farolwebad1

A+ A A-
Prawo imigracyjne

Prawo imigracyjne

piątek, 05 październik 2012 17:42

Wielkie kombinacje

Napisane przez

Kiedy przed kilku laty napisałem opowiadanie, w którym opisałem przypadki oszustw i tendencji do kradzieży Cyganów, którzy swoim zachowaniem potwierdzają stereotyp o nich w świadomości ludzi w wielu krajach europejskich, w których się osiedlili, ktoś z tego środowiska podjął interwencję, która dotarła do wydawcy "Gońca", wskazującą na dyskryminujący charakter tej publikacji. I oto w codziennej prasie kanadyjskiej ukazały się artykuły opisujące oszustwa Romów (Cyganów) rumuńskich, polegające głównie na nielegalnych działaniach przy dążeniu do osiedlenia się w Kanadzie, zorganizowanych kradzieżach i wyłudzaniu przez nich zapomóg rządowych, przeznaczanych dla ubogich. Czy osoba, która wówczas tak agresywnie zaatakowała mnie, i tym razem podejmie interwencję przeciw wpływowym publikatorom, i czy z uporem maniaka będzie twierdziła, że zarzuty wobec Cyganów są bezpodstawne?


To nie znaczy, że takich czy podobnych przestępstw czy oszustw nie dopuszczają się przedstawiciele innych grup narodowościowych czy etnicznych. Przed laty nakryty został gang wywodzący się z przybyszy z Indii, sprowadzający masowo swoich współrodaków poprzez ukazywanie ich władzom imigracyjnym Kanady jako nowo poślubionych z obywatelem Kanady, wywodzącym się też z tej grupy etnicznej. Wpadka nastąpiła, kiedy któryś z oficerów imigracyjnym porównał albumy ze zdjęciami z rzekomo zorganizowanych zaślubin i wesel w Indiach. Okazało się, że w około 50 przypadkach były to te same albumy. Z lenistwa, głupoty czy oszczędności osoby organizujące ten proceder dołączały do wniosków imigracyjnych te same albumy.


Wracając do grupy cygańskiej, to stereotyp kształtuje się latami. Jeśli inne nacje postrzegają pewne cechy: pozytywne lub negatywne, u przedstawicieli innych nacji, to to się utrwala w zbiorowej świadomości, nawet jeśli w bezpośrednich kontaktach poszczególne osoby z ocenianej nacji charakteryzują się odmiennymi niż ogół ich współziomków cechami.
Weźmy taki przykład. Przed laty, kiedy doświadczyliśmy pierwszej fali cygańskich przybyszy z Europy, pewna 15-osobowa ich grupa przybyła z Czech, natychmiast po wylądowaniu na lotnisku domagała się darmowego hotelu, wyżywienia i zapomogi. I faktycznie, w ciągu jednej doby to otrzymała. Następnie przez dwa lata ta grupa żyła na koszt kanadyjskiego podatnika, władze kanadyjskie zakupiły im bilety powrotne i cała ta grupa stawiła się pewnego dnia do odlotu do kraju, z którego pochodziła. Nadto, dziesiątki tysięcy dolarów kosztowały ich procesy imigracyjne: adwokat z Legal Aid, praca oficerów imigracyjnych, sędziów itd. I oto ci "biedni" przybysze, którzy wyssali wszystko co się da z budżetu Kanady, wracali z olbrzymimi bagażami. Każdy z tej grupy, łącznie z dziećmi, miał jedną, lub dwie dodatkowe walizki ze zgromadzonymi w Kanadzie dobrami. Czy skradzionymi? Tego nie wiemy, bo nikt tego nie sprawdzał. Ale na lotnisku ci niepracujący przez dwa lata ludzie wyciągali z łatwością z grubych portfeli po kilkaset dolarów, aby zapłacić za nadbagaż.


I znowu, przedstawiciele innych nacji też tak czasami postępują. Ale z uwagi na to, że do nich nie "przylepił" się stereotyp tendencji złodziejskich, to podobne ich zachowanie nie budzi podejrzeń. Natomiast inne, i owszem. W przeszłości przyloty z Polski LOT-u nazywano na lotnisku torontońskim "kielbasa plane", bo od prawie każdej osoby zatrzymanej do pogłębionego przeszukania bagażu celnik wyciągał po kilka pęt dobrze wędzonej kiełbasy. Pomagał przy wykrywaniu tego nielegalnego importu specjalnie do tego wytresowany pies. Działo się to wtedy, kiedy w Kanadzie, a szczególnie w Toronto, nie było jeszcze tak dużej jak obecnie sieci sklepów, oferujących równie dobre jak w Polsce produkty spożywcze.
Kiedyś społeczność wywodząca się Jamajki zaprotestowała przeciw specjalnemu traktowaniu podróżnych przybywających do Toronto z tego karaibskiego kraju. Odpowiedź celników była prosta. Tu nie chodzi o jakąkolwiek dyskryminację. Ale w bagażu prawie każdego podróżnego przylatującego z Jamajki jeśli nie znajdowano narkotyków, to na pewno nadmierne ilości rumu.
Lotna grupa celników w korytarzu prowadzącym do samolotu robi wyrywkowo dodatkowe kontrole podróżujących do niektórych krajów. Pomaga w tym pies, w tym wypadku wytresowany do wykrywania większej ilości pieniędzy. Tak ma wyczulony węch, chyba na farbę drukarską. Czy celnicy torontońscy dyskryminacyjnie traktują podróżnych udających się tylko do niektórych krajów? Nie! Oni wykrywają, a jeśli nawet dość rzadko, to działają prewencyjnie, przeciw wywożeniu z Kanady dużych sum pieniędzy pochodzących ze sprzedaży narkotyków, wcześniej importowanych przez gangi przestępcze z tych krajów.


Ale ludzie przewożący większe kwoty pieniężne w gotówce za granicę to są detaliści. Może poprzez pewną masowość, ta droga przemytu pieniędzy jest opłacalna dla mniejszych gangów. Bo potentaci korzystają z drogi przemytu bezgotówkowego. Ryzyko z tym związane polega na tym, że przy większej aktywności specjalistów z policji można to wykryć. Ale przy pewnej współpracy z biznesem i bankami można pieniądze nielegalnie uzyskane "wyprać" na rynku krajowym i przelać za granicę już jako "czyste". Tym łatwiej, że do współpracy w takim procederze gangi pozyskują, jeśli nie nadal aktywnych, to emerytowanych czy to byłych pracowników banków, czy byłych policjantów, którzy doskonale się orientują, jak działają ich byli koledzy i jak ich aktywność uśpić czy ominąć.


Prewencyjnie też pracują służby odprawiające pasażerów odlatujących z torontońskiego lotniska (z innych chyba też) do Izraela. Przed strefą odpraw pasażerskich stoi zawsze grupa uzbrojonych po zęby policjantów kanadyjskich ubranych w mundury polowe. Z kolei każdy pasażer jest dokładnie wypytywany o przeszłość i przyszłość, przez specjalnie wyszkolonych antyterrorystów izraelskich. Już w strefie odlotów część pasażerów (głównie młodzi, chyba o podejrzanym wyglądzie, czy to pochodzenia palestyńskiego, czy innego) poddawana jest kontroli osobistej. Dlaczego tak się dzieje? Ponieważ islamskie grupy terrorystyczne mają niezmierzoną chęć wniesienia bomb do samolotów tej linii lotniczej i ich zdetonowania. Inne linie, które też wożą pasażerów do tego kraju, takich restrykcji przy kontroli pasażerów nie stosują.


Aby osłabić, może zbyt ostro postawiony problem nieuczciwości (stereotypu) Romów, trzeba sobie powiedzieć, że jeśli nawet jest to dość masowe i wyraźnie postrzegane, to jednak kwotowo dla Kanady nie stanowi istotnego problemu. Problemem są natomiast przekręty finansowe na pograniczu gospodarki i polityki. Nie tak dawno podano do publicznej wiadomości nazwiska (włosko brzmiące) dwóch właścicieli firm budowlanych z Qubecu, którzy za łapówki wręczane pracownikom administracji państwowej i politykom dostawali lukratywne kontrakty bez przetargów lub tak ustawionych, aby tylko oni mogli je dostać. Ten problem sam obserwowałem przed laty, pomagając w wyborach do parlamentu pewnemu kandydatowi. Wygrała z dużą przewagą głosów kandydatka desygnowana przez włoskie środowisko, którego przedstawiciele stworzyli silną grupę nacisku na obywateli swojej społeczności w tym okręgu wyborczym, tak że najbardziej nawet leniwi z nich podreptali do urn wyborczych. Czego nie dało się powiedzieć o polskiej grupie etnicznej.


Kradzieże czy inna aktywność przestępcza to nie tylko wartość skradzionych czy zdefraudowanych pieniędzy czy rzeczy. Olbrzymie koszty ponosimy, aby temu zapobiegać. Jak mówią "starzy" imigranci, to w dawniejszych czasach dom zostawiało się otwarty bez obawy, że ktoś do niego wejdzie w niecnych zamiarach. Podobnie samochody na parkingach, idąc na zakupy, zostawiało się otwarte. Teraz z budżetu każdego z nas wypływa spora kwota, aby się dodatkowo zabezpieczyć. Nie mówiąc o dodatkowych ubezpieczeniach mienia. A w skali kraju? Bajońskie kwoty wydaje się czy to na fundusz osobowy, czy rzeczowy (elektronika etc.), aby zabezpieczyć nas wszystkich przed działalnością przestępczą. Dodatkowym kosztem jest poczucie permanentnego niepokoju, czy nie zostaniemy poszkodowani w ten czy inny sposób.


Pewna znana mi właścicielka sklepu, ciągle narażana na kradzieże, zatrudnia od kilku lat dodatkową osobę, która stoi przy drzwiach z głównym zadaniem czuwania, aby złodzieje zbyt łatwo nie wynosili towarów. I tak się to zdarza, bo pomysłowość złodziei się zwiększa. Nie tak dawno podano do publicznej wiadomości, że z uwagi na kradzieże personelu i klientów biznes traci w Kanadzie ponad dwa miliardy dolarów rocznie. Ile traci państwo w związku z nieuczciwością "białych kołnierzyków", tego nie podano, bo i trudno to policzyć.


Aleksander Łoś
Toronto

piątek, 05 październik 2012 17:11

Porady imigracyjne: Błąd w sztuce

Napisane przez

Izabela EmbaloNiedawno odwiedziła mnie młoda kobieta, studentka, która chciała zasponsorować męża z Polski. Pobrali się w wakacje, ona wróciła do Kanady i rozpoczęła tu studia. Mąż zamierzał przylecieć do niej niebawem, by spędzić razem miesiąc miodowy, czekał na urlop w pracy.

Kobieta była przekonana, że jeśli sprawa jest uczciwa, to będzie także bardzo prosta, wystarczy wypełnić kilka kwestionariuszy, dołączyć kilka dokumentów i mąż będzie się mógł z nią połączyć w Kanadzie, co bardzo pomogłoby w jej finansowej sytuacji. Nie posiadała dochodów, studiowała księgowość w pełnym wymiarze godzin w lokalnym college'u.
Według instrukcji przeczytanych w Internecie podanie zostało starannie wypełnione, dziewczyna-sponsorka radziła się też znajomych, jakie dokumenty warto dołączyć, by jej podanie było rozpatrzone pozytywnie. Ktoś podpowiedział, że wszystkie dokumenty i podpisy muszą być poświadczone przez notariusza, ktoś inny, by rodzice podpisali sponsorstwo, gdyż ich córka nie posiada żadnych dochodów.
Wielkie było rozczarowanie młodej kobiety, kiedy urząd wydał decyzję odmowną . Nie tylko urząd nie zatwierdził pozytywnie sponsorstwa, sponsorowany mąż został zawrócony z kanadyjskiej granicy ze względu na odmowną decyzję w sprawie łączenia rodzin. W tak przykry sposób ich plany spędzenia wspólnie miesiąca miodowego nie doszły do skutku.
Dlaczego sytuacja, z pozoru prostej sprawy, łączenia rodzin dwóch młodych kochających się ludzi, w rezultacie zakończyła się fiaskiem i zawróceniem sponsorowanego męża z granicy kanadyjskiej?


1. Każdy program imigracyjny ma określone wymogi prawne, jeśli nie zostaną one spełnione, urząd nie wyda pozytywnej decyzji. Należy znać przepisy i dostosować się do nich.


2. Rodzice czy krewni nie mogą być sponsorami męża, to nie ich dochody będą brane pod uwagę, a jedynie żony-sponsorki. Jeśli nie posiadała ona żadnych dochodów i była utrzymywana przez rodzinę, nie zakwalifikowała się na sponsora.


3. Decyzja negatywna widniała już w imigracyjnym systemie, dlatego urzędnik na granicy kanadyjskiej miał powód, by zawrócić sponsorowanego męża na granicy.


4. Nie ma potrzeby, by potwierdzać notarialnie wszystkie dokumenty i podpisy w podaniu imigracyjnym. Jeśli ktoś tak radzi, naraża osobę na duże, niepotrzebne koszty.


Dopiero w tak skomplikowanej sytuacji młoda kobieta przyszła do naszej kancelarii, by się skonsultować i wyjaśnić przyczyny odmowy sprawy sponsorskiej. Nie zawsze bowiem pozornie łatwa sprawa może być zaakceptowana przez urząd.
Teraz należy podanie przygotować ponownie, tym razem poprawnie. Studentka musi znaleźć zatrudnienie i wykazać się dochodami, by utrzymać męża. Rodzice mogą jedynie zagwarantować pomoc – bezpłatne zamieszkanie i wyżywienie, co pozwoli na akceptację sprawy nawet przy małych dochodach sponsora-studentki. Rodzice nie mogą podpisać za córkę umowy sponsorskiej z kanadyjskim rządem.
Ciekawostką jest, że podania imigracyjne mogą wprowadzić osobę w błąd, ponieważ widnieje na nich miejsce na podpis i informacje współsponsora (co-signer). Jednak nie dotyczy to sprawy sponsorowania męża czy żony, a jedynie innych krewnych. Urząd przygotował ten sam kwestionariusz na wszystkie kategorie sponsorstwa, co – podejrzewam – wprowadziło w błąd studentkę i jej rodziców, nie znających obowiązujących przepisów.

mgr Izabela Embalo
Licencjonowany doradca prawa
imigracyjnego, licencja 506496
Notariusz-Commissioner of Oath
OSOBY ZAINTERESOWANE IMIGRACJĄ LUB WIZAMI PROSIMY O KONTAKT:
tel. 416 515 2022, Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
www.emigracjakanada.net

piątek, 28 wrzesień 2012 16:05

Opowieści z aresztu imigracyjnego: Siostrzyczki

Napisane przez

Różne są relacje rodzinne opowiedziane w wielkiej i tej mniejszej literaturze. Były więc opowieści o trzech siostrach, o matce i córce, o córce i starym ojcu itd. Opowiadanie o dwóch siostrach nie będzie długie, ale dość intensywne w wydarzenia.

Były tylko dwie, nie miały innego rodzeństwa. Pochodziły z zapyziałej wsi, choć rodzice dopilnowali, aby obie ukończyły szkoły średnie. Między Magdą i Kasią była różnica wieku czterech lat. Magda, starsza, była pięknością na całą okolicę. Kiedy więc w odwiedziny do sąsiedniej wsi, po latach pobytu w Kanadzie, przyleciał Wojtek, oszalał na punkcie Magdy. Poznali się na zabawie i przez pozostałe dwa tygodnie pobytu Wojtka w Polsce już się nie rozstawali. Cała okolica wiedziała o ich romansie.


Wojtek jako kilkunastoletni chłopak wybył wraz z rodzicami z Polski. W Kanadzie ukończył studia i rozpoczął dość intratną karierę. Planując pierwsze od czasu wyjazdu z Polski wakacje w rodzinnym kraju, jakby w podświadomości kołatało mu się pragnienie poznania wartościowej dziewczyny w rodzinnym kraju. Kiedy poznał Magdę, wszystko stało się realne.
Natychmiast po przylocie do Kanady poinformował swoich rodziców o zamiarze zaproszenia Magdy do siebie. Mieszkał ciągle z rodzicami. Kiedy Magda pojawiła się w ich domu, przez pierwsze dni spała w pokoju gościnnym, ale już wkrótce odrzucone zostały wszelkie konwenanse i przeniosła się do pokoju Wojtka. Już po trzech tygodniach zawarty został ślub i Wojtek złożył papiery na sponsorowanie Magdy, jako swojej żony. Po skończeniu się ważności jednomiesięcznej wizy turystycznej przedłużono ją o dalszy miesiąc, ale po tym terminie Magda wyleciała do Polski z obrączką na ręku i z nadzieją na powrót do Kanady w krótkim czasie. Faktycznie, już po kilku miesiącach była tu z powrotem z prawem stałego pobytu.
Kasia w tym czasie kończyła szkołę średnią. Szybka kariera pięknej, starszej siostry była dla niej i radością, ale i udręką. Nie tylko musiała kuć do matury, kiedy siostra żyła już planami wyrwania się w szeroki świat. Kasia, w porównaniu ze starszą siostrą, była raczej brzydkim kaczątkiem. Figurę wprawdzie miała nie najgorszą, ale twarz nie należała ani do anielskich ani do interesujących. Miała szereg kompleksów, m.in. na tle swojej urody. Po maturze zaczęła swoją pierwszą, mało płatną pracę i pomagała rodzicom w gospodarstwie. Powodzenia wśród chłopaków raczej nie miała. Porównywano ją ciągle z jej starszą siostrą i oczywiście stała na pozycji przegranej.
Po dwóch latach od wybycia siostry za ocean Kasia otrzymała od niej zaproszenie. Było to wielkie marzenie Kasi, ale nigdy nie wspominała siostrze o tym. Ta jednak chciała coś zrobić dla swojej młodszej siostry, choć nie miała, w związku z jej przylotem, jakichś skonkretyzowanych planów. Kiedy Kasia pojawiła się na lotnisku torontońskim, obopólna radość sióstr była ogromna i świętowano to przez pierwsze kilka dni. Oczywiście siostra obwiozła Kasię po okolicy, z obowiązkową wizytą w Niagara Falls włącznie, zabrała ją na kilka przyjęć do znajomych, ale po tym atmosfera trochę opadła, bo praca, codzienne obowiązki itd.


Kasia miała dwumiesięczną wizę turystyczną. Ale już wylatując z Polski, postanowiła sobie, że już tu na stałe nie wróci. Nie wiedziała jeszcze, jak to zrobić, ale liczyła na łut szczęścia. Już w pierwszych dniach wizyty siostra zabrała Kasię do salonu piękności, gdzie poprawiono jej fryzurę i ogólny wygląd. Siostra kupiła też jej trochę ciuchów, tak że siostra jej została dopasowana do standardu polonijnego.
Dało to spodziewany efekt. Bo kiedy siostra wróciła do swoich rutynowych zajęć, Kasia zaczęła bywać już sama u znajomych siostry i jej męża oraz u nowo poznanych. Początkowo siostra przyjmowała to za dobrą monetę. Bo sama nie miała dużo czasu, aby zajmować się młodszą siostrą, a z drugiej strony, była zadowolona, że ta jej zakompleksiona siostra otwiera się na świat.
Problemy zaczęły się, kiedy Kasia po raz pierwszy nie wróciła na noc do domu. Na szczęście, mąż Magdy był w delegacji i nie dowiedział się o tym, ale z drugiej strony, Magda wydzwaniała prawie do północy do znajomych, poszukując siostry. Ta zjawiła się nad ranem, jak się okazało, odwieziona przez poznanego wcześniej chłopaka. Doszło do pierwszej awantury między siostrami. Magda oświadczyła, że nie życzy sobie takiego postępowania młodszej siostry, za którą czuła się odpowiedzialna. Kasia natomiast oświadczyła jej, że jest dorosła i nie chce całego urlopu spędzić w czterech ścianach.


Chłopak, który przespał się z Kasią po wspólnej balandze, już drugi raz się nie pojawił. Później Kasia go spotkała jeszcze kilkakrotnie u wspólnych znajomych czy w lokalach, ale nie wracali oni już do tematu pierwszego spotkania. Kasia zaczęła być popularna wśród męskiej młodzieży polonijnej. Była to nowa "zwierzyna" i, jak się okazało, dość łatwa do złowienia. Kasia już po dwóch – trzech kieliszkach wina stawała się zupełnie rozluźniona i nie dbała o dalsze konsekwencje.
Kolejne spędzania nocy poza domem już przestały być tajemnicą dla szwagra. Najpierw porozmawiał konkretnie ze swoją żoną, a następnie bezpośrednio z Kasią. Ta oświadczyła mu, że chce na wesoło spędzić końcówkę urlopu, bo żyła jak zakonnica i do takich warunków przyjdzie jej wrócić.


Kiedy małżonkowie już myśleli, że zakończą się ich kłopoty z gościem z Polski wraz za zakończeniem się ważności wizy, Kasia nagle zniknęła na kilka dni. Po tym wróciła, ale tylko, aby zabrać swoje rzeczy. Oświadczyła, że nie wraca do Polski, bo zamierza urządzić sobie życie z nowo poznanym chłopakiem polskiego pochodzenia. Pytania o konkrety Kasia zbyła brakiem czasu, bo chłopak czekał na zewnątrz w samochodzie. Nie dane było siostrze i szwagrowi poznać go, bo odjechał z Kasią i workiem jej ciuchów.
Mijały tygodnie i miesiące. Kasia co jakiś czas dzwoniła do siostry, informując, że daje sobie radę. Odwiedzała też Magdę przeciętnie raz w miesiącu, ale sprawdzając zawsze, czy w domu nie ma szwagra. Z nim nie chciała się spotkać, jak oświadczyła siostrze. Od znajomych docierały do Magdy wiadomości, że jej młodsza siostra ma duże powodzenie. Najpierw nie było to dwuznaczne, ale później stało się jasne, że Kasia zmienia dość często adresy i łóżka. Jej kolejnymi kochankami już nie byli tylko jej rówieśnicy, ale coraz bardziej starsi mężczyźni. Magda prosiła i błagała Kasię, aby wróciła do niej, że spróbuje coś zrobić, aby sprowadzić ją legalnie do Kanady. Kasia stawała się coraz bardziej arogancka i nieustępliwa.
Któregoś dnia Magda miała wrócić później z pracy i kolejnego kursu angielskiego. Zajęcia jednak odwołano i wróciła ona wcześniej niż zapowiadała mężowi. Kiedy przekręciła klucz w zamku mieszkania usłyszała gwałtowną bieganinę. Zdążyła jeszcze zobaczyć roznegliżowaną swoją siostrę wpadającą do łazienki. Mąż Magdy w tym czasie w pośpiechu wciągał spodnie. Sytuacja była jednoznaczna.
Magda zadzwoniła na policję, informując, że w jej domu jest osoba przebywająca nielegalnie w Kanadzie. Nie słyszała tej rozmowy jej siostra ubierająca się w łazience. Po jakimś czasie wyszła stamtąd z zamiarem ulotnienia się, bez rozmowy z Magdą. W progu stało już jednak dwóch policjantów. Magda wskazała im Kasię. Wylegitymowali ją i zabrali ze sobą. Zawieźli ją do komendy policji, gdzie po jakimś czasie oddali ją w ręce dwóch oficerów imigracyjnych, którzy zawieźli Kasię do aresztu imigracyjnego.


Tam, po przespaniu nocy, poczuła gwałtowny głód, ale nie żołądkowy, bo karmiono ją dobrze, ale głód nikotynowy. Była bowiem nałogową palaczką, a w areszcie obowiązywał zakaz palenia. Nie mówiła po angielsku.
Na szczęście dla niej, pracowała w tym czasie w areszcie strażniczka mówiąca po polsku. Ta jej poradziła, aby jej krewni skontaktowali się z oficerem imigracyjnym w sprawie zwolnienia jej za kaucją. Kasia skorzystała z tego, dzwoniąc do ostatniego swojego kochanka. Ten, o dziesięć lat starszy od niej mężczyzna, przyjechał dość szybko i ubił interes: zgodzono się na wypuszczenie Kasi z aresztu po wpłaceniu kaucji w kwocie pięciu tysięcy dolarów. Mężczyzna ten wyłożył tę sumę i Kasia była gotowa do wyjścia z aresztu.
Na koniec jednak wykazała zupełny brak taktu, w sposób arogancki odpowiadając strażniczce, która udzieliła jej zbawiennej rady. Ta natychmiast pożałowała swojej sympatii do rodaczki. Kasia, która po spędzeniu doby w areszcie i braku możliwości zadbania o siebie wyglądała ponownie nieatrakcyjnie, wyszła na wolność. Natychmiast zaciągnęła się papierosem. Po miesiącu odleciała do Polski, złorzecząc siostrze, która pozbawiła ją możliwości urządzenia się w Kanadzie.


Aleksander Łoś
Toronto

piątek, 28 wrzesień 2012 11:30

Z wizytą w Kanadzie

Napisane przez

 

Izabela EmbaloPolscy turyści, i nie tylko, są dość często zawracani z kanadyjskiej granicy. Zapewne wielu z Państwa obawia się perypetii swoich bliskich i znajomych na kanadyjskiej granicy, dlatego chciałabym przypomnieć, co może pomóc, a co może zaszkodzić polskim turystom, chcącym odwiedzić Kanadę.
Łatwiej jest osobom posiadającym rodzinę w Kanadzie, a zatem proszę podać swoim "gościom" z Polski wszelkie informacje kontaktowe, adres. Spotykałam się z odmową wizy turystycznej – czasowego pobytu, przyznawanej na granicy – tylko dlatego, że podróżujący nie pamiętał adresu czy numeru telefonu swojej rodziny lub przyjaciół w Kanadzie. Od razu wzbudza to podejrzenie, że turysta jest albo w nie najlepszych stosunkach z rodziną, albo zwyczajnie takiej nie posiada. Podanie samego imienia i nazwiska nie jest wystarczające. Można je przecież spisać chociażby ze strony Facebooka, także inne informacje o kanadyjskim rezydencie lub obywatelu... Zalecałabym posiadanie listu gwarancyjnego, ewentualnie znajomi czy rodzina mogą porozmawiać z urzędnikiem imigracyjnym, odbierając odwiedzającego.
Łatwiej jest także turystom posiadającym fundusze na podróż. Jeśli sytuacja finansowa osoby zapraszanej jest dobra, warto wziąć ze sobą zaświadczenia z banków, okazać się na przykład czekami podróżnymi, kartami kredytowymi itp. Osoby zamożne są mile widziane, by wydać fundusze na turystykę w Kanadzie, ponadto turyści ci w oczach urzędników są mniejszym zagrożeniem złamania prawa imigracyjnego – pozostania nielegalnie lub zatrudnienia bez autoryzacji pracy w Kanadzie.


Pomocne jest, jeśli odwiedzający Kanadę wykaże intencje powrotu, czyli posiada bilet powrotny. Nie jest prawdą, że Polacy mogą przebywać na terenie Kanady tylko przez 3 miesiące. Jeśli nie ma żadnych adnotacji urzędowych w paszporcie, jedynie pieczątka z datą wlotu/wjazdu – można pozostać na terenie Kanady przez 6 miesięcy, jest to ustalone prawem. Zalecamy także, by dokładnie zapoznawać się z dokumentami wydanymi na lotnisku. Niekiedy urząd oprócz adnotacji paszportowych wydaje dodatkowy wpinany w paszport dokument.
Zgłosił się do nas ostatnio młody mężczyzna, którego obecnie poszukuje urząd imigracyjny. Na lotnisku urzędniczka wydała mu czasowy pobyt (temporary residence) na okres 6 miesięcy, ale z restrykcją. Turysta miał się obowiązkowo stawić na lotnisku w urzędzie imigracyjnym przed wylotem – dostał do rąk własnych na lotnisku pismo, ale nie zapoznał się dokładnie z jego treścią. Dość rzadko urząd wydaje podobne restrykcje podróżującym, i jeśli w takiej sytuacji osoba nie pojawi się na meldunek przed odlotem, urząd może wystawić list gończy, rozpoczynając akcję porządkową, ewentualny areszt.


Wizy czasowego pobytu, także te z restrykcją, można przedłużyć, a zatem lepiej jest złożyć podanie o przedłużenie odpowiednio wcześniej, by informacja o przedłużeniu statusu wizytującego była odczytana z głównego systemu imigracyjnego, także przez urzędników na lotnisku, którzy anulują obowiązek meldunku przed odlotem. Pozostawanie nielegalnie i niezgłoszenie się na meldunek nie jest najlepszym rozwiązaniem, ponieważ władze imigracyjne mogą zaocznie wydać nakaz aresztu i list gończy.
Jeśli turysta chce opuścić Kanadę wcześniej, przed datą ważności wizy czasowego pobytu w powyżej opisanej sytuacji, powinien poinformować władze imigracyjne na lotnisku, by dokonano odpowiednich urzędowych adnotacji i wpisano datę stawienia się na meldunek. Niedopełnienie formalności może doprowadzić do wielu nieprzyjemnych komplikacji, także do odmowy przekroczenia granicy w czasie następnej podróży.

mgr Izabela Embalo
Licencjonowany doradca prawa
imigracyjnego, licencja 506496
Notariusz-Commissioner of Oath
OSOBY ZAINTERESOWANE IMIGRACJĄ LUB WIZAMI PROSIMY O KONTAKT:
tel. 416 515 2022, Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
www.emigracjakanada.net

piątek, 21 wrzesień 2012 13:16

Opowieści z aresztu imigracyjnego: Matka

Napisane przez

matkaJak dotychczas każdy człowiek rodzi się z łona matki. Może w przyszłości zastąpione ono zostanie urządzeniem technicznym, ale jak dotychczas, aby dziecko przyszło na świat, musi przeciętnie dziewięć miesięcy rozwijać się w organizmie kobiety. Nastąpił postęp w sprawie leczenia bezpłodności czy metod sztucznych zapłodnień, a nawet, już zapłodnione jajo kobiety jest umieszczane w łonie zastępczych kobiet, gdzie dalej się rozwija. Pozostańmy jednak przy najbardziej naturalnym stosunku matki do swoich dzieci.
Zdecydowana większość matek wykazuje cechy naturalne w działaniu dla dobra swoich dzieci. Wiele z nich potrafi nawet poświęcić własne szczęście, aby zapewnić lepszy rozwój dla własnych dzieci. Wiemy to choćby na przykładzie imigrantów, gdzie często właśnie los dzieci był głównym powodem opuszczenia rodzinnego kraju, w którym matki miały lepsze warunki pracy i rozwoju niż, szczególnie w pierwszym okresie, w nowym kraju, do którego zabrały swoje dzieci.


Maria urodziła się jako jedna z pięciorga córek i dwojga chłopców, w średnio zamożnej rodzinie kolumbijskiej. Rodzice jej prowadzili małą restauracyjkę przy jednej z bardziej atrakcyjnych ulic Bogoty. Kiedy dzieci dorastały, pomagały im, nie zaniedbując przy tym obowiązków szkolnych. Maria była najmłodszą córką, a więc najdłużej pozostała przy rodzicach, kiedy starsze siostry i bracia wyfrunęli już w świat: zawarli związki małżeńskie, uzyskali prace w swoich zawodach, doczekali się dzieci. Najpierw wszyscy mieszkali w Bogocie, ale po latach niektórzy z nich przenieśli się w dalsze strony, a nawet za granicę.
Rodzice, będący już w wieku emerytalnym, w coraz większym stopniu zdawali się na Marię w prowadzeniu biznesu. Któregoś wieczora na kolację do tej restauracji przybył Pedro, świeżo upieczony adwokat. Kręcąca się po lokalu Maria wpadła mu od razu w oko. Tak się zaczął ich romans, który zakończył się ślubem i hucznym weselem.


Po tym rodzice sprzedali biznes. Tym bardziej, że Pedro życzył sobie, aby młoda, atrakcyjna żona była ciągle w jego pobliżu. Zarabiał wystarczająco, aby zapewnić im byt. Po dwóch latach od zawarcia związku małżeńskiego urodził się syn Juan, a dwa lata później córeczka Angelika. Tak więc rodzina była w komplecie. Przez dalsze lata Maria była wyłączną opiekunką dla swoich dzieci, choć dwa razy w tygodniu przychodziła dziewczyna do pomocy, jak również, kiedy państwo wychodzili, spędzała wieczory w ich domu, opiekując się dziećmi.
Kiedy jednak Angelika poszła do szkoły, Maria uznała, że powinna skończyć z pozycją "kury domowej". Skłoniła męża do zgody, aby otworzyli wspólnie restaurację. I tak się stało. Miała trochę doświadczenia, korzystała z porad doświadczonych rodziców, choć jej restauracja była na wyższym poziomie niż ich dawna. Mąż zapewnił finansowanie wszystkiego i to był jego wkład, a ona wszystko organizowała i kierowała całością. Sielanki ciąg dalszy trwał.


Aż najpierw cienkim strumyczkiem, a później coraz wyraźniej zaczęły docierać do Marii sygnały, że jest przez męża zdradzana. Był popularnym adwokatem i przystojnym mężczyzną. Którejś nocy wrócił do domu podpity, z wyraźnym zapachem kobiecych perfum. Kiedy Maria zapytała, gdzie tak długo był, to oświadczył, że u kolejnej kochanki. Doszło do karczemnej awantury. Na drugi dzień Maria przeprowadziła się z dziećmi do swoich rodziców. Kilka dni trwały ciche dni. Potem mąż Marii przyszedł do niej do pracy do ich wspólnej restauracji. Oświadczył jej, że chce się z nią rozwieść. Spytał, co zamierza zrobić z restauracją, bo on chce się z tego interesu wycofać. Postanowili, że ją sprzedadzą, a uzyskana kwota będzie stanowiła (w połowie) alimenty Pedra na dzieci. Tak też się stało.
Starsza siostra Marii przed kilkoma laty przeniosła się wraz z rodziną do Kanady, gdzie cała rodzina uzyskała statut stałych rezydentów. Trudno powiedzieć, jakich argumentów użyli, być może fakt, że Kolumbia była postrzegana jako kraj bezprawia, rządzących gangów narkotykowych, wystarczało.


Kiedy Maria zadzwoniła do siostry i poinformowała ją, co zaszło, ta zaproponowała jej pomoc w osiedleniu się w Kanadzie. Po kilku tygodniach Maria wraz z dziećmi już była u niej. Siostra zaangażowała agenta imigracyjnego, który złożył do władz imigracyjnych odpowiednie dokumenty i wnioski. Maria dostała pozwolenie na pracę. Nie znała prawie angielskiego. Siostra załatwiła jej pracę kelnerki na bankietach. Właścicielem lokalu był Kolumbijczyk. Dzieci poszły do szkoły. Po jakimś czasie, za zgodą właściciela, Maria zaczęła zabierać dzieci ze sobą do pracy. Nie chodziło tylko o pieniądze, bo Maria je miała po sprzedaży restauracji, ale o włączanie dzieci do życia kanadyjskiego i praktyczną naukę języka angielskiego. Po pół roku Maria, która mieszkała najpierw u siostry, przeniosła się z dziećmi do samodzielnego dwusypialniowego mieszkania. Po dalszych sześciu miesiącach siostra wraz z rodziną przeniosła się do Alberty, bo mąż siostry dostał tam bardzo dobrą pracę. Tak więc Maria musiała od tego czasu radzić sobie sama.


Bardzo pomocne były dzieci, które w mig poznały język angielski. Uczyły się dobrze. Problemem był status rodziny w Kanadzie. Po roku Maria dostała pismo z urzędu imigracyjnego oddalające jej wniosek o uzyskanie wraz z dziećmi statusu stałych rezydentów Kanady. Wprawdzie agent imigracyjny zwykłe zdrady małżeńskie Pedra nazwał znęcaniem się psychicznym i napomknął o znęcaniu fizycznym (choć dowodów na to nie było), jednak to nie wystarczyło. Odwołanie nic nie dało, zapadła decyzja odmowna. Maria miała dość.
Chciała, jak dobra matka, wybrać swoim dzieciom jak najlepsze miejsce do życia. Zazdrościła siostrze i każdemu przechodniowi, że może żyć w kraju spokojnym, bezpiecznym, gdzie sama się wyciszyła, a dzieci były z dala od problemów między rodzicami. Tutaj miały matkę, która je bezgranicznie kochała i godziła się poświęcić swoje nadzieje na szczęście, dla ich dobra. Była bardzo ładną kobietą, szczupłą szatynką. Typową Kreolką hiszpańskiego pochodzenia. Dzieci były wyższe od niej. Syn zachował jaśniejszą karnację, ale córka, mimo podobieństwa na twarzy do matki, była pulchna i miała odrobinę cech indiańskich, po którymś z przodków ojca.
Maria radziła się rodziców, co robić. Tęsknili oni za nią i wnukami. Z nimi byli najbliżej, kiedy mieszkali w Bogocie. Mieli obszerny dom i zapewniali, że miejsca tam dla wszystkich wystarczy. Maria też skontaktowała się z byłym mężem, bo już byli po rozwodzie. Oświadczył, że będzie łożył na utrzymanie dzieci. Syn bowiem, po ukończeniu w Kanadzie szkoły średniej, chciał studiować prawo. Córka miała jeszcze dwa lata nauki w szkole średniej.


Maria, mając za sobą doświadczenie zawodowe ze swojego rodzinnego kraju i podpatrując branżę restauracyjno-bankietową w Kanadzie, wiedziała, że nie zginie. Część pieniędzy ze sprzedaży restauracji jeszcze miała w banku. Mogła też liczyć na pożyczkę w tym banku, jako długoletnia dobra klientka. Pożyczkę oferowała też siostra, której dobrze się wiodło w Calgary.
Na koniec Maria z dziećmi przeżyła ciekawą historię. Kupiła bilety powrotne ze swojego miejsca zamieszkania do Toronto i dalej do Bogoty. Między lądowaniem z rana w Toronto a odlotem do Kolumbii była tylko godzina. Samolot spóźnił się do Toronto. Ten do Bogoty już odleciał. Co robić? Maria poszła z dziećmi do pracownicy Air Kanada i oświadczyła, że przecież nie z jej winy nie mogła polecieć dalej i teraz musi spędzić dwa dni w Toronto. Skierowano ją do hotelu, gdzie miała z dziećmi zapewnione za darmo dwa noclegi i całodzienne wyżywienie. Wykorzystali oni te dwa dni na zwiedzenie Toronto. Była piękna pogoda, więc spędzili całe dwa dni, przemierzając to największe kanadyjskie miasto wzdłuż i wszerz.
Maria nie uznała za stracony okres półtora roku, przez który zamieszkiwała w Ontario. Wiedziała, że dzieci na tym dużo skorzystały. Zobaczyły lepszy świat. Z tym ładunkiem doświadczeń, nawet po powrocie do niezupełnie uporządkowanego swojego rodzinnego kraju, miały łatwiejszą możliwość wyboru, w którym kierunku podążać.


Aleksander Łoś
Toronto

piątek, 21 wrzesień 2012 12:20

Kto zawinił?

Napisane przez

Izabela EmbaloJakiś czas temu zgłosiła się do mnie kobieta, której historia imigracyjna jest dość zadziwiająca. Do tej pory, mimo wielu lat pracy w branży imigracyjnej, nigdy nie spotkałam się z podobną sytuacją.


Kobieta ta przybyła do swojego męża, obywatela Kanady. Z pomocą firmy adwokackiej złożyli sponsorskie dokumenty na pobyt stały z terenu Kanady. Mąż spełniał wszelkie wymogi sponsorskie, oddali sprawę w fachowe ręce i wszystko miało pójść jak po przysłowiowym maśle.
Kobieta i jej mąż czekali z cierpliwością, aż w końcu asystent adwokata przesłał im kopię wezwania, by się stawić w urzędzie imigracyjnym w Scarborough w celu uzyskania-odbioru pobytu stałego. Ucieszeni wybrali się wspólnie do pobliskiego biura imigracyjnego z zawiadomieniem, przesłanym przez kancelarię adwokacką.


Niezmierne było ich zdziwienie, kiedy urzędniczka oznajmiła, że żadnego pobytu stałego nie przyznano nowej imigrantce, ponadto że sprawa jej nigdy nie została złożona w urzędzie imigracyjnym – nie ma takiej kartoteki. Dlaczego więc sponsor i jego sponsorowana żona otrzymali kopię wezwania? Jak twierdzą urzędnicy, wezwanie było najprawdopodobniej sfałszowane. Trochę trudno mi jest w to uwierzyć, ale jest to jedna z wersji.
Urząd także sprawdził adwokata, okazuje się, że przez 30 lat prowadzi nienagannie kancelarię, posiada licencję i wszystko jakby jest w porządku. Ponadto mąż sponsorowanej kobiety był już wcześniej klientem tej firmy, pośredniczyła ona sukcesywnie w jego sprawach. Co się zatem mogło stać?
Adwokat nie odbiera telefonów, przechodzi już na emeryturę, nie udostępnił materiałów dowodowych, jakie mogą świadczyć o wysyłce dokumentów do urzędu, jednak twierdzi, że pismo-wezwanie nie było sfałszowane. Właściwie to nie sam adwokat, a jego asystent, który sprawą tak naprawdę się zajmował. Dlatego jeśli prowadzą Państwo sprawę w kancelarii obsługiwanej przez asystentów lub agentów, warto przynajmniej od czasu do czasu konsultować się z samym adwokatem czy innym specjalistą prawa nadzorującym całą sprawę. Niekiedy jest niestety tak, że adwokat ma duże zaufanie do swojego personelu, a ludzie są tylko ludźmi...


Suma pobrana za prowadzenie sprawy była także relatywnie niska... Kto tu zawinił, można jedynie spekulować. Czy urząd zgubił kartotekę, winiąc teraz adwokata? A może ktoś w urzędzie pomylił kartoteki i wysłał błędnie zawiadomienie do innej osoby? Ale skoro tak, dlaczego firma adwokacka nie udostępniła klientom dowodów wysłania dokumentacji, jeśli sprawa była zakończona, czy sprawy nie dopatrzył personel biura adwokackiego (asystent)?


Kobieta ponownie złożyła dokumenty o pobyt stały. Straciła dwa lata i kilka tysięcy dolarów (opłaty dla adwokata i opłaty urzędowe). Spór między firmą, urzędem i klientami wciąż trwa. Trudno jest jeszcze ocenić, kto tak naprawdę zawinił i gdzie został popełniony błąd.


mgr Izabela Embalo
Licencjonowany doradca prawa
imigracyjnego, licencja 506496
Notariusz-Commissioner of Oath
OSOBY ZAINTERESOWANE IMIGRACJĄ, WIZAMI PRACOWNICZYMI,
STUDENCKIMI I INNYMI PROCEDURAMI IMIGRACYJNYMI, PROSIMY O KONTAKT:
tel. 416 515 2022, Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
OFERUJEMY NIEDROGIE USŁUGI NOTARIALNE, TŁUMACZENIA,
PROWADZIMY SPRAWY URZĘDOWE.
Zapraszamy do odwiedzenia naszej strony
www.emigracjakanada.net
www.emigracjadokanady.com.pl
Przyjmujemy także wieczorami i w niektóre weekendy po uprzednim zamówieniu wizyty.

piątek, 14 wrzesień 2012 12:57

Opowieści z aresztu imigracyjnego: Waluciarz

Napisane przez

pieniadzeKiedy Robert odsłużył swoje dwa lata w Wojskach Ochrony Pogranicza, miał skonkretyzowany plan, jak ułożyć sobie dalsze życie. Wiedział, że z ukończoną zawodówką nie ma zbyt wielkich perspektyw życiowych. Ale służba w wojsku dała mu możliwość obserwacji, na czym można zrobić pieniądze, bez posiadania większych umiejętności czy wykształcenia. Uważał, że najszybciej i najłatwiej dorobi się na wymianie waluty. Wiedział, że kantor wymiany na punkcie granicznym, w pobliżu którego była jego jednostka, jest tylko przykrywką dla większych interesów. Bo poza oficjalną wymianą toczyła się tam wartka wymiana walut w sposób nielegalny, poza kasą, poza wszelką kontrolą.


Zaczął uczyć się nowego zawodu będąc najpierw naganiaczem dla poznanego wcześniej cinkciarza. Odbywało się to w pewnej odległości od kantora wymiany. Wiedział, że jego szef płaci łapówki komu trzeba, aby nie być przegonionym z tego rejonu. Roman też był pod jego protekcją. Trwało to rok. Roman wiedział jednak, że dobry profit będzie miał dopiero, kiedy wystartuje samodzielnie. Najpierw zaczął trochę "kiwać" szefa i dokonywał drobniejszych wymian na własny rachunek, a kiedy został na tym przyłapany, pożegnał się z szefem i wyjechał do pobliskiego, granicznego miasta. Wiedział już, komu musi się tam opłacać, aby mieć spokój w robieniu intratnego interesu.
Pracował tak przez kilka lat. Nigdy nie dorobił się własnego kantora wymiany. Inni byli lepsi lub z lepszymi koneksjami. Pracował ciągle jako "wolny strzelec". Dawało to mu wolność i możliwość przerzucania się z miejsca na miejsce, gdy w jakimś miejscu było zbyt "gorąco". W końcu, kiedy problem walutowy się ustabilizował w Polsce, coraz trudniej było o dobre profity.


Robert spróbował innej możliwości. Było to puszczanie w obieg fałszywej waluty. Otrzymywał "towar" od producentów lub pośredników i puszczał jeden – dwa banknoty fałszywe między oryginalnymi. To zwiększało pulę zarobku, ale stawało się coraz bardziej niebezpieczne. Bo groziła możliwość nakrycia przez policję i spotkania się ponownego z oszukanym klientem. Robert coraz częściej zmieniał miejsca swojej pracy. To nie pozwalało mu się jakoś ustatkować. Pieniądze przychodziły i wypływały: na hotele, lokale, dziewczynki.
Robert stał się ekspertem od walut. Jedno dotknięcie każdego banknotu, każdej krążącej na rynku wymiany waluty pozwalało mu natychmiast ustalić, czy ma do czynienia z oryginalnymi, prawdziwymi, czy z fałszywkami. W razie lekkiej niepewności zawsze istniała możliwość dokonania dodatkowych oględzin i Robert już wydawał ekspertyzę: dobry czy śmieć. Bywało, że znajomi, lub też przypadkowi ludzie, prosili go o opinię w tej sprawie. Robił to niechętnie, ale też coś z tego kapało, przy większych sumach.
Robert obracał obcymi walutami, ale nie miał możliwości lub czasu na odwiedzenie krajów, z których one pochodziły. Aż tu nadarzyła się okazja. Spotkał przypadkowo kolegę z wojska, który przyleciał na urlop z Kanady, gdzie mieszkał już na stałe. Robert fundnął mu fajną zabawę w lokalu z dziewczynkami, a w rewanżu koleś obiecał mu, że go zaprosi do siebie. I faktycznie, po kilku miesiącach Robert otrzymał list od kolegi zapraszający go do odwiedzenia go w Mississaudze, gdzie osiedliła się większość nowej polskiej emigracji w Kanadzie, a które to miasto, liczące ponad siedemset tysięcy mieszkańców, jest przedmieściem Toronto.


Gdy jednak Robert stawił się z listem od kolegi w konsulacie kanadyjskim w Warszawie, to zapytano go o miejsce pracy, źródło dochodu, dane o jego stanie majątkowym, rodzinnym itd. Mimo że Robert przygotował sobie jakąś legendę na tę okoliczność, to jednak musiało to wypaść niewiarygodnie, bo otrzymał odmowę wizy. Trochę go to zmartwiło, ale już po chwili wiedział, co ma zrobić.
Handlując walutą, ocierał się również o czarny rynek handlu dokumentami. Zwrócił się więc do znanego mu eksperta w tej materii i ten już po kilku dniach miał dla Roberta paszport z odpowiednią wizą. Kosztowało go to kilka tysiączków, choć jak zapewniał partner tej transakcji, dał on Robertowi obniżoną cenę, jako kumplowi po fachu.


Robert nie miał żadnych kłopotów z zakupem biletu lotniczego, z przejściem przez kontrolę graniczną w Polsce i pewnego dnia stanął na ziemi kanadyjskiej. I tutaj "zaczęły się schody". Najpierw został on odesłany na rozmowę do oficera imigracyjnego na lotnisku. Robert, z uwagi na swoją profesję nauczył się slangu angielskiego, wystarczającego do dokonywania transakcji wymiany walut. Potrafił się więc dogadać z oficerem imigracyjnym. Na tegoż pytanie odpowiedział zgrabnie, że jego intencją jest odwiedzenie kolegi, który go zaprosił. Coś jednak musiało wzbudzić nieufność oficera, bo poszedł gdzieś na zaplecze z paszportem Roberta. Po kilkunastu minutach wrócił i zaprosił go na rozmowę przy stoliku. Zapytał wprost, skąd ma paszport. Robert oświadczył, że wydały go władze polskie. Na pytanie, skąd pochodzi wiza, też odpowiedział, że uzyskał ją w konsulacie kanadyjskim w Warszawie. Oficer wówczas bez owijania sprawy w bawełnę oświadczył Robertowi, że mówi nieprawdę i że tak paszport, jak i wiza są fałszywe, tzn. blankiet paszportu był oryginalny, ale zostało podmienione zdjęcie. Wiza natomiast została wydana oryginalnemu właścicielowi paszportu, a nie Robertowi.


Po mniej więcej półgodzinie ponownie podszedł do Roberta oficer imigracyjny, który go przesłuchiwał, w towarzystwie dwóch policjantów federalnych. Ci zapytali Roberta o jego dane osobowe. Robert wiedział, że dalsze brnięcie w kłamstwo nic mu nie da. Podał więc swoje prawdziwe dane. Powiedział też, że w jego walizce, którą jeszcze nie odebrał, jest ukryty jego oryginalny paszport. Oficer imigracyjny przyniósł po chwili walizkę Roberta i faktycznie wyjęli oni z albumu ze zdjęciami paszport Roberta. Teraz już została potwierdzona jego tożsamość. Jeden z policjantów zaczął pisać raport, a drugi oświadczył Robertowi, że go aresztuje pod zarzutem posługiwaniu się fałszywymi dokumentami przy wjeździe do Kanady. Przewieźli Roberta do aresztu, skąd na drugi dzień został zabrany i postawiony przed obliczem sędziego, który wymierzył mu karę 60 dni więzienia.
Prosto z sądu Robert został zawieziony do więzienia, znajdującego się w odległości około 40 kilometrów od Toronto. W izbie przyjęć policjanci przekazali do depozytu, w jego obecności, jego zabrane rzeczy osobiste i portfel z pieniędzmi, w którym znajdowało się około dwóch tysięcy dolarów amerykańskich, głównie w banknotach studolarowych.


Zgodnie z kanadyjskimi przepisami, z uwagi na bezproblemowe odsiedzenie połowy kary, Robertowi darowano drugą połowę. Przygotowano go do odesłania do aresztu imigracyjnego. W izbie przyjęć okazano Robertowi jego rzeczy osobiste, a nadto strażnik wyjął z koperty banknoty studolarówek amerykańskich. Robert tylko rzucił okiem na nie i już wiedział, że coś jest nie tak. Wziął do ręki jeden z banknotów i już był pewny, że to fałszywka. Powiedział to strażnikowi. Ten go wyśmiał, mówiąc, że przecież te pieniądze pochodzą z banku, do którego odprowadzono pieniądze Roberta, kiedy ten został przyjęty do tego więzienia. Robert zapytał, czy może sprawdzić pozostałe banknoty. Dostał pozwolenie. Z łatwością wyłowił siedem fałszywych. Powiedział o tym strażnikowi. Ten z niecierpliwością oświadczył, że może przybić pieczątkę więzienną na jednym z banknotów, dla potwierdzenia, że został on wydany przez niego.


Kiedy Robert został przywieziony do aresztu imigracyjnego, oświadczył natychmiast w izbie przyjęć, że wśród dostarczonych banknotów studolarowych jest siedem fałszywych. Przy nim otwarto plastikowy woreczek z pieniędzmi. Strażniczka sporządziła raport w tej sprawie i przekazała zwierzchnikom. Na drugi dzień Robert udał się do oficera imigracyjnego ze skargą w tej sprawie. Powiadomił też o fałszywych banknotach policję federalną i miejską. Zadzwonił też w tej sprawie do miejscowego dziennika.
W godzinach popołudniowych przybyło do aresztu dwóch policjantów federalnych. Najpierw z niedowierzeniem słuchali opowieści Roberta. Widać było, że nie są ekspertami od fałszywych walut. Robert pokazał im wyraźnie, że druga twarz mężczyzny na banknotach, wskazanych przez niego jako fałszywe, jest wydrukowana na wierzchu, zamiast być wtopioną i jakby utajnioną. Dopiero dali się w pełni przekonać, kiedy spisując numery studolarówek, stwierdzili, że dwie mają identyczne numery. Nawet oni wiedzieli ze szkoleń, że każdy taki banknot ma swój własny, niepowtarzalny numer. Po tym sporządzili raport i zabrali fałszywe banknoty.
Po dwóch dniach z więzienia, w którym uprzednio przebywał Robert, przyjechał jakiś urzędnik i przekazał na jego konto, w jego obecności, siedem dobrych studolarówek. Ciekawe, czy policja pójdzie tym tropem i do dna prześwietli, kto w banku, lub więzieniu, zamienił siedem banknotów studolarowych.


W więzieniu wiedziano, że Robert ma odlecieć z Kanady na drugi dzień, a więc było możliwe, że nikt się nie zorientuje o tej zamianie. Nie wiedział jednak ten ktoś, że aresztant jest ekspertem w sprawach walut. Stąd nastąpiła wpadka. Robert faktycznie odleciał z Kanady do Polski, ale z dobrą, solidną walutą amerykańską.


Aleksander Łoś
Toronto 28 sierpnia 2012

piątek, 14 wrzesień 2012 12:43

Kto jest atrakcyjnym kandydatem?

Napisane przez



Izabela EmbaloW sierpniu bieżącego roku kanadyjski minister obywatelstwa i imigracji przedstawił zreformowany plan zmiany jednego z najpopularniejszych programów imigracyjnych – programu punktowego FSW. Jeśli przeglądają Państwo internetowe strony różnych firm, zazwyczaj najwięcej informacji jest na temat właśnie tego programu.
UWAGA: ze względu na częste zmiany prawa kanadyjskiego wiele tych informacji jest nieaktualnych, dlatego warto sprawdzić, jakie są najnowsze zasady przyjęć. Istnieje wiele programów, każda praktycznie prowincja ma swój odrębny program. Oprócz tego istnieją także programy federalne, takim jest właśnie omawiany program emigracji niezależnej.
Kto jest zatem atrakcyjnym kandydatem na program federalny punktowy? Statystyki, wprowadzane nowe przepisy oraz wszelkiego rodzaju opinie publiczne wskazują na to, że najłatwiej integrują się:
• młodsi kandydaci, niekiedy można także dostać dodatkowe punkty za posiadanie małych dzieci (Quebec),
• osoby znające język lub dwa obowiązujące języki w Kanadzie,
• imigranci, którzy już pracowali w Kanadzie i posiadają kanadyjskie doświadczenie,
• imigranci, który w Kanadzie studiowali,
• imigranci, których współmałżonkowie lub konkubenci znają język i posiadają kanadyjskie doświadczenie zawodowe,
• imigranci posiadający w Kanadzie bliską rodzinę.
Rząd zapowiedział możliwość stworzenia specjalnej grupy imigracyjnej dla wykwalifikowanych robotników (trade people), ale na szczegóły musimy jeszcze poczekać. Może otworzy to drogę emigracji polskim fachowcom, często docenianym na kanadyjskim rynku pracy.
Ponadto każdy kandydat musiałby posiadać obowiązkową ewaluację edukacyjną, by uzyskać odpowiednią liczbę punktów.
Opisane możliwości nie są jedyną drogą emigracji, prawo imigracyjne Kanady jest dość bogate i warto dowiedzieć się o szansach na emigrację nie tylko w jednym programie. Należy też pamiętać, że stałą rezydencję otrzymuje się niekiedy po określonym czasie zatrudnienia lub studiów w Kanadzie.
Nadal popularnym programem jest sponsorowanie rodzinne.

mgr Izabela Embalo
Licencjonowany doradca
prawa imigracyjnego
licencja 506496
Notariusz-Commissioner of Oath
OSOBY ZAINTERESOWANE IMIGRACJĄ, WIZAMI PRACOWNICZYMI,
STUDENCKIMI I INNYMI PROCEDURAMI IMIGRACYJNYMI, PROSIMY O KONTAKT:
tel. 416 515 2022, Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
OFERUJEMY NIEDROGIE USŁUGI NOTARIALNE, TŁUMACZENIA,
PROWADZIMY SPRAWY URZĘDOWE.
Zapraszamy do odwiedzenia naszej strony
www.emigracjakanada.net
www.emigracjadokanady.com.pl
Przyjmujemy także wieczorami i w niektóre weekendy po uprzednim zamówieniu wizyty.

piątek, 07 wrzesień 2012 15:22

Kto może stracić pobyt stały?

Napisane przez

 

Izabela EmbaloPobytu stałego nie traci się po 6 miesiącach od opuszczenia Kanady. Tak było kiedyś, choć do dziś wiele osób jest przekonanych, że zostanie im odebrana stała rezydencja, jeśli wybiorą się poza Kanadę na kilka miesięcy.
Znam nawet kobietę, która w obawie o utratę pobytu w Kanadzie (zamieszkuje obecnie w Miami w USA), zmuszona jest do częstego podróżowania do Kanady po 6-miesięcznej nieobecności w Toronto. Znajomi podpowiedzieli jej, że takie są zasady zachowania pobytu w Kanadzie. Można sobie tylko wyobrazić, ile musi ona niepotrzebnie wydać na bilety lotnicze. W dodatku towarzyszy jej małżonek, obywatel kanadyjski, a zatem pobyt stały nie zostanie jej odebrany nawet po dłuższej nieobecności w Kanadzie.
Jak wygląda ta sprawa w świetle obowiązujących przepisów? Paragraf 28 Kodeksu prawa imigracyjnego Kanady opisuje, jakie warunki muszą być spełnione, by stały rezydent Kanady nie stracił pobytu stałego. Jeszcze do tej pory wiele osób jest przekonanych, kierując się starymi zasadami, że pobyt traci się już po 6 miesiącach nieobecności w Kanadzie, jednak prawo zmieniło się i obligacja rezydencka została zmieniona na korzyść imigrantów.


Prawo kanadyjskie wymaga, by osoba przebywała w Kanadzie fizycznie 730 dni, by utrzymać pobyt stały w okresie ostatnich pięciu lat. A zatem można być poza Kanadą przez trzy lata i nie stracić stałego statusu. Ponadto kanadyjski rezydent przebywający za granicą nie traci stałego pobytu, jeśli zamieszkuje poza Kanadą z kanadyjskim obywatelem – żoną, mężem, dzieckiem, partnerem w relacji konkubinatu.
Osoby pracujące poza Kanadą dla kanadyjskiej korporacji czy dla kanadyjskiego rządu także nie tracą prawa stałego zamieszkania, nawet jeśli pozostają poza Kanadą przez wiele lat.


Ponadto brane są pod uwagę wszelkiego rodzaju humanitarne okoliczności sprawy, a zatem przykładowo, jeśli osoba przebywała poza Kanadą z przyczyn niezależnych od siebie i pragnie po latach powrócić do Kanady jako stały rezydent, pobyt stały nie zostanie odebrany. Oczywiście decyzja finalna zależy od urzędnika, wiele jednak podobnych spraw jest rozpatrywanych pozytywnie.
Pobyt stały może być także odebrany na terenie Kanady osobie, która popełniła wykroczenie kryminalne.
Co robić w przypadkach odebrania statusu stałego rezydenta? Osoba posiadająca pobyt stały ma prawo odwoływać się od tej decyzji zgodnie z paragrafem 63(4).

mgr Izabela Embalo
Licencjonowany doradca
prawa imigracyjnego
licencja 506496
Notariusz-Commissioner of Oath

OSOBY ZAINTERESOWANE IMIGRACJĄ, WIZAMI PRACOWNICZYMI,
STUDENCKIMI I INNYMI PROCEDURAMI IMIGRACYJNYMI, PROSIMY O KONTAKT:
tel. 416 515 2022, Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
OFERUJEMY NIEDROGIE USŁUGI NOTARIALNE, TŁUMACZENIA,
PROWADZIMY SPRAWY URZĘDOWE.
Zapraszamy do odwiedzenia naszej strony
www.emigracjakanada.net
www.emigracjadokanady.com.pl
Przyjmujemy także wieczorami i w niektóre weekendy po uprzednim zamówieniu wizyty.

piątek, 07 wrzesień 2012 15:17

Opowieści z aresztu imigracyjnego: Z Casablanki

Napisane przez

Były podobne, choć młodsza Nina, mimo swoich 40 lat, musiała być pięknością we wczesnej młodości, a i dzisiaj była niezwykle atrakcyjna. Jej starsza o trzy lata siostra Mila, w okularach, może niezbyt dobrze dobranych, postarzających ją, żyła w cieniu siostry. Obie pochodziły z Maroka, a konkretnie z Casablanki.


Znały obie klasyk filmowy z Bogartem i Bergman w filmie "Casablanca" i były dumne ze swojego miasta, które faktycznie, szczególnie starsza część, to jakby niekończące się ulice "białych domów", zbudowanych z miejscowego, białego kamienia.
Pochodziły ze średnio zamożnej rodziny. Ojciec był kupcem, a matka gospodynią domową. To po niej Nina "odziedziczyła" ciemnoblond włosy. W dzieciństwie nawet była jasną blondynką, co było ewenementem wśród jej czarnowłosych rówieśnic. Bo w odróżnieniu od czysto arabskiej centralnej i wschodniej Północnej Afryki, one uważały, że Marokańczycy są trochę inni. Zdecydowała o tym duża wymiana krwi z kolonistami francuskimi i hiszpańskimi, a być może również z jasnowłosymi wikingami. Stąd nietypowy kolor włosów Niny. Obie miały piękną, jasnobrązową cerę. To genetycznie akumulowany wpływ promieni słonecznych, bo choć Nina już dłużej żyła w Kanadzie niż w swoim rodzinnym kraju, to jednak karnacja przodków u niej pozostała.


Kiedy Mila dorosła, zaczęły się poszukiwania dla niej męża. Bo choć rodzina była nowoczesna, to jednak część starych zwyczajów zachowała. Ojciec upatrzyła dla niej syna partnera w interesach, który sam też zajmował się kupiectwem. Wesele było tradycyjnie huczne. Wszystko zapowiadało się szczęśliwie.


Tuż po wydaniu córki za mąż zmarła ich matka. Mniej to początkowo odbiło się na Mili, bo miała już własny dom. Natomiast Nina, która kończyła szkołę średnią, przeżyła bardzo śmierć najbliższej jej osoby. Tym bardziej, że dzieliły obie wspólną pasję: tradycyjny taniec. Nina, za namową jeszcze żyjącej matki, uczęszczała do szkoły baletowej. Po śmierci matki postanowiła, że będzie to jej droga do kariery. Ojciec na początku gwałtownie się sprzeciwiał. Chciał, aby poszła na studia lub szybko wyszła za mąż. W obu przypadkach obiecywał pomoc. Nina jednak wybrała karierę tancerki.


Poddała się kilku testom i w końcu została zaakceptowana do nocnego lokalu jako tancerka – praktykantka. Miała podglądać starsze koleżanki i po kilku tygodniach, po opracowaniu w pełni własnego programu, została wpuszczona na scenę. Tańczyła z werwą, a młodość, świeżość wzbudzała zainteresowanie klienteli. Nie miało to nic wspólnego ze striptizem lub paraprostytucją w zachodnio pojmowanym stylu.
Nina wyrobiła sobie markę i występowała prawie co noc. Lokal, w którym występowała, chętnie odwiedzali zamożni cudzoziemcy. Któregoś wieczoru odwiedził ten lokal młody inżynier z Kanady. Po studiach rodzice zafundowali mu miesięczną podróż dookoła świata. Po powrocie miał już zapewnioną pracę w firmie, której właścicielem był jego ojciec. John przejechał już w szybkim tempie pół Europy i postanowił spenetrować Afrykę.
W Casablance planował dwudniowy pobyt. Ale po zobaczeniu Niny w tańcu już się nie ruszył z tego miasta do końca urlopu. Przychodził co noc na jej występy. Po trzech występach ona też go zauważyła, bo był wysokim, przystojnym mężczyzną. Po czwartym wieczorze John postanowił poczekać na wychodzącą z lokalu po występie urodziwą tancerkę. Od kelnera, któremu dał suty napiwek, dowiedział się, jakie ma imię i którymi drzwiami będzie wychodziła. Czekał tam na nią z bukietem kwiatów. Wychodziła z koleżanką. Tak więc kiedy John się do nich zbliżył, nie wywołało to niepokoju Niny. Przedstawił się i zaproponował odprowadzenie obu pań do domu. Zgodziły się. Mieszkały w pobliżu siebie. Po rozstaniu z koleżanką John zapytał, czy może zaprosić Ninę do jakiegoś pobliskiego lokalu. Odmówiła, ale przystała na propozycję, aby spotkali się następnego dnia w godzinach popołudniowych. I tak zaczęła się ta romantyczna przygoda.


John przed odlotem do Kanady został przedstawiony ojcu Niny. Ten wypytał szczegółowo o sprawy rodzinne i majątkowe Johna, a kiedy w ostatnim dniu pobytu w Casablance, za przyzwoleniem Niny, oświadczył się o nią, zostało to przychylnie zaakceptowane. Nina przyleciała po miesiącu wraz z ojcem i siostrą do Toronto i na drugi dzień po ich przylocie odbył się jej ślub i Johna. Potem on ją sponsorował i bez wylotu z Kanady uzyskała po jakimś czasie stały tutaj pobyt.


Mówiła dość dobrze po angielsku, ale John posłał ją na kilkumiesięczny intensywny kurs doskonalący, a następnie do college'u na kurs biznesowy. To ona, po miodowym miesiącu, poprosiła go o pokierowanie jej karierą. Nie chciała być tylko "kurą domową" jak jej siostra. Po tym została zatrudniona w firmie jego ojca w dziale ekonomicznym. Po kilku latach John przejął prowadzenie firmy ojca, a Nina została w niej kierowniczką całego działu ekonomicznego. Po dziesięciu latach trwania związku urodziła im się piękna córeczka.
Problem dziecka stał się przyczyną kryzysu w rodzinie Mili. Ona nie dawała potomka mężowi, a wnuka jego rodzicom. Problem ten stawał się z upływem lat coraz bardziej dręczący. W środowisku męża Mila uznana została za bezpłodną, a więc bezwartościową. Kłótnie zamieniały się w jej pobicia przez męża. Kiedy podniosła argument, że być może to on jest bezpłodny, to oświadczył jej, że ma syna z pewną kobietą, a więc to ona jest wyłącznie winna tego, że nie mają potomka. Skończyło się to kolejnym pobiciem.
Mila następnego dnia uciekła do domu swojego ojca. Nie był on zachwycony tym, co się stało, ale też nie chciał takiego traktowania swojej córki. Skontaktował się z Niną i poprosił o pomoc. Ta wysłała natychmiast zaproszenie do siostry, aby ta przyleciała do niej.
Było to korzystne dla obu stron. Po pięciu latach intensywnej opieki nad córeczką i domem, choć z pomocą gosposi, Nina pragnęła ponownie w pełnym wymiarze włączyć się w życie zawodowe i towarzyskie męża. Mila jej to zapewniła. Stała się oddaną opiekunką dla swojej siostrzenicy, jak również wzorowo prowadziła dom siostry.


Po kilku miesiącach od przybycia do Kanady Nina postanowiła zalegalizować tutaj pobyt siostry. Zwróciła się z tą strawą do agenta, który za sowitą opłatą zajął się całością zagadnienia. Głównym argumentem było znęcanie się nad Milą przez jej męża i fakt złego traktowania bezpłodnej kobiety w jej rodzinnym kraju. Podstawą zatem prośby były sprawy humanitarne.
Cały proces trwał około trzech lat. W końcu, po przegraniu ostatniej batalii, Mila została poproszona o opuszczenie Kanady. Przeciągano to jeszcze kilka miesięcy, co spowodowało wydanie decyzji o deportacji. Kiedy Nina została poinformowana telefonicznie przez oficera imigracyjnego, że jeśli w ciągu tygodnia nie otrzyma on biletu na samolot jej siostry, to zostanie ona aresztowana i umieszczona w areszcie imigracyjnym, postanowiła temu zapobiec.
Następnego dnia, po naradzie z Milą i swoim mężem, Nina kupiła dla Mili i dla siebie bilet na samolot. Bilet siostry kolejnego dnia dostarczyła do urzędu imigracyjnego. Był to bilet łączony: z Toronto do Montrealu i stamtąd do Casablanki. Dla siebie Nina kupiła bilet do Montrealu, aby towarzyszyć siostrze, aby ta się nie pogubiła, bo mimo trzyletniego pobytu w Kanadzie, mając siostrę i siostrzenicę za tłumaczki, nie nauczyła się angielskiego.


Mila wracała do domu ojca. Miała też nadzieję na zakończenie procesu rozwodowego, który przy pomocy finansowej Niny wszczęła w Casablance za pośrednictwem wskazanego przez ojca adwokata. Nina planowała też przyszłość siostry. Wiedziała, że siostra, nie mając wykształcenia i znajomości języka angielskiego, ma marne szanse na uzyskanie stałego pobytu w Kanadzie. Jedyną furtką byłoby uzyskanie dla niej pracy pomocy domowej w jakimś domu, w którym mogłaby opiekować się osobą starszą lub z inwalidztwem, a która mówiłaby w jej rodzinnym języku. Była to wąska furtka, ale Nina postanowiła poświęcić temu najbliższe tygodnie.
Planowała też za rok podróż z mężem i córeczką do Maroka. Od czasu opuszczenia domu rodzinnego była tam tylko raz z dwutygodniową wizytą. Ojciec odwiedzał ją dwukrotnie w Kanadzie. Ona traktowała Kanadę jako swoją drugą ojczyznę. Uważała, że jest to najlepszy kraj dla takich jak ona imigrantów.


Dwie siostry, których losy tak różnie potoczyły się, siedziały przytulone do siebie, oczekując na samolot, po opuszczeniu którego miały się rozstać na rok. Mila zadumana, przeżywająca wewnętrznie koleje swojego losu, którymi w ostatnich latach kierowali inni i Nina, otwarta, spontaniczna, kontaktowa i ciągle piękna.


Aleksander Łoś
Toronto

Wszelkie prawa zastrzeżone @Goniec Inc.
Design © Newspaper Website Design Triton Pro. All rights reserved.