http://www.goniec24.com/wywiady-gonca/item/1449-taniec-na-linie-2#sigProIdc1a1b4b97e
Krystyna Starczak-Kozłowska: – Co by Pan zmienił w prawie karnym Kanady?
Krzysztof Preobrażeński: – Specjalnie dotyczy to spraw seksualnych – jesteśmy bardzo ograniczeni w możliwości badania dowodów sprawy ze względu na ochronę prywatności. Na przykład oskarżenie o gwałt – trudno tu o prawdziwą, obiektywną seksualną historię między stronami. Powinniśmy mieć większy dostęp do informacji.
– Mogą być więc w sprawach damsko-męskich i rodzinnych fałszywe oskarżenia z powodu braku prawdziwej znajomości sprawy?
– Tak bywa. Na przykład: żona może oskarżać o gwałt męża, którego chce się pozbyć, bo ma kochanka. Może być nawet tak perfidna, że oskarży partnera życiowego o molestowanie seksualne dzieci. Często obie strony bywają głupie lub perfidne po prostu, a policja musi się tym zająć, musi oskarżyć. Powinna mieć więcej miejsca na dyskusję, czy warto w danej sprawie wnosić oskarżenie, czy to tylko bzdura, marnowanie czasu. Są przecież inne instytucje po temu, by małżeństwo uratować przed karnym sądem…
– Takie zbyt szybkie i w istocie nierzadko niepotrzebne ingerowanie prawa w konflikty małżeńskie, a także w stosunki między rodzicami a dziećmi może też w efekcie rozbić małżeństwo lub doprowadzić do tego, że dzieci nie szanują rodziców?
– Tak też bywa. Najwięcej mają tu do powiedzenia social workers, którzy w Kanadzie są bardzo dobrymi pracownikami, ale i nadgorliwymi. My, adwokaci, jesteśmy właściwie niewolnikami pracowników socjalnych, a policja w tej sytuacji jest też jakby w kajdankach, bo chce czy nie chce, musi oskarżać. No i przy nadgorliwych social workers może dojść w końcu do jakiejś piramidalnej głupoty, a nawet niesprawiedliwości i trzeba tęgo walczyć, żeby wygrać sprawę. Rozwiązać tę sytuację może tylko rząd, na który naciskać należy przy pomocy swoich posłów.
– Czy można czasami pośmiać się w sądzie z powodu owej głupoty czy wręcz groteskowości niektórych spraw stawianych na wokandzie?
– Niech Pani sama sobie odpowie na to pytanie po przeczytaniu protokołu z takiej oto rozprawy...
(tu pan mecenas podał mi do przeczytania w domu kopię protokołu, zastrzegając sobie dyskrecję, jeśli idzie o nazwiska. Przeczytałam po powrocie do domu i zaiste trudno się nie zaśmiać. O czym to było? Otóż kobieta wniosła oskarżenie przeciw mężczyźnie, że zaparkował samochód obok niej na parkingu i masturbował się. Mężczyzna wezwany na rozprawę wyjaśnił, iż nie czynił nic zdrożnego, tylko oglądał zabawkę w kształcie penisa, którą był kupił w seks-shopie w Pensylwanii jako prezent dla żony na 30. rocznicę ślubu. Miał to być po prostu żart z jego strony. Gdy spostrzegł samochód z kobietą, zawstydził się i szybko odjechał. Przedmiotem rozprawy było więc dochodzenie, czy penis był naturalny, czy sztuczny, a klient pana Preobrażenskiego nie omieszkał przynieść dowodu rzeczowego, czyli owej seksualnej zabawki, i postawić jego ostentacyjnie przed sędzią. Kobieta utrzymywała, że męskie precjoza, widziane przez nią w samochodzie, były mniejszych rozmiarów niż ten falsyfikat, więc sąd zapytywał oskarżonego, czy jego własny narząd jest w istocie mniejszy niż ów sztuczny, ale na szczęście nie kazał zademonstrować tego naocznie. W efekcie klient został uniewinniony, ale sąd zdaje się, "zabrnął w maliny, analizując takie bździny", jak by chciało się powiedzieć…)
– I tak rozegrała się w sądzie "komedia penisów". Zabawne czy żałosne...?! Ale na ogół Pana praca to ciągła huśtawka, bardzo chyba męcząca, stale w napięciu, w stresie spowodowanym trudną sytuacją czy wręcz tragedią klienta i koniecznością ostrej walki w jego sprawie.
– Mówiłem Pani – to jest taniec na linie, a ja jestem w sytuacji linoskoczka. Są to prawdziwe "zapasy", ciągła walka i "tępa szabla" nic tu nie zdziała. Trzeba mieć nie tylko wiedzę z dziedziny psychologii czy psychiatrii, ale i własną intuicję, wyczucie sytuacji, zrozumienie, co powodowało danym człowiekiem, umiejętność przejrzenia motywów jego postępowania niezależnie od chęci pomocy mu... Każdą sprawę głęboko się przeżywa, każda jest niepowtarzalna, tak jak niepowtarzalne są ludzkie osobowości...
– A ile tych spraw prowadził Pan w ciągu 31 lat swej profesjonalnej działalności?
– Uzbierało się ich już 9 tysięcy. Przy prowadzeniu każdej z nich bez wyjątku adrenalina stale podskakuje, trzeba mieć wytrzymałość, jeśli pracuje się na ogół siedem dni w tygodniu, bo taki jest nawał spraw, wciąż przychodzą klienci różnych narodowości, którym trzeba pomóc – oprócz Polaków czy rodowitych Kanadyjczyków – Chińczycy, Wietnamczycy, Koreańczycy, Murzyni, mieszkańcy Karaibów i inne narodowości. Muszę znać 10 języków: polski, angielski, rosyjski, chorwacki, francuski, hiszpański, chiński, żydowski, ukraiński, włoski... Co mnie najbardziej cieszy – młodzi ludzie lubią mi powierzać swoje sprawy.
– A nie zapominajmy, że przy takim nawale zajęć wiele pracował Pan społecznie w kilku organizacjach polonijnych, m.in. w Polish Emigration Centre, udzielając bezpłatnych rad nowym imigrantom, a także porad dla bezdomnej młodzieży. W latach 80. organizował Pan wraz z mec. Markiem Tufmanem i innymi adwokatami bezpłatne "kliniki pomocy prawnej" dla Polonii. Ludzie ustawiali się w kolejkach…
– Tak, poświęciłem Polonii dużo czasu jako wolontariusz. Nigdy nie chciałem należeć do organizacji polonijnych, być tam sekretarzem, dyrektorem czy prezesem, o co, jak obserwujemy, wielu walczy, nie stroniąc od mącenia wody i intryg, a nawet sytuacji wręcz bagiennych – tracąc w tych "szrankach" dobre imię nie tylko własne, ale i Polonii…
– Tak, rozgrywki polonijne nie przypominają niestety szlachetnych zasad dżudo czy walk samurajów, tu się nie przebiera w środkach, zupełnie pomijając zasady etyczne. Ale zostawmy na boku wodzących się za łby polonusów. Jak po ciężkiej pracy Pan się odreagowuje, nabiera sił do podejmowania kolejnych wyzwań?
– Mam swoją receptę, żeby stale mieć energię i móc ją odbudowywać. Więc, jak wspomniałem, codziennie ostry trening fizyczny dwugodzinny, a często i trzygodzinny, no a co 6 – 8 tygodni – wyjazd na wakacje! Notabene jednym z takich moich wyjazdów była eskapada na Atlantyku na okręcie atomowym amerykańskim USS "Theodore Roosevelt", na zaproszenie kapitana Turka. Zawsze podczas wakacji podróże, muzyka, czytanie książek, marzenia o pisaniu własnej książki z gatunku criminal fiction – stają się moim rewirem, w którym oddycham pełną piersią…
– Czy nie myślał Pan nigdy o karierze politycznej?
– Owszem, proponowano mi karierę polityczną. Odmówiłem, bo dla mnie – proszę wybaczyć, że przypomnę krótkie a rubaszne, czy może nawet dosadne powiedzenie przedwojenne: polityk to "z nosa kap, z dupy pstryk". Życie jest za krótkie, by bawić się w politykę. A serio: w Kanadzie jest demokracja, w której prawo doszło do absurdu… i obywatele powinni wykazywać więcej zainteresowania polityką, a nie machnąć ręką na to, co im się nie podoba.
– Najbardziej powinna chyba niepokoić obywateli ta łatwość oskarżania jednego człowieka przez drugiego, co w majestacie prawa jest od razu rozpatrywane, a w efekcie bywa dramatyczne czy nawet tragiczne dla oskarżonej jednostki. Może nie tylko całkowicie przekreślić jej dobre imię, ale i rzucić cień na cały stan, który ona reprezentuje – a tak bywa np. z modnym dziś oskarżaniem duchownych o molestowanie seksualne dzieci i młodzieży...
– W lutym 2012 także w Brampton miałem dużą sprawę, w której tutejszy koreański pastor został oskarżony o napastowanie seksualne dzieci. Na szczęście wybroniłem go przed pozbawionym podstaw zarzutem.
– Z tymi oskarżeniami zaczyna być tak, jak kiedyś z polowaniem na czarownice – dziś prawie każdy może być oskarżony o seksualne molestowanie, nie trzeba przecież dostarczać dowodów.
– Dziś można być oskarżonym właściwie o wszystko. Wystarczy powiedzieć komuś: jesteś za gruby – i to też może być potraktowane jako przestępstwo... Ktoś chce wypalić jednego papierosa na patio – też przestępstwo. Trzeba zmienić prawo, bo inaczej George Orwell, autor opublikowanej w 1949 roku słynnej futurystycznej antyutopii pt. "Rok 1984", czy poeta i pisarz angielski, W.H. Auden, podobnie rozczarowany komunizmem przez udział w wojnie domowej w Hiszpanii w 1936 roku – mogą się w grobie przewracać, widząc pewne analogie, jakie dziś dzieją się z prawem w takim demokratycznym państwie, jak Kanada. A ja sam też nie chciałbym żyć tutaj za 100 lat, obserwując, jak państwo wszędzie swój nos wtyka. Te przepisy broniące niby każdego obywatela, "zjadają" go doszczętnie, zostawiają z niego szkielet tylko...
– Oficjalnie mówi się, że państwo broni społeczeństwa...
– ...lecz dzieje się to kosztem osoby ludzkiej. Mówi się też, że państwo broni praw jednostki – ale kosztem jej indywidualizmu. Podczas komunizmu mieliśmy kontrolę sowiecką, a teraz mamy to samo w demokracji! Jest taki dobry wiersz W.H. Audena: "Nieznany obywatel", gdzie mówi się o tym, że nowy obywatel, który przyszedł na świat, miał zapewnioną opiekę od urodzenia aż do śmierci. Kończy ów wiersz pytanie: czy ten obywatel był wolny i zadowolony? Odpowiada państwo: "To pytanie jest absurdem – my przecież wszystko wiemy!". Wizja, zawarta w tym wierszu, sprawdza się, niestety, toteż w przyszłości czeka nas ogromny koszmar. Jak może nie tracić na znaczeniu państwo, w którym nie kodeks moralny, lecz nasza demokracja sama decyduje o tym, co jest prawdą, a co nieprawdą...?! To jest taki "social engineering"...
– ... a powodem?
– Rozpasany liberalizm...
– Pan jest z przekonań konserwatystą?
– Rzekłbym, jestem humanistic conservative, bo ujmuję się za człowiekiem, a jestem przeciw "wielkiemu rządowi" – bo on depcze jednostkę wielkimi butami...
– Co jest , Pana zdaniem, w wychowaniu społeczeństwa najważniejsze?
– Na pewno tym najważniejszym czynnikiem w wychowaniu młodego obywatela powinna być rodzina – to ona ma kształtować go od dzieciństwa – a nie państwo. Tam, w rodzinie, ugruntowuje się już w dziecku poczucie prawdziwego prawa przez odpowiednie wychowanie, polegające na odróżnianiu dobra od zła. Bez uczenia dziecka przez rodziców – własnym przykładem – miłości do innych i dobroci nie stworzymy prawa, które byłoby skuteczne.
– A to obecne prawo, które mamy, z czym się Panu kojarzy?
– ... przypomina modne dziś leczenie pacjentów przy pomocy antybiotyków. Gdy lekarz przepisze antybiotyki już na przeziębienie czy małą niedyspozycję – przy większym schorzeniu nie mają one wpływu na organizm. A państwo na mały "kaszelek" obywatela, czyli małe przewinienie, serwuje mu bezwzględnie w tyłek wielki czopek z "antybiotykiem" – i biedny obywatel może od tego prewencyjnego "leczenia" po prostu "zdechnąć".
– Stwierdził Pan, że w przyszłości czeka nas jako społeczeństwo w związku z tym prawdziwy koszmar. Czy jest już za późno na opamiętanie?
– Jestem z natury optymistą i odpowiem krótko: nie jest za późno, ale jak się nie obudzimy – będzie za późno...
– Powiedział Pan: życie jest za krótkie, by robić to, co nas nie pasjonuje. A jaka jest wartość naszej egzystencji?
– Może po prostu żyć swoimi ideałami, pomagać ludziom...? Gdy się jest entuzjastą życia, jak ja, wtedy jego wartość nie podlega dyskusji nawet w najtrudniejszych sytuacjach. Ważne, żeby mieć co kochać... Wtedy można "przytulić się do każdego dnia", choć dni są krótkie…
– Czy z perspektywy Pana profesji wydaje się Panu, że zło rzuca silniejszy urok na człowieka niż dobro – czy też, jak powiedział Bertold Brecht: "człowiek hołduje bardziej dobru niźli złu, tylko warunki nie sprzyjają mu"?
– W ciągu całej mojej 31-letniej kariery adwokackiej spotkałem bardzo mały procent zdecydowanie złych ludzi, takich których można by uznać za urodzonych przestępców. W większości przypadków przestępstwo jest nie tyle efektem skondensowanego zła, co głupoty, bezmyślności, alkoholu, ludzkiej słabości i zagubienia.
– Myślę, że takie właśnie spojrzenie na źródło zła w człowieku pomaga Panu przez te 31 lat "tańczyć gorące tango" między prawem jednostki a prawem państwa. Ogromne zaangażowanie się Pana w rolę obrońcy jednostki przed supremacją państwa wynika chyba z tego, że wierzy Pan w ludzi?
– Ta wiara jest najważniejsza! Inaczej nie podjąłbym się prowadzenia żadnej sprawy. Warto jednak pamiętać, że każdy ma dobro w sobie, ale jakoś nie można go znaleźć w hołocie. Rozpanoszony dziś "wirus hołoty" – to prawdziwy problem cywilizacji konsumpcyjnej...
Rozmawiała
Krystyna Starczak-Kozłowska