszystkim pisaniem o Polsce, dla Polski i dla Polaków. Nie liczmy się z nikim, liczmy wyłącznie na siebie. Tak potrafi grać Erdogan, tak potrafi grać prezydent Filipin.

        Bardzo mi się podoba to, że Guy Sorman, taki francuski strażnik myśli imperialnej amerykańskiej, w niedawnym wywiadzie dla „Rzeczpospolitej” zaczął się biedny martwić o prezydenta Filipin. Jak ja słyszę, że Guy Sorman zaczyna się martwić o prezydenta Filipin, że coś mu się może nie tyle stać, ile grozi mu impeachment, albo pan Guy Sorman się martwi o to, że te ruchy odśrodkowe islamskie zaczną rozwalać kraj od środka, to możemy zakładać, że chłopak wie, o co chodzi.

        Strzeżmy się takich ludzi jak Victoria Nuland, Bob Work. Strzeżmy się tych wszystkich ludzi z Paryża, z Londynu, z Berlina.

        Z Moskwy nie musimy, bo z Moskwy nikt do nas nie przyjeżdża ani my nie jeździmy do Moskwy.

        Niedawno Włodzimierz Marciniak został powołany na ambasadora Polski w Moskwie, co było oczywiście dla niej policzkiem, bo to nie jest osoba, która powinna być ambasadorem w Moskwie, z racji bardzo głębokiej, tępej antyrosyjskości, antysowieckości. Niegłupi facet, tylko według mnie nie nadaje się na ambasadora w Rosji.

        Kiedy Donald Tusk w 2008 bodajże roku pojechał tak na siłę, na chama do Rosji, wpraszając się na Kreml – nie jadąc tam z czymś konkretnym, chciał tylko pokazać Berlinowi, Stanom, że my potrafimy myśleć konstruktywnie, nie jesteśmy antyrosyjską bandą – to wiesz, co Putin powiedział do Tuska? Tam siedziały  takie tuzy polskiej polityki zagranicznej, jak Sławomir Nowak, Sikorski. To było znamienne i zapamiętałem to. Oni się rajcowali tym, że siedzą na Kremlu, że pałac kremlowski, że zaraz zobaczą tego Putina, taka banda kmiotków, chłoptasiów. A Putin czy ktoś z jego otoczenia mówi do nich przy stole: Z czym do nas przyjeżdżacie, bo my do was nic nie mamy.

        – Po co tu jesteście?

        – Po co tu jesteście w ogóle. Polacy, ci biedni ludzie od Macierewicza Antoniego, oni myślą, że Polska jest jakimś... że w Moskwie się niepokoją o stosunki Polski wobec Rosji. To nie jest tak.

        My dla Rosji w oglądzie, i w mediach, i w elitach jesteśmy trzecioligowym, zupełnie nieistotnym graczem. Graczem, który jest w wielkich kancelariach dyplomatycznych pogardzany z racji tej wasalności, służalczości wobec Waszyngtonu, Tel Awiwu, Berlina itd., itd.

        Nie tylko dlatego, że na czele MSZ-etu stoi tak głębokie nieporozumienie i nieszczęście czy że o polskiej polityce międzynarodowej decydują tacy biedni, nieszczęśliwi ludzie, jak Kaczyński Jarosław czy Macierewicz Antoni, tylko między innymi dlatego, że tam potrafią czytać między wierszami.

        Jak oni widzą, że szefem MSZ-etu jest ktoś taki jak Robert Grey, który reprezentuje Polskę w kontaktach z krajami azjatyckimi... Szanowni państwo, żeby była jasność. Bob Grey został powołany przez Stany Zjednoczone na wiceszefa MSZ-etu tylko i wyłącznie po to, żeby zabezpieczał interesy amerykańskie na odcinku chińskim, żeby decydował, współdecydował o tym, jak Polska ma zachowywać się na odcinku azjatyckim. Nie mówiąc o tym, że kontrolując całą politykę ekonomiczną na zewnątrz Polski, de facto kontrolują politykę zagraniczną.

        Tu, w Warszawie, śmialiśmy się, że to jest duże ułatwienie w prowadzeniu polityki amerykańskiej tu, bo Grey może tylko przyjść do pokoju obok, nakrzyczeć na Pana Nieszczęście, a nie musi pan Jones jechać na aleję Szucha.

        Nawiasem mówiąc, zapomniałem powiedzieć, tak w formie komentarza do kampanii prezydenckiej, tego teatru.

        Muszę powiedzieć, że obejrzałem sobie te debaty i taka konstatacja główna – mój Boże, co Żydzi zrobili z Ameryką! Jak musi być źle, jeśli na front wypychany jest pokemon Trump i kłamczucha bandytka, stara, chytra baba. Pokemon i bandytka. Dają do wyboru – wybierz pokemona lub bandytkę, wybierz Jockera z Batmana lub wybierz bandytkę. Jak bardzo musi być źle, jak bardzo jest zdewastowana ta przestrzeń polityczno-moralna – za bardzo szanuję czytelników „Gońca”, żeby mówić jakieś nieistotne, mało ciekawe rzeczy o samej kampanii, bo moglibyśmy gadać godzinę, że ona była nieistotna, w tych debatach nie było nic ciekawego, była tylko frustracja i nic więcej, nic, kłamstwa, pomówienia itd., itd.

        Ważna rzecz, od której powinienem zacząć, dojście do władzy Trumpa, kogoś takiego, o takim wizerunku, o takim image’u i o takim sposobie mówienia, myślenia o polityce, i dojście do władzy takich osób, jak Boris Johnson, szef MSZ-etu, i jeszcze paru innych zawodników w Europie byśmy znaleźli, moim zdaniem, ono znamionuje jedną rzecz – służby wiedzą, że ludzie mają dość, w związku z tym wysuwają na pierwszy szereg takich gości, którzy, tam chyba coś o antysystemowości wokół Trumpa się mówiło.

        – Chcą to skanalizować.

        – Tak, ale to byłaby prosta konstatacja, to rozumiemy, to wiemy, ale moim zdaniem, chodzi jeszcze o to, że to bardzo szybko zostanie, ta linia Trumpa, linia Borisa Johnsona, te pokemony, ta linia pokemonów zostanie bardzo szybko zdyskredytowana i będziesz miał w związku z tym jeszcze większą dynamikę buntu. I wtedy „my” tym będziemy zarządzać – oni tak myślą – to będzie dla nas. To jest taki pierwszy etap, przejściowy.

        Wiemy, że bydło i motłoch już nie kupuje tego, co im chcemy sprzedać, wysuńmy bandytkę lub pokemona – bo Boris Johnson jest tutaj naprawdę... kiedyś było nie do pomyślenia w Londynie, żeby ktoś taki zarządzał MSZ-etem, Foreign Office, w ogóle nie do pomyślenia. Kiedyś w Londynie potrafili siedzieć poważni bandyci, a nie cyniczni arywiści, podejrzewam, że też sprawni. Ale chodzi mi o ten wizerunek, że też dbają o to nowe pokolenie tych międzynarodowych lemingów, albo frustratów, albo kolesi, dla których pan Trump czy Boris Johnson jest OK. Nie śmieję się z tego pana w ten sam sposób, w jaki śmieją się lewacy czy postkomuniści, bo to dla mnie nie ma znaczenia, ale to jest jakiś sygnał, niezwykle istotny, jakiejś gry.

        – Obserwując polską scenę myśli politycznej, kto się liczy? Mówiliśmy poprzednio o Jacku Bartosiaku, o jego analizach, jest Radek Pyffel na kierunku chińskim. Czy jest środowisko, czy są tylko rodzynki?

        – Jeszcze jakiś czas temu z różnych względów powiedziałbym, że jest środowisko, bo chciałbym, żeby było, ale myślę, że są rodzynki, że są komety, które zjawiają się w pobliżu układu słonecznego, jego środka, oddalają się i zjawiają, ale to są komety. Nie stają się jeszcze z różnych względów planetami. To jest pokłosie braku państwowości polskiej w XIX w., braku państwowości po 44 roku.

        Oczywiste jest to – tutaj czytelnikom „Gońca” nie trzeba przypominać, że my nie jesteśmy państwem suwerennym, bo polityka polska wygląda tak jak wygląda w 2016 roku. Żeby była jasność, bo może nie wszyscy czytali, wgłębiali się w moje teksty – rządzili nami w poprzedniej ekipie, i w ogóle od 89 roku, w większości zaprzańcy, bandyci, złodzieje i łotry. A teraz w Warszawie może rządzą idioci, durnie i agentura żydowsko-amerykańska, bardzo mocno skracając, ale daleko nie odchodząc od istoty rzeczy.

        I to jest pokłosie, że są tylko nieliczne takie osoby, które potrafiłyby czy potrafią zainteresować większą rzeszę Polaków istotnymi tematami. Jest ich tak niewiele, to jest to pokłosie wybiedzenia narodu polskiego, intelektualnego. Ci na Zachodzie zdają sobie z tego sprawę. Zdają sobie sprawę, że jeśli się pojawiają się na polskiej scenie myśli politycznej takie osoby, które potrafią głośno i wyraźnie mówić, jak jest, czyli np. jak Grzegorz Braun, które potrafią wydawać takie książki jak Jacek Bartosiak czy Radek Pyffel, czy Michał Lubina – polecam państwu Michała Lubinę, bardzo mądry człowiek – to oni zadbają o to, żeby więcej takich osób się nie pojawiało, czyli tu trzeba będzie dokonać pewnego wyrównania.

        I druga rzecz, która mi wyleciała z głowy, a o którą pytałeś?

        – Pytałem o Jacka Bartosiaka, jak oceniasz jego analizy.

        – Dobrze, że potrafi mówić, i jego bardzo ważną cechą jest, że potrafi mówić w sposób prosty i zrozumiały o stosunkowo skomplikowanych rzeczach, robi to w sposób atrakcyjny.

        – Dziękuję za rozmowę.

Opublikowano w Wywiady

ostojanW polityce niewiele można zrobić przeciw historii i geografii.
Gen. de Gaulle

        Odwieczny problem polegający na utrzymaniu porządku w coraz bardziej zagęszczających się wspólnotach ludzkich, w których przyszło im żyć, próbowano w historycznie nam znanych czasach, na konkretnie zajmowanej przestrzeni – regulować na różne sposoby.

        Był słynny Kodeks Hammurabiego, jest w naszej kulturze Dziesięcioro Przykazań. Takie „prawne” ustalenia odnosiły się do porządku wewnątrz plemienia czy potem państwa. Jakie rozwiązania stosować, by wspólnota była silna, mogła się obronić przed zewnętrzną agresją, to nieco odrębne zagadnienie. Jak uczynić państwo silnym, odpornym na zewnętrzną agresję i czasem uczynić też zdolnym do podbicia (a fe!) słabszego sąsiada? Nie nasza para kaloszy.

Opublikowano w Teksty
poniedziałek, 21 listopad 2016 21:23

Powraca sprawiedliwość społeczna

michalkiewicz        „Wielkie święto dziś u Gucia”, to znaczy nie u żadnego „Gucia”, tylko w rządzie, który obchodzi rocznicę – tym razem nie kolejną rocznicę smoleńską, tylko własną pierwszą rocznicę istnienia. Z tej okazji rząd zrobił obywatelom prezent w postaci ustawy przywracającej poprzedni wiek emerytalny, to znaczy 65 lat dla mężczyzn i 60 lat dla kobiet. Ściśle – nie tyle rząd, co pan prezydent Andrzej Duda – bo projekt był prezydencką inicjatywą ustawodawczą, no ale w Sejmie uchwaliła go większość rządowa.

        W ten sposób program rozdawnictwa, a ściślej – jego koszty – zostały powiększone o dodatkowe 40 miliardów – bo tyle ma kosztować przywrócenie poprzedniego wieku emerytalnego. „Nie mam głowy, jak ty to uzbierasz” – śpiewała jeszcze za pierwszej komuny Izabela Trojanowska, to tylko tak się mówi, bo wiadomo, że te 40 miliardów, podobnie jak 60 miliardów już zaplanowanego na przyszły rok deficytu, zostanie pokryte z „uszczelniania” poboru podatków, ale to są grosze, więc resztę się pożyczy na koszt dzieci, które dzisiaj dostają po 500 złotych, albo nawet takich, które jeszcze się nie urodziły, ale się urodzą – o ile oczywiście nie zostaną wyabortowane przez „wściekłe” strażniczki „wagin” i „macic”.

        Pani premier Beata Szydło ogłosiła w związku z tym, że rząd przywrócił w naszym nieszczęśliwym kraju „sprawiedliwość społeczną”, nad czym z jakichś zagadkowych przyczyn najbardziej lamentuje żydowska gazeta dla Polaków pod redakcją naszego Farysa, czyli pana red. Adama Michnika. Przyczyny muszą być zagadkowe, bo żydowska gazeta zasadniczo i nieprzejednanie stoi na nieubłaganym gruncie społecznej sprawiedliwości – ale najwyraźniej tylko wtedy, gdy tę sprawiedliwość wprowadza formacja polityczna zatwierdzona przynajmniej przez redakcyjny Judenrat, a najlepiej – przez jakiś wyższy sanhedryn.

        Tymczasem reżym Jarosława Kaczyńskiego najwyraźniej zatwierdzony nie został, podobnie jak wcześniej reżym premiera Wiktora Orbana na Węgrzech, Teresy May w Wielkiej Brytanii, no a ostatnio – reżym Donalda Trumpa w Stanach Zjednoczonych. Co gorsza – tylko patrzeć, jak zaraza może rozlać się również na słodką Francję, gdzie zdradziecki zamach na niemieckie dzieło odbu... – to znaczy pardon, oczywiście nie na żadne „niemieckie dzieło odbudowy”, bo penalizacja „zdradzieckich zamachów na niemieckie dzieło odbudowy” praktykowana była w Generalnym Gubernatorstwie w czasie okupacji niemie... to znaczy pardon – jakiej tam znowu „niemieckiej”; nie żadnej „niemieckiej”, tylko oczywiście nazistowskiej. Ci nazistowcy to nawet posługiwali się specjalnym, nazistowskim językiem, którym dzisiaj nikt już nie mówi, podobnie jak po łacinie.

        Mniejsza zresztą z tym, bo ważniejsze, że oto w słodkiej Francji zdradziecki zamach na... no czy naprawdę musimy tak wszystko uściślać? – więc zdradziecki zamach szykuje Maryna Le Pen.

        W tej sytuacji niemieckie dzieło odbudowy zaczyna być zagrożone, chyba że Nasza Złota Pani przedsięweźmie jakieś ekstraordynaryjności.

        Najwyraźniej na to liczy również żydowska gazeta w Warszawie, która  reżymowi Jarosława Kaczyńskiego nie szczędzi gorzkich słów krytyki. Oto – powiada natchniony autor – „na całym świecie” podwyższają wiek emerytalny, a Kaczyński obniża. Trudno spierać się z takimi  przytłaczającymi argumentami; podobnie na całym świecie ludzie kradną, więc teraz lepiej rozumiemy, dlaczego Platforma Obywatelska, podobnie jak jej wcześniejsze wcielenie w postaci Kongresu Liberalno-Demokratycznego twierdziło, że „pierwszy milion trzeba ukraść”. Jasne – ale dlaczego tylko „pierwszy”? Dwa miliony to przecież lepiej, niż jeden, a trzy – lepiej niż dwa, toteż finansowy grandziarz, który ostatnio zasilił swoimi srebrnikami spółkę „Agora”, nie poprzestał na pierwszym, ani nawet na setnym, tylko zarabia niczym tornado – od jednego oceanu do drugiego i podobno nawet sypnął złotem na zorganizowanie „majdanu” w Nowym Jorku.

        To, mówiąc nawiasem, rzuca pewne światło na zaangażowanie żydowskiej gazety w spraw” sprawiedliwości  społecznej, podobnie jak fragment słynnej perswazji Towarzysza Szmaciaka do robotnika Deptały: „gdy kradniesz gwóźdź lub drutu szpulę, uszczuplasz przez to całą pulę. A pula nie jest do kradzieży! Pula się cała nam należy!”. Skoro reżym Jarosława Kaczyńskiego, realizując program rozdawnictwa, wyszlamuje państwową kasę, to z czegóż w tej sytuacji pożywią się Żydzi, jeśli nawet nowy reżym, w zamian za poparcie operacji zrobienia reżymowi pokazowego „no pasaran”, zrealizuje słynne żydowskie „roszczenia”? Nic zatem dziwnego, że żydowska gazeta dla Polaków w Warszawie nie może spokojnie patrzeć na urzeczywistnianie sprawiedliwości społecznej przez znienawidzony reżym, podobnie jak żydowskie gazety w Ameryce pienią się na myśl, że oto tamtejszy lud może nie słuchać starszych i mądrzejszych. Nie po to przecież grandziarz inwestuje w spółkę „Agora” w Warszawie czy w majdan w Nowym Jorku, żeby utopić srebrniki w błocie, tylko żeby na tym interesie zarobić, a jak on potrzebuje zarobić, to ktoś inny musi stracić, nieprawdaż? I o to właśnie chodzi, żeby zarabiały i traciły odpowiednie osoby, a nie tak, na chybił-trafił. „Na tym się świata ład opiera, że jeden sieje, drugi zbiera” – tłumaczył zasady sprawiedliwości społecznej Towarzysz Szmaciak robotnikowi Deptale.

        Drugą przyczyną irytacji nie tylko żydowskiej gazety dla Polaków, ale i całej demokratycznej opozycji, jest okoliczność, że realizacja programu rozdawnictwa może reżymowi Jarosława Kaczyńskiego zapewnić sukces również w następnych wyborach – o ile losy naszego nieszczęśliwego kraju nie rozstrzygną się wcześniej w całkiem innych kategoriach, albo o ile wcześniej nie nastąpi godzina prawdy w postaci załamania finansów publicznych. A wszystko dlatego, że Jarosław Kaczyński pierwszy wyciągnął wnioski z nostalgii, jaką znaczna część Polaków odczuwa za Edwardem Gierkiem, który pozwolił również prostemu człowiekowi pożywić się okruszkami ze stołu pańskiego. Tymczasem Zasrancen z Platformy Obywatelskiej i Polskiego Stronnictwa Ludowego chcieli wszystko zeżreć sami, w czym okazali się gorsi nawet od psa ogrodnika, co to sam nie zje i nikomu nie da.

        Toteż Wojskowe Służby Informacyjne, co to uwijają się wokół odpowiedniego przetasowania politycznej sceny na wypadek, gdyby jednak Nasza Złota Pani postanowiła zrobić z Polską porządek metodami demokratycznymi, właśnie wykreowały nową partię. Ponieważ jednak wszystkie panienki płci obojga zostały odkomenderowane do Nowoczesnej pana Ryszarda Petru, to do tej nowej partii, pod nazwą Unia Demokratycznych Europejsów, czy może Unia Europejskich Demokratów, trzeba było odkomenderować tak zwanych byłych ludzi, do których doszlusowali obydwaj „Bolkowie” – zarówno ten dawny w osobie naszego Kukuńka, jak i „Bolek” naszych czasów w osobie pana Mateusza Kijowskiego. Najwyraźniej u konfidentów też krótka ławka i nie wiadomo, czy ich wystarczy na obsadzenie wszystkich stanowisk.

Stanisław Michalkiewicz

Opublikowano w Teksty
poniedziałek, 21 listopad 2016 21:18

O amerykańskich wyborach prezydenckich

czekajewski        Jak większość Amerykanów w moim stanie, Ohio,  głosowałam za ZMIANĄ.  Ponieważ jedyny wybór był miedzy Trumpem a Hillary Clinton, głosowałem za Trumpem. Mój wybór nie był podyktowany specjalną sympatią dla Donalda Trumpa, którego program reform wygląda na daleki od możliwości jego wypełnienia, niemniej jednak Trump był jedyny spoza układu, czyli „sitwy”, jaki reprezentowała Hillary Clinton.

        Nigdy nie głosowałem wedle klucza partyjnego, jako że doszedłem do wniosku, że właściwie mimo opinii, jakie się utarły wśród „partyjnych” obywateli, nie ma dużej różnicy między dwoma partiami, szczególnie jeśli chodzi o politykę zagraniczną, a szczególnie wojny, jakie od 15 lat przegrywamy np. w Afganistanie i na Bliskim Wschodzie. Pojawienie się Trumpa na arenie politycznej obnażyło przykrą prawdę, że w USA nie ma  dwu konkurujących ze sobą partii. Jest jedna zjednoczona partia, nazwijmy ją „Partią Oligarchów”, która  od wielu lat kontroluje politykę i praktykę wojny prewencyjnej  Stanów Zjednoczonych.

Opublikowano w Teksty
Wszelkie prawa zastrzeżone @Goniec Inc.
Design © Newspaper Website Design Triton Pro. All rights reserved.