Umówił się cerulik, żeby co nocy po niego przyjeżdżano; a w dzień szanowna nasza gospodyni, pani Kleczkowska, którejeśmy powierzyli, jako jej mężowi, jakiego wielkiego człowieka mają w swym domu, cały dzień jego pielęgnowała jak rodzonego ojca. I dobrze nam szło przez tydzień, bo pan marszałek już zaczynał przychodzić do siebie i na jednej nodze skacząc przenosił się już z łóżka do kufra pani Kleczkowskiej, na którym siadywał, aby nie nadto zaleniwieć. I robił nam cerulik nadzieję, że za parę tygodni będzie mógł na koniu siedzieć. Ale w Mszczonowie stała komenda moskiewska; bo przed Suwarowem pan wojewodzic wołyński nie umknął i w kilkanaście godzin po rozstaniu się naszym rozbity, dostał się w niewolą z mnóstwem naszych, bo z około trzechset ludzi, co ich miał jeszcze, ledwo pięćdziesiąt się wyratowało, a wszystko albo ubite, albo zabrali Moskale. Otóż od niewolników Suwarow się dowiedział, że Sawa ranny zaraz po mszczonowskiej potyczce opuścił komendę; wnioskował, że koniecznie musi się ukrywać gdzieś w okolicach Mszczonowa. A że jemu bardzo szło, aby go dostać, raz, że to był jeden z najdzielniejszych wodzów konfederacji, po wtóre, że chciał na nim pomścić wielu Drewiczowskich huzarów, którym ręce i nosy kazał poodrzynać pan Sawa odwetując się ich okrucieństw, o których nadmieniłem, oddzielił więc od siebie pułkownika z znacznym oddziałem i kazał mu stanąć w Mszczonowie i koniecznie dostać Sawy.
Gdzie diabelska robota, zawsze sam diabeł pomaga. A że wojsko moskiewskie na dwie części się dzieli: połowa oficerów żołnierze, a połowa szpiegi i tych ostatnich większa wziętość i prędsze postąpienie niż pierwszych (szpiegowskie rzemiosło u nich przyszło do wysokiego stopnia doskonałości), dośledzili więc, że cerulik mszczonowski tajemnie co nocy gdzieś wyjeżdża. Łapią jego i dopóty biją, aż się przyznaje; więc sadowią go na koniu, aby był ich przewodnikiem, i w czterdziestu jeźdźców zbrojnych za nim idą do leśnej chałupy. Otaczają ją, a w kilku wpadają w środek. Gospodyni im grzeczności robi, rada ich potraktować, ale oni, obtrząsnąwszy chatę, widzą izbę zamkniętą, wysadzają drzwi i zastają pana Sawę siedzącego z pistoletem w ręku.
– Pierwszy z was, co do mnie przystąpi, w łeb mu wystrzelę.
Cofnął się oficer, ale natychmiast kazał chałupę zapalić. Wpadliśmy ja i dwaj Kozacy i wynieśliśmy pana marszałka. Jak go zobaczył oficer za domem, odezwał się:
– A co, kapitulujesz waćpan?
– Oto moja kapitulacja! – odpowiedział marszałek i wystrzeliwszy, pierś mu przeszył. Drugi oficer krzyknął:
– Zakoli jego!
My, choć bezbronni, rzuciliśmy się, by go ciałem naszym zasłonić; ale jak mnie jeden Moskal szablą dał po łbie, krew mnie oblała i przygłuszony zostałem, a kilku na mnie wpadło z postronkami i związali mnie, żem ruszyć się nie mógł. A pana marszałka, bezbronnego, zaczął jeden oficer, jak się pokazało, Polak w służbie moskiewskiej, bić go po łbie drzewcem od spisy; naszych dwóch Kozaków, to widząc, z gołymi rękami odepchnęli oficera; ale on ich obydwóch zakłuć kazał, i ci przy mnie skonali mając oczy obrócone na JW. marszałka. Oficer od Dońców zgorszył się postępkiem Polaka i sam zaczął zasłaniać naszego wodza, mówiąc: „Leżaszczaho nie bit’“ – i dopiero się zreflektował [ów Polak], że jak go żywego przyprowadzi do generała, prędzej dostanie krzyż, niż gdy trupa przyniesie.
I na jednym wozie nas obydwóch przywieziono do Mszczonowa: mnie z głową obwiązaną i związanego, żem ruszyć [się] nie mógł, a pana Sawy kilkakrotnie pokłutego; z głową spuchniętą, z bandażem od rany oderwanym, że do człowieka nie był podobny. Każde ruszenie ciasnego wozu, którego cwałem konie ciągnęły, było dla mnie istną torturą, a cóż dopiero pana marszałka, który całą drogę odprawiał psalmy pokutne i taką mnie głos jego impresją zrobił, że chociaż już pięćdziesiąt lat i więcej minęło, ile razy mówię lub słyszę: Miserere mei, Domine, secundum magnam misericordiam tuam, zaraz mi staje przed oczyma marszałek zakroczymski i łzami się zalewam. I teraz to pisząc płaczę.
Przywieźli nas do Mszczonowa, gdzie miał komendę generał Potapow, Moskal rodowity, człowiek godny i tkliwy. On bardzo się z nami ludzko obchodził: do pana Sawy mówił z szacunkiem i łagodnością i jemu dał izbę we własnej swojej kwaterze, którą z nim podzielałem wedle woli jego. Z błotem zmieszał generał oficera za barbarzyńskie jego z nami obydwoma, a szczególnie z marszałkiem obejście; swojemu cerulikowi kazał nasze rany opatrywać i zapytał pana Sawy, czego on pragnie, a że wszelkie jego rozkazy dopełniać starać się będzie.
– Niedługo panu generałowi naprzykrzę się – odpowiedział mąż – bo czuję, że wszystko się kończy; ale prosiłbym o księdza.
Jakoż natychmiast proboszcza sprowadzono, który go wyspowiadał i dał mu ciało Pańskie, potem zaczął odprawiać pacierze, które za nim powtarzał pan Sawa bardzo przytomnie, że nie mogłem do głowy sobie przypuścić, aby był tak bliskim śmierci. A potem niby zasnął cokolwiek, ale wkrótce się ocknął i powiedział mnie:
– Oto mam na sobie szkaplerz, w którym zaszyte są relikwie świętego Wojciecha; jak skonam, zdejmiesz go i zaklinam waćpana, byś go oddał panu Kaźmierzowi Puławskiemu, staroście wareckiemu. Jeśli ci się uda z nim się obaczyć, powiedz mu, żem do śmierci był jego przyjacielem, a poproś go, by ten szkaplerz nosił, jako ostatnią ode mnie pamiątkę.
Potem zażądał wody, wziął jej do ust, ale już przełknąć me mógł, i coś mówił niewyraźnie, ale można było dosłyszeć: „Jezus, Maria, Józef” – i zaczął konać. Nie pamiętam, co się ze mną działo, ale jednak jego rozkaz dopełniłem, bo szkaplerz zdjąłem i ciągle go nosiłem, aż dopóki się obaczyłem z panem starostą, co nieprędko nastąpiło. A potem mnie wraz z innymi niewolnikami, między którymi był i JW. Potocki, wojewodzic wołyński, wyprawili aż do Kazania; a Bóg świadek, że mniej czułem utratę wolności, jak że ojczyzna już nie będzie się cieszyć tak dzielnym i poczciwym synem, jakim był pan Sawa.
PAN LESZCZYC
Chociażbym miał za zrzędę i dziwaka uchodzić, wszelako wyspowiadam myśl moją, że już dziś nigdzie nie ma praw między ludźmi. Są rozkazy, rozporządzenia, ustawy, mądre i zbawienne, ale nie prawa. Bo żeby prawo było prawem, trzeba mu czegoś więcej przyznać, jak że jest mądre i zbawienne: trzeba mieć wiarę w nie i miłość i żeby do wykonania onego, kiedy niesmaczne, nie kruki ani inna cudza siła, ale przekonanie wewnętrzne i sumienie ciągnęło. I dlatego prawodawca nie tyle mądrym, ile świętobliwym być powinien, bo prawdziwe prawo nie jest rzeczą jedynie ludzką, ale boską, i bez jakiegoś boskiego natchnienia obejść się nie może. Stąd władza prawodawcza nie była, jak dziś, rzemiosłem, ale powołaniem, jakby życie zakonne, a prawnictwo nie było nauką, ale jakimś obyczajem. I my nie znali, jakich teraz widzim w Wilnie profesorów prawa, co za roczne postanowienie pieniężne, opał i kwaterę, uczą prawa krajowego od deszczki do deszczki i tłomaczą go. Nasi profesorowie byli: doświadczenie, obcowanie z ludźmi, przypatrywanie się sądom, chodzenie koło spraw, historia naszych familiów, a na koniec gospodarstwo. A bez tego wszystkiego niech i dziesięć lat siedzi w Wilnie pod profesorem, niech wszystkie , prawa na pamięć ponaucza się, dlatego prawnikiem nie będzie. Bo żeby być prawnikiem, trzeba być obywatelem. Jakoż u nas każdy obywatel prawie był prawnikiem i kiedy na kompromis zapiszą się, bywało, na jakiego pana, chociaż on nigdy w palestrze nie był, nikogo nie prosił, by mu dekret napisał. A kto był prawdziwym obywatelem, to nie na tym się kończyło, że miał dobra, ale miał wiarę, nałogi, myśli obywatelskie, dlatego był prawnikiem, a czasem prawodawcą, bo takiemu Pan Bóg instynktu nie odmawiał. Stąd to, kiedy czytamy statut albo dawne konstytucje, to człowiek tego jakby jaką modlitwę czyta: taką upatruje pobożność i duch Boży. I tu sprawdza się obietnica naszego Zbawiciela: „Gdzie kilku was zbierze się w moim imieniu, będę z wami”. A nasi prawodawcy, że zawsze w imię Zbawiciela się zbierali, dlatego też ich prawa były częścią religii naszej, bo i one od Boga pochodziły. Czytałem ja, i z uwagą, Kodeks Napoleona. Jest to rzecz bardzo mądra; wszystko objęte, wszystko przewidziane; ale ci, co to pisali, w imię mądrości, w imię konieczności, ale nie w imię Boga się zbierali.