Pamiątki Soplicy (23)
Dopiero pan Sawa na dwie części podzielił swój korpus.
Dowództwo jednej oddał wojewodzicowi wołyńskiemu, a drugiej poruczył panu Lelewelowi, zalecając im najmocniej, aby każdy inną drogą się cofał ku krakowskiemu województwu i nigdy nie łączyli się z sobą; a sam z dwoma Kozakami i ze mną, co nie chciałem jego odstąpić, został, żegnając się z swoimi, których pocieszył przyrzeczeniem, że jak tylko się wyleczy, ich znajdzie, gdzie by oni nie byli. Myśmy wszystkie konie zostawili przy komendzie, a jego na rękach w las piechotąśmy unieśli i pierwszą noc przepędziliśmy między krzewinami pod gołym niebem, ratując, jak można było, pana marszałka, który coraz był słabszy, że aż ustawicznie omdlewał. Nazajutrz z rana błąkając się po lesie natrafiliśmy na chałupę jednego z podleśniczych mszczonowskiej puszczy i tam oddawszy się Bogu, na oślep do chałupy weszli; bo trzeba koniecznie było w spokojnym miejscu złożyć pana Sawę, inaczej byłby nam skonał w rękach. A podleśniczy pokazał się poczciwym szlachcicem i ojczyźnie wiernym, a choć ubogi i obarczony dziećmi, ostatkiem z nami się podzielił. Poprzebierał mnie i Kozaków za gajowych, pościel swoją w zamkniętej komorze posłał i na niej marszałka złożył, gdzie podleśniczyna jego pilnowała; a sam w nocy wózkiem udał się do Mszczonowa, skąd Żyda cerulika przywiózł. Ten opatrzył rany pana Sawy, którego udo tak było spuchnięte, że wszystko trzeba było na nim pokrajać. Boleści tak się odnowiły za pierwszym opatrzeniem, że nie mógł wytrzymać i jęknął kilka razy, a potem zemdlał, żeśmy go ledwie ocucili. A przyszedłszy do siebie, powiedział nam:
– A co? Wszak przekonaliście się, żem nie charakternik.
Z Polski rodem: Kobieta do panowania – Kornelia Ludwika Śniadecka
Od jesieni 1822 roku coraz częstszym gościem wileńskich salonów był liczący wtedy niespełna 14 lat Juliusz Słowacki, syn zmarłego osiem lat wcześniej historyka i teoretyka literatury, a poza tym tłumacza z literatury klasycznej i francuskiej, profesora uniwersytetu w Wilnie – Euzebiusza Słowackiego. Julek – jak go zwali znajomi – był wtedy pasierbem innego profesora uniwersytetu – Augusta Ludwika Becu. Postaci znienawidzonej przez kręgi patriotycznej młodzieży w Wilnie, ale zarazem lekarza, który jako pierwszy na ziemiach polskich wprowadził szczepienia ochronne przeciw ospie – i to zaledwie w kilka lat po tym, jak Edward Jenner, angielski lekarz, zdecydował się przeszczepić małemu chłopcu ropę pobraną z palca chorej na ospę krowią kobiety.
Młody Słowacki był częstym gościem szczególnie w domu przyjaciela swego zmarłego ojca – Jędrzeja śniadeckiego, znakomitego chemika, lekarza i pedagoga, a przy tym człowieka walczącego w swoich „Próżniacko-filozoficznych podróżach po bruku” (taki tytuł nosił jego cykl felietonów w wileńskich „Wiadomościach Brukowych”) z zacofaniem umysłowym. Tak to kilkunastoletni Julek poznał starszą od siebie o siedem lat córkę Jędrzeja śniadeckiego – Kornelię Ludwikę śniadecką, zwaną po prostu Ludką.
PAMIęć (10)
PIERWSZE PODRÓŻE PO EUROPIE
Od pierwszych dni w Paryżu, w czasie tej mojej „pierwszej Francji” w 1957 r., planowałem wypełnić polecenie ojca – aby w jego imieniu odbyć pielgrzymkę do Lisieux, podziękować od niego świętej Teresce. Miał do niej specjalne nabożeństwo. Nosił stale w kieszeni mały medalion z jej podobizną. Wziął go ze sobą, wychodząc z domu, aresztowany w 1948 r. Jakimś cudownym sposobem przechował ten medalion przez wszystkie lata więzienia. Był to konkretnie i dosłownie cud, bo przecież ojciec był przewożony z więzienia do więzienia, niezliczoną ilość razy rewidowany, jego cele były wielokrotnie przeszukiwane. Złożył świętej Teresce ślub, że jeśli wyjdzie z więzienia żywy, to odbędzie pielgrzymkę dziękczynną do jej grobu w Lisieux. Wyszedł. Żywy, choć ciężko chory. Nie mógł jednak wyjechać do Francji. Nie dostawał paszportu przez wiele lat. Gdy okazało się, że jadę do Francji, ojciec powierzył mi misję odbycia za niego pielgrzymki do grobu św. Teresy.
Wybrałem się autostopem, co było najtaniej. W Lisieux bez trudu odnalazłem białe zabudowania klasztoru karmelitanek i kościoła, a w nim grób „małej Tereski”. Klęcząc przed nim, starałem się przekazać jej wszystko, co byłby jej powiedział ojciec.
Wspomnienia z mojego życia (29)
Byliśmy wszyscy zdziwieni, kiedy po maturze dowiadujemy się, że Leon przygotowuje się do seminarium – jego sympatia szyła mu sutanny, komże, pelerynki, druga zafundowała kanony, robiła na drutach ciepłe skarpety, rękawiczki – każda liczyła na posadę gospodyni u przyszłego proboszcza.
Zatrzymał się u mnie, nie chcąc jechać do domu, i nie miał sumienia pokazywać się biednej matce, która ostatnie grosze wydała na jego kształcenie. Leon był dobrym humanistą, człowiekiem obdarzonym fenomenalną pamięcią – całego „Kordiana” umiał na pamięć i mógł go recytować w pojedynkę.
Przyjechał do mnie, bo był przekonany, że go przyjmę, przytułku nie odmówię, napoję, nakarmię, grosza nie będę żałował na potrzeby. Tak było i w gimnazjum – ja miałem zawsze pieniądze, on nigdy, bo i skąd. Był również muzykalny, grał na organach i fisharmonii, mógł być kierownikiem chóru, reżyserem sztuk teatralnych. Postanowiłem go tu wykorzystać i zorganizować życie kulturalne w mieście.
Nawiązaliśmy kontakt z gronem nauczycielskim szkół powszechnych. Było tam osiem osób w naszym wieku – 4 nauczycielki i 4 nauczycieli. Sympatyczni i weseli ludzie, którym brak było bodźca do działania. Leon, jako ten, który miał 24 godziny bez obowiązków, zajął się z kopyta programem naszych działań. Od miejscowego proboszcza wypożyczył fisharmonię i postanowił stworzyć z naszych uczniów gimnazjalnych chór. Równolegle z chórem powstało kółko dramatyczne. Zaczęliśmy dawać przedstawienia.
Pamiątki Soplicy (22)
Ale doszedłszy do Bolimowa, pan Kwilecki odebrał wiadomość, że całe Kujawy i Płockie powstaną, aby tylko jeden zbrojny konfederat im się ukazał. I to go zdecydowało zaniechać Warszawę, której się prawie dotykał, aby dostać się na prawy brzeg Wisły. „Nuż nam się nie uda opanować Warszawy – mówił Sawie – bo ten tchórz Poniatowski, co mógł, to zebrał na swoję obronę? Jeżeli porażeni zostaniem, cała konfederacja wielkopolska przepadnie, której i trzecia część jeszcze nie powstała. Lepiej nam się wzmocnić w Płockiem, otworzyć związki z Litwą, a dopiero na pewno pójść do Warszawy”. Na próżno Sawa ofiarował mu z swoją awangardą samemu napaść na stolicę, tak był pewny swojego, na próżno cały szwadron pułku Mirowskich, prowadzony przez swojego porucznika Franciszka Dzierżanowskiego, przeszedł na naszą stronę pod samym Bolimowem, który doniesieniem świeżym potwierdzał wszystkie wnioskowania Sawy – nic nie mogło przekonać pana Kwileckiego, który sam był dobrym żołnierzem, w wojsku francuskim w młodości swojej służył, ale na nieszczęście więcej wierzył w naukowe zagraniczne prawidła wojskowości niżeli w instynkta polskie, tym więcej że popierał go w zdaniu inżynier francuski przy nim będący, a któremu mocno wierzył. Ten, uzyskawszy dość wziętości, iż przyczynił się do zwycięstwa pod Rozrażowem, nie mógł pojąć, jak można we trzy tysięcy ludzi dobywać miasto wielkie, obronione przez ośm tysięcy żołnierzy. Z boleścią więc serca Sawa musiał prowadzić awangardę ku Wyszogrodowi, gdzie się przez Wisłę przeprawili szczęśliwie.
PAMIęć (9)
MOJA PIERWSZA ZAGRANICA
Za pracę w studenckim teatrze i za kierowniczy udział w juwenaliach dostałem nagrodę ZSP w postaci dwutygodniowych wczasów zagranicznych.
Tu należy wyjaśnić, że ZSP był, oczywiście, całkowicie kontrolowany przez władze, ale z drugiej strony, nie miał charakteru politycznego i ideologicznego. O ile przynależność do ZMP (Związku Młodzieży Polskiej), a potem ZMS (Związku Młodzieży Socjalistycznej) była dla mnie, i wielu podobnie myślących, wykluczona, o tyle uważaliśmy, że korzystanie z pomocy ZSP nie hańbi.
Trzeba też dziś zapewne także wyjaśnić, co to były „wczasy” w PRL-u, czy to krajowe, czy zagraniczne – było to miejsce w jakimś ośrodku wypoczynkowym, przyznawane przez związki zawodowe, czy właśnie ZSP, po zniżonej cenie, jako uznaniowy przywilej. Te wczasy otrzymałem w Szwajcarii, więc na Zachodzie. Strasznie się ucieszyłem. Tym bardziej, że posługiwałem się już wtedy nieźle językiem francuskim. Niewiele przed terminem wyjazdu otrzymałem list z Zarządu Głównego ZSP, że z jakiegoś powodu (nie pamiętam jakiego) wczasy w Szwajcarii zostają odwołane, ale w zamian za to otrzymuję wczasy krajowe w Darłówku, oraz, jako kierownik artystyczny Studenckiego Teatru Dramatycznego w Poznaniu, zostanę dołączony do ekipy Bim-Bomu z Gdańska, wyjeżdżającej do Paryża na festiwal z okazji jakiejś rocznicy utworzenia Francuskiego Związku Studentów. Jeszcze lepiej!
Wspomnienia z mojego życia (28)
Na stacji ostatnie kostki cukru, pogładzenie chrap, poklepanie po szyjach, uścisk Idziego.
Gdy pociąg przejechał kilkadziesiąt metrów i odsłonił się widok na stojący po drugiej stronie jeziora dom, pomachałem jeszcze raz kapeluszem do stojącej na balkonie kochanej Matki, żegnającej mnie znakiem krzyża, która tam stoi i łzy Jej z oczu płyną.
Dziś nie mam przerwy w Ostrowie – jadę pociągiem Katowice – Poznań. Za trzy godziny będę w Poznaniu, a pół godziny później rusza pociąg do Inowrocławia. Myśli powoli przenoszą się w tamte strony do i do Łucji, która przez 10 dni ustępowała swego miejsca innym. Znowu burzy się krew, nabrzmiewają żyły na skroniach, serce silniej bije. Czy to kiedyś minie? Czy w moje życie wkroczy kiedy inna niewiasta? Czy znajdzie się taka, która odbierze Łucji moje serce, pochłonie mnie całego jak Łucja? Nie wyobrażam sobie, by to było możliwe.
Pamiątki Soplicy (21)
SAWA
Bez najmniejszej przysady wyznać można, że nie tylko doświadczeniem, ale pożyciem nawet nie można objąć większego zaszczytu, jak było szlachectwo polskie. Bo szlachcic, choć najuboższy, był równym magnatowi i przy pomocy boskiej mógł sam zostać magnatem (jak tego było tyle przykładów), a tej równości z magnatem nie tracił nawet służąc u niego. Pan Radziszewski, chorąży starodubowski, służył u księcia wojewody wileńskiego, był u niego paziem, potem dworzaninem, potem dowódcą jego milicji, a przecie urzędował Rzeczypospolitej, posłował po sejmach i został orderowym panem, i ożenił się z siostrzenicą księcia, panną Brzostowską, z tak wysokiego domu, i nikt się temu nie dziwował, że sam książę sprawował wesele, bośmy wszyscy byli równi między sobą. U nas pan był szlachcicem bogatym, a szlachcic był panem ubogim; a że pan byt zawsze wysokim sługą Rzeczypospolitej, szlachcic u niego służąc służył razem i ojczyźnie. Już dziś panów nie ma w Polsce ani na Litwie, a za to namnożyło się podpanków, co nie służąc ojczyźnie, nie z tego, co boli, i często nawet nie z soli ani z roli, ale z jakichś podradów, z nabyciów nieuczciwych, z handelków, lichw i podobnych szachrajstw ponabywali sobie majątków znacznych; a że ci i dziadów swoich nie mogą okazać, tylko albo pod cudze szlachectwa podszywają się, alboli wymyślają takie, o których ani Paprocki, ani Okolski, ani nawet Niesiecki nie wiedzieli – więc krzyczą na możnowładców dawnych, do których pewnie żaden z nich za naszych czasów aniby dostąpił, wynoszą postęp teraźniejszego czasu. Nie wiem, kto z tego postępu w narodzie korzysta. Mieszczan, co nam wyrzucano, żeśmy ich nie mieli, i teraz nie widzę, tylko po dawnemu handlują sami Żydzi lub gdzieniegdzie jaki Niemiec przybyły; a włościaninowi nierównie gorzej. Na Litwie już bojarów zmusili do robocizny, a na Rusi zamiast dawnych dni letnich, co je chłop po dwanaście na rok odrabiał, pędzą go od Nowego Roku aż do świętego Sylwestra na pańszczyznę. Pletą o prawach człowieka to, co pochwytali z zagranicznych książek, a nie wiedzą, że co tam się pisze, u nas było w doświadczeniu – i dokładniej: bo nasi przodkowie lepiej tworzyli, niż zagraniczni potrafią wymyślać.
PAMIęć (8)
PIERWSZE PRZYGODY TEATRALNE
Gdy dostałem się na studia, od początku zacząłem zmierzać ku teatrowi. Najpierw trochę po omacku, stopniowo coraz bardziej świadomie. Do zawodowej pracy reżyserskiej miałem dojść po następnych siedmiu latach – cztery lata studiów polonistyki i trzy reżyserii.
Prowadziło mnie do teatru kilka równoległych, często splatających się ścieżek: grałem w przedstawieniach studenckich i amatorskich oraz podejmowałem pierwsze próby reżyserii, także na poziomie amatorskim. Recytowałem i śpiewałem w małych, a nawet wielkich gronach, na przykład na obozie wojskowym. Stopniowo wchodziłem do teatru zawodowego – jako aktor, asystent reżysera, wreszcie „reżyser-asystent”. Współpracowałem z radiem – jako lektor, z telewizją – jako spiker. Samoucko studiowałem historię widowisk i historię dramatu. W Poznaniu brałem lekcje impostacji głosu u starego śpiewaka poznańskiej opery, a u znajomego aktora lekcje wymowy.
Wspomnienia z mojego życia (27)
Ponieważ prawie wszyscy rodzice w naszym przypadku są raczej zamożni, w razie jakiejś ujemnej oceny pupilki występują zaraz z chęcią wzięcia pomocy – korepetytora. Niektórym sam to radzę. Były matki, które zrozumiały to jako ofertę z mojej strony i chciały natychmiast umawiać się, zaznaczając, że dobrze zapłacą. Dostało im się ode mnie.
Łucja przyszła na wywiadówkę do domu. Jej Kasia uczyła się bardzo dobrze. Była zdolna i pracowita. Mieszkała u mojej koleżanki – matematyczki, Janki Michnikówny, niewiasty z dyszlem, jak ją nazywałem. Umiała nie tylko uczyć i nauczyć, ale i wyegzekwować i wychowywać młodzież. Janka była jedyną wśród moich koleżanek, z którą zawarłem bliższą znajomość.
Po moich imieninach i tych dziesiątkach bukietów kwiatów – z marszem całej klasy pod sam dom – zaczęły się intrygi, których podłożem była zazdrość większości koleżanek, których prawdopodobnie nigdy nie spotkało takie wyróżnienie jak mnie. A przecież to było zrozumiałe. Gdyby w męskiej szkole znalazła się młoda nauczycielka, w dodatku jako jedyna niewiasta, spotkałoby ją to samo. Pamiętam, co się działo w dzień imienin Basi Starczewskiej (Blondonduli), ładnej dziewczyny, którą wszyscy lubili, a niektórzy nawet z nią flirtowali. Oczywiście, gdyby była brzydka czy mniej ładna, jak część moich koleżanek, nie cieszyłaby się takimi względami u chłopców. Wszystko to jest takie ludzkie, trzeba tylko chcieć to zrozumieć i uwzględniać w swoich ocenach. Tego nie zrozumie brzydka niewiasta.