farolwebad1

A+ A A-
Prawo imigracyjne

Prawo imigracyjne

Ta trójka pewnego dnia odlatywała w różne kierunki świata, choć ich korzenie były nad Wisłą. Byli jakże różni, wiele ich dzieliło, ale mieli bliższe lub dalsze związki z Polską.

Dwójka pięćdziesięciolatków to kobieta i mężczyzna różniący się nie tylko płcią, ale i miejscem na ziemi. Ona zawitała do Kanady już siódmy raz. Pochodziła z Pomorza. Wcześniej nie miała problemów na lotnisku torontońskim. Przylatywała na 3-5 miesięcy i wracała w przewidzianym terminie. Zaskoczeniem dla niej było tym razem zatrzymanie i osadzenie w areszcie imigracyjnym. Oficer imigracyjny miał intuicję, zatrzymując ją z podejrzeniem, że jej intencją nie jest po raz n-ty odwiedzać Niagarę, i to przez sześć miesięcy, ale że jest ona sezonową pracownicą, chcącą zająć miejsce stałej rezydentce Kanady, która poszukuje podobnej pracy, a w między czasie pobiera zasiłek dla bezrobotnych.
Faktycznie, Maria, w Polsce rencistka, przylatywała po raz siódmy na okres letni, aby prowadzić dom swojemu dalekiemu, zapracowanemu kuzynowi. To on opłacał jej podróż, dawał jej utrzymanie i niewielkie kieszonkowe. Ona zajmowała się prowadzeniem dla jego rodziny (żona i dwoje dzieci) "polskiego domu". Trudno uznać to za przestępstwo, a nawet za naganne społecznie, ale ochrona kanadyjskiego rynku pracy przecięła te plany.
Najpierw Maria trafiła do aresztu imigracyjnego. Długa podróż (pociągiem do Warszawy i wielogodzinne siedzenie w samolocie), stres wywołany kilkugodzinnym przesłuchaniem, transport w kajdankach do aresztu, wszystko to spotęgowało u Marii jej dolegliwości. Miała nadciśnienie, ale kiedy z rana pielęgniarka aresztu rutynowo, jak w stosunku do wszystkich nowo przybyłych, zmierzyła jej ciśnienie, to natychmiast zwróciła się do kierownika zmiany w areszcie o wezwanie karetki, bo ciśnienie było bardzo wysokie. Maria miała problemy z oddawaniem moczu. Nogi jej stały się "słoniowate". Czuła kłucie w okolicy serca.


W szpitalu doprowadzono do obniżenia jej wysokiego ciśnienia, co było najgroźniejsze. Wróciła do aresztu. Potem została odesłana na lotnisko na kontynuację przesłuchania. Oficer imigracyjny zadzwonił do kuzyna Marii, pytając, czy wpłaci kaucję za nią w kwocie czterech tysięcy dolarów. Kuzyn odmówił. Wówczas oficer imigracyjny podjął decyzję o odesłaniu Marii najbliższym samolotem do Polski. Znalazło się wolne miejsce w samolocie LOT-u na następny dzień. Tak więc Maria wróciła jeszcze na jedną dobę do aresztu imigracyjnego. Odwiedził ją tam jej kuzyn. Tłumaczył jej, że wpłacanie kaucji nie miałoby sensu, bo i tak dostałaby prawo pobytu tylko na dwa – trzy tygodnie. Obiecał jej (choć ona powątpiewała w jego szczerość), że spróbuje zaprosić ją na następny okres letni. Wieczorem Maria odleciała do Warszawy.
W tym mniej więcej czasie pojawił się na lotnisku wspomniany wcześniej Polak. Był to mężczyzna średniego wzrostu, ale o sportowej sylwetce, tryskający zdrowiem. On nie był eskortowany w kajdankach z aresztu na lotnisko. Przybył tu dobrowolnie, sam kupił bilet na samolot odlatujący do Anglii. Był bowiem również obywatelem brytyjskim. Urodził się na południu Polski, tam skończył studia i uzyskał doktorat na Uniwersytecie Jagiellońskim z biochemii. Pracując na uczelni, zarabiał grosze. Wprawdzie dorabiał sobie ucząc w filiach, ale była to prawdziwa szarpanina.
Jego kolega, tuż po doktoracie wyjechał na stałe do Anglii. Tam wkręcił się do pracy do instytutu badawczego. Zachęcił Jarka do przylotu do niego. Kiedy Jarek przyleciał do Londynu, kolega zaprowadził go do instytutu, w którym pracował i przedstawił szefowi tego instytutu. Ten rozpytał Jarka, czym się zajmuje. Rozmowa doprowadziła do tego, że szef instytutu zaproponował Jarkowi pracę na okres próbny półroczny, posyłając go do kadr, aby zalegalizować jego pracę w Anglii, bo był to jeszcze okres, kiedy nie było swobody zatrudniania Polaków w Anglii. Po pół roku Jarek dostał stały kontrakt i rozpoczął kroki zmierzające do uzyskania obywatelstwa brytyjskiego, co nastąpiło po dwóch latach. Po czterech latach pracy w Londynie szef instytutu zaproponował mu wylot do pracy do filii instytutu w Toronto. Pracownicy londyńscy rotacyjnie odbywali staże w Toronto, a torontońscy na analogiczne okresy pracy przylatywali do Londynu.


Jarek zgodził się, uznając to za dobrą przygodę, a nadto wiązało się to ze wzrostem wynagrodzenia. Już po kilku tygodniach pracy w Toronto poznał pracującą również w instytucie, ale w innym dziale, Polkę z pochodzenia, wykształconą w Kanadzie. Była od niego o kilkanaście lat młodsza i zajmowała w hierarchii niższe stanowisko niż Jarek. Zawiązała się między nimi nić sympatii. Ona stała się przewodniczką dla Jarka w nowym dla niego kraju. Po dwóch miesiącach byli już parą i Jarek wprowadził się do jej segmentu.
Był bardzo zazdrosny o swoją piękną dziewczynę. Zalecał się do niej jej szef, Kanadyjczyk z urodzenia. Skarżyła się Jarkowi, a ten przy jakiejś okazji ostrzegł tego faceta, aby odczepił się od jego dziewczyny. Ten tylko wzruszył ramionami. Któregoś dnia odbyła się impreza z jakiejś okazji w dziale dziewczyny Jarka. Szef działu upił ją, sam też był dość wstawiony i w swoim gabinecie odbył z nią stosunek płciowy. Nie oskarżyła go o gwałt, a tylko powiedziała o tym Jarkowi. Ten na drugi dzień wszedł do gabinetu szefa swojej dziewczyny i walnął go pięścią w twarz. Złamał mu kość policzkową. Wezwana została policja. Jarek został aresztowany i odstawiony do aresztu. Sędzia wymierzył mu karę 60 dni więzienia, którą odbywał w weekendy.
Po pewnym czasie od zawiązania związku wystąpił do władz o przyznanie mu prawa stałego pobytu w Kanadzie. Procedura trwała, ale po skazaniu za pobicie Jarek otrzymał decyzję odmowną. Nakazano mu opuszczenie Kanady po odbyciu kary. Zgodził się na to, uzgadniając ze swoją dziewczyną, że ta przyleci do niego do Londynu, gdzie miał wystarać się dla niej o pracę. Bo po tym wszystkim została zwolniona z pracy, a jej szef pozostał na swoim stanowisku z pensją trzystu tysięcy dolarów rocznie.
W innym kierunku, tego samego dnia odlatywał 15-letni Sam. Jego kierunek deportacji to Nowy Jork. Stawił się dobrowolnie na lotnisko w towarzystwie matki. Jego polskie korzenie sięgały do pradziadków. Dwaj z nich zamieszkiwali na polskich Kresach. W 1940 roku zostali zesłani, wraz z rodzicami i rodzeństwem, na Syberię, skąd dostali się do armii Andersa. Przeszli wojskowe przeszkolenie i odbyli z II Korpusem szlak do Palestyny. Tam, wraz z kilkuset innymi żołnierzami pochodzenia żydowskiego, zdezerterowali i zasilili oddziały partyzanckie walczące z Brytyjczykami, sprawującymi mandat Ligi Narodów nad tym terytorium. Po zakończeniu wojny i uzyskaniu niezależności przez Izrael, jako byli kombatanci, urządzili się dobrze, zakładając firmy handlowe. Ich dzieci zawarły związki małżeńskie, z których zrodziły się dzieci, m.in. ojciec i matka Sama.
Kiedy ci się pobrali, to już po roku zdecydowali się na osiedlenie w Stanach Zjednoczonych. Ojciec Sama zatrudniony został na stanowisku kierowniczym w filii firmy swojego ojca w Nowym Jorku. Tu urodził się Sam jako najmłodszy syn oraz dwie jego starsze siostry i brat. Wszyscy oni, przez urodzenie na terytorium Stanów, uzyskali automatycznie obywatelstwo amerykańskie. Sam nie pamiętał swojego ojca, bo kiedy miał dwa lata, związek jego rodziców się rozpadł. Ojciec, po śmierci swojego ojca, wrócił do Izraela i objął w posiadanie jego majątek i kierowanie całą firmą. Matka Sama została w Stanach, opiekując się czwórką dzieci. Ich ojciec nie skąpił pieniędzy na ich utrzymanie i wykształcenie.


Kiedy Sam miał dwanaście lat, jego matka poznała żydowskiego biznesmena, który przyleciał z Izraela do Nowego Jorku w interesach. Romans ten doprowadził do tego, że ona, nigdy nie mając obywatelstwa amerykańskiego, ale zachowując izraelskie, poleciała na stałe do Izraela i zamieszkała ze swoim nowym mężem. Sam został w Nowym Jorku pod opieką starszych sióstr (22 i 25 lat), które były już zamężne.


Po roku zdecydował, że musi odmienić swój los. Fizycznie rozwijał się normalnie, natomiast w psychice nastąpiło rozwarstwienie. W zakresie wiedzy ogólnej był nawet bardziej rozwinięty niż jego rówieśnicy, a w pewnej części swojego rozwoju był opóźniony o kilka lat. W tym czasie poznał przez Internet swojego rówieśnika zamieszkałego w Toronto. Pewnego dnia kupił bilet lotniczy i bez wiedzy matki i rodzeństwa poleciał do Toronto.
Rodzice kolegi natychmiast powiadomili o przybyciu tego niespodziewanego gościa jego matkę i rodzeństwo. Uzgodniono, że Sam pozostanie u nich w Kanadzie, tu będzie chodził do szkoły, a jego rodzice pokryją w pełni koszty pobytu Sama w tej żydowskiej rodzinie.
Po kilku tygodniach, na wyraźne żądanie Sama wystąpiono o uzyskanie przez niego statusu stałego rezydenta Kanady.


Proces trwał dwa lata. W końcu zapadła decyzja odmowna i polecono Samowi opuszczenie Kanady. Powiadomiona o tym jego matka przyleciała z Izraela do Toronto i tu dopilnowała, aby powrót jej syna do Nowego Jorku odbył się bez przeszkód. Miał zamieszkać ze swoim starszym, obecnie 22-letnim bratem, już usamodzielnionym, a rodzice Sama mieli nadal łożyć na utrzymanie tego "trudnego" dziecka, aż do jego usamodzielnienia się.
Tego samego wieczoru, trójka jakże różnych osób, o polsko brzmiących nazwiskach, odleciała z Toronto w różnych kierunkach globu ziemskiego.
Aleksander Łoś
Toronto

piątek, 29 czerwiec 2012 16:51

Cena

Napisane przez


Izabela EmbaloUsługi prawne nie są tanie, wie to prawie każdy. Często słyszę od naszych ziomków czy klientów, najczęściej przychodzących z innych firm, że konsultanci imigracyjni czy także adwokaci pobierają wysokie prowizje, "wyrywają dużą kasę" w potocznym słowa brzmieniu, ale jak to wygląda tak naprawdę? Rzeczywiście, nie wszyscy pośrednicy działają z uprawnieniami i etycznie, nie bronię tu wszelkiego rodzaju imigracyjnych oszustów, którzy świadomie krzywdzą imigrantów, jednak zależy mi na wyjaśnieniu wyceny spraw prawnych.


Oczywiście cena powinna być fair dla profesjonalisty i dla klienta, ale warto uświadomić sobie, co się składa na wycenę usługi prawnej.
Każda profesjonalna licencjonowana firma musi najpierw wiele wydać, by należycie obsłużyć klienta. Konsultant czy adwokat musi najpierw opłacić studia, egzaminy, biuro, personel, wymagane obowiązkowo materiały edukacyjne (seminaria), licencje, ubezpieczenie, nie wspominając już o reklamie, Internecie, telefonach, komórkach do użycia biznesowego czy podatkach. Sama licencja i koszt obowiązkowych szkoleń i ubezpieczenia to wydatek kilku tysięcy rocznie.


Ponadto sprawy imigracyjne niekiedy trwają rok, dwa lata lub dłużej. Jeśli rozbijemy cenę na czas pracy prawnego profesjonalisty, okaże się, że stawka nie jest aż tak wysoka. Nie jest też do końca prawda, że obsługa sprawy imigracyjnej to jedynie wypełnienie i złożenie podania. Sporo włożonego czasu, może nawet niedocenianego przez wielu klientów, to czas, jaki profesjonalista prawny przeznacza na prawne analizy, opracowanie strategii, argumentacji, dokumentacji czy chociażby wybór odpowiedniego programu.


Nie należy się zatem dziwić, że adwokaci czy konsultanci nie udzielają informacji i porad przez telefon czy elektronicznie. Niektórzy nawet tekstują obszerne pytania, oczekując porady. Po pierwsze, nie zawsze można ocenić sprawę i ją przeanalizować w krótkiej rozmowie czy e-mailu. Należy przeegzaminować dokumentację itp. Po drugie, każdy chciałby za swoją wiedzę i pracę być wynagrodzony, bo jeśli ktoś z Państwa poszedłby do pracy i nie otrzymał wynagrodzenia, nie będzie zadowolony, prawda? Jednak w przypadku profesjonalistów prawnych, najczęściej opłaty pobierane za konsultacje przeznaczane są na pokrycie kosztów biura, nie jest to nawet zarobek firmy. Mam nadzieję, że to jest teraz dla Państwa zrozumiałe.
Nasze biuro często udziela wstępnych informacji telefonicznie, choć muszę przyznać, że wiele osób docenia czas i wiedzę innych i od razu umawia się na konsultacje. Opłata za wstępną konsultację jest kredytowana, jeśli klient zatrudnia nas do pomocy imigracyjnej, a zatem dla naszych klientów jest ona praktycznie BEZPŁATNA.


Izabela Embalo MA, RCIC
Canadian Immigration Practitioner
Licencjonowany Doradca Prawa Imigracyjnego

piątek, 22 czerwiec 2012 11:53

DWIE WIZY IMIGRACYJNE DO OTWORZENIA BIZNESU W USA

Napisane przez


E2visaOtworzenie nowego biznesu w Stanach Zjednoczonych przez obcokrajowca to złożone przedsięwzięcie, którego sukces zależy między innymi od właściwych decyzji imigracyjnych. Przez decyzje imigracyjne rozumiemy nie tylko staranie się o stały pobyt (Zielona Karta), co często jest zamiarem docelowym inwestora, lecz przede wszystkim (ponieważ droga do Zielonej Karty jest długa i skomplikowana) sprawy związane z legalnym pobytem i możliwością pracy dla inwestora oraz otrzymaniem odpowiednich wiz umożliwiających pracę pracownikom, których przeniesienie może być warunkiem sukcesu biznesu na rynku amerykańskim.

      W dzisiejszej rzeczywistości imigracyjnej Stanów Zjednoczonych utrzymywanie legalnego statusu przez wszystkich związanych z taką operacją jest bardzo istotne, gdyż złamanie amerykańskiego prawa imigracyjnego ma daleko idące reperkusje, włącznie z całkowitym lub kilkuletnim zakazem wjazdu (tzw. inadmissibility) do tego kraju. W przypadku inwestora utrudniłoby to mu bardzo kontynuację działalności na tamtejszym rynku (przynajmniej do czasu załatwienia tzw. waiver of inadmissibility, co jest czasochłonne i co trzeba odnawiać co kilka lat) oraz skomplikowało (a w poważniejszych przypadkach wręcz uniemożliwiło) wystąpienie o Zieloną Kartę w przyszłości.

      Obywatele kanadyjscy mogą wykonać wiele kroków w kierunku "przygotowania gruntu" na otwarcie biznesu bez żadnej wizy, a obywatele krajów, które wymagają wizy, na wizie B1. Należy jednak być uważnym, gdyż ani w jednym, ani w drugim przypadku nie można pracować, to znaczy nie można wykonywać czynności, które wychodzą poza reprezentowanie zagranicznego biznesu na rynku amerykańskim (tj. reklama, prezentacje biznesowe, negocjowanie i podpisywanie kontraktów itp.).

      Dwie wizy najczęściej stosowane w celu otworzenia nowego biznesu w Stanach Zjednoczonych to wizy E2 (dla inwestorów) i L1 (dla przenoszenia pracowników przedsiębiorstw strukturalnie ze sobą powiązanych, z których jedno znajduje się w Stanach Zjednoczonych). Są to wizy umożliwiające pobyt w celu dokonania (a raczej sfinalizowania) wszystkich niezbędnych czynności związanych z otwarciem biznesu i potem legalną pracę w nim. Wiza E2 umożliwia pobyt i pracę obcokrajowcom pragnącym zainwestować własne środki i doświadczenie w otworzenie lub przejęcie już istniejącego biznesu. Wiza L1 umożliwia natomiast przenoszenie najpotrzebniejszych pracowników do pracy na określony czas – 7 lat w przypadku menedżerów i 5 lat w przypadku specjalistów.

      Wiza E2 jest jedną z najbardziej użytecznych i jednocześnie najmniej używanych amerykańskich wiz pracowniczych. Jest ona dostępna dla tych, którzy mają doświadczenie biznesowe, trochę kapitału i chcą przenieść lub rozszerzyć swój biznes na rynek amerykański. Mogą się o nią starać również ci, którzy chcą zainwestować w istniejące już biznesy amerykańskie. Wiza ta posiada tę przewagę nad innymi wizami pracowniczymi, że nie podlega wymogowi otrzymania oferty pracy od amerykańskiego pracodawcy. Jest ona idealna dla ludzi przedsiębiorczych, którzy nie chcą być uzależnieni od kaprysów pracodawców. Po rozpoczęciu działalności biznesowej to oni stają się pracodawcami w przeciwieństwie do bycia aplikantami o miejsca pracy. Wiza E2 nie jest również ograniczona czasowo na konkretną liczbę lat, jak inne wizy pracownicze. Czasem jest ona nazywana "nieoficjalną Zieloną Kartą" – aczkolwiek nie prowadzi bezpośrednio do stałego pobytu w Stanach Zjednoczonych, to praktycznie daje ten sam efekt, jako że można ją przedłużać tak długo, jak długo przedsiębiorstwo funkcjonuje na rynku amerykańskim.

      Jakie inne warunki trzeba spełniać, aby kwalifikować się na wizę E2? Po pierwsze, warunkiem otrzymania wizy E jest wymóg posiadania obywatelstwa kraju, który ma popisany odpowiedni traktat komercjalny ze Stanami Zjednoczonymi. I tak, Kanadyjczycy mogą ubiegać się o wizy w obu kategoriach, tj. dla handlowców i inwestorów. Polacy tylko dla inwestorów. Po drugie, należy udowodnić, że jest się w stanie skutecznie poprowadzić biznes w Stanach Zjednoczonych, to znaczy że ma się odpowiednie doświadczenie, kwalifikacje (co niekoniecznie oznacza posiadanie dyplomów i tytułów, aczkolwiek ten sposób udokumentowania kwalifikacji jest najłatwiejszy) i wystarczające środki finansowe na jego otwarcie. Po trzecie, należy wykazać, że przeznaczyło się i już ulokowało w Stanach Zjednoczonych odpowiednie fundusze niezbędne do rozpoczęcia biznesu oraz poczyniło większość kroków administracyjnych związanych z jego otworzeniem. Po czwarte, w przypadku przenoszonych pracowników, muszą oni mieć to samo obywatelstwo co inwestor.

      Ile trzeba zainwestować? Odpowiedź na to pytanie jest trudna, nie wiedząc, o jaki biznes chodzi, gdyż zależy to od rodzaju proponowanej działalności, lokalizacji biznesu, wymogów lokalnego rynku itp. Generalnie, im większy jest wymóg nakładu kapitału dla rozwoju lub sukcesu danego przedsięwzięcia, tym proporcjonalnie mniejsza jest wymagana suma do początkowego zainwestowania i, oczywiście, im mniej kapitału wymaga uruchomienie danego rodzaju przedsięwzięcia, tym mniej trzeba zainwestować.

      Dużą trudnością, którą napotykają drobni inwestorzy, jest przygotowanie realnego planu biznesowego. Jest to jeden z najważniejszych elementów nie tylko aplikacji o wizę, lecz również poprawnej oceny sensowności proponowanego przedsięwzięcia. Dla tych, którzy nie planują lub nie mogą zainwestować dużo, ważne jest również takie zaplanowanie inwestycji, aby wykorzystać posiadane środki, niekoniecznie w postaci gotówki. Wiza E2 jest dostępna również dla pracowników o tym samym obywatelstwie co posiadacze przynajmniej większości funduszu inwestycyjnego w biznesie.

      Najczęściej popełnianie błędy, które powodują, że aplikacje są odrzucane, to, poza ewidentnym brakiem kwalifikacji i doświadczenia, słaby plan biznesowy, złe udokumentowanie proponowanych inwestycji, niewystarczające przedstawienie kwalifikacji i doświadczenia osoby biznesmena oraz mało klarowna, niespójna i zła dokumentacja, nie będąca w stanie sprostać wymaganiom oficerów konsularnych, wyćwiczonych w wychwytywaniu "naciąganych" danych i nieracjonalnych konkluzji.

      Czym charakteryzuje się wiza L1? Po pierwsze, przedsiębiorstwo, do którego pracownik będzie przeniesiony, musi być strukturalnie powiązane z przedsiębiorstwem kanadyjskim. Po drugie, pracownicy, którzy mają uruchomić biznes w Stanach Zjednoczonych, muszą kwalifikować się do spełnienia tej funkcji, a zatem muszą to być menedżerowie lub pracownicy mający specjalistyczną wiedzę w zakresie funkcjonowania danej firmy. Po trzecie, biznes pozostawiony poza granicami Stanów Zjednoczonych musi w dalszym ciągu działać, a zatem musi pozostawić wystarczającą kadrę menedżerską i liczbę pracowników. Po czwarte, pracownicy przenoszeni do Stanów Zjednoczonych muszą wykazać, że pracowali dla macierzystej firmy zagranicznej przynajmniej przez rok w ciągu ostatnich trzech lat, jak również muszą oni otrzymać wynagrodzenie porównywalne do wynagrodzenia pracowników amerykańskich na podobnych stanowiskach w podobnych firmach.

      Niestety, wizy L1 są obwarowane wieloma ograniczeniami i aplikacje o nie poddane są ścisłej analizie przez oficerów imigracyjnych i konsularnych. Są one również ograniczone czasowo – nie można na nich przebywać dłużej niż 5-7 lat, w zależności czy jest się zatrudnionym jako menedżer, czy jako specjalista.

Janusz Puźniak

Barrister and Solicitor (Ontario, Canada)

Attorney at Law (Missouri and New York, USA)

905-890-2112

416-999-3023

Ostatnio zmieniany piątek, 22 czerwiec 2012 15:50
piątek, 22 czerwiec 2012 11:36

Opowieści z aresztu imigracyjnego: Za kółkiem

Napisane przez

W Kanadzie armia kierowców wielkich ciężarówek, zwanych z polska "trakowcami", systematycznie się powiększa, bowiem gros zaopatrzenia tak krajowego, jak i zagranicznego na kontynencie północnoamerykańskim, odbywa się właśnie w oparciu o transport drogowy. Kolejnictwo coraz bardziej spychane jest na margines. W południowym Ontario, a szczególnie w Wielkim Toronto jedną z dominujących grup w zawodzie kierowców ciężarówek są imigranci z Polski. Mają tutaj nawet dwie organizacje i dwa periodyki, w których sami piszą i które służą im radą i pomocą.

      Sytuacja Marka była specyficzna, bo pracował w tym zawodzie w Kanadzie nielegalnie. O pracujących nielegalnie polskich pracownikach budownictwa czy opiekunkach do dzieci chyba każdy w Toronto słyszał, ale żeby kierowca wielkiej ciężarówki? Jak to mogło być możliwe, przy dość ścisłej kontroli uprawnień w tym zawodzie i systematycznej kontroli policji? A jednak było to możliwe przez szereg lat. Ale zacznijmy od początku.

      Marek urodził się i mieszkał do trzynastego roku życia w kolebce "Solidarności" Gdańsku. Z kolei jego rodzice, wraz z trojgiem nastoletnich dzieci wyjechali do Stanów Zjednoczonych. Miała to być niby wizyta u dość już licznej rodziny, która przeniosła się za ocean. I faktycznie, pierwsze dwa tygodnie poświęcone były na odwiedziny krewnych w Nowym Jorku i New Jersey. Punktem wypadowym był dom brata matki Marka, który już od kilku lat mieszkał legalnie w Stanach. Już po dwóch tygodniach rodzice Marka podjęli decyzję o pozostaniu w Stanach. Najpierw był to pobyt nielegalny, ale już po dwóch latach rodzice wygrali loterię o zieloną kartę, czyli prawo stałego pobytu, i od tego czasu pobyt rodziny był już legalny. Po nich przybyli jeszcze dalsi krewni i też uzyskali zieloną kartę. Tak że kilkudziesięciu członków bliższej i dalszej rodziny Marka zamieszkuje w Stanach.

      On sam ukończył szkołę średnią, a równocześnie uzyskał zawodowe prawo jazdy. Bo amatorskie uzyskał dokładnie, kiedy ukończył piętnasty rok życia. Samochody pociągały go bardzo. W szesnastym roku życia już miał na własność używany pierwszy samochód.     Kupił go z własnych oszczędności, bo już od roku pracował w weekendy. Później pracował, rozwożąc towary do klientów. Poznał Nowy Jork jak własną kieszeń. Po uzyskaniu zawodowego prawa jazdy zatrudnił się jako kierowca wielkich ciężarówek. Przez kilka miesięcy jeździł jako zmiennik z drugim kierowcą, a później już zaczął jeździć sam. Przejechał Stany wzdłuż i wszerz wielokrotnie, poznał większość wielkich miast amerykańskich i pewnego dnia uznał, że to wszystko, a szczególnie ten kraj mu się nie podoba. Zdecydował wybrać się na północ.

      Bez problemu, bez jakiegokolwiek przewodnika przeszedł granicę na terenie rezerwatu indiańskiego w okolicach Ottawy. Widział nawet oświetlony mały punkt graniczny i kręcących się tam strażników, ale nikt mu nie przeszkadzał w przejściu leśną ścieżką do Kanady. Kpił z tych, którzy płacą ciężkie pieniądze za ich przemyt w jedną lub drugą stronę. A jednocześnie wiedział również o tym, że zawodowo przemytem przez granicę kanadyjsko-amerykańską trudnią się też polscy imigranci.

      W Kanadzie przebywał przez pięć lat. Najpierw nielegalnie, później legalnie, a jeszcze później ponownie nielegalnie. Przybył do Toronto, gdzie zamieszkał u poznanego na terenie Stanów kierowcy ciężarówki, z pochodzenia Polaka. On też załatwił mu pierwszą pracę. Na początek licencja amerykańska wystarczała. Po pewnym czasie Marek poradził się konsultanta imigracyjnego polskiego pochodzenia, co ma robić, aby zalegalizować swój pobyt w Kanadzie. Ten mu poradził, aby zwrócił się do władz imigracyjnych. I tak zrobił. W urzędzie imigracyjnym wypełnił jakieś dokumenty, wydano też mu jakiś dokument, który uprawniał go do starań o uzyskanie zezwolenia na pracę. Takie zezwolenie uzyskał, jak również uzyskał kanadyjskie zawodowe prawo jazdy.

      Już teraz zupełnie legalnie pracował jako kierowca ciężarówek. Przejeżdżał Kanadę wzdłuż i wszerz wielokrotnie, ale w końcu skoncentrował się na jedno-dwudniowych, niezbyt odległych trasach w granicach Ontario. Za każdy kurs otrzymywał czek na konkretną kwotę, zwykle czterysta dolarów. A że nie płacił żadnych podatków ani innych obciążeń, więc jego tygodniówka wynosiła zwykle 1200. Jak na dwudziestolatka to nieźle.

      Po dwóch latach pobytu w Kanadzie został poproszony do urzędu imigracyjnego, gdzie powiedziano mu, że jego starania o uzyskanie stałego pobytu w tym kraju zostały definitywnie załatwione odmownie. Wyznaczono mu dzień odlotu i urząd imigracyjny zakupił mu bilet lotniczy do Polski. Marek nie stawił się na lotnisku. Od tego czasu przebywał już w Kanadzie nielegalnie. Nic to nie zmieniło w jego trybie życia. Pracował i korzystał z życia.

      Był przystojnym, wysokim, ciemnoblond młodym mężczyzną. Miał pieniądze, dobrą pracę. Dziewczyny za nim szalały. Korzystał z tego powodzenia z umiarem. Mógł z łatwością załatwić sobie stały pobyt w Kanadzie tą drogą, czyli ożenić się z którąś gotową do tego, stałą mieszkanką Kanady. Jednak w tym młodzieńcu było sporo romantyzmu. Może był on wcieleniem nowego rzutu odkrywców Nowego Świata, może zawód, jaki wykonywał – kierowcy wielkich ciężarówek, porównywany do zawodu "kowboj" z pogranicza, kazał mu szukać prawdziwej miłości. Takiej nie znalazł i stąd stan niepewności i późniejsze kłopoty.

      Rodzice Marka, po wędrówkach po Stanach, osiedli w końcu na Florydzie. Mama, po uzyskaniu uprawnień lekarskich i podjęciu pracy anestezjologa, dawała oparcie finansowe i prestiż rodzinie. Ojciec zajmował się biznesem, w tym wymianą handlową na skalę hurtową między Stanami i Polską. Młodsza siostra kończyła medycynę, młodszy brat pracował i studiował biznes. Marek mógł bez problemu do nich wrócić, ale nie lubił Stanów, pokochał Kanadę. Po nielegalnym przekroczeniu granicy, już nigdy nie stanął nogą na terytorium Stanów. To do niego przyjeżdżali jego bliscy i dalsi krewni. Obwoził ich po najpiękniejszych zakątkach Kanady, czuł się tu gospodarzem.

      Cieszył się z wizyty siostry i brata, którzy przylecieli do niego z Florydy. Marek wynajmował ładne mieszkanie nad jeziorem Ontario. Po tygodniowym pobycie u niego rodzeństwo wyruszyło na drugi kraniec Kanady autobusem. Postanowili odbyć tę podróż, aby poczuć ogrom tego kraju. Mieli zamiar zakończyć swoją podróż w Vancouverze. Stamtąd siostra miała wracać samolotem do rodziców na Florydę, a brat miał lecieć na dalsze wakacje do Polski.

      Podróż ich się już prawie kończyła. Autobus zatrzymał się na ostatnim przystanku. Pasażerowie wyszli z autobusu, aby rozprostować kości. Siostra Marka stała tuż za autobusem odwrócona do niego tyłem. Kierowca autobusu gwałtownie cofnął, wykonując manewr zmierzający do przygotowania się do wyjazdu z parkingu. Autobus uderzył stojącą w martwym polu siostrę Marka i przejechał tylnym kołem po jej miednicy. Siostra kilka dni walczyła w szpitalu ze śmiercią. Po odzyskaniu przytomności leżała ciągle w szpitalu. Kiedy przyleciała tam jaj matka, brat wyleciał do Polski. Ale jeszcze przed tym policja rozpytywała go o to, gdzie był z siostrą przed wyjazdem z Toronto. Ten nie myśląc wiele powiedział, że byli u brata w Toronto, podając jego dane i adres.

      Po kilku dniach, kiedy Marek wyjeżdżał samochodem spod swojego mieszkania, został zatrzymany przez policjantów. Zapytali o jego dane i natychmiast oświadczyli mu, że jest aresztowany w związku z nielegalnym pobytem w Kanadzie. Policja z Kolumbii Brytyjskiej, po sprawdzeniu jego danych, przekazała informacje o nim policji torontońskiej. Marek został osadzony w areszcie imigracyjnym. Nie przejmował się tym za bardzo. Był wyznawcą teorii heglowskiej o wolności, której poczucie jest związane ze zrozumieniem konieczności. Był gotowy do wylotu do Polski. Wiedział, że nie ma szans na starania o wypuszczenie z aresztu po niestawieniu się do odlotu przed trzema laty. Wiedział, że po decyzji o deportacji nie ma szans na powrót do Kanady.

      Przygotował się wcześniej na taką ewentualność. Kupił mieszkanie w Gdańsku, miał solidne konto, zaaranżował przewóz kontenerem swojego jeepa do Polski, myślał już, gdzie podejmie studia z angielskim jako językiem wykładowym. Tygodniowy pobyt w areszcie przeżył pogodnie, bez stresów, a odlot z Kanady traktował jako normalną kolej rzeczy. Ten młody, pogodny człowiek zaczynał nowy rozdział życia w miejscu, z którego wybył przed jedenastoma laty.

Aleksander Łoś

Toronto

piątek, 22 czerwiec 2012 10:52

STUDIA, PRACA I IMIGRACJA DO KANADY

Napisane przez

      Kanadyjskie studia są bardzo atrakcyjne na międzynarodowym rynku pracy. Osoby wykształcone w Kanadzie są poszukiwanymi pracownikami, mówią płynnie po angielsku i ich dyplom jest konkurencyjny w kraju pochodzenia.

      Warto także wiedzieć, że obecnie kanadyjskie studia umożliwiają zatrudnienie w Kanadzie i otrzymanie pobytu stałego, ale pod warunkiem że wybierze się odpowiednią szkołę i program. Wiele instytucji edukacyjnych nie kwalifikuje się.

      Program dla absolwentów umożliwia stałą emigrację zagranicznym studentom-absolwentom raz ich rodzinom w relatywnie prosty sposób.

      Dlaczego warto zainwestować w studia w Kanadzie?

      - NIE MA OGRANICZENIA WIEKOWEGO,

      - STUDIA NIE SĄ RELATYWNIE DROGIE, A KOSZTY UTRZYMANIA STUDENTA W KANADZIE SĄ TAKŻE TAŃSZE W PORÓWNANIU DO INNYCH KRAJÓW ZACHODNICH,

      - ZALICZA SIĘ JUŻ PROGRAMY PÓŁWYŻSZE W COLLEGGE'ACH (dyplom studium zawodowego)

      - STUDENCI I ICH PARTNERZY MOGĄ W KANADZIE PRACOWAĆ

– KANDYDAT NIE MUSI TAKŻE POSŁUGIWAĆ SIĘ JĘZYKIEM ANGIELSKIM LUB FRANCUSKIM PŁYNNIE, PONIEWAŻ JEST MOŻLIWOŚĆ INTENSYWNEJ NAUKI JĘZYKA W KANADZIE,

      - STUDENT MOŻE PRZYJECHAĆ Z RODZINĄ, dzieci mogą uczęszczać do szkoły bez opłat, współmałżonkowie lub konkubenci otrzymują OTWARTE prawo pracy, co jest wielkim bonusem i przywilejem danym przez rząd Kanady.

      Kanadyjskie dyplomy są uznawane w wielu krajach świata, są konkurencyjne i atrakcyjne. Kanada posiada jeden z najlepszych systemów edukacyjnych na świecie. Nauczyciele są bardzo pomocni i przyjaźni, a nauka staje się przyjemnością. Wielu kanadyjskich absolwentów znajduje zatrudnienie nie tylko w Kanadzie, ale także w USA i firmach międzynarodowych.

      Absolwenci zagraniczni mają prawo ubiegania się o pobyt stały oraz kanadyjskie obywatelstwo po dwóch latach.

      Osoby, które imigrują po studiach w Kanadzie posiadają atrakcyjne zarobki, nie mają problemów z uzyskaniem licencji zawodowych, odnoszą duże sukcesy, łatwo integrują się. Wielu innych imigrantów bez kanadyjskiej edukacji całe życie pracuje na budowie lub przy sprzątaniu, pomimo że posiadają dobre zawody lub wyższe wykształcenie z Polski i innych krajów.

      Warto zatem zainwestować w siebie i swoją przyszłość!

      Uwaga! Studenci międzynarodowi – ABSOLWENCI – nieodpowiedni wybór szkoły/uczelni oraz programu może zaprzepaścić szanse na otrzymanie prawa pracy i stałej rezydencji w Kanadzie. Ważne jest, by wybrać akredytowaną – uznawaną przez urząd imigracyjny w programie CEC instytucję edukacyjną.

      Obywatele polscy, którzy są zainteresowani studiowaniem w Kanadzie powyżej 6 miesięcy, powinni wpierw wystąpić o specjalne zezwolenia -STUDY PERMIT. W Kanadzie nie można studiować bez tego pozwolenia. Aby uzyskać pozwolenie na studiowanie w Kanadzie, trzeba posiadać list AKCEPTACYJNY z instytucji edukacyjnej, potwierdzający przyjęcie. Student ma prawo pracować na terenie uczelni, a po 6 miesiącach od rozpoczęcia nauki ma prawo do otwartej autoryzacji pracy. Absolwentom przyznawane jest prawo pracy zaraz po zakończeniu studiów w Kanadzie. Obecnie posiadają szanse pozostania w Kanadzie. Współmałżonkowie mogą pracować na cały etat w dowolnych miejscach.

Izabela Embalo

Canadian Immigration Practitioner

Licencjonowany Doradca

Prawa Imigracyjnego

OSOBY ZAINTERESOWANE IMIGRACJĄ DO KANADY,

STUDIOWANIEM, WIZĄ PRACY, PRZEDŁUŻENIEM POBYTU, PROSIMY O KONTAKT Z NASZĄ KANCELARIĄ

TEL. 416 515 2022,

E-MAIL: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.

ZAPRASZAMY DO ODWIEDZENIA NASZEJ STRONY

INTERNETOWEJ:

WWW.EMIGRACJAKANADA.NET

piątek, 15 czerwiec 2012 11:22

Opcje dla małżonków i konkubentów

Napisane przez

Współmałżonków lub konkubentów można zasponsorować na terenie Kanady lub poza jej granicami. Wiele osób uważa, że zaraz po ślubie sponsorowani partnerzy otrzymują numerek socjalny, prawo do szkoły czy medyczne ubezpieczenie. Spotkałam także imigrantów, którzy nie przedłużyli swojego statusu w Kanadzie (wiza czasowego pobytu), uważając, że złożenie sprawy o pobyt stały zwalnia ich już z tego obowiązku. W taki właśnie sposób stracili czasowy pobyt i pozostali w Kanadzie nielegalnie, narażając się na aresztowanie czy w konsekwencji akcję deportacyjną. Należy pamiętać, że złożenie podania o emigrację nie jest zezwoleniem na rezydencję czasową w Kanadzie.

      Niestety, współmałżonkom/konkubentom nie przysługuje także automatycznie prawo do pracy, nie otrzymują na podstawie posiadania aktu małżeńskiego numerków do pracy, nie posiadają także rządowego ubezpieczenia medycznego. O takowe można dopiero się starać po wielu miesiącach i wtedy kiedy sponsorstwo i sprawa zostaje zaakceptowana przez władze imigracyjne.

      Możemy się zastanowić, czemu tak się dzieje? Dlaczego sponsorowana żona obywatela, płacącego podatki, nie jest uprzywilejowana? W mojej opinii, zwyczajnie rząd nie chce przyznawać benefitów, nie wiedząc jeszcze, czy sponsor spełnia wymogi i czy małżeństwo jest prawdziwe, zawarte z intencją posiadania rodziny i nie uzyskania kanadyjskiego pobytu stałego.

      Dopiero po zweryfikowaniu informacji i dokładnym przejrzeniu dokumentów, ewentualnie przepytaniu partnerów, urzędnik może zaakceptować sponsorstwo, również sprawę o pobyt i właśnie od tej akceptacji zależy przyznanie wszelkiego rodzaju przywilejów, takich jak ubezpieczenie rządowe lekarskie czy prawo do pracy.

      Sponsorowany partner musi jednak nadal oczekiwać na finał sprawy o nadanie statusu stałego rezydenta. Należy także wspomnieć, że czas rozpatrywania spraw małżeńskich na terenie Kanady znacznie się wydłużył, osoby zamieszkujące w dużych skupiskach miejskich, na przykład w Mississaudze, mogą oczekiwać na pobyt stały nawet dwa lata i dłużej.

      Zupełnie inaczej wygląda sprawa rozpatrywana poza Kanadą. W tych przypadkach decyzje w sprawie podań imigracyjnych przyznawane są przez biura imigracyjne ambasad kanadyjskich za granicą i sponsorowany małżonek/partner otrzymuje wszelkie przywileje na granicy kanadyjskiej w momencie przyznania stałego pobytu. Warto nadmienić, że sprawy małżeńskie rozpatruje się szybciej, są ona także priorytetowe. Istotną różnicą proceduralną jest brak możliwości apelacji pierwszego stopnia spraw prowadzonych na terenie Kanady.

Izabela Embalo

licencjonowany doradca imigracyjny

OSOBY ZAINTERESOWANE SPONSOROWANIEM BLISKICH DO KANADY PROSIMY O KONTAKT TEL: 416 515 2022, Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.

www.emigracjakanada.net

piątek, 15 czerwiec 2012 10:38

Opowieści z aresztu imigracyjnego: Ach te kobiety

Napisane przez

    Marek, pięćdziesięcioletni mężczyzna trafił do aresztu imigracyjnego pierwszy raz po wpadce w Niagara Falls. Syn konkubiny zgubił drogę i wjechał przez pomyłkę na drogę prowadzącą do Stanów. Odwrotu już nie było i myślał, że tak jak łatwo wjechał w jedną stronę, podobnie będzie w drugą. On nie miał problemów, bo był obywatelem Kanady, ale aktualny "pan" jego matki miał problemy. Przybył bowiem do Kanady mając wbitą do paszportu wizę turystyczną na trzy miesiące, a od wygaśnięcia jej ważności minęło już półtora roku. Został zatrzymany na granicy i odesłany do aresztu imigracyjnego.

      Kochająca go kobieta czuła się winna sytuacji, do jakiej doprowadził Marka jej syn. Zapłaciła doradcy imigracyjnemu tysiąc dolarów, dwa tysiące wpłaciła jako kaucję i po dwóch tygodniach od zatrzymania Marek był już wolny. Ale związek z tą panią nie utrzymał się długo.

      Marek, mimo już pewnego wieku, podobał się kobietom. Był to wysoki (185 cm.), przystojny mężczyzna. Zaprawa z młodych lat na gospodarstwie rodziców, później uprawiany sport w okresie szkoły (głównie koszykówka) i z kolei praca fizyczna spowodowały, że nie było na nim grama tłuszczu. Widoczne za to były wyraźnie dobrze wyrobione mięśnie. Nie były to mięśnie sztucznie wyrobione jak u kulturystów, lecz naturalna tężyzna fizyczna. Nadto, mimo braku formalnego wykształcenia, miał pewne wyrobienie towarzyskie. Lubił się bawić i kobiety w tym mu nie przeszkadzały, a wręcz odwrotnie.

      Marek już w czasach "polskich" obracał się głównie w kręgu kobiet. Oprócz żony miał cztery dorodne córy. Kiedy wylatywał z Polski jedna już była mężatką i miała rocznego synka. Obecnie już trzy były usamodzielnione, a tylko jedna, po maturze, podejmowała studia pedagogiczne i była ciągle na utrzymaniu rodziców. Marek posyłał żonie od czasu do czasu zarobione w Kanadzie pieniądze.

      Przyleciał do Kanady przed ponad trzema laty na zaproszenie męża swojej koleżanki. Pochodziła ona z tej samej wsi małopolskiej co Marek, a później była jego sąsiadką w miasteczku, w którym mieszkał. W Polsce była ona rozwiedziona z dwójką dzieci, które sama musiała utrzymywać. Często w tym domu była po prostu bieda. Marek i jego żona starali się pomóc tej trochę bezradnej kobiecie. Jej niedola się skończyła kiedy poznała swojego przyszłego męża, który, już będąc osiadły w Kanadzie, przyjechał na urlop do Polski. Znajomość zamieniła się w miłość, ożenek i ściągnięcie żony i jej dzieci do Kanady było tego konsekwencją. W dowód wdzięczności pan ten zaprosił Marka do siebie na urlop. W zasadzie od początku obie strony zakładały, że Marek zostanie trochę dłużej i sobie dorobi. I tak się stało.

      Marek szybko uzyskał pracę przy rozbiórkach i remontach domów. Właścicielem firmy był polski imigrant, który zatrudniał "na kasz" kilkunastu "nielegalnych", głównie Polaków, ale i Ukraińców. Marek pracował tam aż do pierwszego aresztowania, zarabiając 13 dolarów na godzinę, bez jakichkolwiek obciążeń. Mogło to się zakończyć tragicznie. Któregoś dnia, kiedy Marek stał na drabinie i przecinał piłą tarczową jakiś element na dachu domu, który był remontowany, piła ta wypadła mu z ręki i poczuł lekki ból w bicepsie lewej ręki. Jednak dopiero jak spojrzał na to miejsce zorientował się, że piła przecięła mu mięsień na długość około dziesięciu centymetrów. Mocno krwawiło. Zszedł szybko z drabiny i krzyknął o pomoc do kolegi Polaka. Ten krzyknął, że dzwoni po pogotowie. Marek odkrzyknął, aby tego nie robił, bo właśnie dzień wcześniej skończyła mu się ważność ubezpieczenia, które miał wykupione. Liczył się z tym, że wizyta w szpitalu kosztowałaby go sporo pieniędzy. Kolega szybko powiadomił właściciela firmy, który był obok w baraku. Ten przewiązał ranę, zalepił ją plastrem, dał koledze Marka swoją kartę ubezpieczenia (OHIP) i polecił mu zawieźć rannego do chirurga.

      Czekali w poczekalni dwie godziny. Rana nie krwawiła. W końcu chirurg polskiego pochodzenia przyjął Marka. Odkleił plaster i zszył ranę mówiąc, że chce widzieć Marka za tydzień, aby wyjąć szwy. Ten przeraził się tą perspektywą bo widział nie tylko nieporządek w tym gabinecie, ale zwyczajny brud, w tym niechlujne i brudne ubranie lekarza. Okazało się, że był to znajomy szefa firmy, któremu ten wykonywał jakieś prace remontowe. Tak więc Marek uzyskał pomoc bezpłatną. Po tygodniu przeprowadził sam na sobie operację zdjęcia szwów. Siedem, które wystawały, dały się wyjąć bez problemu. Ale z dwoma miał kłopot, bo wrosły w ciało. Wziął więc małe nożyczki do paznokci i ostrym końcem przeciął gojącą się ranę i wyjął te szwy. Mimo, że wydezynfekował nożyczki w spirytusie (sam się też trochę znieczulił wewnętrznie przed tą operacją), to jednak jeszcze przez kilka dni wyciskał z rany gromadzącą się ropę. W końcu wszystko się zrosło, choć pozostała długa i szeroka blizna. Wprawdzie lekarz zalecił Markowi aby przez co najmniej tydzień nie wykonywał pracy, ale ten miał swój rozum i nie utracił ani jednej dniówki. Miał świadomość, że musi się utrzymać, a zapasu pieniędzy wówczas (jak i przez pozostały okres pobytu w Kanadzie) nie miał.

      Już po zwolnieniu z aresztu Marek nie wrócił do prac remontowo-budowlanych. Była akurat wiosna. Z gazetowego ogłoszenia dowiedział się o możliwości pracy w firmie urządzającej i pielęgnującej ogrody. Właścicielka, z pochodzenia Polka, zatrudniła natychmiast przystojnego, silnego krajana. Mając doświadczenie w pracy na roli w Polsce, szybko nabrał doświadczenia w nowej pracy. Wkrótce stał się ekspertem w układaniu elementów trwałych (cegły, płytki, kamienie), trawy i urządzaniu klombów kwiatowych. Płacę miał wprawdzie trochę niższą, bo dziesięć dolarów na godzinę, ale właścicielka dbała też, aby nie opadł z sił, przywożąc mu raz dziennie do miejsc, gdzie pracował, posiłki. Obie strony były zadowolone.

      Do tego stopnia, że Marek miał zapewniony nie tylko dach nad głową na okres zimy, ale również ciepłe łóżko właścicielki firmy. W tym czasie pracował tylko dorywczo 1-2 dni w tygodniu przy pracach malarskich. Kiedy nadeszła wiosna to zapragnął wolności, bo jego pani starała się go trzymać krótko: z dala od kolegów i alkoholu, za którym Marek przepadał. Na pomoc przyszła kolejna kobieta.

      Ponownie Marek wyczytał w polskojęzycznym tygodniku, że poszukiwani są pracownicy w ogrodnictwie w okolicach Niagara Falls. Skojarzył to z możliwością pobycia częściej nad słynnym wodospadem, gdzie był tylko raz na początku swojej wizyty w Kanadzie. Kiedy zadzwonił pod podany numer odezwała się kobieta, która, po krótkim rozpytaniu Marka o jego status w Kanadzie i doświadczenie zawodowe poprosiła go, aby stawił się w poniedziałek z rana w umówionym miejscu w Hamilton ze zmianą bielizny i odzieży. Spotkali się w umówionym miejscu i czasie i Marek został zabrany i dowieziony samochodem przez właścicielkę do jej ogrodnictwa.

      Głównie uprawiała pomidory i ogórki: na sprzedaż w tunelach, według powszechnie stosowanej technologii, a za nimi, trochę grządek uprawianych było tradycyjnie, po polsku. Stamtąd pomidory i ogórki były dla właścicielki i jej pracowników. Bo głównie uprawa w tunelach polegała na wysadzaniu sadzonek na watę szklaną i doprowadzaniu do każdej sadzonki małym wężykiem wody wraz z rozcieńczonymi w niej nawozami. Z takich upraw pochodzą głównie pomidory i ogórki kupowane przez nas w sklepach. Tylko naiwni wierzą, że pochodzą one z gruntu, bo są reklamowane jako kanadyjskie, w odróżnieniu od tych "sztucznie pędzonych" z Kalifornii.

      Po kilku miesiącach pracy w tym ogrodnictwie (płaca 9 dolarów na godzinę, plus łóżko w baraku, plus dowolna konsumpcja pomidorów i ogórków) Marek pomyślał, że trzeba zabezpieczyć się na zimę. I znowu z ogłoszenia uzyskał pokój w suterenie u pewnej polskojęzycznej wdowy w pobliżu polskiego konsulatu w Toronto (350 dolarów miesięcznie), przy czym zapłacił z góry za dwa miesiące. Po zawarciu tej umowy i wrzuceniu ciuchów pojechał ponownie na swoją tygodniową "szychtę". Właścicielka prosiła go, aby został na weekend bo jest dużo pracy, ale on chciał nacieszyć się nowym mieszkaniem, zrobić pranie, spotkać kolegów, coś wypić, itd.

      Kiedy z rana w sobotę przechodził przez park (wypił już kilka piw i jedno miał jeszcze w torbie) został zatrzymany przez policjanta siedzącego w samochodzie. Marek na jego pytania odpowiadał, że nie zna angielskiego. Policjant wziął torbę Marka, trochę w niej pogrzebał i wydobył jakiś dokument pytając, czy nazwisko na nim jest nazwiskiem Marka. Ten potwierdził. Policjant powybijał coś na swoim komputerze samochodowym i już po chwili aresztował Marka za nielegalny pobyt w Kanadzie.

      Po kilku godzinach został on zabrany do aresztu imigracyjnego, skąd po dwutygodniowym pobycie (tak długo trwało biurokratyczne załatwianie biletu lotniczego na koszt kanadyjskiego podatnika) został on deportowany do Polski. Wracał z nadzieją szybkiego wyrwania się na nowe wojaże, bo dwie córki, które wyjechały z Polski z mężami do Irlandii uzyskały tam dobrą pracę i namawiały ojca, aby do nich dołączył.

                          Aleksander Łoś

Toronto

Ostatnio zmieniany piątek, 15 czerwiec 2012 10:42
piątek, 08 czerwiec 2012 11:26

Cyrkowiec

Napisane przez

Wołodia urodził się na Syberii, ale rodzice jego przenieśli się w ramach wędrówek ludów dawnego Związku Sowieckiego na wschodnią Ukrainę. Byli Rosjanami, ale po rozpadzie Sojuzu stali się obywatelami Ukrainy. Wołodia tam kończył szkołę podstawową i średnią z językiem wykładowym rosyjskim. Ten obywatel Ukrainy w ogóle nie czytał i nie mówił po ukraińsku.

      Już w szkole podstawowej zdradzał uzdolnienia sportowe, które rozwinął w szkole średniej. Uczestniczył w zawodach międzyszkolnych, często wygrywając nawet kilka konkurencji sportowych. Pociągu do nauki nie miał, ale do sportu tak. Mieszkał jednak w małym miasteczku, rodzice byli niezamożni, a więc o jakichś możliwościach sportu wyczynowego nie mógł nawet marzyć.

      Znalazł rozwiązanie poprzez zapisanie się do szkoły cyrkowej. Przeszedł pomyślnie egzaminy sprawnościowe i zaczął dwuletnie szkolenie, przy czym wybrał jako specjalizację akrobatykę. Po szkole znalazł pracę najpierw w małym, a później w większym cyrku, który objeżdżał wiele republik byłego Związku Sowieckiego, a nawet zahaczał o „Demoludy”.

W jego zespole pewnego razu znalazł się Polak, który obiecał Wołodi, po zakończeniu swojego kontraktu, załatwienie mu kontraktu w cyrku w Polsce. Dotrzymał słowa. Wołodia dostał zaproszenie i występował w Polsce przez kilka sezonów. Zimował w Jelinku pod Warszawą, gdzie mieści się polska szkoła cyrkowa. Nauczył się płynnie polskiego i dobrze wspomina ten okres w swoim życiu.

      Później występował w cyrku w Niemczech i tam został zauważony przez selekcjonera z Kanady. Dostał zaproszenie, angaż i zezwolenie na pracę w Kanadzie. Przyleciał do Toronto i został odebrany przez poznanego w Niemczech selekcjonera, który odwiózł go do taboru cyrkowego. Wołodia miał już obycie międzynarodowe, a więc zbyt dużego stresu nie odczuwał. Tym bardziej, że w zespole byli Rosjanie, Ukraińcy i Polacy, a wiec miał możliwość łatwego komunikowania się, bo angielskiego nie znał.

      Pracował głównie jako akrobata w zespołach kilkuosobowych. Był średniego wzrostu, ale nie miał wyglądu siłacza. W jego przedstawieniach raczej liczyła się technika niż siła. Oprócz tego pomagał przy innych numerach, zajmował się rozkładaniem i składaniem dekoracji, oraz rozkładaniem i składaniem całego taboru w odstępach przeciętnie co dwutygodniowych, bo taka była rotacja ich występów w poszczególnych miejscowościach. Występowali głównie w krytych halach drużyn hokejowych. Nadto Wołodia był kierowcą jednego z wozów taboru cyrkowego.

      Za te prace, wykonywane w sezonie siedem dni w tygodniu, otrzymywał wynagrodzenie tygodniowe 1500 dolarów, bez jakichkolwiek obciążeń. W sezonie nadto nie kosztowało go nic mieszkanie, bo mieszkał w wagonie cyrkowym. Sezon trwał zwykle sześć miesięcy. Jeździli po całej Kanadzie. Trwało to łącznie siedem lat.

      Na początku kolejnego sezonu Wołodia zwrócił się do kierownika cyrku o podwyżkę uważając, że za tę morderczą pracę należy mu się wyższe wynagrodzenie, tym bardziej, że kilku z jego kolegów miało wyższe niż on wynagrodzenie. Szef odmówił. Wówczas Wołodia porzucił pracę. Zarobione dotychczas pieniądze wystarczyły mu na przeżycie nawet kilku miesięcy bez pracy, nawet przy konieczności opłacenia połowy czynszu za wynajmowany wspólnie z kolegą pokój w Toronto. Wcześniej, w okresie zimowym, mieszkał w pokoiku w kanadyjskiej szkole cyrkowej w pobliżu Toronto.

Wołodia spędzał sporo czasu z kolegami, którzy tak jak on byli bez pracy. Rozmowy te często dotyczyły dalszych perspektyw pobytu w Kanadzie. W końcu nawiązali kontakt z rodzimym (tj. rosyjskim) gangiem, na którego zlecenie wykonali kilka usług, głównie polegających na przerzutach narkotyków.

      Kiedy pewnego dnia w trzech jechali w kierunku Niagara Falls celem odbioru trefnego towaru, zepsuł się im samochód. Kiedy stali przy drodze dzwoniąc po pomoc drogową nadjechał radiowóz policyjny. Policjant spytał o przyczynę postoju na poboczu drogi szybkiego ruchu. Po uzyskaniu odpowiedzi już zamierzał odjechać, ale powiedział, że tak dla porządku chce sprawdzić dokumenty trzech panów mówiących z wyraźnym rosyjskim akcentem. Zabrał okazane mu dokumenty do swojego radiowozu i po chwili wyszedł mówiąc, że dwaj panowie są wolni, jako że mieli status stałych rezydentów Kanady, a Wołodię on aresztuje, w związku z jego nielegalnym pobytem w Kanadzie.

      Okazało się, że tylko przez pierwsze trzy lata pobyt Wołodi w Kanadzie był legalny. Na tyle miał zezwolenie na pracę. Przed upływem tego terminu jego pracodawca nie zawracał sobie głowy z uzyskaniem przedłużenia zezwolenia u władz imigracyjnych i zatrudnienia. Ale, jak wspominał Wołodia, przed dwoma laty, w więc już w okresie, gdy wygasło jego zezwolenie na pracę, jechali z całym taborem przez Manitobę i zostali zatrzymani przez policję. Po sprawdzeniu dokumentów Wołodia mógł odjechać bez problemów. Widocznie tamtejsza policja nie miała połączeń komputerowych z centralnym rejestrem resortu imigracji, lub po prostu leniwy policjant nie sprawdził legalności pobytu Wołodi przy użyciu swojego łącza w radiowozie.

      Tym razem się nie udało. Wołodia został dowieziony do aresztu w Niagara Falls i tam został przesłuchany przez oficera imigracyjnego. Po kilku dniach został przewieziony do aresztu w Toronto. Już na początku podstawowym problemem był brak paszportu. Wołodia nie wiedział co się z nim stało. Swoje rzeczy miał rozrzucone w trzech miejscach: gdzieś w magazynku w szkole cyrkowej, gdzieś w kącie w taborze cyrkowym i część w wynajmowanym mieszkaniu. Oficer imigracyjny oświadczył mu, że bez paszportu nie będą się toczyły jakiekolwiek dalsze rozmowy, czy to na temat wypuszczenia Wołodni na wolność za kaucją, czy też zmierzające do wysłania go na Ukrainę.

      Wołodia zadzwonił do współlokatora prosząc go o dokładne przeszukanie jego rzeczy, celem odnalezienia paszportu. Po godzinie zadzwonił ponownie i kolega powiedział mu, że nie znalazł paszportu Wołodi. Wówczas Wołodia zwrócił się do oficera imigracyjnego z prośbą o zawiezienie go do dwóch dalszych miejsc, w których mógł znajdować się jego paszport. Początkowo nawet oficera imigracyjny jakby na to przystał, ale później zdecydowanie odmówił. Wybrano inną drogę. Zrobiono Wołodi zdjęcia, wypełnił on odpowiedni kwestionariusz, który został wysłany do konsulatu Ukrainy, celem wydania mu dokumentu podróży. Cała procedura trwała trzy tygodnie. Po tym jeszcze dwa tygodnie trwało załatwianie biletu lotniczego. Tak więc Wołodia przebywał w areszcie imigracyjnym około półtora miesiąca.

      Spokojnie znosił warunki pobytu w areszcie. Dużo spacerował w towarzystwie innych rosyjskojęzycznych aresztantów. Szczególnie ciekawe były dla niego opowieści tych, którzy niedawno przylecieli z Ukrainy do Kanady. Chciał się dowiedzieć, co go czeka po powrocie w rodzinne strony.

      Warunki bytowe w areszcie były niezłe, w porównaniu z tymi, jakie miał na wolności. O dziwo, kiedy wielu z aresztantów ćwiczyło tężyznę fizyczną, on w ogóle nie angażował się w gry zespołowe i nie ćwiczył indywidualnie. Zagłębił się on natomiast w lekturę książek. Znalazł w bibliotece aresztu kilka książek drukowanych w języku rosyjskim i spędzał większość czasu na czytaniu.

      Pobyt w areszcie dał mu możliwość zastanowienia się tak nad niedaleką przeszłością, jak i najbliższą przyszłością. W sumie uznał za dobre to, że poprzez aresztowanie przerwany został jego związek z działalnością przestępczą w Kanadzie. Znalazł się w tym kręgu z konieczności, bo nie miał pracy i utracił kontakt ze swoim dotychczasowym kręgiem znajomych. Miał też świadomość, że z uwagi na wiek jego kariera w cyrku się kończy. Perspektywy były marne również w związku z biedą panującą w jego kraju.

      Wracał jednak do czegoś trwałego. Bo część dochodów systematycznie wysyłał swoim rodzicom, którzy wybudowali za te pieniądze nowy dom. Mieszkali w nim i czekali na powrót Wołodi. Sami wprawdzie mieli marne emerytury, ale uważali, że ich syn, po doświadczeniach z tak wielu krajów, ma szansę na pracę w bliższej lub trochę dalszej okolicy.

Aleksander Łoś

Toronto

piątek, 08 czerwiec 2012 10:38

Łatwiej w Albercie

Napisane przez

albertaimmigrationWiele prowincji utworzyło swój własny imigracyjny program za zgodą rządu federalnego i dlatego zawsze warto sprawdzić, co może być korzystniejsze dla osób myślących o emigracji.

      Jak się okazuje, imigracja do prowincji daje możliwości tym, którzy nie mają praktycznie szans w prawie ogólnokrajowym - ważne jest, by osoby korzystające z programów prowincyjnych (Provincial Noinee Programs) miały intencje stałego osiedlenia się właśnie tam. W przeciwnym razie, podanie o stałą rezydencję zostanie odrzucone.

      A co proponuje imigrantom Alberta?

      Istnieje kilka kategorii - możliwości ubiegania się. Każdy program ma określone wymogi:

      •Sponsorowanie przez pracodawcę - pracownicy wykwalifikowani.

      W przypadku braku odpowiednich pracowników, osoby, które posiadają oferty pracy, mogą ubiegać się o pobyt stały. Pracodawcy muszą spełnić warunki prawne i zabezpieczyć pracownikowi odpowiednie wynagrodzenie. Pracownik musi posiadać doświadczenie w odpowiedniej klasie zawodowej oraz licencje - uprawnienia zawodowe w prowincji, jeśli są one wymagane.

      •Studenci zagraniczni - absolwenci.

      Osoby, które ukończyły w Albercie kolegia zawodowe lub uniwersytet, a obecnie pracują przez co najmniej 6 miesięcy, posiadając prawo pracy jako absolwenci wykonujący staż pracy, mogą ubiegać się o pobyt stały w programie prowincyjnym. Warto zwrócić uwagę, że w prawie federalnym-ogólnokrajowym istnieje specjalny program dla absolwentów, ale mogą oni ubiegać się o pobyt dopiero po dwóch latach. Jeśli skorzystają z programu prowincji, podanie o pobyt stały może być już złożone po pół roku.

      •Program dla osób mniej wykwalifikowanych (semi skilled workers).

      Alberta przyjmuje kandydatów, którzy nie posiadają wyuczonych profesji i pracują w hotelarstwie, turystyce, gastronomii, na przykład: sprzątaczki hotelowe (room attendants), recepcjoniści (front desk clerks), kelnerzy etc. Ciekawostką programu jest, że władze imigracyjne wymagają od kandydata znajomości języka angielskiego, skończenia szkoły średniej. Jeśli kandydat na pobyt stały nie zna angielskiego, pracodawca jest ZOBOWIĄZANY opłacić kurs językowy w Albercie.

      •Prowincja przyjmuje także długodystansowych kierowców samochodów ciężarowych (haul truck drivers), ale kierowca musi mieć uprawnienia zawodowe i zaaprobowanego pracodawcę.

      •Dodatkową grupą przyjmowanych do Alberty imigrantów są inżynierowie, projektanci (compulsory trades) oraz inżynierowie z doświadczeniem zawodowym w prowincji.

      •Istniała możliwość sprowadzenia bliskiego krewnego, na przykład brata lub siostrzeńca. Pragram jest obecnie zawieszony z powodu zbyt wielu złożonych aplikacji. Kanadyjski sponsor oraz jego krewny musieli spełnić odpowiednie warunki, na przykład kanadyjscy sponsorzy-krewni musieli udokumentować dwuletnią rezydencję na terenie prowincji przed złożeniem aplikacji imigracyjnej. Warto sprawdzać, czy program zostanie przywrócony w najbliższym czasie.

      •Szanse mają także rolnicy, wymagana jest od nich jednak niebagatelna suma pół miliona dolarów oraz doświadczenie rolnicze.

      Programy prowincyjne ulegają ciągłym zmianom według swoich lokalnych potrzeb ekonomiczno-społecznych, przed zdecydowaniem się na jakikolwiek program zalecam, by skontaktować się z prowincyjnym specjalistą imigracyjnym, ewentualnie bezpośrednio z biurem rządu prowincji w celu uzyskania jak najbardziej aktualnych informacji.

      Osoby zainteresowane imigracja, prosimy o kontakt,

Izabela Embalo

Licencjonowany Doradca

Prawa Imigracyjnego

416 515 2022, Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.  

www.emigracjakanada.net

Ostatnio zmieniany sobota, 09 czerwiec 2012 09:11
piątek, 01 czerwiec 2012 10:30

Ucieczka od gehenny

Napisane przez

  Podobieństwo ich było znaczne, ale jakże różnie wyglądały ich twarze. Nie chodzi o różnicę wieku, bo to jest naturalne między matką i córką, ale stopień spustoszenia w wyglądzie matki. Dziewczynka musiała mieć około ośmiu-dziewięciu lat, a jej matka około trzydziestu kilku, a wyglądała co najmniej o dziesięć lat starzej.

      Tamara była Rosjanką, ale zamieszkałą na Ukrainie, na pograniczu kulturowo-językowym społeczności rosyjskiej i ukraińskiej. Ojciec jej zmarł, kiedy miała tyle lat co obecnie jej córeczka. Śmierć sobie wybrał szybką: został przejechany przez pociąg na niestrzeżonym przejeździe, kiedy wracał późnym wieczorem pijany z pracy. Tamara wychowywana więc była przez matkę. Harując doprowadziła jednak do tego, że córka ukończyła studia filologiczne. Po tym Tamara została zatrudniona w bibliotece miejskiej i po kilku latach awansowała na kierowniczkę tej biblioteki.

      Ale przed tym jeszcze poznała swojego przyszłego męża – Ukraińca. Przyszedł okres rozpadu Związku Sowieckiego i usamodzielniania się Ukrainy. Tamara coraz częściej słyszała żądania wyniesienia się tam, gdzie jej miejsce, tj. do Rosji. Włączyła się do tego rodzina męża, a on, coraz bardziej zaglądający do kieliszka, zaczął ją systematycznie bić. Uciekła od niego i po kilku miesiącach byli po rozwodzie.

      Po roku poznała Miszę, Żyda ukraińskiego. Pobrali się, a kiedy nastąpiło rozluźnienie granicy, wyjechali do Izraela. Już tam była część rodziny męża Tamary. Nie byli oni zachwyceni faktem, że wziął on sobie za żonę Rosjankę, a nie Żydówkę. Sytuacja się zaogniła, kiedy Tamara zaszła w ciążę. Wiadomo, z matki nie-Żydówki dziecko nie będzie uznane za żydowskie. Mąż zaczął ją bić, i to w taki sposób, aby uszkodzić płód, aby dziecko nie urodziło się żywe. Ale mimo tego Tamara urodziła zdrową dziewczynkę. Mąż, tkwiący silnie w środowisku żydowsko-rosyjsko-ukraińskim, zaczął systematycznie pić alkohol, zażywał narkotyki i okładał żonę. Tamara uciekła od niego, kiedy zbił kwilące w nocy dziecko. Nie znała języka hebrajskiego i nie miała nikogo z rodziny w pobliżu. Ale dostała dach nad głową w schronisku rządowym. Mieszkała tam z dzieckiem przez kilka miesięcy. Tam wystarano się jej o pracę. Zaczęła sprzątać domy bogatszych Żydówek, które za marne grosze wyciskały z Tamary ostatnie poty. Dostała pokoik z kuchenką w subsydiowanym przez rząd domu.

      Całą miłość Tamara przelała na swoją córeczkę, Jesikę (taka była pisownia jej imienia). Rozwijała się nadzwyczaj dobrze. Dopilnowana przez matkę, uczyła się świetnie, tak że przeskoczyła w ciągu roku dwie klasy. Rosła na piękną dziewczynę. Jedynie to, co ją trochę szpeciło, to nakładające się na siebie zęby. Przy pewnej terapii można by tę wadę usunąć, ale wymagało to pieniędzy, których Tamara nie miała. Natychmiast, kiedy znalazła się w areszcie imigracyjnym, pytała, czy będzie miała opiekę dentystyczną. Nie myślała o sobie, ale o poprawie uzębienia córeczki.

      Ciężka praca przy sprzątaniu wielu domów spowodowała, że ta ładna kobieta zamieniła się w przedwcześnie starzejącego się chudzielca. Odrosty na głowie wskazywały, że ta kobieta była już zupełnie siwa. Jej psychika też uległa zachwianiu. Została sama na świecie. Matka jej przed rokiem umarła na Ukrainie. Nie widziała jej dziesięć lat, od momentu wyjazdu do Izraela, i nie mogła pojechać na jej pogrzeb urządzony przez młodszą siostrę matki, która też po kilku miesiącach zmarła.

      Mimo wielu problemów Tamara mogłaby żyć w Izraelu. Ale mieszkała w tym samym miasteczku co jej były mąż i ojciec jej córeczki. Były obie systematycznie prześladowane przez niego: wyzywane i bite. Wyzywane też były przez rodzinę byłego męża. Była dla tych, w większości degeneratów alkoholowo-narkotycznych, wyrzutem. Ta gojka jakoś sobie radziła, choć żyła w ubóstwie. Ojciec oczywiście nie płacił jakichkolwiek alimentów na dziecko. Czasami tylko uzyskiwała trochę pomocy z opieki społecznej.

      Najbardziej bolało ją cierpienie jej córeczki. Wracała często do domu płacząca, pobita. Dzieci żydowskie były okrutne dla nie swojej, nie-Żydówki, której ojciec był wprawdzie Żydem, ale matka nie. Dzieci te już od małego w domach rodzinnych miały wmawiane, że są lepsze od tych innych, gojów, Palestyńczyków, że tylko oni są przez Boga traktowani jako naród wybrany. Dzieci są często bezkrytyczne wobec tego, co mówią im dorośli, a tym bardziej rodzice czy dziadkowie. Tak więc, z im bardziej ortodoksyjnej rodziny dane dziecko pochodziło, tym bardziej było przekonane o swojej wyjątkowości. To tak, jakby urodzenie się Żydem dawało szlachectwo. Tamara i jej córka odczuwały to przez lata, to poniżenie, tę niechęć, te żądania wyniesienia się z "ziemi obiecanej", przeznaczonej tylko dla wybranych.

      Tamara zaczęła rozmyślać o ucieczce z tej okrutnej dla niej ziemi. Powrotu do domu rodzinnego nie miała, bo on już nie istniał. Wiedziała też, że na Ukrainie może zastać tylko nędzę i brak perspektyw. Wybrała Kanadę. Kraj ten, tak na Ukrainie, jak i w Izraelu, jest uważany za krainę szczęścia, wolności, tolerancji, perspektyw dla każdego. Nie miała tu rodziny. Jedynym kontaktem był pewien znajomy z jej miasteczka na Ukrainie, który mieszkał w Toronto. Miała do niego telefon. Na co jednak najbardziej liczyła, to na pomoc koleżanki z lat szkolnych, która mieszkała w Nowym Jorku. Tamara nie brała pod uwagę, że koleżanka ta mieszka wszak w innym kraju i zakres jej pomocy mógł być ograniczony.

      Kiedy stanęła w torontońskim porcie lotniczym, poczuła się wyzwolona z tego poniżenia i poniewierki, która była już za nią. Była to jednak tylko chwila. Została skierowana na przesłuchanie i oficer imigracyjny najpierw się domyślił, a później dokładnie dowiedział od Tamary, że jej zamiarem nie jest tylko zwiedzenie Kanady i powrót do domu, ale że pragnie ona tutaj szukać schronienia. Została zatrzymana i odesłana wraz z córką do aresztu imigracyjnego.

      Tutaj zaczęła się dla niej gehenna. Wszystko było obce, jakby nieprzyjazne, trudne do pokonania. Zabrano od niej wszystko, choć niewiele tego miała. W odróżnieniu od innych trafiających do aresztu Rosjanek czy Ukrainek obwieszonych złotem, Tamara nie miała w ogóle biżuterii. Mimo że skarżyła się na zdrowie, nie miała żadnych lekarstw. Na to jej nie było stać.

      Najtrudniejszym problemem był fakt, że nie znała języka. Dopiero sprowadzony tłumacz trochę rozjaśnił te mroki, które przed nią się ścieliły. Rzeczy jej zostały przeszukane. Stwierdzono, że posiada wiele dokumentów. Część z nich pochodziła jeszcze z Ukrainy, a pozostałe, dotyczące jej i córeczki, pochodziły z Izraela.

      Większość z nich stanowiły dowody walki, jaką toczyła Tamara z jej byłym mężem i jego rodziną. Stanowiły one jakby wiano Tamary na nową drogę. Bo jeśli trafią na biurko oficera imigracyjnego z odrobiną uczuć ludzkich, to będą one ewidentnym świadectwem, że ta kobieta wymaga pomocy. Kraj, do którego sprowadził ją jej były mąż, był dla niej piekłem na ziemi.

      Orzecznictwo sądowe w Kanadzie jest dość bogate w precedensy, które rozbudowują pojęcie uciekiniera do takich przypadków jak Tamary. Nie chodzi w tym wypadku o ucieczkę związaną z problemami politycznymi, ale z problemami rodzinnymi i strachem przed znęcaniem się przez byłego męża, przy czym brak było realnej pomocy ze strony aparatu państwowego. Bo uboga nie-Żydówka niewiele mogła wobec środowiska żydowskiego w jego własnym kraju.

      Droga do uzyskania statusu stałego rezydenta Kanady była dla Tamary długa i nasłana wieloma niespodziankami. Na drugi dzień została wysłana na kontynuację przesłuchania do urzędu imigracyjnego w terminalu, do którego przybyła. Stamtąd została zwolniona na wolność, pod warunkiem, że będzie się zgłaszała na kolejne przesłuchania do urzędu imigracyjnego.

      W ciągu jednego dnia pobytu w areszcie, od przebywających tam od dłuższego czasu ukraińskich prostytutek, które też przybyły z Izraela, ale z dużymi kontami dolarowymi, dowiedziała się, że może uzyskać dach nad głową nieodpłatnie w schroniskach. Dostała od nich adresy. Cały jej majątek stanowiło 200 dolarów amerykańskich. Część tej kwoty znalazła się w kieszeni sikhijskiego taksówkarza, który odwiózł ją pod wskazany adres.

      W Tamarę wstąpiły jakby nowe siły. Poczuła, że już po pierwszej wygranej walce, kolejne przeszkody też zdoła pokonać. W schronisku przyjęto ją życzliwie. Znała trochę te warunki życia z okresu pobytu z małą córeczką w podobnym w Izraelu. Dostała ładny pokój i zasiłek pieniężny na wyżywienie.

      Już na drugi dzień spotkała się z pracownicą socjalną mówiącą po rosyjsku. Ona miała stanowić przez najbliższe miesiące dla Tamary łączność z tym nowym dla niej światem. Córeczka skierowana została do pobliskiej szkoły. To ona już wkrótce zastąpiła pracownicę socjalną jako tłumacz i przewodnik dla matki, która przeszła gehennę, aby jej ukochane dziecko nie czuło się "podczłowiekiem".

Aleksander Łoś

Toronto

Wszelkie prawa zastrzeżone @Goniec Inc.
Design © Newspaper Website Design Triton Pro. All rights reserved.