Prawo imigracyjne
Jest bardzo istotne, by w procesie imigracyjnym (pobyt stały, wizy pracy, studenckie, zezwolenia na zatrudnienie cudzoziemca LMO) zatrudnić uprawnionego licencjonowanego specjalistę prawa. Obecnie korzystanie z usług nielegalnych pośredników, łamiących kanadyjskie prawo, może zakończyć się odesłaniem wniosku imigracyjnego lub decyzją odmowną.
Kanadyjskie prawo dokładnie określa, kto może profesjonalnie pomagać i pobierać honorarium w procesie imigracyjnym, uzyskaniu kanadyjskiej wizy pracy, studiów itd. Również tylko licencjonowany specjalista prawa imigracyjnego posiadający uprawnienia, by przeprowadzić procedurę zatwierdzenia oferty pracy w Kanadzie (Labour Market Opinion – LMO), może asystować kanadyjskiemu pracodawcy. Ani tłumacze, ani agenci biur turystycznych, ani księgowi czy inne nieuprawnione osoby nieposiadające licencji kanadyjskiej w świetle istniejącego prawa nie mogą zajmować się profesjonalnie usługami imigracyjnymi. Nie wolno im doradzać, instruować, wypełniać formularzy, nawet jeśli nie ujawniają swojego nazwiska, wysyłając dokumentację do urzędów jako klient. Nie tylko jest to nielegalne, stanowi poważne wykroczenie i może być karane grzywną do 100.000 dolarów oraz pozbawieniem wolności do dwóch lat. Prawo zostało radykalnie zmienione ustawą w czerwcu 2011.
Niektórzy uprawnieni specjaliści prawa mogą autoryzować agentów, jednak należy sprawdzić, czy agent jest uprawniony i czy naprawdę pracuje dla kanadyjskiego prawnika czy konsultanta.
Ponadto osoba korzystająca z usług nielicencjonowanych doradców także może ponieść poważne konsekwencje. To trochę tak jak kupowanie produktów z niewiadomego źródła. Osoba korzystająca z nielegalnych pośredników może za taką działalność otrzymać decyzję negatywną. Dlatego warto upewnić się, czy firma i osoba doradzająca w kwestii imigracji jest uprawniona przez kanadyjskie prawo i posiada odpowiednią zawodową licencję. Niestety, ludzie często trafiają do biur takich pośredników, którzy zapewniają tańsze usługi lub gwarantują uzyskanie pobytu lub wizy. Ludzie idą do tych, którzy mówią im, co chcą usłyszeć, ale nie zawsze jest to rzetelna informacja.
Dlaczego niektórzy pośrednicy nielegalni pobierają mniejsze honorarium? Przede wszystkim nie muszą oni pokrywać wysokich kosztów posiadania i utrzymania licencji każdego roku, w tym częstych szkoleń, a także innych wydatków związanych z prowadzeniem profesjonalnej firmy. Jednak brak edukacji i kompetencji w zakresie najnowszych procedur i przepisów często prowadzi do błędów popełnianych przez nielegalnych pośredników.
Ostatnio zgłosiła się do mnie młoda para, otrzymała decyzję odmowną, choć sprawa wydawała im się bardzo prosta. Zwyczajnie, żona sponsoruje męża do Kanady. Osoba wypełniająca im dokumenty imigracyjne niestety nie była kompetentna i nie znała dokładnie obowiązujących przepisów dotyczących kwalifikującego się sponsorstwa. W tej sytuacji wystarczyło złożyć podanie humanitarne z odpowiednią motywacją. Nie wystarczy być kanadyjskim obywatelem, by sponsorować współmałżonkę lub współmałżonka. Klienci nie zapłacili dużo, jednak jakie było ich rozczarowanie i przeżycie, gdy mąż młodej kobiety otrzymał odmowę pobytu i nakaz deportacyjny. Młoda kobieta poroniła w wielkim stresie pierwszą ciążę. Teraz młode małżeństwo musi ponownie przygotować swój wniosek łączenia rodzin, zdecydowali się jednak na licencjonowanego, doświadczonego specjalistę. Ostrzegają znajomych przed korzystaniem z pomocy nieautoryzowanych, niekompetentnych pośredników.
mgr Izabela Embalo
Licencjonowany doradca prawa
imigracyjnego, licencja 506496
Notariusz-Commissioner of Oath
OSOBY ZAINTERESOWANE IMIGRACJĄ LUB WIZAMI PROSIMY O KONTAKT:
tel. 416 515 2022, Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
Świadczymy niedrogie usługi notarialne.
Nowa druga lokalizacja na granicy Mississaugi i Brampton
www.emigracjakanada.net
Opowieści z aresztu deportacyjnego: Anielica
Napisane przez Aleksander ŁośTak można by ją nazywać z dwóch powodów. Po pierwsze, miała na imię Angela. Po drugie, mogłaby pozować do obrazu anioła (anielicy?): jasna cera, blond włosy, niebieskie oczy, wzrost około 170 cm, szczupła, piękna owalna twarz, lat około 23. Maniery też niezłe, uprzejmy uśmiech, podziękowania za wszystko co dla niej ktokolwiek zrobił. Co było pewne, to to, że pochodziła z Ufy, miasta na Uralu.
Kiedy stawiła się w torontońskim porcie lotniczym z izraelskim paszportem, od razu została skierowana na pogłębione przesłuchanie do oficera imigracyjnego. Odbyło się ono za pośrednictwem tłumacza (telefonicznie), bo Angela po angielsku nie mówiła. Jak sama przyznała, znała trochę hebrajski, ale jej językiem ojczystym był rosyjski. Podała, że przebywała miesiąc w Izraelu, dokąd przybyła z Ukrainy. Zapisano więc, że jest z pochodzenia Ukrainką. Oficer imigracyjny mógł nie wiedzieć, że Ufa leży w Rosji, a nie na Ukrainie. Podała, że przybyła do Izraela, posługując się fałszywym izraelskim paszportem, tzn. paszport był autentyczny, tylko należał wcześniej do kogoś innego. Po krótkim pobycie w Izraelu przyleciała do Kanady, do którego to kraju chciała przylecieć od razu, aby tu prosić o prawo stałego pobytu, ale nie mogła, więc przyleciała tu z miesięcznym opóźnieniem.
Wobec braku autentycznych dokumentów Angela skierowana została do aresztu imigracyjnego. Tutaj odbyła się kolejna jej rozmowa z innym oficerem imigracyjnym. Znając jej wcześniejsze zeznanie, chciał pewne sprawy uściślić. Zapytał więc ją, którego kraju jest obywatelką. Oświadczyła, że Rosji. Potem zapytał, jaką trasą leciała z jej rodzinnej Ufy do Izraela. Tu zaczęło się pierwsze wyraźne plątanie. Najpierw oświadczyła, że poleciała samolotem do Kijowa. Ale zaraz sprostowała, że faktycznie, to pojechała tam pociągiem. Następnie zapytana została, czy przyleciała z Kijowa do Izraela. Zawahała się. Zaprzeczyła. Powiedziała, że z Kijowa pojechała pociągiem do innego miasta i stamtąd do Tel Awiwu. Oficer imigracyjny wyraził zdziwienie, że samoloty do Izraela mogą latać z tak nieznanego, małego miasta. Pozostawiła to bez komentarza. Później przyznała się komuś, że jeszcze przed przylotem do Izraela była we Frankfurcie. Kręcenia w jej zeznaniach było sporo.
Oficer imigracyjny zapytał ją, czy miała jakieś problemy z policją lub służbami imigracyjnymi Izraela. Zaprzeczyła. Powiedział więc jej, że wyśle jej zdjęcie i odciski palców do Izraela w celu sprawdzenia, czy nie było zastrzeżeń co do niej ze strony władz izraelskich. Przemilczała to. Z kolei drążył temat jej pobytu w Izraelu. Podejrzane dla niego było to, że jak przyznała, mówi po hebrajsku, a jednocześnie nie była Żydówką. Nieprawdopodobne było więc, że przebywała w Izraelu tylko jeden miesiąc. Zapytał też, czy ma swój rosyjski paszport. Oświadczyła, że jest on w jej domu rodzinnym w Ufie i że zadzwoni, aby przysłano jej ten paszport ekspresem wraz z dowodem osobistym i innymi dokumentami. Zapewniała, że dokumenty te dotrą do Toronto za tydzień. Powiedziała też, że jej adwokat będzie miał kopię jej paszportu tego samego dnia. Dziwne wydawało się, że osoba, która zapewniała wcześniej, że nie zna w Kanadzie nikogo, niemówiąca po angielsku, na drugi dzień po przybyciu tutaj już ma wynajętego adwokata. Oficer imigracyjny oświadczył jej, że bez oryginalnego paszportu nie będzie z nią rozmawiał o możliwości wyjścia z aresztu. Przyjęła to ze zrozumieniem.
Po jakimś czasie historia tej pięknej Rosjanki zaczęła się rozjaśniać. Faktycznie pochodziła z Ufy, największego miasta na Uralu. Ukończyła tam studia (jakiś instytut), ale z pracą było krucho, a faktycznie w ogóle nie mogła znaleźć żadnej pracy, nie mówiąc o pracy w wyuczonym zawodzie. Pochodziła ze średnio zamożnej rodziny, której pozycja się zdegradowała po zmianach ustrojowych w Rosji. Za mąż nie było wyjść za kogo. Jej koledzy ze studiów czy inni rówieśnicy też byli bezrobotni albo stali się gangsterami, a większość topiła smutki w alkoholu. Docierały jednak do Ufy wiadomości, że ładne Rosjanki robią kariery za granicą. Niektóre nawet przyjeżdżały na urlopy z przejawami zrobionych karier. Znaczna ich część raczej nie konkretyzowała odpowiedzi na pytanie, czym się zajmują za granicą.
Angela postanowiła pójść ich śladami. Wprawdzie matka jej to odradzała, ale i ją zdołała w końcu przekonać. Wysupłano ostatnie oszczędności na podróż, w tym na zakup fałszywego paszportu rosyjskiego, z którego wynikało, że jego posiadaczka ma pochodzenie żydowskie. Angela pojechała więc pociągiem do Kijowa, a stamtąd poleciała samolotem do Niemiec. Miała kontakt z pewną znajomą, która odebrała ją we Frankfurcie. Była ona bardzo miła, usłużna, obiecała załatwić Angeli pracę. Ale kiedy po kilku dniach doszło do konkretnej rozmowy, to okazało się, że dawna koleżanka z Ufy pracuje w miejscowym domu publicznym. Namawiała Angelę, aby zatrudniła się tam również, zapewniając o możliwości dobrego urządzenia się.
Angela wprawdzie już dawno straciła dziewictwo, ale była dla niej szokiem propozycja koleżanki. Odmówiła. Koleżanka tylko wzruszyła ramionami i niedwuznacznie nadmieniła, że nie może dalej służyć Angeli za niańkę. Angela poprosiła więc koleżankę, aby ta pomogła jej kupić, za resztę posiadanych pieniędzy, bilet lotniczy do Izraela. Po kilku dniach już lądowała w Tel Awiwie.
W tym mieście też miała kontakt z dawnych lat. Tym razem był to kolega ze studiów. Został przez nią uprzedzony o przylocie, odebrał ją z lotniska i zawiózł do swojego małego pokoiku, w którym mieszkał. Już tego samego wieczoru, po spożyciu sporej ilości alkoholu, zostali kochankami. Na drugi dzień poprosiła go o pomoc w urządzeniu się w Izraelu. Przyleciała tutaj, posługując się fałszywym paszportem. Nie miała problemu z wjazdem do tego kraju. Już na lotnisku wypełniła wniosek o umożliwienie jej pozostania w Izraelu, jako osobie pochodzenia żydowskiego. Tę sprawę miała więc jakby z głowy. Pozostawał problem utrzymania się.
Jej nowy kochanek od razu przeszedł do rzeczy. Oświadczył jej, że przez rok może korzystać z pomocy rządowej, ale później czeka ją raczej nędzna wegetacja, jeśli nie pomyśli dobrze, co robić. Zapytała go o radę. Najpierw trochę owijał sprawę w bawełnę, ale na konkretne pytania wyraźnie skonkretyzował swoją propozycję. Miał kontakty z właścicielem klubu striptizowego. Zaproponował Angeli, że ją poleci i że najprawdopodobniej, ze swoją urodą, znajdzie tam pracę. Angela najpierw odmówiła, ale po trzech nocach spędzonych z Alexem pozbyła się skrupułów.
Kolejnego wieczoru pojechali do wspomnianego klubu. Właścicielem okazał się Żyd rosyjski, który zatrudniał w swojej "stajni" głównie Rosjanki i Ukrainki. Po wstępnym oszacowaniu zaakceptował ją, stawiając warunki: będzie oddawała mu 50 proc. zarobionych od klientów pieniędzy, zakupi sobie odpowiednie stroje i sama nauczy się zawodu, w czym miał jej pomóc Alex. Z rozmowy zrozumiała też, że Alex był już wcześniej dostarczycielem "świeżego towaru" dla tego właściciela lokalu striptizowego.
Już tego samego wieczoru pozostali przez kilka godzin w lokalu i Angela obserwowała pilnie, jak pracują jej przyszłe koleżanki. Nie było to zachęcające, ale klamka już zapadła. Na drugi dzień jeździła z Alexem po sklepach specjalistycznych, zaopatrując się w niezbędne kuse stroje. Już tego samego wieczoru stawiła się do pracy. Właściciel chyba uprzedził niektórych stałych klientów, że ma nową, bo miała spore powodzenie. Rozbieranie się nie stanowiło najgorszego. Podpici klienci obmacywali ją dokładnie w ciemniejszych kątach lokalu. Sypali groszem, ale też wymagali. Jeszcze tego wieczoru i przez kilka następnych Angela broniła się przed dalszymi żądaniami klientów, ale zachęcona wyraźnie przez właściciela i przez Alexa, poszła w końcu na całość. Stała się po prostu prostytutką. Trwało to przez dwa lata.
Po roku Angela otrzymała paszportu izraelski, z danymi takimi samymi jakie widniały w jej fałszywym paszporcie rosyjskim. Pieniądze, jakie zarabiała, musiała dzielić nie tylko z właścicielem lokalu, ale również z Alexem, który w zasadzie nie pracował i skoncentrował się na jej ochronie. Dla niej pozostawało niewiele. Któregoś dnia zrozumiała, że tak dalej nie może żyć. Ukradkiem spakowała najniezbędniejsze rzeczy i pojechała taksówką na lotnisko. Tam kupiła bilet na samolot do Toronto. Słyszała z opowieści w swoim kręgu w Izraelu, że Kanada jest najbardziej tolerancyjna w przyjmowaniu nowych imigrantów.
Kiedy stawiła się w torontońskim porcie lotniczym, to podała część prawdy o swojej przeszłości. Wstydziła się swojego życiowego epizodu z Izraela. Chciała to wymazać, o tym zapomnieć, zacząć tu, w Kanadzie, nowe życie. Już wcześniej w Izraelu uzyskała telefon do adwokata żydowskiego pochodzenia mieszkającego w Toronto, który według tego, co mówiła jej osoba polecająca go, miał jej załatwić stały pobyt w Kanadzie. Faktycznie, obiecał jej udzielić pomocy, ale na wstępie pobrał tysiącdolarową gażę.
Kiedy nadszedł na jego adres paszport Angeli z Rosji, adwokat dostarczył go do aresztu imigracyjnego. Skontaktował się też z osobą, której dane Angela mu podała. Była to znajoma jej rodziców z dawnych lat, która posługując się pieniędzmi przekazanymi jej przez Angelę, zapłaciła kaucję za jej wypuszczenie z aresztu. Jaki był dalszy los Angeli w Kanadzie, trudno powiedzieć. Ale jedno było pewne. Miała w ręku (i nie tylko) zawód wyuczony w Izraelu, a bardzo atrakcyjny na rynku kanadyjskim.
Aleksander Łoś
Toronto
Wielu emigrantów nie zdaje sobie sprawy z tego, że decyzja deportacyjna może zostać wydana bez poinformowania osoby otrzymującej nakaz. Zazwyczaj tak się dzieje w przypadku osób, które zgłosiły status azylanta w Kanadzie. Imigranci decyzjami deportacyjnymi są zaskoczeni. Niekiedy dowiadują się o nich po powrocie do kraju rodzimego, w ich kartotece pojawił się nie tylko nakaz deportacyjny DEPORTATION ORDER (mimo że dobrowolnie opuścili Kanadę), posiadają także dożywotni zakaz powrotu do Kanady.
Dlaczego tak się dzieje? Otóż każda osoba zgłaszająca status uchodźcy (refugee) musi, rozpoczynając sprawę, podpisać zgodę na własną deportację. W stercie różnych dokumentów podanych imigrantowi do podpisania podczas rozpoczęcia sprawy jest biała karteczka, którą wielu podpisuje, nie mając świadomości, co na niej widnieje i jakie są prawne konsekwencje. Zazwyczaj imigrant nie zna na tyle angielskiego, a nawet jeśli zna, trudno coś z dokumentu zrozumieć, gdyż widnieją tam paragrafy kanadyjskiego Kodeksu prawa imigracyjnego i żeby tak naprawdę zrozumieć zawartość "białej karteczki", trzeba raczej być znawcą prawa. Nie wszyscy też adwokaci czy konsultanci dokładnie wyjaśniają swoim klientom, jakie są procedury i dlaczego ich klienci muszą podpisać w początkowej fazie różne dokumenty. Z dokumentem "zawieszonej deportacji" imigrant otrzymuje także inne dokumenty, takie jak kartę ubezpieczenia medycznego czy dokument tożsamości azylanta.
Niektóre agencje pomagające imigrantom bezpłatnie, także nie potrafią odpowiednio zinterpretować i wyjaśnić swoim klientom konsekwencji prawnych niektórych procedur, nie dlatego, że nie chcą pomóc zgłaszającym się tam osobom, ale zwyczajnie dlatego, że pracownicy tych agencji, jak podejrzewam, nie są dokładnie szkoleni w zakresie prawa imigracyjnego i opierają się jedynie na instrukcjach dołączonych do aplikacji. Spotkałam ostatnio kilka klientek, którym zalecono w takich właśnie agencjach złożenie podania o azyl, co obecnie stawia te kobiety w bardzo trudnej prawnie sytuacji deportacyjnej.
W przypadku przegranej sprawy, a zazwyczaj takiego wyniku może się spodziewać osoba z polskim paszportem Unii Europejskiej, należy opuścić Kanadę w czasie 30 dni. Przedłużanie spraw, odraczanie deportacji, składanie następnych podań w rezultacie może być przyczyną wydania zaocznego nakazu deportacyjnego i dożywotniego zakazu powrotu do Kanady bez poinformowania imigranta. Dopiero po powrocie, składając podanie na przykład o wizę pracowniczą czy pobyt stały, nawet posiadając małżonka-sponsora w Kanadzie, osoba dowiaduje się o tym.
Na szczęście prawo pozwala osobie z dożywotnim zakazem powrotu ubiegać się o specjalne zezwolenie na ponowny wjazd, należy jednak odpowiednio uargumentować wniosek, na przykład łączeniem rodzin. Zwykła wizyta turystyczna w celu obejrzenia wodospadu Niagara zazwyczaj nie jest wystarczającym powodem.
mgr Izabela Embalo
Licencjonowany doradca prawa
imigracyjnego, licencja 506496
Notariusz-Commissioner of Oath
OSOBY ZAINTERESOWANE IMIGRACJĄ LUB WIZAMI PROSIMY O KONTAKT:
tel. 416 515 2022, Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
Świadczymy niedrogie usługi notarialne.
Nowa druga lokalizacja na granicy Mississaugi i Brampton
www.emigracjakanada.net
Nielegalni imigranci to głównie osoby, które uciekają przed biedą ze swoich rodzinnych krajów, do krajów bardziej zamożnych. Carlos i Anzelmo urodzili się na jednej z karaibskich wysp, w kraju hiszpańskojęzycznym, a ich przodkowie to byli koloniści hiszpańscy. Nie wymieszali oni krwi ani z czarnoskórymi, ani z czerwonoskórymi, tak więc obaj nasi bohaterowie byli czystej krwi białymi. Obaj okołodwudziestopięcioletni, średniego wzrostu, raczej szczupli. W kraju swojego pochodzenia pokończyli szkoły średnie, zaczęli jakieś prace, które dawały możliwość przetrwania, ale nic więcej.
Ich wyspiarski kraj stawał się coraz bardziej atrakcyjny dla turystów z Kanady i Stanów Zjednoczonych. Spędzali oni tam tydzień lub dwa urlopu, bawiąc się szampańsko, a nawet zaczęli kupować co atrakcyjniejsze tereny na hotele, pensjonaty i prywatne domy. To wszystko aż kłuło w oczy miejscowych, którzy zostali zepchnięci do ról usługowych dla tych bogaczy z kontynentu.
Obaj młodzi mężczyźni, nie znając się wzajemnie, mniej więcej w tym samym czasie przybyli do Kanady. Podali się za uciekinierów politycznych. Wprawdzie w ich kraju rodzinnym nie było jakichś gwałtownych konfliktów plemiennych, rasowych lub religijnych, ale papier wszystko przyjmie. Zostali wypuszczeni na lotnisku torontońskim z urzędu imigracyjnego z poleceniem kontaktowania się z władzami imigracyjnymi, które wszczęły formalne postępowanie w ich sprawie. Ale ci młodzi ludzie wiedzieli swoje. Ani myśleli kontaktować się z władzami, które w każdej chwili mogły ich wydalić z Kanady. A oni wszak tu przybyli, aby zarobić trochę grosza na dalsze życie.
Poznali się na budowie, gdzie obaj byli zatrudnieni. Właściciel oczywiście wiedział, że są "nielegalni", i z tym wiązało się ich niższe wynagrodzenie. Ale nie narzekali. Było to ciągle dużo więcej niż w ich rodzinnym kraju. Nawet po opłaceniu kosztów utrzymania, mieli możliwość coś tam odłożyć. Po trzech latach niezakłóconego pobytu w Kanadzie przyszedł ten feralny dzień. Zostali aresztowani na budowie i zawiezieni do aresztu imigracyjnego.
Początkowo jeszcze myśleli o walce o wyjście na wolność za kaucją. Ale kiedy dwie próby się nie powiodły, zaczęli przemyśliwać o innej możliwości. Ale nie wybiegajmy za szybko do przodu. W czasie swojego pobytu w areszcie poznali wielu osobników z podobnymi do ich życiorysami. Po kilku tygodniach weszli w bliższy kontakt z węgierskim Cyganem.
Teraz prześledźmy jego drogę do tego "gościnnego" domu rządowego. Był on w podobnym wieku jak jego nowo poznani koledzy i przez niemal taki sam czas przebywał w Kanadzie. Poznali więc wszyscy trzej język angielski na tyle dobrze, że potrafili się dobrze porozumieć. Stephen pochodził z małego miasteczka na Węgrzech. Edukację zakończył na obowiązkowej szkole podstawowej. Był zdolny, a więc mógł się kształcić dalej, ale przynależność plemienna gnała go za życiem łatwiejszym. Skorzystał on faktu tej przynależności, aby przedstawić oficerowi imigracyjnemu w porcie torontońskim tragiczny obraz prześladowań jego pobratymców na Węgrzech. Sam też się podał za ofiarę tych prześladowań, wyciągając jakieś zmyślone przykłady. Nawet okazał jakąś szramę po ranie zadanej nożem. Nie podał oczywiście, że został zraniony w czasie burdy wywołanej przez członków gangu cygańskiego, do którego należał. Podobnie jak jego koledzy został wypuszczony na lotnisku na teren Kanady i wsiąkł w podziemie. Pędził w Kanadzie życie prawdziwie cygańskie. A wiadomo, Cygan nie orze, nie sieje, ale zbiera. Przefarbował włosy na jasnoblond, zaplótł na wzór murzyński w długie strąki, które wiązał na karku w duży węzeł. Aresztowany został zupełnie przypadkowo przez patrol policyjny i odstawiony do aresztu imigracyjnego.
Trzej "muszkieterowie", kiedy podjęli decyzję o ucieczce, zaczęli badać stan zabezpieczenia budynku, jak również działania strażników. Stwierdzili, że najlepsza droga ucieczki prowadzi przez okno wychodzące na plac przed aresztem. Wprawdzie ich pokoje mieściły się na drugim piętrze, ale już na wstępie postanowili wykorzystać do spuszczenia się na dół powiązane prześcieradła.
Problemem było otwarcie okna. Stwierdzili, że najpierw trzeba wykręcić śruby mocujące pierwszą, plastikową szybę. Śruby miały specjalne łebki, tak więc nie można ich były otworzyć zwykłym śrubokrętem. Carlos postanawia zdobyć narzędzie do odkręcania tych śrub. Zgłasza strażnikowi, że chce obciąć włosy. Zostaje sprowadzony do izolatki i dostarczony mu zostaje sprzęt fryzjerski, w tym dwie pary nożyczek. Po zakończeniu strzyżenia Carlos oddaje sprzęt, ale sprytnie ukrywa w rękawie jedną parę nożyczek. Szpice tych nożyczek posłużą mu do wykręcenia śrub.
Zabrało mu to dwa tygodnie. Musiał być ostrożny. Po wykręceniu każdej śruby zaczął robić z silikonu, którym były obramowane szyby, jakby imitacje główek śrub. Mocował je w miejsca wykręcanych. Tak więc, kiedy strażnicy rutynowo kontrolowali stan zabezpieczenia okien, nie stwierdzili, aby brakowało śrub. W dniu ucieczki Carlos, który był głównym planistą całej tej akcji, wyjął plastikową szybę z obramowującego ją silikonu i ukrył pod materacem.
Na dany sygnał dwaj pozostali konspiratorzy wbiegli do pokoju Carlosa. Po drodze Stephen wyrwał telefon tak, aby strażnik nie mógł szybko powiadomić o ich ucieczce innych strażników. Zamknęli drzwi i zabarykadowali je ciężkim biurkiem-szafką, na której stał telewizor. Jeden z aresztantów krzyknął do strażnika, że ktoś ucieka. Kiedy strażnik nadbiegł, to nie mógł otworzyć zabarykadowanych drzwi, nie mógł też szybko powiadomić o ucieczce swoich zwierzchników. Uciekinierzy to skrupulatnie wykorzystali.
Nogami drewnianego krzesła wybili dwie szyby w oknie, z którego wyjęta została wcześniej pierwsza szyba plastikowa. Przywiązali linę z prześcieradeł do nogi stołu, przeciskali się przez okno, w którym ciągle tkwiły resztki szkła, i spuszczali się na dół. Najpierw przechodził Anzelmo i rozorał sobie szyję na dziesięć centymetrów. Stephen rozorał sobie rękę, ale płytko. Wychodzący ostatni Carols doznał tylko drobny podrapań przedramienia. Na dole przeskoczyli niewysoki, drewniany płot.
Na parkingu czekał na nich otwarty samochód Carlosa z kluczykami w stacyjce. Podstawił go kolega Carlosa i sam zniknął, nie chcąc mieć z tą sprawą więcej nic do czynienia. Samochód prowadził Carlos. Dwaj pozostali zawiązywali broczące krwią rany. Odjechali kilka kilometrów i udali się do znanego im baru, gdzie cały wieczór sowicie zakrapiali swój sukces. Potem pojechali na "melinę", do jednego z kolegów Carlosa. Na drugi dzień odłączył od nich Stephen, który oświadczył, że znika z Toronto i udaje się do swoich współziomków do Vancouveru.
Carlos postanowił odzyskać dwa tysiące dolarów, które winien był im ich były pracodawca. Zadzwonił do niego. Ten był zdziwiony, że Carlos jest na wolności, bo wiedział o jego aresztowaniu. Carlos poprosił go, aby zapłacił mu należność za jego i Anzelma pracę na dwa tygodnie przed aresztowaniem. Pracodawca (pochodzący z Południowej Ameryki) najpierw coś kręcił, ale na nalegania i żądania Carlosa zgodził się z nim spotkać w znanej obu kawiarni na drugi dzień.
Carlos przybył tam o umówionej porze, zamówił kawę i czekał. Niedługo. Po pięciu minutach z sąsiedniego stolika podniosły się dwa osiłki, przedstawili się jako oficerowie imigracyjni, chwycili Carlosa pod ręce, wyprowadzili z lokalu, założyli mu kajdanki i zawieźli go do więzienia. Dla Carlosa było oczywiste, że wydał go jego były pracodawca.
Jako uciekinier z aresztu imigracyjnego nie kwalifikował się już do powrotu do tego, nie dość dobrze zabezpieczonego przed ucieczką miejsca.
W więzieniu oficerowie imigracyjni starali się wyciągnąć od Carlosa maksimum informacji o planowaniu i realizacji ucieczki. Szczególnie zależało im na ustaleniu, jak wykręcił śruby. Do końca nie przyznał się do posiadania nożyczek. Dopiero po kilku dniach w areszcie stwierdzono ich brak i sprawa narzędzia, którym wykręcono śruby, stała się jasna.
Oficerowie imigracyjni starali się też wyciągnąć od Carlosa informację, gdzie przebywają dwaj pozostali uciekinierzy. Nie podał im tego, choć dokładnie wiedział, gdzie przebywa Anzelmo. Nie pozwalano mu kontaktować się telefonicznie ze światem zewnętrznym. Tak więc nie wiedział, w jakim stanie jest jego kolega. Dopiero na lotnisku, w czasie eskortowanie go do samolotu, zdołał się do niego dodzwonić i dowiedział się, że rana się nie goi, ale że Anzelmo boi się udać do jakiegokolwiek lekarza. Tak więc wylatywał z Kanady z dużym niepokojem o dalszy los kolegi.
Wielka ucieczka, oczywiście na skalę aresztu imigracyjnego, zakończyła się więc częściowym sukcesem, albo, zależnie jak kto na to patrzy, częściowym fiaskiem.
Aleksander Łoś
Toronto
Minister imigracji Jason Kenney reklamuje nowy program imigracyjny
Coraz głośniej w polonijnych mediach o tym, że Kanada zaprasza Polaków i jak bardzo brakuje siły roboczej w Kanadzie. W zeszłym tygodniu skontaktowali się ze mną Polacy, którzy z Irlandii zostali zwerbowani do pracy w Kanadzie. Byli bardzo niezadowoleni, pracodawca nie wywiązał się ze wszystkiego, co obiecał. Nasi rodacy znaleźli się w odległym, zimnym zakątku Alberty, ale praca raz jest, a raz jej nie ma, bo pracodawca dostaje zlecenia od różnych klientów...
Kanada okazała się nie mlekiem i miodem płynąca, ale śnieżna, szara, a pensja praktycznie idzie wyłącznie na utrzymanie, bo praca raz jest, raz jej nie ma.
To nie jeden przykład Polaków, którzy rozczarowani rzeczywistością zatrudnienia w bogatej Kanadzie inaczej sobie to wszystko wyobrażali. Pracę zdobyli przez targi pracy w Europie.
Podobne skargi otrzymałam od kierowców ciężarówek. Pracę otrzymali w Kanadzie nie od razu, gdyż najpierw w ciągu 90 dni musieli zdać testy dla kierowców i uzyskać uprawnienia. Później najcięższe trasy i ładunki, a najgorsze jest to, że pomimo wielu miesięcy pracy pracodawca nic nie wspomina o załatwianiu formalności pobytu stałego. Nie każda sytuacja wymaga, by pracodawca "sponsorował" na pobyt stały, nie mam zamiaru wprowadzać niektórych osób w błąd, piszę tu o jednym z możliwych imigracyjnych scenariuszy, kiedy pracownicy zagraniczni mogą ubiegać się o pobyt w ramach programów prowincyjnych z pomocą pracodawców sprowadzających na kontrakt stałej pracy.
Nie mam także intencji zniechęcać do imigracji do Kanady czy przyjazdu na kontrakt pracy. Kanada jest krajem o wielu perspektywach, stabilnym i silnym ekonomicznie i dla wielu imigrantów oraz dla ich dzieci stanowi wielką szansę na poprawę życia. Jednak zanim podejmie się jakąś decyzję, należy dobrze ją przemyśleć, sprawdzić inne możliwości, jeśli przybywa się na kontrakt pracy, warto zasięgnąć drugiej opinii, dobrze zapoznać się z kontraktem, by zapewnić sobie i swojej rodzinie zalegalizowanie pobytu stałego. Dzieje się niekiedy tak, że imigranci pozostawiają stałą pracę za granicą, na przykład w Anglii czy Irlandii, przyjeżdżają do Kanady na kontrakt na rok lub dwa, nie mogą uzyskać stałej rezydencji, a także już później do Europy nie mają do czego wracać. Zrezygnowali z zatrudnienia, wyzbyli się mieszkań, domów, samochodów... i tylko po to, by stanąć w sytuacji nawet pozostania bez dokumentów w Kanadzie, a co się z tym wiąże – prawa do pracy, szkoły, opieki medycznej lub socjalnej.
Warto też od początku wynegocjować z pracodawcą, by zobowiązał się do dalszych prawnych kroków zalegalizowania na stałe swoich pracowników, o ile jest taka szansa.
mgr Izabela Embalo
Licencjonowany doradca prawa
imigracyjnego, licencja 506496
Notariusz-Commissioner of Oath
OSOBY ZAINTERESOWANE IMIGRACJĄ LUB WIZAMI PROSIMY O KONTAKT:
tel. 416 515 2022, Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
Świadczymy niedrogie usługi notarialne.
Nowa druga lokalizacja na granicy Mississaugi i Brampton
www.emigracjakanada.net
Opowieści z aresztu deportacyjnego: Dwie trójki
Napisane przez Aleksander ŁośCzasami dla zobrazowania tego samego zjawiska warto posłużyć się pewnym kontrastem, ukazaniem istotnych różnic, mimo że cel poszczególnych ludzi jest podobny. Tym celem dla wielu jest możliwość pozostania w Kanadzie na zawsze. Ci, co już osiągnęli ten cel, często tego nie doceniają, uwypuklając tylko sprawy negatywne kraju, który ich przygarnął.
Dwie "nasze" trójki przybyły do Kanady z Izraela, ale to nie ten kraj, lecz Kanada, według ich wyobrażeń, miała być dla nich "ziemią obiecaną", o której słyszeli jako o kraju "mlekiem i miodem płynącym".
W przypadku Gali było to dość naturalne, bo pobyt w Izraelu był dla tej młodej kobiety jednym pasmem udręk. Urodziła się na Krymie, który przed wiekami był tatarski, a po wysiedleniu stamtąd potomków Ordy Krymskiej przez Stalina za to, że rzekomo współpracowali i sympatyzowali z Niemcami w czasie drugiej wojny światowej, zasiedlony został przez przybyszy z różnych stron Związku Sowieckiego, ale głównie Rosjan. Po upadku "tysiącletniej" nazistowskiej Rzeszy kontynuatorem jej przewodniej idei, czyli zdobywania świata dla komunistycznego totalitaryzmu, miał być kraj, w którym "ogniem i żelazem", a także głodem i gułagami wcielano w życie zasady tej mrzonki ideologicznej.
Jak Hitler, tak i Stalin i jego protoplaści przez kilkadziesiąt lat nie wyobrażali sobie, że Związek Sowiecki pod rosyjskim przywództwem miałby upaść czy zmienić swoją ideologię. Dlatego też dążono do stworzenia "człowieka radzieckiego". Namawiano więc Rosjan do wyjazdu do poszczególnych republik, aby poprzez związki małżeńskie z tubylcami cementować jedność nowego narodu.
Tak też uczynili rodzice Gali, którzy osiedli się w Jałcie. Oni już tam przybyli jako małżeństwo, ale ich jedyna córka już miała możliwość wyboru, bo kocioł narodowościowy w tym atrakcyjnym miejscu był pełen. Była ładną dziewczyną. Wybrała również przystojnego młodzieńca na męża. W rok po ślubie urodziła się im dziewczynka, a dwa lata później chłopczyk. Mąż Gali pracował w cywilnym zaopatrzeniu dla floty rosyjskiej. Może małżeństwo to by żyło tam we względnej stabilizacji, gdyby nie zmiany w makrosystemie.
Kiedy nastąpił rozpad Związku Sowieckiego, to okazało się, że Krym przypadnie Ukrainie, bo przed laty przywódcy tego państwa wcielili ten region do wielkiej Republiki Ukraińskiej. Teraz było trudno to odkręcić. Dla Gali i jej męża powstał problem, bo zaczęła się walka dyplomatyczna, która jednak mogła zmienić się w konflikt zbrojny o podział Floty Czarnomorskiej z jej portami i zaopatrzeniem. Mąż Gali znalazł się w centrum tych konfliktów, bo trzeba było się opowiedzieć: czy za Rosją, czy za Ukrainą. Wybrał on trzecie rozwiązanie. Odszukał papiery swojej rodziny, z których wynikało, że jego matka, już nieżyjąca, była Żydówką. Zabrał więc żonę i dwójkę małych dzieci i przylecieli do Izraela. Tam zostali przyjęci względnie życzliwie. Dostali pomoc materialną i po roku obywatelstwo tego kraju. Po roku adaptacji mieli już dawać sobie radę sami. Koszty utrzymania były wysokie, a zarobki męża Gali na najniższym poziomie. Kiedy przybyli do Izraela, żadne z nich nie znało języka hebrajskiego, nie znali kultury ani religii tego kraju. Byli kulturowo obcy. Z uwagi na to, że Gala nie była Żydówką, rodzina ta odczuła pewien ostracyzm, co szczególnie odczuwały ich dzieci. Mąż Gali zaczął na nią zwalać wszelkie winy za swoje niepowodzenia. Zaczął pić i znęcać się nad nią.
Gala, z czasów kiedy korzystali jeszcze z pomocy państwa, miała uzbierane trochę pieniędzy i któregoś dnia spakowała się, kiedy męża nie było w domu, i z dziećmi przyleciała do Toronto. Tutaj na lotnisku opowiedziała całą swoją historię poprzez tłumaczkę oficerowi imigracyjnemu. Raport został sporządzony, a ona trafiła z dziećmi do schroniska dla bezdomnych. Ten okres wspominała najlepiej. Nareszcie mogła oddychać swobodnie. Ona i dzieci miały dach nad głową, dość dobrego jedzenia i pieniądze na drobne zakupy. Otoczona została opieką ze strony pracowników socjalnych i już wkrótce wyszukano jej tanie mieszkanko, dostała zapomogę i starsza córka skierowana została do szkoły.
W tym mniej więcej czasie do Kanady z Izraela przybyło trzech młodych mężczyzn. Pochodzili z już od dwóch pokoleń osiadłych w tym kraju rodzin. Ukończyli szkoły średnie, odbyli trzyletnią, obowiązkową służbę wojskową, w czasie której zawiązała się między nimi prawdziwa męska przyjaźń z obietnicą, że po wojsku razem spróbują się dobrze urządzić. Już po opuszczeniu wojska przez kilka miesięcy nie mogli znaleźć sobie miejsca. Zaczynali jakieś prace i albo sami je porzucali, albo byli wyrzucani. Nie byli to pokorni ludzie, tak jak większość nowych imigrantów, którzy za kawałek chleba są wdzięczni krajowi, który ich przyjął. Oni mieli wymagania. A że nie mogli ich zaspokoić w swoim rodzinnym kraju, postanowili to zrealizować za oceanem.
Wybrali Kanadę. Któregoś pięknego dnia wylądowali w Montrealu jako turyści. Wcześniej nawiązali kontakt z żyjącymi tu już dalekimi krewnymi, którzy osiedlili się w Kanadzie przed wielu laty i byli nieźle urządzeni. Młodzieńcy mieli zdolności i biznesowe, i językowe. Najpierw wprawiali się w firmie importowo-eksportowej, zaczynając od pracy ładowaczy, ale szybko pięli się w karierze, osiągając stanowiska zaopatrzeniowców. Dało im to możliwość nawiązywania szybkich kontaktów z osobami pragnącymi, tak jak oni, szybko i łatwo zarobić.
Wykorzystując szyld firmy mającej dobrą markę, zaczęli prowadzić interesy na własną rękę. Ludzie im wierzyli i oddawali na procent wyższy niż w bankach swoje pieniądze, które ci obiecali korzystnie zainwestować. Przez pierwszy rok rzetelnie płacili wysokie procenty, tym którzy im powierzyli pieniądze. To zwiększało ich wiarygodność i klientów przybywało. Okazało się jednak, że próba inwestowania na tak wysoki procent, aby można było oddać procenty wierzycielom i coś mieć z tego dla siebie, nie wychodziła. Młodzieńcy więc po roku prób zaczęli brać pieniądze od ludzi i przywłaszczać je dla siebie. Byli młodzi, a więc po latach "chudych" weszli w okres lat "tłustych". Kupili sobie dobre samochody, wynajęli piękny apartament, byli bywalcami dobrych nocnych klubów, gdzie bez problemu organizowali sobie coraz to nowe dziewczyny.
Sielanka ta trwała rok. Policja, uzyskawszy od niespłacanych wierzycieli pierwsze sygnały o obrotnej trójce, najpierw ich obserwowała, a po zgromadzeniu wystarczającego materiału dowodowego, aresztowała. Dostali po roku więzienia, z czego odbyli połowę kary. W czasie ich pobytu w więzieniu wszczęto wobec nich postępowanie deportacyjne. Ale nie zostali wysłani bezpośrednio z więzienia do swojego rodzinnego kraju. Znajomi wpłacili kaucje i zostali zwolnieni. Dostali miesiąc na zamknięcie swoich spraw w Kanadzie. Musieli też dostarczyć bilety lotnicze na określony dzień do urzędu imigracyjnego. Wiedzieli, że już nie mają możliwości dalszego buszowania w Kanadzie, i podporządkowali się poleceniom władz.
Przylecieli z Ottawy do Toronto, skąd mieli lecieć dalej do Tel Awiwu. Oficer bezpieczeństwa zatrudniony przez izraelskie linie lotnicze zorientował się, z kim ma do czynienia. Kiedy zaczął się pytać o to, za co zostali skazani, to spotkał się z arogancką odpowiedzią, że co to go obchodzi. Szczególnie jeden z nich wykazał się agresywnością, co mogło spowodować równie agresywną decyzję oficera bezpieczeństwa. Ale dwaj dalsi odsunęli kolegę i załagodzili cały konflikt. Oficerowi nie pozostało nic więcej jak tylko wpuścić wracających "synów marnotrawnych" na drogę do ojczyzny. Wypełnił tylko swój obowiązek, pisząc o tym incydencie w swoich dziennym raporcie, który swoją drogą gdzieś tam powędrował i najprawdopodobniej znajdzie się w formie odpowiedniego zapisu w materiałach dotyczących tych Izraelitów.
Ten sam oficer załatwiał też sprawę wpuszczenia na samolot Gali i jej dzieci. Mówiła ona trochę po hebrajsku, ale czasami pomagała sobie angielskim, tłumacząc, że nie dostała prawa stałego pobytu w Kanadzie, do czego przyczynił się częściowo jej mąż, który odkrył, gdzie mieszka z dziećmi, i słał listy do władz imigracyjnych z zarzutami, że bezprawnie porwała dzieci, pozbawiając go kontaktu z nimi. Oświadczyła oficerowi, że zamierza zamieszkać w kibucu. Ta niewątpliwie dbająca bardzo o dzieci, jeszcze młoda kobieta, była wychudzona, znerwicowana i ewidentnie przemęczona. Bo w ostatnim roku pobytu w Kanadzie znalazła sobie pracę sprzątaczki na nocną zmianę. Kładła dzieci do łóżka i szła pracować, kiedy one spały. Dzieci, a szczególnie starsza córeczka, wyglądała i postępowała, jakby miała o kilka lat więcej. Doroślała, z uwagi na złożoną na nią przez matkę odpowiedzialność za dom i brata, szybciej niż jej rówieśniczki.
Obie trójki, z jakże różnym bagażem doświadczeń, odleciały z Kanady do Izraela tym samym samolotem, bez prawa tutaj powrotu.
Aleksander Łoś
Toronto
Wiele kontrowersji wzbudziło wprowadzenie obowiązkowego egzaminu z języka angielskiego lub francuskiego dla osób składających swoje podanie o kanadyjskie obywatelstwo. Wcześniej rząd wymagał, by jedynie przeprowadzić dość prostą rozmowę z urzędnikiem imigracyjnym, który oceniał możliwość komunikowania się przyszłego obywatela. Jednak od listopada zeszłego roku sama prosta rozmowa z urzędnikiem wydziału obywatelstwa nie jest już wystarczająca. Składający podanie musi zdać egzamin językowy, przeprowadzany przez profesjonalne instytucje zajmujące się testowaniem angielskiego czy francuskiego.
Wymóg nie jest zbyt wysoki, należy znać język na średnim poziomie, w dodatku nie jest to egzamin z tak zwanego języka akademickiego, jaki zdaje się na przykład, by studiować w Kanadzie. A zatem nie należy bać się takiego egzaminu. Wiem, że wiele osób nie chce składać swoich obywatelskich podań tylko dlatego, że obawia się tego testu. W dodatku wymóg językowy dla obywateli może być dobrą motywacją, by podszkolić język w kraju, w którym się na stałe mieszka.
Często zdarza się tak, że w dużych skupiskach polonijnych nasi rodacy nie są zmuszeni, by posługiwać się angielskim. Żyjąc poza Polską, mają dostęp do polskich banków, sklepów, gazet, nawet telewizję można oglądać w języku polskim. Tak naprawdę można spokojnie żyć i pracować w Kanadzie, nie znając języka. Ale właściwie każdy kraj, nawet Polska, wymaga, by udokumentować znajomość języka polskiego, jeśli cudzoziemiec pragnie zostać polskim obywatelem.
Osoby w wieku 55 lat i więcej nie muszą zdawać egzaminów obywatelskich, podobnie dzieci poniżej 18 roku życia. Niektóre dokumenty poświadczające znajomość języka angielskiego lub francuskiego lub przedstawienie certyfikatów uczęszczania do szkół językowych w Kanadzie może zwolnić kandydata z testu językowego.
Dla przypomnienia, pobyt stały nie jest odbierany po 6 miesiącach nieobecności w Kanadzie, jak myśli wiele osób, kierując się starymi zasadami prawa. Można być poza Kanadą aż do trzech lat, ponadto istnieją też inne wyjątki od reguły, z którymi warto się zapoznać.
mgr Izabela Embalo
Licencjonowany doradca prawa
imigracyjnego, licencja 506496, notariusz
tel. 416 515 2022, Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
www.emigracjakanada.net
Opowieści z aresztu deportacyjnego: Znad Bałtyku
Napisane przez Aleksander ŁośNie znali się wcześniej. Spotkali się po raz pierwszy w kanadyjskim areszcie imigracyjnym, choć obaj pochodzili z Europy, obaj z byłego Związku Sowieckiego (urodzili się w okresie, kiedy ten stwór miał się jeszcze dobrze, czyli straszył cały świat), obaj z tzw. republik przybałtyckich.
Gedaminus pochodził z Litwy, a konkretnie z Kowna. Imię nadano mu na pamiątkę historycznego wielkiego księcia litewskiego. Był to około 30-letni, przystojny, wysoki mężczyzna, dobrze zbudowany, o jasnej cerze, szatyn. Mówił płynnie w swoim rodzinnym języku, po rosyjsku i dość dobrze po polsku, ale zupełnie nie rozumiał angielskiego, mimo trzyletniego pobytu w Kanadzie. Był kawalerem, ale z dość bogatą przeszłością erotyczną: żył kilkakrotnie w kilkumiesięcznych związkach z różnymi paniami, nie licząc wielu krótszych znajomości.
Konstantin był przeciwieństwem swojego współtowarzysza niedoli. Był może o pięć lat starszy. Był raczej niski, krępy, jasnowłosy. Pochodził z Estonii, ale był Rosjaninem urodzonym w Kazaniu w Tatarstanie. Gdyby nie te jasne włosy, to nawet można by było uznać, że może mieć w sobie trochę krwi tatarskiej. A może i miał, ale te blond włosy to może efekt dalszego zmieszania krwi jego przodków? Mówił oczywiście płynnie po rosyjsku i rozumiał dobrze polski. Angielskiego "nie kumał" mimo siedmioletniego pobytu w Kanadzie. Do tej mieszanki rodowodowej można jeszcze dodać i to, że nosił nazwisko, które mógłby nosić i Polak.
Konstantin, z uwagi na wiek i dłuższy staż w Kanadzie, miał bogatszy życiorys niż jego współtowarzysz. Już w Estonii był ożeniony i rozwiedziony. Związek trwał krótko i nie miał konsekwencji w postaci potomstwa. On, jako Rosjanin, i jego rosyjska żona nie czuli się najlepiej w Estonii, gdzie wprawdzie około 50 proc. mieszkańców stanowią Rosjanie, ale nie oni są już tam gospodarzami. Kazali im się uczyć estońskiego, aby uzyskać obywatelstwo tego kraju. Była to jakby zemsta Estończyków za lata, kiedy we własnym kraju traktowani byli jak obywatele drugiej kategorii.
Konstantin przybył do tej byłej republiki sowieckiej jako poborowy. Z uwagi na niski wzrost został zakwalifikowany do marynarki wojennej, a konkretnie do załogi łodzi podwodnej. Po zakończeniu kilkuletniej służby wojskowej postanowił zostać w Estonii, gdzie mimo wszystko był wyższy poziom życia niż w rejonie, gdzie się urodził i dorastał. Wstąpił do służby nadterminowej i ukończył szkołę podoficerską. Poznał pracownicę z pobliskiej fabryki, pobrali się, mieszkali w komunalnej klitce. Konstantin "za kołnierz nie wylewał", koledzy z floty, a i nowi z pracy, zaczęli wkrótce być bardziej atrakcyjni niż żona, która ciągle zrzędziła, że przychodzi pijany. Po kilku poważniejszych awanturach rozeszli się i rozwiedli. Konstantin jeszcze rok pobył w coraz bardziej nieprzytulnej dla niego Estonii, aż w końcu postanowił odwiedzić kumpla w Kanadzie.
Był to kolega z wojska, który przy pierwszej sposobności, po rozluźnieniu kontroli granic "Sojuza", zwiał do Kanady. Tutaj potraktowany został jako zbieg polityczny i stosunkowo łatwo otrzymał stały pobyt. Obiecał pomóc kumplowi i słowa dotrzymał. Kiedy Konstantin przybył do Ottawy, to kumpel czekał na niego, zabrał do swojego mieszkania, gdzie pili przez trzy dni. Po tym zabrał Konstantina do miejsca swojej pracy, gdzie przedstawił go szefowi – Polakowi, któremu mówił już wcześniej o przylatującym kumplu, któremu chciałby załatwić pracę. Konstantin został przyjęty na próbę. Pracował początkowo tylko u boku swojego kolegi. Były to prace rozbiórkowe, remontowe i budowlane. Konstantin szybko wciągnął się do tej roboty. Z językiem nie miał problemów, bo wszyscy zatrudnieni w tej firmie byli Słowianami. Nie niepokojony przez nikogo Konstantin pracował i bawił się w gronie kolegów z pracy. Głównie były to weekendowe popijawy. Nie myślał za bardzo o przyszłości. Nie odwiedził też urzędu imigracyjnego.
Po trzech latach lepszego i gorszego szczęścia z panienkami i paniami poznał on Kanadyjkę półpolskiego pochodzenia. Przybyła do Kanady jako mała dziewczynka ze swoją matką. Jak mówił Konstantin, matka tej kobiety była prostytutką we Francji, gdzie poznała Francuza, właściciela motelu, i wyszła za niego za mąż. Później związek się rozleciał i kobieta przeniosła się z córką na stałe do Kanady. Mówiły obie płynnie po polsku, ale córka czuła się już bardziej Kanadyjką. Nie wiodło się jej z mężczyznami. Kilka, wydawałoby się, poważniejszych związków rozpadło się. Mając już ponad dwadzieścia pięć lat, czuła, że już najlepsze jej lata mijają. Dlatego też, kiedy poznała na którymś ze spotkań w środowisku słowiańskich imigrantów Konstantina, uznała, że może to być jej dobra szansa. Działała trochę z wyrachowania. Wiedziała, że zarabia dobrze (około czterech tysięcy dolarów miesięcznie, bez podatku) i że może uwić przy nim ciepłe gniazdko.
W konkubinacie żyli przez trzy lata. Konstantin kupił jej dobry samochód, pierścionek z brylantem, piękne obrączki, futro, wyposażył ich wspólne mieszkanie. Pobrali się, ale już w trzy miesiące po ślubie Konstantin wyprowadził się od żony. Uważał, że go wykorzystywała, nie pracowała, chodziła na różne kursy do college'ów. Twierdził, że była dziwką, ale nie rozwijał tego tematu. Żona zarzucała mu, że pije i spędza większość wolnego czasu z kolegami. On natomiast uważał, że jest ona oziębła, nie dba o dom, wyciąga tylko od niego pieniądze. Żałował później, że nie wytrwał dłużej i nie skłonił żony do złożenia wniosku w urzędzie imigracyjnym o sponsorowanie go. Powiedział później: "Byłem za mało cwany". Przeniósł się do Toronto, bo w Ottawie nie miał takich możliwości z pracą jak w Toronto, a nadto chciał zupełnie odseparować się od żony. Pozostawmy ich samym sobie, bo jest to okres, kiedy Gedaminus rozważa w swoim rodzinnym Kownie, co ze sobą zrobić.
Ukończył jakiś tam instytut, jeszcze według modelu sowieckiego. Pracował za grosze. Po zmianach ustrojowych i te marne gorsze nie były gwarantowane. Łapał różne prace, trochę jeździł do Polski na handel, ale nie czuł do tego powołania. W końcu postanowił spróbować szczęścia za oceanem. Środowisko litewskie w Toronto jest dość liczne i prężne. Od znajomych w Kownie dostał adres do ich znajomych w Toronto. Po wylądowaniu zadzwonił do nich, powołując się na ich wspólnych znajomych. Spotkał się z życzliwym przyjęciem. Dostał pokój i znajomi ci pomogli mu znaleźć pracę na budowie. Było ciężko, bo nigdy nie pracował tak ciężko fizycznie. Współpracownikami byli głównie Polacy, Rosjanie i Ukraińcy, a więc nie miał problemu z porozumieniem się z nimi. Pracował w tej firmie przez trzy lata, nie myśląc za bardzo o przyszłości.
W trzy lata po pobycie w Kanadzie przez Gedaminusa i przez taki sam okres pobytu Konstantina w Toronto, zostali obaj aresztowani w tym mieście w zbliżonych okolicznościach. Konstantin jechał z pracy z dwoma kolegami. Zostali zatrzymani przez policję. Po sprawdzeniu dokumentów kierowcy (Polaka) policjanci go aresztowali, bo był poszukiwany przez służby imigracyjne. Został jednak zwolniony tego samego dnia za kaucją. Drugi pasażer był stałym rezydentem Kanady i nie był niepokojony przez policjantów. Kiedy policjanci zwrócili się do Konstantina o okazanie dokumentów, to oświadczył (przy pomocy kolegów), że nie ma przy sobie żadnych dokumentów, co było prawdą. Podał im jednak swoje prawdziwe imię i nazwisko. Po chwili policjanci przyszli do niego i jeszcze raz zapytali, jak się nazywa. Kiedy ponownie podał swoje prawdziwe dane, został aresztowany, bo policjanci sprawdzili przy pomocy pokładowego komputera, że taki osobnik jest od lat poszukiwany przez służby imigracyjne.
Konstantin nie widział o tym, że na jego adres w Ottawie wysłane zostały listy wzywające go do skontaktowania się z tamtejszym urzędem imigracyjnym. Żona go o tym nie powiadamiała. Zresztą nawet jeśliby chciała, to nie znała jego adresu. Kontakt między nimi urwał się przed trzema laty. Nic nie wiedzieli o sobie. Konstantin nie wiedział, czy jest nadal żonaty, czy też żona może w jakiś sposób uzyskała z nim rozwód. Gedaminus też został aresztowany po wylegitymowaniu go przez policjantów, którzy zatrzymali samochód, którym jechał ze swoim kolegą, który miał stały pobyt w Kanadzie. Kolegę wypuścili, a jego zakuli w kajdanki.
Z aresztu obaj powiadomili swoich znajomych o nowym swoim adresie. Zaczęli oni ich odwiedzać. Przynieśli ich rzeczy osobiste, pocieszali i obiecywali pomóc. Obaj też skontaktowali się z adwokatem. Ale nie zamierzali na wstępie wydawać na ten cel ciężko zarobionych pieniędzy. Pierwsza próba wyjścia na wolność po dwóch daniach pobytu w areszcie nie powiodła się. Drugą rundę wygrał najpierw Litwin. Kolega Rosjanin złożył żądaną kaucję w kwocie trzech tysięcy dolarów (przybyło na rozprawę też dwóch kolegów Polaków gotowych do takiego poświęcenia) i już wieczorem świętowano uzyskanie wolności przez kompana.
Na następny dzień odbyła się sprawa Konstantina. Niestety, sędzia nie zgodziła się na wypuszczenie go z aresztu. Na rozprawę imigracyjną Konstantina, dokładnie za tydzień, stawił się jego adwokat i kolega, który musiał złożyć większe zabezpieczenie, bo w kwocie pięciu tysięcy dolarów, za wolność kolegi. W tym kręgu towarzyskim też hucznie świętowano uzyskanie wolności przez kolegę. Obaj bohaterowie wyszli na wolność pod warunkiem, że będą meldować się co dwa tygodnie w urzędzie imigracyjnym, nie mogą pracować (tego warunku oczywiście nie dotrzymali i pracowali aż do końca pobytu w Kanadzie) i po sześciu tygodniach na własny koszt odlecieli, każdy do swojego "przybałtyckiego" kraju.
Aleksander Łoś – Toronto
Decyzja odmowna wizy czy pobytu stałego nie oznacza końca drogi imigracyjnej. Kanadyjskie prawo zezwala, by ponownie składać podanie, jeśli nie w tym samym, to w innym programie.
Jednak co zrobić, jeśli urząd imigracyjny nie uwierzy w prawdziwość zawartego uczciwie małżeństwa lub kiedy okaże się, że w sprawie łączenia rodzin, z innej przyczyny, wydano decyzję negatywną?
W przypadku sponsorowania rodzinnego, jeśli sponsor uzyska decyzję negatywną, ma prawo odwołać się, jednak najłatwiej jest to zrobić, jeśli osoba sponsorowana składała wniosek poza Kanadą.
Odwołania pierwszego stopnia przeprowadza się wówczas w trybunale imigracyjnym Immigration Appeal Division.
Ważne! Zawiadomienie o apelacji musi być złożone w ciągu 30 dni od daty otrzymania pisemnej negatywnej decyzji.
W jakich sprawach są najczęściej składane odwołania? Przypadki odmowy ze względu na posądzenie przez władze imigracyjne, że małżeństwo nie jest prawdziwe i wzięte jedynie z powodu otrzymania pobytu stałego w Kanadzie. Podobnie apeluje się sprawy braku odpowiednich dochodów czy złego stanu zdrowia członków rodziny. Ważne jest, że w trakcie odwołania można przywołać tak zwane względy humanitarne, które są brane pod uwagę przez decydującego w sprawie przedstawiciela trybunału (Board Member), na przykład dobro dziecka czy rozbicie rodziny.
A zatem, jeśli odmawia się kanadyjskiemu sponsorowi sprowadzenia na stałe starszej matki ze względu na brak odpowiednich dochodów, trybunał weźmie pod uwagę na przykład to, że osoba jest zupełnie samotna, lub fakt, że sponsor w momencie odwołania ma już wystarczający dochód.
Na odwołanie można czekać około roku - dwóch lat, więc sytuacja finansowa sponsora może zmienić się na lepszą, a zatem warto się zastanowić w niektórych przypadkach, czy korzystać z opcji odwołania, czy podanie złożyć na nowo, co oznacza, że można zaprezentować wszystkie, także wykorzystane już w sprawie dowody i dokumenty, łącznie z nowym materiałem dowodowym. Nie ma też ograniczenia co do prezentacji dowodowej, inaczej jak w przypadku odwołań w sądzie federalnym.
Trybunał imigracyjny przyjmie praktycznie wszystkie wiarygodne dokumenty, pod warunkiem że są one dostarczone w odpowiednim czasie, a zatem najpóźniej w 20 dni przed przesłuchaniem, choć w przypadku odwołań od negatywnych decyzji medycznych termin ostateczny złożenia dokumentacji apelacyjnej wynosi 60 dni.
Ważne, by przede wszystkim, w sprawach trudnych, informować klientów o możliwościach apelacji, gdyż istnieją sytuacje, kiedy łatwiej jest wygrać sprawę właśnie poprzez odwołanie się od decyzji negatywnej urzędnika imigracyjnego. Świadomość tej prawnej możliwości jest też dużym komfortem dla wielu sponsorów, którzy pragną połączyć się w Kanadzie z najbliższymi.
W dodatku, jeśli odwołanie pierwszego stopnia się nie powiedzie, sponsor może także odwoływać negatywną decyzję w sądzie federalnym. Należy sobie jednak uświadomić, że składanie podania sponsorskiego na terenie Kanady, nie zezwala na odwołania w trybunale imigracyjnym Immigration Appeal Division, gdzie brane są pod uwagę aspekty humanitarne, co daje odwołującemu się benefit skorzystania z o wiele łatwiejszej procedury i niekiedy większej, jeśli nie jedynej szansy wygrania. Nie ma takiej możliwości osoba sponsorująca z terenu Kanady.
Myślę, że powyższy, krótki opis procedur apelacyjnych i praw sponsorskich może pokazać, jak skomplikowane jest prawo imigracyjne, i ważne jest, by wybrać odpowiednie opcje i drogi prawne. Wiele osób uważa, że sprawa sponsorstwa małżeńskiego to jedynie łatwy do wypisania wniosek, jednak w sytuacji komplikacji sprawy, jest już niekiedy za późno, by wrócić czas i naprawić popełnione, jedynie z braku odpowiedniej wiedzy i doświadczenia, błędy.
Izabela Embalo
Licencjonowany doradca imigracyjny
Notariusz-Commisioner of Oath
OSOBY ZAINTERESOWANE IMIGRACJĄ DO KANADY PROSIMY O KONTAKT Z NASZĄ KANCELARIĄ, TEL. 416-515-2022, Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
Opowieści z aresztu deportacyjnego: Sympatyczna para
Napisane przez Aleksander ŁośNie przytoczę ich faktycznych imion ani nie posłużę się zastępczymi. Nazywajmy ich: Ona i On. Przybyli obydwoje z dużym wyprzedzeniem czasowym, aby odbyć wspólnie lot do Stanów, a konkretnie do Dallas. Bo prosto z samolotu mieli udać się do domu kuzynów tam zamieszkujących, jako że zostali oboje zaproszeni na ślub ich córki. Po trzydniowych uroczystościach mieli udać się do stałego miejsca zamieszkania w Alabamie.
Oboje pochodzili z Pakistanu, a konkretnie z Karaczi. Mieli "miejskie" maniery, ubrani po europejsku. Pochodzili ze średnio zamożnych rodzin urzędniczych, a więc byli w tej samej "klasie" społecznej. Mieszkali w sąsiedztwie i kiedy ona miała 14 lat, a on 16, zaczęli ze sobą "chodzić". Obie rodziny, uważające się za nowoczesne, nie miały nic przeciwko tej sympatii nastolatków. Uważano nawet, że bez tradycyjnego pośrednictwa swatki można będzie zaakceptować ten przyszły związek. Oboje uczęszczali do szkoły średniej.
Trwało to dwa lata. Wtedy to jej rodzice zdecydowali się na emigrację. Do władzy dochodziły coraz bardziej radykalne elementy islamskie, co jakiś czas wybuchały bomby, zabijając przypadkowych ludzi. Pogranicze z Afganistanem w ogóle wymknęło się spod kontroli rządu. Kwitło łapówkarstwo i trudno było o obiektywną ocenę postaw i pracy. Jej ojciec odczuł to na własnej skórze, kiedy zmieniło się kierownictwo instytucji, w której pracował. Zawsze musiał dbać o przychylność szefów, ale po pewnych zmianach, nowi szefowie domagali się pełnej służalczości i łapówek. Niedwuznacznie dano mu do zrozumienia, że powinien pozyskiwać te środki od swoich klientów, czyli obywateli, którzy przychodzili do niego, jako architekta, po zezwolenia na budowę, rozbudowę, remonty itp.
Najpierw rodzina przeniosła się na Bliski Wschód. Jej ojciec dostał pracę na podrzędnym stanowisku, ale i tak byli w lepszej sytuacji niż większość przybyszy z Pakistanu, Indii czy Bangladeszu, którzy wpadli w ręce arabskich pracodawców i urzędników. Większość z nich traktowana była jak półniewolnicy. Wytrzymali tam trzy lata.
Młodzi utrzymywali kontakt listowny. On dostał się na studia. Pasją jego były komputery, a więc wybrał kierunek inżynieria komputerowa. Ona zdążyła ukończyć szkołę średnią, kiedy rodzice uzyskali prawo stałego pobytu w Stanach Zjednoczonych. Cała procedura trwała dalsze kilka miesięcy, aż w końcu wylądowali w Alabamie, gdzie już mieszkali ich krewni, którzy obiecali im pomóc w "miękkim lądowaniu" w nowym dla nich kraju. Jak każdy nowy imigrant przeżyli pewien szok kulturowy, ale nie tak głęboki jak wielu ich ziomków, którzy przenosili się do kraju o kulturze zachodniej. Otóż nie byli oni ortodoksyjnie religijni, nie przywiązywali wagi do zachowania obyczajów związanych z przestrzeganiem Koranu i chodzenia w tradycyjnych strojach. Tak jej matka, tak i Ona zachowały zwyczaj noszenia tradycyjnych sukienek hinduskich tylko na uroczystości rodzinne, np. wesela. Na co dzień ubierały się, nie odróżniając od innych amerykańskich sąsiadów.
Tak rodzice, jak i Ona znali nieźle język angielski. Ojciec dość szybko dostał pracę w biurze architekta pochodzenia pakistańskiego, który zdobył już wykształcenie w tym kierunku w Stanach. Jej ojciec wnosił do nowoczesnych projektów tego biura elementy tradycyjnie pakistańskie i arabskie. Wielu klientów sobie to ceniło.
Ona poszła do college'u. Wybrała marketing. Dwuletnia szkoła pozwoliła jej na poznanie dość dobrze obyczajów amerykańskich. Natychmiast po szkole dostała pracę w jednej ze stacji benzynowych, należących do dużej firmy posiadającej takie stacje w całej Alabamie. Po dwóch latach została awansowana na stanowisko kierownika tej stacji. Była samodzielna finansowo, ale ciągle mieszkała z rodzicami.
W środowisku etnicznym już zaczęła być uważana za starą pannę. Miała kilku starających się o jej rękę, ale nie zdecydowała się na małżeństwo. Rodzice nie naciskali, choć, jak sama czuła, byliby szczęśliwi, gdyby ich najmłodsza córka (miała jeszcze starszego brata i siostrę, którzy pozakładali rodziny), wyszła za mąż.
On, po skończeniu studiów, dostał zatrudnienie w firmie elektronicznej, świadczącej usługi dla dużego banku. Początki nie były łatwe, a i wynagrodzenie za pracę raczej było marne. Po dwóch latach nabierania doświadczenia zawodowego uznał, że jedyną szansą dla niego jest poszukanie nowego miejsca do życia poza rodzinnym krajem. Myślał o Stanach, ale wiedział o barierach nie do pokonania dla siebie, przy zamiarze osiedlenia się tam na stałe. Wybrał Kanadę.
Przyleciał tu po odnowieniu kontaktów ze starszym o kilka lat sąsiadem, który miał już prawo stałego pobytu w Kanadzie. Po przylocie do Toronto zamieszkał u niego i on też pomógł mu znaleźć pracę w firmie komputerowej. Konkretnie naprawiał komputery i inny sprzęt elektroniczny, głównie wykonywał usługi gwarancyjne. Szybko też, za pośrednictwem agenta imigracyjnego, zwrócił się do władz kanadyjskich o przyznanie mu statusu stałego rezydenta. Dostał prawo do pracy i ubezpieczenie. Ale już po kilku miesiącach dostał odmowę.
Tuż po przybyciu do Kanady zadzwonił do Niej, informując, gdzie jest i jakie są jego zamiary. Po miesiącu przyleciała do niego i tak zaczął się ich romans. Sympatia nastolatków zmieniła się w dojrzałą miłość. Oboje już mieli po dwadzieścia parę lat i uznali, że powinni zalegalizować swój związek. Odbyło się to w Toronto tylko w obecności kilku jego znajomych i jej rodziców. Tak więc kompletnie odstąpili od tradycji nakazującej urządzenie hucznego wesela, do której nie przywiązywali zbyt wielkiej wagi, a co zostało też przyjęte ze zrozumieniem przez dalszą część rodziny. Byli oni racjonalni, uważając, że najważniejszy jest skutek, w postaci utrwalenia związku kochających się młodych ludzi. Obiecywali sobie, że duże przyjęcie odbędzie się po przybyciu obojga młodych do Alabamy.
Ona miała prawo stałego pobytu w Stanach, a on już pierwszą odmowę z kanadyjskiego urzędu imigracyjnego. Zdecydowali, że jedynym wyjściem jest wspólne zamieszkanie w Stanach. Legitymując się świadectwem małżeństwa, Ona wystąpiła o sponsorowanie swojego męża do władz amerykańskich. Cała procedura trwała prawie rok. Ale w końcu nadszedł stosowny dokument, odpis którego wysłała do kanadyjskich władz imigracyjnych.
Przerwany został proces jego starań o pozostanie na stałe w Kanadzie. Skutkowało to m.in. tym, że nie wszczynano w stosunku do niego procedury deportacyjnej. Natomiast wszczęto procedurę uzyskania dla niego wizy pobytowej w Stanach. Stosowne dokumenty rozrosły się do sporej paczki. Ale w końcu wszystko było gotowe. Ona kupiła bilety dla obojga na ten sam samolot odlatujący z Toronto do Dallas. Przesłała je do kanadyjskiego biura imigracyjnego. Tam przygotowano wszystkie niezbędne dokumenty. Na tydzień przed odlotem przyleciała Ona do Niego do Toronto. Był to już jej trzeci tu pobyt. Zajęli się więc mniej zwiedzaniem, a bardziej sobą i likwidacją jego mieszkania. Większość rzeczy rozdali jego znajomym, a to co zabierał ze sobą, zmieściło się w jednej walizce. Oczywiście zabierał ze sobą laptop najnowszej generacji, licząc na to, że znajdzie zatrudnienie w swoim zawodzie. Ona wykazywała w tym zakresie więcej rozsądku, hamując jego zapędy i doradzając mu, aby zaczął od odpowiednich kursów, poszerzających jego wiedzę w zakresie niezbędnym na rynku amerykańskim. Wspierali ją w tym jej rodzice, oferując pomoc finansową, jeśli taka będzie potrzebna.
Miło było patrzeć na tych dwoje ludzi, którzy odnaleźli się po latach, dojrzeli w swoich uczuciach, przekuwali je na rozsądne decyzje. Dostrzec można było jednak, mimo nasiąknięcia już kulturą Zachodu, pozostałość pewnych tradycyjnych zachowań kulturowych. Mimo że to Ona miała ustabilizowaną sytuację pobytową w Stanach, to ona go sponsorowała i finansowała, to jednak poddawała się jego kierownictwu, nawet w czasie załatwiania formalności na lotnisku. Widać, że było jej z tym dobrze, że ktoś zajmował się Nią i ich wspólnymi sprawami w zakresie, w którym musiała dotychczas radzić sobie sama.
Była szczęśliwa i wiozła swoje szczęście do domu rodzinnego i środowiska krewnych i znajomych, którym po raz pierwszy miała przedstawić swojego męża.
Aleksander Łoś
Toronto