Fragment ze wstępu prof. dr. WŁADYSŁAWA WIELHORSKIEGO:
W literaturze polskiej brak podręcznika, którego wyłącznym tematem byłyby dzieje Ziem Ukrainnych, traktowane rzeczowo i z poczuciem krytycznym, możliwie bezstronnym.
Niniejszy zarys powstał jako skrót (...)
Obejmuje zjawiska polityczne, gospodarcze i kulturalne, często powiązane ze sobą w sposób zawiły a równocześnie subtelny. Dotyczy to zwłaszcza spraw psychologii zbiorowej.
Dorobek nauki daleki jest jeszcze od należytego poznania wielu zagadnień, jakie tu są omawiane; często doniosłych. To nakłada obowiązek ostrożnych i powściągliwych ocen, gdy o takie właśnie sprawy chodzi.
Ziemie Ukrainne rozważamy tu jako część składową historycznej Rzeczypospolitej polsko-litewskiej w jej życiu wewnętrznym oraz w stosunkach międzynarodowych. Ponieważ rzecz pisana jest dla czytelnika polskiego, przeto wypadło obszerniej omówić losy polskości nad Dnieprem, Bohem i Dniestrem.
Również zauważyć trzeba, że dobę współczesną znamionują wysiłki literatury rosyjskiej naukowej (i pseudo-naukowej), zmierzające ku temu, by okres wczesnohistoryczny Słowian na naszych ziemiach oświetlać w sposób, sprzyjający nacjonalizmowi wszechrosyjskiemu. (...)
Literatura historyczna naszej strefy kontynentu użyczała sporo miejsca Ziemiom Ukrainy, traktując jednak zagadnienia głównie od strony politycznej.
Natomiast dziedziny: etniczna, społeczna, kulturalna, gospodarcza z przeszłości Ukrainy – były stosunkowo mniej przedmiotem dociekań historyków.
Tymczasem one właśnie stanowią strony życia najbardziej oryginalne tego Kraju. Wymienione zagadnienia ponadto emocjonują coraz powszechniej opinię publiczną w dobie współczesnej, jako pochodne polityki.
Względy te zostały wzięte pod uwagę przy ustalaniu tematu niniejszego opracowania. Wstęp: Kościałkowski Stanisław. Wydanie: Wydanie 2, wydanie 1 krajowe.
Pozdrawiam serdecznie i życzę miłej lektury Marcin Dybowski
•••
Co lewakom hula między uszami – styczniowy numer "Pracowniczej Demokracji"
Styczniowy numer lewicowego pisma "Pracownicza Demokracja" znalazłem w koszu na śmieci przed wejściem do warszawskiego metra. Wyrzuciła go młoda kobieta, która dopiero co dokonała zakupu czasopisma u działaczy lewicy marznących na placu przed wejściem do metra i mówiących ze specyficznym zagranicznym akcentem – wejście do metra jest ulubionym miejscem, w którym przybysze z zagranicy, zazwyczaj sekciarze, starają się ogłupiać mieszkańców Warszawy.
Jako że egzemplarz nie był uświniony, postanowiłem dowiedzieć się, co hula lewakom między uszami.
"Pracownicza Demokracja" uznaje, że "kapitalizm to system wyzysku, kryzysów i wojen", system, który należy obalić i zastąpić demokratycznym decydowaniem o procesach gospodarczych – pracowniczą demokracją, socjalizmem oddolnym. Co ciekawe, pracownicza demokracja ma być odmienna od sowieckiego kapitalizmu państwowego. W pracowniczej demokracji rządy będą sprawowane nie przez parlament, ale przez rady robotnicze jak w 1917 roku. Rewolucja antykapitalistyczna ma być rewolucją globalną, wspierającą imigrantów, laicyzację, emancypację kobiet, przedstawicieli wszelkich preferencji seksualnych.
Lewicowcy w swoich artykułach żywią ogromną nadzieję na to, że globalny kryzys i niezadowolenie społeczne przyniesie oczekiwaną rewolucję. Starają się dostrzegać przejawy rewolucji, gdzie tylko się da – z łamów "Pracowniczej Demokracji" można się dowiedzieć rzeczy niezwykłych, np. że "w Syrii trwa autentyczna walka rewolucjonistów przeciw Asadowi oraz dżihadystom". Podobna lewicowa rewolucja ma mieć miejsce w Egipcie. Nie da się ukryć, że należy jak najpilniej poinformować o tym samych Arabów, bo pewnie nie mają o tym pojęcia. Ciekawe jest też to, że lewicowcy uznają islamistów za kapitalistyczną piątą kolumnę.
"Pracownicza Demokracja", zachwycając się demonstracjami związkowców i antyfaszystów, przezornie, by nie podważać własnych rojeń, nie dostrzega w ogóle dziesiątek tysięcy młodych nacjonalistów na Marszu Niepodległości. Podobnie lewicowcy, zachwycając się protestami na Ukrainie, przemilczają, że w ich awangardzie są nacjonaliści ze Swobody.
W kolejnym artykule na łamach lewicowego miesięcznika znalazły się informacje o nowej lewicowej partii Ruch Sprawiedliwości Społecznej związanej z Ikonowiczem. W artykule tym znalazły się niezwykle odkrywcze stwierdzenia, np., że PRL "nie miał z socjalizmem nic wspólnego". Rozszyfrowano też podziały na lewicy, dzielącej się na lewicę rewolucyjną, czyli Pracowniczą Demokrację, i "bardziej umiarkowane" ugrupowania (np. PPS, Zieloni, Polska Partia Pracy), oraz wstrętne persony, takie jak Miller i Palikot, oraz podszywający się pod lewicę populista Kaczyński.
W kolejnych artykułach publicyści "Pracowniczej Demokracji" bardzo sprytnie wykorzystali do promocji swoich lewicowych zabobonów walkę z rzeczywistymi patologiami – takimi jak podwyżki cen biletów czy OFE.
Co ciekawe, lewicowcy uznali, że idea bezwarunkowego dochodu podstawowego, czyli sytuacji, gdy "każdy obywatel, niezależnie od swojej sytuacji materialnej, otrzymuje od państwa jednakową, określoną ustawowo kwotę pieniędzy", to kolejny przejaw kapitalistycznej rzeczywistości, bo realna rewolucja nastąpi tylko wtedy, gdy "kapitalistyczne zasady wytwarzania zostaną zniesione i zanegowane". Sceptycyzm lewicowców nie dotyczy samej idei, ale także i polityków ją promujących, jak Cohn-Bendit i Ryszard Kalisz.
Na łamach "Pracowniczej Demokracji" uczczono też pamięć Nelsona Mandeli, ofiary apartheidu w RPA i prześladowań ze strony Margaret Thatcher i USA. Publicysta miesięcznika jednocześnie skrytykował Mandelę za to, że nie był on socjalistą i akceptował kapitalizm.
W kolejnych artykułach o sprawach międzynarodowych publicyści "Pracowniczej Demokracji" potępili Francję za interwencję w Republice Środkowoafrykańskiej, uznając, że Francja prowadzi politykę kolonializmu.
W artykule o Chodorkowskim publicysta miesięcznika uznał, że Chodorkowski jest odrażającym oligarchą, który okradł Rosjan, a Michnik, który porównuje go z Mandelą, jest specjalistą od pisania "napuszonych bzdur". Przy okazji Putinowska Rosja została uznana przez "Pracowniczą Demokrację" za najbardziej zbrodniczy, rasistowski, nazistowski kraj na świecie.
W kolejnych artykułach publicyści udowadniali wyższość rewolucyjnego marksizmu nad akademickim, opisali strajki i protesty, jakie miału miejsce w ostatnim miesiącu w III RP, pozytywnie zrecenzowali film "Wilk z Wall Street".
Publicystom "Pracowniczej Demokracji" nie umknął też temat gender. Lewicowcy uznali, że atak Kościoła na gender ma na celu odwrócenie uwagi od pedofilii w Kościele. Uznali, że "największym zagrożeniem dla prawicy, jak i całej klasy rządzącej jest wyzwolenie kobiet, prawo do decydowania o własnym ciele, dostęp do antykoncepcji i aborcji, a także uznanie praw mniejszości seksualnych".
Zdaniem lewicowców, "rodzina nie jest czymś naturalnym ani świętym", tylko instytucją wyrosłą z klasowej opresji i służącą kapitalizmowi.
Prekursorem krytyki katolickiej, prawicowej, kapitalistycznej moralności był Tadeusz Boy-Żeleński. Boy-Żeleński walczył o równouprawnienie kobiet, liberalizację aborcji i rozwodów. Rozważania o gender lewicowi publicyści zakończyli pełnym optymizmu stwierdzeniem, acz niezgodnym z realiami, że większość Polaków nie ulega klerykalnej presji.
Ostatni tekst na łamach "Pracowniczej Demokracji" wspiera Katarzynę Bratkowską w jej walce o legalizację aborcji, potępia wszelkie antyaborcyjne działania mające na celu zmiany przepisów, informuje o rzekomych 150.000 nielegalnych aborcji w Polsce.
Jan Bodakowski