Zacznę od tego, że jesteśmy świadkami ważnych wydarzeń, które są potwierdzeniem strategicznych decyzji co do losów naszego regionu i naszego kraju, a które zapadają ponad naszymi głowami, bez naszej woli i udziału i przy całkowitym nierozumieniu istoty gry przez Warszawę. Zarządzający Obszarem Wisły i znacząca część tubylców nie tyle może z głupoty, ile bardziej dla stłumienia swoich lęków, niechęci do konfrontacji ze swoimi obawami i z racji niechęci do komunikowania się ze swoimi przeczuciami, woli uciekać w słodką i łatwą legendę, sielankową powiastkę, idealizując i fundamentalnie źle odczytując widoczne znaki. Bojąc się stanięcia w prawdzie, wybierają bezpieczną dla ich samopoczucia iluzję, bajkę. Preferując akceptację swojej neokolonialnej tożsamości, wolą śnić swój toksyczny sen, zamiast uwolnić się z parszywego więzienia, które zbudowano nam na fundamentach naszej ignorancji i niskiej samooceny.
Ale najgorsze – i to jest duża różnica w porównaniu z sytuacją przed 1939 rokiem – że te geopolityczne sygnały od mocarstw nie są wysyłane w kierunku Warszawy. Oni nawet nie nam oznajmiają swoje decyzje i precyzują plany. Nie, oni mają Polin w nosie, oni przyjeżdżają tu i w swobodny sposób deklarują – powtórzę: nie tyle nam – lalka może być jedynie posłuszna animatorowi, nie ma cech podmiotowych – ile sobie nawzajem, jak wyobrażają sobie tutejszy układ sił. Oni na naszym terytorium w całkowicie obraźliwy dla nas sposób komunikują, jak tutaj sobie wyobrażają status quo. Jak zamierzają zabezpieczać swoje interesy. I to jest konsekwencja niesuwerennej polityki, którą Warszawa prowadzi od 1945 r.
„William i Kate” – czyli co naprawdę przypłynęło na pokładzie jachtu „Czarodziejka”
Wydaje się, że Waszyngton postanowił na dobre stosować na Półwyspie Europejskim, a tak naprawdę na terenie całej Eurazji, na terenie wyspy świata, politykę równowagi. Wzoruje się w tym na tradycji angielskiej. Ameryce idzie o to, aby żadne państwo ani grupa państw (np. Chiny i Iran) nie zdobyło dominującej przewagi nad innymi graczami. Wspierać i tworzyć alianse taktyczne Ameryka zatem może z każdym i przeciw każdemu. Rządcy warszawscy powinni pamiętać, że Moskwa może być w tym układzie mniejszym lub większym sojusznikiem USA, z czasowymi momentami ochłodzenia relacji, i że bezrefleksyjna, jednokierunkowa proamerykańsko-żydowska „polityka” Polin prowadzi tylko do zagrożenia dla naszego Narodu, ponieważ poważni ludzie nie prowadzą bezalternatywnej polityki. A taką politykę prowadzi rząd Polin.
Stany Zjednoczone boją się powrotu świata Marco Polo. Boją się urzeczywistnienia idei transportowej arterii lądowej (morskiej też), która połączy Azję i Półwysep Europejski jedną Geostradą. W Pentagonie pojmują, że chińskie uwolnienie się od szlaków morskich, nad którymi pieczę sprawuje Ameryka, oznaczać może definitywnie koniec globalnej dominującej pozycji Ameryki. Dla nich cala Eurazja to jedna platforma, struktura naczyń połączonych, jedna strefa handlu i jedno pole przyszłej bitwy. Jak sami mówią – to, co dzieje się na Bałtyku, ma bezpośrednie przełożenie i wpływ na to, co się dzieje na Morzu Południowochińskim. Nazywają to integracją przez globalizację. Ze wszystkimi konsekwencjami.
Ponieważ integracja nie musi oznaczać trwałości. Wręcz przeciwnie: „The more integrated we are, the more unstable we are”. Dla decydentów znad Potomaku Eurazja to jeden spójny teren rywalizacji, współzawodnictwa, o wysokim stopniu złożoności, dzięki czemu Stany Zjednoczone posiadają sporo możliwości zaburzania, opóźniania całego procesu, konsolidowania tego jednego w istocie kontynentu lub powstrzymywania jakiegokolwiek państwa przed zdobyciem hegemonicznej pozycji. W przypadku Chin będą to próby rozprucia tego kraju po szwach etnicznych, zwłaszcza na zachodzie Królestwa Środka.
System globalny, poprzez rosnącą współzależność, prowadzi do wzajemnego szachowania się jego członków i do wzrostu tendencji konfliktowych. Nie ma już w geopolityce czegoś takiego, jak lokalność. W tej optyce problem Krainy U nie jest tylko kwestią europejską, ale jest wysoce skorelowany z np. narastającym napięciem wokół wysp na Morzu Południowochińskim lub z kwestią syryjską. Żydowsko-jankeski ewentualny atak na Teheran będzie miał swoje konsekwencje dla Polin i naszego regionu, ponieważ Moskwa, jeśli dałaby zielone światło na to, otrzymałaby silne gwarancje i koncesje w naszym obszarze geopolitycznym (przy okazji oznaczałoby to także powstanie antychińskiego bloku rusko-jankeskiego). Nie ma przesady zatem w twierdzeniu, że np. nasz los uzależniony jest od zręczności polityki perskiej, a także od tego, jak głębokich koncesji jest w stanie udzielić Waszyngton Moskwie.
Superkontynet eurazjatycki staje się jednią. Charakteryzuje się jednością handlu i wspólnotą konfliktów. W Waszyngtonie postrzegają Eurazję jako „one singular battlespace”. Ameryka zainteresowana jest nowym kursem i generalnym uregulowaniem – tam gdzie jest to zgodne z jego interesami – spraw spornych. Prowadząc politykę transakcyjną, zawsze mając swój interes na pierwszym miejscu.
Na Półwyspie Europejskim Ameryka, nie dając nic lub niewiele w zamian, objęła geopolitycznym patronatem całą środkowoeuropejską końcówkę Nowego Jedwabnego Szlaku. W przypadku Polin robi to niemal bezkosztowo. Dominujące mocarstwo morskie, prowadząc opisaną wyżej politykę równowagi, pozwoliło na wypełnianie roli podwykonawcy w naszym regionie swojemu głównemu wasalowi – Anglii. Trump robi to w celu zbalansowania potencji niemieckiej. Biały Dom i Pentagon działają tak, by pokazać Berlinowi, że o ile za Obamy od 2009 r. jedynym podwykonawcą amerykańskim w regionie, prokurentem z poręki USA był Berlin, to dziś tę rolę może spełniać Londyn. Warszawa zaś, sądząc, że w tej grze może wzmocnić swoją pozycję na liście wasalnej, dzięki czemu – zyskując wsparcie Londynu i Waszyngtonu – może umocnić się względem Berlina w europejskim układzie sił, popełnia z wielu względów duży błąd.
Nie przypadkiem zatem tuż po wizycie Trumpa ma miejsce wizyta angielskiego jachtu „Czarodziejka,” jak również wielce symboliczne jest to, że między tymi wizytami miała miejsce wizyta trzeciej osoby w państwie chińskim – przewodniczącego tamtejszego parlamentu. Imperia morskie dokonały przechwycenia regionu.
Ta operacja amerykańska z podwykonawstwem angielskim posiada swoje walory poznawcze.
Sporo łączy obie wizyty: np. zdumiewająca uprzedmiotowiająca ją postawa Warszawy. O ile 6 lipca na placu Krasińskich całą imprezę organizował ambasador Jones, współczesna wersja ambasadora Repnina, a orędzie do Polaków wygłaszał nie prezydent naszego kraju, lecz imperator, tak 17 lipca w Łazienkach Królewskich cały bankiet wydany na cześć urodzin królowej brytyjskiej organizował i spełniał obowiązki gospodarza – ambasador brytyjski Jonathan Knott, który twarz ma tak samo mało przyjemną i spojrzenie, jak pan Jones. No a przede wszystkim kolejne posłanie do Polaków, od kolejnej głowy obcego państwa, tym razem od królowej angielskiej – wygłosił jej wnuk.
Sam bankiet w Łazienkach został wydany z okazji urodzin obcego monarchy, a prezydent Duda nie tylko zachowywał się jak gość, ale i nim w istocie był. Książę William na wstępie, łaskaw był stwierdzić: „Mamy dziś podwójną okazję, by świętować: obchodzimy urodziny mojej Babki – Królowej Elżbiety, a zarazem świętujemy – w całej ich rozciągłości – więzi łączące nasze dwa wspaniałe kraje”.
Po pierwsze, wszystko to, obie wizyty, ich szczegóły aranżacyjne, jakoś przypomina mi swego rodzaju czasy rządów ambasadorskich nad Wisłą (złe asocjacje z przeszłości), co wg mnie, jest wyrazem nieszanowania przez Warszawę ani samej siebie, ani swojego władztwa politycznego nad powierzonym jej obszarem.
Po drugie: zwracam przede wszystkim uwagę, że przy okazji tych dwóch wizyt władze Polin pozwoliły na wygłoszenie bardzo ważnych dwóch posłań do Polaków z ust obcych przedstawicieli, nawet nie kontrując tego swoją własną narracją, jakąkolwiek deklaracją, równie ważnym wystąpieniem politycznym, co jednocześnie sygnalizuje całkowitą zgodę na to, zgodę na zawarte w nich treści i ubezwłasnowolnienie wobec silniejszych „przyjaciół”.
Warszawa oddała całkowicie pole Waszyngtonowi i Londynowi, usuwając się w cień. Miejscowi postrzegają te wizyty jako wielki sukces, gdy tymczasem w kancelariach dyplomatycznych kiwają zapewne głowami i wskazują Polin jako przykład państwa, które samo pozbawiało się resztek godności i które charakteryzuje się geopolityczną afazją.
Anglii idzie o konkret. O władzę i kontrolę, o pieniądz. Jak zawsze. Chodzi o kontrolę linii handlowych, idzie o koncesjonowaną przez Amerykę brytyjską kontrolę nad Międzymorzem. Dlatego od razu w przemówieniu księcia Williama pojawił się Gdańsk, do którego udał się 18 lipca, co miało charakter nie tyle antyniemiecki, ile antykontynentalny.
Londyn nad Wisłą oświadcza słowami i czynami, że z woli Waszyngtonu najprawdopodobniej dostał koncesję na:
1. Współczerpanie zysków z kontroli perymetru – jakieś inwestycje, nawet chińskie, mogą tu być czynione, ale będą zależne od zgody Londynu (Waszyngtonu) oraz część zysku będzie trafiała do kasy brytyjskiej;
2. Baczne pilnowanie, aby w regionie nie pojawiły się podmiotowe inicjatywy mogące zagrozić interesom mocarstw morskich;
3. Balansowanie wpływów Berlina w Mitteleuropie;
4. Wojsko przede wszystkim. Wizyta Williama w Warszawie i Gdańsku pokazuje, że poza bardzo ważnymi tematami gospodarczymi, równie ważny jest aspekt militarny. Otóż sądzę, że Wielka Brytania sygnalizuje, że w planie strategicznym USA otrzymała zielone światło na współdecydowanie w sprawach bałtyckich. Pamiętajmy: Anglia tradycyjnie pragnie decydować o kwestiach bałtyckich. Stąd wizyta w Gdańsku jest także sygnałem w kierunku Rosji (Kaliningrad i Petersburg). Warszawa zaś popełnia ogromny błąd, sądząc być może, że Balticum może się stać szerszą płaszczyzną do zbliżenia polsko-brytyjskiego. Zdaje się, że ten sam błąd popełniliśmy w 1939 r. Obecność wojsk brytyjskich w Polin nie tylko dobrze nie rokuje, ale też nie świadczy o żadnym aliansie. Alians opiera się na równouprawnieniu. Czy wojska polskie stacjonują w Anglii? Już choćby dla symetrii, tak ważnej w stosunkach międzynarodowych, Warszawa mogłaby zadbać o tego typu posunięcia. Bankiet w Łazienkach był osaczony niemal przez żołnierzy brytyjskich, którzy byli obecni na „evencie”, co miało swój symboliczny wyraz. Książę w sentymentalnej, ckliwej PR-owej otoczce sprzedawał więc nam takie budzące przerażenie i upokarzające nas dusery: „Wiele mamy powodów do świętowania, patrząc na ciepło naszych relacji. Jesteśmy sojusznikami w NATO i po raz pierwszy od czasów II wojny światowej w Polsce stacjonują wojska brytyjskie. Miło mi zauważyć, że niektórzy żołnierze są z nami tutaj dzisiejszego wieczoru”.
5. Dalsze utrzymywanie regionalnych tubylców w procesie zmian tożsamości. Pełne wspieranie przez Londyn akcji kulturowo-cywilizacyjnych mających na celu uczynienie z lokalnego bydła cywilizowanych, oświeconych mas o charakterze mulitkulturowym.
W przypadku Polin – będzie to dalsze, wydajne i skuteczne zmienianie naszej tożsamości, w ramach jej podmianki na wersję schizofreniczną – tzn. perfidne podklejenie do naszej zdewastowanej już mocno tożsamości – tożsamości żydowskiej. Ona będzie miała charakter z czasem dominujący. Książę William, wpisując się w tę strategię mamienia Polaczków pochwałami nt. ich przeszłości, natychmiast równoważył to w swoim wystąpieniu drugim, tak samo ważnym, jeśli nie ważniejszym, aspektem żydowskim: „W XX wieku Polska wykazała się niezwykłym męstwem, dając odpór brutalnej okupacji nazistowskiej, wzniecając heroiczne Powstanie w Getcie Warszawskim w 1943 roku i Powstanie Warszawskie z 1944 roku. Będziemy także niewątpliwie poruszeni jutro w trakcie naszej wizyty w obozie koncentracyjnym Stutthof, który przypomina o cierpieniu narodu polskiego i o holokauście”.
http://www.prezydent.pl/aktualnosci/wydarzenia/art,677,wystapienie-ksiecia-williama-podczas-wizyty-w-warszawie.html
Nie ma nic piękniejszego, jak pokazanie tubylcom, że mocarstwo w państwie mu podległym gra na wielu instrumentach. Trump pochwalił Bolka na placu Krasińskich w Warszawie, William spotkał się z nim w Gdańsku, ale to – mimo wszystko – poboczny, mniej ważny aspekt. Gdańsk symbolizuje handel morski i związki z Anglią. William w swoim krótkim wystąpieniu próbował zalegitymizować przyszłą angielską protekcję: „Związki pomiędzy Wielką Brytanią a Polską mają setki lat historii, przekładają się na bogatą tradycję wymiany międzykulturowej i bliskie więzi handlowe. Teatr Szekspirowski w Gdańsku, który jutro zobaczymy wraz z Catherine, przypomina nam o tym, że związki w obszarze kultury od dawna znajdowały miejsce w samym centrum naszych bliskich relacji. Sztuki Szekspira były wystawiane w Polsce, i to w języku polskim, niedługo po tym, jak pojawiały się na scenie w Londynie. Mniej więcej w tym samym czasie kupcy zboża z Polski sprowadzali swój towar do Wielkiej Brytanii, stając się prekursorami dla wielu przedsiębiorców i wykwalifikowanych robotników, którzy dziś pokonują tę samą drogę w obu kierunkach”.
Londyn tymi słowami obiecuje nam, że podwieszając się pod mocarstwa morskie, zapewnimy sobie jakiś procent zysków i zapewnimy sobie udział w jakiejś prosperity. William jak biały sahib mówił w Łazienkach do tubylców: „Takie związki: dyplomatyczne, wojskowe, kulturowe, są wielce obiecujące i perspektywiczne”. Z pewnością, mości książę, ale dla kogo?
W ogóle mnie to nie przekonuje, nie tylko dlatego, że polityka angielska wiele razy w przeszłości była czynnikiem destrukcyjnym w naszym regionie, ale przede wszystkim dlatego, że William po wycieczce polskiej jedzie bezpośrednio do Berlina. Po co? Anglia poważnie podchodzi do swoich interesów. Zatem, jeśli pragnie, aby jej przedsięwzięcie miało charakter trwały, to nie może nie uwzględniać interesów niemieckich w regionie. Londyn chce zapewne w jakiś sposób uspokoić Berlin, być może zechce dopuścić Niemcy do biznesu, przez co będziemy mieli w Polin podwykonawcze względem Ameryki kondominium angielsko-niemieckie. I William, moim zdaniem, jedzie tam, by złożyć Prusom taką propozycję.
Ze Snapchatem po żydowskiej Warszawie
Równie dobrze fundamentem tego kondominium może być sieć wolnych dużych miast w Polin. Stąd wybór Gdańska, kiedyś Wielkiego Wolnego Miasta Gdańsk, jako zaczynu i początku budowy tego projektu. Duże miasta polskie pokazały już swój potencjał buntu wobec władzy centralnej. Naprawdę nie będzie trudne głębsze osłabienie Polin poprzez stworzenie nowej wersji Hanzy lub czegoś na kształt nowej wersji Związku Miast Pruskich, który dokonał implozji państwa krzyżackiego.
Gdańsk, Wrocław, Kraków, Toruń, Poznań, Warszawa i wiele innych miast, jako liderzy zmiany cywilizacyjnej, zmiany jakościowej, znaki nowej ery, przykłady, że państwa narodowe odchodzą do lamusa, a liczy się nowoczesna, internacjonalistyczna sieć wolnych miast, które łączy tolerancja, innowacja, otwartość oraz wolność od ekstremizmu, wydaje się rozwiązaniem kwestii polskiej całkiem realnym.
Nie przypadkiem więc „William i Kate” spotkali się na szczycie masońskiej wieży z nową przyszłą podwykonawczą warstwą – młodymi wyznawcami Wiedzy i Nauki (http://www.warsawspire.pl/) w Warsaw Spire przy placu Europejskim. „To be in here is to be at the top” – jak głosi motto twórców nowej wyspy moderny w Wawie (twórcy budynku to firmy izraelskie ukryte pod brandem belgijskiej firmy deweloperskiej http://www.ghelamco.com/site/w/ prężnie działającej, oprócz Polin, w Krainie U oraz w Rosji).
Ach, widok księcia stojącego wśród młodych, wyselekcjonowanych, dobrze ubranych, z modnymi brodami, pachnących, śliczniutkich, lokalnych liderów dnia jutrzejszego, z otwartymi umysłami, mówiących po angielsku, wynalazców i patrzących dalej i lepiej z najwyższego pietra wieżowca na leżącą w dole ziemię, Warszawę, miało swój mocny wyraz. Tytani, nowi ludzie ponad bydłem, które wymaga Prometeuszów oświecających im drogę. Jak głosi motto korporacyjne właściciela Spire Tower firmy Ghelamco: „We create future today”.
https://www.ghelamco.com/site/pl/pl/project-view/38/1/the-warsaw-hub.html
***
Tu pozwolę sobie na małą dygresję: innowacyjność jest niezmiernie ważną kategorią w procesach polityczno-społecznych, opiszę ją szerzej w jednym z kolejnych tekstów, ale przy okazji polecam uwadze rzecz wyborną! Innowacyjny projekcik: Fundacja Humanity in Action Polska: „Ze Snapchatem po żydowskiej Warszawie!” – jeden z projektów nominowanych do konkursu na najlepszą warszawską inicjatywę pozarządową:
http://uprzedzuprzedzenia.org/wp-content/uploads/2016/11/gra-miejska-Warszawa-WEB.pdf
Warszawska jaczejka przeciw mowie nienawiści:
http://uprzedzuprzedzenia.org/
Ludzie i rada fundacji: Smolar, Reiter, Bujak, Wujec, ale też i biznesik:
http://uprzedzuprzedzenia.org/o-fundacji/ludzie/
Kto na to daje kasę? Tak, tak MSZ, PZU, ambasada USA i Niemcy, Fundacja Batorego oraz inne tradycyjnie antypolskie jaczejki:
http://uprzedzuprzedzenia.org/o-fundacji/wspieraja-nas/
***
Wracając do urodzin angielskiej babuni w parku warszawskim. Ktokolwiek pojmuje coś z naszej przeszłości i z charakteru polityki brytyjskiej wobec Polin i Europy Środkowej, powinien aż wierzgnąć czujnie, zadając sobie pytanie, skąd nagle zainteresowanie Polską brytyjskiej monarchii, skąd te afekty do nas? Tylko nieszczęśnicy i ignoranci biorą je za dobrą monetę, poprawiając sobie swoje neokolonialne samopoczucie, swoją niską samocenę. Osobiście zamarłem, kiedy młody Anglik czytał:
„Krótkie posłanie, które moja Babka – Królowa Elżbieta, prosiła bym przekazał Państwu dzisiaj: ‘W 1996 roku mówiłam o głębi relacji brytyjsko-polskich, liczących sobie niemal tysiąc lat, a teraz z wielką radością stwierdzam, że przyjaźń pomiędzy naszymi dwoma krajami i narodami rośnie w siłę. Nie mam wątpliwości, że również w kolejnych latach będzie kwitła. Mam nadzieję, że to będzie dla Państwa bardzo radosny i wart zapamiętania wieczór’”. Z pewnością osobiście ten wieczór zapamiętam bardzo dobrze.
Zawsze jest jakiś Brendan Bracken!
Tuż przed konferencją w Monachium w sierpniu 1938 r. Anglia wysłała na Bałtyk ze specjalną misją wyjątkowych, pierwszorzędnych bandytów – o filmowych biografiach – sir Alfreda Duffa-Coopera, Pierwszego Lorda Admiralicji, oraz Brendana Brackena. Byli to zaufani ludzie Churchilla, który wtedy oficjalnie nie sprawował żadnej władzy. Na pokładzie jachtu admiralicji „Czarodziejka” przybyli do Gdyni, gdzie spotkali się z Beckiem. Ci ludzie wiedzieli, z czym przyjechali i po co. Chcieli upewnić się, czy Polska jednak nie zechce wesprzeć brytyjsko-sowieckiego sojuszu skierowanego przeciw Niemcom, a jeśli nie, to czy przypadkiem nie przyjdzie Warszawie do głowy zwrot w kierunku Niemiec, bo to oznaczałoby wykonanie pierwszego uderzenia przez Berlin na zachód – co też Hitler planował od samego początku, gdyby miał pewność zabezpieczenia swoich wschodnich tyłów. Tej pewności od Polski nie uzyskał, o co zadbali tacy ludzie, jak Churchill, Brendan Bracken i Duff-Cooper, zatem gwarancje takie uzyskał od Sowietów, niszcząc z nimi wspólnie państwo, którego elity nie potrafiły poprawnie ocenić zamiarów i planów „wrogów i sojuszników”.
Magowie z jachtu „Czarodziejka” – podobnie jak robią to dziś np. George Friedman czy Robert Kaplan – chcieli mieć pewność, że wszystko jest dobrze, że Warszawa jest na kursie i ścieżce… Beck w Gdyni roił sobie mrzonki o aliansie polsko-angielskim. Jego sekretarz Paweł Starzeński notował w swoich wspomnieniach: „Duff Cooper był zamknięty w sobie, wyglądał zmęczony i znudzony. (…) Widzę go jeszcze siedzącego obok Becka na kanapie w mieszkaniu państwa Chodackich, milczącego i chwilami ironicznie uśmiechniętego, gdy mu Beck coś tłumaczył”.
Polski ambasador w Londynie Edward Raczyński w grudniu 1938 r. raportował do MSZ, że w Foreign Office usłyszał „w przyjacielskiej rozmowie” opinię, że „rząd brytyjski bynajmniej nie życzy sobie, by Polska porzuciła uprawianą dotychczas politykę równowagi” (nieskłanianie się ani w kierunku Niemiec, ani w kierunku Rosji). Anglicy z amerykańskiej poręki baczą dziś uważnie, aby Polakom do głowy nie przychodziły żadne brednie, które mogłyby zaszkodzić ich interesom. A władza warszawska milcząco to akceptuje. Jeśli uważa, że wielki błąd strategiczny, czyli bezrefleksyjne, bezwarunkowe określenie się na samym początku po jednej ze stron, tj. po stronie mocarstw morskich, w chwili tworzenia się nowej architektury światowego bezpieczeństwa, wyłaniania się nowego porządku, jest czymś korzystnym i zabezpiecza to Polin np. przed Rosją, to są – powtórzę – w błędzie, ponieważ w istocie ogranicza to nasze ruchy, a nie poszerza przestrzeń, w której moglibyśmy się poruszać i dokonywać wyborów, i nie immunizuje nas to przed „sprzedaniem nas na pniu” w chwili, kiedy będzie to korzystne dla Waszyngtonu czy Londynu.
Kiedy Brendan Bracken oraz sir Duff-Cooper dokonywali imperialnego przeglądu nad Bałtykiem, ich lider – Winston Churchill – jako osoba prywatna spotkał się w Londynie 14 lipca 1938 r., a więc trzy tygodnie przed przybyciem jachtu „Czarodziejka” do Gdyni, z gaulaiterem NSDAP w Wielkim Mieście Gdańsku. Churchill i Foerster obwąchiwali się nawzajem, szukając sposobu na dogadanie się, Churchill naturalnie gotów był, jak i Chamberlain, całkowicie poświęcić Czechosłowację dla zyskania na czasie. Był gotów poświęcić, jako realista, inne rzeczy także. O wiele ważniejsze. Cytuję tu co ciekawsze fragmenty raportu Churchilla do Foreign Office, który sporządził po rozmowie z nazistowskim naczelnikiem Gdańska:
„Po zwykłym wstępie zaznaczyłem – pisał Churchill – że jestem zadowolony, iż w Gdańsku nie wprowadzono ustaw antysemickich. Pan Foerster powiedział, że sprawa żydowska w Gdańsku nie jest paląca, starał się jednak wybadać, czy ten rodzaj prawodawstwa w Niemczech stanowić będzie przeszkodę dla osiągnięcia porozumienia z Anglią.
Odpowiedziałem, że jest to szkodliwe zadrażnienie, ale ponieważ zrozumiałe są jego przyczyny, nie będzie to prawdopodobnie stanowić absolutnej przeszkody dla rzeczowego porozumienia. (…) wskazałem na sytuację w Czechosłowacji. Tu trzeba znaleźć jakieś rozwiązanie. (…) zapewniłem go, że Anglia i Francja dołożą wszelkich starań, aby nakłonić rząd praski do zgody. (…) Foerster zapytał, co się stanie, jeśli Czesi odmówią zastosowania rad Anglii i Francji? Na to odpowiedziałem: jestem pewien, iż oni to uczynią. (…) Powiedziałem, że od pana Hitlera zależy, czy zasłuży sobie na nieśmiertelną chwałę i przyniesie olbrzymią korzyść Niemcom i całemu światu, wybawiając nas od ciążącej nad nami grozy wojennej. (…) W mocy Hitlera leży rozproszenie nagromadzonych chmur. My mu w tym pomożemy”.
Coś na koniec w kontekście wizyty pary książęcej w Muzemu Polskiego Seppuku na warszawskiej Woli oraz a propos nadwiślańskich sentymentów:
Kiedy wybuchło nieszczęsne powstanie warszawskie, sprowokowane przez swoją agenturę wspólnie i przez Anglię (Rettinger), i przez Sowiety (Okulicki), ten sam Churchill – prowadząc obfitą korespondencję ze Stalinem – wysłał dwie lakoniczne depesze na Kreml w sprawie pomocy walczącym w stolicy Polski. Zacytuję je w całości, warto bowiem znać język i styl, w którym wielcy mówią o małych, podrzędnych:
Pierwszy list Churchilla do Stalina z 4 sierpnia 1944 r.:
„Na usilną prośbę polskiej armii podziemnej zrzucimy, w zależności od pogody, około sześćdziesięciu ton sprzętu i amunicji na południowo-zachodnią dzielnicę Warszawy, gdzie, jak mówią, wybuchło powstanie przeciwko Niemcom i Polacy prowadzą zażarte walki. Mówią oni także, że zwracają się o pomoc rosyjską, która zdaje się być bardzo bliska. Atakuje ich półtorej dywizji niemieckiej. Może to stanowić pomoc dla waszych operacji”.
Drugie pismo Churchilla do Stalina z 12 sierpnia:
„Zapoznałem się z rozpaczliwym telegramem Polaków z Warszawy, po dziesięciu dniach wciąż jeszcze walczących przeciwko znacznym siłom niemieckim, które rozcięły miasto na trzy części. Błagają o karabiny maszynowe i amunicję. Czy nie może Pan udzielić im pomocy, odległość bowiem z Włoch jest bardzo duża?”.
I to najlepsze: Wspólne pismo z 20 sierpnia 1944 r. Roosevelta i Churchilla, ostatnie w ogóle w korespondencji mężów stanu poruszające kwestię tej hekatomby, zagłady miasta. Typowa dupokrytka, wysłana pro forma, aby mieć alibi, że się coś tam robiło, gadało. To pismo dedykuję rządzącym nami warszawskim namiestnikom:
PILNE I ŚCIŚLE TAJNE PISMO PREZYDENTA ROOSEVELTA I P. CHURCHILLA DO MARSZAŁKA STALINA
„Zastanawiamy się, jaka będzie reakcja światowej opinii publicznej, jeśli antyfaszyści w Warszawie zostaną rzeczywiście opuszczeni. Uważamy, że my wszyscy trzej powinniśmy uczynić wszystko, co tylko możemy, aby ocalić możliwe jak najwięcej znajdujących się tam patriotów. Mamy nadzieję, że zrzucicie Polakom – patriotom warszawskim – najbardziej niezbędne zaopatrzenie i uzbrojenie lub może zgodzi się Pan pomóc naszym samolotom, by uczyniły to bardzo szybko? Mamy nadzieje, że zgodzi się Pan na to. Czynnik czasu ma wyjątkowo duże znaczenie”.
Temat pomocy „patriotom warszawskim” i w ogóle powstania został zamknięty definitywnie w korespondencji wielkiej trójki niniejszym listem Stalina. Cytuję go w całości, asocjacja bowiem pomiędzy realizmem geopolitycznym ówczesnych szefów zrywu polskiego bliska jest, wg mnie, realizmowi geopolitycznemu obecnie nam rządzących, z całą konsekwencją, którą poniósł wtedy lub może ponieść obecnie nasz naród w wyniku tegoż:
TAJNE I OSOBISTE
PREMIER J.W. STALIN DO PREMIERA W. CHURCHILLA I DO PREZYDENTA ROOSEVELTA
„Pismo Pana i p. Roosevelta w sprawie Warszawy otrzymałem. Chciałbym wypowiedzieć swoje zdanie.
Wcześniej czy później prawda o garstce przestępców, którzy wszczęli awanturę warszawską w celu uchwycenia władzy, stanie się wszystkim znana. Ludzie ci wykorzystali ufność warszawian, rzuciwszy wielu niemal bezbronnych ludzi przeciwko niemieckim armatom, czołgom i lotnictwu. Powstała sytuacja, w której każdy następny dzień wykorzystują nie Polacy dla sprawy wyzwolenia Warszawy, lecz hitlerowcy, którzy nieludzko mordują ludność Warszawy.
Z wojskowego punktu widzenia wytworzona sytuacja, ściągając wzmożoną uwagę Niemców na Warszawę, jest bardzo niekorzystna zarówno dla Armii Czerwonej, jak i dla Polaków. Tymczasem wojska radzieckie, które spotkały się w ostatnim czasie z nowymi poważnymi próbami Niemców przejścia do kontrataków, czynią wszystko, co możliwe, aby złamać te kontrataki hitlerowców i przejść do nowej szerokiej ofensywy pod Warszawą. Nie może ulegać wątpliwości, że Armia Czerwona nie będzie szczędzić wysiłków, aby rozbić Niemców pod Warszawą i wyzwolić Warszawę dla Polaków. Będzie to najlepsza i rzeczywista pomoc dla Polaków – antyfaszystów”.
Pasjonuje mnie bardzo, kto w nadchodzącym rozdaniu załapie się na określenie antyfaszysta, a kto nad Wisłą faszystą określonym będzie… Kto spośród tubylców otrzyma z nadania metropolii łaskę pomagania w nadzorowaniu jej interesów nad Wisłą, a kto zostanie odesłany do Gostynina lub cichych i spokojnych obozów deradykalizacyjnych…
Wielu naiwnie pyta, co robić, jakie są alternatywy wobec tej beznadziei? Proszę zatem koniecznie sięgnąć do głęboko poruszającej książki Knuta Hamsuna pt. „Na zarośniętych ścieżkach”. Tam znajdziecie odpowiedź na pytania o naszą przyszłość. Nie miejcie żadnych złudzeń… Nie jesteśmy i nie będziemy niczym więcej niż zjawami błąkającymi się po bezdrożach, peryferiach. Zbankrutowani idealiści, którym odebrano nawet prawo do marzeń…
Tym akordem kończę:
https://www.youtube.com/watch?v=rk5DfLfXce8
***
A poza tym uważam, że Jeruzalem musi być wyzwolona.
Grochów w lipcu, pusta ulica Kickiego, przy akademiku;
18 lipca 2017 r.