Po czym poznać dobrą konstytucję? Żeby odpowiedzieć na to pytanie, najpierw trzeba odpowiedzieć na inne – po co właściwie jest konstytucja? Na trop odpowiedzi naprowadza nas spostrzeżenie, że konstytucje powstawały w momencie, gdy słabła władza monarsza i poddani zaczynali stawiać warunki: możemy nadal ciebie słuchać, możemy szanować twoją rodzinę, czyli dynastię, ale odtąd nie będzie tak, jak było dotąd, że robiłeś, co chciałeś. Teraz musimy ustalić – odkąd dokąd ty, odkąd dokąd my. I jeśli dochodziło do utarcia takiego kompromisu, to właśnie była konstytucja. Wynika stąd, że jednym celem konstytucji jest dostarczenie poddanym czy obywatelom gwarancji ochrony przed samowolą władzy. Za Monteskiuszem przyjęto, że taką gwarancją, chociaż oczywiście, jak zresztą wszystko na tym świecie, wysoce niedoskonałą, jest trójpodział władz, na władzę ustawodawczą, wykonawczą i sądowniczą. One wzajemnie się blokują i kontrolują, a dzięki zaabsorbowaniu władz walką o wpływy, obywatele zyskują przestrzeń wolności. Nie jest to oczywiście ideał, ale jak się nie ma co się lubi, to dobra psu i mucha. A skoro już mamy trzy władze, to drugim celem konstytucji jest takie ułożenie stosunków między nimi, by w żadnym momencie nie pojawiły się paraliże decyzyjne, to znaczy – sytuacje, w której albo nikomu nie wolno podjąć jakiejś decyzji, albo odwrotnie – że w tej samej sprawie mogą decydować wszyscy. Decyzji wtedy jest aż za wiele, ale nie wiadomo, która jest ta właściwa.
I z taką właśnie sytuacją mamy do czynienia w Polsce, kiedy nie można odpowiedzieć na proste pytanie: kto jest Pierwszym Prezesem Sądu Najwyższego? Pani Małgorzata Gersdorf powiada, że „czuje się” Pierwszym Prezesem tego Sądu. Na pewno tak jest, to znaczy – na pewno tak się „czuje”, ale niepodobna nie zauważyć, że to jednak za mało. W rozmaitych klinikach aż się roi od osobników, którzy „czują się” Napoleonami albo Aleksandrami Wielkimi, ale to nie powód, żeby tak od razu im wierzyć. Również w tym przypadku pan prezydent Duda daje do zrozumienia, że nie podziela poglądu pani Gersdorf, jakoby była ona Pierwszym Prezesem, zatem – jak jest naprawdę? Tego właśnie nie wiemy, ponieważ jedni utytułowani krętacze stoją murem za panią Gersdorf, ale inni utytułowani krętacze twierdzą, że od 4 lipca przeszła ona w stan spoczynku. Nie wiecznego, co to, to nie, niemniej jednak żadnym prezesem już nie jest. Co więcej – samej pani Gersdorf też nie możemy wierzyć nawet w kwestiach uzależnionych od niej samej. Jednego dnia bowiem ogłasza, że jako Pierwszy Prezes właśnie udaje się na urlop i wyznacza swego zastępcę, ale co z tego, skoro następnego dnia rezygnuje z urlopu i jak gdyby nigdy nic przychodzi do pracy, chociaż prezydent – co prawda na podstawie innej ustawy, niż pani Gersdorf się urlopowała – tego zastępcę zatwierdził.
Do przyczyn tej chwiejności jeszcze wrócę, natomiast nie ulega wątpliwości, że konstytucja, która dopuszcza takie sytuacje, nie jest warta funta kłaków. Ani nie dostarcza obywatelom gwarancji ochrony przed samowolą władzy, bo nie przeprowadza rozdziału między władzą ustawodawczą i wykonawczą. W rezultacie posłowie i senatorowie mogą być ministrami, a więc – gdyby rząd liczył 460 ministrów i każdy poseł byłby szefem jakiegoś resortu, to ci sami ludzie, jako ministrowie, najpierw projektowaliby ustawy, potem – już jako posłowie – by je uchwalali, by później – znowu jako ministrowie – je wykonywali, a na końcu – znowu jako posłowie – kontrolowali wykonanie tych ustaw i udzielali sobie rozgrzeszenia w postaci absolutorium. Paraliż decyzyjny właśnie widzimy w całej swojej groteskowości. Ale jakże ma być inaczej, kiedy konstytucję tę sporządziła „banda czworga” w osobach słynącego z „postawy służebnej” Tadeusza Mazowieckiego, Aleksandra Kwaśniewskiego, który – jaki jest – każdy widzi, ekonomisty światowej, a w każdym razie powiatowej sławy Ryszarda Bugaja i Waldemara Pawlaka, który wprawdzie sprawiał wrażenie cyborga, ale cóż z tego, kiedy został bezczelnie oszukany przez ruski „Gazprom”, a najgorzej, że jest to przypuszczenie najbardziej uprzejme? Z taką konstytucją nie ma co sypiać – jak to czynią niektórzy generałowie, co rodzi zaniepokojenie, jakie potomstwo może wylęgnąć się z takiej sodomii, tylko zastąpić ją jakąś lepszą – ale jak już widzimy – nic z tego nie będzie. Toteż i pani Małgorzata Gersdorf miota się między pragnieniem urlopowego wypoczynku a koniecznością pójścia do pracy. Dlaczego tak się miota? Tego nie wiemy, jesteśmy skazani na domysły, ale skoro już jesteśmy skazani, to nie żałujmy sobie i domyślajmy się. Ja na przykład się domyślam, że do pani profesor mógł zadzwonić jakiś jegomość i powiedzieć: „No, co jest ropucho? Ja ci tu dam urlop! Nie po to wystrugaliśmy cię z banana, żebyś szlajała się po urlopach. Do roboty mi natychmiast!”. Czyż nie jest to możliwe wyjaśnienie? Jak najbardziej!
No dobrze, ale właściwie dlaczego temu jegomościowi mogło tak zależeć na obecności pani Małgorzaty w swoim gabinecie w Sądzie Najwyższym? Wojna o praworządność w Polsce jest spowodowana próbą odwojowania przez Niemcy wpływów politycznych w Europie Środkowej – w tym również w Polsce. Najpierw Niemcy kombinowali z demokracją, ale stare kiejkuty jak zwykle spartoliły robotę, wysuwając na jasnego idola jakiegoś alfonsa i pana Mateusza Kijowskiego, który właśnie tłumaczy się przed sądem z zarzutu przywłaszczenia sobie pieniędzy z publicznych zbiórek prowadzonych przez ultrasów demokracji. Toteż BND odstąpiła od obrony demokracji na rzecz obrony praworządności. Z niemieckiego punktu widzenia jest to bardzo obiecujący ruch z tej przyczyny, że w traktacie lizbońskim, jaki Polska ręką prezydenta Lecha Kaczyńskiego ratyfikowała 10 października 2009 roku, jest zapisana tzw. klauzula solidarności. Stanowi ona, że jeśli w jakimś państwie członkowskim UE zagrożona jest demokracja albo, dajmy na to, praworządność, to Unia Europejska, oczywiście na prośbę tego państwa, może udzielić mu „bratniej pomocy”. Z taką prośbą powinien wystąpić rząd – ale co zrobić w sytuacji, gdy zagrożenie dla demokracji i praworządności wypływa właśnie z rządu – co aktualnie ustala Komisja Europejska? W takiej sytuacji jest oczywiste, że rząd z taką prośbą nie wystąpi, ale przecież zagrożenie demokracji i praworządności jest jeszcze większe. Skoro tedy wystąpił stan wyższej konieczności, to z prośbą może zwrócić się przedstawiciel jednej z trzech władz państwowych – na przykład Pierwszy Prezes Sądu Najwyższego. To nie jest już żaden pan Mateusz Kijowski, więc wywołana taką prośbą „bratnia pomoc” miałaby wszelkie pozory legalności, tym bardziej że ustawa numer 1066, przewidująca możliwość udziału formacji zbrojnych obcych państw w tłumieniu rozruchów na obszarze Rzeczypospolitej, cały czas obowiązuje, mimo trzeciego już roku „dobrej zmiany”. Dopiero na tym tle możemy lepiej zrozumieć deklaracje Kukuńka, który odgraża się, że praworządności będzie bronił z bronią w ręku i „fizycznie odsuwał” sprawców tych wszystkich wypaczeń, jak i konieczność rezygnacji pani Małgorzaty Gersdorf z urlopu wypoczynkowego. W dodatku na 16 lipca wyznaczone zostało w Helsinkach spotkanie prezydenta USA Donalda Trumpa z rosyjskim prezydentem Włodzimierzem Putinem, na którym – jak sądzę – postanowią oni o naszej przyszłości.
Stanisław Michalkiewicz
Dalsza część artykułu dostępna po wykupieniu subskrypcji. Kup tutaj!