farolwebad1

A+ A A-

Pamiątki Soplicy (23)

Oceń ten artykuł
(0 głosów)

pamiatki-soplicy        Dopiero pan Sawa na dwie części podzielił swój korpus.

        Dowództwo jednej oddał wojewodzicowi wołyńskiemu, a drugiej poruczył panu Lelewelowi, zalecając im najmocniej, aby każdy inną drogą się cofał ku krakowskiemu województwu i nigdy nie łączyli się z sobą; a sam z dwoma Kozakami i ze mną, co nie chciałem jego odstąpić, został, żegnając się z swoimi, których pocieszył przyrzeczeniem, że jak tylko się wyleczy, ich znajdzie, gdzie by oni nie byli. Myśmy wszystkie konie zostawili przy komendzie, a jego na rękach w las piechotąśmy unieśli i pierwszą noc przepędziliśmy między krzewinami pod gołym niebem, ratując, jak można było, pana marszałka, który coraz był słabszy, że aż ustawicznie omdlewał. Nazajutrz z rana błąkając się po lesie natrafiliśmy na chałupę jednego z podleśniczych mszczonowskiej puszczy i tam oddawszy się Bogu, na oślep do chałupy weszli; bo trzeba koniecznie było w spokojnym miejscu złożyć pana Sawę, inaczej byłby nam skonał w rękach. A podleśniczy pokazał się poczciwym szlachcicem i ojczyźnie wiernym, a choć ubogi i obarczony dziećmi, ostatkiem z nami się podzielił. Poprzebierał mnie i Kozaków za gajowych, pościel swoją w zamkniętej komorze posłał i na niej marszałka złożył, gdzie podleśniczyna jego pilnowała; a sam w nocy wózkiem udał się do Mszczonowa, skąd Żyda cerulika przywiózł. Ten opatrzył rany pana Sawy, którego udo tak było spuchnięte, że wszystko trzeba było na nim pokrajać. Boleści tak się odnowiły za pierwszym opatrzeniem, że nie mógł wytrzymać i jęknął kilka razy, a potem zemdlał, żeśmy go ledwie ocucili. A przyszedłszy do siebie, powiedział nam:

        – A co? Wszak przekonaliście się, żem nie charakternik.

        Umówił się cerulik, żeby co nocy po niego przyjeżdżano; a w dzień szanowna nasza gospodyni, pani Kleczkowska, którejeśmy powierzyli, jako jej mężowi, jakiego wielkiego człowieka mają w swym domu, cały dzień jego pielęgnowała jak rodzonego ojca. I dobrze nam szło przez tydzień, bo pan marszałek już zaczynał przychodzić do siebie i na jednej nodze skacząc przenosił się już z łóżka do kufra pani Kleczkowskiej, na którym siadywał, aby nie nadto zaleniwieć. I robił nam cerulik nadzieję, że za parę tygodni będzie mógł na koniu siedzieć. Ale w Mszczonowie stała komenda moskiewska; bo przed Suwarowem pan wojewodzic wołyński nie umknął i w kilkanaście godzin po rozstaniu się naszym rozbity, dostał się w niewolą z mnóstwem naszych, bo z około trzechset ludzi, co ich miał jeszcze, ledwo pięćdziesiąt się wyratowało, a wszystko albo ubite, albo zabrali Moskale. Otóż od niewolników Suwarow się dowiedział, że Sawa ranny zaraz po mszczonowskiej potyczce opuścił komendę; wnioskował, że koniecznie musi się ukrywać gdzieś w okolicach Mszczonowa. A że jemu bardzo szło, aby go dostać, raz, że to był jeden z najdzielniejszych wodzów konfederacji, po wtóre, że chciał na nim pomścić wielu Drewiczowskich huzarów, którym ręce i nosy kazał poodrzynać pan Sawa odwetując się ich okrucieństw, o których nadmieniłem, oddzielił więc od siebie pułkownika z znacznym oddziałem i kazał mu stanąć w Mszczonowie i koniecznie dostać Sawy.

        Gdzie diabelska robota, zawsze sam diabeł pomaga. A że wojsko moskiewskie na dwie części się dzieli: połowa oficerów żołnierze, a połowa szpiegi i tych ostatnich większa wziętość i prędsze postąpienie niż pierwszych (szpiegowskie rzemiosło u nich przyszło do wysokiego stopnia doskonałości), dośledzili więc, że cerulik mszczonowski tajemnie co nocy gdzieś wyjeżdża. Łapią jego i dopóty biją, aż się przyznaje; więc sadowią go na koniu, aby był ich przewodnikiem, i w czterdziestu jeźdźców zbrojnych za nim idą do leśnej chałupy. Otaczają ją, a w kilku wpadają w środek. Gospodyni im grzeczności robi, rada ich potraktować, ale oni, obtrząsnąwszy chatę, widzą izbę zamkniętą, wysadzają drzwi i zastają pana Sawę siedzącego z pistoletem w ręku.

        – Pierwszy z was, co do mnie przystąpi, w łeb mu wystrzelę.

        Cofnął się oficer, ale natychmiast kazał chałupę zapalić. Wpadliśmy ja i dwaj Kozacy i wynieśliśmy pana marszałka. Jak go zobaczył oficer za domem, odezwał się:

        – A co, kapitulujesz waćpan?

        – Oto moja kapitulacja! – odpowiedział marszałek i wystrzeliwszy, pierś mu przeszył. Drugi oficer krzyknął:

        – Zakoli jego!

        My, choć bezbronni, rzuciliśmy się, by go ciałem naszym zasłonić; ale jak mnie jeden Moskal szablą dał po łbie, krew mnie oblała i przygłuszony zostałem, a kilku na mnie wpadło z postronkami i związali mnie, żem ruszyć się nie mógł. A pana marszałka, bezbronnego, zaczął jeden oficer, jak się pokazało, Polak w służbie moskiewskiej, bić go po łbie drzewcem od spisy; naszych dwóch Kozaków, to widząc, z gołymi rękami odepchnęli oficera; ale on ich obydwóch zakłuć kazał, i ci przy mnie skonali mając oczy obrócone na JW. marszałka. Oficer od Dońców zgorszył się postępkiem Polaka i sam zaczął zasłaniać naszego wodza, mówiąc: „Leżaszczaho nie bit’“ – i dopiero się zreflektował [ów Polak], że jak go żywego przyprowadzi do generała, prędzej dostanie krzyż, niż gdy trupa przyniesie.

        I na jednym wozie nas obydwóch przywieziono do Mszczonowa: mnie z głową obwiązaną i związanego, żem ruszyć [się] nie mógł, a pana Sawy kilkakrotnie pokłutego; z głową spuchniętą, z bandażem od rany oderwanym, że do człowieka nie był podobny. Każde ruszenie ciasnego wozu, którego cwałem konie ciągnęły, było dla mnie istną torturą, a cóż dopiero pana marszałka, który całą drogę odprawiał psalmy pokutne i taką mnie głos jego impresją zrobił, że chociaż już pięćdziesiąt lat i więcej minęło, ile razy mówię lub słyszę: Miserere mei, Domine, secundum magnam misericordiam tuam, zaraz mi staje przed oczyma marszałek zakroczymski i łzami się zalewam. I teraz to pisząc płaczę.

        Przywieźli nas do Mszczonowa, gdzie miał komendę generał Potapow, Moskal rodowity, człowiek godny i tkliwy. On bardzo się z nami ludzko obchodził: do pana Sawy mówił z szacunkiem i łagodnością i jemu dał izbę we własnej swojej kwaterze, którą z nim podzielałem wedle woli jego. Z błotem zmieszał generał oficera za barbarzyńskie jego z nami obydwoma, a szczególnie z marszałkiem obejście; swojemu cerulikowi kazał nasze rany opatrywać i zapytał pana Sawy, czego on pragnie, a że wszelkie jego rozkazy dopełniać starać się będzie.

        – Niedługo panu generałowi naprzykrzę się – odpowiedział mąż – bo czuję, że wszystko się kończy; ale prosiłbym o księdza.

        Jakoż natychmiast proboszcza sprowadzono, który go wyspowiadał i dał mu ciało Pańskie, potem zaczął odprawiać pacierze, które za nim powtarzał pan Sawa bardzo przytomnie, że nie mogłem do głowy sobie przypuścić, aby był tak bliskim śmierci. A potem niby zasnął cokolwiek, ale wkrótce się ocknął i powiedział mnie:

        – Oto mam na sobie szkaplerz, w którym zaszyte są relikwie świętego Wojciecha; jak skonam, zdejmiesz go i zaklinam waćpana, byś go oddał panu Kaźmierzowi Puławskiemu, staroście wareckiemu. Jeśli ci się uda z nim się obaczyć, powiedz mu, żem do śmierci był jego przyjacielem, a poproś go, by ten szkaplerz nosił, jako ostatnią ode mnie pamiątkę.

        Potem zażądał wody, wziął jej do ust, ale już przełknąć me mógł, i coś mówił niewyraźnie, ale można było dosłyszeć: „Jezus, Maria, Józef” – i zaczął konać. Nie pamiętam, co się ze mną działo, ale jednak jego rozkaz dopełniłem, bo szkaplerz zdjąłem i ciągle go nosiłem, aż dopóki się obaczyłem z panem starostą, co nieprędko nastąpiło. A potem mnie wraz z innymi niewolnikami, między którymi był i JW. Potocki, wojewodzic wołyński, wyprawili aż do Kazania; a Bóg świadek, że mniej czułem utratę wolności, jak że ojczyzna już nie będzie się cieszyć tak dzielnym i poczciwym synem, jakim był pan Sawa.

 

PAN LESZCZYC

        Chociażbym miał za zrzędę i dziwaka uchodzić, wszelako wyspowiadam myśl moją, że już dziś nigdzie nie ma praw między ludźmi. Są rozkazy, rozporządzenia, ustawy, mądre i zbawienne, ale nie prawa. Bo żeby prawo było prawem, trzeba mu czegoś więcej przyznać, jak że jest mądre i zbawienne: trzeba mieć wiarę w nie i miłość i żeby do wykonania onego, kiedy niesmaczne, nie kruki ani inna cudza siła, ale przekonanie wewnętrzne i sumienie ciągnęło. I dlatego prawodawca nie tyle mądrym, ile świętobliwym być powinien, bo prawdziwe prawo nie jest rzeczą jedynie ludzką, ale boską, i bez jakiegoś boskiego natchnienia obejść się nie może. Stąd władza prawodawcza nie była, jak dziś, rzemiosłem, ale powołaniem, jakby życie zakonne, a prawnictwo nie było nauką, ale jakimś obyczajem. I my nie znali, jakich teraz widzim w Wilnie profesorów prawa, co za roczne postanowienie pieniężne, opał i kwaterę, uczą prawa krajowego od deszczki do deszczki i tłomaczą go. Nasi profesorowie byli: doświadczenie, obcowanie z ludźmi, przypatrywanie się sądom, chodzenie koło spraw, historia naszych familiów, a na koniec gospodarstwo. A bez tego wszystkiego niech i dziesięć lat siedzi w Wilnie pod profesorem, niech wszystkie , prawa na pamięć ponaucza się, dlatego prawnikiem nie będzie. Bo żeby być prawnikiem, trzeba być obywatelem. Jakoż u nas każdy obywatel prawie był prawnikiem i kiedy na kompromis zapiszą się, bywało, na jakiego pana, chociaż on nigdy w palestrze nie był, nikogo nie prosił, by mu dekret napisał. A kto był prawdziwym obywatelem, to nie na tym się kończyło, że miał dobra, ale miał wiarę, nałogi, myśli obywatelskie, dlatego był prawnikiem, a czasem prawodawcą, bo takiemu Pan Bóg instynktu nie odmawiał. Stąd to, kiedy czytamy statut albo dawne konstytucje, to człowiek tego jakby jaką modlitwę czyta: taką upatruje pobożność i duch Boży. I tu sprawdza się obietnica naszego Zbawiciela: „Gdzie kilku was zbierze się w moim imieniu, będę z wami”. A nasi prawodawcy, że zawsze w imię Zbawiciela się zbierali, dlatego też ich prawa były częścią religii naszej, bo i one od Boga pochodziły. Czytałem ja, i z uwagą, Kodeks Napoleona. Jest to rzecz bardzo mądra; wszystko objęte, wszystko przewidziane; ale ci, co to pisali, w imię mądrości, w imię konieczności, ale nie w imię Boga się zbierali.

Wszelkie prawa zastrzeżone @Goniec Inc.
Design © Newspaper Website Design Triton Pro. All rights reserved.