Poniższa wypowiedź dotyczy tekstu A. Kumora "Na nosa" z poprzedniego numeru "Gońca".
Andrzej, łyknij coś na depresję, plizz. Chyba muszę wdać się w polemikę – postaram się jak najkrócej.
Masz sporo racji, ale nie do końca. Chyba będę Cię musiał wypunktować. Nie zamierzam bronić spraw związanych z aktualnymi wyborami, zresztą nie przeceniałbym ich znaczenia. Albo będzie hop, siup, zmiana dup i teraz k... MY!... i to wszystko. Jeśli zmieni się gość pod żyrandolem, oznacza to tylko, że jedni pójdą na zieloną trawkę, inni ustawią się w kolejce do żłobu, wpływ na życie ludzi tego wydarzenia będzie ŻADEN.
Oczywiście masz rację co do całego arsenału środków do manipulowania społeczeństwem, ale tak się dzieje na całym świecie, w Kanadzie też. I tak w Kanadzie, jak i w Polsce są jednostki bardziej na to odporne. A inne mniej. Ale po kolei: nie demonizowałbym takich spraw jak podatek katastralny. Nie wiem, jak w Kanadzie, w US jest drakoński, ale nie ma mowy o wprowadzeniu go w takim kształcie jak u was za oceanem. Mało tego, nie ma nikogo odważnego, żeby to w ogóle w Polsce ruszyć z miejsca, i nie sądzę, żeby w przewidywalnej przyszłości, przy stanie naszego budownictwa i jakości substancji mieszkalnej, ktoś w ogóle ruszył ten temat w przewidywalnej przyszłości. Nie ma co straszyć tym ludzi.
Emeryci już dawno opuścili 200-metrowe mieszkania, koszty ich utrzymania i ogrzania są ogromne i jest to niestety zjawisko normalne i raczej już mamy to za sobą, wynika to z reguł rynkowych. Z drugiej strony – kto i z jakich pieniędzy i po co miałby dopłacać emerytom do utrzymania takich luksusów?
Po drugie – centra miast absolutnie powinny ograniczyć wjazd samochodów trucicieli. Musisz wiedzieć, że zakup używanego, ale dobrej klasy samochodu w Polsce dawno już przestał być luksusem. Przyzwoity kilkuletni spełniający wszystkie normy czystości spalin to zaledwie 3-4 średnie pensje. Pewnie w Kanadzie jest ciut taniej, ale naprawdę pod tym względem u nas nie jest źle. Jeździ trochę wraków, ale dlatego, że ich właściciele uporczywie o nie nie dbają, jeżdżą nimi wbrew rachunkowi ekonomicznemu, albo nie chce im się takiego złoma wywalić i kupić coś nowszego.
A ograniczenie wjazdu do centrum np. Krakowa to jeden z rozsądniejszych pomysłów, Kraków ma wydać teraz prawie miliard (po waszemu bilion) dolarów na walkę ze smogiem i poprzez budowę sieci satelickich parkingów na obrzeżach miasta wprzęgnięciu ich w system komunikacji zbiorowej – która w Krakowie działa naprawdę dobrze – ograniczyć w ogóle ruch samochodowy w centrum. Dodatkowo mamy system rowerów miejskich, darmowych, dobrze rozlokowanych. Trzeci – moim zdaniem humorystyczny problem to rzekomy zalew Murzynami i innymi uchodźcami z Afryki Północnej. Nie wiem, czy tam za oceanem wiecie, Europa jest teraz w zasadzie jednym państwem BEZ GRANIC. Czy Ty sobie wyobrażasz, że – powiedzmy 2 tysiące Murzynów z najczarniejszej Afryki wytrzyma w naszym parszywym klimacie na polskim zasiłku, z którego dobrze kombinujący i kumaty Polak nie wyżyje? Przecież jako państwo nie możemy dać wyższych zasiłków obcym niż obowiązujące dla polskich obywateli... Stawiam dolary przeciw orzechom, że po dwóch tygodniach wszyscy "polscy" imigranci będą we Francji, Hiszpanii albo słonecznej Italii. Normalnie wsiądą w pociągi i autobusy i tyle ich widzieli...
Tak że reasumując – może w analizie sytuacji politycznej się nie mylisz, ale my tu jakoś dajemy radę i jakoś to wytrzymujemy, nie jest tak źle... Możesz to opublikować.
Paweł Pachota
Kraków
Od redakcji: Paweł, Murzyni zostaną w Polsce, jeśli będą dostawać lepsze pieniądze (np. z UE) niż Polacy na socjalu – znam to stąd, gdzie uchodźcy mają lepiej niż ludzie na welfare. Poza tym kiedyś spotkałem w Toronto Somalijkę mówiącą z własnym dzieckiem po polsku – mieszkała siedem lat w ośrodku w Białostockiem.
DWA, kretynizm pozostaje kretynizmem, niezależnie od tego na jakie samochody stać Polaków. Ja jeżdżę 15-letnim – całkiem dobrym i sprawnym, uzależnienie wjazdu od wieku samochodu to idiotyzm, no bo jeśli już, to np. od kontroli spalin. Poza tym samochody wymieniają się "naturalnie", więc smog się sam przewieje.
TRZY, oczywiście że Polacy sobie radzą, bo przez lata nauczyliśmy się pływać w szambie. Siemanko – AK.
•••
Szanowny Panie:
W numerze 15-21 maja 2015 w interesującym artykule: "Demokracja – udawana czy zwykła" zmartwiła mnie (znowu!) – nazwę to – ułomność Pana logiki. Nie dostrzega Pan (może zapomina?) o starej zasadzie, że zwykle "prawda", w tym wypadku OPTIMUM, jest gdzieś pośrodku. Dlaczego dyskutujemy wyłącznie o skrajnych rozwiązaniach: wybory JOW albo obecny system "proporcjonalny"?
Przecież można pomyśleć o np. 75-80 proc. miejsc JOW, a reszta proporcjonalna?
Serdecznie pozdrawiam
Edward Gil
Mississauga
Odpowiedź redakcji: Szanowny Panie, po co półśrodki, skoro lepsza jest całość?!
•••
List otwarty do pana Ostojana, jako odpowiedź na jego list szeroko otwarty.
W moim polskim miasteczku są nie tylko te łabędzie. Łabędzie to to najlepiej widoczne piękno. Bo już samo jezioro wzrok przyciąga, a na nim jeszcze takie duże i dostojne ptaki. Myślę, że są dlatego, że mieszkańcy dbają o nie. Karmią, gdy jest sroga zima, a jakiś pan nawet na lód wchodził, aby oderwać, uwolnić złapanego przez lód młodego łabędzia. Skrzydła ten łabędź miał przymarznięte.
Tutaj są też poniemieckie bunkry. Tam też jest małe jezioro, położone bardzo nisko. Pamiętam, jak napadało śniegu i poszliśmy z moją mamą pierwszy raz w tym roku. Jezioro zawsze szybko zamarzało. Zjeżdżało się tam z wysokiej góry na cegielni, w stronę jeziora. Góra była stroma, a po drodze porobione przez chłopaków górki, takie wyskocznie. Więc jadę szybko na naszych solidnych metalowych sankach, gdzie deski były pomalowane olejną farbą na kolor rudy... i wiem, że jadę za szybko, ale zwolnić nie mogę. Jezioro miało też brzeg wysokości półtora metra. Wiedziałam, że będę musiała tam się mocno trzymać. Jak spadłam na lód, to nie mogłam oddechu złapać, a w żołądku moim coś było nie tak. Pozbierałam się jakoś i mi przeszło, ale była to nauczka na następny raz.
Wcześniej też tak się zjeżdżało, ale inaczej się spadało na jezioro z grubą warstwą śniegu, a inaczej, gdy był sam przezroczysty lód. Ja właśnie spadłam na lód.
Miałam może już 12 lat. Potem zorganizowano i ogłoszono zawody saneczkarskie, kto szybciej zjedzie, trochę z bardziej płaskiej góry obok. Oczywiście, że ja.
Czułam, że na moich sankach będę miała najlepszy czas. Moje dwie koleżanki wpadły na krzak kolczasty i trzeba było je stamtąd wydobywać.
Dostałam nawet dyplom, gdzieś tam jest... Ten rejon nazywamy cegielnią, bo ona tam chyba jeszcze jest. Była na pewno. Jeziorko nazywa się Gajus.
– Hej, idziesz na Gajusa? – się mówiło.
Był maj i czerwiec, bardzo upalny, gdy chodziliśmy tam na wagary. Tylko wtedy, i co dziwne, był to przekrój szkoły. Mnie nigdy nikt o wagarowanie nie podejrzewał... ale dwa tygodnie szkoły wtedy wypadło. Czas ten należy do moich miłych wspomnień.
Tylko opalenizna nas niepokoiła, że może nas zdradzić w szkole. Byłyśmy spieczone na raka, bo po zimie od razu przyszły takie upały. Kąpałam się wtedy 5 kwietnia i przepłynęłam razem z kolegą to jeziorko. Nad powrotem się zastanawiałam, bo woda była zimna. Ale wróciliśmy. Brzegi jeziorka tworzą spłaszczony okrąg. Takie coś nazywa się elipsa. Nie ma więc jednej średnicy, ma oś dużą i oś małą, że tak pomatematykuję. My płynęliśmy wzdłuż osi dużej. Dziwi mnie to teraz, jak mogłam być taka nierozważna. Ale nic...
Góra, z której zjeżdżało się na sankach, zawierała bunkry. Jeden łączy się z drugim. Teraz jest to wszystko odrestaurowane... tak słyszałam. Miasto urządziło muzeum. Muszę kiedyś tam pojechać, to jest po drugiej stronie miasta, od miejsca, gdzie mieszkam.
Kiedyś zimą, z kolegami mojego brata, a brat był starszy, wyprawiliśmy się na zwiedzanie bunkrów. Ktoś odkrył wcześniej taką jakby lisią jamę i kolejno się na czworakach tam posuwaliśmy. Jeden za drugim. Na czatach zostawiliśmy... oj, nie napiszę kogo, bo to znany już człowiek. Miał on zawiadomić milicję, gdybyśmy nie wrócili. To mnie dziwi? Dlaczego milicję, a nie rodziców? Po dwóch godzinach miał zawiadomić. Przeczołgaliśmy się tą lisią norą i dotarliśmy do korytarzy. Jakie to wszystko było ciekawe i straszne. Jednak takich emocji widocznie potrzebowaliśmy. Ciemno zupełnie, poruszaliśmy się ostrożne. I dobrze, bo dalej był nieczynny szyb windy. Wyszliśmy stamtąd trochę zdziwieni tym wyjściem, bo jakby drugą stroną. Aha, brat w trakcie czołgania natrafił na bransoletkę z rubinkami. Była w dwóch częściach. Pozłacana. Kto ją tam zgubił? To musiało być więc przejście specjalnie przez Niemców wykopane... jakiś Niemiec. Dlaczego miał taką damską, a może to nie była damska.
Odnośnie do łabędzi, które pięknieją, dojrzewając... Ta bajka jest wyjątkowa ładna i mądra.
Panie Ostojanie, był Pan zawsze ładny. To widocznie mama się panem zachwycała. Ze mną było tak, że byłam podobna do ojca, a to mama była uważana za piękność... przez wszystkie ciotki, przez moją babcię. Ja miałam uśmiech ojca, więc tylko mówiono – ta to podobna do ojca. I tyle. Myślę, że byłam ładna, ale tego nie wiedziałam. Jak już nie mogłam być taka ładna jak mama, to chociaż miałam figurę po ojcu i tu zyskiwałam. Starałam się być zawsze szczupła i dziewczyny mi zazdrościły.
Nie będzie mnie na wyborach, tych drugich. Niestety...
Z procentami to jest tak: jeśli X% Polaków poszło do wyborów, a Y% zostało w domach, to X% + Y% musi dać 100 %. Najważniejsze, żeby wszystko dokładnie i sumiennie policzyć, bo tylko wtedy takie głosowanie ma sens.
Jeśli z tego X, w drugiej turze zagłosuje na danego prezydenta Z%, to mnożymy X razy Z, mnożymy jako ułamki i podajemy w procentach. Albo po prostu mnożymy i wynik dajemy realny, intuicyjnie. Na przykład 3% z 5%, to jest 3 razy 5 = 15. Dajemy wynik 1, 5.
W Pana zadaniu, Panie Janie, mamy tak, że 49% była frekwencja wyborcza i 49 % głosowało na danego prezydenta. Na danego nam prezydenta...
To ile procent narodu, biorąc pod uwagę także tych, którzy do głosowania nie poszli, głosowało na danego nam prezydenta? Muszę wziąć 49 procent z 49 procent. Pomnożę, wychodzi 24 procent.
Procenty zamieniłam na ułamki i zamiast 49 procent piszę 49/100, więc 49/100 razy 49/100 = 24/100, czyli 24 procent.
1% toż to 1/100.
Chyba dobrze zrobiłam? Wynik mam – 24%!
Panie Janie Ostojo, a jaki Pan ma wynik?
Tak, nazywam się Wanda Ratajewska. I początkowo moje teksty były tak opisane (niech będzie to d, zamiast t). Potem jednak przeszłam na pseudo. I było najpierw Wanda Rat, a potem wandarat, co mi się bardziej już podobało, bo to nieładne słówko rat zostało jakby trochę zneutralizowane. Szczurku, nie gniewasz się?
Ze względu na to, że moje pseudo wandarat zostało "spalone", więc nic mi nie pozostaje, jak przyznać się do Wandy Radajewskiej i pisać ostrożniej. Na cmentarzu mojego miasteczka, przed 1 listopada br., dwie miłe panie wiedziały, że wandarat to ja. Oznajmiły mi, że mają ciocię w Kanadzie i ona przysłała im egzemplarz "Gońca" ze zdjęciem grobu sprzed roku. Gdybym dała cały grób, z napisami, toby mnie podały do sądu... te miłe panie – tak powiedziały. Jaki ten świat mały...
Czuję się całkiem prześwietlona. Znów zaczną mnie inwigilować, rodzinę mi prześladować? No bo np. w jakim celu ktoś nawbijał równiutko, na wewnętrznym obwodzie koła zapasowego, 30 bardzo długich metalowych, żółtych pinesek? Pracownicy zakładu wulkanizacyjnego radzili zawiadomić prokuraturę. W moim miasteczku nikogo się już nie zawiadamia, bo przez to można mieć jeszcze gorzej. Trzeba patrzeć tylko na swój czubek nosa i niczym się nie interesować.
Piszę więc infantylnie, co mi czytelniczka zarzuciła. I tak będę pisać. Piszę o głupotkach często, o tym co dziadek niemiecki jadł... podczas gdy w Polsce wybory prezydenta, gdy tyle się dzieje.
Małomiasteczkowa Polska jest trudniejsza od wielkomiejskiej Polski.
Jak wracałam z miasta, to żaby się darły. To nie było kumkanie. Podeszłam aż do płotu, żeby zobaczyć, czy tam ktoś nie żartuje. Ale nikogo nie było, żadnego człowieka. Było oczko wodne – Niemcy lubią wodę. W trzech miejscach coś się darło, po żabiemu. Może kumkają – one, a to byli – oni?
No i co to mogło być, panie Ostojanie?
wandarat
Niemcy
•••
Gdańsk, 27.05.2015 r.
To nie przypadek, że wieś i młodzi wyborcy dali B. Komorowskiemu czerwoną kartkę.
Bronisław Komorowski objął urząd Prezydenta RP po katastrofie smoleńskiej w 2010 roku i wydawało się wielu Polakom, że sprawuje tę funkcję dobrze.
Opinię tę potwierdzały liczne sondaże.
Z upływem czasu coraz wyraźniej widoczna była pozorna działalność Prezydenta RP, podobnie jak praca prokuratorów związanych z katastrofą smoleńską. Dało się zauważyć, że realizowany jest przez czynniki rządowe i Prezydenta scenariusz kremlowski, dążący do skłócenia Polaków i przedłużenia w nieskończoność dochodzeń prokuratorskich.
Ta pozorna działalność przyjęta została przez Prezydenta RP i rząd PO w innych sprawach, co mógł łatwo uświadomić Polakom Andrzej Duda.
Młodzież zawsze wyczuwała kłamstwa i pozorną pracę. Nic dziwnego, że dała temu wyraz podczas głosowania 24 maja bieżącego roku. Do tego trzeba dodać niechlubną obronę skorumpowanej i w znacznym stopniu związanej z rosyjskim KGB Wojskowej Informacji, tzw. WSI.
Nie da się ukryć, że Bronisław Komorowski był jedynym posłem PO, który nie chciał likwidacji WSI.
Jeżeli chodzi o wieś, to mimo dużego wysiłku ministra rolnictwa widoczne było ostatnio lekceważące podejście do postulatów organizacji rolniczych. Wieś się zmobilizowała i licznie zagłosowała na nowego prezydenta.
Efekt jest wielce zaskakujący dla speców od sondaży i polityki i teraz nie wiedzą, co mówić.
W świetle ostatnich wyborów, październikowe wybory parlamentarne mogą być ciekawe i równie zaskakujące. Straszenie młodych wyborców PiS-em i czwartą RP jest śmieszne.
Z poważaniem i pozdrowieniami,
W. Łęcki
PS Tym, którzy obecnie martwią się kosztami obietnic Andrzeja Dudy, mogę powiedzieć, że powiedzenie "Skąpi dwa razy tracą" ma swoje historyczne i racjonalne uzasadnienie.