Wywiady
Pracowałem dla kanadyjskiego kontrwywiadu cz. 1
Napisane przez Andrzej Kumor, Jerzy RosaPublikujemy wspomnienia naszego rodaka z Mississaugi, który jeszcze nie tak dawno współpracował z kanadyjskim kontrwywiadem przeciwko KGB, identyfikując agenturę Bloku Wschodniego w Ontario. Z wiadomych powodów nie możemy zamieścić wszystkich szczegółów tych operacji.
– Jak to się wszystko zaczęło? Przyjechał Pan do Kanady w 70. latach... Jak do Pana trafił CSIS?
– Wtedy jeszcze nie było CSIS, tylko wydział RCMP; Canadians Security Intelligence Services, to był koniec lat 70., początek lat 80.
Trafiłem tu w 70. roku, przyjechałem jako młody, dwudziestodwuletni facet, niedługo po wyjściu z wojska. W 68 wychodzę z Czechosłowacji po inwazji, pracuję. Pracowałem na kolei, chciałem dalej studiować, ale były problemy z przyjęciem na studia, no więc wojsko, a zaraz po wojsku wyjazd.
– To było możliwe w 70. roku?
– W 70. roku nie było możliwe. Dzięki pomocy mego ojca, który był dyrektorem banku i miał wpływy, miał kolegów z Kresów.
– Pana rodzina pochodzi z Kresów?
– Tak, spod Lwowa. Początek był taki, że w 1966 roku brat mojej matki przyjechał z rodziną z Kanady po 40 latach; zobaczył mnie w ogrodzie, byłem jeszcze uczniem technikum, i mówi: "zabieram cię do Kanady". Tak z niczego.
Czułem się podekscytowany tym wszystkim. On spełnił obietnicę. Dostałem promesę wizy. Wszystko dopięło się na początku 70. roku. Wyjazd "Batorym", lądowanie 14 sierpnia w Montrealu, przyjazd do Toronto; na drugi dzień czy po dwóch dniach złożyłem podanie o pobyt, no i praca, nauka języka angielskiego.
– Prosiło się wtedy o azyl?
– Nie, wszystko to zajęło dokładnie 8 tygodni i już miałem pobyt stały.
– Tak po prostu powiedział Pan, że chce tu zostać?
– Tak. Badania lekarskie, dokumenty ze szkoły przywiozłem, dosłano mi, musiałem je przetłumaczyć. Kanada była otwarta w tym czasie na młodych imigrantów. Poszedłem do George Brown College. Pracowałem w Goodyear Tire tu, na Lakeshore.
Po 2-3 latach był strajk, wtedy już byłem żonaty, kupiłem sobie dom i samochód, w ciągu trzech lat. Pracowałem 7 dni w tygodniu po 12 godzin dziennie, moja żona pracowała też w tym czasie, a byliśmy jeszcze bezdzietni, więc oszczędzało się.
Pamiętam, za pierwszy nowy samochód zapłaciłem 2800 dol.
70. lata to są najlepsze lata, jakie mogłyby być tutaj dla młodych ludzi. Za dom zapłaciłem 50 tys., 8 tys. dałem downpayment. W Goodyear pracowałem fizycznie, ładowaliśmy kauczuk na przemiał, do robienia gumy na opony itd.
Po strajku poszedłem do szkoły, do Centennial College. Tam chodziłem prawie 1,5 roku. W 1975 roku, jak zdałem egzaminy w lecie, w czerwcu, zacząłem szukać pracy, a moim marzeniem było dostać się albo do Canadian Pacific, albo do Canadian National, bo miałem zawód z Polski pomocnika maszynisty. Pracowałem przed wojskiem najpierw w Brochowie, na towarowych pociągach, a później wujek przeniósł mnie na Dworzec Główny we Wrocławiu, gdzie prowadziłem też pociągi osobowe.
Było bardzo ciężko dostać się do CN nawet jako pomocnik maszynisty. W tym czasie nabór był zamknięty, nie pamiętam z jakich powodów. Wtedy istniały Canadian Pacific i Canadian National, to były dwie, narodowa czy państwowa i prywatna, firmy. Trafiłem więc tutaj do firmy, która poszukiwała specjalistów, bo moja specjalność to było diesel, skończyłem silniki spalinowe wysokiej pojemności, w Polsce silnik dieslowski lokomotywy był 2200 KM, V16.
Studiowaliśmy tutaj systemy hydrauliczne, pneumatyczne, pompy wtryskowe, no i silniki dieslowskie. To była tutaj cała nasza nauka oprócz języka angielskiego i matematyki.
W 75 roku zostałem przyjęty do firmy, która zajmowała się sprzedażą sprzętu rolniczego. Związek Sowiecki miał bardzo marny eksport do krajów zachodnich. Rosjanie sondowali tutaj rynek przez sprzedaż; była prywatna firma, która nazywała się chyba Lakefield.
Pierwsze sto traktorów sprzedano pod koniec lat 60. Zdecydowali, że powstanie firma, która zajmuje się eksportem, sprzedażą sprzętu rolniczego na terenie Kanady i Stanów Zjednoczonych. Była to jedna z pierwszych firm, które w ogóle powstały, i była kontrolowana przez firmę TractorExport. Te firmy tutaj nabyły ziemię. Rosjanie nigdy nie wynajmowali u kogoś, oni zawsze kupowali ziemię.
Tak więc to była kanadyjska firma i ta kanadyjska firma mnie przyjęła do pracy jako mechanika.
– Pan się tam sam zgłosił?
– Tak. Znalazłem ogłoszenie, że poszukują mechanika ze znajomością jęz. rosyjskiego. Wszystkie dokumenty, wszystkie sprawy techniczne były w języku rosyjskim.
Zostałem przyjęty do pracy, to był chyba lipiec, pamiętam, że było gorąco. 75 rok. I ta firma po roku, w 1976, została kupiona przez drugą firmę, która powstała w tym samym budynku, ale już była kontrolowana całkowicie przez Sowietów.
Ta pierwsza była kanadyjska tylko od marketingu, od sprzedaży, byli salesmani, mechaników dużo nie było. W 76 roku, pod koniec, zaczął się napływ personelu sowieckiego. Przedstawili nam nowych dyrektorów, którzy byli już rosyjskojęzyczni, i był generalny dyrektor, finansowy dyrektor, zastępca generalnego dyrektora ds. technicznych, ds. części, to było 5 głównych osób.
Firma już była kontrolowana przez przedstawicielstwo handlowe Związku Sowieckiego przy ambasadzie w Ottawie. Moim pierwszym przełożonym był odpowiedzialny za produkcję, nazywał się Charitow. Facet płynnie znający jęz. angielski, był odpowiedzialny za produkcję.Rosjanie zaczęli przyspieszać napływ sprzętu, tutaj do Toronto przypływały statki. Zaczął się później pomału rozbudowywać oddział w Milwaukee w Wisconsin. Komunikowałem się trochę, no i ten Charitow, jak już był napływ, zaproponował mi stanowisko supervisora, widział moje zdolności, powiedzmy, mechaników było więcej. Ciągniki trzeba było pomalować, bo okazało się, że ta fabryczna farba była złej jakości. Ale cena była rewelacyjna - 4-5 tys. dol., a kanadyjski ciągnik kosztował wtedy 15 czy 20 tys. Oczywiście też mniej paliły.
– Czyli co, lepsza była technologia sowiecka?
– To była niemiecka technologia z lat wojny.
– I ona i tak była lepsza od tej amerykańskiej?
– Tak. Tzn. pewne usprawnienia były, ale podstawowe silniki z tych dwóch fabryk, które żeśmy brali, to były na zasadzie Deutza.
– Czyli Pan zaczyna robić karierę w sowieckim przedstawicielstwie tutaj. Poznaje pan Rosjan, a oni chcą też z Panem utrzymywać kontakty...
– Im więcej ich przyjeżdżało, tym większe były wymagania, bo znałem rosyjski, a to była jedyna droga porozumienia z personelem z fabryk, który w ogóle nie znał angielskiego. Zostałem supervisorem czy foremanem, jak to nazywali. W końcu zostałem kierownikiem całych warsztatów przygotowawczych. Miałem 25-30 ludzi, biznes się rozkręcał. Sowieci brali udział w wystawach rolniczych itd. To lata 70. Byłem też wzywany na narady robocze.
– To wszystko po rosyjsku?
– Po rosyjsku, jedynie marketing, to już był personel kanadyjski.
– Ile traktorów się sprzedawało?
– Były czasy, że statki przywoziły do 500-1000 sztuk. W tej chwili trudno powiedzieć. Myśmy mieli 17 modeli traktorów.
– Kiedy się Pan zorientował, że Rosjanie mogą coś jeszcze od Pana chcieć?
– Były takie momenty. Zaczęliśmy aktywnie brać udział w wystawach; przy tych wystawach moim zadaniem było zawieźć sprzęt, trucki przygotować, traktory załadować, wyczyścić, wymalować, ustawić.
Przychodzili tam sprzedawcy amerykańscy czy kanadyjscy. Zaczęło się od tego, że niektórzy z tych doradców, którzy przyjeżdżali z ZSRS, szczególnie na czas wystaw, zbierali informacje. Chodziło o technologie. Czasami im trudno było dogadać się po angielsku albo byli z akcentem nie takim, a ja byłem na wystawach częstym gościem, więc z nimi chodziłem jako tłumacz. I tak to się zbierało te informacje.
Mieli oddzielne biuro do tego, zbierali katalogi, dane techniczne różnych wyrobów, jakie są fabryki i co robią. Ten zakres ciągle się poszerzał. No a ja już byłem zaufanym. To wszystko się pogłębiało. Chciałem im pomóc. Chociaż wtedy czasami wydawało mi się, że z tą informacją wychodzili poza... Interesowali się elektroniką, chcieli robić zdjęcia w kabinach, chcieli robić rozpracowanie nowych dashboard na tych wystawach. Nikt tam prawdopodobnie nie bronił, bo każdy mógł na wystawę wejść, usiąść sobie za kierownicą, nie było w tym nic zdrożnego i to nie była żadna tajemnica.
– Pan nie podejrzewał, że to może mieć coś wspólnego ze szpiegostwem?
– W którymś momencie doszło to do mnie, ale wtedy jeszcze nie.
– W którym momencie Pan się zorientował?
– To był może rok, 77, 78, po dobrych 3 latach. Był wtedy taki czas, że się na ryby jeździło, łódka nie była droga. Oni wędek nie mieli, musiałem postarać się o wędki. Nie wiem, czy to przy wódce, bo wtedy trochę żeśmy sobie popijali, Oleg poprosił, żeby zdobyć jakieś informacje. Oczywiście pomogłem w tym. Musiałem dzwonić, szukać takiej informacji, która nie była bezpośrednio związana z tym, co robiliśmy. I to tak to się zaczęło, potem coraz więcej, coraz więcej. On był jednym z tych, co odpowiadali za zdobywanie nowych technologii, Oleg, był finansowy dyrektor, dwóch zastępców od spraw technicznych i od zapasowych części. Oni też mieli swoje zapotrzebowania.
– Czyli miał Pan absolutne zaufanie swoich szefów?
– Absolutne. Dostawałem pieniądze, za które kupowałem części. Montowaliśmy siedzenia, bo rosyjskie siedzenia to była cerata, jak ktoś siedział na nich 5 godzin, to już sprężyna w tyłek wchodziła. Więc później kupowaliśmy niemieckie, z kontrolą, powietrzne. Później kabiny trzeba było wymieniać, cały czas rynek wymagał lepszych.
– Oni nie mogli tego w Sowietach zrobić?
– Nie, nie mieli technologii.
– Kiedy nastąpił ten przełom, że zgłosiło się do Pana RCMP?
– To było w 78 roku, pamiętam, bo sprzedałem swój dom w High Parku i kupiłem drugi. Któregoś dnia zapukało do mnie dwóch cywilów. To było wieczorem. Chcieli ze mną rozmawiać. Ja się pytam, kto oni są, a oni, że są ze służb, że reprezentują, nie pamiętam, jak to określił, i czy ja jestem łaskawy z nimi parę minut porozmawiać. Zaprosiłem ich do domu, facet wyciągnął teczkę padło nazwisko czy taki a taki tam pracuje – Tak zgadza się. – A co pan tam robi? – A czy to jakieś przesłuchanie – pytam? – No nie...
Jak już rozmowa się zrobiła rozluźniona, pytają, czy mógłbym im pomóc. Oni mnie nie namawiali, to była rozmowa luźna i w którymś momencie jeden z nich wyjął 3-4 fotografie . Oni pytają, czy ci ludzie pracują w tej firmie, że to są Rosjanie, bo oni by chcieli sprawdzić.
– Proponowali pieniądze?
– Nie, tylko pytali, czy rozpoznaję tych ludzi i czy oni właściwie pracują w tej firmie. Ja potwierdziłem, że ten jest Oleg, ten jest Sasza, ten jest Alex.
– To byli Pana szefowie?
– Szefowie. Na razie było czterech. W tamtym czasie Rosjan może było 6 czy 7.
Zanotowali nazwiska i zapytali, czy mogą za jakiś czas przyjść znowu, bo ciągle przyjeżdżają technicy z różnych fabryk, z Mińska, z Władimira, z Lipiecka, z Ukrainy, z Charkowa, z Dniepropietrowska, z Leningradu, tych fabryk jest tam masę, więc każda fabryka wysyłała swoich. Najpierw po jednym, później więcej, to zależało od sytuacji. A problemy były różne, szczególnie nagminne z przeciekami, wibracje tych silników, to nie było takie dopracowane jak dzisiaj, więc tych zażaleń było masę.
Nie odpowiedziałem ani tak, ani nie, tylko że się zastanowię. To była taka pierwsza wizyta. To trwało może pół godziny, nie więcej.
Takie spotkanie niezobowiązujące. Minęło parę miesięcy, nic się nie działo. Już nawet zapomniałem, że coś takiego było, no i po trzech miesiącach telefon do domu, czy można się umówić na spotkanie, ale już nie w domu.
Powiedziałem, że nie chcę, żeby przychodzili do domu, czy coś takiego, żeby zaproponował spotkanie w restauracji. Później spotykaliśmy się w hotelach, wszystkie hotele w Toronto chyba znam. Za każdym razem w innym.
– W pokojach hotelowych?
– Tak.
– Pan dostawał numer pokoju i oni tam byli?
– Tak. Umówiony przychodziłem, albo miałem już kartę, pokój był zarezerwowany na dzień, na noc, na dwie. Był barek z alkoholami, telewizja. Atmosfera robocza.
– Czym się głównie interesowali?
– Na drugim spotkaniu było to samo; identyfikacja ludzi. Tych, którzy tu przyjeżdżają, czy są naprawdę doradcami technicznymi i czy są wykwalifikowani.
– Ilu z nich miało podwójne zadanie?
– Byli tacy i tacy.
– Pół na pół?
– Niekoniecznie.
– Ten notatnik to są Pana notatki?
– Tak. Niektóre były moje. Notatki musiałem robić cały czas, no bo tyle informacji. Cokolwiek ja notowałem, to było ich własnością. To były ustalone zasady gry.
– Czyli kontaktowano się z Panem telefonicznie, Pan wyjeżdżał do hotelu, a tam ile czasu Pan spędzał?
– Zależy, jaki materiał żeśmy opracowywali, nieraz to było godzinę, a nieraz całą noc lub pół nocy.
– Żona nie podejrzewała Pana o jakiś skok w bok?
– Żonie z początku wydawało się, wiedziała mniej więcej.
– Nawet najbliższa rodzina nie wiedziała, że Pan współpracuje z kontrwywiadem?
– Nie. To musiało być tak dokładnie zakonspirowane.
– Zaczęli Panu płacić?
– To po jakimś czasie dopiero. Jeżeli rosła odpowiedzialność i liczba zleceń. Nigdy nie dopominałem się o to.
– Oni dyktowali cenę?
– Były takie momenty, jeżeli wiadomość, która była sprawdzana, jeżeli byli zadowoleni, i ich przełożeni, to oni wszyscy dostali. Różnie było.
– Gotówką?
– Tylko gotówka.
– Duże pieniądze?
– Różne. Nie mogę powiedzieć.
– Pan nie mógł tych pieniędzy pokazać?
– Szukałem metod, żeby upłynnić jakoś gotówkę. To był najmniejszy problem.
– A strach, bał się Pan?
– Były momenty, szczególnie jak byłem w Rosji, na wyjazdach służbowych, bo ja jeździłem jako tłumacz z wycieczkami. Organizowaliśmy wycieczki w nagrodę dla dilerów.
– Czy i czego się Pan bał, wyjeżdżając, czy RCMP zapewniało jakiś rodzaj ochrony, gdyby KGP Panem się interesowało?
– Tutaj nie. Miałem pełne zaufanie ludzi, dla których pracowałem, robiłem im wiele prywatnych przysług. Miałem dyrektora Moskalenkę, który był generalnym dyrektorem, niekoniecznie pracował dla KGB, ale jego zastępca już mógł. On dostawał zastępcę, nie miał kontroli, kto przyjeżdżał, czy ds. technicznych, czy finansowy dyrektor, nawet przyjechał jeden z awiacji, Avio Export, chodziło o sprawy samolotowe. To były ogromne centrale, pracowała w nich ogromna liczba ludzi. Tych firm stworzono 14 w zachodniej Europie, myśmy pracowali później ze Szwedami, w Anglii, Francji, Nowej Zelandii, w Stanach itd., to krytyczny moment był, jak wam wspomniałem o tym dyrektorze finansowym ze Stanów, który uciekł z pieniędzmi do CIA. Ale po tej wizycie, był z początku moment...
Ja się więcej obawiałem o nasze pobyty w Moskwie, w Mińsku czy w różnych miastach. Wiem, że byłem śledzony, ale może nie z tego powodu. Handlowaliśmy rublami. Jeżeli w tym czasie oficjalna wymiana była za 1 rubla 80 centów amerykańskich. To był śmiech. A więc na wolnym rynku sprzedawałem swoim dilerom. To byli młodzi ludzie, chcieli zabawić się w restauracji, szampanskoje wypić, pieniądze się wydawało. Chcieli kupić złoto, no więc trzeba było tysięcy rubli.
Miałem kontakty, wiedziałem, że wśród kelnerów są agenci. W Rosji był system, że babka klozetowa, babka, która prowadzi windę, na każdym korytarzu była dyżurna, która patrzyła, kto wchodzi i kto wychodzi, nie wolno było kobiet szmuglować do pokojów, trzeba było zapłacić i przekupić. Moim zadaniem było przekupić tego lokaja, babkę od płaszczy, tę babkę od windy i dyżurną na każdym piętrze i jeszcze inne różne kombinacje. Oni też nie wiedzieli, co kupować. Pamiętam, byliśmy w tym GUM – Gławnyj Uniwersalnyj Magazin, to przecież kolos jest i codziennie pół miliona ludzi. Pamiętam, że oni nie mogli znieść, jak wracali z poobijanymi żebrami, bo trzeba było łokciami do tej lady dojść.To coś okropnego było w Moskwie. Więc wiedzieli, że są w innym świecie.
– Mówi Pan o tych ludziach stąd, o dilerach?
– Tak, o Kanadyjczykach, Amerykanach.
– ...którzy jechali tam, żeby się zapoznać na miejscu?
– To była nagroda. Jeśli sprzedał powyżej 50 traktorów, mógł wysłać jednego człowieka na taką wycieczkę, szkolenie do fabryki. Z początku był Mińsk, potem zaczęliśmy tury do innych fabryk, Leningradu, Władmirca, Lipiecka, Charkowa. Tam tych fabryk pełno było.
– Czy Pan sądzi, że KGB usiłowało werbować wśród tych ludzi?
– Nie sądzę. To znaczy wszyscy byli obserwowani i raczej byli obserwowani z tego punktu widzenia, żeby nie wyłamać się. Wszystko było kontrolowane, nie można było swobodnie się poruszać.
Ja przynajmniej nie zauważyłem. Ci chłopacy byli tak zabiegani, i problem był z komunikacją, bo nikt nie znał języka rosyjskiego. Ta grupa przyjechała i mieli być zadowoleni, podszkoleni itd.
Przypomniał mi się teraz taki moment, jak w Moskwie była olimpiada w 80. roku, a tu przyjeżdżały statki i przed 80., chyba rok wcześniej, nie wiem, jak to się stało, że Rosjanie odpuścili tym wszystkim ludziom, którzy pracowali, że mogli sobie sprowadzić samochody.
Ja, jak statki przypływały, to ja odbierałem, z przedstawicielem firmy, chodziło o odnotowanie wszystkich uszkodzeń. Bo traktory były w lukach i wyciągano je, były poobijane, szyby pobite, kabiny pogięte, błotniki. Masakra była. Problem był taki, że jak przeładowali, musieli te traktory ładować na głównym decku, to myśmy mieli problem z solą, bo jak z całej serii 100 traktorów zostało na wierzchu, to jak sól morska zadziałała, to te sto było zardzewiałych kompletnie, sprzęgła, wszystko to trzeba było rozbierać na części, bo się nie dało tej soli oczyścić, bo sól weszła w sprzęt, w przewody elektryczne.
Miałem przepustkę do portu. Dostawałem zadanie od moich szefów, żeby jakiegoś np. chevroleta dwuletniego czy pięcioletniego kupić, zależy dla kogo to było. Krótko po olimpiadzie to wstrzymali. Miałem zawsze dodatkową pracę. Wchodziłem na statek, za mną wchodziła policja, celnicy, ja z dokumentami. Była odprawa.
A więc przed olimpiadą w Moskwie nasza firma zakontraktowała faceta, który robił kolorowe broszury; kanadyjską firmę z Toronto, nie pamiętam nazwy, do zrobienia kolorowych broszur na olimpiadę, a potem ogłoszono bojkot tej olimpiady. Facet się napracował, tysiące broszur zostało wysłanych do Ottawy, a Rosjanie mu nie zapłacili.
– Dlaczego?
– Bo w ostatniej chwili dołożyli zmiany i zaczęła się dysputa.
Ja o tym nie miałem pojęcia, olimpiada przeszła. Cztery lata po olimpiadzie przypływa statek, "Stanisławski", ma około 500 traktorów. Jestem na tym statku, kapitan zawsze mnie zapraszał do kabiny, zawsze miał przygotowaną wódeczkę, słone ryby. I w momencie, gdy wchodzę na statek, za mną wchodzi policja i go zajmuje. To było w gazetach opisane. Przynoszą nakaz sądowy. Oni już byli gotowi, ładowali mały towar, i mieli wyjść w morze. No i panika. Nie mogą się ruszyć, kapitan w panice. Wtedy jeszcze nie było telefonów komórkowych, szybko zjechałem na dół, nikt nie mógł statku opuścić, ale ja byłem Kanadyjczykiem. Schodzę ze statku, szybko jadę do firmy, melduję mojemu szefowi. Ten szybko do Ottawy, statek stoi i wszystko zaczyna się rozwalać.
Ten facet znalazł tu prawo z XIX wieku i sobie zażyczył 40 tys. dol., bo tyle byli mu winni. Ten z Ottawy nie, my musimy zapłacić, firma. Ale problem jest, bo facet chce, by banknoty były jednodolarowe. Teraz szukaj 40 tys. dol. w jednodolarowych banknotach...
– Dlaczego tak chciał?
– Chciał Ruskim pokazać. To im chyba krew zagotowało. Zebrali pieniądze, zażądał, żeby na statek dostarczyć, tam kamery już były, całe widowisko dla mediów. Przekazali mu 40 tys. w dolarówkach, a on wycofał nakaz, a jeden dzień kosztów portowych to sto tysięcy, no może nie sto, ale okropne pieniądze. Koszty postoju itd.
Rozmawiali:
Andrzej Kumor i Jerzy Rosa
"Goniec"
Musimy być odważni w wyznawaniu wiary
Napisane przez Wojciech Porowski5 czerwca przypada 25. rocznica święceń kapłańskich proboszcza parafii pod wezwaniem św. Maksymiliana Kolbe w Mississaudze Ojca Janusza Błażejaka. Z tej okazji poprosiliśmy Ojca o rozmowę o jego dwudziestopięcioletniej pracy duszpasterskiej.
http://www.goniec24.com/wywiady-gonca?start=252#sigProIdd2c4fb1ef7
Wojciech Porowski : Na wstępie naszej rozmowy chciałbym złożyć serdeczne gratulacje z okazji 25. rocznicy święceń kapłańskich. Kiedy świętujemy jakieś rocznice, nie sposób nie sięgnąć do początków. W związku z tym czy można prosić o krótką historię Ojca drogi do kapłaństwa i o źródłach powołania.
Ojciec Janusz Błażejak: Otóż jak sięgam pamięcią do moich lat młodości, to pamiętam, że zawsze chciałem być księdzem. Innej drogi nie znałem i o innym kierunku nie myślałem, zawsze był dla mnie ten jeden – być księdzem. To tkwiło we mnie od samego początku. Wydaje mi się, że ta moja droga do kapłaństwa została w moim przypadku wymodlona przez moją rodzinę, szczególnie przez moją mamę. Kiedy byłem małym chłopcem, miałem zaledwie trzy lata, bardzo ciężko zachorowałem. Miałem zapalenie wyrostka, który pękł i nastąpiło wewnętrzne zakażenie. Lekarze nie dawali mi żadnej szansy na przeżycie. Przez miesiąc leżałem w szpitalu w śpiączce. Moja mama w dzień i w nocy była ze mną w szpitalu, modląc się i ofiarując mnie Bogu. Być może zostało to przez Boga przyjęte i stąd moje powołanie. Trafiłem do misjonarzy oblatów – do niższego seminarium, potem do nowicjatu i do wyższego seminarium. Droga dobrze się układała, sympatycznie, pomyślnie. Nigdy nie miałem żadnych wątpliwości co do mojego powołania i drogi mojego życia.
- Przez 25 lat kapłaństwa pełnił Ojciec różne funkcje w zgromadzeniu. Był Ojciec i proboszczem, i prowincjałem, a teraz w dalszym ciągu pełni Ojciec posługę jako przewodniczący Konferencji Polskich Księży na Wschodnią Kanadę. Z perspektywy owych 25 lat kapłaństwa i wszystkich tych funkcji, które przyszło Ojcu pełnić, jak Ojciec widzi zmiany, które przez 25 lat zaszły w społeczeństwie kanadyjskim, oraz jak Ojciec ocenia stan świadomości religijnej i stan wiary zarówno społeczeństwa kanadyjskiego, jak i kanadyjskiej Polonii?
- Wydaje mi się, że dwadzieścia – dwadzieścia pięć lat temu świadomość religijna, szczególnie katolików, była w Kanadzie o wiele większa. Ci ludzie, którzy byli praktykującymi katolikami, byli naprawdę oddani, pracowici, niesamowicie ofiarni. Dbali o swój kościół, dbali o swoją parafię. Być może dlatego, że byli w mniejszości religijnej. Protestantów było o wiele więcej w Kanadzie niż katolików. Katolicy przez wiele, wiele lat, szczególnie na początku zeszłego wieku i do drugiej wojny światowej, a nawet do lat 60., nie mieli wiele do powiedzenia ani w polityce, ani w gospodarce, ani w społeczeństwie kanadyjskim. Protestanci byli górą. Dlatego też może ta grupa katolicka była bardziej zwarta, bardziej odpowiedzialna, bardziej żywa.
Kiedy patrzy się na nasz dzisiejszy, współczesny Kościół, to trzeba podkreślić, że nastąpiła liberalizacja naszej wiary, nastąpiła liberalizacja naszych poglądów. Coraz częściej sięgamy po łatwe rozwiązania naszych problemów, kryzysów, naszego nieudanego małżeństwa, naszych niepowodzeń w życiu religijnym i moralnym. Wtenczas usprawiedliwiamy się, powołując się na stronę protestancką czy na inne religie chrześcijańskie, które nie mają takich samych wartości, gdy chodzi np. o małżeństwo, o moralność czy o czystość przedmałżeńską.
A z drugiej strony, kiedy również patrzę na nasze polonijne rodziny, to jestem dalej pełen podziwu, szczególnie tu w Mississaudze w parafii św. Maksymiliana Kolbe, gdzie widzę setki młodych ludzi zaangażowanych, oddanych, którzy wiele robią i dla Polonii, i dla kościoła, którzy nie wstydzą się swojej wiary, którzy nie wstydzą się przynależności do polskiej społeczności i do tego, kim jesteśmy. Z jednej strony, nastąpiła wielka liberalizacja ogólnie w Kościele i również w Polonii, ale jest też silna grupa, która stoi bardzo mocno na fundamencie naszej wiary i kultury.
- Słyszałem kiedyś takie stwierdzenie, że trudno jest głosić Ewangelię ludziom sytym. Odnosi się to zwłaszcza do tych misjonarzy, którzy muszą się jakoś przebić z Panem Bogiem przez większe czy mniejsze poczucie sytości. Jak by Ojciec odniósł się do takiego postawienia sprawy?
- Jest to prawda, której my doświadczamy bardzo często. Słyszy się, że teraz mi Pan Bóg niepotrzebny, teraz mi Kościół niepotrzebny. Człowiek jest zajęty robieniem biznesu, stawaniem się bogatszym, wyjeżdżaniem na wakacje nawet dwa razy do roku. Ktoś dostał dobrą pracę, dobre pieniądze i nagle kościół, niedzielna Eucharystia, sprawy wiary odchodzą na drugi plan.
Ale ta sytuacja trwa do czasu. W pewnym momencie ludzie zdają sobie sprawę, że czegoś im brakuje, że nie jest to wszystko, co chcą mieć. Nagle przychodzi kryzys, kryzys małżeński, nagle przychodzi tragedia – któryś z dzieciaków rozbija się gdzieś samochodem, nagle ktoś ni stąd, ni zowąd ciężko zachoruje na raka czy na inną chorobę i nagle ci ludzie odkrywają Pana Boga w jednym momencie. Jak to przysłowie mówi, jak trwoga to do Boga. Wtedy pieniądze nie grają już roli, człowiek widzi, że to, iż jest się bogatym, też nie ma znaczenia, bo są inne wartości, któreśmy w pewnym momencie zagubili, a teraz próbujemy je na nowo odnaleźć.
Tragedią nas, Polaków, jest to, że niektórzy z nas, którzy się dorobili, próbują właśnie w taki sposób żyć, a również wykorzystując drugiego Polaka, np. nie płacąc mu za wykonaną pracę. Jest bardzo wiele osób, które przychodzą i mówią "proszę ojca, ten mi nie wynagrodził, ten mnie oszukał na kilka tysięcy", itp. Bardzo często trzeba pomóc, nawet kupując bilet do Polski, komuś, kto nielegalnie gdzieś tam pracował. To jest tragedia. Ludzie, którzy się dorobili, próbują wykorzystać tych, którzy nic nie mają. A jak trafiać do tych, którzy są nasyceni bogactwem? Oni sami muszą w pewnym momencie dojść do zrozumienia, że nie samym chlebem żyje człowiek. Wcześniej czy później łaska boża jest konieczna. Jest lepiej, jak to się stanie wcześniej, niż kiedy dotknie nas w życiu jakaś tragedia, choroba, śmierć i wtedy dopiero się nawracamy po dwudziestu – trzydziestu latach. To jest stracony życiorys, stracony kawał życia. Co to jest jedna godzina dla Pana Boga raz w tygodniu przeznaczona na niedzielną Mszę św., na Eucharystię, która jest dla nas największym bogactwem. To są pytania, które musimy sobie ciągle zadawać i ciągle na nie odpowiadać.
- Pozwolę sobie przywołać słowa Benedykta XVI wypowiedziane kilka dni temu do kolegium kardynalskiego zebranego z okazji 85. urodzin Ojca św., który wyraził się, że w dzisiejszych czasach do walki ze złem potrzebny nam jest "Kościół wojujący". Jak Ojciec odbiera te słowa zwłaszcza jako misjonarz?
- Musiałbym sięgnąć do całkowitej wypowiedzi Ojca św., co miał na myśli, mówiąc "Kościół wojujący". Jeśli chodzi tu o Kościół odważny, Kościół przebudzony, Kościół nie śpiący, Kościół idący do przodu, Kościół walczący o zachowanie swoich zasad, ideałów, wiary i tradycji – tak, zgadzam się totalnie. W to samo wierzę i to samo wyznaję.
Uważam, że nam, katolikom, dzisiaj szczególnie, w tym tak bardzo zliberalizowanym świecie, w którym żyjemy w Kanadzie, nie wolno spać nawet na chwilę. Należy nam być czujnym, nie wolno nam być wstydliwym, nie wolno nam się wstydzić np. przeżegnać się przed jedzeniem w restauracji czy gdziekolwiek jesteśmy. Kiedy patrzymy na inne wyznania, ludzie są odważni. Sikhowie nie wstydzą się nosić swoich turbanów, Żydzi nie wstydzą się nosić swoich jarmułek. Czemu my wstydzimy się nosić medaliki i krzyżyki, czemu my wstydzimy się przyznawać, że jesteśmy katolikami? Dlatego my również powinniśmy być bardzo odważni, gdy idzie o wyznawanie wiary. Jeśli tu chodzi o to, że Kościół musi być wojujący, gdy idzie o zachowanie wiary i naszych tradycji, to tak, zgadzam się absolutnie. Mam nadzieję, że to był właśnie ten kontekst w wypowiedzi Ojca św. Gdyż rzeczywiście próbuje się nas przydusić, próbuje się nam buzie zakneblować, przymknąć, abyśmy się nie liczyli w społeczeństwie. A my się musimy liczyć, bo w tej chwili najpoważniejszą, największą społecznością chrześcijańską w Kanadzie jest Kościół katolicki. Dawniej byliśmy przedostatni lub nawet na końcu. Protestantów i anglikanów było o wiele więcej. Teraz my jesteśmy tymi, którzy dzięki emigracji z Filipin, Europy i innych katolickich krajów stanowią największą grupę chrześcijan w Kanadzie i nie wolno nas spychać na drugie miejsce w społeczeństwie. Musimy być odważni w wyznawaniu naszych zasad wiary, dlatego takie marsze w obronie życia, jaki miał ostatnio miejsce w Ottawie, winny być nagłaśniane i winny stanowić aktywną formę naszego chrześcijańskiego życia.
- Jeśli można jeszcze kilka słów na temat powołań kapłańskich. W naszej parafii św. Maksymiliana mieliśmy kilka powołań i mamy je zresztą nadal. Chwała Panu Bogu za to. Modlimy się zresztą w tej intencji podczas każdej Mszy św. Z perspektywy dwudziestu pięciu lat służby kapłańskiej, jakie przesłanie mógłby Ojciec przekazać młodym adeptom kapłaństwa, czy tym, którzy może dopiero myślą o tej drodze życia?
- Cieszymy się bardzo powołaniami w parafii św. Maksymiliana Kolbe, jak w żadnej innej parafii. W ostatnim czasie było wyświęconych dwóch naszych ojców – ojciec Mieczysław Burdzy i ojciec Paweł Ratajczak oraz jeden ksiądz diecezjalny. Natomiast w najbliższym czasie, tj. 7 czerwca, święcenia kapłańskie otrzyma ojciec Marcin Serwin. Mamy jeszcze dwóch kleryków, Paul Patrick, który studiuje w Rzymie, oraz Davida Karchut, który ma przed sobą jeszcze dwa lata studiów.
Dla tych wszystkich młodych kleryków i tych, którzy myślą o kapłaństwie, mam jedną radę – nie obawiaj się. Kapłaństwo jest piękną sprawą. Jest ciężko, jest trudno, zwłaszcza na początku, ale jest naprawdę piękną sprawą. Kiedy zdecydujesz się oddać siebie Chrystusowi na jego służbę, to jest piękna praca. Praca, która przynosi dużo satysfakcji, oczywiście też dużo stresów, dużo też bólu głowy, ale jest warta zaangażowania i warto się poświęcić dla Boga.
W moim życiu kapłańskim przez 25 lat, nie miałem jednego momentu, jednej sekundy, abym żałował, że zostałem księdzem. Nigdy. Modlę się i proszę Pana Boga, aby taki moment nigdy nie nastąpił, i wierzę, że nie nastąpi.
Natomiast jeśli chodzi o młodych ojców, to moja rada jest taka: przede wszystkim trzeba być otwartym dla ludzi. Trzeba być dla nich serdecznym, być dla nich wyrozumiałym, okazać im serce. Ja zawsze to mówię moim młodym ojcom u św. Maksymiliana Kolbe, że ludzie mają wystarczająco dużo swoich problemów i kłopotów. Kiedy przyjdą do kościoła w niedzielę, muszą się napełnić dobrą, pozytywną energią. Dlatego zawsze mówię – uśmiechać się do ludzi, okazać im radość, podać im rękę. Oni są przygnębieni pracą, obowiązkami, problemami rodzinnymi, przygnębieni problemami finansowymi, wydatkami, hipotekami, które mają do spłacenia, tak że nie wolno im dodawać żadnych dodatkowych stresów. Trzeba dodać im radości, nadziei, aby odeszli stąd zadowoleni, że tę godzinę spędzili z Bogiem na Eucharystii i również z radosnym spotkaniem z kapłanem.
- Ojcze, serdecznie dziękuję za rozmowę i życzę wielu, wielu lat owocnej służby kapłańskiej.
- Dziękuję bardzo i proszę o zdrowaśkę, jak zawsze.
Rozmawiał:
Wojciech Porowski – Mississauga
O ochronie życia poczętego z Mateuszem Wojciechowskim, absolwentem Wilfried Laurier University w Waterloo i Corporate Communications i Public Relations w Seneca College, pracownikiem Campaign Life Coalition, rozmawia Andrzej Kumor.
- Zacznijmy może od rzeczy osobistej, jest Pan przekonanym obrońcą życia, kiedy Pan doszedł do takiego wniosku; jak to się stało, skoro wszyscy naokoło, czy się włączy telewizję, czy słucha innych rodzajów środków przekazu, to jest to pogląd rzadki?
- Bardzo rzadki. Udało mi się dzięki wartościom przekazanym w rodzinie, dzięki wierze w Boga, wierze katolickiej. Zawsze to był fakt, nikt tego nie kwestionował. Życie ludzkie zaczyna się w momencie poczęcia, małżeństwo jest pomiędzy mężczyzną i kobietą, to jest rodzina. To jest fakt, według nauki, nie mam żadnych wątpliwości, że jest tak, a nie inaczej. Dzięki temu. Jak byłem młody, chodziłem na rekolekcje, angażowałem się w grupy młodzieżowe, w harcerstwo, nawet się nigdy o tym nie mówiło, bo każdy wiedział.
- Uchronił się Pan od złych wpływów?
- Tak. Dopiero gdy byłem na studiach, może trochę wcześniej, w 11 i 12 klasie, wtedy zetknąłem się z ludźmi, który inaczej myślą. Usłyszałem, że to nie jest człowiek, że to jest zbiór komórek, że życie się wcale nie zaczyna przy poczęciu, tylko dopiero się zaczyna człowiek, istota ludzka, w momencie urodzenia, tak jak jest w prawie kanadyjskim.
Wiedziałem, że to nie jest prawda, i czasami się kłóciłem z moimi znajomymi, ale tak naprawdę nie brałem na siebie obowiązku bycia aktywnym w ruchu obrony życia. Nawet nie wiedziałem, że coś takiego istnieje.
- To nie jest błahy pogląd, gdzie się to życie zaczyna, to nie jest mało ważne, bo w końcu ludzie na podstawie tego podejmują bardzo ważną decyzję, o zabiciu człowieka.
- Osobiście nie znałem nikogo, kto by podjął taką decyzję. Teraz wielu takich ludzi znam, dzięki mojej pracy, ale przedtem nie. Poszedłem na Światowe Dni Młodzieży z papieżem, słuchałem papieża, słuchałem, czytałem, co papież napisał, interesowałem się świętymi, matką Teresą. I wszyscy mówili o tym, że prawo do życia to jest najważniejsze prawo i trzeba je szanować i go bronić. Wtedy się dowiedziałem, że w Kanadzie, tutaj w naszym kraju, nie ma w ogóle żadnych przepisów jeśli chodzi o aborcję.
- Można zabić dziecko bezkarnie w siódmym – ósmym miesiącu i nikt nie poniesie za to odpowiedzialności?
- Aż do dziewiątego miesiąca płód nie jest uznany jako człowiek, a więc można zabić, "bo to nie jest człowiek". I nie tylko to, ale Kanada jest krajem (razem z Chinami i Koreą), gdzie nie ma żadnych ograniczeń.
Są statystyki, które mówią, że 90 proc. aborcji jest dokonywanych nie dlatego, że życie matki jest zagrożone albo dziecko jest chore, ale dlatego, że jest to wybór życiowy – nie chcę mieć teraz dziecka . Taki wybór stylu życia.
Wtedy sobie pomyślałem, to niemożliwe, i dopiero wtedy zacząłem się bardziej tym interesować. Dowiedziałem się, że jest ruch w obronie życia.
- Tam Pan pracuje?
- W Campaigne Life Coalition to nie jest organizacja polityczna, oficjalna ogólnokrajowa w Kanadzie, która już przez 30 lat walczy, aby stworzyć prawo przeciwko aborcji, aby aborcja nigdy nie była legalna.
- Campaigne Life Coalition chce zdelegalizować aborcję?
- Całkowicie, bez żadnych wyjątków. Wierzymy, że życie ludzkie trwa od momentu poczęcia, więc nie można wybierać, że np. do trzeciego miesiąca można zrobić aborcję, a po tym już nie można. To nie ma sensu, to tak jakby ktoś w szkole w klasie powiedział: pół klasy, ci którzy skończyli 10 lat, mogą ze mną pójść, a ci którzy nie skończyli, to się ich zabije.
- Część ludzi mówi, no, ale od kiedy to życie się zaczyna; może nie w chwili poczęcia, mówią niektórzy, ale powiedzmy za trzy czy cztery dni, kiedy ten organizm, który się rozwija, zaczyna nabierać jakichś kształtów, bo w momencie kiedy to jest tylko taka grupa komórek, to wtedy można to usunąć. Temu służą np. tabletki poronne czy środki jak spirala, która nie pozwala na zagnieżdżenie się zapłodnionego jaja.
- Ta "medycyna", antykoncepcja powoduje aborcję, bo od momentu gdy jajo jest zapłodnione, staje się człowiekiem, a więc człowiek jest już stworzony.
- Pan w to wierzy, czy ma Pan coś więcej niż własne przekonania, aby to uzasadnić?
- Ja w to wierzę, ale nawet nie mówiąc o wierze czy religii, to jest naukowy fakt.
- Fakt biologiczny?
- Tak, fakt biologiczny. Nawet w 9 klasie w szkole podstawowej w książce do biologii jest to napisane, że życie ludzkie zaczyna się w momencie zapłodnienia. Od tego momentu trzeba szanować to życie.
- Ale skoro w podręczniku jest napisane, że życie się zaczyna w momencie zapłodnienia, to jaka jest później podstawa tłumaczenia tych wszystkich ludzi, którzy mówią, że nie?
- To jest właśnie problem. Przez ostatnie 30 lat – dzieje się to na całym świecie – ale mówmy o Kanadzie, to jest propaganda śmierci, bo przez 30 lat, jeśli chodzi o media, o rząd, reklamy różne, pop-kulturę, non stop wmawiają ludziom, zwłaszcza młodzieży, że to nie jest człowiek, że ciało kobiety jest ważniejsze niż ciało małego dziecka.
Taka silna propaganda jest już przez 20 – 30 lat, i przez to ludzie, jak kończą szkołę średnią, jeśli nie mają silnych podstaw wyniesionych z domu, z rodziny, to wtedy od razu wierzą w to, i nawet niczego nie kwestionują. W różnych TV show pokazują kobiety, które już wszystkie miały aborcję, jest to takie powszechne, normalne. I przez to ludzie nawet nie myślą o tym.
Przez to, że się o tym nawet nie mówi, tak jak w rządzie kanadyjskim, gdzie zamyka się nawet szansę na rozmowę, to ludzie wpadają w zakłamanie.
Często, gdy z grupą młodzieżową albo z moją organizacją idziemy na ulice i rozmawiamy z ludźmi albo mamy jakąś konferencję, to od razu, jak człowiek zastanowi się, o co chodzi, to od razu staje się przekonany, bo biologia mówi prawdę.
Nie można mówić, że to nie jest człowiek, bo to jest człowiek. Jeśli ojciec jest człowiekiem, mama jest człowiekiem, to dziecko będzie człowiekiem.
- A skąd jest ta cywilizacja śmierci, jakie jest jej źródło?
- Trudno powiedzieć. Jeśli mówimy od strony religii, to każdy wie, że to jest bitwa, to jest bitwa między złem i dobrem. A więc ta cywilizacja śmierci spowodowana jest pychą ludzką. Nie mogę palcem pokazać, że to ten człowiek jest za to odpowiedzialny albo tamten.
W kulturę śmierci wchodzi seksualizacja młodych ludzi, pornografia, eutanazja, to że nie ma szacunku do starszych ludzi, nie ma szacunku do małżeństwa, nie ma szacunku do rodziny.
- Widzimy to dookoła, ale dlaczego tak jest?
- Pycha ludzka, zakłamanie, czasami człowiek jest ofiarą tego, że nawet nie wie, co się dzieje wokół niego, ale żyje, bo jest mu tak wygodniej, wpada w takie zakłamanie.
Tam gdzie pracujemy, robimy duży lobbing, chodzimy do różnych posłów na poziomie federalnym i prowincyjnym, a także w miastach. Często spotykamy się z takim zachowaniem tych ludzi, że oni nawet nie chcą o tym mówić, bo się boją, nawet nie chcą podjąć dyskusji, a więc jest już takie wielkie zakłamanie.
- Boją się otoczenia?
- Boją się otoczenia, boją się też bardzo mediów liberalnych, które od razu ich zaatakują. To widać, ale też z drugiej strony, jest dużo posłów, którzy non stop mówili, byli otwarci – mówili "ja jestem za obroną życia", i co cztery lata wygrywali wybory...
- Można więc jeszcze powalczyć?
- Oni mają dużo wsparcia od ludzi takich jak my, nasza organizacja, my mamy około stu tysięcy ludzi wspierających w całej Kanadzie. A więc trudno powiedzieć, skąd to wszystko pochodzi, ja wiem, że to pochodzi od zła. Jeśli człowiek wierzy w Szatana, to wie, że to od Szatana pochodzi, ale też wie, że to się bierze ze słabości ludzkiej i niestety jesteśmy wszyscy tego ofiarami. Jeśli człowiek nie ma wsparcia w rodzinie, nie ma wsparcia w szkole, to bardzo łatwo wpaść w to...
- Przepraszam, że wejdę Panu w słowo. Kiedyś rozmawiałem z takim bardzo mądrym księdzem i on powiedział, że po to, żeby zabić drugiego człowieka, to trzeba najpierw dać się oszukać.
- Tak, zgadzam się kompletnie z tym. I minimum sto tysięcy kobiet w Kanadzie daje się oszukać, żyją w tym zakłamaniu.
- Pana organizacja walczy o to, żeby zmienić prawo. Ale czy zmiana prawa załatwi sprawę, czy to jest dobra ścieżka? Bo w końcu w Rumunii w czasach komunistycznych, aborcja była całkowicie nielegalna, a istniało podziemie aborcyjne, wycieczki aborcyjne itd.
Podobna sytuacja jest też w Polsce, gdzie prawo jest dosyć restrykcyjne, ale nic nie stoi na przeszkodzie, żeby Polka wsiadła w samolot, pojechała do Czech, pojechała do Wielkiej Brytanii i tam zabiła swe dziecko.
Co zatem jest jeszcze potrzebne? Bo w końcu dziecko, które się poczyna w ciele matki, nie bywa zauważane przez osoby postronne. Więc jak prawo ma działać, skoro nie wiadomo, że doszło do przestępstwa?
- Podam przykład. Gdy było niewolnictwo w Ameryce, w XIX w., a nawet później, jak był ten wielki rasizm wobec Murzynów, ludzi z Afryki, prawo musiało być najpierw zmienione, żeby zaakceptować tych ludzi jako ludzi, że to są ludzie, którzy powinni mieć takie same prawa jak inni.
Gdy to prawo zostało już zatwierdzone, wtedy można było myśleć o innych sprawach, o edukacji, o tworzeniu systemów wsparcia, które by pomagały tym ludziom zintegrować się, znaleźć pracę, szkołę itd.
Tak samo tutaj, w Kanadzie, musimy najpierw uznać, że człowiek od momentu poczęcia jest człowiekiem i potrzebuje ochrony prawnej i państwowej. Jak to już będzie prawnie stwierdzone, to wtedy możemy podjąć następne kroki, kolejny etap, i wtedy działamy.
A więc teraz, co robimy, żeby pomagać tym kobietom, które kilkanaście lat, są w ciąży, rodzice je z domu wyrzucili, chłopak je zostawił... Dużo pracujemy z organizacjami, które właśnie pomagają takim dziewczynom, kobietom. Bo fakt jest taki, jak już mówiłem, niestety 90 proc. kobiet dokonuje aborcji nie dlatego, że muszą mieć, bo np. mają raka, życie matki jest zagrożone.
W Kanadzie nawet nie istnieje taka sytuacja, że naprawdę życie matki jest zagrożone, bo medycyna tak się rozwinęła, że w każdej takiej sytuacji da się ratować i mamę, i dziecko.
My nie jesteśmy organizacją polityczną, działamy, żeby stworzyć prawo w Kanadzie, żeby aborcja była kompletnie nielegalna, we wszystkich sytuacjach, ale równocześnie pracujemy w zakresie edukacji, chodzimy do szkół, nauczamy dzieci, mówimy o faktach biologicznych, o argumentach przeciwko albo w obronie życia.
Bo trzeba najpierw zmienić mentalność ludzi, żeby zaakceptowali, że człowiek w łonie matki jest człowiekiem i potrzebuje takich samych praw jak inni ludzie. Jak ludzie zrozumieją, że aborcja to zabicie człowieka, to wtedy zacznie się zmieniać kultura.
- Czy nie jest to czasem walka z wiatrakami, taka donkiszoteria? Dlatego że aborcja czy dostęp do aborcji jest częścią całej tej kultury permisywizmu, że tak powiem, oderwania seksu od prokreacji, uznania seksu za czynność rozrywkowo-rekreacyjną, i następnie zniszczenia rodziny. Dostęp do aborcji to tylko jeden element tego współczesnego "postępowego świata". Czy Pan się spodziewa, że ta kultura odejdzie? Za czasu mojego życia, widzę raczej wielką ekspansję tej kultury. To, co się dokonało w latach 60., tak zwana rewolucja seksualna, to trwa nadal i jesteśmy świadkami kolejnych...
- Dlatego właśnie potrzebna jest rewolucja życia. Tak samo jak w latach 60. cały ten ruch hipisów, ci młodzi ludzie, którzy wyznawali liberalny seks, narkotyki, komuny, teraz coś takiego znów musi się stać. Na Marszu Życia w Ottawie, 80 proc. ludzi to są młodzi.
Oni nie biorą narkotyków, nie uczestniczą w rewolucji seksualnej, to są ludzie, którzy naprawdę wierzą w biologię, w życie rodziny i celebrują to życie. Matkę, ojca, dziecko. Mnie się wydaje, że oni muszą stworzyć rewolucję życia, która po prostu rozwali albo zatrzyma tę ekspansję śmierci czy rewolucji seksu.
Gdybym nie wierzył w to, że tak się naprawdę stanie, tobym nie pracował tam, gdzie pracuję, to normalne.
Czy to się stanie za naszego życia? Nie wiadomo. Teraz właśnie będę miał pierwsze dziecko, syna, mam nadzieję, że będziemy mieć wiele więcej dzieci, ale może za ich życia to się stanie, nie wiadomo.
Ważne jest to, aby ludzie naprawdę wierzyli, że kultura życia pokona kulturę śmierci. Musimy w to wierzyć, bo jak nie, to wtedy nie ma życie sensu.
Znów mówiąc o wierze, jeśli chodzi o błogosławionego Jana Pawła II, on to zawsze mówił, cały jego pontyfikat był o tym, że trzeba zmienić nasz świat i wprowadzić kulturę życia. I bardzo dużo ludzi, młodych zwłaszcza, do serca sobie wzięło te słowa, te hasła.
Tak naprawdę, to kto nie chce mieć szczęśliwej rodziny, żony, męża, dzieci? To jest normalne, to jest w naturze ludzkiej, że każdy chce być kochany i kochać.
A kultura śmierci głosi bardzo egoistyczny pogląd na życie. Dużo kobiet, zwłaszcza tych młodych, mówi, że one miały aborcję nie przez to, że chciały, tylko że myślały, że nie mają żadnej innej opcji, że albo chłopak je zostawił, albo zmusił do tego, albo matka zmusiła.
Wiele kobiet robi aborcję, bo czują, że nie ma innego wyjścia.
A jako kultura życia, my musimy im dać tę opcję, musimy im pomóc, powiedzieć im: słuchaj, są inne możliwości, po pierwsze, nie jesteś sama, my możemy ci pomóc, to twoje dziecko tak dużo ci da w twoim życiu.
Sam pomysł zabicia swojego dziecka nigdy nie powinien powstać w głowie żadnego człowieka. I często nie powstaje, ale przez brak wsparcia, przez to, że jest taka kultura, która namawia na to, to niestety te młode dziewczyny idą do tych klinik i płacą za to, żeby doktor im zabił własne dziecko.
Takie są realia tego życia w Kanadzie. Ale widzę zmiany, widzę zmiany w młodych ludziach, w szkołach średnich, na uniwersytetach. Oni widzą, że aborcja to zabicie człowieka, że eutanazja to zabicie człowieka i oni tego nie chcą.
Kultura życia jest naprawdę bardzo widoczna. Nie mówię o milionach ludzi, ale ich liczba zaczyna wzrastać. To widoczne podczas Marszu Życia, gdzie 80 proc. uczestników to ludzie młodzi. To są ludzie, którzy chodzą do szkoły, mają pracę, mają małe dzieci, i to widać. Znam wielu starszych, którzy też chodząc na te marsze, mówią, że są pełni nadziei, jak widzą tych młodych, wierzą, że ruch w obronie życia nie zginie, że będzie kontynuowany.
To jest właśnie taki element mojej pracy, który mi naprawdę dużo nadziei daje i też siły, bo wiem, że nie jesteśmy sami.
Jak się patrzy na ruch "Solidarności" w Polsce, na to co Jan Paweł II zrobił w Polsce, żeby rozwalić komunę – to coś, co się musiało stać, żeby ich poderwać do działania.
Mam nadzieję, że tutaj, w Kanadzie, ludzie młodzi tak samo do tego punktu dojdą, że zostawią telewizję, Internet, gry na komputerze i wyjdą z domu i coś zrobią.
To jest bardzo ważne, bo od roku 88, kiedy w Sądzie Najwyższym była sprawa Morgentalera, gdzie zniesiono wszystkie ograniczenia, od tamtego czasu każde dziecko urodzone po 88 roku jest to "survivor". One przeżyły, udało się im. I dużo młodych ludzi wie o tym, zdaje sobie sprawę, że im się "udało".
- Ronald Reagan powiedział, że paradoksalnie wszyscy, którzy są za aborcją, już się urodzili...
- Cały ruch proaborcyjny jest naprawdę smutny. Kiedy rozmawiam z ludźmi, którzy walczą przeciwko nam, twierdząc, że potrzebujemy prawa do aborcji, to często w nich widzę cierpienie, dużo cierpienia. Oni może przez to przeszli, może w rodzinie byli niekochani i jakoś kierują to swoje cierpienie w złą sprawę.
Na koniec bardzo zachęcam, żeby Polonia, która zna cierpienie, jeśli chodzi o komunizm, i wie, co to znaczy śmierć, zagrożenie życia, jako ludzie, którzy to przeszli, pokazała tu, w Kanadzie, że aborcja, ta cała kultura śmierci nie skończy się dobrze.
Polonia ma bardzo wielki potencjał, mamy teraz kilku posłów, którzy są Polakami, i trzeba ich wspierać, bo niestety rząd Harpera – on teraz ma większość – mógłby, ale mówi, że nie chce, premier się po prostu boi, jest tchórzem. Boi się zwłaszcza mediów liberalnych.
Tych naszych posłów trzeba wspierać, dzwonić do nich, rozmawiać, mówić: słuchaj, ja cię popieram, mów o aborcji, nie jesteś sam. Często posłowie potrzebują tego wsparcia, bo jak go nie mają, to niestety się boją, to jest bardzo ważne.
- Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiał
Andrzej Kumor
Mississauga
Grzegorz Braun: Najpierw musimy Polskę odwojować (2)
Napisane przez Grzegorz BraunNajpierw musimy Polskę odwojować (2)
19 maja br. w kościele Matki Bożej Królowej Polski w Scarborough (Toronto) odbyła się projekcja najnowszego filmu Grzegorza Brauna pt. "Poeta Pozwany", a po filmie odbyła się dyskusja Polonii kanadyjskiej z reżyserem filmu. Spotkanie zorganizowała grupa "Tajne Komplety" z inicjatywy pana Romana Dorny, a prowadził je Andrzej Kumor, redaktor naczelny tygodnika "Goniec". W spotkaniu z Grzegorzem Braunem uczestniczyło prawie 100 osób. Licznie zgromadzeni Polacy zadawali wiele pytań na temat obecnej sytuacji w Polsce oraz wizji Polski na najbliższe lata.
***
Na co nie dać się nabrać? Oni będą próbowali przetasować, zamieszać, przeprowadzić kryzys kontrolowany, bo im się już zgrały te wszystkie atuty, te karty, ale nowe rozdanie przeprowadzić tej samej stałej karty. Teraz proszę zauważyć, takie są różne operacje.
W zeszłym roku ewidentnie szykowali pana Grzegorza Schetynę, tak go dystansowali, że on taki odsunięty, skrzywdzony, i to byłby wtedy taki wariant, że Tusk się zgrał i wtedy wraca Schetyna jako Gomułka na fali przemian październikowych skrzywdzony przez Bieruta.
To może nie wyjdzie, no to teraz próbują z Gowinem, że Gowin, stanowczy, konserwatywny, żąda od Rosjan szczątków tupolewa. Dwa lata i on teraz żąda. Jaki stanowczy, jaki zdystansowany. Co jeszcze wymyślą, nie wiem, dlatego że pomysłów będzie bez liku. Niczym innym się nie zajmują. Owszem, jest coś, czym się jeszcze zajmują, to znaczy myślę, że niektórzy zajmują się jednak przelewaniem pieniędzy na bezpieczne konta i sprawdzaniem rozkładu lotu na Okęciu, niektórzy się tym zajmują na pewno. Ale poza tym ci, co muszą trwać na posterunku, no to właśnie wymyślają takie pomysły. Państwo się nie dajcie za łatwo na te pomysły nabrać.
Pytanie z sali: Czy się zmieni ekipa, czy jest jakakolwiek szansa, żeby w tym polu minowym wymanewrować coś dobrego dla Polski?
Ja dlatego mówię o tych wszystkich sprawach strasznych i bardzo niebezpiecznych, że tak w ogóle jestem przekonany o nieprzeterminowanej wartości projektu politycznego pod nazwą Polska. Ja jestem przekonany, że ten projekt, mając tak świetną przeszłość, ma przed sobą znakomite perspektywy, a to jest, ma niewygasłą i niewykonaną misję cywilizacyjną.
Tą misją, z mojego punktu widzenia, jest zabezpieczanie i wspieranie Kościoła powszechnego. Polska się w tym specjalizowała, niekoniecznie zawsze byliśmy najlepsi w tej konkurencji i nie zawsze byliśmy dostatecznie wierni i uparci, no ale tak jak w XVIII w. nie można było dokonać ostatecznego zamachu na papiestwo bez zniszczenia największych państw katolickich i bez strącenia korony koronowanych głów katolickich we Francji, Hiszpanii, w Polsce, tak i dzisiaj nie można.
Projektanci nowej wieży Babel, budujący nowy wspaniały świat, nie mogą ziścić swoich planów bez ostatecznej rozprawy z Kościołem katolickim, a Kościół katolicki nie zginie póki co, póki nie jest ostatecznie rozwiązana kwestia polska. I to nie jest z mojej strony jakiś przejaw megalomanii, po prostu tak to wygląda, taka jest geopolityka i geoteologia, że tak powiem, światowa. I nie jest to dla nas powód do popadania w jakąś megalomanię, w jakieś napady nieuzasadnionej dumy i pychy, to jest dla nas po prostu jakiś obowiązek, to jest dla nas zadanie do wykonania.
Sądzę, że Polska z powodzeniem może dalej zawalczyć o te sprawy i że do tego jest stworzona przez Pana Boga, że dlatego Pan Bóg dopuścił do tego, żebyśmy zaistnieli, i nie pozwolił nam całkiem sczeznąć i zadbał o to, żebyśmy po tysiącu lat mimo tylu nieprzyjemnych przygód w ostatnich trzech, czy nawet czterech stuleciach, żebyśmy mogli dalej się po polsku komunikować i po katolicku wierzyć, więc po prostu nie można tego stracić.
W związku z tym czujcie się teraz państwo przeze mnie zarażani optymizmem, ogromnym optymizmem, bo ten optymizm wiąże się z poczuciem takim, że gra trwa, że właśnie jeszcze nie wiadomo, ile stuleci i ile tysiącleci przed nami jest tej gry, zanim właśnie Pan Bóg nie zakończy tego etapu rozgrywki.
Ponieważ dalej mamy dane do tego, żeby w tej rozgrywce uczestniczyć, to tym większy będzie nasz grzech zaniechania, jeśli dopuścimy do wyautowania nas, do przeniesienia nas na jakąś tam ławkę rezerwowych czy na jakieś boczne boisko. Nie możemy do tego dopuścić, a o to gra się w tej chwili toczy. I atak jest już całkiem bezpośredni, na sakramenty.
W "Tygodniku Powszechnym" dwa tygodnie czy tydzień temu był taki temat numeru. Nie wiem, czy wszyscy państwo wiecie, "Tygodnik Powszechny", niegdyś katolicki. Niektórzy ciągle niestety myślą, że to jest pismo katolickie. I tam był taki temat numeru, że spowiedź dzieci tak bardzo frustruje, więc może by tak najpierw pierwsza komunia, a potem spowiedź. Naprawdę, to nie jest żart, ja tego nie wymyśliłem.
Zobaczcie państwo, że z drugiej strony, powinno to nas może nie rozweselać, ale powinno to nam się pozwolić rozluźnić, dlatego że tak szybko okazuje się, że wystarczy poskrobać, że nie trzeba głęboko grzebać, i okazuje się, że ta ofensywa antycywilizacyjna, ta walka ideologiczna prowadzona z nami, z polską narodowością – jak to tutaj pięknie rozszyfrowuje pan Jarosław Marek Rymkiewicz – że ona ma takie istotne cele, że trzeba uderzyć we wszystko co najświętsze. I w związku z tym znowu bez megalomanii, ale po prostu czujmy się uczestnikami istotnej rozgrywki. To nie jest marginalne, co się w Polsce i co się z Polską dzieje. To jest pierwszoplanowe.
Jakie są perspektywy? Nie ma drogi na skróty. Niestety, kościół, szkoła, strzelnica. Ale dzieci szybko rosną. Dobra wiadomość jest taka, że elementem planu zbawczego dla Polski, świata i Kościoła, niezbędne jest także, żeby w ogóle miał kto chodzić to tego kościoła, szkoły i strzelnicy, prokreacja. To jest najprzyjemniejsza część zbawiania Polski, Kościoła i świata, więc wszyscy powinni hurmem do tej akcji się przyłączyć i za jakiś czas coś z tego wyniknie.
Chodzi tylko o to, żeby Polacy w tej chwili nie dali się pozabijać na tej wojnie czy w tym stanie wojennym, żeby się po prostu fizycznie nie dali wykończyć, bo może ci dziwni ludzie, którzy przeprowadzili zamach smoleński, to może oni tak kombinują, że już może za bardzo ta trawa odrosła i znowu trzeba troszeczkę Polaczków zepchnąć do dołu z wapnem. Ja bym tego wcale nie wykluczał, bo to są źli ludzie najwyraźniej. Po prostu to są źli ludzie. A po drugie, nie trzeba się pozwolić doszczętnie ograbić, i nawet na dodatek coś trzeba oszczędzić i zarobić. Pan Stanisław Michalkiewicz wzywa Polaków – Polacy, bogaćcie się! – i niektórzy potrafią się na to żachnąć. Mówią nie, my tutaj biedni, a on tam bogaćcie się.
Najpierw musimy Polskę odwojować, a jak Polska będzie, to ona wszystkim powinna dać. Nie, nic Polska nie tylko nie powinna, ale po prostu nie da nic nikomu, czego Polacy sami nie zarobią. I to z kolei, proszę państwa, więcej tu was na emigracji rozumie ten właściwy porządek rzeczy, statystycznie, niż ludzi w Polsce. I to jest na przykład, ten komunikat, to jest ta sprawa, w której wy możecie wiele zdziałać. Możecie pomóc zwalczać ugruntowane w narodzie polskim przesądy socjalistyczne, przesądy antywolnorynkowe, antykapitalistyczną retorykę jakichś politruków, która ciągle ma prawo obywatelstwa w kraju. A tu na emigracji zdrowego, wolnościowego, ze szczególnym uwzględnieniem wolności gospodarczej myślenia, jest, jak mniemam, sporo, właśnie dlatego, że jeżeli ktoś stanął na nogi tutaj, na emigracji, to stanął sam, tak naprawdę nikt tu nikomu niczego nie ofiarowuje w prezencie, tylko trzeba sobie poradzić.
Ponieważ wy to wiecie, w związku z tym to wy jesteście być może posiadaczami tej szczepionki, która może pomóc zwalczyć tę infekcję, tę francę – przepraszam – socjalistyczną, która ciągle gdzieś tam krąży w tym krwiobiegu polskiego narodu w kraju. Polskiego narodu mówię, ale w istocie nie jest to wszystko polski naród.
Polaków wśród mieszkańców Polski jest wcale nie większość, reszta to są tubylcy, w najlepszym wypadku tubylcy, którzy nie chcą nawet się dowiadywać, co tutaj się dzieje. Ale dobra wiadomość jest taka, że – to jest moja intuicja, tzn. taki mój rachunek nieoparty na badaniach statystycznych, bo nie mam takich możliwości egzekucyjnych, żeby takie badania przeprowadzić – ale ja sądzę, że tych Polaków, którzy są Polakami świadomymi, którzy chcą państwa polskiego, którzy się nie rozstali z ojczyzną, tak jak to zrobił rząd telewizyjny – bo to są po prostu ludzie, którzy nie wierzą w żadną Polskę, to jest dla nich ciężar i oni za dobrze wiedzą, że to jest niemożliwe – a więc tych Polaków, którzy są tego świadomi, chcą, ja sądzę, że jest ich więcej niż tych równie zadeklarowanych, ale sprzedawczyków.
Po stronie tych sprzedawczyków mogą być różne wielkie możliwości, oni mają "Gwiazdę Śmierci" jedną, drugą, trzecią, mają te pieniądze, które ukradli, mają te pieniądze, które pozwolili im pomnażać generałowie i pułkownicy bezpieki w toku transformacji ustrojowej.
Ale jak Pan Bóg dopuścił do istnienia, to dopuścił, tylko trzeba się w ten kijek wyposażyć.
Strzelnica, proszę państwa, nie od razu trzeba fundować wnuczkowi kałasznikowa, wystarczy wiatróweczka. Wystarczy wiatróweczka i wokół tego mogą narosnąć inne piękne sprawy, dlatego że strzelanie precyzyjne ćwiczy koncentrację, dziecko od razu będzie miało o pół stopnia lepszą ocenę z matematyki, to będzie w ogóle wychowawcze. Uczy odpowiedzialności, uczy współpracy w kolektywie, żeby się nawzajem nie zastrzelić. Lansujcie państwo taką modę, w niedzielę po sumie na strzelnicę, nie do galerii handlowej, nie do malla, tylko na strzelnicę.
Ileż to dolarów kosztuje kupić paczkę śrutu, i jeszcze jak babcia czy dziadek wnuczka zaprowadzi, to z tego więzy rodzinne, piękne wspomnienia później będą. Naprawdę, świetna sprawa.
- Czy mógłby pan przedstawić dwa scenariusze rozwoju sytuacji w Polsce w kontekście politycznym, w ciągu najbliższej pięciolatki? Pierwszy jest scenariuszem optymistycznym, drugi scenariuszem pesymistycznym.
- Może ja w odwrotnej kolejności, może ja najpierw czarny scenariusz rozwinę. Czarny scenariusz jest taki, że nie wcześniej niż po inauguracji olimpiady w Londynie i nie później niż przed wyborami prezydenckimi w Stanach Zjednoczonych, a więc w sierpniu, wrześniu, październiku tego roku, zaczyna się trzecia wojna światowa. Imperium amerykańskie wraz z armią państwa położonego w Palestynie dokonuje ataków na państwo perskie, Iran, i my jesteśmy sojusznikami w tej wojnie. Tak, istotnie, polskie F-16 ćwiczyły na pustyni Negev, są fotografie z tych manewrów, można zobaczyć w Internecie. Kto dowodzi naszymi polskimi F-16? Dowodzą w takich manewrach różni wojskowi, dzielni piloci utalentowani, między innymi pan generał Eshel. Pan generał Eshel, który stał się postacią publiczną, po tym jak dziewięć lat temu, jeszcze nie w stopniu generalskim, wziął udział w pokazach lotniczych w Polsce, razem ze swoją ekipą supermyśliwców, i w drodze powrotnej, za zgodą władz polskich, przeleciał nad obozem koncentracyjnym Auschwitz-Birkenau po to, żeby oddać lotniczy salut w tym miejscu na pamiątkę, z jednej strony, zbrodni, a z drugiej strony, na znak, że naród żydowski żyje i zebrał siły. Na dole, na terenie obozu, przyglądali się temu przelotowi zebrani w liczbie stu kilkudziesięciu wyżsi oficerowie armii izraelskiej różnych specjalności. I otóż przeleciał pan generał Eshel nad Oświęcimiem, ale złamał ustalenia, bo miał zgodę na przelot nie niżej niż pułap chmur, a przeleciał tak nisko, jak się da. No i kiedy go pytano, powiedział ni mniej, ni więcej: osiemset lat słuchaliśmy Polaków i więcej już nie musimy.
Co wysnuwam z tego zdania, jak interpretuję takie zachowanie takiego wybitnego lotnika, takiego wybitnego wojskowego? Interpretuję to w taki sposób, że najwyraźniej pan generał, który jest dziś typowany na dowódcę tej operacji lotniczej, tego ataku na Iran, tak wyraźnie został wyedukowany. Nauczono go jakiejś fałszywej historii, w której my jesteśmy czarnymi charakterami, my jesteśmy jakąś stroną, która reprezentuje, w mniemaniu pana generała, jakieś przykre zaszłości, ośmiusetletnie zaszłości. I teraz ten pan generał ma dowodzić w wojnie, w której my mamy wziąć udział. Oczywiście przede wszystkim w sferze propagandowej mamy wziąć udział w tej wojnie. Nie przeceniajmy, z całym szacunkiem dla naszych wspaniałych lotników, potencjału militarnego tych F-16. Chodzi o wymiar propagandowy, chodzi o to, żeby były zdjęcia w Internecie i żeby było jasne, że jesteśmy stroną, że jesteśmy koalicjantem.
Zapowiedziane zamachy terrorystyczne na Euro 2012. Bardzo dobry pomysł, jak już powiedziałem wcześniej, na zrolowanie, z jednej strony, problemów ekonomicznych, z drugiej strony, zalegitymizowanie wzięcia za twarz genialnego, z trzeciej strony, świetny pomysł takie zamachy terrorystyczne na zrolowanie tematu zamachu smoleńskiego. Jedną masakrą można przykryć drugą masakrę. Oby się to nie wydarzyło.
Ja na pańską prośbę snuję czarny scenariusz. Do czego służyć też ma wzięcie za twarz Polaków? Ma służyć temu, żeby się nie wybudzili, a jak się wybudzą, to żeby nie wierzgali, kiedy będzie się realizować scenariusz ewakuacji paru milionów mieszkańców państwa położonego w Palestynie, w wypadku gdyby taka ewakuacja okazała się niezbędna. A jak się już zaczyna trzecią wojnę światową, to różne rzeczy mogą się przytrafić. I ci sami wojskowi, z panem generałem Eshlem, i zapewne podobnie jak on wyedukowani, muszą mieć takie plany, dlatego że inaczej byliby zdrajcami stanu swojego własnego państwa, byliby złymi wojskowymi, byliby złymi ministrami, premierami. Oni muszą mieć plan B, C, D i tak dalej, muszą mieć zatem plan, jak każdy dowódca odpowiedzialny, plan odwrotu, musi być plan ewakuacji. No to dokąd ta ewakuacja? Gdzie w świecie znajdzie się takie państwo, które przyjmie nie mówię parę milionów, ale przynajmniej parędziesiąt tysięcy uchodźców? Nie ma takich państw. To obserwujemy, kiedy jacyś Albańczycy próbują się przedostać do Włoch na paru łódkach i jak ich stamtąd gonią. Otóż nie ma takich państw, ale jest dobra wiadomość dla izraelskich generałów. Jest w Europie taki kawałek mapy, gdzie – jak się zdaje – nie ma żadnego państwa. Tam można wiele. Czy ci generałowie mają możliwości egzekucyjne na terenie Rzeczypospolitej Polskiej? No, mają takie możliwości, gdyż przecież Rzeczpospolita pozwala na to, żeby obnosili się z bronią palną funkcjonariusze pilotujący wycieczki uczniów izraelskich do Polski. Oni na terenie Rzeczypospolitej mają taki niesłychany przywilej, że mogą wymachiwać gnatami i nie trafiają do więzienia i nikt im tej broni nie odbiera, bo wolno, bo mogą. No więc skoro mogą przywozić pistolety, skoro mogą na przykład na jedną noc zamknąć lotnisko na Okęciu, mogą takie rzeczy, to mogą wszystko, proszę państwa. To znaczy, że działają eksterytorialnie.
Rozwijam czarny scenariusz – jeden mój warszawski kolega mówi, do sojusznika przecież chyba nie wysyła się komornika. Otóż taki komornik został do nas wysłany wielokrotnie. Przez pierwszą dekadę postpeerelu te sprawy były jeśli nie ukryte, to w każdym razie bez wielkiej ostentacji były prowadzone. Od dziesięciu lat, od wejścia w nowy etap operacji zniesławiania Polaków i korygowania historii XX wieku ze szczególnym uwzględnieniem historii II wojny światowej i zagłady Żydów w Europie, od kiedy ta operacja weszła w nowy etap, pojawiła się nowa jakość. Polacy już nie tylko świnie, tak jak w komiksie amerykańskim świnie przyglądające się biernie zagładzie, ale współuczestnicy i współwykonawcy. Ba, już może nie współ-, tylko po prostu wykonawcy zagłady. Bo przecież nie ma już żadnych Niemców w historii zagłady, są enigmatyczni naziści. A jak produkuje się film, dajmy na to, o Eichmannie, amerykański, to akurat tak się składa, że ze wszystkich jego współpracowników wymienia się akurat tego, którego nazwisko brzmi po słowiańsku, i jeszcze deformuje się wymowę, zniekształca się to nazwisko, tak by brzmiało po polsku.
Państwo widzicie tę operację, czytacie o polskich obozach koncentracyjnych, o polskich obozach zagłady. Dwadzieścia lat minęło, to nie są pomyłki. Nie wierzycie państwo w to, że to są jakieś pomyłki, bo niechby się ktoś tak w innej sprawie pomylił, niechby się tak ktoś pomylił pierwszy, drugi, piąty, sto piąty raz w innej sprawie, toby mu już dali popalić. No więc taka operacja, ona trwa od dziesięciu lat, Polacy jako współodpowiedzialni, czy wręcz czołowi odpowiedzialni sprawcy holokaustu. Pamiętajcie państwo, że ta operacja nie pozostaje bez wpływu na świadomość młodego pokolenia w Polsce, i to jest ciąg dalszy czarnego scenariusza. Realizacja scenariusza – nazwijmy go umownie scenariuszem Judeopolonia, zaraz wrócę do tego słowa – w bardzo szerokich kręgach polskiego społeczeństwa, zwłaszcza wśród dorastającej młodzieży, nie spotka się z odporem, ani nawet krytyczną refleksją. Nie zostanie być może zauważona istota tego, co nas czeka. Dlaczego? Dlatego że ta pedagogika wstydu odniosła skutek. Bardzo wiele polskich dzieci i dorastającej młodzieży z całej historii XX wieku wie tylko tyle, że Polacy nie są w porządku wobec Żydów, że Polacy są, oni sami, młodzież wie, i nawet czerpie z tego często taki powód do perwersyjnej dumy, że osiągnęli taki poziom samoświadomości i samokrytycyzmu, gdyż wiedzą, że są potomkami dobrze jeśli tylko złodziei, a nie morderców. W polskich środowiskach, nazwijmy je inteligenckimi, jest bardzo dużo ludzi już nie tylko podatnych na taką propagandę, ale też szerzących propagandę, i nie należy tego bagatelizować. Nie umiem określić, nie zacytuję żadnej tutaj kwoty procentowej, jaki to jest rozmiar, ale to jest bardzo poważny udział.
Ciąg dalszy za tydzień
Z Krzysztofem Jaśkielewiczem, właścicielem firmy internetowej TritonPro, rozmawia Andrzej Kumor.
Andrzej Kumor: Mieliśmy różne rewolucje telekomunikacyjne. Radio, potem telewizja i wszyscy myśleli, że jak będzie telewizja, nie będzie radia. Teraz mamy Internet, z którego wszyscy w jaki sposób korzystamy, każdy ma przynajmniej pocztę e-mailową. Coraz częciej ludzie chcą "być" w Internecie, kupować, sprzedawać itd. Co zrobić, żeby zaistnieć w sieci? Chciałbym np. co promować, co sprzedawać i robić to z głową. Jak to zrobić?
Krzysiek Jaśkielewicz: Wierzę w siłę Internetu. Znam wiele przypadków sukcesów w sieci, gdzie ludzie zarobili olbrzymie pieniądze, mając dobry pomysł na stronę internetową. Można też czekać na sukces internetowy przez wiele lat i w końcu nic z tego nie wyjdzie. Nie wyobrażam sobie jednak biznesu bez strony w Internecie.
Grzegorz Braun: Nie dajcie się przegonić od sprawy polskiej
Napisane przez Grzegorz BraunW sobotę, 19 maja br., w kościele Matki Bożej Królowej Polski w Scarborough (Toronto) odbyła się projekcja najnowszego filmu Grzegorza Brauna pt. "Poeta Pozwany", a po filmie odbyła się dyskusja Polonii kanadyjskiej z reżyserem filmu. Spotkanie zorganizowała grupa "Tajne Komplety" z inicjatywy pana Romana Dorny, a prowadził je Andrzej Kumor, redaktor naczelny tygodnika "Goniec". W spotkaniu z Grzegorzem Braunem uczestniczyło prawie 100 osób. Licznie zgromadzeni Polacy zadawali wiele pytań na temat obecnej sytuacji w Polsce oraz wizji Polski na najbliższe lata. Dyskusja zakończyła się po wielu godzinach ok. 23.00.
BARBARA RODE
Przedstawiamy poniżej pierwszą część zapisu tej dyskusji – redakcja.
- Czy Pana zdaniem, apel Jarosława Rymkiewicza o śmierć cywilną dla Michnika poskutkował?
Grzegorz Braun: To jest pytanie trochę retoryczne, bo trzeba sobie zdać sprawę, w czyich rękach są w Polsce media, dziennikarze wychowani przez "Gwiazdę Śmierci", potem rozesłani zostali apostołowie od czarnych mszy i teraz są w różnych innych gazetkach i tygodnikach, i rozgłośniach radiowych, i telewizjach.
I już lata minęły, jak nie publikują systematycznie na łamach swojej jednostki macierzystej, no ale duch nie ginie. To są już kolejne generacje. Czemu taka siła oddziaływania?
Dlatego że ten gracz polityczny wkroczył na puste pole, że zagospodarował pewną próżnię, w dodatku początkowo przy wielkim naszym, Polaków, aplauzie i przychylności. Ta gazeta osiągnęła wielkie wpływy, trzymała rząd dusz przez tyle lat. Teraz oczywiście to się zmienia, spadł nakład "Gazety Wyborczej", spada czytelnictwo, ale też bezpieka przenosi aktywa, transferuje kapitały, ideowe kapitały, na froncie ideologicznym.
W ostatnich latach koncern ITI, telewizja TVN jest tą główną gwiazdą śmierci o największym zasięgu oddziaływania.
Telewizja Polsat została jakby wycofana do rezerwy. Bardzo jestem ciekaw, jaki będzie powrót do pierwszego szeregu telewizji Polsat. Pewnie właśnie establishment postpeerelowski znalazł się na wirażu, że na tym etapie walą w nas tym młotkiem, a drugi trzymają w rezerwie i trzeba będzie po niego sięgnąć, jak się sprawy zmienią.
To pytanie traktuję retorycznie, jako wyjście do dywagacji.
Państwo, skoro tu jesteście, jak rozumiem reprezentujecie część narodu świadomą tego, kim jest, czego chce. Jak rozumiem, chcecie państwo więcej niż przeciętnie wiedzieć, chcecie państwo orientować się, co w trawie piszczy.
Bieda jest w tym, że większość mieszkańców Polski nie chce się w niczym orientować i dla świętego spokoju woli się nie dowiadywać. No bo jakby się czegoś dowiedzieli, to z tym się mniej przyjemnie żyje, nie śpi się lekko i taki kłopot.
Ale dobra wiadomość jest taka – takim przekonaniem się podzielę – że sprawy ważne i najważniejsze nigdy nie są sprawą ogółu, zawsze są sprawą mniejszości, świadomej i zdeterminowanej mniejszości.
Jakobini, bolszewicy, różni piekurszczacy zawiązywali w wąskich gronach spiski na naszą zgubę.
Wszystkie rewolucje nie są sprawą jakiegoś tam ludu, mas, nie, zaczyna się od grupy spiskowców. W związku z tym jest to bardzo naturalne, że i sprawa polska, i sprawa katolicka nie będzie nigdy sprawą mas. Kościół, chociaż jest powszechny, ale przecież stoi ten Kościół na szeregach tych, którzy są najbardziej świadomi, którzy potrafią wyartykułować cele i nazwać istotę sprawy.
Tak to tutaj przechodzę do takiej kwestii, która się nasuwa podczas tego krótkiego tu pobytu, podczas spotkań z rodakami w tych okolicach, że to nie jest dobry pomysł popadać w depresję z tego powodu, że tutaj nie ma tego całego ćwierć miliona Polaków, którzy mieszkają w okolicy, żeby rozważać o polskich sprawach.
Nie, to jest normalne. Rozhuśtywanie mas, pozyskiwanie mas to jest właśnie specjalność bolszewików i jakobinów. To być może nie jest sposób jakiś osiągać te zbożne i dobre cele, do których zaliczam właśnie np. dbanie o sprawę polską.
I jak mam okazję do państwa się zwracać, to zwrócę się też w takie słowa, że sądzę, że ofensywa, która jest prowadzona przeciw emigracji, przeciw Polakom poza granicami kraju, ta akcja dezintegracji, dobijania tego, co dobre, niszczenia środowisk, działania, które mają na celu – i często niestety skutkują – zaprzepaszczeniem jakiejś spuścizny materialnej, która stanowiła punkt oparcia dla pokoleń emigrantów, świadomych Polaków; ta operacja, moim zdaniem, jest niebezprecedensowa, ale da się porównać jej natężenie aktualne do tego, co wykonywano w latach osiemdziesiątych, kiedy bardzo intensywnie działali poza granicami PRL-u funkcjonariusze tamtejszych sowieckich służb polskojęzycznych.
Działali na rzecz tego, co się nazywa transformacją ustrojową, tzn. starali się wtedy zneutralizować jakąkolwiek krytykę, krytyczną refleksję na temat sytuacji krajowej.
I w tej chwili jest prowadzona taka akcja. Dwoją się i troją funkcjonariusze poprzebierani za jakichś tam sekretarzy trzecich i piątych konsulatów i ambasad. Bardzo się dwoją i troją, z jednej strony po to, aby pozyskać młodzież, z drugiej, żeby tych wszystkich po 30-tce zneutralizować.
To jest przez nich stosowane kryterium. W Chicago usłyszałem, że dzwonił ktoś do szkoły tamtejszej z konsulatu, że chciałby się konsul spotkać z nauczycielami, ale "tymi przed 30-tką". Tak oni kombinują, że od 30. roku życia to już beznadziejne przypadki są, już są nieodwracalni Polacy i że ich się nie da przekabacić.
Więc trwa taka operacja. Traktujcie to państwo jako komplement pod swoim adresem, bo takie operacje kosztują. Kosztują czas, więc też pieniądze. Więc skoro się wydaje pieniądze na to, żeby na emigracji mącić i was neutralizować, to znaczy, że coś znaczycie, to znaczy, że się was boją.
I jeszcze takim przekonaniem się podzielę, bo często pada pytanie o elity, jak tu się Polska ma odrodzić, skoro nie ma tej szarej tkanki mózgowej, najwyraźniej w dostatecznym wymiarze ona się nie zachowała.
Z jednej strony, właśnie musi się to wszystko odchować i tutaj na to czasu potrzeba. I stąd moja triada, którą przy każdej okazji staram się powtarzać. Są trzy ośrodki wychowania, kształcenia elit dla Polski.
Centralny punkt oparcia – kościół. Nie po to, żeby tam politykować w środku i tam Polskę robić; kościół po to, aby tam się dokonywało przeistoczenie w rękach kapłana katolickiego, ale to jest punkt oparcia, tam wszystko się zaczyna.
Szkoła przy tym kościele i strzelnica przy tej szkole.
To są trzy obiekty, w których formować się może polska elita. Jest tylko jedna droga na skróty, która nie może zastąpić tego procesu wychowania, który wymaga czasu, ale może go lekko wspomóc. Jak we wszystkich ciężkich przypadkach, taką drogą na skróty awaryjną jest transplantacja. Transplantacja tej szarej tkanki czy tego szpiku kostnego.
Otóż wy jesteście jedynymi istniejącymi dawcami, nie ma skąd tego przeszczepić do kraju. Miejcie tego świadomość!
Sądzę, że bardzo może wiele dobrego wyniknąć z zabierania przez was głosu na temat spraw krajowych. Nie dajcie się zbywać, nie dajcie się przegonić kijem od sprawy polskiej, odegnać. Nie pozwólcie na to, żeby wam mówili, że wy tutaj nic nie rozumiecie, jesteście daleko, z drugiej strony globusa, chodzicie głową do dołu i nic nie rozumiecie. Nie dajcie sobie tego wmawiać, to nie jest prawda.
Środki komunikacji istnieją, bardzo wiele znaczy głos opinii i nie nie doceniajcie sami siebie. Znaczenie ma i publikacja, kolportaż materiałów, wymiana informacji. To, że niektóre materiały redagowane w kraju mogą być kolportowane i dłużej wisieć, jak są wywieszone na jakichś amerykańskich serwerach w Internecie, to jest niebagatelna rzecz, że tego się tutaj nie da łatwo uprzątnąć, nie da się sprawy tak szybko zamknąć. To jedna rzecz, nie trzeba tego bagatelizować.
Druga rzecz, że naprawdę zaraz dziać się będą w kraju rzeczy bardzo spektakularne, nieprzyjemne i oby nie tragiczne na większą skalę, i wasz głos może być jedynym czystym głosem w tej sprawie. Oby tak się sprawy nie toczyły, ale tak być może. Wydaje mi się, że stąd ta krzątanina wokół was tutaj, żeby was jeszcze bardziej porozstawiać po kątach, uciszyć, żebyście przestali wierzyć w siebie i w to, że macie dla Polski znaczenie.
- Czy obecnie Polska jest rządzona przez obcą agenturę?
Rozmowa ze Stanisławem Michalkiewiczem: Jesteśmy na etapie ześlizgu
Napisał Andrzej KumorRozmowę przeprowadzono w Mississaudze we wrześniu 2011 roku
Goniec: Ludzie mówią, że wspaniale się Pana słuchać, mówi Pan rzeczy, które pozwalają ubrać w słowa to, co każdy dostrzega, i faktycznie tak jest, jak Pan mówi. Jednak brakuje odpowiedzi na “leninowskie pytanie” – “co robić?” – co w obecnej sytuacji można zrobić? Jak w tej anegdocie z tą żabą optymistką, którą Pan przytaczał na spotkaniu, która nie poddaje się w kadzi śmietany i ratuje, ubijając ją na masło. Jak ubić to masło w naszych czasach?
Stanisław Michalkiewicz: Dziękuję na wstępie za tę pochwalną recenzję, którą pan był łaskaw podać, ale wracając do tej anegdoty, żaba optymistka nie wiedziała właściwie, co robić, zachowywała się instynktownie. A to, że rano siedziała na osełce masła, to było rzeczą przez nią niewykalkulowaną, tylko rzeczą, która się wydarzyła mimo woli żaby.
Ja, gdybym wiedział, co w takiej sytuacji robić, tobym tego nie ukrywał. Nie dlatego tego nie mówię, że jestem jakąś osobą perfidną, tylko sam tą wiedzą nie dysponuję. Moim zdaniem, tak jak przedstawiam sytuację Polski w tej chwili, to koniunktury międzynarodowe – bo od tego dużo zależy – sprawy wewnętrzne i moralna, polityczna kondycja tego społeczeństwa to jest jedna sprawa, ale bardzo dużo zależy od okoliczności międzynarodowych, okoliczności zewnętrznych, a te akurat układają się dla nas niekorzystnie w tym momencie.
Co nie znaczy, że tak będzie zawsze. Natomiast warto, w moim przekonaniu, nawet jak to jest przygnębiające, a zdaję sobie sprawę, że jest, przedstawić diagnozę sytuacji.
Mateusz Bujak przez znajomych uważany jest za cudownego wariata, kipiący życiem, tryskający energią, latami walczył z własnym bólem, z pasją leczy ludzi w krajach Trzeciego Świata, zapalony wspinacz, entuzjasta rowerów górskich, a jednocześnie jeden z niewielu młodych lekarzy w Toronto, którzy doskonale władają językiem polskim. Dzisiaj pracuje w szpitalu św. Michała; dobrze byłoby, gdyby tacy lekarze mogli pracować wśród polskiej społeczności, choćby w Mississaudze...
Wesprzyj nasze wydawnictwo jeśli możesz
Goniec – Urodził się Pan w Kanadzie?
Mateusz Bujak – Urodziłem się w Krakowie, jak miałem cztery lata rodzice wyjechali najpierw do Chicago, a potem do Toronto. Większość swojego życia mieszkam w Toronto, ale dużo podróżowałem, pracowałem w Kolumbii Brytyjskiej, potem w Edmonton.
- Jako lekarz?
- Najpierw byłem fizjoterapeutą. To dobra praca, ale byłem młody i chciałem czegoś więcej. Ciągle się uczyłem, zadawałem pytania, ale wtedy mi tłumaczono; a tym to zajmuje się lekarz, tym nie musisz się martwić. "Nie muszę się martwić", ale chcę się tym martwić, bo dla mnie to było interesujące.
Postanowiłem zostać lekarzem i złożyłem podanie na wydział medycyny, dostałem się tutaj na Uniwersytet Torontoński, myślałem, że wybiorę ortopedię, bo fizjoterapia jest bliska, mógłbym być chirurgiem...
- Dlaczego zatem oftalmologia? Bliższy kontakt z ludźmi?
- Nawet jak studiowałem, myślałem sobie: mogę robić wszystko, ale oczy mnie nie interesują; nie chcę mieć do czynienia z przypadkami, gdy ktoś traci oko. Powoli, powoli zorientowałem się, że to naprawdę interesująca praca.
- Dlaczego zatem okulistyka?
- W medycynie, właściwie w każdej specjalizacji człowiek ma kontakt z ludźmi. Większość chirurgów, jak robią operację – na przykład gdy człowiek miał raka – ludzie wychodzą po operacji i być może uratowaliśmy im życie, jako lekarze, ale coś stracili. Moi pacjenci, jak wychodzą po operacji i nagle widzą – są bardzo szczęśliwi. Gdy ktoś ma silną kataraktę, to już na następny dzień może widzieć. Dla mnie to jest olbrzymia satysfakcja, to natychmiastowa nagroda.
Miało również znaczenie to, że ze wszystkich kierunków medycyny największy wpływ w krajach rozwijających się ma oftalmologia.
- Skąd w ogóle zainteresowanie krajami rozwijającymi się? Podróżował Pan wcześniej do Indii, Afryki?
- Po pierwszym roku medycyny zrobiłem sobie roczną przerwę. Miałem duży problem z plecami. Nie mogłem siedzieć. Doszło do tego, że w szkole zaczęli się zastanawiać, czy mogę zostać lekarzem, bo musiałem zawsze klękać przed pacjentami. Nawet na pięć minut nie mogłem usiąść.
- Uraz kręgosłupa?
Wywiad przeprowadzono w lutym 2012
- Minęło dwadzieścia kilka lat, od kiedy starał się Pan o prezydenturę w Polsce. Świat się zmienił, Polska się zmieniła, wiele rzeczy wyszło na jaw, ludzie dowiedzieli się o wielu sprawach.Jak Pan ocenia tamten czas z tej perspektywy i czy wiedząc to wszystko, co Pan dzisiaj wie, też by się Pan zdecydował wtedy stawać do wyborów, ten pierwszy raz, niejako rzucając się na głęboką wodę?
- Nie jestem pewien, czybym się zdecydował drugi raz tak silnie zawalczyć, jak walczyłem o Polskę w tych wyborach w 90 roku, ponieważ po latach refleksji, niestety jestem przygnębiony z tego powodu, że Polacy jako naród okazali się narodem tchórzy.
Kiedy w 90 r. mieliśmy naszego śmiertelnego wroga w pogoni, już niektórzy z nich pakowali walizki, żeby wyjechać z kraju, ze strachu, że my wygramy wybory, to wtedy niestety, w II turze, ludzie stchórzyli.
Widząc ten okropny atak na mnie – co było dla mnie wielkim komplementem, że wrogowie tak się poniżyli, że rzucili we mnie stek kłamstw, bo to było przecież z ich strony poniżenie; wielcy intelektualiści bluzgający kłamstwem na prawo i lewo – to znaczyło, że myśmy mieli siłę.
I niestety, Polacy nie byli w stanie obronić swoich głosów, a wtedy wystarczyło podnieść kij i nie trzeba byłoby nawet bić, oni sami by uciekli z kraju.
- Nie sądzi Pan, że jednak doprowadziliby do jakiegoś siłowego rozwiązania, może zamachu na Pana?
Jerzy Rosa rozmawia ze Stanisławem Srokowskim
W połowie maja przybędzie do Kanady znany polski pisarz – Stanisław Srokowski. Znawca Kresów, badacz tragicznych epizodów w stosunkach polsko-ukraińskich, zaprezentuje tutaj swoje ostatnie trzy książki poświęcone tej tematyce.
Jerzy Rosa: Krytycy nazywają Pana "strażnikiem pamięci", czy pańskie książki to tylko zapis faktów i zdarzeń, czy dużo jest w nich fikcji i autorskiej wyobraźni?
Stanisław Srokowski: Powieści i zbiory moich opowiadań należą do literatury pięknej. Rządzą więc nimi te same prawa, co wszystkimi innymi utworami tego gatunku. Realne fakty, konkretne wydarzenia, postaci i historie włączone są do fabuły i gry wyobraźni, jako składniki konstrukcyjne dzieła literackiego. Inaczej mówiąc, powieści z cyklu kresowego głęboko są zakorzenione w realnym czasie historycznym, a równocześnie niesione, jeśli można tak powiedzieć, przez narrację, w której autorska fantazja i postawa moralna nadają im określone znaczenia. Akcja toczy się w zasadzie w latach 1935-1945 i obejmuje najważniejsze, najbardziej newralgiczne i dramatyczne momenty polskiej i w dużej części europejskiej historii, przedwojenny terror Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów, II wojnę światową, a więc napaść Niemców i Sowietów na Polskę, mordy UPA na Polakach, Żydach, Czechach, Ormianach i samych Ukraińcach, obronę Lwowa, walki o Stanisławów, życie w małych kresowych miasteczkach, takich jak np. Kołomyja, Buczacz, Drohobycz, życie na wsi, heroiczne działania Armii Krajowej, losy polskiej młodzieży, zachowania i działania kościołów, duchownych, polskiej inteligencji, budowanie podziemnego państwa polskiego, itp. itd. A równocześnie widzimy opisy zmagań, po części fikcyjnych, po części autentycznych, wziętych ze świata realnego, indywidualnych bohaterów. A więc wielka panorama historyczna i w niej zanurzone konkretne, jednostkowe przypadki i powikłane biografie.
Można śmiało powiedzieć, że ze względu na terytorium opisuję zbiorową historię Polaków i innych nacji zamieszkałych w II RP na ogromnym obszarze, niemal całych polskich Kresów, zaczynając od województwa stanisławowskiego, a konkretnie od Kołomyi, i idąc przez województwa: lwowskie, tarnopolskie, wołyńskie, docieram aż do województwa wileńskiego i żywo reaguję na tamtejsze wydarzenia. W takim sensie stoję na gruncie pamięci narodowej i nie dziwię się tym krytykom, którzy nazywają mnie strażnikiem tej pamięci, bowiem istotnie przybliżam moją postawą i sposobem przedstawiania te wielkie wartości kulturowe, religijne, twórcze, historyczne, które wysoko cenię i bez których trudno byłoby nam, Polakom, zrozumieć naszą współczesność. Pamięć jest podstawową kategorią poznawczą, w której prawda poszukuje sama siebie, istoty życia i swoich rozlicznych odbić, stając się niezbywalną wartością każdego indywidualnego ludzkiego losu i życiodajną tkanką każdego narodu. Narody, które zapominają o swoich dziejach, ślepną, głuchną i giną, ponieważ nie potrafią się identyfikować z własną historią i nie są w stanie obronić własnej egzystencji, jako życia w godności i harmonii ze światem. Pamięć jest więc oddechem, który przywraca życie. Bez pamięci wszystko umiera, a my tracimy rozeznanie, kim jesteśmy, skąd się wywodzimy i ku czemu zmierzamy.
- Niedługo spotkamy się z Panem w Kanadzie – będzie można poznać autora wielu książek, ale szczególnie interesujące wydają się trzy ostatnie: "Ukraiński kochanek", Zdrada" i "Ślepcy idą do nieba" – ze względu na kresową tematykę. Skąd u Pana taki krąg zainteresowań?
Nasze teksty
Maria Władysława Nowicka (1924-2019)
Maria Władysława Nowicka, urodzona we Warszawie 8-go września 1924r, zmarła spokojnie we śnie o 11:11 rano 6-go kwietnia br. w Mississauga, Ontario. Żona śp. kap. Mariana Nowickiego, matka Ani w Kanadzie, Zbyszka w Nowej Zelandii, Isi w Australii, ciocia Ewy w Kanadzie, B... Czytaj więcej
I co nowego na wiosennym rynku?
Niewiele. Ciągle to samo. W Izraelu nasz ‘ulubieniec’ Benjamin Netanjahu został ponownie premierem. Co to dla nas znaczy? Nic nowego. Zagrożenie izraelsko-amerykańskie postępuje swoim trybem. Właściwie już nie zagrożenie, ale realizacja dawno ustalonych planów. Podsumujmy więc w wielkim skrócie: &n... Czytaj więcej
Turystyka
- 1
- 2
- 3
O nartach na zmrożonym śniegu nazyw…
Klub narciarski POLMEDEN przy Oddziale Toronto Stowarzyszenia Inżynierów Polskich w Kanadzie wybrał się 6 styczn... Czytaj więcej
Moja przygoda z nurkowaniem - Podwo…
Moja przygoda z nurkowaniem (scuba diving) zaczęła się, niestety, dość późno. Praktycznie dopiero tutaj, w Kanadzie. W Polsce miałem kilku p... Czytaj więcej
Przez prerie i góry Kanady
Dzień 1 Jednak zdecydowaliśmy się wyruszyć po raz kolejny w Rocky Mountains i to naszym sta... Czytaj więcej
Tak wyglądała Mississauga w 1969 ro…
W 1969 roku miasto Mississauga ma 100 większych zakładów i wiele mniejszych... Film został wyprodukowany aby zachęcić inwestorów z Nowego Jo... Czytaj więcej
Blisko domu: Uroczysko
Rattray Marsh Conservation Area – nieopodal Jack Darling Memorial Park nad jeziorem Ontario w Mississaudze rozpo... Czytaj więcej
Warto jechać do Gruzji
Milion białych różMilion, million białych róż,Z okna swego rankiem widzisz Ty… Taki jest refren ... Czytaj więcej
Massasauga w kolorach jesieni
Nigdy bym nie przypuszczała, że śpiąc w drugiej połowie października w namiocie, będę się w …
Life is beautiful - nurkowanie na Roa…
6DHNuzLUHn8 Roatan i dwie sąsiednie wyspy, Utila i Guanaja, tworzące mały archipelag, stanowią oazę spokoju i są chętni…
Jednodniowa wycieczka do Tobermory - …
Było tak: w sobotę rano wybrałem się na dmuchany kajak do Tobermory; chciałem…
Dronem nad Mississaugą
Chęć zobaczenia świata z góry to marzenie każdego chłopca, ilu z nas chciało w młodości zost…
Prawo imigracyjne
- 1
- 2
- 3
Kwalifikacja telefoniczna
Od pewnego czasu urząd imigracyjny dzwoni do osób ubiegających się o pobyt stały, i zwłaszcza tyc... Czytaj więcej
Czy musimy zawrzeć związek małżeńsk…
Kanadyjskie prawo imigracyjne zezwala, by nie tylko małżeństwa, ale także osoby w relacji konkubinatu składały wnioski sponsorskie czy... Czytaj więcej
Czy można przedłużyć wizę IEC?
Wiele osób pyta jak przedłużyć wizę pracy w programie International Experience Canada? Wizy pracy w tym właśnie programie nie możemy przedł... Czytaj więcej
FLAGPOLES
Flagpoling oznacza ubieganie się o przedłużenie pozwolenia na pracę (lub nauk…
POBYT CZASOWY (12/2019)
Pobytem czasowym w Kanadzie nazywamy legalny pobyt przez określony czas ( np. wiza pracy, studencka lub wiza turystyczna…
Rejestracja wylotów - nowa imigracyjn…
Rząd kanadyjski zapowiedział wprowadzenie dokładnej rejestracji wylotów z Kanady w przyszłym roku, do tej pory Kanada po…
Praca i pobyt dla opiekunów
Rząd Kanady od wielu lat pozwala sprowadzać do Kanady opiekunki/opiekunów dzieci, osób starszych lub niepełnosprawnych. …
Prawo w Kanadzie
- 1
- 2
- 3
W jaki sposób może być odwołany tes…
Wydawało by się, iż odwołanie testamentu jest czynnością prostą. Jednak również ta czynność... Czytaj więcej
CO TO JEST TESTAMENT „HOLOGRAFICZNY…
Testament tzw. „holograficzny” to testament napisany własnoręcznie przez spadkodawcę. Wedłu... Czytaj więcej
MAŁŻEŃSKIE UMOWY O NIEZMIENIANIU TE…
Bardzo często małżonkowie sporządzają testamenty razem (tzw. mutual wills) i czynią to tak, iż ni... Czytaj więcej
ZASADY ADMINISTRACJI SPADKÓW W ONTARI…
Rozróżniamy dwie procedury administracji spadków: proces beztestamentowy i pr…
Podział majątku. Rozwody, separacje i…
Podział majątku dotyczy tylko par kończących formalne związki małżeńskie. Przy rozstaniu dzielą one majątek na pół autom…
Prawo rodzinne: Rezydencja małżeńska
Ontaryjscy prawodawcy uznali, że rezydencja małżeńska ("matrimonial home") jest formą własności, która zasługuje na spec…
Jeszcze o mediacji (część III)
Poprzedni artykuł dotyczył istoty mediacji i roli mediatora. Dzisiaj dalszy ciąg…