Jak większość Amerykanów w moim stanie, Ohio, głosowałam za ZMIANĄ. Ponieważ jedyny wybór był miedzy Trumpem a Hillary Clinton, głosowałem za Trumpem. Mój wybór nie był podyktowany specjalną sympatią dla Donalda Trumpa, którego program reform wygląda na daleki od możliwości jego wypełnienia, niemniej jednak Trump był jedyny spoza układu, czyli „sitwy”, jaki reprezentowała Hillary Clinton.
Nigdy nie głosowałem wedle klucza partyjnego, jako że doszedłem do wniosku, że właściwie mimo opinii, jakie się utarły wśród „partyjnych” obywateli, nie ma dużej różnicy między dwoma partiami, szczególnie jeśli chodzi o politykę zagraniczną, a szczególnie wojny, jakie od 15 lat przegrywamy np. w Afganistanie i na Bliskim Wschodzie. Pojawienie się Trumpa na arenie politycznej obnażyło przykrą prawdę, że w USA nie ma dwu konkurujących ze sobą partii. Jest jedna zjednoczona partia, nazwijmy ją „Partią Oligarchów”, która od wielu lat kontroluje politykę i praktykę wojny prewencyjnej Stanów Zjednoczonych.
Dalsza część artykułu dostępna po wykupieniu subskrypcji. Kup tutaj!