Błąd
  • JFolder::pliki: Ścieżka nie jest folderem. Ścieżka: /var/hsphere/local/home/goniec/goniec24.com/images/domdziecka1619
Uwaga
  • There was a problem rendering your image gallery. Please make sure that the folder you are using in the Simple Image Gallery Pro plugin tags exists and contains valid image files. The plugin could not locate the folder: images/domdziecka1619
A+ A A-

Taniec na linie... (1)

Oceń ten artykuł
(5 głosów)

 

Ze znanym adwokatem prawa karnego, mecenasem Krzysztofem Preobrażeńskim, rozmawia Krystyna Starczak-Kozłowska.


– Pan przyszedł na świat w Kanadzie?


– Tak się złożyło, że, mówiąc żartobliwie, "projektowany" byłem jeszcze w Polsce, ale "wykonany" w Kanadzie. Ojciec z mamą uciekli z Polski 1 maja 1948 roku przez Niemcy i jako uciekinierzy polityczni dostali się do Kraju Klonowego Liścia. Urodziłem się jako wymarzone dziecko trzy lata po zamieszkaniu rodziców w Toronto. Gdy miałem 11 lat, zaczęły się problemy mojej mamy ze zdrowiem. Bardzo cierpiała prawie dwa lata z powodu ciężkiej choroby nowotworowej aż do swej śmierci w 1964 roku. Podczas jej choroby zajmowałem się moimi braćmi: 6-letnim wówczas Jackiem i 8-letnim Romanem. Ojciec całe dnie pracował, więc ja gotowałem, sprzątałem, prałem… Po śmierci mamy jako trzynastoletni wówczas chłopiec musiałem po prostu zastąpić im matkę…


– Nie buntował się Pan, że los tak Pana obciążył?


– Jak mogłem się buntować? Powiedzieć losowi "tak" – to wszystko staje się mniej gorzkie... Może wtedy jeszcze nie uświadamiałem sobie tej prawdy, byłem przecież dzieckiem, ale zaakceptowałem smutny los i jak mogłem najlepiej starałem się wywiązać z obowiązków, które na mnie spadły w tak bolesnych okolicznościach. Tylko że my jako nastolatkowie nie byliśmy tacy jak dzisiejsza młodzież, wychowana miękko, bez dyscypliny, która całe życie traktować chce na luzie. Nam rodzice wpajali od dzieciństwa: docenić pracę, przyjaźń, rodzinę i co najważniejsze – mieć swój moralny kompas.


– Przeszedł Pan w dzieciństwie twardą szkołę życia. Jak wyglądało to w praktyce?


– Opowiem dla przykładu o wakacjach. Całe lato spędzaliśmy na kempingu na Północy, nad jeziorem Big Doe Lake. Ojciec, pracując, mógł do nas przyjeżdżać tylko na weekendy – i ja przez cały tydzień zajmowałem się braćmi, gotowałem im i sprzątałem. Byłem na tyle odpowiedzialny, że ojciec nie miał żadnych obaw, choć dzisiaj pewnie w świetle prawa kanadyjskiego uznano by go za winnego, że opuszczał swoich synków na tak długo... Ale my, jego dzieci, solidarnie stawaliśmy na wysokości zadania.


– Ojciec był dla was wielkim autorytetem?


– Więcej, można powiedzieć – ideałem. Wśród ludzi nigdy nie mówiliśmy o nim "tata", tylko zawsze z największym szacunkiem: ojciec. Wysportowany, silny duchowo i fizycznie, projektował i konstruował żaglówki. Cudownie było podczas weekendów codziennie pływać z nim po jeziorze, ale dobrze znaliśmy swoje obowiązki i mógł nas na tydzień zostawić.


– Narzucał dyscyplinę?


– Nie musiał. Myśmy mieli dyscyplinę w sobie, przecież tak zostaliśmy wychowani. On żył z nami w przyjaźni, podpierał nas, zaprawiał do życia aktywnego, sugerował, ale nie popychał bynajmniej – w kierunku zdobycia wyższego wykształcenia, a także sportu.


– Przynęta chwyciła?


– Oczywiście! Jego przykład działał jak magnes. Obaj moi bracia zostali mistrzami zapasów. Romek był w tej dziedzinie mistrzem Kanady, a Jacek – mistrzem na Uniwersytecie Torontońskim.


– Pan z kolei był mistrzem Kanady w dżudo – może mieliście pęd do sportu w genach?


– Chyba tak. Dziadek był w carskiej Moskwie mistrzem zapasów, grał na mandolinie i był dyrygentem orkiestry. Nie tylko sportowe, ale i "muzyczne" geny odezwały się również: dziś mój brat, Jacek, jest kompozytorem i producentem muzyki, Roman – lekarzem sportowym i rodzinnym.


– Są też w rodzinie geny "prawnicze"?


– Tak, moja bliska kuzynka, ojca siostry córka, Barbara Piwnik, została w Polsce w 1998 roku ministrem sprawiedliwości, a teraz jest sędzią Sądu Najwyższego w Warszawie.


– Słyszałam, że był Pan dobrym synem: ostatnie lata ojciec mieszkał razem z wami i atmosfera, jaką mu stworzyliście, w dużej mierze sprawiła, że był w świetnej formie do końca. Najlepszy dowód: mimo swego zaawansowanego wieku trenował ciężary, pływał, jeździł rowerem... Co najbardziej utkwiło w Panu z zasad i norm, jakie wpajał ojciec?


– Myślę, że najważniejsze, iż nauczył mnie myśleć krytycznie. Nie być ograniczony przez gusła i tępe myślenie – mieć szeroki horyzont. Byłem dumny z ojca, także z tego, że miał wielką fantazję i wyobraźnię. Jako młody człowiek chciał jechać z Polski do Peru, badać dżunglę. Miał ogromny pęd do przygody – w 1959 roku przemaszerował przez Meksyk, zwiedził Australię, Tahiti, Hawaje... Twierdził, że Europa jest zbyt ponura i ma skostniałe obyczaje – tam, gdzie mieszkał w Polsce w młodości, nie wypadało np. w niedzielę w krótkich szortach wybrać się rowerem na przejażdżkę – on śmiał się z tego. Dlatego dziś ja, zapytany, czy jestem Rosjaninem, czy Polakiem, odpowiadam: jestem słowiańskim obywatelem świata!


– Ukochanie sportu, które wpoił Panu ojciec, zaowocowało Pana karierą w dżudo. Tak chyba można nazwać to, co osiągnął Pan w tej dziedzinie sportu w Kanadzie.


– Byłem członkiem kadry narodowej Kanady w dżudo, trenowałem w Japonii. W 1974 i 1975 zostałem mistrzem Kanady, zdobyłem dwa medale w Panamerican Games, w 1974 roku – III miejsce w British Open, w 1976 – V miejsce w Paryżu – w Paris Open.


– A potem przez lata był Pan asystentem-trenerem kadry narodowej Kanady, gdy idzie o dżudo.


– Przez dwa lata byłem w tej dziedzinie sportu asystentem-trenerem narodowym Kanady, przez trzy lata trenerem prowincji Ontario, a 25 lat trenerem kadry Uniwersytetu Torontońskiego. W związku z tym jeździłem z drużynami kanadyjskimi na zawody po całym świecie, byłem w Japonii, Niemczech, Francji, Holandii, Anglii, w Meksyku, Ameryce, na Kubie…


– Co dało Panu dżudo?


– Bez tego sportu, pojmowanego też jako filozofia życia, nie wyobrażam sobie swej egzystencji. Dżudo podwaja energię, stwarza mądry dystans wobec spraw nieważnych, daje rygor wewnętrzny, psychiczną perspektywę, kształtuje i wzmacnia charakter, refleks w myśleniu, jednym słowem daje ów "focus", bez którego życie mogłoby być szare i byle jakie. Dzięki trenowaniu przez lata dżudo – do dziś z żelazną konsekwencją ćwiczę codziennie przez dwie godziny gimnastykę na przyrządach, wstaję w tym celu o 5 rano, a często w ciągu dnia ćwiczę jeszcze godzinę… Może dlatego miesiąc temu, gdy po 31 latach pojechałem trenować dżudo do Ameryki, sześciogodzinne treningi każdego dnia nie sprawiały mi żadnej trudności.


– Czy głębiej pojęte uprawianie dżudo nie przygotowuje również do porażek, które są nieodłączną częścią życia, podobnie jak sukcesy?


– Absolutnie tak. Jeśli człowieka stać na 100 proc. walki – wówczas przegrana czy wygrana nie robi różnicy, ważne, żeby dać z siebie wszystko. Proszę Pani, przecież my to wiemy najlepiej: kiedyś zdobyte puchary zbierają kurz… Ale pamięć i energia, wyzwolona podczas tamtych walk i zwycięstw – to są nasze najprawdziwsze złote medale noszone w sobie…


– Nie uważa Pan, że przeszkody, które los stwarza każdemu człowiekowi, uczą nas docenić piękno i wartość życia i że "fortuna, równie jak kobieta, najchętniej oszukuje wtenczas, gdy faworyt zbyt pewny swego"…?


– Cięgi losu są niezbędne, by ulepszyć siebie jako zawodnika i jako człowieka, nie popaść w pychę. Cenię styl gry i styl życia w ogóle. Nie gapię się w telewizję podczas rozgrywek hokeja, gdzie obserwować można brak stylu i nierzadkie wręcz "mordobicie". Trudno nie odbierać tego z niesmakiem. W ogóle nie włączam telewizji, którą uważam za kulturalny odpadek. Moja dewiza: zarówno w sporcie, jak i w życiu zawsze można drugiemu podać rękę od strony siły, bo postępując sprawiedliwie, czy nawet wspaniałomyślnie – zwalczamy przeciwności losu…


– Czy takie podejście nie jest w pewnej mierze związane z Pana rodowodem, który jest o tyle nietypowy, że ze strony dziadków Pana ojca mamy do czynienia z arystokracją? Była to, jak wiem, arystokracja rosyjska.


– Pradziadek był w carskiej Rosji gubernatorem prowincji jarosławskiej i sygnował się herbem, na którym widnieje św. Jerzy na koniu zabijający smoka. Smoki, niestety, jeszcze nie wymarły i spotykamy je w różnych wcieleniach w trudnych sytuacjach w naszym życiu.


– Widzę ów sygnet z wizerunkiem św. Jerzego na Pana palcu… To jakby znak, że Pan lubi sytuacje wymagające niezwykłej odwagi i determinacji. Nie znosi Pan przeciętności?


– Przeciętność – to obciążenie. Każdy musi starać się osiągnąć w życiu coś niezwykłego. Inaczej spada poniżej przeciętnej. Od młodości rozczytywałem się w literaturze historycznej. Moim ulubionym bohaterem dzieciństwa był Lancelot – rycerz Okrągłego Stołu Króla Artura.


– Czy ów sygnet na palcu to oryginał?


– To jest kopia sygnetu pradziadka, który przez zawieruchy wojenne nie dotrwał do naszych czasów, a na mnie zawsze miał ogromny wpływ.


– Pana dziadek z kolei, walcząc w wojsku rosyjskim podczas I wojny światowej, otrzymał Krzyż św. Grzegorza, gdy sforsował San…


– Jako jeniec wojenny znalazł się w polskich rękach i osiadł w Polsce. Ożenił się z piękną Polką, Wandą Kotkowską, za co patriotycznie nastawiona rodzina mamy, wywodząca się ze szlachty z okolic Ostrowca Świętokrzyskiego, dyskryminowała ją, nie mogąc wybaczyć, że wyszła za mąż za Rosjanina…


– My ją rozumiemy o tyle, że nie można być silniejszym od przeznaczenia – jak zauważył Eurypides. Widzę u Pana w biurze nie tylko trofea dżudo, ale i miecze samurajów. Jak wiadomo, mieli oni bardzo szczytne reguły życia i honoru…


– Zainteresowanie japońszczyzną mam chyba w genach. Mój krewny, Feliks Jasieński herbu Dołęga, słynny krakowski krytyk i kolekcjoner sztuki, zwłaszcza japońskiej, działający na przełomie XIX i XX wieku, uzbierał 15 tys. cennych eksponatów, w tym 6 tys. o tematyce japońskiej – i znalazły się one w Centrum Sztuki i Techniki Japońskiej, założonym w latach 80. w Krakowie przez Andrzeja Wajdę. Może dlatego między innymi japońska sztuka samurajów jest mi tak bliska.


– Uważa Pan nawet, że każdy adwokat prawa karnego powinien być z natury takim jakby samurajem?


– Tak, bo my, adwokaci, podobnie walczymy z prokuratorem podczas rozpraw sądowych – do ostatka. Jak ja to mówię – "ręka, noga, mózg na ścianie", a mam tu na myśli "masakrę" stanowiska prokuratora podczas rozprawy, kiedy on usiłuje za wszelką cenę wykazać winę oskarżonego. My, adwokaci, jak lwy walczymy w jego obronie do upadłego, bo póki nie udowodniono winy oskarżonego – jest on uznany w świetle prawa za niewinnego.


– I tak doszliśmy do Pańskiej profesji. Już znam odpowiedź, dlaczego wybrał Pan prawo…


– …bo tu toczy się najbardziej zacięta walka dobra ze złem. To jest bardzo ostre wyzwanie. Dlatego ćwierć wieku temu na Uniwersytecie Torontońskim najpierw skończyłem historię polityczną, a potem na Uniwersytecie w Montrealu – prawo.


– Dlaczego prawo karne?


– Tu występuje największy kontrast między dobrem a złem! W tej specjalności najbardziej można pomóc człowiekowi skrzywdzonemu. Pani sobie zdaje sprawę, co to znaczy być człowiekiem niewinnie oskarżonym, a co dopiero – niewinnie skazanym…?! Jaki to bezmiar nieszczęścia, prawdziwej tragedii! Prawo karne jest tak ważne w każdym państwie dlatego, że niektórzy zawsze wykorzystywać będą przewagę, jaką daje obywatelowi prawo. Toteż adwokat karny zawsze musi mieć, w przenośni oczywiście, "miecz i tarczę". A przechodząc do bardziej konkretnych sformułowań – w prawie karnym znajduje odbicie to, co nazywamy występowaniem indywidualności przeciw państwu. Każda ewolucja państwa polega bowiem na tym, że zaczyna ono coraz bardziej kontrolować jednostkę. Dlatego adwokat karny – to pierwsza i ostatnia linia obrony jednostki przed państwem. Im państwo silniejsze, tym mniej praw ma człowiek-obywatel.


– Do tego tematu jeszcze wrócimy, proszę mi tylko powiedzieć: czy to ostatnie stwierdzenie Pana dotyczy również państwa demokratycznego?


– Niewątpliwie tak. Demokracja, jak mówili starożytni, nie jest najlepszym systemem, ale lepszego dotąd nie wynaleziono. Rząd liberalny jest tylko pretekstem, by pomagać ludziom, w istocie zaś następuje stopniowo coraz większa kontrola ze strony państwa. Dlatego zadaniem adwokata karnego jest dbać o prawa jednostki. Chociaż w Kanadzie panuje ów najlepszy z możliwych system polityczny – ta reguła również się sprawdza. I sprawowanie mojej profesji to w istocie bardzo delikatny "taniec na linie" między prawami indywidualnymi a prawami państwa. Jak tańczyć to gorące tango – adwokat karny powinien wiedzieć i umieć. Dlatego musi być silny i szybki "w stopach i barkach", mówiąc językiem dżudo, zawsze do walki przygotowany, mieć błyskawiczny refleks. Obrona to nie jest kwestia papierków do podpisania czy postawy "smrodzistołka". Szybkość reakcji jest konieczna, bo zawsze w prawie karnym wchodzi w grę element "szach-mat". Jak w japońskiej walce samurajów – to jest wbrew pozorom podobna tradycja…


– Słyszałam o Pana najszybszej obronie sprzed roku, w Brampton – cała sprawa, bardzo poważna, bo o zabójstwo – trwała 5 dni!


– W ciągu 5 dni walczyłem o uznanie, że człowiek, który zabił drugiego, jest niewinny, bo czynił to w obronie własnej – i ława przysięgłych jednogłośnie uznała tę jego niewinność. Dla wzmocnienia wymowy mojej obrończej mowy, pokazując podczas rozprawy trzymany przeze mnie w ręku nóż, którym ów człowiek zabił napastnika w obronie własnej, na mankiecie koszuli miałem spinki z napisem: "niewinny" – tak głęboko byłem przekonany o niewinności oskarżonego. No i cała ta sprawa – to było prawdziwe "rach-ciach-mach", jak by określił mój ojciec...


– To dżudo pomogło Panu zdobyć umiejętności szybkiej i dynamicznej walki o słuszną rację…?


– Dżudo dało mi fundament, jak pewnie byłoby z każdą dyscypliną sportową, w której występuje walka indywidualna. Sądowy system prokuratorski jest tak silny, że trzeba robić wszystko, by nie przekroczył on granicy praw indywidualnych, bo wtedy zdarza się to, co najgorsze, najbardziej dramatyczne – niewinny zostaje oskarżony i uznany za winnego.


– Zilustrujmy to jakimś przykładem.


– Weźmy dla przykładu niezbyt efektowny, a jednak bardzo znamienny proces, który został wytoczony starszemu mężczyźnie, że wykorzystuje seksualnie swojego wnuczka. Zaczęło się od tego, że nauczycielka przyłapała dwóch uczniów – 6-latka i 9-latka, którzy czynili razem pewne "praktyki nieskromne". Sześciolatek powiedział, że dziadek robił jemu "to samo", gdy byli razem w Barry's Bay. Nauczycielka, usłyszawszy te słowa, zadzwoniła na policję i dziadek został postawiony w stan oskarżenia. Policja w trakcie przesłuchań wzięła jednak chłopca ze sobą do Barry's Bay, by pokazał ów budynek, w którym był napastowany przez dziadka. Okazało się, że ten budynek nie został jeszcze zbudowany wówczas, gdy zdarzenie miało jakoby miejsce. Wyszło też na jaw, że ów 6-latek z bratem wyprawiał również "praktyki nieskromne", co było zresztą nagrane na wideo. Gdy przedstawiłem te wszystkie dowody, starszy człowiek, któremu w majestacie prawa chciano wmówić zboczenie i deprawowanie własnego wnuczka – został przez sąd uniewinniony. A przy okazji zostało obalone stereotypowe przekonanie, że dziecko może być tylko niewinne… Okazuje się, że dzieci kłamią jak wszyscy…


– W Kanadzie panuje na ogół mit niewinności dziecka i zawsze ono ma rację, nawet gdy niesłusznie oskarży rodziców… Zajmuje się Pan również konfliktami w rodzinie, tzw. przemocą domową, na którą prawo kanadyjskie jest ogromnie uwrażliwione i cała ta dziedzina jest bardzo szczegółowo uregulowana prawem karnym. Czy przypadkiem stanowczo nie za ostro?


– Z jednej strony, to dobrze, że drastyczne przypadki podlegają pod kodeks karny, jest to chyba zrozumiałe w cywilizowanym społeczeństwie. Ale z drugiej strony, trafiają na wokandę sprawy błahe czy wręcz absurdalne, groteskowe… Zabawna, a może żałosna wydaje się nienowa już sprawa, którą przytoczę. Mój klient przybył do domu po wyczerpującej pracy przemęczony i nerwowy. Doszło do małej sprzeczki z żoną, w trakcie której zdenerwowany klient, zamiast odpierać argumenty żony, złapał leżące na stole pęto kiełbasy i cisnął nim o podłogę. Fakt sam w sobie zdrożny, ale nie kryminalny bynajmniej. Niemniej również zdenerwowana żona, zamiast uspokoić małżonka, zadzwoniła – jak to w Kanadzie – od razu na policję, która oczywiście nadjechała po paru minutach i zabrała męża do aresztu. Już nazajutrz sprawa znalazła się przed sędzią, który stwierdził winę mojego klienta. Biedak za poręczeniem mógł wprawdzie opuścić areszt, ale z zastrzeżeniem, że do rozprawy nie może przebywać z rodziną. Tu żona rozpoczęła lament, że nie chciała mężowi robić krzywdy, a zadzwoniła na policję tylko odruchowo, bardzo tego żałuje i chce mieć męża przy sobie. Nic to jednak nie pomogło, takie są przepisy i klient musiał do rozprawy, od której go zresztą wybroniłem, mieszkać poza rodziną. Nie trzeba wyjaśniać, ile kosztowało go to zdrowia i pieniędzy… Należy dodać, że można spędzić w areszcie, dotyczy to szczególnie niektórych dzielnic Toronto, nawet rok. I co z tego, że w trakcie procesu oskarżony zostanie uniewinniony… Niestety, jest to jeden z większych mankamentów naszego sądownictwa, które przez to zbyt obciążone jest sprawami.

Ciąg dalszy za tydzień

Zaloguj się by skomentować

Nasze teksty

Turystyka

  • 1
  • 2
  • 3
Prev Next

O nartach na zmrożonym śniegu nazyw…

O nartach na zmrożonym śniegu nazywanym ‘lodem’

        Klub narciarski POLMEDEN przy Oddziale Toronto Stowarzyszenia Inżynierów Polskich w Kanadzie wybrał się 6 styczn... Czytaj więcej

Moja przygoda z nurkowaniem - Podwo…

Moja przygoda z nurkowaniem - Podwodne światy Maćka Czaplińskiego

Moja przygoda z nurkowaniem (scuba diving) zaczęła się, niestety, dość późno. Praktycznie dopiero tutaj, w Kanadzie. W Polsce miałem kilku p... Czytaj więcej

Przez prerie i góry Kanady

Przez prerie i góry Kanady

Dzień 1         Jednak zdecydowaliśmy się wyruszyć po raz kolejny w Rocky Mountains i to naszym sta... Czytaj więcej

Tak wyglądała Mississauga w 1969 ro…

Tak wyglądała Mississauga w 1969 roku

W 1969 roku miasto Mississauga ma 100 większych zakładów i wiele mniejszych... Film został wyprodukowany aby zachęcić inwestorów z Nowego Jo... Czytaj więcej

Blisko domu: Uroczysko

Blisko domu: Uroczysko

        Rattray Marsh Conservation Area – nieopodal Jack Darling Memorial Park nad jeziorem Ontario w Mississaudze rozpo... Czytaj więcej

Warto jechać do Gruzji

Warto jechać do Gruzji

Milion białych różMilion, million białych róż,Z okna swego rankiem widzisz Ty…         Taki jest refren ... Czytaj więcej

Prawo imigracyjne

  • 1
  • 2
  • 3
Prev Next

Kwalifikacja telefoniczna

Kwalifikacja telefoniczna

        Od pewnego czasu urząd imigracyjny dzwoni do osób ubiegających się o pobyt stały, i zwłaszcza tyc... Czytaj więcej

Czy musimy zawrzeć związek małżeńsk…

Czy musimy zawrzeć związek małżeński?

Kanadyjskie prawo imigracyjne zezwala, by nie tylko małżeństwa, ale także osoby w relacji konkubinatu składały wnioski  sponsorskie czy... Czytaj więcej

Czy można przedłużyć wizę IEC?

Czy można przedłużyć wizę IEC?

Wiele osób pyta jak przedłużyć wizę pracy w programie International Experience Canada? Wizy pracy w tym właśnie programie nie możemy przedł... Czytaj więcej

Prawo w Kanadzie

  • 1
  • 2
  • 3
Prev Next

W jaki sposób może być odwołany tes…

W jaki sposób może być odwołany testament?

        Wydawało by się, iż odwołanie testamentu jest czynnością prostą.  Jednak również ta czynność... Czytaj więcej

CO TO JEST TESTAMENT „HOLOGRAFICZNY…

CO TO JEST TESTAMENT „HOLOGRAFICZNY” (HOLOGRAPHIC WILL)?

        Testament tzw. „holograficzny” to testament napisany własnoręcznie przez spadkodawcę.  Wedłu... Czytaj więcej

MAŁŻEŃSKIE UMOWY O NIEZMIENIANIU TE…

MAŁŻEŃSKIE UMOWY O NIEZMIENIANIU TESTAMENTÓW

        Bardzo często małżonkowie sporządzają testamenty razem (tzw. mutual wills) i czynią to tak, iż ni... Czytaj więcej

Wszelkie prawa zastrzeżone @Goniec Inc.
Design © Newspaper Website Design Triton Pro. All rights reserved.