J.N.: Jednym słowem, praca projektanta, poprzez którą na ogół postrzegamy skończoną bryłę jakiejś budowli czy budynku, więcej ma wspólnego z umiejętnościami prawnika, intelektualisty. Sporządzenie rysunków, nadzór nad wykonaniem to na ogół część końcowa i jednocześnie mniej angażująca czasowo.
W.S.: Praca projektanta w Kanadzie jest odmienna od tej, którą pamiętamy z Polski sprzed lat ponad dwudziestu, kiedy pracowało się w zespołach architektonicznych i kiedy architekta czy projektanta w mniejszym stopniu zajmowały sprawy zezwoleń, przepisów. Tym zajmował się na ogół oddzielny dział. Architekt znał przepisy budowlane, ale załatwianie zezwoleń na ogół go czasowo nie zajmowało. To już jest jednak historia. Są pewne charakterystyczne sytuacje w pracy projektanta w Kanadzie. Pierwsza, że tak powiem duża specyfika pracy projektanta tutaj polega na tym, do jakiej grupy etnicznej się należy. To zresztą widać po firmach budowlanych, kiedy jedziemy ulicami wielkiej aglomeracji Toronto. Będąc projektantem samodzielnym i pochodząc z mniejszej pod względem liczebności, ale również i zamożności grupy etnicznej, trzeba być gotowym na oferowanie usług w poszerzonym zakresie. Jestem więc prawnikiem, negocjatorem, lobbystą, pośrednikiem między zleceniodawcą a administracją. Czasami te umiejętności się przydają tak jak w przypadku budowy projektów polonijnych. Czasami w przypadku projektów prywatnych również. Ale czasami nie jest się proporcjonalnie do włożonego czasu wynagradzanym. Osoby prywatne, zleceniodawcy mają w głowie często jakiś projekt i nie zdają sobie z tego sprawy, ile przepisów, ile chodzenia za takim projektem się kryje. Wykonanie samego projektu i ewentualny nadzór budowlany to tylko część. Wcześniej jest proces załatwiania zezwoleń.
J.N.: Ponad dziesięć lat temu pan Robert Zawierucha, były prezes Związku Polaków w Kanadzie, opowiadał mi, jakie kłopoty sprawiały mu przy zarządzaniu parkiem ZPK w Grimsby ciągle pojawiające się tam różnego rodzaju kontrole. Te różnego rodzaju ciągłe kontrole to chyba nie przypadek?
W.S.: Patrząc na wyjątkowo atrakcyjną lokalizację byłego parku ZPK w Grimsby, te ciągłe, jak mówisz, kontrole to, jak mi wolno sobie wyobrazić, raczej nie był przypadek. Dlatego jeszcze raz powiem: chwała panu Krzysztofowi Tomczakowi i innym społecznikom za zaangażowanie w prowadzenie parku Paderewskiego. Chwała przy tej okazji również i wszystkim innym społecznikom polonijnym.
J.N.: Jeśli chodzi o deweloperów, to przynajmniej w prowincji Ontario mamy taką sytuację, że duzi deweloperzy to są głównie Włosi. Ci organizują to w taki sposób, że są w zarządach związków zawodowych, popierają i wybierają radnych miejskich i posłów do sejmu prowincyjnego. Dzięki temu mają pierwszeństwo w przyznawaniu kontraktów na wszelkiego rodzaju budowy związane z infrastrukturą. Włosi nie mają natomiast poparcia w mediach. Druga grupa etniczna obecna mocno wśród dużych deweloperów to są Żydzi. Ci z kolei nie są tak obecni bezpośrednio w związkach zawodowych, ale są obecni w polityce miejskiej i prowincyjnej za pomocą mediów. To wpływanie na procesy decyzyjne polityków, na wszelkiego rodzaju zmiany zonningu, ma miejsce, jak mi się wydaje, za pomocą mediów. To od czasu do czasu daje o sobie znać nawet dość mocno. Ja tak przynajmniej patrzę na sprawę umieszczenia w jednej z większych gazet codziennych Kanady zdjęcia burmistrza dużego miasta, na którym ma on jakoby palić narkotyki.
Cała reszta deweloperów plasuje się poza tak zwanym GTA i są to mniejsi budowlańcy, dla których ty zdaje się pracujesz?
W.S.: Nie wszystko co duże jest piękne i nie wszystko co duże jest intratne, jakkolwiek bezdyskusyjnie duże budynki dają gwarancję dobrej reklamy. Ponieważ budownictwo bezpośrednio miesza się z różnego rodzaju polityką na różnych szczeblach, ja w tym procesie uczestniczę, podobnie jak każdy inny aktywnie pracujący w Ontario projektant. Źle jest, jeśli osoby młode, które wybierają się na studia architektoniczne, nie są o tej specyfice bycia architektem, projektantem czy budowlańcem zaraz na początku studiów poinformowane przez swoich nauczycieli.
Ja w tym procesie polityki i budownictwa oczywiście, jako właściciel niedużej firmy, uczestniczę w stopniu na odpowiednio mniejszą skalę. Ale ponieważ jestem mniejszym biznesem, więc muszę być multitasking i multikulturowy (śmiech). Dam taki przykład. Właśnie zakończyłem budowę domu letniskowego na ponad 8000 stóp kwadratowych, czyli po polsku prawie 800 metrach kwadratowych, w okolicach powiedzmy orientacyjnie Parry Sound. Zleceniodawca kupił teren, skalną skarpę z pięknym widokiem na jezioro. Powiedział mi, że chce, by dom miał powierzchnię około 800 metrów kwadratowych. Dom letniskowy powinien być z dwoma garażami. Żona zleceniodawcy powiedziała mi, że z okien salonu chciałaby mieć panoramiczny widok na jezioro z centralnym punktem widokowym – wyspą na jeziorze. Projektem, wykonaniem, nadzorem miałem się zająć ja. W czasie załatwiania zezwoleń w urzędzie miasteczka zaraz miła urzędniczka urzędu miejskiego pokazała mi listę lokalnych wykonawców. Początkowo miałem zamiar zatrudnić wykonawców z Toronto, ale wskutek miłej sugestii i odległości od Toronto, a więc konieczności dojazdów, zatrudniłem wykonawców lokalnych. Ci wykonawcy lokalni to są dosyć inteligentni budowlańcy, którzy starają się wykonać powierzoną pracę bardzo starannie. Nie mogę narzekać na jakość ich pracy. Oni przy tym też wysoko się cenią. A przecież oczekiwalibyśmy, że gdzieś z dala od Toronto koszty robocizny powinny być niższe, prawda? Mamy więc i budownictwo, i politykę lokalną, i pełne zrozumienie swojego miejsca na ziemi. Ten człowiek, dla którego budowałem, też był inteligentny i zapłacił mi uczciwie za wykonaną pracę. Ktoś z boku mógłby powiedzieć, że politycy lokalni naciągają ceprów. No tak, ale z drugiej strony, ludzie, których nie stać na pewne projekty, nie powinni udawać głupich, że o pewnych rzeczach nie wiedzą, i nie powinni oczekiwać niskich kosztów budowy w połączeniu z jakimś bardzo szybkim wykonaniem projektu.
J.N.: A więc umiejętność public relations, rozumienie przepisów i ich zastosowania łączy się z rysunkiem technicznym, rzeźbą i malarstwem. Czy twoi koledzy po fachu to doceniają?
W.S.: Zaczęliśmy od budowy zadaszenia w parku Paderewskiego. Podobnym projektem dla naszej polonijnej społeczności było zaprojektowanie, a przede wszystkim wcześniej uzyskanie tak zwanego building permit na zbudowanie kaplicy Miłosierdzia Bożego w kościele św. Maksymiliana Kolbe oraz dobudowanie garaży dla tego kościoła. To było zadanie wykonane wraz z partnerem biznesowym inżynierem Zbyszkiem Turkiewiczem. Było to w 1991 roku. Uzyskanie pozwolenia na rozbudowanie garaży graniczyło z cudem, jako że później wybudowane Centrum Kultury im. Jana Pawła II całkowicie wykluczyło dalsze zabudowywanie działki. Udało mi się uzyskać zezwolenie bez tak zwanego committee of adjustment. Zleceniodawcą tego projektu był ówczesny proboszcz tej parafii ksiądz Tadeusz Nowak. Mój partner biznesowy, z którym ten projekt zrealizowałem, inżynier Zbigniew Turkiewicz, przekonał mnie, abym się specjalizował głównie w takich trudnych projektach. Natomiast mój kanadyjski mentor architektoniczny z tamtego okresu, kanadyjski architekt tu, w Kanadzie, wykształcony i praktykujący, członek Ontaryjskiego Związku Architektów (Ontario Association of Architects – przyp. autora), gratulując mi tego przedsięwzięcia, był tak zazdrosny o to, że mi się udało uzyskać wszystkie konieczne zezwolenia i to, że w końcu udało się kaplicę wybudować, że nie kontynuował ze mną dalszej współpracy. W jednym z ostatnich naszych rozmów powiedział mniej więcej tak: You guys come in from Eastern Europe and grab all of our jobs…
J.N.: Czyli masz zadrę w sercu, że straciłeś kolegę? Ale chyba większą zadrą może być to, że wybudowałeś coś pięknego, a tu wcale nie można się tym pochwalić?
W.S.: Tak. Są dwie osobne rzeczy łączące się z zawodem i pracą projektanta. Jedną jest taka rzecz, że nie możemy pochwalić się naszą pracą czy rozreklamować jej, a przecież niekoniecznie każdego dnia dostajemy natchnienia i niekoniecznie to natchnienie kończy się pełną reklamą. Zleceniodawcy czasami chcą zachować piękno tylko dla siebie. Dam taki przykład, przy ulicy Lakeshore Blvd. w Etobicoke nieopodal polskiego konsulatu zbudowałem jeden z najfajniejszych projektowanych przeze mnie domów w Toronto na zlecenie kanadyjskiego inwestora polskiego pochodzenia. Do tego projektu poleciła mnie temu inwestorowi koleżanka z mojego byłego biura pośrednictwa sprzedaży nieruchomości.
Dom zlokalizowany jest na wybrzeżu jeziora Ontario. Dom ten wymagał zabezpieczenia przed podmywaniem go przez wody gruntowe i w konsekwencji zabezpieczenia go przed powolnym przemieszczaniem się. Ostatecznie dom, który zbudowałem, ma dwa różne oblicza. Jedno oblicze to elewacja od strony ulicy Lakeshore Boulevard. Jest to elewacja spokojna i zapraszająca do środka. Drugie oblicze tego domu to agresywna elewacja z widokiem na jezioro. Tego obrazu większość przejeżdżających koło tego domu, na przykład odwiedzających konsulat, nie widzi. Ale widać elewację tego domu od strony jeziora. Elewacja od strony ulicy Lakeshore ma dwa i pół piętra, natomiast elewacja od strony jeziora ma cztery i pół piętra.
Obecne w Toronto wytwórnie filmów fabularnych dwa razy już składały propozycję właścicielowi tego domu o zgodę na wypożyczenie jego domu na nakręcenie zdjęć do filmu. Jednakowoż właściciel chroniący swoją prywatność nie zgodził się na to. Jest to dla mnie wielka szkoda, bo poza faktem nakręcenia filmów z udziałem zbudowanego przeze mnie domu projekt domu miał być opublikowany w "Architectural Digest". "Architectural Digest" jest pismem architektów na całą Północną Amerykę. Ot, po prostu moje marzenia na dodatkową możliwość pokazania moich pomysłów w tej kwestii się nie ziściły.
J.N.: To należało może nie oczekiwać wdzięczności i negocjować wyższą cenę?
W.S.: Ja traktuję swoich zleceniodawców uczciwie. Oni zapłacili mi uczciwie. Natchnienie i dobry pomysł nie przychodzą codziennie. Jedni chcą się pochwalić pięknem, a inni nie. Możemy na to narzekać, ale to jest część naszego życia. Większym problemem jest to, że projekty budowlane to są na ogół duże pieniądze. Zdarza się, że druga strona nie do końca się wywiąże ze swoich zobowiązań i wówczas nie mówi o mojej pracy, no bo jak tu mówić, kiedy nie wywiązaliśmy się ze zobowiązań? I tu znowu przykład na to, że zleceniodawcy widzą budynek, swój dom, a nie dostrzegają złożoności przepisów związanych z budową danego domu. Trzy lata temu zlecono mi projekt i wykonanie przebudowy domu w torontońskiej dzielnicy Forrest Hill. Problemem technicznym tego domu był brak podpiwniczenia, jako że pod tym domem pozostały ogromne głazy bazaltowe. Te głazy to naturalne kamienie wielkości samochodów typu smart. Tych kamieni nie można było w żaden sposób usunąć. Dom stał nad tymi kamieniami. Wody gruntowe wyrobiły sobie kanały wodne bez możliwości odprowadzenia tej wody. Dodatkowym problemem prawnym tego domu był nowy obowiązujący tam tak zwany zoning by law. Ten, tam nowo przyjęty przepis dotyczący zabudowy nie pozwalał na to, by po ewentualnym zburzeniu tego domu odbudować go w oryginalnym kształcie i wielkości. Ograniczało to zbudowanie podpiwniczenia. Zleceniodawca remontował ten dom z myślą na wynajem lokali. Powiem w skrócie, że dzisiaj ten dom ma trzy niezależne legalne do zamieszkania mieszkania, ma podpiwniczenie, chociaż jego przebudowa wymagała stałego podtrzymywania istniejącej konstrukcji przy jednoczesnym usuwaniu tych ogromnych głazów metodą odwiertów z materiałami do rozsadzania skał. Ale jak się wolno mi domyślać, zleceniodawca nie poleca mnie dalej, by ukryć przed swoimi znajomymi pewien dalej mnie bolący fakt. Dodam, że w wielu tego typu inwestycjach byłem również pośrednikiem przy kupnie tych nieruchomości.
J.N.: Pozostaje więc ucieczka poza Toronto i prowadzenie małej działalności deweloperskiej bez konkurencji wielkich deweloperów. Przy nagromadzeniu takiej wiedzy prawniczej i umiejętności budowlanych to nie powinno być takie trudne?
W.S.: Z tym, o czym mówisz, a więc z zakupami terenów rolniczych i budowami gdzieś w Paris, Brantford, Port Hope, Wasaga Beach i temu podobnych okolicach, łączą się wolne środki finansowe, a jeszcze bardziej wolny czas. Cena ziemi rolniczej ostatnio w Kanadzie wzrosła podwójnie, a nadającej się pod zabudowę jeszcze bardziej. I tak na przykład ziemia rolnicza nadająca się pod zabudowę w okolicach bardzo małej przecież Paris osiąga już dziś cenę bliską 20.000 dol. za akr, czyli za pół hektara. Takie projekty z zakupem gruntu, przekształceniem go na grunt budowlany, później z jego podziałem, z wybudowaniem kanalizacji, z doprowadzeniem prądu i linii telefonicznej, sprzedażą takiego uzbrojonego gruntu pod budowę kilku lub kilkunastu domów, to wszystko łączy się z czasem.
Od czasu zainwestowania pieniędzy do momentu sprzedaży uzbrojonego i przekwalifikowanego gruntu jest to sprawa minimum dwu lat. A ja dalej jestem związany paroma zleceniami.
J.N.: Dziękuję za rozmowę.