Pamięć (2)
RODZICE
Mój ojciec, Juliusz Henryk Braun, urodził się 2 lipca 1904 r. w Dąbrowie Tarnowskiej, w polskiej Galicji rządzonej przez Austrię. Jego zaplecze rodzinne stanowiła uczciwa, skromna, solidna, obywatelska praca i postawa jego ojca, Karola Brauna, notariusza i działacza „Sokoła”, oraz matki, Henryki z Millerów, Sokolicy, społecznicy, harcerki (w wolnej Polsce była komendantką Chorągwi Krakowskiej ZHP). Ojciec sam był w młodości harcerzem, podobnie jak jego starsi bracia, Kazimierz i Jerzy.
Kazimierz (już go przypomniałem) był legionistą, walczył z bolszewikami w 1920 r., zginął śmiercią lotnika w 1920 r. Jerzy też walczył w wojnie z bolszewikami. Był poetą. To on napisał i skomponował w 1918 r. słynną pieśń „Płonie ognisko i szumią knieje...”. Był komendantem harcerskiego hufca w Tarnowie, publicystą i filozofem. W czasie II wojny założył organizację „Unia”, przewodził konspiracyjnej Radzie Jedności Narodowej i był ostatnim Delegatem Rządu na Kraj (Rządu Polskiego z siedzibą w Londynie), potem stalinowskim więźniem. Zmarł w Rzymie wygnany z kraju. Ojciec miał też młodszą siostrę, Jadwigę, która była aktorką, w czasie wojny żołnierzem Związku Walki Zbrojnej (ZWZ). Gdy przekraczała, idąc jako kurierka z Warszawy do Wilna, linię demarkacyjną między Niemcami i Sowietami w zimie 1940 r., została złapana, skazana na osiem lat łagru. Wyszła z niego dzięki umowie Sikorskiego ze Stalinem, dołączyła do 2. Korpusu gen. Andersa i tam została dyrektorem Teatru Dramatycznego, z którym przeszła, wraz z wojskiem, z „ziemi nieludzkiej” do Palestyny, Włoch, Londynu, gdzie zamieszkała po wojnie. Od lat 60. żyła na emigracji w Kanadzie.
Wspomnienia z mojego życia (17)
Postanowili więc ujawnić istniejącą już od dawna tajną sieć organizacyjną Komitetów Obywatelskich. Odbywały się w tym czasie zebrania przedwyborcze Narodowego Stronnictwa Robotniczego. Seyda, zwoławszy szybko członków tajnego Komitetu Obywatelskiego oraz kilkunastu znanych w mieście osobistości na zebranie, zorganizował na tym spotkaniu wybory do Komitetu Obywatelskiego, a raczej delegatów do rozmów z nadprezydentem. W gmachu gubernatorstwa odbyło się burzliwe zebranie niemiecko-polskie. W toku zebrania usunięto gen. Hahna ze stanowiska przewodniczącego Rady Żołnierzy. Polacy zażądali usunięcia nadburmistrza m. Poznania dr. Georga Wilmsa, dalej znienawidzonego radcy policji Goehrkego oraz zapewnienia ludności polskiej wpływu na administrację Prowincji.
Pamiątki Soplicy (10)
TRYBUNAŁ LUBELSKI
Aż tu zaczęli się zjeżdżać w ogromnym mnóstwie karety i z nich wysiadać jacyś panowie, jedni w kontuszach, drudzy w rokietach, ale z rogami i ogonami, które spod sukien się dobywały. I zaczęli iść po schodach, a przyszedłszy do sali trybunalskiej pozajmywali krzesła, jeden marszałka, drugi prezydenta, inni deputatów. Pomiarkowali się pisarze i kancelaria, że to byli diabli, i w wielkim strachu przy stołach siedząc czekali, co to z tego będzie. Aż tu diabeł, co marszałkował, kazał wprowadzić sprawę tejże samej wdowy. Przystąpiło do kratek dwóch diabłów jurystów: jeden pro, drugi contra stawał, ale z dziwnym dowcipem i z wielką praw naszych znajomością. A potem diabeł marszałek po krótkim ustępie przywołał pisarza województwa wołyńskiego (bo ten interes był z Wołynia), ale prawdziwego pisarza, nie diabła, i kazał mu siąść za stołem i wziąć pióro.
Zbliżył się pisarz, wpół umarły z bojaźni, i zaczął pisać dekret, jaki mu dyktowano - i dekret był zupełnie na stronę uciśnionej wdowy, a Pan Jezus na taką zgrozę, że diabli byli sprawiedliwszymi niż trybunał, przenajświętszą krwią Jego okupiony i w którym tylu kapłanów zasiadało, twarz swoją zasmuconą odwrócił i oblicza swego nie pokaże (jako miał o tym objawienie jeden święty bazylian lubelski), aż naród się pozbędzie zaprzedajności w sądach, świętokupstwa w duchowieństwie, a pieniactwa w szlachcie. Otóż ów dekret diabli podpisali (a zamiast podpisów były wypalone łapki różnego kształtu) i takowy dekret położyli na suknie czerwonym, co pokrywało stół trybunalski, i zniknęli. Na następnej sesji trybunał znalazł diabelski dekret tam, gdzie był położony, bo żaden z kancelarii ruszyć go nie śmiał. Jest teraz złożony w oryginale w archiwach, a że nemini acta impedita, każdemu wolno go odczytać, a nawet ekstraktem wyjąć.
Wspomnienia z mojego życia (16)
Nasza kompania ckm skierowana została na odcinek frontu kępińsko-ostrzeszowski, broniony do niedawna wyłącznie „siłami własnymi” miejscowych wsi i miasteczek. Dla osłony Ostrzeszowa i Ostrowa od południa były rozmieszczone małe oddziały po 2 – 3 sekcje, każda od 20 do 50 słabo uzbrojonych żołnierzy – ochotników, w poszczególnych wsiach. Na przykład: siły powstańcze Ostrzeszowa wynosiły 100 ludzi, Mikstatu – 70, Grabowa – 60. W razie wypadu niemieckiego Grenzschutzu (straż graniczna) na jakąś miejscowość, spieszyły z pomocą oddzialiki z sąsiednich wiosek i miasteczek – pieszo, podwodami, na rowerach. Szybko jednak zorganizowano oddziały z miejscowych ochotników i włączono je w skład utworzonego III baonu 12. pułku Strzelców Wielkopolskich. Ten batalion składa się z 10, 11, 12 kompanii strzeleckich oraz naszej kompanii ckm stanowiącej wsparcie ogniowe dla tych 1000 bagnetów. Dowódcą batalionu jest kapitan Stanisław Thiel, dziedzic niedalekiego Doruchowa, a jego adiutantem ppr. Ignacy Wierusz, najstarszy z trzech Wieruszów, absolwent ostrowskiego gimnazjum.
Z Polski rodem: Generał przegranych bitew - Ludwik Mierosławski
Był synem Francuzki – Kamili z domu de Notre de Vaupleux, i Polaka – Kacpra Adama, napoleońskiego oficera, służącego potem wiernie rosyjskim carom w armii tzw. Królestwa Kongresowego, zwanego oficjalnie Królestwem Polskim. On sam zapisał się w dziejach nie tylko Polski, ale i Niemiec, Italii oraz Francji.
Jedni nazywali go „żołnierzem wielu narodów”, ale inni mówili o nim z przekąsem: „generał przegranych bitew”. I właściwie oba te miana pasują do niego oraz jego życiorysu.
Ludwik Mierosławski – bo o nim tu mowa – urodził się 17 stycznia 1814 roku w Nemours w pobliżu Paryża, skąd pochodziła i gdzie wtedy mieszkała jego matka. Ludwik był pierwszym dzieckiem w tej licznej potem, bo mającej siedmioro dzieci, rodzinie.
W 1820 roku podpułkownik Kacper Adam Mierosławski objął dowództwo nad garnizonem w Łomży, dokąd z Francji przeniosła się cała jego rodzina. Jego syn Ludwik miał wtedy niespełna siedem lat, więc został oddany na naukę do łomżyńskiego kolegium pijarów, a potem do szkoły kadetów w Kaliszu. Latem 1830 roku Ludwik Mierosławski był już oficerem bez stopnia, toteż został skierowany do garnizonu warszawskiego.
Pamiątki Soplicy (9)
Jakoż, lubo nasza bryka przewróciła się na grobli, prawdziwym cudem wstaliśmy wszyscy bez szwanku. Ale w niedzielę nie mogłem mojej intencji, tylko przez pół dopełnić, bo książę kazał z rana przyjść do siebie, aby pomagać panu chorążemu Radziszewskiemu do tłomaczenia tego interesu przed panami Hryniewieckim i Koźmianem, co później zostali jeden wojewodą, drugi kasztelanem lubelskim; oni pierwszymi mecenasami byli w Lublinie, a księcia pana przyjacielami. Szczęściem, że książę miał kapelana i ołtarz podróżny z wielkimi przywilejami od nuncjusza, bo inaczej byłbym mszą świętą przypiekł. W istocie konferencja po dwunastej się skończyła. Ja z panem Bartłomiejem poszedłem do bazylianów i trafiliśmy na sam koniec nabożeństwa. Uprosiłem księdza, aby mnie wyspowiadał, ale pora była tak spóźniona, że przyjęcie ciała i krwi Pańskiej do jutra odłożyć musiałem.
Trybunał w tym roku odbywał się pod laską JW. Chołoniewskiego, starosty kołomyjskiego, co miał jakąś koligacją z księciem panem, a prezydentem był kanonik Wodzicki, opat hebdowski, u którego stołu innego nie było wina, tylko pięćdziesięcioletnie; przez czas urzędowania tyle starego wina się wypiło, że pewnie przez niedziel kilka wystarczyłoby parę kamieni młyńskich obracać. On to mawiał, że wino przynajmniej jednym rokiem starsze powinno być od gospodarza. Otóż JW. marszałek tyle miał szacunku dla dostojnego swojego koligata, że pierwszy go nawiedził i zaprosił do siebie na obiad, a książę pan przyjął go przed kamienicą, żaląc się, iż go uprzedził; potem z JW. marszałkiem pojechali do przewielebnego prezydenta i już razem byli do wieczora. A że pan Koźmian zaprosił do siebie na obiad W. chorążego Radziszewskiego i W. Rupejki, cywuna ejragolskiego, co z przyjaźni dla księcia urząd marszałka dworu interymalnie sprawował, więc przy mnie, jako plenipotencie, zostawało pierwszeństwo nad dworem i u stołu marszałkowskiego byłem gospodarzem.
Wspomina Kazimierz Braun: PAMIĘĆ (1)
Rozpoczynamy druk fragmentów wspomnień Kazimierza Brauna pt. „Pamięć”.
Prof. dr hab. Kazimierz Braun jest reżyserem, pisarzem i uczonym. Studiował polonistykę na Uniwersytecie Poznańskim (magisterium, 1958) i reżyserię w PWST w Warszawie (magisterium sztuki, 1962). Doktoryzował się na Uniwersytecie im. A. Mickiewicza w Poznaniu (1971), habilitował na Uniwersytecie Wrocławskim (1975). Został mianowany profesorem w USA w 1989 r., a w Polsce w 1992 r. na podstawie uchwały Senatu Uniwersytetu Wrocławskiego z 1984 r. wówczas zablokowanej przez władze komunistyczne. Reżyserował w teatrach Warszawy, Wrocławia, Gdańska, Krakowa, Torunia i Tarnowa. W latach 1967–1974 kierował Teatrem im. J. Osterwy w Lublinie, a w latach 1975–1984 Teatrem Współczesnym we Wrocławiu. Wykładał na Uniwersytecie Wrocławskim, New York University, University of California oraz University at Buffalo. Wyreżyserował przeszło 150 przedstawień teatralnych i telewizyjnych w Polsce oraz w USA, Kanadzie, Irlandii, Niemczech i in., oraz prowadził „workshopy” dla reżyserów w wielu krajach. Jest autorem ponad 50 książek z dziedziny historii i praktyki teatru oraz powieści, opowiadań i dramatów, publikowanych w kilku językach. Jest również autorem przekładów z języków angielskiego, francuskiego i włoskiego na polski oraz z polskiego i francuskiego na angielski. Otrzymał szereg nagród artystycznych, literackich i naukowych w Polsce, USA, Kanadzie, Japonii i in. krajach. Od 1985 roku mieszka i pracuje w Stanach Zjednoczonych.
LAS
To jest pierwszy obraz, jaki wydobywam z pamięci. Jestem wśród wysokich sosen. Sięgają nade mną gdzieś bardzo wysoko, aż w niebo. I wokoło mnie bardzo daleko, aż w nieskończoną dal. To mnie dziwi: przestrzeń wokoło mnie nie ma granic. Sosny są ciemne. Nie widzę żadnej zieleni. Więc to musi być jesień. Na pierwszym planie stoi wózek dziecięcy. Ma duże koła. Też jest jakiś ciemny. To jest mój wózek. Ja stoję przed nim. Skoro stoję i skoro to jest wózek, to musi to być jesień 1938 r. i mam około dwa i pół roku. Nie widzę na tym obrazie domu, ale wiem, że jest gdzieś niedaleko, i wiem, że w tym domu jest Mama. To jest moja Mama, mój dom, mój las.
Z Polski rodem: Pociągi w chmurach - Ernest Malinowski
W 1878 roku, po sześciu latach budowy, oddano uroczyście do użytku liczący 141 km odcinek linii kolejowej łączącej główny peruwiański port nad Oceanem Spokojnym – Callao, z położonym wysoko w Andach (3700 metrów nad poziomem morza) miastem Oroya, będącym już niejako bramą do zagłębia miedziowego Cerro de Pasco oraz do Amazonii. Na tę inwestycję rząd peruwiański zaciągnął kredyt w wysokości 25 mln funtów szterlingów, którego zresztą potem nie był w stanie spłacić w całości.
Callao i Oroyę dzieli wprawdzie tylko 218 km, ale linia kolejowa między tymi miastami biegnie dosłownie w chmurach, bo przeciętnie na wysokości od 3 tysięcy do 4 tysięcy metrów nad poziomem morza, a w najwyższym punkcie osiąga wysokość 4819 m. Druga andyjska linia kolejowa, prowadząca z portu Mollendo na południu Peru do miejscowości Cusco, osiąga wysokość „tylko” 4470 metrów nad poziomem morza, a linia kolejowa z Arica w Chile do La Paz w Boliwii – 4246 m n.p.m.
Wspomnienia z mojego życia (15)
Po przysiędze z tysięcy piersi zagrzmiał okrzyk: ‘Niech żyje Polska! Niech żyje Francja!’. Do wojska przemawia Roman Dmowski. Następnie prosi Prezydenta Francji, by zechciał wręczyć sztandary armii polskiej.”
W pierwszych dniach listopada 1. dywizja polska bierze udział w ramach 8. armii francuskiej w wielkiej operacji, mającej zadać Niemcom ostateczny cios w natarciu na Metz. Bierze w niej udział 30 dywizji francuskich i amerykańskich.
11 listopada Niemcy proszą o rozejm, który kończy te największe zmagania, jakie znały dotąd historie wojen.
Armia polska nie zaważyła na przebiegu operacji, ale jej wkład do wojny mierzy się nie wartościami w dziedzinie operacyjnej, ale w płaszczyźnie politycznej. To dzięki niej odradzała się na Zachodzie chwała oręża polskiego i tradycja polsko-francuskiego braterstwa broni, a ostatecznie jej miejsce we wspólnym froncie walki przeciw państwom centralnym zapewniło Polsce udział w konferencji pokojowej w gronie państw zwycięskich. 18 stycznia 1919 r., gdy Prezydent Francji powitał uczestników kongresu pokojowego w Wersalu i gdy wymienił tytuły państw do udziału w tej konferencji, mówił o Polsce jako kraju, który w tych trudnych dniach pospieszył ze swoimi oddziałami zbrojnymi na pomoc Francji.
Pamiątki Soplicy (8)
TRYBUNAŁ LUBELSKI
Blisko ośmdziesiąt lat bieduję na tym padole płaczu, ale drugie i trzecie tyleż lat bym żył, a nigdy nie zapomnę wrażenia, jakie na mnie sprawił trybunał lubelski, chociaż na nim byłem nie dzieckiem ani młokosem, ale już miałem blisko lat czterdziestu. Chodem starzec, nie zazdroszczę biednej młodzieży naszej, że mnie przeżyje, bo nigdy widzieć nie będzie tego, na cośmy patrzali. Doczekają się oni zapewne czegoś dobrego, ale takie to nie będzie, co było. I nasze trybunały były pełne powagi i było na co patrzeć; ale trybunał koronny był jeszcze okazalszy, bo i starszy był ledwo nie dwomaset laty, i nierównie więcej narodom sprawiedliwość wymierzał. Na Litwie dziesięć województw, a w koronie ledwo że nie trzydzieści. Otóż, kiedy konfederacja barska się rozwiązała, kraj pierwszy raz podzielono, a mój pan już nie żył, jak to powiadają: usiadłem jak na maku. Miałem ja chętkę i w wojsku służyć i o tom się starał, ale nowy etat przyjmywał konfederatów barskich jak pies jeża. Poszedłem z kwitkiem. Co tu było robić? Przypomniałem sobie czasy dawne, jak to ja kiedyś u wuja relacje pozwów przepisywałem. Pomyśliłem sobie: „Pójdę do palestry obywatelom służyć”. Coś się z prawa pamiętało, reszta się douczy. Nie święci garnki lepią. Pomagali mnie ludzie; w Polsce, kto się bił za ojczyznę, a jeszcze coś dla niej oberwał po kościach, między swoimi z głodu nie umrze. Pan Fabian Wojniłowicz, regent ziemski, wziął mnie na dependenta; a przy takim łepaku, kto by nie chciał, prawa by się nauczył. Wkrótce człowiek przywykłszy stawać, jak potrzeba, a stronom nie bardzo w kieszeń zazierając, szlachta mi powierzała interesa. Właśnie wtenczas na rękę mnie poszło, że pan Stefan Oborski, plenipotent księcia, ożeniwszy się z panią Chrapowicką, bogatą wdową [której wprzódy wydźwignął majątek, nieco zawikłany], a z tego powodu wynosząc się do dóbr żoninych na Białą Ruś, księciu podziękował. Wielu było ubiegających się, aby jego miejsce zastąpić, i wielkie były forsy. Ale książę z własnego instynktu, przypomniawszy sobie, że i widywał mnie w bitwach, i że parę razy byłem do niego posłany z sekretnymi instrukcjami od JW. Ogińskiego, wojewody witebskiego, wówczas pana mojego, przez wzgląd na te małe moje dla kraju zasługi powierzył mi atentowanie wszystkich spraw, jakie by mógł mieć tak w ziemstwie, jako i w grodzie nowogródzkim.