Demografia wygląda problematycznie. Wśród rdzennych Europejczyków przyrost naturalny wynosi obecnie od 0,2 do 1,1 proc. Europa umiera, nie ma zastępowalności pokoleń i jeśli ekstrapolujemy tę tendencję, to wkrótce przestanie istnieć. Liczby są niepokojące, gdy dodamy starzejącą się populację, bardzo niski przyrost naturalny i niezdolność wypłacania wysokich świadczeń socjalnych: to co będzie z Europą?
A więc właściwie dlaczego na całym Zachodzie rodzina jest martwa i umierająca, dlaczego i w Europie w świecie zachodnim tradycyjna rodzina rozpada się i słabnie? Ktokolwiek broni dzisiaj tradycyjnej rodziny istniejącej od 300 tys. lat ludzkiej historii jest wyśmiewany i odrzucany.
Tracimy nadzieję i godzimy się z wizją przyszłości bez rodzin i wartości, które z nich wynikają. Stawanie w obronie rodziny nie generuje poparcia politycznego i w najlepszym wypadku sprawia, że wyglądamy nostalgicznie, a w najgorszym, jak ktoś, kto usiłuje cofnąć czas.
Czy zatem nie chodzi o coś większego? Upadek rodziny podważa samą cywilizację. Już w latach trzydziestych ub. wieku Christopher Dawson, katolicki historyk z Oksfordu, żalił się w swojej książce „Patriarchal Family in History”, że postępujący od czasów renesansu upadek rodziny doszedł już do punktu, z którego nie ma powrotu. On wówczas już widział to, z czym faktycznie mamy dzisiaj do czynienia.
A więc dlaczego wszechobecna dziś statyczna, globalistyczna polityczna kultura jest tak wroga wobec rodziny? Kryzys rodziny nie jest po prostu rezultatem zmian moralności seksualnej czy upowszechnienia ideologii feministycznej, choć oczywiście przyczyniają się one do niego, ale ma on o wiele głębsze korzenie. Rodzina straciła społeczne znaczenie, ponieważ dla państwa stanowi zagrożenie. Jest prekursorką wobec niego, jako podstawowa jednostka społeczna, poprzedza ona państwo i zawsze przeciwważy jego interesy. W ciągu minionych 50 lat państwo dobrobytu czyniło wszystko, co w jego mocy, aby rozbić i podzielić rodzinę; zachęcało do rozwodów, wspierało aborcję, narzucało samotne rodzicielstwo, a tym samym uzależniało od siebie. Państwo nie było bierne; nie przyglądało się biernie upadkowi struktury rodziny, lecz było główną przyczyną tego stanu rzeczy.
Jak to ujął pewien znany ekspert, państwo stało się głową rodziny i w rezultacie rodzina jest obecnie niewolnikiem i lokajem państwa. Z każdym pokoleniem wydaje się, że jesteśmy świadkami dalszej atomizacji i kulturowego wypierania rodzin. Nawet jeśli nadal istnieją, nie są już uznawana jako takie. Widzimy, szczególnie w Europie, całkowite upolitycznienie buntu młodego pokolenia.
Narody same w sobie nie są już zbiorem rodzin, ale stały się scentralizowanym Babilonem, znanym jako Bruksela, uzwiązkowionym superpaństwem. G.K. Chesterton zauważył kiedyś, że rodzina równoważy siłę państwa i jej osłabienie prowadzi do zaniku wolności, dlatego proponował ograniczone państwo i system społecznych związków, z których żaden nie uzurpowałby sobie zajmowania miejsca innego. Kontrrewolucyjny premier Holandii Abraham Kuyper, który sam miał liczną rodzinę, mówił na przełomie wieków o „sferycznej suwerenności” i patrzył na struktury społeczeństwa, rodzinę, gospodarkę, szkolnictwo, społeczności lokalne i państwo jako na kulę wzajemnej równowagi funkcjonującą w obliczu Boga.
Tymczasem w naszych czasach religia została zrelatywizowana i odsunięta w przestrzeń prywatną – o ile w ogóle jest jeszcze w Europie praktykowana. Tzw. elity biurokratyczne oraz eksperci w rządach i szkolnictwie, nowa kasta kapłanów, ustalają całość kierunków polityki łącznie z tym, co bezpośrednio dotyczy rodzin. I w rezultacie tej polityki rodzina pada ofiarą wojny kulturowej. Rodzina jest nie tylko atakowana, ale też po prostu rugowana. Spójrzmy znów na liczby. Kilkadziesiąt lat temu socjologowie Peter Berger i jego żona Brigitte napisali „The War on the Family”, w której ubolewali, że zalecane przez profesjonalistów środki zaradcze w istocie są częścią samego problemu. Innymi słowy, poprzez pomijanie społecznej roli samej rodziny, wylewamy dziecko z kąpielą. Burżuazyjna rodzina wśród wielu innych rzeczy jest źródłem naszego podejścia do wielu spraw, a może nawet wartości: indywidualizmu, prywatności, przedsiębiorczości, oszczędności, samodyscypliny i własności, które są w gruncie rzeczy jednoznaczne z Zachodem, z wartościami Zachodu i postępem.
Jak odnowić naszą kulturę w obliczu tak otwartej wrogości?
Po pierwsze, prokreacja. Umiłowanie życia oznacza realizowanie i dzielenie się tym darem. Miejscem, w którym to się dokonuje, jest właśnie rodzina.
Arystoteles nauczał, że rodzina w swojej najoczywistszej manifestacji reprezentuje naturę, stwierdził, że rodzina jest podstawową komórką ludzkiego społeczeństwa, podstawowym rodzajem związków ludzkich istot. Dzisiejsza Europa musi odrzucić złotego cielca etatyzmu, który zabija rodzinę, i przyjąć mądry kanon zasad, który był już obecny, gdy liderzy stawiali na piedestale wartość życia rodzinnego. Jeżeli do tego nie dojdzie, Europa zniknie na dobre.
Ameryka jest tak samo chora, ale jeszcze nie uległa w pełni. Stopa urodzeń jest dzisiaj na najniższym poziomie w historii i wynosi 59 żywych urodzeń na 1000 kobiet. Ameryka jest poważnie chora i podąża w złym kierunku, nie powinna kopiować Europy.
Posiadanie potomstwa przestaje być już popularne; ludzie odkładają decyzję o pierwszym dziecku, ponieważ chcą najpierw zrobić karierę czy też zniechęcają ich coraz wyższe koszty wychowania dziecka. Niektórzy nie wierzą też w przyszłość, a inni sądzą, że nasza planeta i jej środowisko są ważniejsze od rodzaju ludzkiego. Odpowiedzialność za wychowanie dzieci, budowanie trwałych wielopokoleniowych rodzin odchodzi w niepamięć; coraz mniej ludzi decyduje się na takie przedsięwzięcie.
W XVII wieku ekonomista polityczny Jean Bodin przekonywał, że jedynym bogactwem są ludzie. Sama logika sugeruje, że narody, jak również cywilizacja jako taka przede wszystkim potrzebują ludzi; bo bez rodzin ontologicznie i fizycznie – jak to się mówi po łacinie – ut cedat in nihilum – szczezną.
TED MALLOCH
Autor był kandydatem prezydenta USA na ambasadora przy Unii Europejskiej