Również każdy z nas otrzymał jako „dar” zaświadczenie zdania egzaminu kierowcy samochodów i motocykli, co zastępowało karty „własności” tych pojazdów i uprawniało nas do pobierania paliwa we wszystkich trzech strefach okupacyjnych. Poza tym, każdy z nas otrzymał zaświadczenie Brygady, potwierdzające naszą przynależność do Polskiej Armii na Zachodzie, i było ono dowodem osobistym, wystarczającym do przekraczania granic państw europejskich, co w naszym wypadku otworzyło nam granice Holandii, Belgii i Francji.
W parku samochodowym Brygady mechanicy wymalowali na masce obu samochodów fałszywe numery rejestracyjne i typowe białe, duże, pięcioramienne alianckie gwiazdy na błotnikach i bokach karoserii, co świadczyło, że samochód jest pojazdem wojskowym. W zamian za dokumenty zostawiliśmy w Brygadzie nasze motocykle.
http://www.goniec24.com/lektura/item/8769-historia-powojenna-6#sigProIda6303b9a37
We wtorek, 12 czerwca, po serdecznym pożegnaniu ppłk. Szczerbo-Rawicza, mjr. Tonna, kpt. Szelepina, Staszka Szaflarskiego i reszty oficerów Brygady zgromadzonych w kasynie oficerskim, wyruszyliśmy do obozu kobiet Armii Krajowej Oberlangen, zatrzymując się tylko w mieście Meppen, nazwanym „Maczkowem”.
W obozie Stalag 6-C, uwolnionym przez oddziały pancerne 1. Dywizji gen. Maczka 12 kwietnia 1945 roku, więzionych było 1726 kobiet żołnierzy Armii Krajowej, głównie uczestniczek Powstania Warszawskiego, ale w dniu naszego przyjazdu, po upływie dwóch miesięcy od zakończenia wojny, baraki zionęły pustkami.
Zakwaterowano nas w baraku przerobionym na „hotel” oficerski, w sąsiedztwie baraku-jadalni, który był zarządzany i zaopatrywany przez kwatermistrzostwo 1. Dywizji Pancernej.
Od pozostałych mieszkanek obozu dowiedzieliśmy się, że duża część młodych dziewcząt została wysłana do gimnazjum polskiego 2. Korpusu w Nazarecie w ówczesnej Palestynie, część w wieku uniwersyteckim na studia do Brukseli w Belgii i do Anglii. Inne znalazły zatrudnienie w biurach, świetlicach i kantynach żołnierskich w 1. Dywizji Pancernej, duża część, zwłaszcza chorych (na gruźlicę – chorobę obozową), oraz pewna liczba z nich wstąpiła w związki małżeńskie i opuściła obóz z mężami do ich „miejsc postojów” w Dywizji Pancernej, Polskiej Marynarki Wojennej i Polskiego Lotnictwa w Wielkiej Brytanii.
Ponieważ nie zastaliśmy spodziewanych koleżanek łączniczek i sanitariuszek, nawiązaliśmy nowe znajomości i po zrobieniu kilku pamiątkowych fotografii z nimi, w piątek, 15 czerwca, wyruszyliśmy w dalszą drogę przez Holandię i Belgię z noclegiem na przedmieściu Brukseli w hostelu prowadzonym przez siostry zakonne.
W sobotę, 16 czerwca, pokonaliśmy ostatni odcinek naszej „krajoznawczej wycieczki” z Belgii do Francji, do Paryża, gdzie pod wieczór zameldowaliśmy się w Polskiej Misji Wojskowej na Quai d’Orsay, po czym zostaliśmy skierowani do koszar Bessieres, Polskiego Ośrodka Wojskowego. Tam zakwaterowano nas wszystkich w dużym bloku za bramą po prawej stronie, w pokoju nr 71.
W niedzielę, 17 czerwca, z braku francuskich franków i nieczynnej Misji, odpoczywaliśmy w koszarach oraz na pieszych spacerach po pobliskich ulicach.
Poniedziałek, 18 czerwca, cały dzień zabrały nam w Misji Wojskowej formalności związane z weryfikacją naszych stopni wojskowych, a w moim wypadku legalnego powrotu do mego prawdziwego nazwiska, Stanisław Milczyński, i moich personalnych danych, jak prawdziwa data i miejsce urodzenia z imionami rodziców włącznie.
Na nasze szczęście, major Piotrowski szybko odnalazł moją ewidencję w księdze SPP z Ostrowa-Komorowa, tak że w południe zostałem zweryfikowany i mogłem pomóc Kazikowi, Tymienieckiemu i Banasiewiczowi w ich weryfikacjach. Po południu wypłacono nam pierwszą, według stopnia wojskowego, miesięczną pensję i jednorazowy dodatek na umundurowanie, który wynosił prawie dwa razy tyle. Ten duży zastrzyk gotówki sprawił, że czekając na nasze nowe dokumenty do 27 czerwca, mieliśmy wspaniały urlop w Paryżu, co uwieczniłem na fotografiach.
We środę przed południem 20 czerwca udaliśmy się wszyscy do Misji na Quai d’Orsay, aby doręczyć fotografie zrobione na stacji kolejki podziemnej w automacie, do legitymacji wojskowych. Po załatwieniu formalności zeszliśmy na podwórze Misji do zaparkowanych tam naszych samochodów i zastaliśmy oba stojące na oponach wszystkich czterech kół z wypuszczonym powietrzem. Na ten widok krew uderzyła mi do głowy i wielce oburzony, zażądałem od porucznika „Komendanta Placu” (tak brzmiał napis nad oknem stróżówki jego „biura” w bramie): „Proszę zadzwonić po francuską policję, bo ktoś uszkodził nasze auta!”. W odpowiedzi na moje słowa porucznik z drwiącym uśmiechem powiedział: „Żadna policja nie ma prawa tu wejść i nie wejdzie, bo tu jest placówka dyplomatyczna!”. Po tych słowach zwróciłem się do kolegów i widzów-interesantów słowami: „Panowie! Wypychamy samochody na ulicę, a tam policja nam pomoże!”. Kiedy rozweseleni zaczęliśmy wypychać naszego opla, a za nim adlera Janusza Radomyskiego, porucznik Misji stanął w środku bramy, uniemożliwiając przejazd. Na to krzyknąłem do niego, aby się usunął, bo zostanie przejechany, bo my nie damy się nastraszyć.
W tym momencie inny oficer Misji podszedł do mnie ze słowami: „Przyszedłem panów zaprosić na rozmowę z panem płk. Szymańskim, szefem Misji”, na co odpowiedziałem, że chętnie pójdziemy, pod warunkiem że nikt nie ruszy i nie dotknie samochodów.
Na to spotkanie zabrałem ppor. K. Michniewicza, jako naszego najstarszego oficera, i ppor. J. Radomyskiego, któremu pół godziny wcześniej poświadczyłem weryfikację nominacji do tego stopnia otrzymanej z rąk ppłk. „Karola”, dowódcy Mokotowa Józefa Rokickiego, w ostatnich dniach obrony tej dzielnicy w Powstaniu Warszawskim. Reszcie kolegów poleciłem pilnować samochodów.
Ppłk Szymański, w obecności mjr. Piotrowskiego i porucznika, który nas zameldował, zwrócił się do nas słowami: „Panowie nie są pierwszymi Polakami przyjeżdżającymi do Francji z Niemiec kradzionymi tam samochodami i motocyklami. Od paru miesięcy mamy z takimi interesantami dużo kłopotów u władz francuskich i proszę mi uczciwie powiedzieć, jak długo macie zamiar te auta trzymać”. Na te słowa starałem się uprzejmie odpowiedzieć: „Panie pułkowniku, po uwolnieniu z obozu jenieckiego w Saksonii, postanowiliśmy wrócić do Polskiego Wojska na Zachodzie i na naszą prośbę władze okupacyjne amerykańskie dały nam te samochody i paliwo do nich, jako jedynego środka transportu, najpierw do Polskiej Misji Wojskowej w mieście Krefeld w Nadrenii, a tam płk Banach skierował nas do pana pułkownika do Paryża w nadziei, że otrzymamy przydziały do 1. Dywizji Pancernej, chociaż jesteśmy oficerami piechoty za wyjątkiem ppor. K. Michniewicza (wskazując go palcem), inżyniera sapera, lub – co by nam bardziej odpowiadało – do 2. Korpusu gen. Andersa we Włoszech. Proszę mi wierzyć, że te samochody nie były ukradzione, gdyż mamy przepustki władz amerykańskich z miast Grimmy i Fitzlar”. Po tych słowach pokazałem pułkownikowi obie przepustki.
Po chwili namysłu, pułkownik powoli wyskandował: „Jeżeli ja dam słowo, że zostaniecie wszyscy przyjęci do 2. Korpusu i w ciągu paru tygodni będziecie we Włoszech, czy zrezygnujecie z tych samochodów i zostawicie je w Misji?”. Po usłyszeniu tej oferty Kazik i Janusz przytaknęli głowami, że mam ją przyjąć, i odpowiedziałem, nie ukrywając radości: „Panie pułkowniku, spełnia pan nasze marzenia i bardzo dziękuję w imieniu kolegów za pana słowo, które bardzo cenimy”, po czym wyjąłem z kieszeni kluczyki do samochodu i położyłem przed nim na biurku, a za mną uczynił to samo Janusz „Cichy”. Następnie mjr Piotrowski zwrócił się do nas, abyśmy przyszli do niego we środę, 27 czerwca, po gotowe dokumenty i instrukcje na dalszą drogę.
Do koszar Bessieres wróciliśmy kolejką podziemną i od tego dnia był to nasz środek transportowy po Paryżu. Wolny czas w czasie pobytu w tym mieście wykorzystaliśmy na zwiedzanie historycznych, dostępnych dla turystów, za wyjątkiem cennych zabytków, dzieł architektonicznych, które zabezpieczone na czas wojny rusztowaniami z workami piasku, były dotąd zamknięte dla zwiedzających, jak katedra Notre Dame, Luwr, zamek Tuileries itd.
Ale byliśmy na wieży Eiffla, pod Łukiem Triumfalnym i w różnych pięknych parkach, co uwieczniłem na fotografiach.
W koszarach Bessieres Janusz Radomyski spotkał się z Krzysztofem Głuchowskim, 19-letnim młodzieńcem, serdecznym jego przyjacielem z Wilanowa w czasie okupacji, którego przygarnęliśmy do naszej grupy na wyjazd do Włoch.