– Odbiorca mediów może czuć się mocno zdezorientowany. Czy jest jakaś recepta na to, by nie dać się omamić etatowym dezinformatorom, których nie brakuje zarówno z lewej, jak i tzw. prawej strony?
– Był to, trzeba przyznać, fascynujący spektakl – to nagłe odwracanie się tylu różnych chorągiewek na wietrze historii. Te wszystkie Moniki-"Stokrotki", Cioski i Michniki – ludzie, którzy zawsze etatowo zajmowali się dezinformowaniem i usypianiem opinii publicznej w sprawach wschodnich – teraz nagle zatroskani o bezpieczeństwo państwa i dostrzegający perfidię liderów postsowieckiej Rosji. To oczywiście normalne – agentura wpływu musi teraz najgłośniej gardłować, żeby się uwiarygodnić na nowym etapie. Jedyna rada na to: starać się nie zapominać, skąd komu tutaj nogi wyrastają, kto kim był i co wygadywał na poprzednim etapie. Warto np. sprawdzić, kto w ramach spotkań tzw. Klubu Wałdajskiego bywał na daczy Putina [m.in. Adam Michnik]. Warto odświeżyć pamięć propagandy "pojednania" zaraz po zamachu smoleńskim i w dniach wizyty patriarchy Cyryla [TW KGB "Michajłow"].
Nie powtarzajmy starych błędów – takich jak te, które popełniały polskie rządy w Londynie od lata 1941, godząc się pod wpływem nacisków naszych aliantów na uproszczoną narrację, w której jedynym wrogiem cywilizowanego świata jest Hitler. Pewnie, że był – ale nie tylko on przecież. Zresztą nie przypuszczam, by niesnaski na linii Waszyngton-Moskwa miały potrwać dłużej. Amerykanie potrzebują przecież rosyjskiego zaangażowania po swojej stronie w przyszłej wojnie z Chinami. Przypuszczam więc, że Ukraina to tylko sposób na zajęcie dogodniejszej pozycji negocjacyjnej. W przypuszczeniu tym umacnia mnie np. "Zbig" Brzeziński publicznie wyrażający rozczarowanie, że Ukraińcy za słabo się biją – podczas gdy w Waszyngtonie nikt nie ukrywa, że żadnego realnego zaangażowania w ten konflikt się nie przewiduje. Zresztą, nic dziwnego – skoro zaledwie co szósty Amerykanin orientuje się w ogóle, gdzie leży Ukraina. Może więc istotnie zależy niektórym na tym, by Rosjan zmiękczyć, by np. wymienić tego Putina (na jakiegoś innego "Putina") – ale tak czy inaczej nowa Jałta nastąpi szybciej, niż się spodziewają koleżanki i koledzy z "Gazety Polskiej".
– Do Polski przybyli nowi "goście" – spadochroniarze armii Stanów Zjednoczonych. Jak Pan odczytuje ich "wizytę"?
– Jeszcze kilkanaście lat temu ucieszyłbym się pewnie jak dziecko. Ale dziś, po tym jak Biały Dom zdążył nas znów kilkakrotnie "wykorzystać i porzucić" – uwikłać nas na własny koszt w misje żandarmeryjne, po to by ostatecznie w ramach "resetu" podać Moskalom i Prusakom na tacy – trudno o bezkrytyczny entuzjazm. Można oczywiście przyjąwszy za dobrą monetę deklaracje prezydentów liczyć na to, że to trwały zwrot w polityce amerykańskiej – i że dzięki temu będziemy mogli podnieść naszą armię na wyższy poziom. Ja jednak nie znajduję powodów, by z góry kategorycznie odrzucać hipotezę, że rzeczywiste cele obecności amerykańskiej w naszym rejonie na kolejnym etapie mogą okazać się nie całkiem tożsame z celami dziś deklarowanymi – że za parę lat okaże się, że imperium amerykańskie stoi tu na straży jakiejś całkiem innej, niepolskiej racji stanu.
W tej sytuacji dobrze byłoby mieć w Warszawie polski rząd, który nie sprzeda nas po raz kolejny "za garść dolarów" w jakichś Kiejkutach. Nawiasem mówiąc, taki prawdziwy rząd polski powinien na początek zaznaczyć swoje realistyczne stanowisko przez pilne przywrócenie wiz dla obywateli USA.
Jak bardzo oburzający jest brak wzajemności w tej prostej, elementarnej kwestii, tego nie zrozumie nikt, kto nie został poddany procedurze transgranicznej przez amerykańskich dziarskich chłopców, których rutynowa opieszałość i jednoczesna arogancja mnie osobiście nasuwają wprost wspomnienia z dawnej żelaznej kurtyny.
Patrzmy zatem na konkrety: czy Amerykanie w najbliższym czasie przekażą nam jakiekolwiek warte zachodu technologie lotnicze i rakietowe? Czy znowu każą nam samym za wszystko płacić, czy może jednak w końcu zainwestują tu jakieś kwoty – porównywalne bodaj tylko z drobną częścią tego, co rutynowo inwestują w Izrael, czy choćby Turcję – ? I niechże to będzie płatne z góry – a nie w jakiejś bliżej nieokreślonej przyszłości, w jakimś "offsecie".
– Do czego, według Pana, to wszystko zmierza?
– Powtórzę po raz kolejny opinię, którą dzieliłem się publicznie już nie raz. Dla nas wszystkich – Polaków i Ukraińców, Litwinów i Rumunów, dla wszystkich mieszkańców międzymorza bałtycko-adriatycko-czarnomorskiego – przewidziany jest jeden wspólny scenariusz: kondominium rosyjsko-niemieckie pod żydowskim zarządem powierniczym.
Jest kilka czynników, które mogą ten scenariusz zmienić. Po pierwsze – w najgłębszym sensie i w najszerszym planie dziejowym – takim czynnikiem jest i będzie Tradycja katolicka. Jedynie trwanie przy niej może przybliżyć realizację "dyrektywy fatimskiej", tj. dokonanie się koniecznego dla uratowania świata nawrócenia Rosji.
Z innych czynników – w planie już bardziej praktycznym, geopolitycznym – które sprawiają, że sytuacja może nie rozwinąć się całkiem po myśli ww. "scenarzystów", są oczywiście Chiny. To ich wejście do gry (m.in. 20 mln hektarów ziemi zakupionej podobno w ostatnich latach przez Pekin na Ukrainie) sprawia, że teraz już nic nie może się potoczyć dokładnie według sprawdzonych w XIX i XX wieku planów "wielkiej gry" mocarstw. Ale to temat na osobną rozmowę.
– Pamiętam, jak niespełna dwa lata temu, podczas mistrzostw Europy w piłce nożnej 2012 prezydent stolicy wydała zgodę na przemarsz rosyjskich kibiców ulicami Warszawy z racji przypadającego w dniu meczu Polska-Rosja święta narodowego Rosjan. Media i portale społecznościowe wykorzystały to do rozkręcenia spirali wrogości, by negatywnie nastawić jednych kibiców przeciw drugim. Ktoś, z jednej strony, rozpuścił informację, że nasi wschodni sąsiedzi mają nieść ze sobą symbole sowieckie, ktoś inny to podkręcał, itd.... Trudno nie odnieść wrażenia, że decyzja Gronkiewicz-Waltz i rola mediów były przemyślane w konkretnym celu. W efekcie, w dniu meczu do Warszawy zjechały dzikie tłumy policji, którym sprezentowano "darmowe" ćwiczenia. Widziałam na własne oczy, jak policja urządziła sobie w centrum stolicy testy operacyjne na wcześniej odpowiednio podkręconych i rozwścieczonych "buntownikach", ale też zwykłych uczestnikach sportowej imprezy. Miałam wrażenie, że obserwuję jakąś "próbę generalną" przed czymś większym, czymś co ma dopiero nastąpić... W jaki sposób na przyszłość powinniśmy się bronić przed prowokacjami władzy, by nie dać im "pretekstu" do pacyfikowania pałką i kajdanami?
– Podzielam te wrażenia – i chętnie dzielę się przy różnych okazjach przeświadczeniem, że władza zmierza do przeprowadzenia "kryzysu kontrolowanego". Władza, która działa z obcego nadania, może wyłącznie licytować w dół – może już tylko wyprzedawać polskie interesy narodowe, za cenę łaskawego przyzwolenia na dalsze urzędowanie. Dając swoim mocodawcom rękojmię sprawnego pacyfikowania ew. sprzeciwu własnych obywateli, warszawskie władze (gminne i państwowe) najwyraźniej właśnie starają się zagwarantować sobie ciągłość, tj. zmaksymalizować szanse, że ją oficerowie prowadzący (ruscy, pruscy, izraelscy i inni) zostawią "na zimę".
Przede wszystkim więc: nie należy przyjmować bitwy na polu upatrzonym przez przeciwnika. Nie należy też angażować się w działania amatorskie, nieprofesjonalne, improwizowane – w spontanicznej odpowiedzi na prowokacje władzy. A którędy droga do profesjonalizmu patriotycznego? To już na tych łamach kiedyś postulowałem: KOŚCIÓŁ – SZKOŁA – STRZELNICA.
– Dziękuję za rozmowę.
-----
Redakcja Gońca zaprasza na spotkanie z Grzegorzem Braunem w sobotę, 10 maja – patrz ogłoszenie na 1. stronie.
*GRZEGORZ BRAUN, ur. 1967 – reżyser, publicysta, zdeklarowany monarchista; autor m.in. filmów dokumentalnych: "PLUSY DODATNIE, PLUSY UJEMNE", "EUGENIKA – W IMIĘ POSTĘPU", "TRANSFORMACJA – OD LENINA DO PUTINA" (najnowsza, trzecia część filmu dostępna na stronie producenta: www.ahaaa.pl).