farolwebad1

A+ A A-
Prawo imigracyjne

Prawo imigracyjne

piątek, 07 grudzień 2012 14:48

Opowieści z aresztu imigracyjnego: Wielkorus

Napisane przez

 

Ten imiennik byłego pierwszego (ostatniego) sekretarza komunistycznej partii Sowietów już na wstępie powiedział: "Wracam do Izraela, żeby postrzelać do Arabów". Co ciekawe, mówił to w języku rosyjskim. Miał on wiernych słuchaczy w postaci kilku obywateli byłego Związku Sowieckiego, którzy w tym czasie byli "gośćmi" aresztu imigracyjnego.


Michaił urodził się w obwodzi kaliningradzkim. Zapytany, czy ten okręg nosi tę samą nazwę jak za czasów Sowietów, odpowiedział, że tak. Nie dziwił się temu, choć wiedział, że nazwa ta pochodzi od nazwiska jednego z byłych wodzów rewolucji proletariackiej. Wiedział też, że Leningrad zmienił nazwę na Piotrogród, a Stalingrad na Wołgograd itd. Jego, okołodwudziestopięcioletniego mężczyznę, który, można byłoby przypuszczać, powinien odcinać się od systemu sowieckiego, to nie wzruszało. Ale tego nie można było oczekiwać od tego, jak się później okazało, nacjonalisty wielkoruskiego, choć żydowskiego pochodzenia.
Dziadek jego był weteranem drugiej wojny światowej i ciągle się obnosił ze swoimi orderami przy różnego rodzaju świętach.
Ojciec był aparatczykiem szczebla powiatowego. Kiedy następowały zmiany ustrojowe, ojciec Michaiła spadł jak kot na cztery łapy. Spowodował sprywatyzowanie najlepszej restauracji w kilkudziesięciotysięcznym mieście i stał się jej, po kilku przekrętach, jedynym właścicielem. Do ojca dołączyli dwaj starsi bracia Michaiła, którzy po kilku latach przejęli dwie inne restauracje, tak że restauracyjny biznes w tym mieście był w zasadzie w rękach rodziny Michaiła. Twierdził on, że jego żydowska rodzina wśród "Ruskich" robi dobry interes. Twierdził też, że tak dobrego interesu nie można prowadzić w Izraelu, gdzie są sami Żydzi, których nie da się tak łatwo nabrać.
Michaił był najmłodszy z braci i nie bardzo garnął się do gastronomicznego biznesu. Tuż po zakończeniu szkoły średniej postanowił ruszyć w świat.
Najpierw zwiedził kilka krajów europejskich. Szczególnie podobał mu się Amsterdam z dużą liczbą domów publicznych i dostępnymi wszędzie narkotykami. Po powrocie z tego wojażu i po kilkumiesięcznym pobycie w rodzinnym mieście wyleciał do Izraela. Bez problemu został tam zaakceptowany i po roku już miał obywatelstwo tego kraju. W tym czasie był na utrzymaniu państwa, poduczał się języka hebrajskiego, bo jidysz dość dobrze znał z domu rodzinnego.
Po roku pobytu w Izraelu został powołany do służby wojskowej. W wojsku był trzy lata, a po tym okresie dorywczo, głównie na weekendy, szedł ochotniczo do wojska. Koszary były w pobliżu domu, w którym wynajmował pokój wraz z kolegą. Płacił za to 200 dolarów, a łącznie jego zarobki wynosiły około 1000 dolarów miesięcznie. Pracował bowiem, między okresami pobytu w wojsku, jako strażnik (z pistoletem przy boku) głównie na plazach, ale i w innych miejscach, gdzie był wysyłany przez firmę ochroniarską, w której był zatrudniony.
Służbę w wojsku izraelskim sobie bardzo chwalił. Uważał, że Arabów trzeba trzymać w szachu, bo inaczej wymordują takich jak on. Twierdził, że kontrolowani przez niego Arabowie byli zwykle pokorni. Wiedział jednak, że w każdym ich domu ukryty jest karabin maszynowy, który może być w każdej chwili wykorzystany do mordowania Żydów. Z przejęciem mówił o gwałtownej rozrodczości Palestyńczyków, którzy mają po 5 – 6 dzieci, gdy tymczasem Żydzi mieszkający w Izraelu zwykle mają tylko po dwoje dzieci.
Po siedmioletnim pobycie w Izraelu Michaił, podobnie jak czynili to jego koledzy z wojska, postanowił zwiedzić świat. Twierdził, że jego koledzy zwykle zaliczają Tajlandię. Opowiadali oni, że można tam przeżyć za 100 dolarów przez tydzień, tj. mieć zapewnione przyzwoite mieszkanie, wyżywienie i prostytutkami przychodzącymi do pokoju.
Uważał, że popełnił kardynalny błąd, bo w odróżnieniu od kolegów, zamiast polecieć do pełnej uciech Tajlandii, wybrał się najpierw do Kanady.
Tutaj, na lotnisku torontońskim, został zatrzymany przez oficera imigracyjnego. Najpierw odesłano go do aresztu imigracyjnego, gdzie spędził noc, a następnego dnia ponownie został przetransportowany do tego samego terminalu, do którego przyleciał. Szokiem dla niego było, że był przewożony w kajdankach. Ponownie wracał do tematu jego służby wojskowej i pracy w Izraelu. Tam to on zakładał kajdanki, a tu sam czuł ich nieprzyjemny ucisk na swoich dłoniach. Michaił znał kilka słów po angielsku, ale to nie wystarczyło do porozumienia się z oficerem imigracyjnym. Ten połączył się telefonicznie z dyżurującym tłumaczem języka rosyjskiego (bo w tym języku Michaił chciał rozmawiać) i on pomógł w rozwikłaniu zagadki, dlaczego Michaił pojawił się u granic Kanady.
Miał przy sobie kilkaset dolarów amerykańskich, ale oświadczył, że chciałby zwiedzać Kanadę przez miesiąc. Nie miał tutaj krewnych, którzy mogliby go wesprzeć. Wprawdzie miał kilku znajomych, ale nie chciał ujawnić ich nazwisk i adresów oficerowi imigracyjnemu. Zapewniał, że jego celem nie jest dążenie do pozostania na stałe w Kanadzie, ale jednocześnie oświadczył, że porzucił pracę w firmie ochroniarskiej, bo coś mu tam nie odpowiadało.
Oficer imigracyjny podjął decyzję, że Michaił nie może być wpuszczony na terytorium Kanady. Michaił miał dwie możliwości. Albo odwoływać się od tej decyzji i walczyć o wpuszczenie go do Kanady, albo zdecydować o jak najszybszym wylocie do Izraela. Najpierw wybrał pierwsze rozwiązanie. Kiedy jednak po trzydniowym pobycie w areszcie imigracyjnym sędzia wydał decyzję odmowną co do wypuszczenia go na wolność, oświadczył temuż sędziemu, że prosi o odesłanie go jak najszybciej do kraju, którego jest obywatelem. Pobyt Michaiła w areszcie trwał jeszcze kilka dni, zanim "zabukowano" jego bilet powrotny na konkretny samolot.
W tym czasie Michaił, młody, średniego wzrostu, ale wysportowany mężczyzna, chodził w glorii "Rambo". O jego służbie wojskowej w armii izraelskiej już wkrótce wiedzieli nie tylko jego rosyjskojęzyczni współaresztanci, ale również inni, pochodzący z różnych zakątków świata. Co ciekawe, fragmenty jego opowiadań ci byli mieszkańcy byłego Związku Sowieckiego, którzy po kilka lat spędzili nielegalnie w Kanadzie i poduczyli się trochę przez ten czas języka angielskiego, przekazywali pozostałej populacji aresztanckiej.
Na tym oddziale w areszcie znalazł się też w tym czasie Palestyńczyk, obywatel Izraela. Michaił zamienił z nim kilka słów, które tamten zrozumiał i odpowiedział. I w zasadzie na tym zakończyła się ich konwersacja. Michaił już z tych kilku słów zrozumiał, z kim ma do czynienia. A i Palestyńczyk też wiedział, że Michaił nie darzy go sympatią. Wyrażał się on dość często nieprzyjaźnie o "tych Arabach". Śmiał się z ich zabudowy w Izraelu. Twierdził, że jak mrówki budują swoje przybudówki na ziemi niczyjej, głównie pustynnej, dla kolejnych pokoleń, wrzynając się w skały. Twierdził, że są oni brudasami i mają podstępne charaktery.
Tuż przed opuszczeniem aresztu Michaił zapewnił, że zabawi się dobrze w Budapeszcie, bo tam ma kilkugodzinną przerwę w podróży i przesiadkę na samolot lecący do Izraela. Rozważał też inną możliwość – przerwania podróży do Izraela i kupienia biletu z Budapesztu do Amsterdamu. Musiał dobrze wspominać swój pobyt w tym mieście, pełnym, jak twierdził, uciech. Nie planował stałego pobytu w Izraelu. Myślał o jakimś jeszcze czteroletnim pobycie w tej nowej ojczyźnie. Uważał, że lepsze pieniądze zrobi, kiedy wróci w swoje rodzinne strony.
Nie myślał jednak o pracy w gastronomii rodzinnej. Raczej zamierzał wykorzystać swoje doświadczenie wojskowe i podjąć się chronienia biznesu rodzinnego przed zakusami mafii, a nawet rozszerzyć te usługi w swoim rodzinnym mieście. Był to więc plan zbudowania struktury mafijnej.
Zapewniał jednocześnie, że w ciągu kilku lat wybuchnie kolejna wojna światowa. Twierdził, że amerykański prezydent "paple", co mu Żydzi amerykańscy każą. Ale zapewniał też, że jeśli w wojnę taką uwikłana byłaby Rosja, to on stanie w jej obronie, nawet gdyby po stronie przeciwnej był Izrael.


Aleksander Łoś
Toronto

Ostatnio zmieniany piątek, 07 grudzień 2012 23:21
piątek, 07 grudzień 2012 13:33

Nowe prawo dla azylantów

Napisane przez

Izabela EmbaloNie jest tajemnicą, że system dla uchodźców w Kanadzie był bardzo nadużywany przez wiele osób, które dostały się do Kanady. A dlaczego? Każdy, kto zgłosił podanie o azyl, otrzymywał prawnika z urzędu, bezpłatną opiekę medyczną, zasiłek socjalny, ewentualnie prawo pracy lub studiów. Z tych benefitów rządowych korzystali azylanci i "pseudoazylanci", czyli imigranci, którzy jedynie wykorzystywali system kanadyjskiego prawa, nie mając praktycznie żadnych szans na pozytywne załatwienie sprawy. Jednak czasowy pobyt w Kanadzie niekiedy przez kilka lat był opłacalny. Można było korzystać z opieki socjalnej i dorobić coś na boku, można było uczęszczać do kanadyjskiej szkoły, by uczyć się języka za darmo, i nawet skorzystać z opieki prawnej także za darmo. Kto za to płacił? Kanadyjski podatnik. Wielu też prawników i konsultantów nadużywało tej możliwości prawnej, ale jeśli sam rząd stwarzał takie opcje i przez kilka lat rozpatrywał wniosek, to czemu nie skorzystać z okazji. Imigranci zawsze wykorzystają możliwości prawne, a jeśli rząd nie potrafi stworzyć naprawdę rzetelnej i relatywnie ekonomicznej strategii, kogo w tym wina...

Oczywiście wielu azylantów to naprawdę osoby potrzebujące pomocy, które urodziły się w niewłaściwym miejscu i czasie. To wspaniałe, że Kanada i inne państwa stwarzają ochronę i możliwości dla osób, których bezpieczeństwo jest zagrożone lub których prawa człowieka nie są respektowane. Wielu Polaków otrzymało taką właśnie pomoc w czasie komunizmu czy stanu wojennego, możemy być tylko wdzięczni. Jednak z kanadyjskich statystyk i obserwacji wynika, że zbyt wielu korzysta z programu bez żadnego uzasadnienia i tylko dlatego, że kanadyjskie prawo pozwala niemalże każdemu złożyć petycję o azyl.
Obecnie rząd wprowadził nowe prawo dla azylantów, nie będzie już tak łatwo. Procedury zostaną przyspieszone, w ciągu zaledwie 60 dni komisja rozpatrzy wniosek – w starym systemie imigranci czekali na przesłuchanie 600 dni, jest to naprawdę wielka różnica czasowa.
Osoby z krajów demokratycznych i osoby, które wzbudzą podejrzenie złożenia nieuzasadnionej petycji o azyl, mogą spodziewać się przesłuchania w 30 dni. Przyspieszone zostaną procedury deportacyjne, tak by jak najmniej korzystano z funduszy kanadyjskiego rządu – zasiłku, opieki medycznej itp. Domyślam się, że wiele osób będzie przebywać w areszcie imigracyjnym w czasie trwania sprawy, a jeśli decyzja okaże się odmowna, wnioskodawca zostanie deportowany w błyskawiczny sposób. Na to, jak system będzie działał w praktyce, musimy jeszcze poczekać.
Rząd Kanady przewiduje zaoszczędzenie 1,6 miliarda dolarów w ciągu następnych 5 lat. Obsługa uchodźców kosztuje rząd kanadyjski fortunę.

mgr Izabela Embalo
Licencjonowany doradca prawa
imigracyjnego, licencja 506496
Notariusz-Commissioner of Oath
OSOBY ZAINTERESOWANE IMIGRACJĄ LUB WIZAMI PROSIMY O KONTAKT:
tel. 416 515 2022, Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
Świadczymy niedrogie usługi notarialne.
Przyjmujemy wieczorami
i w niektóre weekendy
www.emigracjakanada.net

piątek, 30 listopad 2012 18:53

Zatrzymanie na granicy

Napisane przez

Izabela EmbaloZatrzymania na granicy są dość częste. Powodów może być wiele, najczęściej jest to podejrzenie urzędnika, że osoba nie powróci w wyznaczonym terminie i może podjąć nielegalną pracę. Urzędnik ma prawo dokładnie zrewidować bagaż, sprawdzić zawartość laptopa, komórki, portfela. Wystarczy mieć bilet wizytowy kanadyjskiej firmy czy numer telefonu imigracyjnego konsultanta lub prawnika... Jest to już przyczyna wzbudzenia podejrzenia na granicy. Podobnie czynnikiem przyczyniającym się do zatrzymania i zawrócenia cudzoziemca może także być młody, produkcyjny wiek, brak funduszy na podróż, brak biletu powrotnego lub wykupienie biletu na dłuższy okres. Mniej problemu mają osoby zamożne, posiadające dobry stan majątkowy i spore fundusze na podróżowanie-pobyt w Kanadzie.


Wiele też zależy od zwykłego szczęścia, nie ma tu reguł, urzędnicy nie są w stanie dokładnie sprawdzić każdego turysty, musieliby mieć dodatkowy oddział, nie ma na to zwyczajnie budżetu... A zatem ważne jest, jak się turysta zaprezentuje, jeśli poproszony jest na osobistą rozmowę. Proszę także zauważyć, że urzędnik na granicy NIE MA OBOWIĄZKU przyznania czasowego pobytu i posiada autoryzację do zatrzymania turysty i odmowy wpuszczenia na teren kraju. Podobnie zresztą w Polsce czy innych krajach. Państwo też mają wybór, kogo wpuścić do Waszego domu, i nie musicie otwierać drzwi każdemu, kto do nich zapuka, nie mówiąc już o goszczeniu nieznajomego. Wiele osób błędnie bowiem myśli, że jeśli Polacy są obywatelami strefy bezwizowej, rząd kanadyjski ma obowiązek wpuścić ich na teren Kanady. Niestety tak nie jest, każdy turysta cudzoziemiec ponosi małe lub większe ryzyko.


Problemem może być także rekord kryminalny w innym kraju. Jeśli osoba była karana, powinna dowiedzieć się, jak wyrok uniemożliwia pobyt w Kanadzie. Oczywiście wiele osób nie zgłasza problemu łamania prawa w innym kraju, ale jeśli urząd w przyszłości rozpatrzy wniosek o pozostanie, dokładnie sprawdzi kartotekę kryminalną osoby ubiegającej się o status. Osoby karane posiadają prawne opcje ubiegania się o rehabilitację kryminalną lub specjalne zezwolenie na pobyt – temporary residence permit.


W momencie zatrzymania turysty na granicy można negocjować warunki wpuszczenia na teren Kanady, jest to zazwyczaj kaucja. Niekiedy urząd wydaje specjalne restrykcje i nakazuje stawić się przed wyznaczonym odlotem na lotnisku, jeśli osoba nie pojawi się i nie zamelduje, urzędnicy wydają nakaz aresztu i wystawiają imigracyjny list gończy. W sytuacji otrzymania specjalnej restrykcji wizowej warto skontaktować się z profesjonalnym doradcą, gdyż nawet w takiej sytuacji pobyt czasowy można przedłużyć.

mgr Izabela Embalo
Licencjonowany doradca prawa
imigracyjnego, licencja 506496
Notariusz-Commissioner of Oath
OSOBY ZAINTERESOWANE IMIGRACJĄ LUB WIZAMI PROSIMY O KONTAKT:
tel. 416 515 2022, Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
Świadczymy niedrogie usługi notarialne.
Przyjmujemy wieczorami
i w niektóre weekendy
www.emigracjakanada.net

piątek, 23 listopad 2012 16:18

Opowieści z aresztu imigracyjnego: Marny los

Napisane przez

Byli mniej więcej w tym samym wieku: około 40 lat. Obaj, po wielu latach pobytu w Kanadzie, wylądowali w tym samym czasie w areszcie imigracyjnym. Co tych obywateli dawnej Rzeczpospolitej Obojga Narodów przygnało do Kanady i dlaczego tak marnie kończyli tutaj swój pobyt?

Krzysztof pochodził z Krakowa – Nowej Huty, gdzie mieszkała od "po wojnie" cała jego najbliższa rodzina. Wcześniej korzenie tej rodziny były gdzieś "za Bugiem". Ojciec jego był budowniczym symbolu socjalizmu, czyli Huty im. Lenina (później nazwę tę zmieniono). Matka pracowała fizycznie aż do emerytury. Ambicją ich było, aby dzieci (dwoje) uzyskały wyższe wykształcenie. Krzysztof ukończył Akademię Górniczo-Hutniczą i chciał zastąpić ojca w hucie, choć liczył na to, że na dużo wyższym stanowisku. A tu nadeszły zmiany ustrojowe, redukcja zatrudnienia i Krzysztof w zasadzie nie wykorzystał swojego wykształcenia. Błąkał się po jakichś małych firmach, częściej był bezrobotny niż zatrudniony. W końcu postanowił zmienić swój los.


Pedrakis pochodził z Wilna, gdzie rodzina jego, pochodząca z jakiegoś małego miasteczka litewskiego, osiedliła się po wypędzeniu stamtąd Polaków, w okresie trwania drugiej wojny światowej. Ojciec jego był nacjonalistą litewskim, ale w okresie stalinizmu poszedł na współpracę z komunizmem. Syn ukończył studia, odsłużył wojsko, uzyskując stopień porucznika (rezerwy), i podjął pracę w swoim zawodzie. Aż tu następują zmiany ustrojowe i możliwość wybicia się na niepodległość tego małego nadbałtyckiego narodu. Dla ojca Pedrakisa jest to jednocześnie okres radości (z uzyskiwanej niepodległości), a jednocześnie tragedii, bo jako komunista współpracujący z reżimem sowieckim, stał się osobą potępianą przez własnych rodaków. To szarpanie się, konflikty, niepewność jutra spowodowały, że popełnił samobójstwo.
Pedrakis został sam z matką. Mimo swego patriotyzmu, czuł żal do swoich rodaków o doprowadzenie jego ukochanego ojca do ostateczności. Postanowił wyemigrować. Wybrał Kanadę. Przybył tu czternaście lat temu. Znajomi pomogli mu się urządzić. Nie miał co liczyć na coś lepszego poza ciężką pracą na budowach.


Kiedy skończyła mu się wiza, nie ujawniał się przed władzami imigracyjnymi. Zrobił to dopiero po kilku latach pobytu w Kanadzie. Potraktowano go pobłażliwie. Otrzymał zezwolenie na pracę i naukę. Wykorzystał to skrupulatnie, ucząc się intensywnie angielskiego, i doszedł do płynności w posługiwaniu się tym językiem. Oprócz tego mówił płynnie po litewsku i rosyjsku i trochę po polsku.
Ten wysoki, przystojny mężczyzna nie potrafił jednak urządzić sobie życia osobistego. Jakieś przelotne związki z kobietami szybko się rozlatywały. Zarabiał dość dobrze, a więc mógłby zapewnić wybrance dość dobre warunki życia. Nic jednak z tego nie wychodziło. Kiedy władze imigracyjne, w miarę poprawiania się sytuacji politycznej na Litwie, zaczęły coraz natarczywiej domagać się od Pedrakisa, aby wrócił do swojego rodzinnego kraju, w końcu grożąc mu deportacją, przeszedł do podziemia.


Stało się to w czasie, gdy do Kanady przybyła jego matka, zaproszona przez kolegę jej syna. Ona z miejsca wszczęła postępowanie imigracyjne i po kilku latach starań uzyskała status stałego rezydenta Kanady. Syn jej, który przybył do Kanady dziewięć lat wcześniej, był tu nielegalnie.
Krzysztof przybył do Kanady z wizą studencką. Mimo ukończonych trzydziestu lat uzyskał zgodę władz kanadyjskich na studiowanie tutaj języka angielskiego. Przyleciał do Vancouveru. Ale, nie mając tam nikogo znajomego, przyleciał po kilku tygodniach do Ontario, a konkretnie do Peterborough, gdzie mieszkali jego znajomi. Liczył na to, że mu pomogą. Ale spotkał się z zimnym przyjęciem. Po kilku godzinach pobytu u nich został prawie wyproszony za drzwi. Przyjechał do Toronto, gdzie nie znał kompletnie nikogo. Wysiadł z autobusu, nie znając języka, nie znając miasta i nie wiedząc, w którym kierunku się udać.


Początki były bardzo trudne. Pomogli trochę rodacy. Wynajął pokój w suterenie w dzielnicy polskiej i dzięki nawiązanym kontaktom zaczął pracę przy pracach rozbiórkowo-budowlanych. Z jednym pracodawcą był związany przez dziewięć lat pobytu w Kanadzie. Praca, setki wypitych butelek wódki i innych alkoholi zniszczyły wygląd tego stosunkowo jeszcze młodego człowieka. Głównie w czasie przestoju w pracy, czyli zimą, czas był mierzony od jednego upicia się do drugiego.
Pewnego dnia, w godzinach popołudniowych, udał się z kolegą do taniej jadłodajni w południowo-zachodniej dzielnicy Toronto. Zamówili jakiś posiłek i po setce, ale tego nie skonsumowali. Wie tylko, że w pewnym momencie upadł i oprzytomniał w szpitalu. Mocno krwawił. Przez górną część głowy przebiegała długa rana, którą zszyto kilkunastoma szwami. We włosach utworzył się obfity strup, z ciągle broczącą lekko krwią.
Policjanci, którzy przybyli na wezwanie właściciela jadłodajni, szybko ustalili dane rannego, eskortowali go do szpitala, a w końcu przekazali go w ręce oficerów imigracyjnych po ustaleniu, że mają do czynienia z nielegalnym imigrantem. Przybyły do aresztu Krzysztof wyglądał nie najlepiej. Położył się na łóżku, nie miał chęci nic jeść. Z rana sprzątaczka stwierdziła, że nie tylko powleczka, ale również poduszka, na której spał, była zbroczona krwią. Widocznie w szpitalu nie potraktowano Krzysztofa najlepiej, zszywając po partacku ranę.
Krzysztof przebywał przez kilka dni w areszcie. Kiedy dostarczono jego paszport, oficer imigracyjny zaproponował mu wyjście na wolność, jeśli ktoś posiadający status stałego rezydenta Kanady wpłaci dwutysięczną kaucję. Na drugi dzień zostało wszystko zaaranżowane i Krzysztof został zwolniony z aresztu z poleceniem zgłaszania się co dwa tygodnie do biura imigracyjnego, aż do momentu, gdy otrzyma ostateczne polecenie wyjazdu z Kanady.
Pedrakis przebywał w areszcie dużo dłużej, bo przez trzy tygodnie. Trafił tu prosto z budowy, w roboczym ubraniu, będąc aresztowany na skutek jakiegoś donosu. Na drugi dzień koledzy dostarczyli mu ubranie. Kiedy je zmieniał, to widoczne były na jego rękach duże żylaki. Na pytanie, skąd się nabawił tych problemów, odpowiedział, że od ciężkiej pracy. Odwiedzała go systematycznie matka. Kiedy dostarczono jego paszport oficerowi imigracyjnemu, ten zaaranżował wyjazd Pedrakisa na Litwę.
Przed tym jednak wydarzyło się coś, co nieomal zakończyło się wysłaniem Pedrakisa do więzienia. Otóż był on nałogowym palaczem. A w areszcie imigracyjnym obowiązuje zakaz palenia. Już w izbie przyjęć pozbawiony został jedynej paczki papierosów i zapalniczki. Czuł głód nikotynowy. Skarżył się na tę niedogodność kolegom. Po kilku dniach postanowili oni mu pomóc. Ale zacznijmy od końca.
Na oddziale Pedrakisa dwaj strażnicy przeprowadzali rutynowe przeszukanie jego pokoju i znaleźli w kieszeni skórzanej kurtki siedemnaście papierosów w małej, plastikowej torebeczce. Zapytali zatrzymanych, czyja to kurtka. Pedrakis oświadczył, że jego. Przyznał też, że papierosy też są jego, i wyjaśnił, że przyniósł je ze sobą, kiedy przybył do aresztu. Wydawało się to nieprawdopodobne, bo w czasie przyjmowania do aresztu zatrzymany jest dokładnie przeszukiwany. Strażnicy poszukiwali zapałek lub zapalniczki, bo na cóż komu papierosy bez ognia. I znaleźli. Zapalniczkę w kieszeni spodni Pedrakisa, które miał na sobie.


Wzięty na spytki opowiedział w końcu, w jaki sposób wszedł w posiadanie tej kontrabandy. Dzień wcześniej podczas lunchu, kiedy zadzwonił do kolegi, ten mu powiedział, aby poszukał małej paczuszki koło drzewa na placu, na którym zatrzymani spacerują i grają w piłkę. Kiedy zatrzymani wyszli na plac, Pedrakis szybko podszedł do wskazanego mu miejsca i faktycznie znalazł zawiniątko, które schował do kieszeni. Strażnicy tego nie widzieli. Poszedł w kąt placu i stwierdził, że w plastikowej paczuszce są papierosy, zapalniczka i kamień, który posłużył do obciążenia tej paczuszki. Wyrzucił ten kamień, a papierosy i zapalniczkę zabrał do pokoju.
Stosując różne sztuczki, wypalił trzy papierosy. Chodziło o to, aby strażnicy nie poczuli dymu, jak również aby nie zadziałał alarm, czuły na wszelki dym. Udało mu się to, bo nikt nie poczuł dymu. Wyrzucał sobie głupotę, że nie zabrał małej paczuszki z papierosami przed wyjściem z pokoju, a przed jego przeszukiwaniem. Po tym zdarzeniu już nie próbował pozyskać nielegalnie papierosów. Ten nałogowy palacz cierpiał jeszcze przez dwa tygodnie, aż do wyjazdu z aresztu. Już na terenie lotniska, ale jeszcze przed wejściem do terminalu, wypalił swojego pierwszego papierosa po trzech tygodniach przerwy. Miał szczęście, bo odwoził go strażnik, też palacz, który na prośbę Pedrakisa zgodził się na to, aby ten wypalił papierosa przed wejściem do środka terminalu. Bo w czasie kilkugodzinnego lotu też nie miał szans na zaciągnięcie się. Cierpienie związane z niepaleniem było prawie równe temu związanemu z koniecznością pożegnania się z Kanadą po czternastoletnim tutaj pobycie.


Aleksander Łoś
Toronto

piątek, 23 listopad 2012 15:53

Porady imigracyjne: Niedopatrzenie urzędu

Napisane przez

Izabela EmbaloNiby drobna rzecz, ale warto o niej napisać, by uniknąć dość poważnych kłopotów... Osoby, które otrzymały kanadyjski pobyt stały lub wizę poza Kanadą, muszą na lotnisku dokonać pewnych formalności, by prawnie aktywować status.

Obecnie nie wysyła się czy nie doręcza paszportu, by uzyskać wizę. Nowoczesna technologia pozwala bowiem rejestrować wszelkie informacje i nadanie statusu w systemie komputerowym, urząd wysyła czy wydaje jedynie dokument, niekiedy przesyła go zwykłym e-mailem, który należy wydrukować i pokazać na granicy. Urzędnik jedynie z numeru sprawy potwierdza wszelkie informacje i adnotacje sekcji wizowych poza Kanadą i sprawdza tożsamość osoby wlatującej czy przyjeżdżającej drogą lądową.
A zatem jeśli otrzymali Państwo dokument o nazwie Confirmation of Permanent Residence (potwierdzenie pobytu stałego), nie jest to jeszcze prawnie ważny dokument, MUSI ON ZOSTAĆ PODPISANY PRZEZ UPRAWNIONEGO URZĘDNIKA I INFORMACJA MUSI ZOSTAĆ WPROWADZONA DO SYSTEMU KANADYJSKIEGO. Należy też uważać na datę ważności, jeśli dokument nie zostanie podpisany w terminie, decyzja pobytowa jest jakby anulowana i taka osoba musi wystąpić o pobyt ponownie. Data ważności określona jest między innymi na podstawie badań medycznych, dlatego warto zwrócić na nią uwagę zaraz po otrzymaniu dokumentu. Podobnie jest z wizami pracowniczymi czy studenckimi, powinna się zwrócić uwagę, czy urzędnik odpowiednio podstemplował paszport i wydał specjalną autoryzację na studia lub pracę.
Niestety, zgłaszały się do mnie osoby, którym urzędnik nie podpisał dokumentów pobytowych czy nie wydał odpowiednich autoryzacji na granicy. Sytuacja taka wiąże się z wieloma późniejszymi komplikacjami, taka osoba nawet pozostaje w Kanadzie bez ważnego statusu, czyli w niektórych przypadkach nielegalnie. Ponadto nie ma prawa do ubezpieczenia medycznego i nie może ubiegać się o kanadyjskie obywatelstwo.
W urzędzie imigracyjnym pracują tacy sami ludzie jak my, są omylni, czasami są nowi i nie znają obowiązujących procedur, nikt takich niedopatrzeń nie zrobi celowo, ale ponieważ cierpi później jedynie imigrant, który z powodu biurokratycznej pomyłki nie ma statusu, praw w Kanadzie, ewentualnie musi ponownie starać się o pobyt czy wizę, jeśli wygaśnie jej ważność, co wiąże się z kosztami i nie tylko. Proszę nie dopuścić do takich sytuacji.

 

mgr Izabela Embalo
Licencjonowany doradca prawa 
imigracyjnego, licencja 506496
Notariusz-Commissioner of Oath
OSOBY ZAINTERESOWANE IMIGRACJĄ, WIZAMI PRACOWNICZYMI, 
STUDENCKIMI I INNYMI PROCEDURAMI IMIGRACYJNYMI, PROSIMY O KONTAKT: 
tel. 416 515 2022, Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.  
OFERUJEMY NIEDROGIE USŁUGI NOTARIALNE, TŁUMACZENIA, 
PROWADZIMY SPRAWY URZĘDOWE.
Zapraszamy do odwiedzenia naszej strony
www.emigracjakanada.net 
www.emigracjadokanady.com.pl
Przyjmujemy także wieczorami i w niektóre weekendy po uprzednim zamówieniu wizyty.

piątek, 16 listopad 2012 16:35

Opowieści z aresztu deportacyjnego: Dwaj skośnoocy

Napisane przez

Co ich łączyło, a co różniło? Spotkali się przypadkowo, nie znali się wcześniej i nie poznali bliżej w czasie wspólnego pobytu w kanadyjskim areszcie imigracyjnym. Ale przez ponad dwa tygodnie, przebywając na tym samym oddziale, w sąsiednich pokojach, posiedli wspólną, krótką historię swojego młodego życia.


Byli trochę podobni do siebie: trochę skośne oczy, obaj "okularnicy", z przedziałkiem na środku głowy. Ale włosy Tatara były proste, średniej długości, gdy włosy Japończyka były dłuższe, jakby kobiece, zakręcone na końcach na trwałe przez fryzjera. Tatar był średniego wzrostu, ale trochę niższy od Japończyka i chyba, przy swoich 25 latach życia, o pięć lat młodszy. Był on nadto bardziej dynamiczny, przedsiębiorczy, nawiązujący dość łatwo kontakty, przy prawie braku znajomości języka angielskiego. Japończyk był trochę przygarbiony, chodził zwykle ze spuszczoną głową. Był homoseksualistą.


Osoby pochodzące z krajów o utrwalonej demokracji są raczej rzadkością w areszcie imigracyjnym. Nie ma bowiem przyczyny, dla której byliby oni aresztowani. Warunki życia w ich krajach są zbliżone do kanadyjskich, mogą przylatywać tu bez wiz wielokrotnie. Są oni też dość dobrze uświadomieni co do możliwości stałego osiedlenia się w Kanadzie. Jeśli tu przylatują na dłużej, to zwykle na jakieś kontrakty, a więc zupełnie legalnie, a więc nie ma podstaw do kwestionowania przyczyn ich przylotu i pobytu w Kanadzie.
Cóż więc się stało, że "nasz" Japończyk znalazł się w areszcie imigracyjnym? Przyleciał przed pięciu laty do Kanady, szukając tu azylu dla realizacji swojej odmienności seksualnej. Japonia, kraj demokratyczny, wysoko rozwinięty technicznie, o niezbyt mocnych zasadach religijnych, jest jednak krajem o utrwalonych zasadach kulturowych i moralnych. Nawet w stosunkowo dużym mieście, jakim jest Hiroszima, skąd pochodził nasz aresztant, jego odmienność seksualna nie ułatwiała mu życia.
Jakoś sobie dawał radę jeszcze w okresie studiów. Ale kiedy zaczął pracować i jego skłonności seksualne szybko stały się dostrzegalne dla współpracowników, stawał się wyizolowany. A w japońskich stosunkach pracowniczych niezwykle istotne jest bycie członkiem grupy, bycie przez nią akceptowanym, bo jest się skazanym na pracę w jednej firmie przez całe życie. W niej się zaczyna staż, doskonali, awansuje i odchodzi na emeryturę. Pracownik jest lojalny w stosunku do firmy, a ona dba o jego rozwój i awans. Zmieniając firmę, naraża się na podejrzenie o brak lojalności i bycie "odmieńcem".
Nasz bohater w ciągu kilku lat po studiach zmienił pracę trzykrotnie. Wiedział, że karierę ma złamaną. Wiedziała o tym też jego rodzina i znajomi. Mimo że istnieje w tym kraju wąskie grono homoseksualistów, to jednak nie można liczyć na ich pomoc, bo większość z nich stara się ukryć swoją "odmienność". Postanowił on wybyć z kraju, w którym, mimo pracowitości i dobrych cech charakteru, stawał się coraz bardziej osobą wyrzuconą poza nawias.


W środowisku homoseksualistów rozmawia się o warunkach życia osób o tych samych skłonnościach seksualnych w różnych krajach. Kanada stoi dość wysoko w rankingu swobód i tolerancji w tym zakresie.
Nasz Japończyk nadto poznał jednego Kanadyjczyka o tych samych skłonnościach, który przyleciał do Hiroszimy w jakichś interesach. Współżyli ze sobą przez dwa tygodnie, a następnie umówili się, że będą kontynuować współżycie w Kanadzie.
Kiedy Japończyk, wówczas 25-letni, przyleciał do Toronto, to faktycznie oczekiwał go na lotnisku jego partner. Zamieszkali razem. Po pewnym czasie ustosunkowany Kanadyjczyk załatwił mu pracę w firmie komputerowej. Wydawałoby się, że nic nie zakłóci tej idylli.
W środowisku homoseksualistów jednak nieczęsto dochodzi do prawdziwego zakochania się i życia tylko we dwoje. Kanadyjczyk już po kilku miesiącach znudził się przybyszem. Najpierw go zdradzał "na mieście", a później zaczął sprowadzać chłopców do swojego domu. Japończyk cierpiał, bo uważał ten związek za trwały. Kiedy już nie mógł znieść odgłosów orgii urządzanej przez partnera, to się wyprowadził. Początkowo żył wstrzemięźliwie, ale wkrótce pociąg natury okazał się tak silny, że poszedł w miasto. Zaczął zmieniać szybko partnerów albo oni go zmieniali. Było też coraz więcej kontaktów jednorazowych, szybkich, dla zwykłego zaliczenia kolejnego partnera. Japończyk zaczął się zaniedbywać w pracy, aż został wyrzucony. Wówczas zaczął świadczyć usługi seksualne za pieniądze i utrzymanie. Stał się męską, homoseksualną dziwką.
Nasz tatarski bohater pochodził z Rosji. Urodził się jeszcze w Związku Sowieckim, ale mieszkając od urodzenia w Moskwie stał się automatycznie, po przemianach ustrojowych, obywatelem Rosji. Ubolewał nad losem swojego narodu. Nie rosyjskiego, ale tatarskiego. Nie pochodził z plemienia Tatarów krymskich, którzy zostali w znacznym stopniu wymordowani w okresie stalinowskim. Pochodził on z Tatarów kazańskich. To oni przez kilka wieków byli panami Rusi, tej Kijowskiej, jak i Moskiewskiej. Dopiero Iwan Groźny "przetrącił im kręgosłup" i z panów stali się wasalami carów rosyjskich. I tak pozostało do dzisiaj. Wprawdzie na wschód od Moskwy istnieje Republika Tatarska i ma jakąś autonomię, ale daleko jej do pełnej wolności. Rosja traktuje te tereny jako wewnątrzrosyjskie i ani myśli dalej parcelować swojego terytorium.
Nasz bohater ukończył studia wyższe i zaczął karierę zawodową. Ten potomek dzikich wojowników stał się intelektualistą rozmiłowanym w książkach, samokształceniu się, był nie bardzo praktyczny w obecnej rosyjskiej rzeczywistości. Choć zaliczył już pobyt w Grecji, Anglii, gdzie trochę pracował, i w Hiszpanii, gdzie mieszkała na stałe jego zamężna siostra. Kobiety z Rosji poszukują mężów-cudzoziemców albo zasilają domy publiczne na całym świecie, aby tylko wyrwać się z kraju rodzinnego, tkwiącego w marazmie.


Szczególnie w Moskwie dominuje pogoń za mamoną. Głównie zdobywa się fortuny nielegalnie, w sposób korupcyjny, w grupie przestępczej, czy wręcz gangu. Nasz Tatar do tego się nie nadawał. Wprawdzie jakoś wiązał koniec z końcem, ale wiedział, że kariery nie zrobi. Tym bardziej, że narastał nacjonalizm wielkoruski. Wszelcy "odmieńcy" plemienni czy narodowościowi stawali się obywatelami drugiej kategorii. Chyba że potrafili się w pełni zruszczyć, albo na tyle wzbogacić, że ich pochodzenie nie przeszkadzało im w byciu jednym z "Nowo Ruskich".
Kazański-moskiewski Tatar więc ląduje któregoś dnia na lotnisku torontońskim. Zostaje skierowany na przesłuchanie. Tam wyjaśnia, że jako prześladowany członek mniejszości plemiennej w Rosji, prosi o azyl w Kanadzie. Dostaje do wypełnienia jakieś dokumenty, pobrane zostają jego odciski palców, zostaje sfotografowany i odesłany do aresztu imigracyjnego.
Najpierw, choć trochę zagubiony, nie traci ducha. Szybko poznaje warunki życia w areszcie, dostosowuje się do nich i stara się "pchać" swoje sprawy. Próby uwolnienia z aresztu jednak nie dają spodziewanego efektu. Nie ma on tutaj bliskich znajomych, którzy by wyłożyli kilka tysięcy dolarów na kaucję. Dzwoni jednak do osób, których telefony dostał jeszcze przed wylotem z Moskwy od znajomych, ale ci tylko mu współczują i na tym kończy się ich pomoc.


Uzyskuje informację, że może otrzymać pomoc z Legal Aid i że może też zostać zwolniony w oparciu o gwarancję organizacji rządowej. Podejmuje więc próby skorzystania z tej możliwości. Wypełnia odpowiednie formy podań i czeka. Jest ciągle aktywny.
Odwrotnie Japończyk. Jego zachowanie i postawa są ciągle pasywne. Stracił on jakby wiarę w powodzenie starań o pozostanie w Kanadzie. Ma on atut w postaci średniej znajomości języka angielskiego. Ale nie ma nikogo, mimo wieloletniego pobytu w Kanadzie i aktywności homoseksualnej, kto by złożył za niego kaucję. Jest więc skazany na pobyt w areszcie, aż do rozstrzygnięcia o jego losie. Złożył podanie o azyl, skarżąc się na nietolerancję homoseksualizmu w swojej rodzinnej Japonii. Ale procedura trwała miesiącami.
Młody Tatar, być może potomek tych, którzy pustoszyli dawną Polskę, którzy zabili naszego księcia Henryka Pobożnego w bitwie przez nich wygranej pod Legnicą, mówił dość dobrze po polsku. Znał też dużo nazw polskich miast i w wielu z nich przebywał w czasie kilku podróży po Polsce. Pytał się, czy mógłby sobą zainteresować polską dziewczynę? Polskę uważał za kraj europejski, w odróżnieniu od zacofanej, azjatyckiej Rosji.
Po około dwóch tygodniach Tatar został zwolniony z aresztu za kaucją, którą w końcu któryś ze znajomych wpłacił. Dalszą walkę o pozostanie w Kanadzie będzie już toczył "z wolności". Japończyk siedział jeszcze dwa miesiące, aż do wydalenia go z Kanady.


Aleksander Łoś
Toronto

piątek, 16 listopad 2012 14:51

Minister zaprasza Polaków

Napisane przez

Izabela EmbaloTo miłe, że minister imigracji odwiedzil polonię za oceanem, zapraszając do wyjazdu naszych rodaków.

Polacy zawsze byli docenionymi fachowcami, a takich brakuje w Kanadzie, zwłaszcza w mniej zaludnionych prowincjach. Wiele osób w Anglii i Irlandii zainteresowało się pracą i imigracją do Kanady, nikt jednak nie przybliżył polskim imigrantom w Europie, że przepisy imigracyjne Kanady są dość skomplikwane.
Oczywiście wiele zależy od pracodawcy, deficytu kadrowego kanadyjskiej firmy i samego kandydata, prawo imigracyjne stawia bowiem wiele wymogów po obydwu stronach. A zatem z małymi wyjątkami (na przykład program dla młodych osób poniżej 35 roku życia), osoba chcąca przybyć do Kanady do pracy musi posiadać kontrakt z kanadyjską kwalifikujacą się firmą. Warto zatem skorzystać z targów pracy organizowanych przez kanadyjskie firmy w Europie.
Ponadto innym problemem staje się kwestia uprawnień zawodowych, które w uregulowanych dziedzinach muszą zostać w Kanadzie zdobyte. Przykladowo takie zawody jak elektrycy, hydraulicy, kierowcy, wszyscy potrzebują licencji zawodowej. Niekiedy pracodawca przeznacza 2–3 miesiące na załatwienie takiej licencji, a jeśli zagranicznemu pracownikowi nie uda się jej zdobyć, kontrakt zostaje rozwiązany.
Warto zatem kwestie przyjazdu do pracy przemyśleć, znam przypadki, kiedy polscy imigranci porzucali pracę w Anglii czy innym kraju, przyjeżdzając do Kanady i nic nie udało im się załatwić, a w Europie nie mieli już zatrudnienia, o które coraz trudniej.
Należy także sprawdzić warunki kontraktu i czy firma gwarantuje sponsorowanie na pobyt staly. Wiele firm nie obiecuje złożenia pracownikom podania o pobyt stały, co uniemożliwia stałe osiedlenie się. Tak naprawdę wielu pracodawcom nie opłaca się sponsorować pracowników na stałe, bo otrzymując stałą rezydencję porzucają oni zatrudnienie, przenosząc się do innych prowincji lub znajdują lepsze oferty.
Osoby poniżej 35. roku życia mogą przyjechać na otwartą wizę, bez posiadania kanadyjskiego kontraktu, ilość miejsc jest jednak ograniczona.


mgr Izabela Embalo
Licencjonowany doradca prawa
imigracyjnego, licencja 506496
Notariusz-Commissioner of Oath
OSOBY ZAINTERESOWANE IMIGRACJĄ, WIZAMI PRACOWNICZYMI,
STUDENCKIMI I INNYMI PROCEDURAMI IMIGRACYJNYMI, PROSIMY O KONTAKT:
tel. 416 515 2022, Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
OFERUJEMY NIEDROGIE USŁUGI NOTARIALNE, TŁUMACZENIA,
PROWADZIMY SPRAWY URZĘDOWE.
Zapraszamy do odwiedzenia naszej strony
www.emigracjakanada.net
www.emigracjadokanady.com.pl
Przyjmujemy także wieczorami i w niektóre weekendy po uprzednim zamówieniu wizyty.

piątek, 09 listopad 2012 18:33

Opowieści z aresztu imigracyjnego: Na lewe dokumenty

Napisane przez

fakepassportIle może kosztować paszport z wizą kanadyjską? Z wielu źródeł wiadomo mi, że około pięciu tysięcy dolarów amerykańskich. Taką cenę płacili przybysze z Indii, Kazachstanu (jeszcze za czasów Związku Sowieckiego), Ukrainy, Rosji… Zwykle są to skradzione paszporty już z wizą kanadyjską, albo też paszport jest najpierw oferowany nabywcy i na jego życzenie załatwiana jest wiza kanadyjska. W pierwszym wypadku zysk w pełni płynie do kieszeni złodzieja. Problem tylko polega na tym, aby wyjeżdżający wyjechał szybko, tak aby nie został zatrzymany z fałszywym paszportem w kraju, z którego wyjeżdża, lub też na granicy w Kanadzie. W drugim wypadku zysk jest dzielony między złodzieja, który ukradł paszport jego właścicielowi, a osobę załatwiającą wizy w konsulacie. Zwykle są to krajowcy tam zatrudniani, ale bywa też, że Kanadyjczycy. Są jeszcze dwie kombinacje. Paszport jest podrobiony, ale tak dobrze, że nie może to wzbudzić zastrzeżeń załatwiającego wizę w konsulacie. Może też być paszport legalny właściwej osoby, która płaci haracz (zwykle pośrednikowi i pracownikowi konsulatu) już tylko za załatwienie wizy. Spotykane też są przypadki, że do legalnie wydanego paszportu i wizy wklejane jest zdjęcie klienta, w miejsce zdjęcia właściciela.
W zależności od wybranej kombinacji różne są szanse nabywcy fałszywego paszportu i/lub wizy na przejście przez sito kontroli np. w Kanadzie. Wszelkie dokonywane zmiany w paszporcie są łatwe do wykrycia, wobec specjalistycznej aparatury, którą dysponują oficerowie imigracyjni. Najlepsze zatem są dokumenty autentyczne i kiedy podobieństwo posiadacza takich dokumentów ze zdjęciem w paszporcie jest znaczne. Drobne różnice można ewentualnie tłumaczyć różnicą czasu, w jakim robiony był paszport a chwilą przybycia do Kanady. Niektóre paszporty mają ważność dziesięcioletnią, co powoduje, że szczególnie w przypadku ludzi młodych ich wygląd się dość znacznie zmienia.
Losy rodziny Michaiła, około 25-letniego mężczyzny, to całe pasmo kombinacji z dokumentami. Pochodził ze Stanisławowa, przed drugą wojną światową leżącego w granicach Rzeczpospolitej, po wojnie w ukraińskiej republice Związku Sowieckiego, a z potem w wolnej Ukrainie. Kiedy, w wieku osiemnastu lat, ukończył szkołę średnią, jego ojciec wyjechał do Stanów Zjednoczonych. Oczywiście na fałszywych dokumentach. Już wkrótce przysłał pieniądze, które pozwoliły na przekupienie kogo trzeba i Michaił, zdrowy młodzian, został wyreklamowany z obowiązku odbywania służby wojskowej. Kolejna przesyłka pieniężna ojca pozwoliła na zakup paszportu z wizą amerykańską dla Michaiła.
Przybył do ojca do Chicago, gdzie od razu zaczął pracować w "construction". Ojciec nigdy nie zalegalizował swojego pobytu w Stanach. Przebywał tam już prawie dziewięć lat, bez przerwy pracując, nie będąc niepokojony przez nikogo. Wspomagał swoją żonę oraz jeszcze nieletnią córkę. Bo drugi, młodszy syn też przybył do niego przed trzema laty, też w oparciu o kupiony od złodzieja paszport z wizą.
Michaił najpierw ciężko pracował przy różnych pracach remontowo-budowlanych. Jego partnerami byli głównie Polacy. To od nich nauczył się płynnie mówić po polsku. U niego w domu mówiono po ukraińsku, ale w szkole uczył się po rosyjsku. Chwalił on sobie ten pobyt w "drugiej stolicy Polski", jak określał miasto, w którym żyje około dwóch milionów polskich imigrantów, tych legalnych jak i nielegalnych. Michaił zapewniał, że połowa Polaków, z którymi pracował, przebywała w Stanach nielegalnie, przyjechali tam jako turyści. Do nich dołączyli obecnie Ukraińcy i Rosjanie.
Po trzech latach harówki Michaił założył wspólnie z kolegą z pracy Romanem (Polakiem) własną firmę i wyspecjalizowali się w wymianie okien. Zamówień mieli dużo, tak że zatrudnili do "czarnej roboty" nowo przybyłych Ukraińców, którzy nie mieli zalegalizowanego pobytu w Stanach. Kiedy ich przyuczyli do tej pracy, to tak Michaił, jak i Roman zajmowali się głównie zdobywaniem nowych zamówień i nadzorem nad wykonywaną pracą. Ale już po roku świetnie rozwijającego się biznesu weszli w drugi, jeszcze bardziej intratny. Kupili dwie ciężarówki, zatrudnili kierowców i teraz to już byli w pełni bossami.
Wszystko układało się tak doskonale, że Michaił nawet nie przypuszczał, że może to się marnie skończyć. Uzyskał całkiem legalnie prawo jazdy i kupił sobie samochód. Jeździł bez problemów przez cztery lata. Któregoś dnia został zatrzymany przez patrol policyjny, bo przekroczył prędkość o dwadzieścia mil. Nie zgodził się z oceną policjantów i poszedł ze sprawą do sądu. Sprawę przegrał, ale co gorsza, policjanci ustalili, że przebywa w Stanach Zjednoczonych nielegalnie, i powiadomili o tym urząd imigracyjny. Już po miesiącu od rozprawy sądowej do jego biura przybyło dwóch oficerów imigracyjnych i go aresztowało. W areszcie, przed deportacją, przebywał półtora miesiąca. W tym czasie wprowadził on na swoje miejsce do firmy, którą prowadził z Romanem młodszego brata.
Wrócił do Stanisławowa do swojej matki i siostry po sześciu latach pobytu w Stanach. Miał sporo zaoszczędzonych pieniędzy, ale po wyremontowaniu domu i po jego doposażeniu zapasy pieniędzy zaczęły się kurczyć. Próbował znaleźć odpowiednią dla siebie pracę. Ale płace go zrażały. Oferowano mu równowartość stu pięćdziesięciu dolarów amerykańskich miesięcznie, to jest mniej więcej tyle, ile zarabiał dziennie w Stanach. Michaił postanowił więc ponownie, po półtorarocznym pobycie w biednej, skorumpowanej ojczyźnie, spróbować szczęścia za oceanem. Wiedział, że po wydaleniu ze Stanów może mieć problemy z wjazdem do tego kraju. Namiar więc wziął na Kanadę.
Miał swój paszport ukraiński, ale ten chciał zachować na czarną godzinę. Wyjechał więc do Moskwy i tam kupił na czarnym rynku paszport rosyjski, widocznie skradziony legalnemu właścicielowi. Potem znalazł kontakt z kimś pośredniczącym w załatwianiu wiz kanadyjskich. Kosztowało go to łącznie pięć tysięcy dolarów amerykańskich. Kupił, jako obywatel Rosji, bilet lotniczy do Kanady i wylądował na lotnisku w Toronto.
Mogło mu się udać, ale prawdopodobnie jego młody wiek zdecydował, że pierwszy kontroler na lotnisku skierował go na przesłuchanie do oficera imigracyjnego. Początkowo Michaił nie zdradzał się ze swoim prawdziwym pochodzeniem. Ale kiedy zatrudniono tłumacza języka rosyjskiego do pośrednictwa w rozmowie, to wyszło na jaw, że pierwszym językiem, jakim Michaił się posługuje, jest nie rosyjski, a ukraiński. Odebrano bagaże Michaiła, przeszukano je, ale nic podejrzanego nie znaleziono. W końcu Michaił wyjawił całą prawdę co do sprawy paszportowej. Sam wyciągnął ze skrytki w swojej walizce swój prawdziwy paszport ukraiński. Oczywiście nie przyznawał się do wcześniejszego pobytu w Stanach i tego, że tam przebywa jego ojciec i brat. Został zatrzymany i odesłany do aresztu imigracyjnego.
Z aresztu Michaił nawiązał kontakt telefoniczny ze znajomymi mieszkającymi w Toronto. Ci z kolei zadzwonili do jego ojca w Chicago, który polecił im wynająć adwokata. Ci wynajęli agenta imigracyjnego (bo taniej), który doradził Michaiłowi, aby ten starał się o Legal Aid. To skomplikowało sytuację. Bo już na pierwszej rozprawie, po trzech dniach od zatrzymania, sędzia imigracyjny oferował wypuszczenie Michaiła z aresztu, jeśli ktoś z kanadyjskich obywateli złoży kaucję za niego. Może niewiedza, a może zadziałało jakieś sknerstwo, w każdym razie na rozprawę nie przybył nikt, poza agentem imigracyjnym, i Michaił oczywiście nie został zwolniony z aresztu. Ojciec Michaiła, kiedy się o tym dowiedział, złajał znajomych, którym polecił zająć się sprawą. Powiedział im, że pieniądze się nie liczą i że prześle im tyle, ile będzie trzeba, aby syna wyciągnąć z aresztu. Przysłał im natychmiast pięć tysięcy dolarów.
Na następną rozprawę, po tygodniu, stawił się kolega ojca, który został zakwalifikowany jako poręczyciel. Wpłacił wyznaczoną kaucję w kwocie trzech tysięcy dolarów i Michaił był już wolny. Zatrzymał się w domu poręczyciela. Ale jego celem nie była Kanada, lecz Stany. Jeśli nawet początkowo myślał, że może starać się o uzyskanie prawa stałego pobytu w Kanadzie, to szybko zorientował się, że w zasadzie to w jego przypadku jest niemożliwe. Zaczął konsultować się z ojcem, bratem i byłym wspólnikiem Romanem, co robić dalej. Bo warunkiem zwolnienia go z aresztu było to, że w każdej chwili mógł być wezwany do opuszczenia Kanady. Rozważał możliwość złożenia dokumentów o uznanie go za uciekiniera politycznego, co by przedłużyło pobyt w Kanadzie, ale tutaj musiałby się rozejrzeć za pracą, aby się utrzymać przez ten czas. A w Stanach wszystko czekało na niego gotowe.
Zapadła w końcu decyzja. Już po tygodniu jeden z kierowców firmy prowadzonej przez jego brata i Romana dostał zlecenie wyjazdu do Toronto z towarem. W powrotnej drodze też miał zapewniony ładunek, a w nim ukryty został przemycany do Stanów Michaił. Łącznie powrót do Stanów kosztował go około dziesięciu tysięcy dolarów, ale, kalkulował, że w ciągu kilku miesięcy odbije sobie te straty. Wierzył, że nie da się łatwo nakryć i kilka dalszych lat pobytu da mu możliwość znalezienia sposobu zalegalizowania pobytu w Stanach.
Aleksander Łoś
Toronto

piątek, 09 listopad 2012 09:20

Zmiany dla małżeństw

Napisane przez

Izabela EmbaloNowe prawo zmienia procedury i zasady przyznawania pobytu stałego dla osób sponsorowanych przez małżonków.

Osoby, które są sponsorowane przez małżonka/ małżonkę lub konkubinę/konkubenta, otrzymają pobyt stały warunkowo na dwa lata. Jeśli w czasie tego okresu dojdzie do rozpadu związku, ewentualnie urząd otrzyma informację lub sprawdzi, że małżeństwo zostało zawarte jedynie po to, by otrzymać pobyt stały, pobyt stały zostanie zabrany. Dopuszcza się sytuacje wyjątkowe, na przykład maltretowanie sponsorowanej partnerki. Małżeństwa posiadające dzieci mogą zostać wykluczone z warunku pobytowego.
Myślę, że nowe prawo ma dobre i złe strony. Celem wprowadzenia prawnych innowacji jest w pewnym stopniu eliminacja związków zawieranych jedynie po to, by otrzymać pobyt stały. Związki takie nie zawsze są biznesowe – czyli na przykład wynagradzane przez osobę sponsorowaną pieniężnie, często dochodzi do wykorzystania emocjonalnego kanadyjskiego sponsora.
Dochodzi także do wykorzystywania czy używania przemocy w stosunku do sponsorowanej, zastraszonej kobiety, która bojąc się o utratę możliwości pozostania, cierpi długo w nieszczęśliwym związku.
Myślę, że rząd wykreuje w pewien sposób prawny chaos, ponieważ większość kobiet skorzysta z opcji skarżenia się na przemoc, złe traktowanie (abuse), nawet jeśli takie nie miało miejsca, jedynie po to, by otrzymać pobyt stały i nie żyć w związku przez następne lata. Trudno będzie bowiem bez naprawdę poważnych i wiarygodnych dowodów ocenić, jaka jest rzeczywista sytuacja i relacja pomiędzy małżonkami czy partnerami.
Czy rząd rzeczywiście zmniejszy liczbę "papierowych małżeństw"? Na statystyki będzie trzeba poczekać, na pewno jest to jakiś pomysł, korzystają już z niego inne kraje, na przykład Niemcy i USA.

mgr Izabela Embalo
Licencjonowany doradca prawa
imigracyjnego, licencja 506496
Notariusz-Commissioner of Oath
OSOBY ZAINTERESOWANE IMIGRACJĄ, WIZAMI PRACOWNICZYMI,
STUDENCKIMI I INNYMI PROCEDURAMI IMIGRACYJNYMI, PROSIMY O KONTAKT:
tel. 416 515 2022, Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
OFERUJEMY NIEDROGIE USŁUGI NOTARIALNE, TŁUMACZENIA,
PROWADZIMY SPRAWY URZĘDOWE.
Zapraszamy do odwiedzenia naszej strony
www.emigracjakanada.net
www.emigracjadokanady.com.pl
Przyjmujemy także wieczorami i w niektóre weekendy po uprzednim zamówieniu wizyty.

Kiedy urząd imigracyjny zajął się na poważnie Heńkiem, miał on 25 lat. Urodził się w Polsce "B", czyli w południowo-wschodniej jej części. Na tle "zapieczonej" biedy w tym rejonie, w miasteczku, w którym się urodził, wiodło się ludziom stosunkowo dobrze, a to za sprawą fabryki łożysk tocznych, która produkowała na potrzeby wojska, ale nadwyżka szła też na rynek cywilny. Ojciec Heńka pracował w tej fabryce, a mama była sprzedawczynią w sklepie spożywczym, co dawało rodzinie gwarancję lepszego niż innym zaopatrzenia w czasach, kiedy o wszystko było trudno. Przez pierwsze dwanaście lat Heniek był jedynakiem, rozpieszczanym i rozbrykanym. Kiedy urodziła mu się siostrzyczka, zaczęły się problemy. To nie on już był pępkiem świata. Nadto, po roku od jej urodzenia, ojciec jego zmarł na skutek ran odniesionych w wypadku w pracy. Marne odszkodowanie wystarczyło tylko na pierwszy rok wdowie, aby zapewnić jaki taki poziom życia dwójce dzieci. Po trzech latach od śmierci męża, wyszła ponownie za mąż, też za pracownika tej samej fabryki, w której pracował jej zmarły mąż. Wyglądało na to, że wszystko ułoży się bez problemów w tej nowej rodzinie. Tak było do czasu ukończenia przez Heńka szkoły średniej.
Wyrósł na przystojnego młodzieńca. Miał około 1,85 m wzrostu, ciemnoblond włosy, a przy tym był inteligentny. Ojczym chciał, aby Heniek zaczął pracę jak najszybciej po ukończeniu szkoły. Nawet oferował pomoc w uzyskaniu zatrudnienia w fabryce, w której pracował, gdzie był brygadzistą i miał dobrą opinię. Heńkowi jednak nie podobała się taka perspektywa. Chciał się trochę wyrwać z uwięzi, jaką tworzyła szkoła i dość wymagający ojczym. Oświadczył, że chce studiować. Wybrał filię uczelni lubelskiej, która mieściła się w sąsiednim mieście. Faktycznie ukończył pierwszy rok czteroletnich studiów, ale już na drugim roku więcej czasu spędzał poza uczelnią. Dochodziło do coraz częstszych kłótni z ojczymem. Kilkakrotnie ojczym zdzielił go pięścią w twarz. Pozostała nawet mała rana na rozciętej skórze czoła. Ojczym był dobry dla matki i siostry Heńka. Jego samego natomiast coraz mniej tolerował. Pozostało tylko jedno rozwiązanie. Matka Heńka porozumiała się ze swoimi rodzicami, aby ci zabrali go do siebie.
Nie mieszkali oni już od kilkunastu lat w Polsce, lecz w Kanadzie. Kiedy dziadek Heńka uzyskał emeryturę, zabrał swoją żonę i trochę oszczędności, które posiadał, i wyjechali do Kanady. Jakim sposobem uzyskali tu pobyt stały, Heniek nie wiedział. Faktem było, że emerytowany w Polsce dziadek, jeszcze przez osiem lat pracował fizycznie w jednej z fabryk w Toronto. Jego żona nigdy nie pracowała, zajmowała się domem. Wynajmowali jednosypialniowe mieszkanie. Po dziesięciu latach pobytu w Kanadzie i przekroczeniu siedemdziesięciu lat, oboje uzyskali renty socjalne od państwa. W Polsce nadto odkładała się w banku pełna emerytura dziadka.
To do nich przyleciał pewnego dnia ich dwudziestodwuletni wnuk z dwumiesięczną wizą turystyczną. Na początku zamieszkał u nich. Dziadek miał już wówczas ponad osiemdziesiąt lat, a babcia siedemdziesiąt pięć. Dziadek, dzięki swoim znajomościom, załatwił mu pracę malarsko-remontową. Była zima, a więc praca w pomieszczeniach zamkniętych nie była za bardzo uciążliwa.
Prowadził tę firmę Polak, który dzielił rok na dwie części: jesienno-zimową i wiosenno-letnią. W tej drugiej części zajmował się pielęgnacją zieleni wokół droższych rezydencji w żydowskiej dzielnicy Toronto. Miał dobrą opinię, tak więc uzyskiwał kontrakty z roku na rok. Wraz z nim podążał też Henryk. W zimie malowanie i układanie kafelków, do której to pracy został szybko przyuczony, a w lecie praca na świeżym powietrzu. Odpowiadało mu to. Wprawdzie od tych prac fizycznych jakby trochę się zgarbił. Jakby ten wzrost mu przeszkadzał. Plecy mu się zaokrągliły i głowa była prawie ciągle pochylona. Upodobnił się tą sylwetką do Karola Wojtyły, późniejszego Jana Pawła II, z późniejszego okresu jego papieskiej posługi. Ale tylko na tym kończyło się podobieństwo. Bo prawdę mówiąc, Heniek był ateistą.
To i inne względy spowodowały, że po roku pobytu w Kanadzie wyprowadził się od dziadków. Wynajął samodzielne, jednosypialniowe mieszkanie w tym samym budynku, w którym zamieszkiwali jego dziadkowie. Dawało to mu swobodę działania, a jednocześnie argument w sprawie imigracyjnej. Rodzina bowiem ustaliła, po konsultacji z agentką imigracyjną, że jedynym argumentem Heńka w sprawie o uzyskanie stałego pobytu w Kanadzie może być to, że musi się opiekować leciwymi dziadkami.


Po roku pobytu w Kanadzie zapłacił agentce kilkaset dolarów za wypełnienie dokumentów imigracyjnych. Nie był przez kolejny rok niepokojony przez władze imigracyjne. Co kilka miesięcy dzwonił do agentki, pytając o postęp w jego sprawie, i zawsze uzyskiwał odpowiedź, że sprawa jest na dobrej drodze. Wierzył tej pani uchodzącej i uważającej się za najlepszą w swoim zawodzie.
Po dwóch latach pobytu Heńka w Kanadzie, pewnego wieczoru, pojawiło się w drzwiach jego mieszkania dwóch rosłych mężczyzn, którzy przedstawili się, że są oficerami imigracyjnymi. Poprosili Heńka o jego paszport. Dał im i jeden z nich, po przejrzeniu tego dokumentu, schował go do kieszeni. Oświadczyli Heńkowi, że go zabierają ze sobą. Skuli go kajdankami i przywieźli do aresztu imigracyjnego. Tutaj kontynuowali przesłuchanie.
Heniek, już niezłą angielszczyzną, prosił ich o skontaktowanie się z jego agentką imigracyjną. Odmówili, oświadczając, że to jest jego sprawa. Dla nich był nielegalnym imigrantem. Problem się komplikował, bo dziadek, rześki staruszek, wybrał się w tym czasie w odwiedziny do córki, do Polski. Babcia była bezradna. Kiedy Heniek zadzwonił do biura swojej agentki imigracyjnej, to dowiedział się, że przebywa na dwutygodniowym urlopie.
W areszcie dowiedział się, że może prosić o wyjście na wolność, jeśli ktoś z jego krewnych lub znajomych wpłaci za niego kaucję gwarancyjną. Najpierw Heniek zaczął wydzwaniać do kolegów. Ci jednak jakoś nie palili się do wyłożenia kilku tysięcy dolarów. W czasie kolejnej rozmowy z oficerem imigracyjnym Heniek zdołał zredukować żądaną kaucję z czterech do dwóch tysięcy dolarów. Zadzwonił do swojego pracodawcy. Ten zgodził się na bycie gwarantem Heńka, ale nie za swoje pieniądze. Heniek wykonał kolejny telefon do babci, prosząc o pożyczkę tych pieniędzy. Kiedy przyjechał do niej pracodawca Heńka, to okazało się, że ma ona "w skarpetce" tylko półtora tysiąca dolarów. Przyjechał do aresztu z tymi pieniędzmi. Powiedziano mu jednak, że kaucja wynosi dwa tysiące dolarów i że ma to być wpłacone nie w gotówce, ale poprzez dokument bankowy.
W czasie godzin widzenia spotkali się oni i Heniek prosił swojego pracodawcę, aby ten dołożył brakujące pięćset dolarów i potrącił mu to z najbliższej wypłaty. Ten się zgodził i po dwóch dniach pobytu w areszcie Heniek był wolny, przy czym w dokumencie zwalniającym było wyraźnie zaznaczone, że Heniek nie może pracować.


Oczywiście nie zamierzał respektować tego zastrzeżenia.
Pobyt w areszcie Heniek odczuł bardziej niż wielu innych aresztantów. Czuł się jak dzikie zwierzę zamknięte w klatce. Ciągle był w ruchu, ciągle kręcił się wokół telefonu, wydzwaniał, klął i narzekał na system, w którym on, pragnący być opiekunem starych dziadków, jest tak podle traktowany.
Po uzyskani decyzji o zwolnieniu, ale jeszcze przed wyjściem na wolność, zwierzył się swojemu współlokatorowi z aresztanckiego pokoju, z pochodzenia Ukraińcowi, że jego celem są Stany Zjednoczone. Jeśli tylko uzyska stały pobyt w Kanadzie, to machnie tu na wszystko ręką i wyjedzie na południe. Na pytanie, a co z dziadkami, którymi jakoby miał się opiekować, odpowiedział, że są oni tak żywotni, że i bez niego dadzą sobie radę. Rozumiał, że raczej był dla nich utrapieniem niż ostoją i pociechą. Nie wykazywał choćby odrobiny wdzięczności za przygarnięcie go, gdy miał problemy z ojczymem w Polsce, że był na początku na ich utrzymaniu.
Szybko zrozumieli oni, że problemy z ojczymem to nie tylko wina tego ostatniego. Ich wnuk wykazywał głęboką oziębłość emocjonalną. W stosunku do nich również. Obserwowali oni też ten jego egoizm w kontaktach z kolegami. To była chyba przyczyna, że żaden z nich nie wykazał chęci udzielenia mu pomocy, kiedy Heniek znalazł się w areszcie. Dziadkowie myśleli, aby go tu ożenić z którąś z córek czy wnuczek ich znajomych. Zaczęły do nich jednak docierać informacje, że ich wnuk nie jest mile widziany w miejscach, gdzie go na początku zabierali, aby pochwalić się tak przystojnym wnukiem, a jemu ułatwić kontakty. Zaczął zdobywać opinię łowcy "łatwych" dziewcząt, co mu utrudniło skorzystanie z możliwości pozostania w Kanadzie, gdyby ożenił się z dziewczyną posiadającą stały tutaj pobyt.
Jako ostatni argument pozostali więc mu dziadkowie. Ale czy on wystarczy? Może tak, a może nie. Może po kilku miesiącach zostanie poproszony o opuszczenie Kanady, chyba że przeniknie do Stanów, o czym mówił.
Nie był to najlepszy wzorzec nowej generacji Polaków pragnących powiększyć Polonię kanadyjską lub amerykańską.


Aleksander Łoś
Toronto

Wszelkie prawa zastrzeżone @Goniec Inc.
Design © Newspaper Website Design Triton Pro. All rights reserved.