Z Polski rodem: Bratanek Węgrów – Józef Wysocki
Burzliwe wydarzenia 1848 roku, które przeszły do historii jako Wiosna Ludów – zaczęły się już właściwie w środku zimy. Na przykład, w końcu stycznia wrzenie rewolucyjne ogarnęło Włochy. W lutym rewolucyjne nastroje wstrząsnęły Paryżem, a potem całą Francją. świadomy doniosłości chwili był Adam Mickiewicz, który miał nadzieję, że nastroje rewolucyjne w Europie osłabią Rosję, Prusy i Austrię, a więc dadzą szansę odzyskania przez Polskę niepodległości, toteż wystąpił z ideą powołania polskiego legionu przy ówczesnym Państwie Kościelnym. Nic z tego nie wyszło, bo rewolucjoniści ustanowili w Rzymie republikę i znieśli (na rok) świecką władzę papieża Piusa IX.
Idea tworzenia polskich legionów pozostała jednak nadal aktualna, tym bardziej że Wiosna Ludów odnosiła sukcesy: w marcu 1848 roku przed ludem berlińskim skapitulował cesarz Fryderyk Wilhelm IV, w Wiedniu nieco później upadł rząd „woźnicy Europy”, twórcy europejskich porządków po rozgromieniu w 1815 roku Napoleona – księcia Klemensa Lothara Wenzla von Metternich-Winneburg, zwanego potocznie Metternichem...
Wspomnienia z mojego życia (32)
Smutne i nudne byłyby wieczory późnej jesieni i zimy w cichym miasteczku poleskim, gdyby nie te miłe dziewczyny, które niczego w zamian od nas nie żądają, ani się nie spodziewają poza spędzaniem miłych chwil z nami. Tu dziewczyna do chwili zaręczyn czuje się wolną, korzysta bez ograniczeń ze swobody, niczym się nie krępuje. Nawet chłopak „tutejszy” śpiewa „Nechaj moja diewczynońka szcze roczok hulaje. Hulaj, hulaj, diewczynońka pokuł moja budesz”.
Polowanie na dziki z psami gończymi
Pewnego styczniowego dnia przy bezchmurnym niebie i niewielkim mrozie brałem udział w polowaniu na dziki w wielkim kompleksie lasów hr. Jarosława Potockiego w Chotyniczach, zaproszony przez znanego nam Henryka Przyborowskiego, inspektora tych lasów. Oprócz mnie do grona myśliwych należał szwagier Przyborowskiego, pan Freitag, oraz komendant powiatowy policji Leon Strusiński. Miało to być moje pierwsze polowanie z poleskimi psami gończymi, o których tyle słyszałem i czytałem w „Łowcu Polskim” – zawsze z niedowierzaniem. Bo czy to możliwe, by ogary mogły same pędzić dzika w gęstym lesie, naprowadzając go pod broń myśliwemu, który gdzieś tam daleko stoi na dukcie, albo żywego przyprowadzić na podwórze leśniczemu. Dziś miałem się naocznie przekonać. Byłem bardzo ciekawy.
Pamiątki Soplicy (25)
PAN CZAPSKI
Nigdy dobry uczynek nie przepadnie, nawet na tym świecie. Rozumie się uczynek, do którego łączy się jakaś ofiara: jako nasz Zbawiciel, widząc kilku rozdających jałmużny, i znaczne, powiedział, że biedna wdowa, co dała jeden szeląg, najmilszą mu była, bo dała więcej niż każdy inny; był taki, co i garść złota mógł dać bez uszczerbku swoich wygód, a ta wdowa może bez omasty musiała pożyć swoje wieczerzę, ostatni szeląg uboższemu oddawszy.
Dobrze sobie nadal tuszę o moim narodzie, że kiedyś Pan Bóg nad nim się zmiłuje, bo w nim jest wielki duch poświęcenia. Pomijam, że nigdzie magnaci nie byli tak datni jak u nas i że mieli sobie za największe szczęście, kiedy z nich szlachta powstawała; ale między nami, szlachtą nawet, zawziętości mało, a chęci przysłużenia się wiele, i ta forma, która zakończa listy wyznaniem służebnictwa, jest rzetelną prawdą. Polacy wzajemnie sobie służą codosłownie. Ten za przyjaciela interesem kłopocze się po jurysdykcjach; ten się stara o pożyczenie pieniędzy dla sąsiada; ten krewnemu swojemu urządza gospodarstwo; ten, że kilka razy za stołem siedział z drugim, za pierwszym poproszeniem jedzie mil kilkadziesiąt, żeby mu syna wyswatał; a wszystko bez korzyści dla siebie innej, tylko iż ma to za wywiązanie siebie z obowiązku obywatelskiego. Są zapewnię wady narodowe; ale że ten duch ofiary i poświęcenia siebie (którego cała nasza historia, tak dokładna, jak ta, którą lekkomyślnie bajeczną nazywają, objawia) trwa w narodzie, i tylko w naszym, to jest rzecz niezaprzeczona i nie dość nad tym nasi uczeni się zastanowili.
PAMIęć (12)
OD STUDIÓW POLONISTYKI DO STUDIÓW REŻYSERII
Po zagranicznych wojażach w 1957 r. wróciłem do Poznania, aby kończyć studia polonistyki. Nad pracą magisterską siedziałem w zaciszu poznańskiej Biblioteki Uniwersyteckiej przez styczeń, luty i marzec 1958 r. Nie było mowy ani o treningach lekkoatletycznych, już dawno porzuconych, ani o próbach jakiegoś nowego przedstawienia w Studenckim Teatrze Dramatycznym. Poprosiłem o wyznaczenie mi egzaminu magisterskiego już na samym początku kwietnia, wcześniej niż zwyczajowo w czerwcu, bo na kwiecień, maj i czerwiec zaplanowałem pisanie pracy wstępnej na reżyserię w PWST w Warszawie. W lipcu i w pierwszej połowie sierpnia miałem – obowiązkowy – „obóz wojskowy”, kończący cztery lata cotygodniowego „studium wojskowego” na uniwersytecie.
Z Polski rodem: Tak to jest, panie Wosiu! – Edmund Sebastian Woś-Saporski
Pierwszym znanym Polakiem, który zawędrował na dłużej do Brazylii (nazwa tego kraju w Ameryce Południowej narodziła się jeszcze w XVI stuleciu od wywożonego z tej części świata drewna brasil) był Krzysztof Arciszewski. W wieku 31 lat ten pochodzący z Gdańska arianin został oskarżony o zabójstwo na tle majątkowych zatargów i skazany na wygnanie. Zamieszkał w Holandii, gdzie studiował inżynierię wojskową i artylerię, a następnie zaciągnął się do holenderskiej armii. Tak trafił na wojnę Holandii z Portugalią o Brazylię, na której dosłużył się stopnia generała artylerii, a następnie admirała marynarki wojennej (w latach 1645–1650 kierował artylerią polską).
Kolejni sławni potem Polacy zawędrowali do Brazylii dopiero w XIX stuleciu – po upadku kolejnych powstań niepodległościowych na ziemiach polskich. I tak, po upadku Powstania Listopadowego przybył do Brazylii (od 1822 roku było to już niepodległe państwo) inżynier Andrzej Przedworski – potem wysoki oficer armii brazylijskiej, ale przede wszystkim jeden z głośniejszych w Ameryce Południowej architektów.
Wspomnienia z mojego życia (31)
Był koniec września. „Jesień –piękniejsza niż kipiące lato pełne burz i zdrad, szersza niż wiosna, która niesie tyle niedotrzymanych obietnic, niedoścignionych pożądań, nieziszczonych nadziei, prawdziwsza niż wiosna, w niej nie ma posiewu przyszłych rozczarowań. Jesień – jak pożegnanie, smutna i tęskna i słodka zarazem.”
W taki to cichy jesienny wieczór – zaproszony przez pana Henryka Przyborowskiego, inspektora lasów Jarosława hr. Potockiego, członka Koła Łowieckiego i ojca Jagusi z kl. VI, szedłem przez las, na zręby, na wskazane mi poprzedniego dnia miejsce, gdzie o świcie i o zachodzie ryczał najstarszy jeleń w tym rewirze, pan i książę okolicznych kniei. Gorący jak potężny hymn miłości i panowania, niosąc wyzwanie do sąsiednich rewirów, toczył się jego basowy, grzmiący ryk, od którego drżał bór. Grał jak na organach. Słucham go już trzecią noc, siedząc na wskazanym miejscu i czekając na jego ukazanie się.
Pamiątki Soplicy (24)
I dlatego do wykonania onego trzeba naglić mnóstwem urzędników a siepaczów, a wart, a więzień, a kosztu, że za niego drugie tyle wojska mogliby utrzymać. Bo każdy wie, że to wszystko jest rzecz ludzka, a każdy sobie samemu przynajmniej tyle rozumu i światła przyznaje, co innym ludziom; dlatego siły potrzeba. Więc już nie prawo, ale siła rządzi, i tak wszędzie. A u nas nie tak było.
W Nowogródku w grodzie było dwóch pachołków do zamiatania izby sądowej – to cała siła, a przecie ludzie bardzo możni z rozkazu grodu wieże odsiadywali; bo jak ksiądz, kiedy u spowiedzi pokutę naznaczy, warty grzesznikowi nie dodaje, tak i gród dekret tylko ogłaszał, a sama strona go spełniała. Przyjeżdżał do grodu osądzony, przed nim oświadczał swoje gotowość, sam szedł na wieżę, a termin odbywszy, przed tymże grodem manifestował się, iż wysiedział wieżę, i powracał do domu z sumieniem czystym; bo kto karę odbył, już nie miał sobie nic do wyrzucenia względem ojczyzny, szacunek publiczny mu się wracał i mógł spać spokojnie. Wielkie było zamiłowanie dla naszych praw, a nie słuchać prawa była to u nas hańba, że bywało, na kim publikata albo dekret nakazujący wieżę, a on się ociąga, to oczu nie śmie podnieść między ludźmi. Dlatego, kiedy szlachcic został skrzywdzony, obity na przykład, większy to jemu zaszczyt przynosiło, skoro za to do prawa się udawał, niż kiedy szukał sprawiedliwości w szabli, jakby gardząc prawem pospolitym i jakby u nas zwierzchności nie było; a grzywny, co je skrzywdzony za dekretem pobierał, jego nie hańbiły: dopełnienie woli prawa nie hańbę, ale sławę przynosi. I kiedy JW. Kalinowski, starosta grodowy winnicki, skrzywdzony został na publicznym gościńcu przez pana Potockiego, starostę kaniowskiego, który go wyciągnąć kazał z pojazdu i obatożyć, pan Kalinowski, chociaż był możny i do korda tęgi, nie wyzwał na rękę pana kaniowskiego, ale szukał sprawiedliwości u prawa i znalazł ją, bo go osadził przez dwanaście niedziel na wieży, a tak wielkie basarunki na nim zyskał, że nie potrzebując z nich się bogacić, obrócił je na chwałę Pana Boga i za nie wymurował kościół i klasztor obszerny i piękny, gdzie ojców kapucynów wprowadził, a ci i dotąd w nim siedzą.
PAMIęć (11)
JADWIGA DOMAŃSKA – WIELKA DAMA TEATRU EMIGRACYJNEGO
W czasie tego mego pierwszego pobytu w Londynie w 1957 r. ciocia Domańska dała mi do przeczytania swoje pamiętniki oraz gruby tom wycinków na temat jej teatru żołnierskiego i późniejszych występów w Londynie. Gdy pisałem o niej później, opierałem się o wyszukiwane w bibliotekach materiały, ale jej własne opowiadania stanowiły zawsze punkt odniesienia. Bo kilkakrotnie pisałem o niej – były to artykuły, akapity i cały rozdział jej poświęcony w książce Szkice o ludziach teatru.
Ten rozdział, zatytułowany Teatr jako służba, dobrze oddaje charakter twórczości teatralnej Jadwigi Domańskiej (1907–1996). Nie wiem kto, może poza ludźmi zainteresowanymi historią polskiego teatru, mógł te moje o niej wypowiedzi czytać. Od lat 1960. mieszkała w Kanadzie, więc wielu ludzi może ją jeszcze pamiętać. Z wdzięcznością przypominam ją jeszcze raz...
Z Polski rodem: Symboliczny grobowiec, pusta trumna – Władysław III Warneńczyk
Jesienią 1424 roku sensacją na skalę europejską były narodziny (w nocy z 30 na 31 października) w Krakowie pierwszego syna króla Władysława Jagiełły. Polski władca miał już wszak trzecią żonę, ale nie miał dotąd syna, a przy tym kończył właśnie 73 lata!
Matką polskiego następcy tronu była młodsza od króla o 54 lata Zofia (Sońka) Holszańska, córka księcia kijowskiego Andrzeja, a żona Władysława Jagiełły od 1422 roku (potem urodziła jeszcze jednego syna, czyli późniejszego króla Kazimierza Jagiellończyka).
Najbardziej cieszył się, oczywiście, sam król, ale prawie tak samo był uradowany książę Witold, którego krewną była królowa Zofia, a za którego namową doszło do tego małżeństwa. To właśnie książę Witold – jak odnotował Jan Długosz w swoich „Kronikach” – „podarował królewskiemu dziecku srebrną kołyskę wartości stu grzywien”.
Wspomnienia z mojego życia (30)
Zaskoczyła mnie karta potraw – menu. Co za wybór, jakie dania z ryb, mięsne, z dziczyzny. Kto tu jada? Muszą więc być goście, skoro takie przygotowania. Zamawiam węgorza w śmietanie i piwo – po poznańsku (Poisson sans boisson est poison). Postanowiłem przyjść znowu wieczorem. Mam przed sobą dwa dni wolne od zajęć: jutro niedziela, a w poniedziałek nie mam lekcji.
Około 100 m od domu zaczyna się puszcza czy las. Gospodyni twierdzi, że jak tylko nadejdą mrozy, można z okien domu widzieć migające ogniki – to ślepia wilków. Jest ich tu sporo.
Niedzielne przedpołudnie spędziłem na zwiedzaniu strony poleskiej. Poza ulicą, na której mieszkałem i która była regularnie zabudowana od początku do końca, inne ulice były co prawda już wytyczone, gdzieniegdzie stały domki, były oświetlone, w większości jednak zabudowania były porozrzucane po terenie. Tak np. zabudowania starostwa, Kasyno Oficerów Rezerwy stały jakby w polu.