farolwebad1

A+ A A-
Prawo imigracyjne

Prawo imigracyjne

idnianmodelTen okołotrzydziestoletni przybysz z Indii mógłby być modelem, czy to wojownika sikhijskiego, czy aktorem grającym niezwykle przystojnego kochanka w jednym z kilkuset corocznie kręconych romansów w wytwórniach indyjskich. Był sikhem i mieszkał w jednym z miasteczek Pendżabu. Jego czerwony turban odcinał się wyraźnie od smagłej twarzy i kruczoczarnego zarostu. Był on od dziesięciu lat żonaty i miał parkę dzieci. Z zawodu był kierowcą.


Przed kilkoma laty wywędrował do Kanady wraz ze swoją rodziną jego starszy brat, który został do tego zachęcony przez wuja, który przybył tu przed nim kilka lat wcześniej. Tamtego też ktoś namówił i pomógł w zasiedleniu się. Trudno dociec, kto był pierwszy w tym ciągu rodzinnych powiązań, które spowodowały, że tak z tej rodziny, jak i szeregu innych spora część młodzieży sikhijskiej rozjechała się po świecie. To podobnie jak z polskimi góralami, którzy podążali za ocean w nadziei na lepsze życie, zachęcani przez tych, którzy przybyli tu wcześniej i dość dobrze dawali sobie radę.


Kiedy jednak przed obywatelami Polski po zmianach ustrojowych zamknięto prawie granicę Kanady, to z Indii, Pakistanu czy Chin ciągną ciurkiem obywatele tych krajów, a w zasadzie całymi rzekami. Sikhowie indyjscy skarżą się w swoich wnioskach o przyznanie im statusu uciekiniera politycznego, że rząd indyjski nie pozwolił im utworzyć samodzielnego Kalistanu, że Hindusi patrzą na nich krzywo i przed laty nawet doszło między nimi do krwawej jatki. Ale było to przed laty.


W kolejnych latach premierem Indii został sikh, a wojsko i policja tego kraju jest zdominowana przez ludzi w turbanach, którzy stanowią tylko 2 proc. populacji w tym ponad miliardowym kraju. Mimo to władze imigracyjne Kanady masowo akceptują tych przybyszy, ale trzeba też powiedzieć, że wielu z nich jest zawracanych wobec ogromu kłamstw, których wysłuchują ciągle z ich ust kanadyjscy oficerowie imigracyjni.
Ten negatywny stereotyp zadziałał w przypadku Gurnama. Przybył do Kanady, wraz ze swoją żoną, w pierwsze odwiedziny, na zaproszenie swojego starszego brata, który miał tu już status stałego rezydenta. Na lotnisku torontońskim został odesłany wraz z żoną na dokładniejsze przesłuchanie do oficera imigracyjnego. Ten już miał przybić stemple wizowe do paszportów, ale jeszcze postanowił zadzwonić do brata Gurnama, aby upewnić się, czy oczekuje on na niego. Faktycznie, zgłosił się brat tego przybysza. Oficer imigracyjny zapytał, czy oczekuje on na przybycie swojego brata. Ten odpowiedział, że tak. Wówczas oficer imigracyjny zapytał, jak ma na imię jego brat. Wówczas usłyszał jakieś imię indyjskie. Poprosił o powtórzenie i usłyszał tę samą odpowiedź. Podziękował i rozłączył się, a Gurnama i jego żonę zatrzymał i odesłał do aresztu imigracyjnego.
Kiedy Gurnam znalazł się w areszcie, natychmiast po zakwaterowaniu zadzwonił do brata, pytając o przyczynę takiego potraktowania go w Kanadzie. Brat też był zdziwiony. Gurnam zapytał się jeszcze, co brat powiedział oficerowi na lotnisku, że ten natychmiast podjął decyzję o aresztowaniu. Wówczas brat Gurnama powiedział, że pytał o imię przybysza i brat podał to imię. Okazało się, że podał on nie oficjalne imię Gurnama, które widniało w paszporcie, ale jakieś zdrobnienie, którego używano w rodzinie, w domu, nieoficjalnie. Nałykany łgarstwami od innych przybyszy z tego regionu, oficer imigracyjny uznał, że ma do czynienia z kolejną próbą oszustwa.


Gurnam (i jego żona, na żeńskim oddziale) przebywał w areszcie ponad miesiąc. Kolejne próby uwolnienia go za kaucją nie dawały pozytywnego rezultatu. Początkowy raport oficera imigracyjnego kazał kolejnym oficerom i sędziom imigracyjnym patrzeć na niego jako na oszusta.
Po miesiącu Gurnam poczuł się źle. Poprosił o wizytę u lekarza. Ten z początku zlekceważył ten sygnał. Kiedy Gurnam poczuł się gorzej, po dwóch tygodniach lekarz nakazał umieścić go w izolatce i dokonać gruntownych badań, w tym prześwietlenia płuc. Badania te wykazały, że Gurnam ma początkowe stadium gruźlicy. Kiedy mu o tym powiedziano, był zdumiony, bo wszak jako dziecko był zaszczepiony przeciw gruźlicy. Okazało się, że szczepionka nic nie pomogła wobec faktu pozostawania przez dwa tygodnie z osobnikiem, który był siewcą zarazków gruźlicy.
Był to przybysz z Chin, a konkretnie z Tybetu. Przebywał w areszcie imigracyjnym dokładnie siedemnaście dni, do czasu, aż został zwolniony za kaucją. Pochodząc z prześladowanego rejonu zagarniętego i rządzonego przez reżim komunistycznych Chin, wzbudzał z miejsca współczucie i dano mu możliwość starań o status uciekiniera politycznego w Kanadzie, bez badania stanu jego zdrowia. Ile osób, tak w areszcie, jak i poza nim, pozarażał do czasu ustalenia, że to on zaraził Gurnama, trudno powiedzieć. Faktem jest, że w tym samym pokoju zamieszkiwał również innych sikh i jego też umieszczono w izolatce i poddano gruntownym badaniom i okazało się, że on, mimo że był co najmniej dwa razy starszy od Gurnama i schorowany, to nie został zarażony gruźlicą.


Gurnama natychmiast przewieziono na oddział przeciwgruźliczy jednego ze szpitali torontońskich. Tam czekała go kilkumiesięczna kuracja kosztująca ponad tysiąc dolarów dziennie. Wszystko to na koszt kanadyjskiego podatnika, bo będąc aresztantem, Gurnam nie ponosił jakichkolwiek kosztów swojego pobytu w Kanadzie. Dodać należy, że jeśli będzie na tyle sprytny, to może jeszcze wytoczyć rządowi kanadyjskiemu proces sądowy o znaczną sumę odszkodowania za narażenie go na utratę zdrowia, cierpienia itd., wobec umieszczenia go w jednym pokoju w areszcie imigracyjnym z niezbadanym pod względem zdrowia człowiekiem.


Oddział przeciwgruźliczy, w którym znalazł się Gurnam, przypominał trochę kategorią swoich pacjentów populację aresztu imigracyjnego. Dominowali w nim przybysze z Azji: Indii, Pakistanu i Chin. Było sporo Murzynów tak z Karaibów, jak i z Afryki, było kilku potomków dumnych Inków, Majów czy Azteków z Ameryki Południowej. Jedynym białym był przybysz z Rosji. Na tym jednym oddziale byli oczywiście i mężczyźni, i kobiety. Wszyscy ci pacjenci byli nowymi imigrantami. Nie było na tym oddziale ani jednej osoby urodzonej w Kanadzie. Ale tylko Gurnam był aresztantem imigracyjnym. Pozostali byli tu "z wolności", czyli przeszli już sito wstępnych przesłuchań i zostali wstępnie dopuszczeni do dalszych starań o uzyskanie statusu stałego rezydenta Kanady, lub też, niektórzy z nich, już taki status uzyskali. I to z aktywną gruźlicą. Świadczy to ewidentnie o zaniedbaniach w kontroli medycznej, bądź w krajach, z których ci nowi przybysze uzyskali zgodę na przybycie do Kanady, lub też już tu, w Kanadzie.
Ale nie ma się czemu dziwić. Wszak ci kandydaci na imigrantów są badani przez "zaufanych" lekarzy w swoich rodzinnych krajach. Pewien sikh z całą szczerością powiedział, że kraj jego jest przeżarty łapówkarstwem i korupcją. Opisał sytuację, w jakiej się sam znalazł, kiedy przyleciał na pierwszą wizytę do Indii, po wyjeździe przed laty z tego kraju. Na lotnisku kontroler powiedział mu, że czegoś mu brakuje w dokumentach. Kiedy ten oświadczył, że jest obywatelem Kanady i ma wszystkie niezbędne dokumenty, został zapytany, ile przywiózł ze sobą pieniędzy. Przybysz udzielił zgodnej z prawdą odpowiedzi. Został poproszony o pokazanie tych pieniędzy. Wówczas kontroler wyjął z pliku kanadyjską studolarówkę i schował ją do swojej kieszeni. Z kolei oddał paszporty kanadyjskie przybyszowi i jego żonie i oświadczył, że teraz wszystko jest w porządku. Przybysz pogodził się z losem i wiedział nadto, że ten skorumpowany urzędnik graniczny mógł tak otwarcie kpić sobie z przepisów "największej demokracji świata", bo uzyskaną dolą dzielił się ze swoim zwierzchnikiem, a ten ze swoim, aż do samej góry. Tenże sikh z troską też mówił o tym, że w Indiach można za łapówki otrzymać każde świadectwo, jakie się chce, i to z autentycznie istniejących wyższych uczelni. Powiedział też, że wielu przybyszy z Indii, legitymując się takimi dokumentami, nostryfikuje dyplomy i uzyskuje intratne stanowiska rządowe w Kanadzie.


Wróćmy jednak do Gurnama. Przebywając na oddziale przeciwgruźliczym, wystąpił, przy pomocy agenta imigracyjnego zaangażowanego przez jego brata, o zmianę jego statusu z turysty na uciekiniera politycznego. Tak więc, mimo pewnego radykalizmu w postępowaniu, oficer imigracyjny na lotnisku miał dobre wyczucie co do faktycznych zamiarów Gurnama i jego żony. Teraz Gurnam posługiwał się dodatkowym argumentem zarażenia go na terenie Kanady gruźlicą, w staraniach o prawo pozostania w tym kraju. To spowodowało, że jeszcze kilka miesięcy po zwolnieniu go ze szpitala przebywał w areszcie, aż w końcu zapadła ostateczna decyzja o jego wydaleniu wraz z żoną.


Jego prawie dziesięciomiesięczny pobyt w Kanadzie zakończył się niepowodzeniem. Ale tysiące jego ziomków, powołując się na bzdurne argumenty, ale z naiwnością akceptowane przez władze imigracyjne, corocznie powiększa getta sikhijskie na terenie Kanady.
Aleksander Łoś
Toronto

piątek, 17 sierpień 2012 15:11

Imigracja: Zmiana nazwiska w Ontario

Napisane przez

Izabela Embalo
Osoby zawierające związek małżeński nie muszą dokonywać formalnej, legalnej zmiany nazwiska w prowincji Ontario, co oznacza otrzymanie nowego, zmienionego dokumentu aktu urodzenia.


Po zawarciu związku małżeńskiego, bez wprowadzenia zmian na dokumencie aktu urodzenia, można prawnie posługiwać się nazwiskiem współmałżonka. Niektórzy wybierają opcję używania dwóch nazwisk (hyphenated last name).
Ponadto wystarczy okazać się prawidłowym aktem małżeństwa, by dokonać zmian na kanadyjskich dokumentach tożsamości: numerek socjalny (SIN), karty bankowe, prawo jazdy, karta ubezpieczenia zdrowotnego OHIP).


Większość osób korzysta z tej prawnej możliwości, gdyż jest ona dogodna, osoba zmieniająca nazwisko nie musi wypełniać i składać żadnych podań, w dodatku można także powrócić bez większych komplikacji do poprzedniego nazwiska, np. w sytuacji rozwodu.
Nie ma obowiązkowych opłat dla osób zmieniających nazwisko po współmałżonku na podstawie aktu małżeńskiego. Dokumenty ze zmienionym nazwiskiem można otrzymać w terminie 4 – 6 tygodni.


W przypadku podań imigracyjnych, warto zmienić nazwisko w paszporcie oraz innych dokumentach tożsamości przed uzyskaniem wizy stałego pobytu. Urząd imigracyjny wyda wówczas kartę rezydenta z nazwiskiem preferowanym (współmałżonka).
Jednak w przypadku formalnej procedury zmiany nazwiska (bez zawarcia małżeństwa), o jaką mogą wystąpić osoby powyżej 16. roku życia, które rezydują od roku w Ontario, wnioskodawca otrzyma specjalny certyfikat zmiany nazwiska oraz nowy akt urodzenia (jeśli osoba urodziła się w Ontario).


Osoby urodzone poza naszą prowincją lub poza Kanadą, by formalnie zmienić nazwisko, powinny złożyć specjalny wniosek o wydanie zmienionego aktu urodzenia do odpowiednich instytucji prowincji lub innego kraju na podstawie certyfikatu wydanego w Ontario. Procedura wymaga zazwyczaj niewielkich opłat administracyjnych (w zależności od wydającej dokument instytucji).
Osoby zainteresowane procedurą formalnej zmiany nazwiska mogą kontaktować się z Office of the Registrar General, tel. 1 800 4612165 lub w Toronto 416 325 8305.

 

Izabela Embalo
Licencjonowany Doradca 
Prawa Imigracyjnego
Commissioner of Oath
UWAGA! Oferujemy również usługi notarialne (Commission of Oath)
OSOBY ZAINTERESOWANE IMIGRACJĄ DO KANADY PROSIMT O KONTAKT:
416-515-2022, Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript." style="margin: 0px; padding: 0px; border: 0px; outline: 0px; vertical-align: baseline; background-color: transparent; text-decoration: none; ">Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
ZAPRASZAMY DO ODWIEDZENIA NASZEJ STRONY:
www.emigracjakanada.net

piątek, 10 sierpień 2012 11:39

opowieści z aresztu imigracyjnego: Z dawnej Polski

Napisane przez

Nie tylko w starszym, polskim pokoleniu pozostały dobre wspomnienia po dawnych ziemiach Rzeczypospolitej. Ta świadomość tkwi również wśród obecnych mieszkańcach tych ziem, czyli Ukraińcach i Białorusinach. W odróżnieniu od Litwinów, zdecydowanie nastawionych nacjonalistycznie i często wrogo do Polski, pozostali często wyrażają dobre opinie o czasach przedwojennych, kiedy znaleźli się w granicach odrodzonej Rzeczpospolitej. Szczególnie kiedy wspominają czasy sowieckie, to czasy "polskie" wypadają w ich opinii znacznie korzystniej.
Pewnego dnia na lotnisku torontońskim stawiły się dwie panie: matka i córka. Po matce widać było ciągle dawną urodę, a córka, około 40-letnia kobieta, była prawdziwą "krasawicą". Pochodziły z Tarnopola, czyli jak to określiła starsza pani "z dawnej Polski". Mówiła trochę po polsku, ze śpiewnym kresowym akcentem, ale jej ojczystym językiem był ukraiński.


Matka dzieliła się chętnie dobrymi wspomnieniami, przekazanymi jej przez rodziców i ich rówieśników, z czasów wspólnej z Polską państwowości. Jej rodzina bardzo ucierpiała w czasach sowieckich, kilku członków rodziny zmarło z głodu, wyczerpania, chorób, których nikt nie leczył, bo nie było lekarstw. Część rodziny znalazła się na wschodzie, albo wywiezieni przez Sowietów, albo sami uciekając przed Niemcami.
Rodzice Marii poznali się w Ufie na Uralu, gdzie pracowali w fabryce zbrojeniowej. Później jej ojciec został powołany do wojska w ostatniej fazie wojny, z której nigdy nie wrócił. Ale tuż przed jego wyjazdem poczęta została Maria. Jej matka podążała za frontem, aż dotarła do rodzinnego Tarnopola. Tu odszukała jakichś krewnych, którzy przeżyli wojnę, tu urodziła córeczkę, której dała na imię Maria. Została ona, mimo agresywnej sowietyzacji, do końca życia wierną wyznaniu unickiemu, czyli prawosławiu uznającemu zwierzchnictwo Watykanu.
Sama wychowywała córkę, która wyrastała na piękną pannę. I oto pewnego dnia ta wychuchana córka przyprowadziła do domu kawalera, który poprosił o jej rękę. Matce też ten młodzian się podobał. Kiedy zapytała o jego imię i nazwisko, to natychmiast zrozumiała, że będą kłopoty. Było to tak imię, jak i nazwisko typowo żydowskie. Maria, mimo perswazji matki, nie zmieniła swojego zdania i wyszła za mąż za ukochanego.
Okazał się ona dobrym, zaradnym człowiekiem. Swojego pochodzenia nie eksponował i był ateistą. Uchował się dzięki temu, że wraz z rodzicami i rodzeństwem, jeszcze przed wkroczeniem Niemców, wyjechali do Kazachstanu, a po zakończeniu wojny cała rodzina wróciła do Tarnopola.
Ze związku tego urodziła się córeczka, dali jej na imię Tania, która odziedziczyła po matce urodę. Była nawet jeszcze piękniejsza, tak więc, kiedy dorosła i poszła na studia, miała wokół siebie krąg wielbicieli. Wybrankiem jej został inżynier, kilka lat od niej starszy, który już się usamodzielnił, tak więc państwo młodzi nie musieli koczować u jednych lub drugich rodziców.
Ale tuż po tym nastąpiły zmiany ustrojowe. Stary porządek się walił, a co do nowego nie było jasnych perspektyw. Mąż Marii wydobył wówczas swoje dokumenty i zdecydował, że lepsze warunki cała rodzina będzie miała w Izraelu. I znowu, syn Tani został poczęty jeszcze w Tarnopolu, ale urodził się już w Izraelu. Mieszkali razem w Tel Awiwie. Na początku było ciężko, ale potem jakoś się ułożyło.
Po dziesięciu latach pobytu w Izraelu zmarł mąż Marii. Mimo, początkowo, braku znajomości języka, dzięki swojej zaradności, dość dobrze zabezpieczył rodzinę. Mąż Tani też dostosował się do nowych warunków. Ich syn po ukończeniu szkoły średniej musiał odbyć trzyletnią, obowiązkową służbę wojskową. W tym czasie rozpadł się związek małżeński Tani. Jej mąż, po śmierci teścia, poczuł się panem sytuacji i się rozpił i roztrwonił częściowo zgromadzony majątek. Tania miała dość. Nawiązała kontakt z koleżanką, która osiedliła się w Kanadzie, i na jej zaproszenie przyleciała wraz z synem na rekonesans.


Już po kilku tygodniach zamieszkiwania w North York w Toronto wiedziała, że tu jest jej miejsce i z niego się nie ruszy. To nie tylko rozpad związku z mężem, ale trzy lata bojaźni o życie syna, odczuwana odrębność od osiadłych Żydów, szczególnie wobec braku związków religijnych z nimi, spowodowały, że Tania rozpoczęła kilkuletnią walkę o pozostanie na stałe w Kanadzie. Najłatwiej byłoby, przy jej urodzie, załatwić to przez związek małżeński ze stałym rezydentem Kanady, ale ona była ciągle mężatką. Wprawdzie złożyła wniosek rozwodowy, ale mąż tworzył trudności, deklarując poprawę i chęć kontynuacji ich związku. Tania postanowiła wyzwolić się od wszelkiej bojaźni, konfliktów, niepewności.
I dopięła swego. Wynajęła adwokata, poświęcając na jego gażę ostatnie pieniądze, które zostały jej po ojcu. Adwokat tak zgrabnie poprowadził jej sprawę, że wraz synem dostali oni prawo stałego pobytu w Kanadzie. Syn już po pół roku tutaj pobytu rozpoczął studia na York University. Studiował biznes i był już na ostatnim roku, kiedy matka z babcią wylatywały do Izraela.
Ostatnim bowiem poważnym problemem Tani był los jej matki. Po śmierci swojego męża prowadziła ona dom Tani i jej rodziny. Kiedy została sama, korzystając z emerytury po mężu i mając jeszcze oszczędności z okresu, kiedy mąż żył, nie miała problemów finansowych. Ale Tania pragnęła mieć matkę przy sobie. Zaprosiła ją do odwiedzenia Kanady. I tutaj ponownie rozpoczęła walkę, tym razem o prawo stałego pobytu matki przy niej.
Niestety, nie miała już środków finansowych na dobrego adwokata. Powierzyła sprawę tańszemu agentowi imigracyjnemu i ten nie dał sobie rady z tą sprawą. Zaistniała też okoliczność negatywna po stronie Tani. Ona nie miała przez jakiś czas pracy, korzystała z zasiłków, a później, kiedy już pracę uzyskała, to była ona nie na tyle dobrze płatna, aby według kalkulacji oficera imigracyjnego, mogła sama utrzymać swoją matkę. Tak więc, po dwóch latach walki i pobytu matki u niej Tania musiała przyjąć do wiadomości, że jej matka musi opuścić Kanadę. Nie chciała dopuścić do tego, aby matka była aresztowana i pod przymusem odstawiona na lotnisko.


Kupiła dwa bilety do Tel Awiwu, spakowała matkę i razem z nią przybyła na lotnisko. W roztargnieniu zapomniała leków i ciśnieniomierza matki. W ostatniej chwili zadzwoniła do koleżanki, która jej odwiozła na lotnisko, aby pojechała szybko do ich mieszkania i przywiozła zapomniane rzeczy. Udało się. Obie, po sprawdzeniu przez oficerów bezpieczeństwa El Al, udały się w drogę powrotną do Izraela: matka jako deportowana, a córka dla jej bezpieczeństwa i załatwienia spraw życiowych starszej matki, która, mimo wieloletniego pobytu w Izraelu, języka hebrajskiego się nie nauczyła. Nie czuła ona związku z tym krajem. Nie była Żydówką, chodziła do kościoła unickiego w Tel Awiwie. Tania leciała z matką, aby głównie usadowić ją w pokoju w domu spokojnej starości. Emerytura Marii powinna była wystarczać na opłacenie pobytu w tym domu.
Plany Tani sięgały dalej. Teraz już była mądrzejsza. Wiedziała, że będąc jedynym dzieckiem swojej matki, która była wdową, miała duże szanse uzyskać zgodę od władz imigracyjnym Kanady na sprowadzenie matki do siebie. Tania dostała też lepiej płatną pracę. Syn jej już kończył studia. Nadto jej serdeczna koleżanka deklarowała pomoc, gdyby trzeba było złożyć się na sponsorstwo dla Marii.
Tak więc dwie eleganckie panie urodzone w Tarnopolu i mające sentymentalne wspomnienia z tego miasta, leciały w przymusową podróż do Izraela z nadzieją, że po roku Maria już na stałe przyleci do Tani. Wiedziała też ona, że Tania, po zarzekaniu się, że nie zwiąże się łatwo z mężczyzną, aby nie być od niego uzależnioną, poznała pana w swoim wieku, bez obciążeń, kawalera, dobrze sytuowanego, który poważnie się nią interesował, a i ona, co zaobserwowała Maria, "odtajała" i była gotowa na nowy rozdział swojego życia.


Aleksander Łoś
Toronto

piątek, 10 sierpień 2012 09:45

Po latach

Napisane przez

Izabela EmbaloMagda nie widziała swojego ojca przez kilka lat, była jeszcze dość małą dziewczynką, kiedy ich trudna sytuacja materialna zmusiła ojca do emigracji. Jakimś sposobem udało mu się zdobyć kanadyjską turystyczną wizę wjazdową, zapłacił komuś za zaproszenie, nie znając nawet zapraszającej osoby, i tak pozostał za oceanem latami. Do Polski nie podróżował, ponieważ nigdy nie uregulował swojego statusu w Kanadzie.

Gdyby opuścił Kanadę, może nigdy by do niej nie mógł ponownie wrócić, dlatego że złamał kanadyjskie prawo, bał się zaryzykować. Z pracy ojca w Kanadzie rodzina jakoś egzystowała, więc wszyscy doceniali jego poświęcenie i ciężki emigracyjny los.
Zniesienie wiz dla polskich obywateli dało Magdzie szansę odwiedzin ojca. Naradzali się, jak to najlepiej zrobić, by nie ujawniać nielegalnego zamieszkania taty w Kanadzie. Nie posiadali tam żadnych krewnych, więc wspólnie doszli do wniosku, że Magda przyleci jedynie jako turystka w celu zwiedzenia Toronto i jego okolic. Ojciec wykupił jej bilet na trzy miesiące, zarezerwowano hotel na dwa tygodnie, niezmierna była ich radość na myśl o spotkaniu po latach.


Na lotnisku zatrzymali Magdę urzędnicy. Od razu nie spodobało się oficerowi to, że młoda Polka prosi o wizę pobytu czasowego na trzy miesiące. Wzbudziło to wielkie podejrzenie intencji nielegalnego zatrudnienia. Młoda dziewczyna, która praktycznie nic nie zostawiła w Polsce – nie studiuje, nie ma dobrej pracy, męża, dzieci, w dodatku posiada dość skromne oszczędności jak na trzymiesięczny pobyt turystyczny. Nie przekonała urzędnika co do celów wizyty, no bo jak się jedzie na wakacje turystycznie do jakiegoś kraju, to zazwyczaj na 1–2 tygodnie... W dodatku w Kanadzie nikt z jej bliskich krewnych nie zamieszkuje. Natychmiast Magdę aresztowano. Dziewczyna, zupełnie zaskoczona sytuacją, spędziła kilka dni w areszcie. Jej ojciec szukał osoby, która wystawiłaby za Magdę kaucję, ponieważ bez kaucji uwolnienie nie było możliwe, ale nikt ze znajomych nie chciał poręczyć, w grę wchodziło 5000 dolarów. Ponadto, jak wytłumaczyłby się poręczyciel z tego, że zakłada za Magdę kaucję, skoro na granicy oświadczyła ona, że nikogo w Kanadzie nie zna.


Po kilku dniach Magda odleciała z aresztu imigracyjnego do Polski, podpisała dobrowolną zgodę na opuszczenie Kanady. Nigdy się z ojcem nie widziała, nawet przez chwilę. Obawiali się nawet rozmawiać przez telefon, ktoś im podpowiedział, że rozmowy są tam nagrywane. Przebywający bez ważnego statusu ojciec nie odwiedził nawet córki w imigracyjnym więzieniu, obawiał się deportacji.

piątek, 03 sierpień 2012 16:14

Opowieści z aresztu imigracyjnego: Ucieczki i powroty

Napisane przez

Ta siedząca przed gabinetem lekarskim młoda, 23-letnia kobieta, cierpiała nie tylko fizycznie, ale głównie psychicznie. Jej ładna buzia była cała w czerwonych wypryskach. Był to efekt jakiegoś schorzenia wewnętrznego, które objawiało się wypryskami na całym ciele, ale głównie na twarzy. Wcześniej już była badana przez tego samego lekarza, którzy przepisał jej maść, ale Tania jej nie wykupiła, bo nie miała czterdziestu dolarów na ten lek.

Bo wszystko to działo się w kanadyjskim areszcie imigracyjnym. W czasie drugiej wizyty lekarz polecił pielęgniarce, aby dała Tani zestaw leków, które miały być powtarzane przez kolejne dni. Wcześniej schorzenie to mogło być usunięte przez oddziaływanie zewnętrzne maścią, a wobec braku zastosowania tej terapii musiała być zastosowana ostrzejsza, mniej korzystna dla organizmu, ale za to skuteczna i prowadzona na koszt podatnika kanadyjskiego. Skąd ta ładna, zgrabna kobieta znalazła się w tej trudnej dla niej sytuacji?


Pochodziła z małego miasteczka koło Kijowa. Była Ukrainką, ale zruszczoną. Nie mówiła w ogóle po ukraińsku ani nie czuła jakiegoś silnego związku ze swoim krajem rodzinnym. Raczej, mimo młodego wieku i upływu pewnego okresu od usamodzielnienie się Ukrainy, po rozpadzie Związku Sowieckiego, czuła silniejsze związki z kulturą i obyczajami rosyjskimi niż ukraińskimi. Ale w areszcie zarejestrowana była jako Ukrainka, bo i paszport tego kraju posłużył jej do dostania się do Kanady.


Ale prześledźmy kilka lat z dość krótkiego, ale już dość bogatego życiorysu Tani. Była jedynym dzieckiem jej rodziców, którzy rozwiedli się, kiedy miała pięć lat. Po dalszych pięciu latach matka jej wyszła ponownie za mąż, a po dalszych pięciu Tania została zgwałcona przez pijanego ojczyma. Powtarzało się to jeszcze kilkakrotnie, i to chyba w końcu za wiedzą matki Tani.
Po dwóch latach Tania uciekła z domu. Znalazła się w kręgu podobnych do niej dziewcząt, które szybko wprowadziły ją w nowy nurt życia. Sprzedawała się, aby żyć. Szczęśliwie nie spotkało jej nic bardzo złego w tym okresie, poza kilkoma przypadkami pobicia przez klientów i przez "opiekuna", który traktował ją jak swoją własność i korzystał z jej usług seksualnych, kiedy chciał. Oczywiście gros dochodów z nierządu trafiało do rąk tegoż opiekuna.
Po roku Tania została namówiona przez trochę starszą koleżankę po fachu do ucieczki i spróbowania szczęścia w Polsce. Myślały o znalezieniu porządnej pracy, czy to w szklarniach, czy przy pracach domowych. Kiedy jednak znalazły się na terenie Polski, szybko zostały odkryte przez rodzimych alfonsów. Trafiły obie w ręce jednego z nich, który nawet zachowywał się wobec nich dość przyzwoicie. Traktował to profesjonalnie. Grupę trzech kobiet (dodatkowo jeszcze jedną Rumunkę) wywoził codziennie w pobliże szosy warszawsko-katowickiej i tam świadczyły one usługi według cennika. Podział dochodu też był dość uczciwy: po pięćdziesiąt procent. To już stawiało Tanię, jak i pozostałe dziewczęta, finansowo na nogi.
Pracowała w tym zespole przez jeden sezon letnio-jesienny. Zimą dochody były marniejsze, choć opiekun starał się znajdować swoim podopiecznym klientów w ich ciepłych domach. W kolejnym sezonie Tania została wymieniona na Bułgarkę i znalazła się w zespole innego opiekuna. Tym razem jej partnerkami była Rumunka i Rosjanka. Tania w tym zespole grała rolę jakby jeszcze nastolatki, bo i fizycznie nie dorównywała dojrzałym i dobrze rozwiniętym koleżankom, a i doświadczenie w zawodzie też miała z nich najkrótsze. Jednak nie narzekała na brak powodzenia. Różni byli klienci: jedni wybierali bardziej biuściaste jej koleżanki, a inni gustowali w jej młodzieńczej figurze. Pracowała w tym zespole cały sezon.


Z kolei w następnym została sprzedana nabywcy z Niemiec. Był to Turek – właściciel taniego domu publicznego w Hamburgu. Mieścił się on nie w ekskluzywnym St. Paulo, ale w dzielnicy portowej, gdzie swoje potrzeby seksualne załatwiali głównie wygłodzeni marynarze różnej maści. Tania nie narzekała na złe traktowanie. Twierdziła, że opowieści niektórych dziewcząt o porwaniach, trzymaniu jakby w więzieniu może się zdarzają, ale to zupełny margines. Każda z jej współtowarzyszek życia wiedziała, w jakim celu jest zatrudniana i gdzie jest jej miejsce. Po kilku miesiącach intensywnej pracy Tania miała dość i postanowiła wrócić do ojczyzny. Dowiedziała się nadto, że jej ojczym zapił się na śmierć i jej matka jest sama.
Wróciła do swojego zapyziałego miasteczka. Wydało się jej jeszcze biedniejsze niż przed kilkoma laty, kiedy je opuszczała. Wróciła wprawdzie z jakby złą sławą (choć nikt nie wiedział dokładnie o uprawianiu przez nią prostytucji w Polsce i w Niemczech), ale też uzyskała status osoby raczej dobrze sytuowanej. Niejeden próbował uzyskać od niej pożyczkę, niejeden też próbował zawrzeć z nią bliższą znajomość z propozycją małżeństwa włącznie. Tania jednak była ostrożna. Jej ziomkowie płci odmiennej wydali się jej jeszcze mniej atrakcyjni niż w jej czasach szkolnych, a większość z nich piła w nadmiarze.


Tania wyremontowała mieszkanie matki, kupiła meble, nowy telewizor i zaczęła rozglądać się za normalną pracą.
Było to prawie niemożliwe wobec 30-proc. bezrobocia. W końcu jednak uzyskała pracę sprzedawczyni. Spodobała się właścicielowi sklepu, który przejął na własność były sklep państwowy. Miał on wpływy i pozycję w miasteczku. Był żonaty i miał dwoje dzieci, ale już po tygodniu zaczął czynić Tani niedwuznaczne propozycje. Oganiała się przez miesiąc, aż w końcu uległa. Pracowała i była kochanką właściciela sklepu przez kilka miesięcy. Rzecz stała się publiczną tajemnicą. Matka czyniła jej wyrzuty. Mimo szczególnej pozycji w sklepie, to jednak dochody Tani nie były zbyt duże w porównaniu z tymi, które uzyskiwała wcześniej, wykonując inny zawód. Zaczęło jej brzydnąć życie w tych warunkach. Przyschły trochę w pamięci problemy z pobytem w Polsce i Niemczech i "dusza rwała się do wolności". Chociaż Tania przyrzekła sobie, że już nie będzie wykonywała zawodu prostytutki.


Postanowiła dokonać skoku przez Atlantyk. Odświeżyła znajomość z koleżanką z czasów szkolnych, która wysłała jej list zapraszający. Tania załatwiła sobie nowy paszport i wizę kanadyjską i pewnego dnia wylądowała na lotnisku torontońskim. Koleżanka przywitała ją serdecznie. Ugościła, pokazała okolice, wzięła na kilka spotkań towarzyskich. Tania dostała wizę na dwa miesiące. Ale już po kilku dniach pobytu oświadczyła koleżance, że nie ma zamiaru wracać do kraju. Opisała jej warunki życia w ich rodzinnym miasteczku i koleżanka zadeklarowała pomoc Tani. Ta opowiedziała częściowo koleżance o dotychczasowych swoich losach, nie ukrywając, że trudniła się przez pewien czas prostytucją. Oświadczyła jednak, że nie chciałaby wracać do tego zawodu.


Powstał problem załatwienia pracy dla Tani. Koleżanka jej uzyskała w Kanadzie dyplom masażystki i pracowała w swoim zawodzie. Rozejrzała się wokoło i poleciła Tanię w jednym z gabinetów masażu. Tania została przyjęta na próbę. Już po pierwszym dniu pracy zorientowała się, że jest to gabinet masażu erotycznego. Klientami byli głównie mężczyźni, którzy przychodzili tam dla relaksu. Tania wyraziła zgodę na wykonywanie tej pracy. Wydawało się, że wszystko ułoży się pomyślnie.
Po dwóch miesiącach jednak na gabinet, w którym pracowała Tania, został dokonany nalot policyjny. Wylegitymowane zostały wszystkie pracownice i będący wówczas w gabinecie dwaj klienci. Okazało się, że kilka dni wcześniej do gabinetu nasłany został agent policyjny, który skorzystał w pełni z usług erotycznych gabinetu. Tak więc policja działała bez pudła, organizując akcję nakrycia właścicielki na gorącym uczynku świadczenia niedozwolonych prawem usług.


Tania została aresztowana, kiedy wyszło na jaw, że przebywa nielegalnie w Kanadzie. Prawie nic nie rozumiała po angielsku. Jedynym jej kontaktem ze światem była koleżanka, która jak mogła ją pocieszała, ale cóż mogła zrobić. Tania kilkakrotnie stawała przed sędzią imigracyjnym, który ciągle odmawiał wypuszczenia jej na wolność za kaucją. Rozważała możliwość starania się o pobyt stały w oparciu o przepisy o uciekinierach, ale dość szybko straciła nadzieję na możliwość stałego pozostania w Kanadzie.
Po kilku dniach leczenia wypryski na twarzy zeszły, twarz uzyskała dawną gładkość, wróciło też lepsze samopoczucie i pragnienie powrotu do domu rodzinnego. Wracała do matki na wschodnią Ukrainę z nadzieją, że jeszcze nie wszystko stracone, że znajdzie gdzieś swoje miejsce, choć nie wiązała tego z miejscem swojego urodzenia.


Aleksander Łoś
Toronto

piątek, 03 sierpień 2012 00:08

Jedyna szansa

Napisane przez

Izabela EmbaloIstnieje tendencja wśród polskich emigrantów, by przybywać do Kanady i dopiero potem myśleć o rozwiązaniu problemu imigracyjnego – otrzymaniu wizy pracy czy pobytu. Jednak na terenie Kanady można skorzystać tylko z nielicznych programów – podania o łączenie rodzin, azylu czy humanitarnego.


Program humanitarny (nie mylić z azylem), z którego skorzystało wiele osób w trudnych sytuacjach imigracyjnych, bardzo często już nieposiadających ważnego statusu imigracyjnego, jest dość popularnym rozwiązaniem, zwłaszcza dla osób, które w Kanadzie się zasiedziały. Osoby te pokazują wkład w gospodarkę i społeczeństwo lub mogą przedstawić dość poważne powody humanitarne pozostania.
Prawo humanitarne pozwala na otrzymanie pobytu w różnych okolicznościach, na przykład posiadania rekordu kryminalnego czy niespełnienia warunków sponsorstwa, ale pod warunkiem, że osoba starająca się o pobyt przekona urzędnika o istniejącym cierpieniu, które będzie rezultatem opuszczenia Kanady (hardship). W sprawach humanitarnych powinna być przede wszystkim brana pod uwagę sytuacja osoby ubiegającej się o rezydencję.


Nadal jednak podstawą przyznania pobytu ze względów humanitarnych jest dobro dziecka. Jednak samo posiadanie i wychowywanie dzieci nie jest wystarczające, należy jeszcze przekonać, że w najlepszym interesie dziecka jest jego pozostanie w Kanadzie.
Ogólna zasada ubiegania się o pobyt stały to prawny nakaz, by złożenie podania odbyło się poza Kanadą, według artykułu 11 kodeksu prawa imigracyjnego Kanady.


Liczni imigranci, którym udało się do Kanady wjechać, nie chcą opuszczać jej granic w obawie, że ponownie nie będzie możliwy ich wjazd. Dotyczy to także obywateli krajów bez wymogu wizowego, czyli Polaków, licznie obecnie zawracanych z kanadyjskiej granicy. Niektórzy podejmują ryzyko wylotu z Kanady, składając podania niezależne (punktowe) oraz wnioski o pracę i "sponsorstwo" pracodawcy, umożliwiające pozostanie na stałe. Zależy to jednak od wyboru odpowiedniego programu imigracyjnego i intencji imigranta.
Domyślam się, że jednym z powodów trudności uzyskania pobytu stałego jest popularność emigracyjna Kanady, rząd nie może zatwierdzić pozytywnie i przyjąć zbyt wielu podań. Ponadto decyzje humanitarne są w dużej mierze zależne od samego urzędnika, który ma dużą swobodę decydowania i wybiera jego zdaniem zasługujące na pobyt aplikacje.
Największe jednak szanse mają, z mojego doświadczenia i analiz prawnych, osoby wychowujące w Kanadzie dzieci, nie tylko urodzone w Kanadzie. Warto zatem w ich przypadku rozważyć opcję podania humanitarnego, może to być jedyna szansa rozwiązania problemu pobytowego.

Izabela Embalo
Licencjonowany Doradca
Prawa Imigracyjnego
Commissioner of Oath
UWAGA! Oferujemy również usługi notarialne (Commission of Oath)
OSOBY ZAINTERESOWANE IMIGRACJĄ DO KANADY PROSIMT O KONTAKT:
416-515-2022, Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
ZAPRASZAMY DO ODWIEDZENIA NASZEJ STRONY:
www.emigracjakanada.net

piątek, 27 lipiec 2012 15:23

Opowieści z aresztu imigracyjnego: Michał

Napisane przez

airetipiaOtwarcie nowego połączenia między Addis Abebą a Toronto odbyło się z wielką pompą. Był poczęstunek, występy oficjeli, zespołów folklorystycznych z Etiopii, poświęcenie samolotu przez ortodoksyjnego biskupa, latająca chmara dziennikarzy i fotoreporterów. Jest to pierwsze i jedyne bezpośrednie połączenie lotnicze między Toronto i Afryką. Na ten pierwszy lot czekało wielu Etiopczyków, nawet odkładając wcześniej planowane podróże, które jednak musiałyby być z przesiadką w Amsterdamie, Brukseli czy Frankfurcie.


W takiej też sytuacji znalazł się Michał, bo tak kazał się nazywać, mimo że zapisano jego imię z angielska Michael. Był wyznania chrześcijańsko-ortodoksyjnego. Pochodził z przedmieść Addis Abeby, gdzie dorastał, chodził do szkoły i skończył studia uniwersyteckie. Mając ponad 40 lat, zaliczył dość długą wędrówkę po świecie. W swoim rodzinnym kraju nie był ponad dziesięć lat.


Pierwszą swoją wyprawę zagraniczną odbył do Izraela. Miał tam kolegów, którzy zabrali się za przerzut zorganizowany przez lotnictwo Izraela dla wyznawców judaizmu zamieszkałych w Etiopii. Większość faktycznie wyznawała wiarę opartą na Starym Testamencie, ale niektórzy skorzystali z okazji i też się zabrali. Wśród nich byli koledzy Michała. Kiedy ich odwiedził, dowiedział się, że prawie wszyscy, po szybkiej nauce języka i adaptacji, musieli odbyć obowiązkową służbę wojskową. Byli zazwyczaj szeregowcami pełniącymi służbę na pierwszej linii frontu.
Ale jak to w armii, co jakiś czas propagandziści organizowali grupowe oddawanie krwi. Kiedy cały pluton szedł do punktu krwiodawstwa, to w tym również ciemnoskórzy pochodzący z Etiopii. Później dowiedzieli się, że ich krew była wylewana do rynsztoka. Kiedy stało się to publiczną tajemnicą, pracownicy służby zdrowia tłumaczyli to tym, że obawiali się, że krew ta może być zainfekowana wirusem i narażać pacjentów, którym by się tę krew podało, na zachorowanie na AIDS. Z góry zakładano, bez przeprowadzania indywidualnych badań, że ci nowo przybyli i ledwo tolerowani obywatele mogą być zarażeni, a biali nie.


Michał z dużą nostalgią wspominał swój siedmioletni pobyt w Niemczech. Pracował tam głównie w gospodarstwie rolnym, położonym w pobliżu Norymbergi, gdzie uprawiano i zbierano zioła na potrzeby farmacji. Tam też zrodziła się przyjaźń Michała z wieloma pracownikami sezonowymi pochodzącymi z Polski, którzy stanowili trzon pracowników najemnych w tym rozległym gospodarstwie. Przyjeżdżali wiosną i odjeżdżali jesienią do Polski, a Michał pozostawał, wykonując prace porządkowe w czasie zimy. Mówił dość dobrze po polsku, choć jak powiedział, już sporo zapomniał, bo od tamtego czasu minęło prawie pięć lat. Z jednym z Polaków utrzymywał systematycznie kontakt i listowny, i telefoniczny. Rozmawiał z nim po polsku, z wtrącaniem zwrotów niemieckich, kiedy nie mógł znaleźć odpowiedniego polskiego słowa. Bo chociaż obaj mówili dość płynnie po niemiecku, to ambicją Michała było to, aby rozmawiać ze swoim przyjacielem w jego ojczystym języku.
Na farmie tej Michał poznał krajankę, z którą zamieszkiwał przez ostatnie trzy lata pobytu w Niemczech. Ze związku tego urodziło się dwoje dzieci na ziemi niemieckiej. Ale, po latach starań, wszyscy oni otrzymali decyzję odmowną co do możliwości stałego pobytu. Dostali polecenie opuszczenia Niemiec. Partnerka Michała wyleciała z dziećmi do Stanów Zjednoczonych, gdzie miała wsparcie ze strony swoich krewnych, którzy uzyskali tam wcześniej stały pobyt. Po latach również ona i dzieci otrzymali prawo stałego pobytu w tym kraju.
Michał nie chciał osiedlać się w Stanach. Miał uraz do tego kraju wyniesiony jeszcze z okresu studiów, kiedy tak wykładowcy, jak i studenci skłaniali się do poglądów lewicowych, a nawet lewackich. Stany Zjednoczone były postrzegane przez to środowisko jako strażnik "krwiożerczego" kapitalizmu. Nadto jego związek uczuciowy z konkubiną osłabł. Już po rozstaniu tęsknił za dziećmi (chłopiec i dziewczynka) i skłonił ich matkę do odwiedzania go z dziećmi w Toronto, kiedy uzyskali już prawo stałego pobytu w Stanach. Za każdym razem pokrywał koszty ich podróży, utrzymania 1-2-tygodniowego tutaj, kupował im prezenty i dawał matce za każdym razem okrągłą sumkę na utrzymanie ich wspólnych dzieci.
Michał, po kilku miesiącach pobytu w Toronto, uzyskał pracę w największej ubojni świń. Jak twierdził, codziennie ubijano tam około sześciu tysięcy świń. Wymagało to oczyszczenia, podzielenia, spakowania i zmagazynowania mięsa w chłodni. Tam czekało na odbiorców. Michał zaliczył wszystkie działy i w końcu dostał pracę tam, gdzie najbardziej mu to odpowiadało, czyli przy wydawaniu towaru odbiorcom. Zarobki miał niezłe i pracę pewną. Był cenionym pracownikiem.


Michał przyleciał do Kanady z Niemiec jako turysta z paszportem etiopskim. Po roku od przybycia tutaj, poprzez agenta imigracyjnego, złożył dokumenty o udzielenie mu statusu uciekiniera politycznego. W kraju jego urodzenia ciągle nie utrwaliła się demokracja, ciągle trwał konflikt z Erytreą, zbuntowaną prowincją, wcześniej etiopską. Obaj przywódcy tych krajów, dawniej przyjaciele, walczący ramię w ramię z ówczesną dyktaturą wspieraną przez Związek Sowiecki, stali się śmiertelnymi wrogami, wciągając swoje narody w wykańczającą obie strony wojnę graniczną. To wszystko Michał zawarł w swoim wniosku i czekał. Dopiero po dwóch latach otrzymał odpowiedź –negatywną. Odwołał się od tego i po kolejnym roku znowu otrzymał decyzję negatywną. Faktycznie, jego kraj rodzinny okrzepł, zdemokratyzował się częściowo, rozwijał się intensywnie. Dowodem na to było choćby otwieranie nowych połączeń lotniczych.
Trwające długo oczekiwanie na przejście do samolotu skłaniało tego inteligentnego człowieka do refleksji nad sobą i swoim krajem. Znał książkę Ryszarda Kapuścińskiego "Cesarz", stanowiącą w sposób dość wierny, choć trochę karykaturalny, opis życia elit jego kraju jeszcze w niedalekiej przeszłości. Choć nie był w kraju od ponad dziesięciu lat, to wiedział z opisu tych, którzy przybyli do Kanady niedawno, a nadto z publikatorów, że znajdzie z łatwością pracę, bo choćby znajomość angielskiego i niemieckiego dawała mu możliwość łatwiejszego znalezienia pracy niż jego niewykształconym rodakom.


Michał planował jednak i dalszą przyszłość. Uważał, że najlepszym miejscem na ziemi jest Kanada, a szczególnie Toronto. Był on szczerze zakochany w tym mieście. Odpowiadało mu poczucie bezpieczeństwa tutaj, brak rasizmu, wolność wyboru wyznania, łatwość znalezienia pracy. Lubił tutejszych mieszkańców, obojętnie jakiego koloru skóry, pochodzenia, wykształcenia czy statusu społecznego.
Wiązał nadzieję na powrót do Kanady z tym, że poznana przez niego Kanadyjka, z którą utrzymywał stałe kontakty, choć mieszkali osobno, zadeklarowała zawarcie z nim związku małżeńskiego i sponsorowanie go.


Jedno tylko umknęło uwagi Michała. Otóż oczekując na możliwość odlotu do swojego kraju rodzinnego etiopskimi liniami lotniczymi, przekroczył limit czasu dany mu na opuszczenie Kanady. Tak więc status jego zmienił się z "wydalonego" na "deportowanego". To w znacznym stopniu utrudniało ponowny powrót do Kanady, nawet po zawarciu związku małżeńskiego z Kanadyjką. Cały proces komplikował się i wydłużał.
Michał dość dokładnie śledził zmieniającą się kanadyjską politykę imigracyjną. Wiedział, że stworzono program finansowania imigrantów, którzy dobrowolnie wyrazili chęć opuszczenia Kanady. Każda taka osoba od pierwszego lipca może otrzymać na pierwsze wydatki po dotarciu do swojego kraju rodzinnego do dwóch tysięcy dolarów. Michał nawet zapytał oficera, który prowadził jego sprawę i przygotował dokumenty deportacyjne, o możliwości otrzymania gotówki wraz z opuszczaniem Kanady. Okazało się, że jego sprawa została zamknięta przed pierwszym lipca, a nadto nie spełniał podstawowego kryterium gotowości opuszczenia Kanady w ciągu miesiąca od momentu wydania ostatecznej decyzji imigracyjnej.
Michał odlatywał jednak z uśmiechem na twarzy. Był dumny z tego, że leci etiopskimi liniami, i to pierwszym samolotem tej linii, który odlatywał z Kanady.
Aleksander Łoś
Toronto

piątek, 27 lipiec 2012 14:01

Zatrzymanie

Napisane przez

Izabela EmbaloOsoby przebywające w Kanadzie bez ważnej wizy czy osoby zatrudnione bez zezwolenia na zatrudnienie powinny wiedzieć, jakie są konsekwencje złamania prawa imigracyjnego, jak się zachować w przypadku aresztu i jakie cudzoziemiec ma w Kanadzie prawa.
    W kanadyjskich imigracyjnych więzieniach zamyka się cudzoziemców, którzy w pewien sposób naruszyli prawo imigracyjne, oraz tych, którzy unikają deportacji.
    Wiele osób nie zdaje sobie sprawy, że urząd kanadyjski nie musi przyłapać kogoś na gorącym uczynku, to znaczy w sytuacji pobierania wypłaty, samo miejsce przebywania osoby (budowa), spracowane ręce czy robocze ubranie mogą być już przyczyną zatrzymania. Tłumaczenia, że się pomaga komuś  za darmo lub przyucza się do zawodu, rzadko brane są pod uwagę jako wiarygodne argumenty. Aresztowani mogą być także imigranci, których tożsamości nie można ustalić. Podobnie w przypadku osób, które w jakiś sposób stanowią zagrożenie dla kanadyjskiego społeczeństwa i złamały nie tylko prawo imigracyjne, ale także karne.
    Areszt i deportacja grozi także osobom posiadającym pobyt stały w Kanadzie, a nawet w bardzo rzadkich przypadkach obywatelstwo. Stała rezydencja jest także odbierana za rekord kryminalny-wykroczenia karne. I tu przestrzegam wszystkich stałych rezydentów, by unikali jakiejkolwiek sytuacji konfliktu z prawem, często pobyt stały anulowany jest na przykład za  jazdę w stanie nietrzeźwym. Zezwolenie na stałe zamieszkanie może być zabrane, jeśli osoba zdobyła prawo stałego zamieszkania w nieuczciwy sposób, na przykład poprzez fałszywe zeznania czy nieprawdziwy związek małżeński.


    W sytuacji aresztowania należy działać naprawdę szybko. W ciągu 48 godzin można wynegocjować z urzędem imigracyjnym warunkowe uwolnienie na przykład na podstawie wpłaty kaucji pieniężnej. Kaucję powinna wpłacić osoba, która zna aresztowanego i która jest wiarygodna w oczach władz imigracyjnych. Nie jest możliwe, by osoba sama się z aresztu wykupiła lub użyła własnych funduszy.


    Władze imigracyjne mogą wymagać kaucji w postaci gotówki (cash bond) lub w postaci obietnicy-gwarancji zapłacenia określonej kwoty na wypadek, jeśli osoba uwolniona z aresztu nie dostosuje się do określonych warunków, na przykład okresowych meldunków lub nie stawi się w urzędzie podczas finalnej procedury deportacyjnej, o ile taka będzie wymagana.


    Jeśli uwolnienie nie nastąpi w czasie dwóch dni, sprawę kieruje się na specjalne przesłuchanie w ciągu 7,  następnie 30 dni. Prawnik czy inny reprezentant ma niekiedy prawo do poproszenia o wcześniejsze przesłuchanie, na przykład jeśli osoba została zatrzymana za brak dokumentów tożsamości, a są one już w jej posiadaniu.
    Ważne, by nie podawać nieprawdziwych informacji policjantom i innym przedstawicielom prawa, warto także w tej przykrej sytuacji wykazać pełną kooperację, wtedy łatwiejsza jest w późniejszym etapie procedura uwolnienia.


    Warto także wiedzieć, iż każde przesłuchanie aresztowanego jest jakby nową procedurą, hearing de novo, dlatego w swojej obronie osoba może użyć tych samych i nowych argumentów. Aresztowany cudzoziemiec ma także pewne prawa, na przykład do prawnej obrony i reprezentacji, może kontaktować się z najbliższym konsulatem lub ambasadą swojego kraju, w celu uzyskania pomocy.


    Warto też pamiętać, by nie podpisywać żadnych dokumentów, dopóki nie zna się ich zawartości i ewentualnych konsekwencji złożenia na tym dokumencie własnego podpisu. Późniejsze tłumaczenia, że podpisało się dokument w języku angielskim, nie znając jego treści, nie są przez władze respektowane i dzieje się tak, że niekiedy nieświadomi swoich praw czy procedur prawnych aresztowani cudzoziemcy podpisują zgodę pod własną deportacją.
    W Toronto osoby aresztowane są najczęściej przetrzymywane pod adresem: Toronto Immigration Holding Center, 385 Rexdale Blvd., Toronto, Ontario, M9W 1R9. Znajomi i rodzina mogą zostawić wiadomość telefoniczną pod numerami 416-401-8509 lub 416-401-8508. Numer kontaktowy z oficerami policji imigracyjnej – Canada Border Services Agency to 416-401-8516 lub 416-410-8517.


Izabela Embalo
Licencjonowany Doradca
Prawa Imigracyjnego
Commissioner of Oath
UWAGA! OFERUJEMY RÓWNIEŻ USŁUGI NOTARIALNE
(Commission of Oath)
OSOBY ZAINTERESOWANE
IMIGRACJĄ DO KANADY PROSIMY
O KONTAKT: 416 515 2022,
Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
ZAPRASZAMY DO ODWIEDZENIA NASZEJ STRONY:
WWW.EMIGRACJAKANADA.NET

piątek, 20 lipiec 2012 13:50

Dobrana czwórka

Napisane przez

Ten układ przypominał ten z "Trzech muszkieterów" Dumasa, tylko ten jeden (w odróżnieniu od D'Artagnana) w tym wypadku był najstarszy z nich, najbardziej doświadczony i najmniej wyrywny. On był ich cichym doradcą, nie ryzykował, czekał ciągle na swoją szansę. Gdy pozostali zamieszkiwali w jednym pokoju, to ten jeden w innym i kiedy doszło do wpadki, to on był poza podejrzeniem. Co ich głównie łączyło? Otóż wszyscy byli muzułmanami.


Pierwszy, niski, około 25-letni, pochodził z Pakistanu. On też był najbardziej z nich religijny. Bił głową o podłogę w przepisanych porach dnia, nie jadł w ogóle mięs. Była to jego pierwsza podróż zagraniczna. Nie mówił po angielsku. Liczył z początku na pomoc dalekich krewnych zamieszkałych od kilku lat w Kanadzie. Kiedy jednak na kolejnych dwóch rozprawach uzyskał decyzję odmowną ws. wyjścia na wolność, nawet za kaucją, to zdecydował się partycypować we wspólnym przedsięwzięciu. Zdecydowany był nie wracać do swojego miejsca zamieszkania. Wykształcenie uzyskał w szkole religijnej na pograniczu Pakistanu i Afganistanu. Świat zachodni przedstawiany był uczniom tego typu szkół jako siedlisko diabła. Mimo słabej postury był zdecydowany walczyć dla swoich zbożnych celów, ale z uwagi na słabość fizyczną uznał, że może to robić poprzez własny przykład religijności, a być może poprzez uzyskanie stanowiska mułły w którejś ze świątyń muzułmańskich. Wybrał Kanadę, bo uzyskał informację, że w kraju tym jest duże środowisko muzułmańskie i panuje duża tolerancja dla wyznawców tej religii.


Drugi pochodził z Indii, ale też był wyznawcą Allaha. Znał dość dobrze angielski, który stanowi oficjalny język używany w administracji publicznej, tak więc dzieci uczą się go w szkołach. Ukończył inżynierską szkołę pomaturalną i pragnął wyrwać się z biedy, w której wyrastał. To znaczy nie była to ta skrajna nędza "niedotykalnych" czy innych warstw społecznych w jego rodzinnym kraju, bo wszak rodziców było stać na opłacenie mu szkoły w kraju, w którym ciągle spory procent dzieci w ogóle nie uczęszcza do szkoły, ale właśnie uzyskane wykształcenie gnało go do ułożenie sobie lepszego życia. Zachęcany był też do tego przez rodziców i pozostałe rodzeństwo. Liczyli na to, że podobnie jak niektórzy ich znajomi i oni podążą za nim, kiedy już uzyska prawo stałego pobytu w Kanadzie.

O kanadyjskim systemie imigracyjnym oczywiście niewiele wiedziano w tym przeludnionym miasteczku. Tylko tyle, że wielu z wylatujących do Kanady już z powrotem nie wraca. Mimo że przyleciał oficjalnie z wizytą do Kanady, to na pytanie, co chciałby zwiedzać, nie bardzo wiedział, co odpowiedzieć. Nie miał tu krewnych, a jedynie znajomych rodziców, u których miał się na początku zatrzymać. Wyrazili oni zgodę na to i telefonicznie oświadczyli oficerowi imigracyjnemu z lotniska, że są gotowi utrzymywać swojego krajana w okresie jego jednomiesięcznej wizyty w Kanadzie. On jednak prosił o prawo pobytu przez trzy miesiące. Tego strony jakoś wcześniej nie uzgodniły i wzbudziło to podejrzenie oficera imigracyjnego co do prawdziwych zamiarów przesłuchiwanego i na wszelki wypadek odesłał go do aresztu. Przebywał w tym areszcie już trzy tygodnie i uzyskiwał kolejne odmowy wypuszczenia go na wolność, mimo że znajomi rodziców gotowi byli zapłacić kaucję.


Trzeci z tej trójki był najmłodszy, bo 21-letni, i pochodził z Afganistanu. Był to osiłek, ciągle ćwiczący swoje ciało. Był świetnie zbudowany. Mówił trochę po angielsku, bo wcześniej przebywał przez kilka miesięcy w Anglii, gdzie mieszkał u swojego starszego brata, który uzyskał w tym kraju prawo stałego pobytu. Odwiedzał też inne kraje europejskie, gdzie wszędzie miał krewnych lub znajomych, którzy gościli go i załatwiali mu różne dorywcze prace. W Kanadzie nie miał bliskich znajomych. Przyleciał tu, bo ciągle w miejscach swojego kolejnego postoju dowiadywał się, że tam są duże problemy z uzyskaniem stałego pobytu, ale jest kraj, gdzie jest to zupełnie proste, to… Kanada. Mimo że pochodził z kraju muzułmańskiego, mimo że pochodził z rodziny o tym wyznaniu, to był najmniej religijny z tej grupy, a w zasadzie można go określić jako ateistę. Jego wykształcenie zostało zakończone na kilku klasach szkoły podstawowej. Później wałęsał się i w końcu trafił do jakiegoś ugrupowania partyzanckiego. Tam przeszedł krótkie przeszkolenie. Twierdził, że sam osobiście zabił sześciu Amerykanów. Prawdopodobnie taki "sukces" odniósł cały jego oddział, a przypisanie sobie tego miało wzbudzać w pozostałych muzułmanach podziw dla jego wyczynów. Bo ani wiedzą, ani religijnością nie mógł im zaimponować. A jednak to on stał się ich przywódcą, to on zainicjował próbę ucieczki.


Choć całą konstrukcję planu przedstawił im ten czwarty. Pochodził z Iranu. Twierdził, że przesiedział w irańskim więzieniu kilka lat. Kanadyjskie władze imigracyjne, mimo wielomiesięcznych starań, nie wyrażały zgody na wypuszczenie go na wolność. Nie do końca było wiadomo, za co siedział w więzieniu. Sam twierdził, że za działalność opozycyjną, ale wydawało się to mało prawdopodobne. Drugą ewentualnością było popełnienie zwykłych czynów kryminalnych, a to już nie stanowiło okoliczności ułatwiających uzyskanie statusu uciekiniera politycznego. Mimo "prześladowań" ze strony reżimu ajatollahów pozostał wyznawcą islamu, ale o średnim stopniu natężenia: nie bił głową o podłogę, ale modlił się czasami przy użyciu czegoś w rodzaju różańca.


Był on bardzo popularny w areszcie. Tryskał humorem i dowcipem. Często określał swoich współaresztantów "garbage", czyli "śmieciu", bo według utartego poglądu, aresztanci dla kanadyjskich służb imigracyjnych byli niepotrzebnym śmieciem. Czasami grając w piłkę nożną na boisku, krzyczał, kiedy coś mu nie wyszło, "k…a" po polsku, bo tego popularnego słowa nauczyli go, przebywający z nim w areszcie przez pewien czas Polacy.
Miał ponad 35 lat, tak więc z uwagi na wiek i doświadczenie aresztanckie stanowił dla wspomnianej trójki desperatów autorytet. Podzielił się z pozostałymi swoją wiedzą na temat wcześniejszej udanej ucieczki trzech aresztantów. Wprawdzie zostali oni po kilku tygodniach wyłapani przez policję, ale o tym już aresztanci nie wiedzieli.
Obserwacja terenu, systemu zabezpieczeń i sposobu kontroli ze strony strażników określały jeden możliwy kierunek ucieczki: przez okno. Areszt imigracyjny bowiem nie miał wówczas w oknach krat. Sprzeciwiano się ich założeniu, aby nie stwarzać wrażenia dla odwiedzających ten areszt przedstawicieli licznych organizacji, że jest to obiekt podobny do więzienia. Na lotnisku nawet oficerowie imigracyjni, odsyłający przybyszy do tego obiektu, określali go jako hotel. Faktycznie był to hotel wynajęty przez władze imigracyjne od prywatnego właściciela i przerobiony częściowo na potrzeby aresztu. Ale tylko w minimalnym stopniu. Okna zabezpieczono dodatkowo przykręcając śrubkami od wewnątrz dodatkowe, przeźroczyste płytki plastikowe. Zapobiegało to wybiciu szkieł okiennych i utrudniało ucieczkę tą drogą.


Problemem było więc wyjęcie jednej z płytek plastikowych. Należało tego dokonać tak, aby strażnicy, często kontrolujący okna, niczego nie zauważyli. Problemem było też uzyskanie czegoś, co pozwoliłoby na odkręcenie specjalnych śrubek. Podjął się tego i zaczął wykonywać tę trudną pracę Afgańczyk. Wykonywał to jednak niedokładnie maskując to co robi. Jednemu ze strażników wydało się, że jedna ze śrubek za nadto wystaje. Złapał za łepek i śrubka wyszła. Uderzył w plastik i jeszcze dwie śrubki wypadły. Strażnik natychmiast powiadomił o swoim odkryciu swoich zwierzchników, a ci nadzorującego oficera imigracyjnego, który dokonał przesłuchań wszystkich trzech mieszkańców tego pokoju o numerze 333 (ciągle powtarzający się system trójkowy w tym wydarzeniu). Żaden z nich nie przyznał się do odkręcania śrubek (trzech), żaden też nie wskazał na współmieszkańca jako sprawcę. Tak więc solidarnie wszyscy wysłani zostali do więzienia o maksymalnym zabezpieczeniu. Nawet cień szans na uzyskanie prawa stałego pobytu w Kanadzie prysnął; stamtąd po kilku tygodniach wszyscy zostali odesłani do ich rodzinnych krajów.


A co z czwartym? Ten pozostał na miejscu. Trochę jakby przycichł, bo inni muzułmanie przebywający na tym oddziale wiedzieli, że stale odbywał narady z tymi trzema, którzy zostali odesłani do więzienia. Trochę się obawiał, czy któryś, za cenę może zwiększenia swoich szans na pozostanie w Kanadzie, nie zdradzi go, nie doniesie, że był w bliskiej komitywie z konspiratorami. Ale nic takiego się nie stało. Solidarność wzięła górę i Irańczyk spokojnie oczekiwał na kolejne swoje rozprawy. Trwało to jeszcze kilka miesięcy. Był najstarszy stażem aresztanckim, kiedy w końcu odesłano go do Iranu. Nie potrafił wskazać wiarygodnych dowodów swojej działalności opozycyjnej. Nawet jeśli przebywał w więzieniu w tym kraju, to został z niego legalnie wypuszczony, a więc nie groziło mu za to ponowne aresztowanie.


Aleksander Łoś
Toronto

Ostatnio zmieniany piątek, 20 lipiec 2012 13:53
piątek, 20 lipiec 2012 06:51

Nakaz deportacyjny

Napisane przez

Izabela EmbaloWielu emigrantów nie zdaje sobie sprawy z tego, że decyzja deportacyjna może zostać wydana bez poinformowania osoby otrzymującej nakaz. Zazwyczaj tak się dzieje w przypadku osób, które zgłosiły status azylanta w Kanadzie. Imigranci decyzjami deportacyjnymi są zaskoczeni. Niekiedy dowiadują się o nich po powrocie do kraju rodzimego, w ich kartotece pojawił się nie tylko nakaz deportacyjny DEPORTATION ORDER (mimo że dobrowolnie opuścili Kanadę), posiadają także dożywotni zakaz powrotu do Kanady.


Dlaczego tak się dzieje? Otóż każda osoba zgłaszająca status uchodźcy (refugee), musi, rozpoczynając sprawę, podpisać zgodę na własną deportację. W stercie różnych dokumentów podanych imigrantowi do podpisania, rozpoczynając sprawę, jest biała karteczka, którą wielu podpisuje, nie mając świadomości, co na niej widnieje i jakie są prawne konsekwencje. Zazwyczaj imigrant nie zna na tyle angielskiego, a nawet jeśli zna, trudno coś z dokumentu zrozumieć, gdyż widnieją tam paragrafy kanadyjskiego kodeksu prawa imigracyjnego i żeby tak naprawdę zrozumieć zawartość " białej karteczki", trzeba raczej być znawcą prawa. Nie wszyscy też adwokaci czy konsultanci dokładnie wyjaśniają swoim klientom, jakie są procedury i dlaczego ich klienci muszą podpisać w początkowej fazie różne dokumenty. Z dokumentem "zawieszonej deportacji" imigrant otrzymuje także inne dokumenty, takie jak kartę ubezpieczenia medycznego czy dokument tożsamości azylanta.
Niektóre agencje pomagające imigrantom bezpłatnie także nie potrafią odpowiednio zinterpretować i wyjaśnić swoim klientom konsekwencji prawnych niektórych procedur, nie dlatego że nie chcą pomóc zgłaszającym się tam osobom, zwyczajnie dlatego, że pracownicy tych agencji, podejrzewam, nie są dokładnie szkoleni w zakresie prawa imigracyjnego, opierając się jedynie na instrukcjach dołączonych do aplikacji. Spotkałam ostatnio kilka klientek, którym zalecono w takich właśnie agencjach, by złożyć podanie o azyl, co obecnie stawia te kobiety w bardzo trudnej prawnie sytuacji deportacyjnej.


W przypadku przegranej sprawy, a zazwyczaj takiego wyniku może się spodziewać osoba z polskim paszportem Unii Europejskiej, należy opuścić Kanadę w czasie 30 dni. Przedłużanie spraw, odraczanie deportacji, składanie następnych podań w rezultacie może być przyczyną wydania zaocznego nakazu deportacyjnego i dożywotniego zakazu powrotu do Kanady bez poinformowania imigranta. Dopiero po powrocie, składając podanie na przykład o wizę pracowniczą czy pobyt stały, nawet posiadając małżonka-sponsora w Kanadzie, osoba dowiaduje się o tym.
Na szczęście, prawo pozwala osobie z dożywotnim zakazem powrotu ubiegać się o specjalne zezwolenie na ponowny wjazd, należy jednak odpowiednio uargumentować wniosek, na przykład łączeniem rodzin. Zwykła wizyta turystyczna w celu zwiedzenia wodospadu Niagara zazwyczaj nie jest wystarczająca.
Izabela Embalo
licencjonowany doradca
prawa imigracyjnego

OSOBY ZAINTERESOWANE
IMIGRACJĄ PROSIMY O KONTAKT
416 515 2022, Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
www.emigracjakanada.net

Wszelkie prawa zastrzeżone @Goniec Inc.
Design © Newspaper Website Design Triton Pro. All rights reserved.