Lektura Gońca (591)
W niedzielę, 10 czerwca, po polowym nabożeństwie, na życzenie ppłk. Szczerbo-Rawicza, por. Wł. Tymieniecki, ja i pchor. Banasiewicz zostaliśmy uhonorowani odbieraniem defilady całej Brygady Spadochronowej, stojąc obok jej dowódcy. W ten sposób wyrażono hołd dla Armii Krajowej i Bohaterów Powstania Warszawskiego.
Ten gest ppłk. Szczerbo-Rawicza był dla nas nad wyraz wzruszający i zdjęcia z tej uroczystości mam na pamiątkę.
Odbierając defiladę obok pułkownika Rawicza, zajęliśmy miejsce pułkownika Anglika, oficera łącznikowego Armii Brytyjskiej, który na tej defiladzie stanął za nami.
Tego dnia popołudnie zajęły nam rozmowy z szeregowymi Brygady w ich koszarowych blokach, którym musieliśmy opowiadać nasze przeżycia w Powstaniu Warszawskim i na temat życia pod okupacją niemiecką, co ich bardzo interesowało ze względu na ich rodziny w Polsce.
W poniedziałek, 11 czerwca, wszyscy otrzymaliśmy jako dar Brygady nowe, sukienne mundury i berety z odpowiednimi dystynkcjami i stopniami noszonymi przez polskich żołnierzy Armii Polskiej pod Dowództwem Brytyjskim na Zachodzie.
– „Romcio”, „Romcio”! Wystarczy już! Przestań, bo usłyszą... – zaczął go uciszać hrabia Kwilecki, ale nie w porę, gdyż niespodziewanie otworzyły się drzwi.
– Co jest?! Kabaret se tu robita?! – krzyczał „klawisz”.
Nagle Szczygieł zamilkł i zrobiła się kompletna cisza, a strażnik z powrotem zamknął z hałasem drzwi, przekręcając klucz w zamku.
– A ja to żem se już wszystko akuratnie wykoncypował tam, jak żem siedział w tem ich lochu! To wszystko sie bierze ze strachu! Im więcej my sie ich boim, to lepi dla nich! Strach! Rozumieta?! Ludzieee! Rozumietaaa!!! – darł się w ataku histerii.
– Zamknij się, chamie!! – wydarł się z kolei „Dzierżyniak”.
– Panowie, panowie, ja bardzo proszę, tylko bez takich prowokacji – zajęczał hrabia. – Nie dość nam tych wszystkich nieszczęść, nie dość?
– A ty sie strasznie menczysz! A ja wiem, skond sie ta twoja menka bierze, panie towarzyszu „Dierżyniak”! – wykrzyknął Romek.
– Pocałuj mnie w dupę! – odciął się tamten.
– Taki to ja nie jestem, żeby kogo w dupe całować albo i... lizać!
– Uważaj gnojku co mówisz, bo...
– Ty uważaj! Ty dobrze wiesz, kto ty jesteś! A myślisz, że inni to takie głupie som, że nie wiedzom o tobie, co?
– Ludzie! Trzymajta mnie, bo...
– Bo co, bo mi przyłożysz? A sumienia i tak w sobie nie zagasisz, choćbyś mnie i zabił! Ja ci to mówię, ty... ty...
– No, mówże jak jesteś taki odważny, twoja w morde jebana mać!
– Ty sie lepiej licz ze słowami, „Dzierżyniak”! Wara ci od naszy matuli, ty komunistyczny knurze! Ty jesteś Judasz!
– No nie! Tego to już za wiele!
– Kapuś jesteś i toto ci nie daje spokoju!
– Jeszcze jedno słowo, ty... Jezusiku gumowy, a... – nie dokończył.
Wśród nich uciekał w stronę cmentarzy także podporucznik „Virtus” ze swoją wierną trójką. Szczęśliwie, w swojej ucieczce od torów kolejowych ku cmentarzom, nie natknęli się na nieprzyjaciela. Ciężko dysząc, weszli na teren cmentarza ewangelickiego. Panowała tu niespotykana dotąd cisza. Stali nieco zdezorientowani, nie bardzo wiedząc, co robić dalej. Patrzyli z oczekiwaniem na swojego dowódcę.
– Panie poruczniku, to już niedaleko stąd, jakieś kilkaset metrów – odezwał się „Szymon”. – Można by spróbować.
– Poczekajmy jeszcze, aż się na dobre ściemni – odpowiedział „Virtus”.
– A może by tak wysłać „Orkana” na rekonesans?
– Nie, jeszcze nie. Najpierw musimy nawiązać kontakt z kimś stąd. Są lepiej zorientowani i... – nie dokończył, gdyż nagły, potężny wybuch wstrząsnął całym otoczeniem.
W czasie przyrządzania naszych posiłków w kuchni Niemek pilnowali ks. kpt. Paraszewski i pchor. Banasiewicz, na zmiany, aby nie kradły naszych prowiantów, ale już na drugi dzień rano, kiedy przeszliśmy do jadalni, zaskoczył nas brak gotowego śniadania z jajecznicą i brak kucharek Niemek. Uciekły wszystkie w nocy i jak twierdził kierownik kurzej fermy, z obawy, że lada dzień będziemy je „rozliczać” po kolei z traktowania Polek, jeńców wojennych, kiedy były strażniczkami obozowymi. Przez parę następnych dni musieliśmy się gospodarzyć sami. Po tygodniu „kurzej diety” i odrestaurowaniu naszej kondycji fizycznej zabrałem się do zaplanowania dalszej drogi do obozu kobiet AK w Marburgu.
22 maja rano wyruszyliśmy do miasta Weimar, aby zatankować u Amerykanów benzynę, po czym wjechaliśmy na autostradę „Reichsautobahn”, chlubę Hitlera, służącą podczas wojny jako pasy startowe dla wojskowych samolotów, z pustymi hangarami pod nawierzchnią.
SPALENI SKRZYDŁEM ANTYCHRYSTA (19)
Napisane przez Wojciech J. Antczak– Wasze imię, nazwisko, data urodzenia oraz imię ojca – usłyszał głos majora skierowany do siebie.
Zaczął odpowiadać, wciąż siedząc na misce klozetowej przykrytej kawałkiem deski. Stąd wzięła się nazwa „procesów kiblowych”.
– Wstańcie oskarżony! Zwracacie się przecież do Wysokiego Sądu!
– Tak jest, panie majorze.
– Wysoki Sądzie! – poprawił go major, odgrywający w tym niby procesie jednocześnie rolę sędziego i prokuratora.
Cała ta „rozprawa sądowa” miała być tylko czczą formalnością, bo wyrok zapadł już dawno w gabinecie śledczego. Pod tym względem, porucznik Kwiatycki („Kwiatek”) nie kłamał, miał wręcz zupełną rację, mówiąc Bohuszewiczowi, że „sąd jest i tak po naszej stronie”. Wszystko musiało być zgodnie z prawem, ich Prawem... Jedynie nie miał racji, że „wycisk”, jaki dał Stanisławowi, wliczając w to sfingowane wykonanie na nim wyroku śmierci, zrobi z więźnia Bohuszewicza bezwolną figurę podpisującą każdy, nawet sfałszowany protokół zeznań.
Zaledwie parę razy musiałem użyć „fortelu” nr 2, polegającego na wywołaniu kaprali „Jura” i „Lipy” i z nimi stawałem pod dużym, najbliższym drzewem i udawaliśmy, że wybieramy gałąź, na której planowałem delikwenta powiesić w taki sposób, że on to widział, i to wystarczyło dla osiągnięcia celu w rekwizycji. Tylko w dwóch wsiach na mój rozkaz zostało powieszonych dwóch „Kreisbaurnleiterów” i jeden rolnik za popełnione gwałty na kilku młodych Polkach i dwóch Czeszkach oraz za znęcanie się, torturowanie biciem i głodem młodzieży obojga płci i różnej narodowości (Polaków, Czechów i Jugosłowian) oraz przekazywanie wielu z nich do Gestapo, którzy po przybyciu do koszar w Grimmie złożyli nam i amerykańskim władzom okupacyjnym pisemne oskarżenia. W czasie paru lat wojny skazani byli na pracę przymusową we wsiach, w których panami ich życia i śmierci byli ci wskazani dwaj wójtowie i rolnik.
W sobotę, 28 kwietnia, za zgodą mjr. Taylora, mianowałem dowódcą patrolu rekwizycyjnego bosmana Polskiej Marynarki Wojennej, pięćdziesięcioparoletniego Pawła (nazwiska nie pamiętam), żołnierza Armii Krajowej, Powstańca z oddziału im. Kilińskiego, doskonale nadającego się do tej funkcji i lubianego przez resztę członków patrolu.
SPALENI SKRZYDŁEM ANTYCHRYSTA (18)
Napisane przez Wojciech J. AntczakSzybko awansuje, zostając generałem SS dowodzącym kombinowanym pułkiem w sile tysiąca siedmiuset ludzi.
W piątek, 4 sierpnia, nadciągające posiłki niemieckie są już pod samą Warszawą, zbliżają się do Okęcia.
Należałoby wspomnieć także o innym niemieckim dowódcy biorącym udział w pacyfikacji powstańczej Warszawy. Jest nim Heinz Reinefarth, SS-Gruppenführer [generał-porucznik], generał policji. Członek osobistego sztabu Himmlera, odznaczony przez Adolfa Hitlera Rycerskim Krzyżem Żelaznym za udział w kampanii francuskiej. Reinefarth jest jedynym esesmanem, który otrzymał tak wysokie odznaczenie z rąk samego Führera.
W tłumieniu Powstania bierze udział około 20 tysięcy świetnie uzbrojonych hitlerowców. W tym wielu żołnierzy innych narodowości: Rosjan, Kozaków, Ukraińców niesłusznie nazywanych „własowcami”. Ponadto do walk z Powstańcami i do rzezi ludności cywilnej Niemcy popchnęli Wschodniomuzułmański Pułk SS (azerbejdżański) oraz Turkmeński Batalion Polowy wraz z II Batalionem „Bergmann” (kaukaskim). W sumie około czterech tysięcy żołnierzy „ochrzczonych” przez warszawiaków – Kałmukami. W walkach przeciw Powstaniu bierze także udział część 9. Armii dowodzonej od czerwca do września 44 roku przez generała wojsk pancernych Nikolausa von Vormanna.
Następnego dnia, we wtorek, 24 kwietnia, po śniadaniu zarządziłem przeprawę po kładce na wyspę, a po znalezieniu tylko jednej sześcioosobowej łódki z wiosłami w jednej zagrodzie, również przeprawę przez rzekę, z tym że za każdym razem inny wioślarz musiał przepłynąć łódką z powrotem do wyspy po dalszych „pasażerów”.
W całej tej przeprawie najbardziej wzruszyło nas wszystkich powitanie przez Amerykanów, gdyż na drugim brzegu rzeki czekał na nas szpaler żołnierzy amerykańskich wręczających nam po trzy kartony breakfast – śniadanie, dinner – obiad, i supper – kolację, i drugi szpaler już ustawiony z odstępami, kierujący nas na duże podwórze między gospodarczymi budynkami majątku rolnego. Na tym podwórzu ubezpieczeni uzbrojonymi amerykańskim żołnierzami musieliśmy przeczekać ukończenie przeprawy przed wieczorem i przenocować do rana 25 kwietnia.
SPALENI SKRZYDŁEM ANTYCHRYSTA (17)
Napisane przez Wojciech J. AntczakPrzyszli po niego we dwóch, przed apelem. „Na literę ‘b’!” – usłyszał wezwanie, bez wątpienia odnoszące się tylko do niego, gdyż był jedynym więźniem w ich celi, którego nazwisko zaczynało się na tę właśnie literę. Wstał z bijącym sercem, z jakąś niespotykaną dotąd emocją, rozejrzał się jeszcze po celi, żegnając się z nimi, jak sądził – na zawsze. I oni też wiedzieli, że skoro przychodzą po więźnia we dwóch, nie krzyczą, a spokojnym głosem proszą jeszcze o zabranie swoich rzeczy, to może oznaczać – śmierć albo... przeniesienie stąd, z więzienia o zaostrzonym reżimie, do innego więzienia, na przykład we Wronkach lub w Rawiczu. Notabene, każde więzienie w powojennej polskiej, i nie tylko polskiej rzeczywistości, było więzieniem „o zaostrzonym reżimie” w porównaniu z innymi więzieniami na świecie.
Zdarzało się, choć bardzo rzadko, że przychodzili po kogoś i zupełnie niespodziewanie, ni stąd, ni zowąd, wypuszczano delikwenta na wolność, ale tylko po to, żeby go obserwować, chodzić za nim, a później ponownie aresztować wraz z tymi, z którymi się spotykał. I nieważne, że nie mieli na nich żadnych dowodów „szpiegowskiej” czy tylko „wywrotowej” działalności, wsadzali kogo popadło, a potem, w myśl sowieckiego porzekadła: „dajcie człowieka, a paragraf na niego się znajdzie”, niszczyli każdego, kto choćby w najmniejszym stopniu mógł zagrażać ich panowaniu. Jak każda rewolucja, tak i ta musiała posiadać przeciwników, wręcz wrogów, jeśli nie prawdziwych, to choćby i urojonych. Obłęd terroru – terror obłędu! Bez różnicy! Ta rewolucja, zwana eufemistycznie – socjalistyczną, zawsze, czy to w Rosji sowieckiej, czy w każdym innym „bratnim” kraju, wszędzie tak samo panował terror pod pozorem walki najczęściej z wyimaginowanym wrogiem zarówno za dyktatury leninowskiej, jak i stalinowskiej, zawsze królowała zbrodnia. I tylko ZBRODNIA! A z czasem zaczęły się tworzyć frakcje i koterie, mniej lub bardziej ostre, wzajemne zwalczanie się. Mówiono wtedy, że rewolucja pożera własne dzieci. Szkoda tylko, że tak powoli i nie wszystkie...
Za bramą idąc przez szpaler wartowników, ich dowódca kazał im dołączyć do nas, maszerujących w dużych odstępach, po czym dołączył do nas na czele i w takim szyku opuściliśmy Stalag IV B w Muhlbergu, żegnani głośno przez pozostałych jeńców wszystkich narodowości z podchorążymi Rotnickim i Żeligowskim włącznie.
Do mostu doszliśmy po godzinie 23. bez przeszkód i od razu esesmani zaczęli nas ustawiać dwójkami, gdyż środek mostu był przeznaczony dla pojazdów Wehrmachtu i SS wycofujących się pod naciskiem armii sowieckiej ze wschodu. Punktualnie o godzinie 24. pozwolono nam wbiec na huśtający się na pontonach most i na drugim brzegu zezwolono nam na zbiórkę na łagodnej skarpie starego koryta rzeki. Pokonanie parami szerokiej rzeki Łaby ukończyliśmy przed godziną 5 rano w sobotę, 21 kwietnia, po czym z braku pojazdów całą szerokością mostu ruszyła ewakuacja ludności cywilnej, głównie kobiet i dzieci, nawet z niemowlętami w wózkach, robiąc wrażenie ludzkiej rzeki, płynącej w poprzek Łaby.
Odpoczywając i czekając na świt, leżeliśmy na skarpie w odległości paruset metrów od mostu, obserwując ruch na nim i zachowanie „elitarnych” esesmanów. Szybki marsz najbardziej zmęczył naszych wartowników w wieku około siedemdziesięciu kilku lat, żołnierzy Volkssturmu, oddziału Wehrmachtu, gdyż tylko Feldfebel, czyli sierżant, był w wieku 35 – 38 lat.