Tych dwoje młodych ludzi ilustruje jedynie to, o czym wszyscy wiemy, lecz niekoniecznie chcemy o tym mówić: być moralnym to ryzyko narażenia się na drwiny, zostania kozłem ofiarnym albo popadnięcia w jeszcze większe tarapaty, nie wyłączając więzienia (co być może jest już, na szczęście, tylko filmową przesadą).
Popatrzmy chwilę na naszą Kasię: chce w końcu służyć Bogu, co wydaje się być chwalebne, a jednak rodzi sprzeciw wszystkich dookoła, nie wyłączając ojca i najbliższej jej osoby. Co więcej, wśród znajomych Kasi nie ona pierwsza garnie się do Bożej posługi (wujek Angelo jest biskupem w samym Watykanie), więc powinno być im łatwiej zrozumieć sens powołania, za którym przecież nie musi stać żaden konkretny powód. Brak entuzjazmu dla decyzji Kasi ze strony ukochanego nie dziwi mnie natomiast zupełnie: miłość ma swoje prawa, nawet jeśli rzecz dotyczy niesamowicie uduchowionego Angelo.
Ten rozmodlony, uczciwy do bólu chłopak w imię odwrócenia losu Kasi wpada w tryby korporacyjnej machiny, albo może bardziej dosłownie: w orbitę intryg dwóch niezwykle przebiegłych, wręcz okrutnych dam, które postanawiają wykorzystać jego naiwność. I wykorzystują, a nasze współczucie kierujemy oczywiście do niego, bo przecież Kasi nic w obrębie murów klasztornych nie grozi.
Krzysztof Zanussi, którego nikomu przedstawiać nie trzeba, bowiem z pewnością zmieściłby się w pierwszej piątce najwybitniejszych reżyserów polskiego kina w całej jego historii, zawsze lubił kręcić filmy o charakterze moralitetów. Dobro i naiwność często ścierają się w nich z wyrafinowaniem, z dążeniem do osiągnięcia własnych celów kosztem innych przy zachowaniu pozorów szlachetności.
Taką właśnie rzeczywistość odnajdujemy w najwybitniejszych obrazach Zanussiego, że wspomnę: "Barwy ochronne", "Bilans kwartalny", "Iluminację", "Za ścianą", "Persona non grata" czy "Rok spokojnego słońca" (laureat Złotego Lwa na festiwalu filmowym w Wenecji). Przeraża to, że dobro nie zawsze tutaj triumfuje, dokładnie tak jak w życiu, a Zanussiemu łatwo o taką konstatację, bo oprócz łódzkiej "filmówki" kończył także filozofię i fizykę.
Zło w "Obcym ciele" reprezentuje Kris, atrakcyjna szefowa biednego Angelo, która oprócz talentu kierowania korporacją posiadła umiejętność wykańczania ludzi (także w sensie dosłownym). Nie wiem, czy obsadzenie w tej roli Agnieszki Grochowskiej było najlepszym pomysłem, bo po pierwsze, zapadła nam mocno w pamięci, grając nie tak dawno (zresztą wspaniale) żonę Wałęsy (której od strony moralnej doprawdy trudno cokolwiek zarzucić), a po drugie, jej diabelskie zachowanie trochę razi sztucznością.
Znacznie bardziej przekonującą w odgrywaniu czarnego charakteru (choć nie aż tak czarnego jak Kris) jest Weronika Rosati, której krótka acz znacząca kariera w Hollywood, a także studia w słynnej szkole aktorskiej Lee Strasberga, ewidentnie pomogły w doskonaleniu talentu.
Byłbym na bakier ze szczerością, gdybym oznajmił Państwu, że "Obce ciało" to jeden z najlepszych filmów Krzysztofa Zanussiego. Niestety tak nie jest, niemniej jednak ilekroć ma on coś do opowiedzenia, warto tego posłuchać (albo raczej otworzyć oczy).
Jego zdanie ma tę moc zwracania uwagi na sprawy istotne w życiu, obok których przechodzimy codziennie bez choćby chwili zastanowienia.
Janusz Pietrus
W kinie Revue Cinema, 400 Roncesvalles Ave., Toronto, niedziela, 9 listopada 2014, o godz. 19.00.
Informacje biletowe i szczegóły na stronie www.ekran.ca.