farolwebad1

A+ A A-
Inne działy

Inne działy

Kategorie potomne

Okładki

Okładki (362)

Na pierwszych stronach naszego tygodnika.  W poprzednich wydaniach Gońca.

Zobacz artykuły...
Poczta Gońca

Poczta Gońca (382)

Zamieszczamy listy mądre/głupie, poważne/niepoważne, chwalące/karcące i potępiające nas w czambuł. Nie publikujemy listów obscenicznych, pornograficznych i takich, które zaprowadzą nas wprost do sądu.

Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść publikowanych listów.

Zobacz artykuły...
sobota, 21 lipiec 2018 01:29

Trump idzie na zwarcie

Napisał

Prezydent Stanów Zjednoczonych Donald Trump nie zamierza rezygnować z zaostrzania sporu handlowego z Chinami i innymi partnerami gospodarczymi USA.

Tymczasem negatywnie reaguje na to rynek, zaś niektórzy ekonomiści powątpiewają czy taktyka ta doprowadzi do zwiększenia liczby miejsc pracy w Ameryce. Za amerykańskimi taryfami idę bowiem cła odwetowe wobec towarów z USA.

W piątek w wywiadzie dla CNBC Trump ponowił swoją groźbę nałożenia ceł na praktycznie cały import towarów z Chin o wartości 500 mld dol. rocznie; prezydent nałożył już cła na towary o wartości 34mld dol. i Pekin odpowiedział obłożeniem cłem porównywalną wartość amerykańskiego eksportu.
Biały Dom podał również listę dodatkowych towarów importowanych o wartości 200 mld dol., które mogą być objęte taryfami. Dodatkowo Tramp zwrócił się do Ministerstwa Handlu o wdrożenie dochodzenia czy importowane samochody oraz części zamienne nie stanowią zagrożenie dla amerykańskiego bezpieczeństwa. Takie samo uzasadnienie posłużyło poprzednio do nałożenia ceł na import stali oraz aluminium. Jeśli odpowiedź na to pytanie będzie twierdząca, administracja może obłożyć import aut o wartości 335 mld dolarów rocznie cłem w wysokości od 20 do 25%. Oznaczać to będzie wyższe ceny samochodów dla amerykańskich konsumentów.

We wspomnianym wywiadzie Trump po raz 2. już skrytykował politykę Rezerwy Federalnej łamiąc tym samym długoletnią tradycję powstrzymywania się przez Biały Dom od jakichkolwiek nacisków na tzw. bank centralny. Jednocześnie prezydent oskarżył Chiny o manipulacje walutowe; obniżanie wartości własnej waluty w stosunku do dolara, co w oczywisty sposób pomaga chińskim eksporterom potaniając ich towary na rynkach zagranicznych. Na Twitterze prezydent napisał: Chiny oraz Unia Europejska manipulują walutami obniżając oprocentowanie, podczas gdy Stany Zjednoczone podnoszą stopy procentowe, co z każdym dniem umacnia dolara zmniejszając konkurencyjność naszej gospodarki.

W ubiegłym miesiącu po raz 2. w tym roku FED podwyższył stopę i zapowiedział 2 dalsze podwyżki do końca roku w celu zapobieżenia wysokiej inflacji oraz przegrzania gospodarki. 

Zdaniem większości analityków, cła jakie wprowadzają Stany Zjednoczone nie są krótkoterminową grą lecz mają na celu nakłonienie innych krajów do przyjęcia nowych zasad handlu bardziej sprzyjających Ameryce. - Ludzie nie zdają sobie sprawy w jakim kierunku zmierzamy - mówi Rod Hunter, prawnik który służył jako doradca ekonomiczny za prezydenta George'a Busha. W swoim wywiadzie Trump zignorował perspektywę bessy na giełdzie w rezultacie wojny celnej z Chinami. - Jeżeli tak się stanie, to trudno - stwierdził.

Grupa Harcerek:

        Elwira Chmielewska: My w tym roku nie jesteśmy z Akcją Letnią w tym roku. Przyjechałyśmy tylko na weekend.

        – Rozumiem, ale jesteście harcerkami?

        – Tak.

        – Czyli że mimo iż nie jesteście w Akcji Letniej, to przyjeżdżacie na Kaszuby?

        – Tak, ciągnie tu.

        – Dlaczego?

        – Bo to jest nasz dom. Tutaj chodziliśmy całe życie na Akcje i teraz, chociaż nie możemy iść, podczas tych dwóch tygodni przyjeżdżamy, kiedy się da.

        – A ile razy przyjeżdżałaś tutaj?

        – Byłam na 10 Akcjach Letnich, to jest mój pierwszy raz od piątej klasy, nie być na obozie.

        – Dlaczego, praca?

        – Tak, „adulting”.

***

Grupa rodziców
       
– Co takiego tu jest, na Akcji Letniej na Kaszubach?

        Janina Trela z Mississaugi: Atmosfera,  znajomi, wspólne ogniska, powietrze. Jak harcerze w niedzielę będą maszerować, ustawiać się tutaj, na Kopernik Road, z werblami,  jak człowiek tak stoi, to aż ciarki przechodzą. Tak więc to trzeba lubić i trzeba, jak ja to mówię, wsiąknąć w to.

        – Prawdziwa polska dusza jest tutaj?

        – Tak. Czasami mówią, że „wy tu jesteście bardziej Polakami niż w Polsce Polacy”, tzn. jeżeli chodzi o rozwój harcerstwa, że tu jest bardzo rozwinięte. Jestem w Kole Przyjaciół Harcerstwa przy Szczepie „Podhale” i „Rzeka”. Mamy dwa szczepy, męski „Podhale”, który ma obóz naprzeciwko, i „Rzeka”, która niestety nie ma swojej stanicy.

        Paweł Midura: My mamy chłopców w „Bałtyku”, jesteśmy Mississaugi.

        – Który raz chłopcy są tutaj?

        – Drugi raz dopiero.

        – Podobało im się?

        – Tak, niestety czasem trzeba rodzicielskiego przymusu, autorytetu, żeby dziecko zaczęło to lubić.

        – Bo potem doceni?

        – Tak. To, co się tutaj dzieje, w jaki sposób to się dzieje – tutaj mają rozplanowane wszystko co do minuty. Syn powiedział, że trzech minut w ciągu dnia nie ma dla siebie.

        Maria Kowalewska: Ale przede wszystkim też, myślę, nawiązują nowe przyjaźnie, i to w takim polskim duchu. I my, rodzice, też przyjeżdżamy, poznajemy się. Oni potem wrócą, oni są zmęczeni, są brudni, narzekają, ale potem cały rok te obozy wspominają.

        Mam dzieci w tych szczepach co koleżanka Jasia, która jest przewodniczącą naszego Koła Przyjaciół Harcerstwa „Podhale” i „Rzeka”. U mnie akurat w tym roku dzieci nie są na obozie, przyjechały w odwiedziny z tego względu, że chcą być na ognisku i jutrzejszej mszy, bo już córka pracuje, więc nie mogła.

         Przez to oni lepiej przyswajają wiedzę o Polsce, historię, bo nie siedzą w szkole – co też jest dobre – oni tutaj coś robią, mają swoje biegi, przez to poznają, co jest cennego w naszej kulturze, a przede wszystkim to, że my jesteśmy Polakami w Kanadzie, na tej obcej ziemi. Myślę, że trzeba dzieciom, młodzieży od małego wpajać, bądźmy Kanadyjczykami, ale nie zapominajmy o naszej polskości – to jest ważne – o naszych korzeniach, niezależnie czy mamy rodzinę w Polsce, czy nie mamy. Jest bardzo ważne, żeby nasze dzieci wiedziały, skąd pochodzą ich rodziny, skąd są.

        Janina Trela: Ale nigdy nie wiadomo, świat się tak zmienia, że kto wie, czy te dzieci nie zechcą pojechać do Polski z powrotem. I wtedy dziecko takie zdecyduje, o, mama, ty jesteś z Polski, tata z Polski, a ja co? Po polsku nie umiem mówić i teraz chciałbym pojechać do Polski. Takie dziecko jest zagubione. A tak, zawsze ma jakąś szansę, że może być i ma język opanowany.

***

        – Które to Kaszuby dla Ojca?

        Ojciec Paweł Pilarczyk OMI: Dla mnie pierwsze.

        – Jak się tu Ojciec czuje?

        – Rewelacyjnie. Jak w Polsce, na Mazurach. Czysta woda. Poznaję więc Kaszuby i harcerstwo, obozowanie.

        – Który to rok Ojca tutaj?

        – Pierwszy rok w Kanadzie minął, a tutaj jestem pierwszy raz, chciałem to zobaczyć. Mam kilka dni urlopu, więc korzystam.

        – Szczerze, jakie wrażenia z Kanady?

        – Przepiękne. Jeżeli chodzi o Polaków, to polskość jest tak podtrzymywana tutaj, harcerstwo tego dowodzi najlepiej, o tym świadczy, tradycja i język są podtrzymywane. Mamy setną rocznicę niepodległości, jestem na obozach, patrzę, mają hasła związane z historią Polski, czy to z Powstaniem Warszawskim, Batalion „Zośka”, różne nazwy. Tak więc to jest budujące, że na obozach poznają też historię Polski, i najnowszą historię, swoich rówieśników harcerzy, którzy oddawali życie. Oby tak dalej.

        – Nie sądzi Ojciec, że powinno być więcej wiadomości o nas w Polsce, bo my o Polsce dużo wiemy, natomiast ludzie mieszkający w Polsce nie wiedzą o skupiskach polonijnych, o szkolnictwie polonijnym i właśnie o takich zdarzeniach jak w harcerstwie polonijnym, które jest silne w Kanadzie, ale i w Stanach Zjednoczonych czy Australii?

        – Troszeczkę się z tym zgadzam. Wydaje mi się, że Polak w Polsce nie za bardzo docenia to, co ma obok siebie, to tym bardziej jak ma dostrzegać to, co jest gdzieś za granicami. Dlatego tutaj, za granicą, my, Polacy, dziś bardziej cenimy sobie te wartości.

***

        Ania Psuty, harcerka: W Wilnie, my jako Polski Instytut Dziedzictwa i Kultury kontynuujemy tradycję, którą rozpoczęła i kontynuowała pani Żurakowska. I my teraz jesteśmy kontynuatorami, mamy siedzibę przy polskiej parafii w Wilnie. Były już dwa przedstawienia, rozpoczynamy inną działalność...

        – Inną, to znaczy jaką?

        – W tej chwili zaczynamy rozwiązywać problemy, które tu występują...

        – Mówi Pani o Kaszubach?

        – Tak, o Kaszubach. Tak że my musimy troszeczkę wprowadzać edukację, poprzez wystawy... ponieważ jest sfałszowana historia Polski.

        – Odkłamywać „herezję kaszubską”?

        – Tak. Musimy dużo dyplomacji używać, żeby nie zrażać, i wchodzić w środowisko kaszubskie. Bardzo musimy to robić delikatnie, ponieważ stwierdzamy, że ci ludzie są niedoinformowani w takim sensie, że nie znają historii Polski. I skutecznie to robią z Polski – taka jest wspólnota „Jednota”.

        – Ale to są takie same ruchy jak Autonomia Śląska itd., które chcą sfolkloryzować Polskę jako taką i sprowadzić ją do takiego zlepku regionów.

        – Tak. I właśnie dużo takich twardogłowych Kaszubów, bardzo inteligentni ludzie, wydawałoby się, że znają historię Polski, ale niestety, musimy stawić czoła, dlatego też jesteśmy tu potrzebni, jako Polska.

        – Co teraz Pani robi jako harcerka?

        – Teraz jestem w zarządzie Stanicy „Karpaty” i remontujemy, przyjmujemy grupy, współpracujemy.

        – I idziemy właśnie na kominek zuchowy.

***

Na kominku

        – Ile dzieci jest w tym roku?

        Basia Mahut, komendantka Akcji Letniej, hufcowa Hufca „Watra”: U nas, u harcerek i zuchów, jest 250, 75 zuchów, 120 harcerek plus cała kadra.

        – A łącznie cała Akcja Letnia?

        – Przeszło 500 osób na pewno, powiedzmy 650 w tym roku.

        – Harcerstwo rośnie w siłę?

        – Rośnie co roku. Wracają do nas.

        – Dlaczego?

        – Harcerstwo motywuje naszą młodzież, żeby była w przyszłości liderami, i to rodzicom się bardzo podoba. To jest szkoła życia i rodzice bardzo by chcieli, żeby dzieci się tego nauczyły.

        – Pani się urodziła w Kanadzie?

        – Tak, w Toronto. Sama jechałam na kolonie zuchowe tutaj, na obozy harcerskie, wychowałam się w tym. I teraz mam córkę, która jest komendantką obozu w tym roku.

        – Też mówi po polsku?

        – Też mówi po polsku, bo musi prowadzić swój obóz. (...)

        – Pod jakim hasłem jest obóz w tym roku?

        – Nasz temat ogólny to jest stulecie odzyskania niepodległości Polski, a także stulecie Związku Harcerstwa Polskiego.

        – Pod tym kątem były prowadzone zajęcia?

        – Wszystkie zajęcia, biegi, gry, a jutro będzie msza w tej intencji. No i żeby poznawać swoją historię.

***

        – To jest zuchowa kolonia?

        Ania Psuty: Tak, tutaj jest kuchnia. Dostaliśmy z Ottawy od Stowarzyszenia Inżynierów tę mapę, jest super, przedwczoraj ją wręczyli dzieciom – dziedzictwo Polski, wszyscy się uczymy po tych postaciach historii Polski. Została przywieziona z Polski i podarowali ją państwo Gajewscy z SIP. Mieliśmy ją w Wilnie, ale mówię nie, niech się młodzież z niej uczy.  Tu wisi piękny orzeł. A tu mamy majsterkowanie, realizują tu program.

        – Czy zuchy śpią w namiotach?

        – Nie, śpią w barakach. W każdym baraku jest 20 chłopców, a tu mają stołówkę, a tam stoi szpitalik, jest pielęgniarka.

***

        Ania Psuty: Tu jest kuchnia dla zuchów i najcięższa praca.

        – To pani Ela gotuje?

        Pani Ela: O, zmęczona jestem.

        – No właśnie, ale zasługa jest.

        Ania Psuty: Pani Elu, tu jest tak smaczne jedzonko; wszyscy dookoła mówią, że pani Ela tak dobrze gotuje.

        Pani Ela: Poważnie? Bardzo się cieszę. Maluchy jedzą tak dużo, trzy razy dokładki biorą.

        – Widzi Pani, nie ma lepszego podziękowania.

        – Naprawdę, więcej od nas jedzą. Fajne dzieciaki, apetyty mają.

Notował ak

niedziela, 22 lipiec 2018 13:59

Quinte Polonia

Napisał

W   Belleville nad zatoką Quinte prężnie działa Polonia, zasilana w ostatnich latach coraz większą liczbą „spadochroniarzy” z terenu torontońskiej aglomeracji, którzy tam właśnie spędzają emeryturę. Urokliwe okolice, woda i bliskość wielkich miast w połączeniu z zaciszną okolicą czynią z Quinte wymarzony teren na relaks.

        Na zaproszenie Polonia Quinte odwiedziliśmy w miniony piątek polski pawilon w czasie międzynarodowego festiwalu Belleville – Belleville Waterfront and Ethnic Festival. Oto pierwsza część relacji...

        Andrzej Kumor: Ile osób działa w organizacji Quinte Polonia?

        Janina Łuczycka: Nas jest tu pod namiotem bardzo dużo, a jeszcze oprócz tego, jak ktoś może, przychodzi, żeby w razie czego wymienić kogoś. Mamy tu patelnię do smażenia pierogów, wszystko na ogniu, a po nasze pierogi, których zrobiliśmy 12 tysięcy, ustawia się ogromna kolejka.

        – Od jak dawna Pani tutaj mieszka?

        – Mam cottage tutaj nad wodą już 12 lat, a mieszkam tu już dwa lata na stałe.

        – Dlaczego się Pani przeniosła?

        – Przeniosłam się tutaj z Mississaugi, bo tu jest piękna okolica. W ogóle nie jest rozpropagowana, ludzie o tym nie wiedzą, tu jest pięknie, jeziora, woda. I niedaleko, i cisza i spokój, dużo ptactwa.

        Byłam taka zauroczona tym naszym klubem, dlatego że wszyscy bardzo chętnie pomagają, chętnie przychodzą. Mamy taką assembly line na robienie pierogów i wszyscy robią, mężczyźni, kobiety. Nawet panie, które mają prawie sto lat. Pani, która ma blisko sto lat, jeździ samochodem, zabiera jeszcze swoją koleżankę, która ma 96 lat, i obie przyjeżdżają na robienie pierogów.
       
        – Ilu tutaj Polaków mieszka?

        Henryk Tomaszewski: Z 50 – 80 Polaków w rejonie Belleville, Trenton, tak że jest nas tutaj sporo. Jesteśmy tutaj długo, mamy swój klub, tzn. budynek po starej szkole.

        – Od jak dawna Pan mieszka w tej okolicy?

        – Ja przyjechałem w 91 roku.

        – I od razu się Pan tutaj osiedlił?

        – Nie, przyjechałem do Kanady, do Winnipegu, byłem tam dwa dni, i ponieważ mieliśmy tu, w Belleville, znajomych, osiedliśmy tutaj.

        – Czym się Pan zajmuje?

        – Pracowałem w Saturnie od 95 do 2008 roku, teraz Saturna nie ma.

        – A polskie sklepy tu też są?     

        – Nie, ta kiełbasa jest z Toronto. Tam jedziemy, tam zakupy przy okazji robimy, np. gdy się do Polski leci, kogoś odebrać trzeba albo gdy jakaś impreza jest. Tak. Toronto jest 180 km stąd, a do Montrealu 300 km, do Ottawy 250. Tam też dużo Polaków jest, niektórzy z Belleville przeprowadzili się do Ottawy. Teraz trochę Polaków z Toronto przeprowadza się do Belleville na emeryturę, ponieważ tutaj jest taniej niż w Toronto. Jak sprzedadzą dom itd., to nie tylko mają pieniądze, żeby kupić tu dom, ale później jeszcze im zostaje. Tu jest bardzo piękna okolica.

        – A jaka jest pogoda?

        – Tutaj latem jest duży „humid”, tak że człowiek nic nie robi, a poci się.

        – Ale jezioro jest pod bokiem.

        – To właśnie przez jezioro, tyle wody jest w powietrzu. Trzeba by było cały czas siedzieć w wodzie albo basen mieć.

        – Co dzisiaj będzie?

        – Pierogi, kiełbasy, sznycel i crepes, specjalne naleśniki.
       
        Jacek Radziwinowski: Jeden z naszych były prezydentów był lotnikiem i jeździł do Francji dużo i tam się nauczył robić te crepes. Bardzo dobre są, polska kuchnia nie miała takiego szybkiego deseru, no to żeśmy przyjęli crepes z jabłkami.

        – Jak długo mieszka Pan w tej okolicy?

        – W 1989 przyjechałem do Kanady i trzy lata później przeniosłem się tutaj, dla pracy.

Dokończenie w kolejnym numerze

piątek, 20 lipiec 2018 13:49

Listy z nr. 29/2018

Panie Andrzeju,         Dziękujemy bardzo za Pana zaangażowanie, poświęcony czas osobom dbającym o dobre imię Polski i Polaków.         Zachowanie wielu z tych osób chwyta za serce i kipi wiarą, że to My kiedyś będziemy tym narodem wybranym. Warunek jest jeden, powinniśmy jak najszybciej wyzbyć się zawiści, uczyć się od starszych braci w wierze odkrywać autorytety, a jak już, bo sami tych ludzi wybraliśmy w demokratycznych wyborach, to nie niszczyć ich. Trzeba zacząć od tej najmniejszej komórki, jaką jest rodzina, przypominać naszym Kobietom o roli i znaczeniu słowa. Pod wpływem środków masowego przekazu niszczymy największe wartości.         Trudno jest dotrzeć do świadomości ludzkiej,…

        W miniony wtorek polski konsulat w Toronto zorganizował sesję informacyjną na temat środków finansowych dla organizacji polonijnych  dostępnych z Warszawy.

        Jak to zwykle bywa, rozdawanie pieniędzy wzbudziło olbrzymie zainteresowanie. Przybyło blisko sto osób; zebranych podzielono na dwie grupy, tak aby pomieścić ich w dostępnych salach.

        Oprócz możliwych dotacji z Warszawy, zaproszona prelegentka, p. Szacon, uczyła pisania podań o dofinansowanie i granty dostępne w Kanadzie.

        Jeśli chodzi o środki polskie, to już przyznano dotacje wielu tutejszym organizacjom i inicjatywom medialnym, co oczywiście wzbudziło nasze zainteresowanie... Jak poinformował konsul Szydło, w 2018 r. na tym terenie jest to kwota ponad 100 tys. dol. kanadyjskich.

        Ogółem polskie dofinansowanie ma dwa filary; pierwszy to pieniądze rozdawane przez MSZ, a drugi przez Senat. O środkach MSZ decyduje konsulat, ale tutaj wysokość jest ograniczona do około 60.000 dol., z czego 20.000 musi być przeznaczone na oświatę.

        Środki krajowe  z Senatu są o wiele większe, jednak aby je uzyskać, trzeba pozyskać partnera krajowego, który otrzymuje je w Polsce i po potrąceniu 7 do 11 proc. (a czasem więcej) przekazuje je do Kanady. Z partnerami różnie bywa, co potwierdzają doświadczenia tych, którzy te środki już uzyskali, jak na przykład Związku Nauczycielstwa Polskiego, który dostał dotację drugi raz w tym roku, czy Polsko-Kanadyjskiej Izby Handlowej. Na uwagę, że pośrednictwo partnerów krajowych praktycznie niczemu nie służy, konsul Andrzej Szydło wyjaśnił, że jest ono bardzo pomocne przy właściwym wypełnianiu podania, a poza tym ten w właśnie sposób odbywa się przydzielanie środków unijnych w samej Polsce.

        Podczas prezentacji poinformował o istniejących zasadach przydzielania oraz ostatecznych datach składania podań. Generalnie rzecz biorąc, aby uzyskać dotację na rok przyszły, należy zacząć całe przedsięwzięcie już dzisiaj. Podań jest bardzo dużo, w roku ubiegłym złożono podania na kwotę 300 mln zł, a przydzielona kwota jest 3 razy mniejsza. Wszystkie złożone wnioski są opiniowane przez konsulat, z tym że opinia ta nie jest wiążąca i jak zaznaczył konsul Szydło, zdarzały się przypadki, że opinia konsulatu była negatywna, a dany projekt  otrzymywał dotację i vice versa.

        Jak się okazuje, ze środków Senatu dotacje mogą otrzymać również media polonijne. Konsul nie poinformował, czy jakieś tutejsze media otrzymują pieniądze z kraju. Odbywa się to poprzez tak zwanych partnerów krajowych i siłą rzeczy powoduje „ręczne sterowanie” rynkiem polonijnych mediów. Otwierając sesję, konsul generalny Krzysztof Grzelczyk wyjaśnił właśnie, że celem spotkania jest „umożliwienie wszystkim równych szans w ubieganiu się o dotacje z Rzeczpospolitej Polskiej”.

        Po więcej informacji należy zwracać się do konsulatu. Więcej informacji jest też na stronach: www.senat.gov.pl/senat-i-polonia/zlecanie-zadan/.

(ak)

Nie zapominać o prawdzie, ale wybaczać – powiedział ksiądz Dworek. Musimy też pamiętać o tym, że w Polsce mieszka na stałe już ponad półtora miliona Ukraińców.

W niedzielę, 15 lipca, w siedemdziesiątą piątą rocznicę Rzezi Wołyńskiej, w kościele św. Kazimierza w Toronto została odprawiona Msza Święta za ofiary. Msza była zamówiona przez Konsulat RP w Toronto. W kościele znakomitą większość obecnych stanowiły kobiety. Niektóre osoby przyszły ubrane na czarno. Te przyszły modlić się za ludzi im bezpośrednio bliskich, za członków rodzin, i była to dla nich msza żałobna.

        Może dobrze się stało, że większość obecnych na mszy to były kobiety, jako że kobiety są na ogół bardziej uczuciowe niż mężczyźni i ich modlitwy są bardziej szczere. Nikt tak nie rozumie swojego dziecka i nikt tak mu przecież nie wybacza jak matka. Mszę rozpoczął ksiądz proboszcz Wojciech Kurzydło, który zapowiedział, że msza jest w intencji ofiar, ale również prosi o modlitwę za sprawców rzezi.

        Kazanie wygłosił ksiądz Sławomir Dworek. Ksiądz Dworek przyjechał do nas, do Toronto, na parę miesięcy z Poznania. Nawiązał on w swoim kazaniu do księży, którzy ginęli tam, na tych ziemiach, często w męczarniach. Nie pozostawiali oni swoich wiernych, mimo że mieli taka możliwość. Często spodziewali się nadchodzących napadów. Umierali razem ze swoimi wiernymi. A jednak musimy wybaczać. Nie zapominać o prawdzie, ale wybaczać – powiedział ksiądz Dworek. Musimy też pamiętać o tym, że w Polsce mieszka na stałe już ponad półtora miliona Ukraińców. Często żyją oni w małżeństwach mieszanych polsko-ukraińskich. Refleksja z tego pięknego kazania? Jakże wymowne są słowa księdza Sławomira Dworka dzisiaj, kiedy wiele osób przestaje uczęszczać do kościoła, argumentując to tym, że księża ich zawiedli.

        Powstały w Instytucie Pamięci Narodowej zespół badaczy aktualnie stara się sporządzić listę osób duchownych różnych wyznań, które zginęły w latach 1939–1947 z rąk tak zwanych pobratymców. Na obecnym etapie badań szacuje się, że z rąk ukraińskich nacjonalistów zginęło przynajmniej 180 osób duchownych i zakonnych obrządku łacińskiego i bizantyjsko-słowiańskiego.

        Biorąc pod uwagę postawę księży i osób duchownych w czasie Rzezi Wołyńskiej i w Galicji Wschodniej, to nie księża zawiedli, to my nie spłacamy wobec nich pewnego rodzaju długu wdzięczności za to, że nas nie zostawili w potrzebie. To było jedno z lepszych kazań, jakie ostatnio słyszałem.

        I znowu, inna refleksja, wiele razy słyszałem wykłady profesorów, ludzi utytułowanych, wykłady w dziedzinie nauk humanistycznych, a więc dotyczące moralności, prawdy, prawa. Jeszcze do ubiegłego roku studia w Ontario były płatne. Tutaj mamy co niedziela możliwość usłyszenia dobrego wykładu, rozważań o życiu, w kościele, który często położony jest bardzo blisko naszego miejsca zamieszkania. I jakże często nie chce nam się w nim uczestniczyć. To tak już nawet dla tych niewierzących, a jednocześnie szukających uzasadnienia na prowadzenie moralnego życia, wykład księdza Sławomira Dworka to darmowy intelektualny prezent.

***

        Na zakończenie mszy ksiądz proboszcz Wojciech Kurzydło poinformował przybyłych, że w przyległej sali parafialnej jest wystawa. Została przygotowana przez Instytut Pamięci Narodowej w Szczecinie i przez nasz lokalny Klub Gazety Polskiej. Większość osób, które były na mszy, przyszła obejrzeć wystawę, na której było wiele drastycznych zdjęć. Ale wstrząsające wrażenie robiły plansze z nazwami wsi, które w większości przypadków zniknęły z powierzchni ziemi. Nazwy tych wsi są wypisane białymi literami na czarnym tle. To kilkaset nazw wsi, osad i miasteczek. Wydaje mi się, że nie ma tam wszystkich miejsc, w których ginęli Polacy. Nie widziałem tam nazw wsi z dzisiejszego powiatu jarosławskiego i leżajskiego. Ale i tak te plansze z nazwami miejscowości, gdzie ginęli Polacy, robią przygnębiające wrażenie. Plansze zajęły jedną czwartą powierzchni wystawy.

        Czytając nazwy tych miejscowości, można sobie wyobrazić te 250.000 osób, które w większości zmarły w cierpieniach. Można się przestraszyć na samą myśl. Nie o śmierci, ale o cierpieniach, które ci ludzie przeżyli. Nie na darmo w modlitwie różańcowej w części tajemnicy chwalebnej jest prośba o łaskę szczęśliwej śmierci. Człowiek nie boi się śmierci. Boi się cierpienia. Kiedy przestaniemy się bać, będziemy wybaczać. Ale strach jest częścią naszego życia.

        Dodatkowe wyjaśnienie dotyczące liczby pomordowanych. Media i politycy, chcący z jakichś powodów (nie wiem jakich?) zaniżyć rozmiar polskiej tragedii, podają liczbę 100.000 osób, które zostały zabite. Te 100.000 to osoby zabite na terenie samego dawnego województwa wołyńskiego. Na terenie dawnych województw, które dziś w większości należą do Ukrainy, zginęło ponad 250.000. Zaprawdę, komuniści bliżej byli prawdy. Do czasu upadku komuny byli stali w tym, co podawali do wiadomości. Podawali liczbę 250.000 osób zabitych na terenach dawnej Rzeczpospolitej, terenach przyznanych po wojnie Ukrainie. Jak ponuro wyglądają liczby osób, które zostały niepotrzebnie zabite, możemy sobie przedstawić, jeśli popatrzymy na dzisiejszą mapę Polski. Średnio licząc, po drugiej wojnie światowej dawne granice Polski zostały przesunięte o 150 km na zachód. Litwa i Białoruś otrzymały swoje granice w wyniku porozumienia między Churchillem, Rooseveltem i Stalinem. Na terenach, które otrzymała Litwa i Białoruś, zginął z rąk Białorusinów i Litwinów tylko procent Polaków w porównaniu do tych, którzy zostali zabici przez Ukraińców. Ukraina i tak otrzymałaby te ziemie. Otrzymałaby bez tych strasznych mordów, bez tego strachu, który wzbudzili u Polaków. Polacy musieliby opuścić te ziemie.

        Jakże głośno brzmią słowa umierającego na krzyżu Chrystusa, które dziś brzmiałyby: Boże, wybacz im, bo nie wiedzą, co czynią! Kiedy modlimy się za dusze zmarłych i za sprawców ich śmierci, powinniśmy jednocześnie pomodlić się za Białorusinów i Litwinów, podziękować im za bierność w chwili, kiedy mogli pokazać swoją nadarzającą się ku temu przewagę. Tego wymaga sprawiedliwość.

Janusz Niemczyk

piątek, 20 lipiec 2018 10:43

Samochodowe eliksiry młodości

Napisane przez

Samochodu nam nie naprawią, ale w wielu wypadkach pomogą, cudów nie można oczekiwać.

Przechodząc przez Canadian Tire, trudno nie zauważyć całej „ściany” z różnego rodzaju dodatkami do oleju i paliwa, które mają czyścić silnik, przewody paliwowe, łatać dziury w chłodnicy; odnawiać, przywracać moc, poprawiać osiągi, regenerować. Jest tego bardzo dużo i mają one konkurować z profesjonalnymi naprawami w zakładach samochodowych.

        Czy takie chemiczne naprawianie coś daje? Czy warto wydać 10 – 15 czy więcej dolarów na kupno buteleczki, której zawartość wlejemy do baku albo dodamy do zbiornika z olejem samochodowym?

        Należy być ostrożnym; producenci wielu tych specyfików informują na etykietach, że działają cuda, jednak wlanie dodatku do baku nie spowoduje, że nasz silnik o przebiegu 300 tys. nagle będzie pracował jak ten o przebiegu 50 tys.

        Ponadto współczesne paliwa również zawierają dodatki, które mają powodować podobne efekt, pomagać usunąć osady węglowe z systemu paliwowego. Dodatki mogą mieć znaczenie np. przy używaniu na co dzień benzyn gorszej jakości – przeczyszczą wtryski, ich działanie jest praktycznie takie samo jak dodatków, które są już w lepszych benzynach. Nie ufajmy jednak przesadnym reklamom i jeśli mamy starszy samochód, spróbujmy czegoś „zwykłego”.

        Oczywiście, jeśli używamy dobrej benzyny, jak shell V-power, która zawiera już tego rodzaju komponenty, i nadal mamy kłopoty, to prawdopodobnie prostym dolaniem buteleczki do paliwa sprawy nie rozwiążemy. Nie bądźmy też zdziwieni, gdy efekt będzie mizerny i tymczasowy. Raczej działają środki czyszczące niż uszczelniające (te mogą nam sprawić kolejne kłopoty), czy też lubrykujące, gdzie w większości przypadków mamy jednak do czynienia z mechanicznym zużyciem i koniecznością wymiany części. Dolewając płynu do chłodnicy, nie naprawimy padającej pompy wodnej i nie wymienimy uszczelek czy rozerwanego przewodu. Czytajmy też uważnie to, co jest napisane na etykiecie, dlatego że często te dodatki po prostu nie są do naszego samochodu, np. ze względu na typ silnika.

        Można to wszystko podsumować tym co zawsze: bądźmy rozsądni i nie oczekujmy rzeczy niemożliwych, przeczyszczenie systemu paliwowego owszem, pomaga, ale nie naprawimy skrzyni biegów, dodając do niej lubrykantu w buteleczce za 10 dol.

        Jest jednak wiele rzeczy, które możemy poprawić w ten sposób; na przykład wielu użytkowników BMW, w przypadku gdy wskaźnik poziomu paliwa zaczyna szwankować i pokazuje zbyt dużo, co jest – przyznać trzeba – bardzo mylące, zaleca dodanie płynu czyszczącego elementy systemu paliwowego, który spowoduje oczyszczenie czujnika. Jednym z najbardziej popularnych jest Techron  firmy Chevron.

O czym informuje Wasz Sobiesław

piątek, 20 lipiec 2018 10:43

Dane biometryczne

Napisane przez

IMG-34fa3c1509342c3855623dfc01acc59b-VKto będzie musiał zrobić odciski palców oraz zdjęcie biometryczne? Osoby ubiegające się o wizę turystyczną, pracy, studencką, pobyt stały, azyl.

Otrzymuję pytania w sprawie nowych wymogów uzyskiwania przez urząd kanadyjski danych biometrycznych. Na wstępie chciałabym poinformować, że obywateli polskich posiadających zezwolenie na podróżowanie do Kanady (electronic travel authorization eTA) nie obowiązuje wymóg danych biometrycznych.

        Zabezpieczenie biometryczne to rodzaj zabezpieczenia opartego na danych biometrycznych: wizerunku twarzy, zapisu linii papilarnych palców.  Zabezpieczenie ma na celu eliminację fałszerstw. Zabezpieczenie biometryczne stosowane jest w dokumentach niektórych krajów, np. na zezwoleniach na pobyt, w paszportach itp.

        Kto będzie musiał zrobić odciski palców oraz zdjęcie biometryczne? Osoby ubiegające się o wizę turystyczną, pracy, studencką, pobyt stały, azyl. Obywatele wybranych państw będą musieli dostosować się do tych nowych wymogów już od 31 lipca 2018 roku.

        Kto nie będzie musiał spełnić wymogu badań biometrycznych? Obywatele Kanady oraz stali rezydenci, obywatele krajów, dla których zniesiono wymóg wizowy i posiadający eTA, dzieci poniżej 14. roku życia, osoby powyżej 79. roku życia (oprócz azylantów), niektórzy politycy, osoby posiadające wizę do USA i przejeżdżające przez teren Kanady tranzytem, oraz wnioskodawcy, którzy składają swoje podanie ponownie, a wcześniej już podawali do urzędu dane biometryczne.

        W tej chwili wszyscy wnioskodawcy z terenu Kanady są jeszcze wykluczeni z tego wymogu, ale tylko na czas przygotowania odpowiednich placówek, zajmujących się uzyskiwaniem danych w Kanadzie.

        Dane biometryczne będą wymagane raz na 10 lat. Opłata za zrobienie odcisków i zdjęcia biometrycznego wynosi od osoby 85 dolarów, od rodziny 170.

        Dlaczego Kanada wprowadziła wymóg informacji biometrycznych? Za przykładem 70 innych krajów, procedury te są lepszym narzędziem sprawdzenia i zachowania danych tożsamości. Wiele też osób posługuje się sfałszowanymi lub skradzionymi dokumentami tożsamości. Niektóre osoby deportowane powracają na innych, zmienionych dokumentach. Rząd Kanady będzie także wymieniał informacje biometryczne z rządami innych krajów, np. USA, Australią, Nową Zelandią, Anglią. W prosty sposób będzie można sprawdzić historię imigracyjną przybywających do Kanady turystów oraz imigrantów oraz ich rekord kryminalny.

        Tak jak wspomniałam na początku, polscy obywatele posiadający biometryczny paszport oraz eTA są zwolnieni z wymogu informacji biometrycznych. Nie wiemy, jak się zmieni to w przyszłości, więc może warto, by osoby, które chcą was w Kanadzie odwiedzić, zdobyły już elektroniczną zgodę na wlot do Kanady. Zgoda jest ważna na 5 lat, pamiętajmy też o tym, że musimy mieć ważny paszport na ten okres.

Izabela Embalo
licencjonowany doradca imigracyjny
        Specjalizujemy się w imigracji obywateli polskich do Kanady. Posiadamy 20 lat doświadczenia. Pomogliśmy setkom polskich imigrantów osiedlić się na stałe w Kanadzie.
tel. 416-5152022
Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
www.emigracjakanada.net

piątek, 20 lipiec 2018 10:34

Byłem w Polsce (15)

Napisane przez

Braniecki1918 01W żadnym wypadku nie chcę tu być zbyt sentymentalny i łzawy. Te wspomnienia mają być raczej wesołe, bo przecież mówią o prawdziwie pięknym i dostatnim Kraju, w którym przyszło mi się urodzić i wychować. Opisuję go takim, jakim go widziałem w czasie moich pięciu wizyt – na przełomie 2017 i 2018.

        Jasne, że od czasu do czasu wychodzi trochę melancholijnie, ale tak to z tymi powrotami do przeszłości bywa. Jeśli w związku z tym zdarzy się, że w jakimś momencie będę zbyt subiektywny, to proszę mnie mieć za wytłumaczonego. Po prostu czasami bywa tak, że nasze emocjonalne spojrzenie na rzeczywistość nie pozwala na obiektywizm.

        No więc byłem w moim rodzinnym miasteczku. Zmiany były ogromne i w gruncie rzeczy nie widziałem jednego miejsca, które nie wyglądałoby inaczej. Może tylko groby na stareńkim cmentarzu, ale nawet i one w paru miejscach zostały odnowione, poprawione i wyglądały nawet trochę za świeżo.

        Obejście mojego rodzinnego domu zmieniono na miejski park. Tam, gdzie kiedyś pohukiwały sowy i kicały zające, stały teraz latarnie, ścieżki były czyste, równe i nawet gdybym się bardzo starał, to nie znalazłbym dawnych krzaków dzikich róż, starych kasztanów i lip.

        Najmniejszego śladu nie zostało po tenisowym korcie, ani po oranżerii, ani po kuźni, stajni, spichlerzu czy wielkiej studni z drewnianym ocembrowaniem, z której czerpano wodę dla bydła.

        To było już inne miejsce. Nie znaczy lepsze czy gorsze. Po prostu inne.

        Dom, który tak teraz zmieniony, służył sierocym dzieciom, nazywany był w naszej rodzinie „nowym domem”, bo stary został zniszczony przez wycofujących się Niemców w lipcu 1944.

        O ile ten „nowy” dom przy swoich przeszło stu pięćdziesięciu latach wcale nowym nie był, o tyle stary dom – ten, który już nie istniał – był naprawdę stary i swoimi początkami sięgał połowy osiemnastego wieku.

        W czasie odwrotu z Rosji Niemcy zwieźli na gazon koło starego domu ogromne ilości amunicji i nie chcąc, aby wpadła w bolszewickie ręce, postanowili ją zniszczyć.

        Eksplozja zmiotła stary dom z powierzchni ziemi, zostawiając jedynie parę stopni wejściowych schodów. Jak to się stało, że „nowy” dom, który od starego oddalony był zaledwie o kilkadziesiąt metrów, ocalał, trudno powiedzieć! To prawda, że stracił wszystkie szyby, a dachówki z dachu znajdowano porozrzucane po całym ogrodzie, ale sam budynek wytrzymał i mógł dać schronienie tym, którzy ocaleli.

        Całe szczęście, że przed dokonaniem tego gigantycznego wybuchu Niemcy wysiedlili mieszkańców do sąsiedniej wioski, ale ich powrót do zgliszcz był okropny. Palące się szczątki domu, swąd po wybuchu i niezliczone pociski, które nie eksplodowały i ciągle jeszcze zalegały cały teren, przedstawiały apokaliptyczny widok. Mój pradziadek, który tak jak jego przodkowie wychował się w tym miejscu, stał bez ruchu jak biblijny Hiob nad ruiną swojego mienia. Żył jeszcze parę lat, ale strata domu i niesłychana zmiana sytuacji w kraju wyczerpała jego siły.

        Niewypały były wszędzie i w czasie naszych zabaw co i rusz natykaliśmy się na wielkie pociski artyleryjskie, drobne do broni maszynowej, jakieś granaty i w ogóle cały wojenny szmelc, który co krok groził eksplozją, śmiercią lub w najlepszym razie kalectwem. To, że w tych warunkach uchroniłem się od nieszczęścia, przypisuję tylko i wyłącznie Bożej Opatrzności.

        Ale nie wszyscy mieli tyle szczęścia. Wielu moich ówczesnych kolegów potraciło palce, nogi, a w paru przypadkach życie. O wybuchających, zardzewiałych pociskach, o wypadkach śmierci i kalectwa słyszało się w radio prawie co dzień.

        Naturalnie tak było wszędzie jak kraj długi i szeroki, ale u nas ilość porozrzucanej wszędzie amunicji była monstrualna. Wszędzie też znajdowano puste już łuski, których potem, przez lata, używano do najrozmaitszych celów w gospodarstwach. Najbardziej popularne i zarazem użyteczne były tak zwane giebirki. Ta nazwa była karykaturalnym zniekształceniem niemieckiego słowa Flugabwehrkanone, czyli działo przeciwlotnicze. Chodziło o amunicję do tych dział.

        W ciągu paru powojennych lat, a także i później wojsko wywiozło kilkanaście ciężarówek tego śmiercionośnego złomu i jak pamiętam, nikt wtedy nie zachowywał jakichś nadzwyczajnych środków ostrożności. Myślę, że dziś wysiedlono by całe miasteczko. Wtedy saperzy rzucali wszystko dość bezceremonialnie do skrzyni ciężarówki, a potem wywozili gdzieś pod las i wysadzali.

        Nigdy nie mogłem pojąć, jak to się stało, że z tej wielkiej niemieckiej eksplozji pozostało tyle niewypałów.

        Z biegiem lat sprawy się wygładziły i uspokoiły, ale cały czas nie było takiego śmiałka, który wbiłby szpadel na gazonie, albo tym bardziej zapuścił tam lemiesz pługa. Były co do tego jakieś zakusy, ktoś coś proponował, co babcia szybko ucięła, mówiąc:

        – Proszę bardzo, ale co będzie jeśli pług natrafi na tkwiący w ziemi pocisk?

        Sprawa upadła i nigdy już jej nie poruszano, a gazon pozostał nienaruszony.

        Babcia wcale nie koloryzowała. Teren naszpikowany był niewypałami jak świąteczna babka rodzynkami.

        Muszę się tutaj przyznać, że w czasach mojej wczesnej młodości miałem jakąś obsesję na punkcie kopania lochów. Brało to się naturalnie z opowieści o zbójnickich lochach, szukaniu skarbów itp. Normalne rzeczy znane prawie wszystkim chłopakom na całym świecie.

        Otóż u mnie ta obsesja przybrała dość niebezpieczne rozmiary. Ogromne, skomplikowanie zbudowane lochy śniły mi się po nocach. Chciałem mieć własny loch wykopany przez samego siebie, oczywiście z tajemnym wejściem, o którym będę wiedział tylko ja sam.

        W tajemnicy przed wszystkimi wstawałem przed świtaniem i ryłem w jakichś krzakach dziury, planując, że wykopię głęboką sztolnię, z której następnie wykopię korytarze, komory i cały system. Myślałem też o szalunku, ściągałem deski i gałęzie. Sprawa wykrywała się dość szybko, krzyczano na mnie, że „szukam sobie kulki”, że igram ze śmiercią, żebym się zastanowił, bo z takiego „kopacza dziur” to nic dobrego nie wyrośnie itd. itp.

        Najciekawsze, że mimo tych problemów po jakimś czasie znowu wracałem do mojego kopania, z tym tylko, że w innym miejscu.

        Mówię o tym dlatego, że do dziś nie mogę wyjść z podziwu nad własną głupotą, która pchała mnie w niebezpieczeństwo. Przecież dobrze wiedziałem o niewypałach... a jednak!

        Pod koniec lat sześćdziesiątych zabrano się wreszcie profesjonalnie do oczyszczenia terenu. Znowu saperzy, ale tym razem wyposażeni w dobry sprzęt. Nikt się nie śpieszył. Wojsko rozbiło namioty i czesało teren centymetr po centymetrze.

        Mimo tej dużej i starannie wykonanej roboty nawet w wiele lat potem zdarzały się przypadki znalezienia „zardzewiałej śmierci”, która przypominała o wojnie.

        W tym jednak czasie wszelkie kopanie lochów miałem już bardzo daleko za sobą.

piątek, 20 lipiec 2018 10:34

Dom wielopokoleniowy - czy to dobry pomysł?

Napisane przez

maciekczaplinskiJest jeszcze jeden aspekt godny uwagi. Społeczeństwo się starzeje, a koszt opieki nad starszymi rodzicami we wszelkich „domach starców” potrafi być niezwykle wysoki.

Czy  dom wielopokoleniowy może być odpowiedzią na „kryzys” cenowy?

        Dla wielu ludzi przy obecnych cenach nieruchomości szansa na zakup domu wolno stojącego jest coraz mniejsza. Jest to swojego rodzaju „kryzys”.

        W kulturze europejskiej była i jest dość popularna sytuacja, że kilka pokoleń tej samej rodziny mieszka pod jednym dachem. Często dzieląc tę samą kuchnię, łazienki i często prowadząc wręcz wspólne gospodarstwo domowe. W Kanadzie takie domostwa również się zdarzają, szczególnie wśród nowych przybyszów do Kanady. Czasami spotykam je również wśród Polaków. Czy jest w tym coś złego? Moim zdaniem, NIE! A przy małej modyfikacji podejścia do tej koncepcji – życie pod jednym dachem z „ukochaną rodzinką” może przynieść mnóstwo benefitów.

        W dzisiejszych czasach, kiedy ceny domów są dla większości z nas bardzo wysokie w stosunku do naszych zarobków, jesteśmy niemalże skazani na kupno małych mieszkań lub townhouse’ów. Często się zdarza, że w obrębie jednej rodziny każdy „człon” rodzinny kupuje i utrzymuje własny dom na własną rękę.

        Ja rozumiem, że nie zawsze chcemy być bardzo blisko rodziny, bo znane jest powiedzenie, że „z rodziną  najlepiej wychodzi się na zdjęciach”. Ale... jest wiele rodzin, które się świetnie rozumieją i doskonale wspierają. I tym właśnie chciałbym zasugerować
„zmodyfikowany” model domu wielopokoleniowego, bazując to rozwiązanie na koncepcji – „W ilości jest siła”.

        Proszę się zastanowić. Dziś za 500.000 dol. można kupić w Mississaudze jakieś mieszkanie 2-sypialniowe (gdzie maintenance może dochodzić łatwo do 700 dol. na miesiąc) lub townhouse, w którym maintenance będzie zbliżony do 500 dol. miesięcznie). Dla wielu rodzin podniesienie poprzeczki, czyli zamiana condo na dom wolno stojący lub duży bliźniak, jest często niemożliwe. Ale co, gdyby połączyć wysiłki (i wydatki) i razem kupić dom za równowartość „obecnie posiadanego real estate”, czyli za około 1.000.000 dol., a pieniądze, które wyrzucamy co miesiąc na maintenance, przeznaczyć na utilities i podatek od nieruchomości? Jestem się w stanie założyć, że to co wydajemy razem na maintenance oraz podatek od nieruchomości za mieszkanie i townhouse wynosi znacznie więcej niż koszt za podatek i utilities we wspólnie kupionym domu.

        Ten przysłowiowy milion, którym możemy dysponować „wspólnie” (lub trochę więcej) – pozwoli „połączonym siłom rodzinnym” kupić przyzwoity dom z ładnym ogródkiem i również ze znacznie lepszym potencjałem na przyszłość.

        Oczywiście decydując się na wspólną inwestycję, każdy ma kilka obaw. Jena z nich to prywatność, druga to prawo własności.

        Nie wszystkie domy nadają się, moim zdaniem, do łatwego przystosowania na dom „wielopokoleniowy”. Najlepsze typy to back-splits 4- i 5-poziomowe, duże domy parterowe, site-splits 4- i 5-poziomowe, czasami domy 2-piętrowe, jeśli mają walk-out basement. Chodzi o to, że każda rodzina, mieszkając wspólnie, oczekuje też, że nie będzie mieszkała w piwnicy i będzie miała pełną prywatność, własną kuchnię, łazienki i oczywiście prywatne wejście do własnego mieszkania. Typy domów, o których wspomniałem, dają szansę na najbardziej sprawiedliwy podział (to mogę wytłumaczyć osobom zainteresowanym w czasie indywidualnych spotkań).

        Inna sprawa to prawo własności. Inwestując we „wspólny dom”, chcemy mieć pewność, że gdyby zaistniała sytuacja „stresowa” i dom należałoby sprzedać i podzielić się pieniędzmi, to nie będzie problemów i niedomówień. Takie rozwiązanie prawne istnieje i nazywa się tenant in common. W praktyce oznacza to, że każda osoba (rodzina) mająca współwłasność danej nieruchomości może mieć określony procentowy udział, który może być odsprzedany i nie przechodzi w chwili śmierci na „wspólników” w sposób automatyczny.

        Powstaje pytanie, czy to jest legalne, by dwie rodziny, nawet spokrewnione, mogły mieszkać pod wspólnym dachem? Tak! Według obecnie obowiązujących przepisów w Ontario, praktycznie w każdym domu można stworzyć dodatkowy apartament, tak długo, jak długo spełnia on wymogi bezpieczeństwa. Wiele osób wykorzystuje to, by stworzyć dodatkowy unit, który następnie jest wynajmowany osobom trzecim. W przypadku dużej rodziny chcącej mieszkać pod jednym dachem, przepisy są jeszcze bardziej liberalne. Z tym że ja osobiście uważam, że tworząc drugi niezależny apartament, warto zadbać o to, by spełniał on wszelkie wymogi bezpieczeństwa oraz był oficjalnie zatwierdzony i sprawdzony przez miasto. Dlaczego warto to zrobić? Jest kilka względów:

        • Gdyby sytuacja nagle się zmieniła i jedna część rodziny zmieniła plany – łatwo jest legalny apartament wynająć bez potrzeby sprzedaży domu – bo nagle koszty utrzymania przekroczą nasze możliwości.

        • Legalny apartament jest łatwo ubezpieczyć i koszt ubezpieczenia jest niższy.

        • Przy sprzedaży nieruchomości – te co mają legalny apartament, sprzedają się szybciej i za więcej pieniędzy.

        Uzyskanie samego pozwolenia na legalizację dodatkowego projektu nie jest może aż tak skomplikowane, ale mimo wszystko wymaga troczę pracy. Należy pokazać rzuty całego domu oraz jak będzie on podzielony. Należy zaznaczyć, jakie są elementy dzielące oba mieszkania – chodzi tu o odporność ogniową, muszą być pokazane lokalizacje czujników pożarowych oraz czujników dwutlenku węgla. Oczywiście z każdego unitu muszą być pokazane dwie drogi ucieczki w czasie pożaru. Tych wymagań jest bardzo wiele i tych z Państwa, których ten temat zainteresował, proszę o spotkanie ze mną i wówczas porozmawiamy o detalach. Oprócz tego jest wymagany plan urbanistyczny pokazujący odległości do sąsiadów oraz wszystkie drogi ucieczki. Oczywiste jest, że każdy dom jest inny i czasami robimy wszystkie przeróbki na własną rękę, próbując zaoszczędzić na kosztach projektu. Jest to zwykle duży błąd, bo zatrudnienie fachowca najczęściej owocuje lepszym projektem, który w fazie końcowej też wpływa pozytywnie na wartość domu i oczywiście na lepszy styl życia.

        Jeśli nawet nie myślimy o stworzeniu domu wielopokoleniowego, to tworzenie dodatkowego apartamentu ma jeszcze inne benefity. Dla ludzi młodych – dodatkowy dochód – pozwala spłacać pożyczkę hipoteczną oraz inne koszty utrzymania.  Dla ludzi starszych – nawet jak jesteśmy na emeryturze i mamy spłacony dom – to koszty utrzymania domu są zwykle zbyt wysokie, by emerytura je pokryła. Wynajmowanie części domu pozwala spokojnie na jego utrzymanie oraz dodaje czynnik poczucia bezpieczeństwa.

        Jest jeszcze jeden aspekt godny uwagi. Społeczeństwo się starzeje, a koszt opieki nad starszymi rodzicami we wszelkich „domach starców” potrafi być niezwykle wysoki. Dochodzi on do kilku tysięcy dolarów miesięcznie. Tworząc niezależne mieszkanie „pod wspólnym dachem” – nie tylko zapewniamy naszym rodzicom lepszy standard i opiekę, ale również tak naprawdę możemy dokonać znacznych oszczędności.

Maciek Czapliński  
Tel. 905-278-0007

Turystyka

  • 1
  • 2
  • 3
Prev Next

O nartach na zmrożonym śniegu nazyw…

O nartach na zmrożonym śniegu nazywanym ‘lodem’

        Klub narciarski POLMEDEN przy Oddziale Toronto Stowarzyszenia Inżynierów Polskich w Kanadzie wybrał się 6 styczn... Czytaj więcej

Moja przygoda z nurkowaniem - Podwo…

Moja przygoda z nurkowaniem - Podwodne światy Maćka Czaplińskiego

Moja przygoda z nurkowaniem (scuba diving) zaczęła się, niestety, dość późno. Praktycznie dopiero tutaj, w Kanadzie. W Polsce miałem kilku p... Czytaj więcej

Przez prerie i góry Kanady

Przez prerie i góry Kanady

Dzień 1         Jednak zdecydowaliśmy się wyruszyć po raz kolejny w Rocky Mountains i to naszym sta... Czytaj więcej

Tak wyglądała Mississauga w 1969 ro…

Tak wyglądała Mississauga w 1969 roku

W 1969 roku miasto Mississauga ma 100 większych zakładów i wiele mniejszych... Film został wyprodukowany aby zachęcić inwestorów z Nowego Jo... Czytaj więcej

Blisko domu: Uroczysko

Blisko domu: Uroczysko

        Rattray Marsh Conservation Area – nieopodal Jack Darling Memorial Park nad jeziorem Ontario w Mississaudze rozpo... Czytaj więcej

Warto jechać do Gruzji

Warto jechać do Gruzji

Milion białych różMilion, million białych róż,Z okna swego rankiem widzisz Ty…         Taki jest refren ... Czytaj więcej

Prawo imigracyjne

  • 1
  • 2
  • 3
Prev Next

Kwalifikacja telefoniczna

Kwalifikacja telefoniczna

        Od pewnego czasu urząd imigracyjny dzwoni do osób ubiegających się o pobyt stały, i zwłaszcza tyc... Czytaj więcej

Czy musimy zawrzeć związek małżeńsk…

Czy musimy zawrzeć związek małżeński?

Kanadyjskie prawo imigracyjne zezwala, by nie tylko małżeństwa, ale także osoby w relacji konkubinatu składały wnioski  sponsorskie czy... Czytaj więcej

Czy można przedłużyć wizę IEC?

Czy można przedłużyć wizę IEC?

Wiele osób pyta jak przedłużyć wizę pracy w programie International Experience Canada? Wizy pracy w tym właśnie programie nie możemy przedł... Czytaj więcej

Prawo w Kanadzie

  • 1
  • 2
  • 3
Prev Next

W jaki sposób może być odwołany tes…

W jaki sposób może być odwołany testament?

        Wydawało by się, iż odwołanie testamentu jest czynnością prostą.  Jednak również ta czynność... Czytaj więcej

CO TO JEST TESTAMENT „HOLOGRAFICZNY…

CO TO JEST TESTAMENT „HOLOGRAFICZNY” (HOLOGRAPHIC WILL)?

        Testament tzw. „holograficzny” to testament napisany własnoręcznie przez spadkodawcę.  Wedłu... Czytaj więcej

MAŁŻEŃSKIE UMOWY O NIEZMIENIANIU TE…

MAŁŻEŃSKIE UMOWY O NIEZMIENIANIU TESTAMENTÓW

        Bardzo często małżonkowie sporządzają testamenty razem (tzw. mutual wills) i czynią to tak, iż ni... Czytaj więcej

Wszelkie prawa zastrzeżone @Goniec Inc.
Design © Newspaper Website Design Triton Pro. All rights reserved.