Witam
Jestem Polką, od lat prowadzę w Polsce firmę handlującą nieruchomościami na własny rachunek. Czy mogę przenieść tę działalność do Kanady?
Mam 56 lat, czy muszę wcześniej mieć pobyt stały w Kanadzie? Mam syna lat 26, który w Polsce ma taką samą działalność. Mogę założyć z nim spółkę?
Ile pieniędzy trzeba wykazać, żeby pozwolono Polakowi na taką działalność.
Pozdrawiam.
Sikora Izabela,
mój tel. 691244932
Odpowiedź redakcji: Szanowna Pani, trochę to jest inaczej niż w krajach UE, o wszystkim Pani dokładnie opowiedzą w ambasadzie Kanady w Warszawie. Proszę wysłać tam e-mail albo zadzwonić.
•••
Wielce Szanowny Panie Redaktorze,
dzisiaj mija już drugi tydzień, jak wybrałem się do Rzeszowa, by uczestniczyć w koncercie kolęd tamtejszego Katedralnego Chóru Chłopięco-Męskiego "Pueri Cantores Resovienses", który przy rzeszowskiej katedrze działa od roku 1985, a to stąd, iż jednym z jego członków jest mój najmłodszy wnuk Filip Wojciech Janiszewski, który jest dziś uczniem ostatniej klasy szkoły podstawowej.
Pogoda w tym dniu nie była najlepsza. Niebo było zachmurzone. Było zimno, a śniegu tyle co na lekarstwo. Z Cieszanowa o godz. 11.10 wyjechałem busikiem PKS-u z Tomaszowa Lubelskiego, a w Rzeszowie na przystanku czekał na mnie Filipek Wojtuś. Zaszedłem do córki Doroty Agaty Janiszewskiej. W domu, jak zawsze, przy komputerze siedział starszy jej syn Karol Paweł, który obecnie jest uczniem ostatniej klasy jednego z tamtejszych liceów. Ma już prawo jazdy i stąd to już rano odwoził brata do katedry na próbę chóru. Po południu, na godzinę przed koncertem, też go odwiózł, bo jest to dość daleko od ich bloku, w którym mieszkają, a na skorzystanie z dojazdów środkami komunikacji publicznej nie ma co liczyć. Z kolei przyjechał po nas i gdyśmy przyjechali pod katedrę, to z trudem znalazł miejsce, by się zatrzymać, byśmy mogli wysiąść. W katedrze było już pełno ludzi i z trudem znaleźliśmy wolne miejsce.
Wspomnę, iż obecnie dyrygentem rzeszowskiego chóru katedralnego jest Marcin Florczak, a w jego skład wchodzą uczniowie szkół podstawowych i licealnych, a nadto studenci rzeszowskich wyższych uczelni oraz zespół instrumentalny, a wspominam i o tym z uwagi na to, iż nieliczni jeno uczestnicy koncertu zdawali sobie sprawę z tego, jak ogromny jest to wysiłek organizacyjny dyrektora chóru, by zebrać całość w określonym dniu i o określonej godzinie, ale w czas kolędowania nie szczędzili oklasków. W czas koncertu śpiewano nie tylko kolędy polskie, ale też i obce, w tym jedną po ukraińsku – "Boh sia rożdajet".
Dwa lata temu podczas wigilii Bożego Narodzenia wspomniano o tym, że rzeszowski chór katedralny pojedzie do Łucka na Wołyniu, by tam koncertować, a ponieważ wnuk wspomniał o tym, że jedną z kolęd śpiewać będą po ukraińsku, zapytałem o to, jaką to będą tam śpiewać, a gdy powiedział, to poprosiłem go o to, by ją zaśpiewał. Gdy zaczął ją śpiewać, w mig przypomniałem sobie jej melodię. Słów tej kolędy niewiele pamiętałem, a lepiej pamiętałem nie tylko melodię, ale i słowa innej kolędy: "Boh predwycznyj narodiwsia", a jedną i drugą usłyszałem w życiu w 1943 r., gdy moi rówieśnicy wciągnęli mnie ze sobą, abym podczas świąt "ruskich" chodził z nimi kolędować. Wspominam tu o tym z dwu powodów, a więc, by podkreślić fakt, iż dzieci dość szybko kodują sobie tak słowa, jak i melodie pieśni obcych i przez długie lata tkwią one w pamięci ludzi dorosłych i przy lada sposobności w mig przypominają je sobie. To jeden powód przywołania tu wydarzenia z 1943 r. Drugi ma nieco inną wymowę! Problem w tym, iż wówczas jeszcze stosunki polsko-ukraińskie w naszym tu środowisku nie były tak napięte jak później, gdy Cieszanów przez Ukraińców został spalony, a sporo mieszkańców, którzy miasta nie opuścili, wymordowano. Tych faktów gruntownie i rzeczowo do dziś nie omówiono i nie wyjaśniono sobie i do dziś ani społeczność polska, ani ukraińska nie zdaje sobie w pełni sprawy z tego, kto to popchnął jednych przeciwko drugim w latach 1939–1947, by tak bezpardonowo walczyli przeciwko sobie. Opamiętano się na dobre dopiero w 1945 r., o czym już wcześniej Panu wspomniałem, ale czy uda się w tym roku upamiętnić 70. rocznicę podpisania owego "miru", to problem istotny, bo czas szybko nam ucieka i narastają nowe problemy związane z walkami na terenie wschodniej Ukrainy, które i nam nie mogą być obce.
Dziś ostatni dzień stycznia, a w poniedziałek będzie już 2 lutego. Będzie to święto kościelne, a więc Matki Boskiej Gromnicznej. Koniec Kolędy! Minionej niedzieli rzeszowski chór katedralny koncertował jeszcze w dwu kościołach jarosławskich, a w dniu jutrzejszym mają jeszcze wyjazd do Ropczyc k. Rzeszowa.
Wspomnę o tym, iż dawniej choinkę wynoszono w dniu następnym po święcie Trzech Króli i zawsze żal mi było, gdy mama przystępowała do jej rozbierania, ale od kilkunastu już lat przyjęło się tu, iż choinki trzymane są w domach aż do Matki Boskiej Gromnicznej, a to dzięki temu, iż ktoś wpadł na pomysł, by choinki stawiać do wiader z wodą i dzięki temu nie tylko szpilki nie opadają, ale jeszcze niejednokrotnie pojawiają się nowe pędy.
Dziś, jak i dawniej, na Matki Boskiej Gromnicznej przychodzą ludzie z gromnicami, ale dawniej gromnice były wylane z wosku pszczelego, a dziś z parafiny, które po prostu kupuje się w sklepach. Do kościoła przychodzono z gromnicami, by je poświęcić, tylko na sumę.
Babcia zawsze obwiązywała gromnicę w górnej części szczyptą włókien lnianych, po czym przykładała gałązkę mirtu, który rósł w doniczce i stał na oknie, a następnie obwiązywała jasnoniebieską wstążeczką. Po poświęceniu z zapalonymi gromnicami wychodziła procesja z kościoła i obchodziła go dookoła. Po powrocie z kościoła kładziono gromnicę na szafie i zapalano w czas burzy i stawiano na oknie. Dawano też zapaloną gromnicę do ręki osobie konającej i wówczas to obecni w domu modlili się o spokojny jej skon. Dziś to wszystko przeszłość! Ludzie najczęściej umierają w szpitalach i różnych przytułkach, a jak tam umierają, to będąc dwa lata temu w szpitalu, miałem sposobność poznać.
Miałem w planie w liście tym poruszyć inne kwestie o daleko szerszej wymowie, ale jak wcześniej już bywało, zatrzymałem się nad innymi sprawami i stąd to pora mi już kończyć, a miałem zamiar poruszyć m.in. pewne kwestie, które nasunęły mi się na marginesie 152. rocznicy wybuchu Powstania Styczniowego. Fakt ten został jeno na dobre odnotowany w prasie polskiej, a o tym zrywie niepodległościowym dość wcześnie miałem sposobność dowiedzieć się w domu i stąd to już w czas pierwszego roku pobytu na studiach kwestii tej poświęciłem sporo uwagi, a później, ucząc tu historii, wokół tej problematyki budowałem w dużym stopniu pracę pozalekcyjną z młodzieżą.
Wspomniałem już wcześniej Panu o tym, że na tutejszym cmentarzu znajdują się mogiły powstańców 1863 r., a mama, nim jeszcze poszedłem do szkoły, śpiewała mi często pieśni patriotyczne i słyszałem wielokrotnie o tym, jak to Moskale pędzili na Sybir zakutych w kajdany ujętych powstańców.
Wiem, że jeden z zesłańców po powrocie z Syberii przywiózł ze sobą swe kajdany i zawiesił je jako wotum w tutejszym kościele przy obrazie Matki Boskiej Cieszanowskiej, a dziś przechowywane są one w lubaczowskim muzeum.
Wujek mój i mój ojciec chrzestny Jan Kopf, który przed wojną był tu sekretarzem Zarządu Miejskiego i którego Niemcy w 1939 r., wraz z burmistrzem i kierownikiem szkoły, aresztowali i osadzili w obozie koncentracyjnym w Buchenwaldzie, jedynie on doczekał się uwolnienia więźniów przez wojsko amerykańskie i wrócił do Cieszanowa, a będąc w obozie, przyrzekł sobie, że jeśli szczęśliwie wróci do domu, to swój Krzyż Niepodległości jako wotum zawiesi przy obrazie Matki Boskiej Cieszanowskiej.
Na tym zakończę już ten to list, a odnotuję tu jeno dość istotny fakt, iż ostatecznie zakończył się w Zamościu proces o zniesławienie polskiego środowiska kombatanckiego, które obarczone zostało winą, iż pod koniec okupacji niemieckiej, wraz z mieszkańcami Uchań k. Hrubieszowa, wymordowali ukrywających się w pobliskich lasach 80 Żydów. Ta fałszywa informacja zamieszczona została w publikacji "Śladami Żydów Lubelszczyzny", a opierać się mogła ona jeno "na relacji Mosze Opatowskiego, który" jednoznacznie wskazał, iż nie było ich tam 80, "tylko 6 lub 7 zabitych. Co więcej, zabójstwa tego nie dokonali na pewno żołnierze AK, ale bandyci, którzy zaraz po wojnie wstąpili w szeregi milicji" obywatelskiej.
Fakt ten podniosła ostatnio Barbara Pryciuk – patrz: "Mord, którego nie było", "Echa Roztocza", 13 I 2015 r., nr 2/110/, s. 8.
W załączeniu ulotka rozprowadzana wśród uczestników koncertu kolęd w wykonaniu Katedralnego Chóru Chłopięco-Męskiego w Rzeszowie, który występował w tamtejszej katedrze 17 I 2015 r., z zachętą do wspierania go datkami pieniężnymi. (...)
Pozostaję z należnym szacunkiem i poważaniem dla Pana, Panie Redaktorze, jak i też dla całego Zespołu Redakcyjnego redagowanego przez Pana tygodnika "Goniec".
Szczęść Wam Boże na dziś i jutro.
Stanisław Fr. Gajerski
Cieszanów, 31 stycznia 2015
Odpowiedź redakcji: Bardzo dziękujemy za ciekawą relację.