Inne działy
Kategorie potomne
Okładki (362)
Na pierwszych stronach naszego tygodnika. W poprzednich wydaniach Gońca.
Zobacz artykuły...Poczta Gońca (382)
Zamieszczamy listy mądre/głupie, poważne/niepoważne, chwalące/karcące i potępiające nas w czambuł. Nie publikujemy listów obscenicznych, pornograficznych i takich, które zaprowadzą nas wprost do sądu.
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść publikowanych listów.
Zobacz artykuły...Powoli rozglądałem się dookoła, próbując umiejscowić ogród, drzewa owocowe, rabatki z kwiatami, różane alejki, ale coś mi to opornie szło, bo obecny park urządzony był według nowego planu. Jedynym punktem orientacyjnym był stary dąb. Od niego zacząłem i po jakimś czasie zacząłem odkrywać dawne obrazy.
Ogród za czasów mojego dzieciństwa był ogromny i mieszał się trochę z sadem, gdzie rosły moje ukochane koksy pomarańczowe, a także małe, czerwone jabłka, które nazywaliśmy buraczkami, gruszki klapsy i parę innych. Właściwy sad był w pewnym oddaleniu. Oprócz jabłek było tam parę drzew-krzaków dereniu, z owoców którego mój ojciec robił nalewkę. Zresztą z czego nie robił?! Wielkie słoje z fermentującymi owocami stały w oknach i na stołach w spiżarni prawie cały czas. Ojciec stale coś koło nich robił – a to wstrząsał, a to obracał, a to przechylał. Potem zlewał to wszystko do butelek i miał gotowe prezenty dla znajomych i tych, którzy zwykle tego oczekiwali, bo w czasie świąt przychodzili do nas z świątecznymi życzeniami różni ludzie – tak jak to się dzieje w wielu regionach. Strażak, listonosz, kościelny, kominiarz, organista i inni, a wśród nich pan Worek – dostawca miodu.
Z tym dostawcą miodu wiązała się dość ciekawa historia, która mogła się dla mnie bardzo nieciekawie skończyć.
Pan Worek miał ogromną i starą pasiekę, a co najważniejsze, znał się na pszczołach jak nikt. Mój ojciec też próbował trzymać pszczoły, ale jakoś mu nie szło. Może nie miał do tego ręki – kto wie? Dość na tym, że po paru próbach dał spokój i miód zaczęliśmy kupować od pana Worka.
Otóż któregoś dnia panu Workowi uciekł rój. Jak to się stało, nikt nie wiedział, bo pan Worek kochał pszczoły i umiał się z nimi obchodzić, niemniej rój uciekł i ślad po nim zaginął! Trzeba przy tym wiedzieć, że taki rój to nie było byle co – w każdym razie nie w tamtych czasach. Sprawa była powszechnie znana i mówiło się, że pan Worek jest gotowy dać nawet jakąś nagrodę za jego znalezienie.
Miałem już wtedy 11-12 lat i znalezienie tego roju wziąłem sobie za punkt honoru. Może zresztą nie tyle chodziło o „honor”, co o tę nagrodę, bo już wtedy zaczynałem potrzebować jakichś pieniędzy – głównie na gumę do żucia, która nie wiadomo skąd pojawiła się u nas w spożywczej budce. Kosztowała 90 groszy za małą kosteczkę i wśród dzieciarni szybko stała się najbardziej pożądaną rzeczą. Pieniędzy nie miałem, bo jak dotąd nigdy ich do niczego nie potrzebowałem, ale z chwilą pojawienia się tej gumy zacząłem o nich myśleć.
Swoim zwyczajem tłukłem się po okolicy i w końcu, ku mojej niesłychanej radości, znalazłem uciekiniera. Ogromna „bomba” pszczół wisiała na gałęzi drzewa.
Prawie każdy z nas ma swojego demona. Jedni boją się pająków, inni nietoperzy czy węży, a ja – od czasu niemiłej przygody z nerwowym kundlem – bałem się psów. Bałem się również klasówek z matematyki, ale to już inna rzecz, jakkolwiek chyba najtrwalsza, bo akurat to śni mi się do dziś!
W każdym razie pszczoły to nie było coś, czego bym się bał. Pomyślałem, że najlepiej będzie, jak sam złapię ten rój i zaniosę panu Workowi. Wynalazłem stary, parciany worek, wziąłem świerkową gałązkę do pokropienia i bańkę z wodą. Wiedziałem od ojca, że tak to się robi. Nikomu ani słowa i wczesnym rankiem – jeszcze przed szkołą – do dzieła!
Rój znalazłem w tym samym miejscu, ale bardzo szybko się zorientowałem, że mój worek może być o wiele za mały. Rój był ogromny. Mimo to wycofywać się nie chciałem. Spróbuję – pomyślałem. No i spróbowałem, ale prawie natychmiast posłyszałem wzmożony ruch i coraz głośniejszy, niesłychanie szybko przybierający na sile, szum!
Zacząłem uciekać w ostatniej chwili i może by mnie i dopadły, gdybym nie przeciął drogi, po której akurat przejeżdżał konny wóz. Pszczoły chyba zawróciły albo rój się rozproszył, dość na tym, że zziajany jak pies dotarłem do domu i nic nikomu nie mówiąc, porwałem teczkę i pobiegłem do szkoły.
Nie pamiętam, co tam dalej z tym rojem było, ale zdaje się, że wrócił do ula.
Trochę później opowiedziałem o tej miniprzygodzie ojcu, a on roześmiał się wesoło, wyjaśniając jednak, czym ryzykowałem. Rozdrażniony rój mógł być prawie tak samo niebezpieczny jak wojenny niewypał.
Chodziłem po miasteczku i wspomnienia uderzyły mnie jak lawina.
Tu było to, a tu tamto, tu spotkałem tą, a tam biłem się z Józkiem... Wiele razy powtarzałem sobie, że „pamiętam tylko chwile szczęśliwe”, ale gdzie tam! Te niedobre pchały się pierwsze!
Chciałem dowiedzieć się o kolegach, koleżankach, w ogóle ludziach z tamtych lat, ale czasu było mało, bo przecież Warszawa wołała i trudno było egoistycznie pławić się we wspomnieniach, gdy w Domu Opieki czekała chora.
Na szczęście spotkałem kolegę, który cały czas tu mieszkał, tu się ożenił, tu spłodził czwórkę dzieci, a przede wszystkim był powszechnie znany i lubiany. Boguś był (i ciągle jeszcze jest) znanym rzeźbiarzem, absolwentem słynnej szkoły Kenara w Zakopanem. Pokazał mi swoje imponujące atelier, a potem przysiedliśmy na ławce i zaczęliśmy gadać kto, co i jak.
– A co się stało z Jankiem – pytałem Bogusia.
– Umarł.
– A z Alą?
– Umarła.
– A Magda?
– Ooo, będzie już dziesięć lat, jak nie żyje...
I tak dalej, i tak dalej. Lista ciągnęła się tak niepokojąco długo, że aż zapytałem:
– Boguś – na miły Bóg – czy tylko my dwaj żyjemy?
Zabrzmiało to tak, jakbyśmy byli rozbitkami po zatonięciu okrętu i leżeli wyrzuceni przez fale na plaży jakiejś wyspy.
– Ta gdzie! – odpowiedział Boguś. – Krzysiek żyje, chodzi po mleko, Rysiu jeszcze kuśtyka, ale nogi stracił, bo po pijaku spał w zimie na sztrece... Ledwie go odratowali, ale jeździ na wózku. Jeszcze wypije...
– I kto jeszcze?
Okazało się, że oczywiście wielu żyje, a niektórzy żyją, że ho, ho! Taki Roman – bogacz, że nie pytaj, a Lusia – gospodyni na takim majątku, że myślą ferrari kupić, bo sami nie wiedzą, na co pieniądze wydawać, a ten w Ameryce, a ten w Australii, a ten jest dyrektorem banku w Johannesburgu itd.
Jeszcze potem okazało się, że jest też paru na miejscu i można było gadać i gadać, ale jak powiedziałem, z czasem byliśmy już naprawdę cieniutko.
A potem poszliśmy na mały spacer i dopiero wtedy, gdy byłem w towarzystwie Bogusia, poznawań, pogaduszek i głośnych krzyków radości i zdziwienia nie było końca.
– Marcin! To ty?!? Gdzie się obracasz? Na jak długo przyjechałeś?
Te i podobne wykrzykniki towarzyszyły nam na ulicach. A wokół sklepy kipiały dobrem, gustownie urządzona galeria zapraszała reklamami, kantor wymiany proponował jakąś obniżkę kursów... Poszliśmy do kościoła – to samo – wspaniały, nowy wystrój, kwiaty, wszystko na tip-top.
Chodziłem, oglądałem, wspominałem, ale co dla mnie było zdumiewające, to to, że nie mogłem wycisnąć ani jednej łzy z oczu moich! Nie mogłem! I nie to, żebym się nie starał! Zatrzymywałem się w miejscach, które powinny wywołać moje wzruszenie. Nawet przystawałem tam trochę dłużej. Wszystko na nic. Moje oczy pozostawały suche, a serce biło równo, bez żadnych emocjonalnych fikołków.
Szczerze mówiąc, byłem na siebie zły, bo co to ze mnie za zimny gad, ale co miałem robić?
Poszliśmy więc na cmentarz, na którym – jak już wspomniałem – niektóre groby były odnowione i przez to wyglądały nawet zbyt świeżo. Pozbawiono je przez to patyny wieku, zielonkawej narośli obrastającej stary kamień i szacownej sędziwości.
Ale na szczęście nie wszystkie. Oto Karolina Baraniecka – moja prapra... – zmarła 1863. Litery na kamieniu prawie zatarte, ale na płycie suchutka wiązanka, może jeszcze z zeszłorocznych Wszystkich Świętych. Trochę dalej grobowiec przodków mojej mamy, a jeszcze dalej – jakoś nie wiedzieć czemu – osobny grobowiec pradziadka Augusta. Wszystkie te miejsca znane mi od najmłodszych lat, z biegiem czasów wypełniane kolejnymi zmarłymi.
Na końcu cmentarza zaś, nad samą skarpą, widać było, tak jak przed laty, ogromną postać anioła patrzącego w dal na zakole Sanu.
Ktoś kiedyś nazwał go naszą Nike!
Kwintesencja Ameryki. Pojemny i niedrogi
Napisane przez Sobiesław KwaśnickiDodge journey 2018 to auto dla młodej rodziny, która potrafi liczyć; z wersją sześciocylindrową przyjemny w prowadzeniu.
Dzisiaj wracamy do prezentowania nowych modeli i na tapetę idzie pojazd, którym trudno jest zaszpanować czy wyróżnić się w tłumie, za to z pewnością jest bardzo praktyczny i niedrogi.
Dodge journey 2018 to mały SUV produkowany od kilku ładnych lat w bardzo mało zmienianych wersjach.
Model 2018 w skrócie można przedstawić następująco:
Wersja podstawowa napędzana jest przez czterocylindrowy silnik 2,4 l, co większość użytkowników uzna za niewystarczające, dlatego bardziej popularnym silnikiem jest 3,6-litrowa szóstka, tradycyjny silnik Chryslera o mocy 283 KM. Wielu nabywców decyduje się też na napęd na 4 koła, choć ja nie widzę większego sensu.
W wersji podstawowej samochód ma napęd na przednie koła. Z mniejszym silnikiem możemy wziąć na hol do 450 kg, czyli niezbyt dużo, ale już silnik sześciocylindrowy pozwala na 1134 kg; czyli łódka swobodnie się tu mieści.
W sumie journey to bardzo praktyczna alternatywa dla minivanów produkowanych przez Chryslera. Samochód ten pomimo swojej „szarości” jest nadal bardzo popularny.
Mamy w nim 3. rząd foteli, a więc podróżować może do 7 osób, choć w tym 3. rzędzie raczej osoby mikrej postury. Journey zaczyna się u dilera już od 23.000 dol., czyli jak na SUV-a bardzo mało. W roczniku 2018 jest przekładnia sześciobiegowa automatyczna. Zużycie paliwa nie jest rewelacyjne, ale też nie przeraża; w mieście to podchodzi pod 13 l, a na autostradzie jest nieco ponad 9 l. Zbiornik starcza mniej więcej na 700 km.
Wielu kierowców chwali sobie duży wyświetlacz środkowy i dobry system infotainment. Samochód wyposażony jest w kontrolę trakcji, stabilizację, zapobieganie roll-over i ma 7 poduszek powietrznych. Koła 17-calowe, felgi aluminiowe. Jedną z największy zalet jest pojemność tego auta; po złożeniu siedzeń włożymy do środka pół słonia.
Chrysler daje standardowo gwarancję 60.000 km lub 3 lata na wszystko, a następnie przenoszenie napędu 5 lat lub 100.000 km. Jak już powiedziałem, większość pewnie będzie wolała wziąć journeya z szóstką; silnik Pentastar jest naprawdę bardzo udany, cichy i wyważony. Z tym silnikiem w wersji SXT dostaniemy również automatyczne światła przednie i lepsze zawieszenie
Jeśli chodzi o jakość wykonania, samochód produkowany jest w Meksyku i opinie są przeciętne. Jest to auto o typowo amerykańskich zaletach; bardzo wygodne, obszerne i (z szóstką) niepozbawione mocy, w sam raz dla rodziny z małymi dziećmi na dorobku. Samochód ma również elektroniczną kontrolę stabilizacji oraz przeciwdziałanie huśtaniu naczepy w przypadku holowania. Ponieważ auto produkowane jest od bardzo dawna, można utargować sporą kwotę.
We wczesnych modelach użytkownicy skarżyli się na tanie plastikowe panele wnętrza, ale model 2018 zaskakuje szytą tapicerkę z elementami skórzanymi i skóropodobnymi.
Słowem, zanim zrezygnowani, przytłoczeni dziećmi zdecydujemy się na minivana, przejedźmy się SUV-em journey, który na pewno, jeśli chodzi o wrażenia kierowcy, da nam i więcej adrenaliny, a prawdopodobnie będzie dla nas tak samo praktyczny.
Jeśli chodzi o cenę, trudno znaleźć cokolwiek bardziej konkurencyjnego; nawet wśród propozycji Hyundaia czy KIA,
o czym donosi Wasz Sobiesław
Coś często bolą mnie uszy. I przyczyną bynajmniej nie jest choroba wirusowa czy zapalenie bakteryjne, ale nadwrażliwość na słowa niecenzuralne. Soczyste wiązanki lecą nie tylko z ust ogolonych na łyso młodzieńców, lecz także niby eleganckich niewiast.
Niedługo po przylocie mój mąż mówi, że ludzie w Polsce to są ładni, tylko szkoda, że tak wielu chodzi ze skwaszonymi minami. I szkoda, że tak wielu przeklina, dodaję.
***
Potrzebuję tłumaczenia przysięgłego z angielskiego na polski. Niby prosty dokument, zaświadczenie o zatrudnieniu mojego męża. Pani sekretarka w biurze tłumaczeń prosi o mój numer telefonu, tak na wszelki wypadek, jakby pani tłumaczka miała jakieś wątpliwości. Ledwo dojeżdżam do domu, a telefon już dzwoni (dobrze, że zdążyłam przyjechać, bo komórkowego jeszcze nie mam, więc podałam stacjonarny). Pytanie o „postdoctoral fellow”. Pomagam pani tłumaczce przysięgłej i z niecierpliwością oczekuję na odbiór gotowego dokumentu.
I w tym miejscu chyba powinnam przeprosić wszystkich czytelników „Gońca” za to, że od lat używam przymiotnika, który nie istnieje – czyli słowa „torontoński”. Pani specjalistka przetłumaczyła nazwę uniwersytetu, który zatrudniał mojego męża, jako „Uniwersytet w Toronto”. Moim zdaniem, to nazwa tak samo szczegółowa jak „sklep spożywczy w Ciechanowie” albo „salon fryzjerski w Ustrzykach Dolnych”, ale pani tłumaczka mówi, że tworzenie przymiotników od zagranicznych nazw miast w tłumaczeniu przysięgłym jest niepoprawne. Ja na to, czy rozumując w taki sposób, niepoprawne są przymiotniki londyński albo berliński. Pani tłumaczka odpowiada twierdząco. Że też nie spytałam o Konwencję Chicagowską...
***
Polska jest zielona. Lubię moje stare podwarszawskie ulice, którymi idzie się pod baldachimem drzew. Tylko trawa taka sucha – jak w sierpniu w Calgary, mówię do męża. Na szczęście po kilku dniach deszczu zaczyna się zielenić. I wychodzą ślimaki. Mogę pokazać moim dzieciom, gdzie chodziłam „na ślimaki”, jak byłam mała. Tylko potem mama nie pozwalała mi ich wnosić do domu, musiały zostawać na podwórku w słoiku przykrytym gazą. Mojego najlepszego winniczkowego miejsca już nie ma. Wycięli krzaki i postawili jakąś klinikę urody.
***
Co drugi poniedziałek miejski zakład oczyszczania odbiera śmieci sortowane. To dla mnie nowość w Pruszkowie, dwa lata temu moja mama chyba wyrzucała wszystko do jednego śmietnika. A teraz w garażu leżą kolorowe worki – papier osobno, plastik osobno, szkło osobno, ogrodowe osobno... Dzięki temu zauważalnie mniej odpadów trafia do tradycyjnego śmietnika. Śmieci ogólne nazywają się „zmieszane”. Jakie trafne słowo.
***
Zakupy warzywne robimy na targu. Mąż mnie poprawia, że to nie targ, tylko bazarek. Na targu powinny być żywe zwierzęta, tłumaczy mi. Są, mówię, tylko trzeba trochę poczekać – w grudniu przed świętami będą (karpie w wannach).
Na początku na targ jeżdżę z mamą, która pokazuje mi, co gdzie się kupuje. Bo warzyw to nie można u byle kogo – trzeba u prawdziwych rolników, bo trafiają się też handlarze, którzy tylko udają, że sprzedają swoje. Po kilku wypadach na targ już wiem, gdzie kupować sałatę, a gdzie ziemniaki. Kiełbasę tylko w budzie numer 6. Panią od ziemniaków zagaduję, że moja mama tylko u niej kupuje. Zadowolona pani stwierdza, że „dla takiego klienta to aż miło ręce brudzić!”.
Jest sezon na bób. Nadrabiam więc zaległości z Kanady. Płacę za zakupy, a sprzedawczyni pyta: Czy wzięła pani bóbr? Kawałek dalej inny sprzedawca woła do kolegi: Nie mam już bobru!
***
W sklepie Lidl sprzedawca to Ukrainiec. W domu prawie naprzeciwko mnie mieszkają Ukrainki. Na wspomnianym targu sukienkami handluje Ukrainka. No i samochód sprzedałam Ukraińcowi.
Teść pożyczył nam swoje stare volvo. W międzyczasie kupił nowe auto i mówi, że jak nam volvo niepotrzebne, to żeby je sprzedać. Więc biorę niebieską i pomarańczową kartkę, piszę, że auto jest do sprzedania, podaję numer telefonu do teścia i przyklejam to na tylne szyby. Mąż mi mówi, żeby od razu napisać cenę, bo ludzie nie będą chcieli dzwonić tak w ciemno. Więc doklejam kartki z ceną. Jedziemy do Pruszkowa po zakupy, trafia nam się dobre miejsce parkingowe, na rogu, takie eksponowane. Gdy wracamy z torbami, facet już okrąża volvo, a przy uchu ma telefon, dzwoni do teścia. Rusłan ze Lwowa, dwa lata starszy ode mnie. Chciał wziąć z fotelikami dla dzieci, bo też ma dwójkę, ale foteliki jeszcze będą mi potrzebne. Odebrał auto następnego dnia.
***
Popularny temat – RODO, czyli nowe prawo o ochronie danych osobowych. Póki co widzę, że oznacza podpisywanie większej liczby papierów przy załatwianiu czegokolwiek. Przykład – ubezpieczenie samochodu. Idę do biura ubezpieczeń, w którym panie sprzedają polisy różnych firm. Proszę o wycenę. I pierwsza kartka, którą pani mi podsuwa, jeszcze zanim zacznie pytać, gdzie auto będzie rejestrowane czy od ilu lat mam prawo jazdy, dotyczy właśnie ochrony danych osobowych i wyrażenia zgody na to, że ona będzie administrować moimi danymi. W innej ubezpieczalni, gdy dochodzę do etapu podawania swoich danych, pan proponuje, że mogę mu dać dowód osobisty, to on sobie wszystko spisze, żebym nie musiała mówić głośno, bo niektórzy tak nie lubią.
W niedzielę po Mszy św. rozmawiam ze znajomym, który przez lata robił zdjęcia w mojej parafii. Pytam, czy dalej robi. A on, że teraz już mniej i jeśli już, to grupowe, żeby mu się nikt nie przyczepił do używania wizerunku, bo to trzeba uważać, ostrzega.
***
Spodobało mi się jeżdżenie do Warszawy. Nie wiem, czy jest mniej korków, ale z radością korzystam z nowych dróg. Ich nazw jeszcze nie ogarniam, A albo S z różnymi numerami. Po zachodniej stronie stolicy pobudowali pełno węzłów, ślimaków i wiaduktów, więc na nowo uczę się geografii mojego terenu.
I znowu doskonalę umiejętność parkowania. Parkowanie w Kanadzie w porównaniu ze stylem europejskim to bułka z masłem. Polskie miejsca parkingowe są węższe, a ja wciskam się w nie niedużym minivanem. Na razie bez strat.
***
Uczę się myśleć strategicznie, jeśli chodzi o zakupy w weekend. Kiedyś były „soboty pracujące”, a teraz są „niedziele handlowe”. Jeśli dobrze pamiętam, to pierwsza i ostatnia w miesiącu, ale jeszcze się nie przyzwyczaiłam. Przed niedzielami niehandlowymi w radiu słychać reklamy nawołujące do wcześniejszego robienia zakupów. Jeśli chodzi o reklamy, zwracam uwagę na jeszcze jeden temat – chyba większość dotyczy leków. I są to reklamy adresowane do kobiet, w których mówią kobiety. Nawet jeśli lek jest dla mężczyzn albo dla dzieci. No tak, kobietę zmanipulować najłatwiej. Reklamowane są nie tylko leki, lecz także „wyroby medyczne” i „suplementy diety” – producentom pewnie nie chciało się robić badań klinicznych.
***
Zakupy w piekarni. Biorę dwa rodzaje chleba, jakieś bułki i dwa rodzaje ciasta. Pani mówi mi cenę. 109? – upewniam się i już sięgam do portfela, żeby zapłacić, a pani ze śmiechem i zdziwiona, że nie – 49. Mąż wyjaśnia, że tydzień wcześniej przylecieliśmy z Kanady, więc żona taka nieświadoma. Pani przy kasie mówi, że ona jeździła do Azji. A druga, która kroiła mi chleb, że była dwa lata we Włoszech i też się musiała potem przyzwyczaić, ale w Polsce jest dobrze.
Od tamtej pory panie zaczęły nas rozpoznawać.
Katarzyna Nowosielska-Augustyniak
Chirurg specjalizujący się w operacjach plastycznych, który sam określa się jako lider środowiska LGBT, przyznał się do usuwania piersi dziewczętom w wieku zaledwie 14 lat, aby przykroić ich ciało do orientacji seksualnej, jaką sobie obrały.
Dr Marc DuPéré z Toronto przeprowadzał tę operację, pomimo tego że większość dzieci które mają problemy z określeniem tożsamości płciowej ostatecznie wraca do biologicznej płci. Lekarz w rozmowie z lifesite news bronił przeprowadzania, jak to określał, "operacji górnej części ciała" u młodych dziewcząt. Jego zdaniem, rodzice powinni zachęcać dzieci, aby te rozumiały "całą swoją historię".
Przychodnia Visage Clinic w Toronto oferuje "operację górnej części ciała" za około 9000 dol. Przeprowadzano tam operację usuwania piersi dwukrotnie u czternastoletnich pacjentek i wielokrotnie u dziewcząt 15 - 16 letnich. Operacja pozbawia kobiety możliwości karmienia piersią, usuwają całkowicie ten organ, tymczasem, jak tłumaczy profesor pediatrii z Western Sydney University, John Whitehall , 90 proc. procent tak zwanych dzieci transgenderowych zmienia zdanie i wraca do swojej biologicznej płci po zakończeniu okresu dojrzewania. DuPéré jest świadome ryzyka, że dziewczęta, które chcą wyglądać jak mężczyźni później zmieniają zdanie i żałują tego i wskazuje, że osoby w wieku 14 - 16 lat muszą mieć na to zgodę rodziców.
Ford tnie sadło; liczba radnych Toronto zmniejszy się o połowę
Napisał Andrzej KumorKuratoria bronią nowego programu edukacji seksualnej
Napisał Andrzej KumorW ostatnich dniach co najmniej 10 kuratoriów oświaty w Ontario wydało oświadczenia w sprawie powrotu do starego programu edukacji seksualnej. Kuratoria stwierdziły, że tam, gdzie będzie potrzeba ważne i odpowiednie tematy zostaną dodane. Durham i Kawartha Pine Ridge w Peterborough zaapelowały do rządu prowincji o utrzymanie nowego programu na czas konsultacji z rodzicami.
Alana Murray, dyrektor ds. edukacji w Bluewater District School Board obejmującym wschodnie wybrzeże jeziora Huron, napisała na twitterze, że uczniowie zasługują n anowy program, a nie taki, który jest starszy od nich. Mam nadzieję, że zdrowy rozsądek zwycięży w Ontario, dodała. Później mówiła, że program jest traktowany jako wyznacznik tego, co powinno być przedmiotem nauczania, a nauczyciele mają doświadczenie i potrafią ocenić, które tematy realizować i w jaki sposób. Dzieci są ciekawe i zadają pytania, a nauczyciele starają się na nie odpowiedzieć.
Kuratorium Trillium Lakelands z regionu Kawartha stwierdziło, że takie tematy jak tożsamość płciowa czy zgoda na czynności seksualne powinny być omawiane zarówno w szkole, jak i w domu. Kuratorium będzie szanować decyzję rządu, pamiętając przy tym, że każdy program jest punktem wyjściowym. Przewodniczący Thames Valley District School Board w London mówi, że musi poradzić się prawników, jakie konsekwencje ponosiliby nauczyciele, którzy uczyliby niektórych tematów według nowego programu.
Minister edukacji Lisa Thompson nie odpowiadała na pytania związane z programem. Wicepremier Christine Elliott powiedziała, że konsultacje w sprawie zmian w programie rozpoczną się we wrześniu.
Jak przekonać psy o legalności marihuany
Napisane przez Katarzyna Nowosielska-AugustyniakNa początku lipca w St. John's na policyjną emeryturę przeszedł Luke, labrador retriver służący w policji, który w czasie swojej kariery zawodowej wywęszył narkotyki o wartości ponad 5 milionów dolarów. Luke jest jednym z 14 psów policyjnych, które przed 17 października będą musiały zakończyć pracę. Pozostałe odejdą ze służby w Kolumbii Brytyjskiej, Albercie, Manitobie, Nowej Szkocji i Nowym Brunszwiku. Powód jest prosty – psy były wyszkolone, żeby wykrywać marihuanę, a gdy ta stanie się legalna, ich nosy na nic się już nie zdadzą. Ich miejsca zajmie 14 nowych szczeniaków, które zostaną przeszkolone po nowemu – czyli z pominięciem marihuany. Koszt szkolenia jednego psa to 5000 dol.
Sierżant Gary Creed z Innisfail w Albercie, który zajmuje się szkoleniem psów, mówi, że psy takie jak Luke, przyuczone do wykrywania przemytu, stanowią 12 proc. wszystkich służących w policji. Jeszcze nigdy nie było potrzeby wymiany tak dużej grupy zwierząt, dodaje. Wyszkolenie nowych w tak krótkim czasie będzie trudne i kosztowne. Szkoleniem zajmuje się tylko siedmiu trenerów.
Psy policyjne „ogólnego zastosowania” dalej będą używane w sytuacjach, w których marihuana w dalszym ciągu będzie nielegalna lub tam, gdzie przyczyny przeszukania zostały już wcześniej ustalone.
Kilka lat temu RCMP wprowadziło zmiany w szkoleniach psów – do palety rozpoznawanych zapachów dodano fentalnyl. Jednak dodanie jednej substancji jest znacznie prostsze i tańsze niż skierowanie całej grupy na zupełnie nowy kurs. Sierżant Creed mówi, że realne jest przygotowanie nowych psów do końca roku. Szkolenie jednego trwa od 20 do 50 dni.
Pamięci ofiar niedzielnej strzelaniny
Napisane przez Katarzyna Nowosielska-AugustyniakW środę na Danforth uczczono pamięć 10-letniej Julianny Kozis z Markham i 18-letniej Reese Fallon z Toronto, które zginęły podczas niedzielnej strzelaniny. Trzynaście osób zostało rannych i w środę pięć wciąż przebywało w szpitalu. Setki osób przyszły na róg Danforth i Bowden Avenue, skąd ruszyła procesja na pobliski park Aleksandra Wielkiego. Tam minutą ciszy uczczono pamięć zmarłych. Tłum odśpiewał pieśń „Hallelujah” Leonarda Cohena. Rzecznik Danforth Business Improvement Association Howard Lichtman powiedział, że marsz zorganizowano również po to, by podziękować służbom ratunkowym.
Na uroczystości obecni byli burmistrz Toronto John Tory, burmistrz Markham Frank Scarpitti i premier Ontario Doug Ford. Na czele procesji szły Mary Fragedakis i Paula Fletcher, radne, których okręgi obejmują Greektown.
W środę wieczorem wieża CN świeciła się na biało-niebiesko.
Szef torontońskiej policji powiedział, że nie ma żadnych dowodów świadczących o tym, że za atakiem stoi Państwo Islamskie. Rząd federalny powtórzył, że napastnik Faissal Hussain nie był uznawany za zagrożenie dla bezpieczeństwa narodowego.
W poniedziałek wieczorem przy terminalu promowym im. Jacka Laytona w Toronto doszło do ostrej kłótni między muzułmańską rodziną i przypadkowym mężczyzną. Incydent został nagrany, a film opublikowano w internecie. Sprawą zajęła się policja.
Muzułmanie przyjechali z Chicago do brata, który mieszka w Toronto. Mężczyzna nie podaje swojego imienia ani nazwiska. Wszyscy wracali z całodniowej wycieczki na wyspy. Gdy wysiedli z promu i szli do miasta, podszedł do nich bardzo blisko jakiś nieznajomy mężczyzna. Muzułmanin z Toronto zapytał go, co robi, a wtedy ten zaczął krzyczeń na jego rodzinę ze Stanów. Wiele razy padło zdanie: „nie będziecie mi mówić, co mam robić w mojej prowincji”. „To moja prowincja, co wy tu robicie?”, wrzeszczał. Ktoś z muzułmańskiej rodziny odpowiedział mu, że się tu urodził. Tamten jednak dalej powtarzał, że to jego prowincja, że tu dorastał, i witamy w Ontario. Popychał i trącał przy tym muzułmanów, tamci czasami go odpychali.
W końcu przyszedł ochroniarz, ale mężczyzna nie przestawał krzyczeć. Potem przyjechała policja.
Mężczyzna, który gościł u siebie swoich krewnych z Chicago, był rozczarowany, że nikt nie zareagował na całą sytuację. Wokół było pełno ludzi, ale nikt nie zwrócił uwagi mężczyźnie obrażającemu jego rodzinę.
Turystyka
- 1
- 2
- 3
O nartach na zmrożonym śniegu nazyw…
Klub narciarski POLMEDEN przy Oddziale Toronto Stowarzyszenia Inżynierów Polskich w Kanadzie wybrał się 6 styczn... Czytaj więcej
Moja przygoda z nurkowaniem - Podwo…
Moja przygoda z nurkowaniem (scuba diving) zaczęła się, niestety, dość późno. Praktycznie dopiero tutaj, w Kanadzie. W Polsce miałem kilku p... Czytaj więcej
Przez prerie i góry Kanady
Dzień 1 Jednak zdecydowaliśmy się wyruszyć po raz kolejny w Rocky Mountains i to naszym sta... Czytaj więcej
Tak wyglądała Mississauga w 1969 ro…
W 1969 roku miasto Mississauga ma 100 większych zakładów i wiele mniejszych... Film został wyprodukowany aby zachęcić inwestorów z Nowego Jo... Czytaj więcej
Blisko domu: Uroczysko
Rattray Marsh Conservation Area – nieopodal Jack Darling Memorial Park nad jeziorem Ontario w Mississaudze rozpo... Czytaj więcej
Warto jechać do Gruzji
Milion białych różMilion, million białych róż,Z okna swego rankiem widzisz Ty… Taki jest refren ... Czytaj więcej
Massasauga w kolorach jesieni
Nigdy bym nie przypuszczała, że śpiąc w drugiej połowie października w namiocie, będę się w …
Life is beautiful - nurkowanie na Roa…
6DHNuzLUHn8 Roatan i dwie sąsiednie wyspy, Utila i Guanaja, tworzące mały archipelag, stanowią oazę spokoju i są chętni…
Jednodniowa wycieczka do Tobermory - …
Było tak: w sobotę rano wybrałem się na dmuchany kajak do Tobermory; chciałem…
Dronem nad Mississaugą
Chęć zobaczenia świata z góry to marzenie każdego chłopca, ilu z nas chciało w młodości zost…
Prawo imigracyjne
- 1
- 2
- 3
Kwalifikacja telefoniczna
Od pewnego czasu urząd imigracyjny dzwoni do osób ubiegających się o pobyt stały, i zwłaszcza tyc... Czytaj więcej
Czy musimy zawrzeć związek małżeńsk…
Kanadyjskie prawo imigracyjne zezwala, by nie tylko małżeństwa, ale także osoby w relacji konkubinatu składały wnioski sponsorskie czy... Czytaj więcej
Czy można przedłużyć wizę IEC?
Wiele osób pyta jak przedłużyć wizę pracy w programie International Experience Canada? Wizy pracy w tym właśnie programie nie możemy przedł... Czytaj więcej
FLAGPOLES
Flagpoling oznacza ubieganie się o przedłużenie pozwolenia na pracę (lub nauk…
POBYT CZASOWY (12/2019)
Pobytem czasowym w Kanadzie nazywamy legalny pobyt przez określony czas ( np. wiza pracy, studencka lub wiza turystyczna…
Rejestracja wylotów - nowa imigracyjn…
Rząd kanadyjski zapowiedział wprowadzenie dokładnej rejestracji wylotów z Kanady w przyszłym roku, do tej pory Kanada po…
Praca i pobyt dla opiekunów
Rząd Kanady od wielu lat pozwala sprowadzać do Kanady opiekunki/opiekunów dzieci, osób starszych lub niepełnosprawnych. …
Prawo w Kanadzie
- 1
- 2
- 3
W jaki sposób może być odwołany tes…
Wydawało by się, iż odwołanie testamentu jest czynnością prostą. Jednak również ta czynność... Czytaj więcej
CO TO JEST TESTAMENT „HOLOGRAFICZNY…
Testament tzw. „holograficzny” to testament napisany własnoręcznie przez spadkodawcę. Wedłu... Czytaj więcej
MAŁŻEŃSKIE UMOWY O NIEZMIENIANIU TE…
Bardzo często małżonkowie sporządzają testamenty razem (tzw. mutual wills) i czynią to tak, iż ni... Czytaj więcej
ZASADY ADMINISTRACJI SPADKÓW W ONTARI…
Rozróżniamy dwie procedury administracji spadków: proces beztestamentowy i pr…
Podział majątku. Rozwody, separacje i…
Podział majątku dotyczy tylko par kończących formalne związki małżeńskie. Przy rozstaniu dzielą one majątek na pół autom…
Prawo rodzinne: Rezydencja małżeńska
Ontaryjscy prawodawcy uznali, że rezydencja małżeńska ("matrimonial home") jest formą własności, która zasługuje na spec…
Jeszcze o mediacji (część III)
Poprzedni artykuł dotyczył istoty mediacji i roli mediatora. Dzisiaj dalszy ciąg…