– Przeglądając starą prasę "Gońca", znalazłem artykuł na temat wystąpienia w Toronto wielkiego redaktora i przyjaciela Pana Kumora (Stanisława Michalkiewicza), który mówił między innymi, że niektórym z ofiar w katastrofie smoleńskiej, jako szkodnikom, słusznie się należała śmierć. Następnie, Rosja nie miała powodów, by zabijać Kaczyńskiego. Nic ująć, nic dodać. Tacy redaktorzy to stoją po stronie komunistów. Nawet chodzą i do kościoła, i siadają w pierwszych ławkach na pokaz. I takich ludzi "Goniec" i inni dają za przykład jako patriotów. Według wielkiego redaktora Michalkiewicza to słusznie zabili Prezydenta Polski. Trzeba nie mieć sumienia, aby tak twierdzić i być komunistą.
Stanisław Wojtowicz
Mississauga
Od redakcji: Szanowny Panie, doszukuje się Pan cudów; wspomniany cytat pochodzi z recenzji Jana Bodakowskiego książki p. Sommera, wywiadu ze Stanisławem Michalkiewiczem, a nie jest relacją ze spotkania w Toronto. Całość brzmi tak: "Stanisław Michalkiewicz dopuścił możliwość przeprowadzenia zamachu w Smoleńsku. Dostrzegł skandaliczne zaniedbania PO, które miały na celu przeszkodzenie w wizycie Kaczyńskiego. Jako klasyk politycznej niepoprawności, uznał, że niektórym z ofiar, "jako wybitnym szkodnikom, słusznie się" śmierć należała. Według publicysty, Rosja nie miała powodów, by zabijać Kaczyńskiego. Taki powód miało środowisko WSI (Kaczyński ukrywał wiedzę na temat tego środowiska, akta, które po zamachu przejął Komorowski)". Muszę Panu powiedzieć, że w pełni podzielam tę opinię. Chce Pan, żebym wskazał szkodników po nazwisku? Andrzej Kumor
***
Wielce Szanowny Panie Redaktorze,
przyzwyczaiłem się już do tego, że redagowany przez Pana tygodnik docierał do mnie już we wtorek, czasami w czwartek lub w piątek, ale wczoraj listonosz nie doręczył mi ostatniego numeru, a co za tym idzie, zastanawiam się nad tym, jaka była tego przyczyna. W przeszłości też był taki wypadek, iż w jednym tygodniu otrzymałem dwa zaległe numery, a co za tym idzie, liczę na to, iż 38. numer dotrze do mnie w poniedziałek. Usiadłem jednak do maszyny, by napisać ten list, bo wyłoniło mi się sporo różnorakich problemów, z którymi chciałbym podzielić się z Panem.
Na czoło wysuwa się dzień dzisiejszy, który, jak donosiły środki masowego przekazu, był obchodzony w całym kraju jako dzień "Polskiego Państwa Podziemnego". Na miejscu tu tego nie odczułem, ale z prasy było mi wiadome, iż w Rzeszowie sesją naukową miano upamiętnić 75. rocznicę powstania "Polskiego Państwa Podziemnego", acz de facto chodziło o to, iż 75 lat temu w broniącej się jeszcze przed Niemcami Warszawie powołano tajną organizację, która otrzymała nazwę Służba Zwycięstwu Polsce, z której wyłonił się później Związek Walki Zbrojnej, a z tego Armia Krajowa, którą traktowano jako składową część Polskich Sił Zbrojnych powołanych na obczyźnie, a podległych Rządowi Polskiemu na emigracji wpierw we Francji, a później na terenie Wielkiej Brytanii. Odpowiednikiem na terenie kraju emigracyjnych władz polskich były różne szczeble struktur administracyjnych zarówno administracji cywilnej, jak i wojskowej, co było na terenie Europy swoistym fenomenem, bacząc na okupowane kraje tak przez III Rzeszę, jak i Związek Sowiecki. Można więc rzec, iż przez cały okres II wojny światowej na terenie II Rzeczpospolitej Polskiej działały podziemne struktury państwa polskiego, ale wiązanie ich z pojęciem "Polskie Państwo Podziemne" jest swoistym wypaczeniem obrazu prawdy historycznej. Fakt ten podnosiłem daleko wcześniej, a jeśli dziś tu o tym wspomniałem ponownie, to z myślą o tym, by w swoisty sposób usprawiedliwić się, iż jakoś wymowniej nie uczciłem tu 75. rocznicy powstania SZP, której fundamentem były przede wszystkim przedwojenne poczynania władz wojskowych, aby, na wypadek potrzeby oddania pewnego obszaru państwa wojskom obcym, uruchomić działalność władz podziemnych, ale jak dotąd tej kwestii kręgi historyczne w szerszym zakresie nie podniosły, a związane to w głównej mierze z tym, iż w swą porę nie podjęto w tym zakresie badań terenowych, a dziś już brakuje wiarygodnych informatorów. Czas więc zrobił swoje i pył zapomnienia przykrył wiele kwestii i konkretnych działaczy, którzy już w czas walk wrześniowych w 1939 r. oraz na początku okupacji niemieckiej i sowieckiej kładli fundamenty pod budowę struktur organizacji konspiracyjnych po jednej i drugiej stronie kordonu granicznego. W tym zakresie mam pełne rozeznanie w istocie podniesionej tu kwestii.
Wspomnę, iż dzięki w porę jeszcze podjętym badaniom terenowym udało mi się, acz nie był to czas łatwy, zdobyć istotne dane na temat losów ks. rotm. rez. Józefa Śliwy po walkach wrześniowych i jednoznacznie określić jego rolę w budowie struktur organizacyjnych Konsolidacji Obrońców Niepodległości (występowała pod kryptonimem "Klon") na najdalej wysuniętym obszarze położonym na południowy wschód od Suśca (Huta Różaniecka, Ruda Różaniecka, Cieszanów, Płazów, Narol), co istotne, bo łatwiej było już uściślić dane na temat struktur organizacyjnych tomaszowskiego obwodu AK.
Marginesowo wspomnę tu Panu, a może to też zainteresuje innych, iż w 75. rocznicę polsko-niemieckich walk pod Tomaszowem Lubelskim zorganizowana też została 19 września sesja naukowo-historyczna pt. "Ocalić od zapomnienia". Skorzystałem z zaproszenia, a ponieważ pogoda w tym dniu była wyjątkowo dobra, wybrałem się przede wszystkim z myślą o tym, by na miejscu zobaczyć, jak ten jej bogaty program zostanie zrealizowany, bo na temat istotnych wysuniętych w nim kwestii wiele sobie nie obiecywałem, i stąd to wracając do domu, nie czułem się zawiedziony, bo niektórzy referenci całkowicie zlekceważyli sobie swe wystąpienia w tym środowisku. Stąd to już na sali obrad owej sesji naukowo-historycznej nasunęło mi się jedno z powiedzonek ks. Józefa Kłosa, który w 1946 r., po wymuszeniu przez władze sowieckie opuszczenia Lwowa, przybył tu, do Cieszanowa, do swej rodzinnej parafii, z myślą o tym, iż jak się coś zmieni, wróci pierwszy do opuszczonej przez się parafii Marii Magdaleny. Nie wrócił i tu zmarł! Był to kapłan godny szczególniejszej uwagi. W kazaniach swych sięgał niejednokrotnie do spuścizny naszych czołowych wieszczów narodowych. Korzystał także z bogatej spuścizny ludowej tak polskiej, jak i ukraińskiej, i stąd to, po wysłuchaniu niektórych wystąpień na wspomnianej sesji naukowo-historycznej w Tomaszowie Lubelskim, aż prosiło się, by już tam, na sali, powiedzieć: "Na seło ludy duryty"! W dowolnym tłumaczeniu na język polski rzec by można było: "idź na wieś ludzi tumanić", acz dziś i na wsi nie można lekceważyć słuchaczy, a co dopiero w mieście, w którym znajduje ię m.in. Wydział Zamiejscowy Nauk Prawnych i Ekonomicznych Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego Jana Pawła II, w obrębie którego toczyły się obrady, a na sali obecni też byli studenci tejże uczelni. Żałosne to zjawisko, acz nie jedyny to wypadek i stąd podnoszę go tu, by fakty takowe jako naganne jednoznacznie potępiać i publicznie ganić. Dobrze więc, iż na łamach lokalnego tygodnika ("Echa Roztocza" z 23 września) pewne uwagi swe na temat owej sesji podniósł Tomasz Wątły ("Nie tylko rekonstrukcja") oraz ukrywający się pod kryptonimem jako "MAS" ("Nie tylko o wojnie") Marian Adam Stawecki!
W niedzielę, 21 września, miałem zamiar skorzystać z zaproszenia dyrektora Muzeum Kresów w Lubaczowie i wziąć udział w otwarciu pokonkursowej wystawy pt. "VIII Triennale Polskiego Rysunku Współczesnego Lubaczów 2014", bo okazja to też szczególna, by spotkać się ze znajomymi, ale zmiana pogody stanęła mi na przeszkodzie i nie zdecydowałem się na wyjazd.
Wspomnę tu, iż działalność Muzeum Kresów w Lubaczowie godna jest szczególniejszej uwagi, a organizowane tam dość często różnorodne wystawy stały się już swego rodzaju tradycją. Przychodzą na nie trzy pokolenia, co jest istotnym faktem godnym tu też odnotowania. Mało tego! Na otwarcie różnorakich wystaw przyjeżdżają też mieszkańcy z innych miejscowości, w tym i z Przemyśla, Rzeszowa, Jarosławia, Tomaszowa Lubelskiego oraz Zamościa, a co za tym idzie, placówka ta na obszarze kresowej tu dziś ziemi polskiej spełnia właściwie swą rolę. Wymaga to oczywiście znacznego wysiłku tak ze strony dyrekcji, jak i wszystkich pracowników, ale mają też dużo satysfakcji, bo lubaczowskie muzeum utrzymuje też szerokie kontakty z różnymi placówkami muzealnymi nie tylko w kraju, ale i za granicą, i stąd to uznałem za celowe, by o tym wspomnieć tu Panu, by za pośrednictwem redagowanego przez Pana tygodnika zwrócić uwagę Polonii za Oceanem, iż będąc w kraju, warto też zatrzymać się w Lubaczowie, by obejrzeć nie tylko pewne eksponaty na wystawach stałych, ale też, w czas rozmowy z pracownikami muzeum, szukać możliwości zaspokojenia swych osobistych problemów związanych z losami przodków żyjących tu w minionych stuleciach.
Pora mi już, Panie Redaktorze, list ten kończyć, a miałem zamiar o wielu innych jeszcze sprawach napisać, ale trudno mi tu na koniec nie wspomnieć ze smutkiem, iż lato definitywnie już się nam skończyło, że w minionym tygodniu przelatywały już nad Cieszanowem żurawie, a co za tym idzie, tylko patrzeć, jak "zagości" nam i tu zima, a myśląc o zimie, myślę też i o tym, czy nie wyłonią nam się problemy z opałem mieszkań, bo rządzący nami tu ludzie zaniedbali istotne kwestie i w tym zakresie, a ostatnia zmiana na stanowisku premiera oraz swoista rekonstrukcja rządu wielkim optymizmem społeczeństwa polskiego nie napawa. Daj Bóg, by było dobrze, byśmy jakoś szczęśliwie doczekali lepszych czasów i my tu w Polsce, i tam na Ukrainie, w tym i liczna tam społeczność polska, której losy nie są nam obce. Fakt, iż "Goniec" i tym problemom poświęca ostatnimi czasy sporo uwagi, cieszy i za to dziękuję też Panu i Pańskim współpracownikom.
Kończąc, nadmienię tu jeszcze o tym, iż nie miałem odwagi wybrać się do Krakowa, by wziąć udział w konferencji konserwatorskiej dedykowanej pamięci Barbary Tondos i Jerzego Tura, którą zatytułowano "Drogi i rozdroża ochrony zabytków w Polsce południowo-wschodniej po 1945 roku", a która odbyła się tam w dniach 26-27 września. O planach jej zorganizowania i propozycji wystąpienia z referatem w czas jej obrad powiadomiony zostałem daleko wcześniej, ale nie zdecydowałem się na to. Nie zdecydowałem się też na to, by uczestniczyć w jej obradach, acz program był bardzo bogaty i starannie rozłożony w czasie. Wysłałem jeno życzenia (...). Po konferencji, jak wcześniej zapowiedziano, wygłoszone w czas jej obrad referaty mają ukazać się drukiem i na publikację tę będę oczekiwał, a wspominając tu i o tym, mam na uwadze też innych, iż może treści jej przykują uwagę przede wszystkim historyków sztuki mieszkających w Kanadzie.
Pozostaję z poważaniem
Stanisław Fr. Gajerski
Cieszanów, 27 września 2014 r.