Do "Gońca", Pan Andrzej Kumor
Coraz więcej Polaków ma zasobniejszy portfel i lubi gdzieś wyjechać na wakacje. Panie A. Kumor, mógłby Pan uruchomić rubrykę dla takich ludzi, co, jak, ile itd. itp. Mnie interesują np. ceny apartamentów na Karaibach, w Kostaryce, Panamie, Republice Dominikany (oczywiście chodzi o wynajęcie) plus ceny tam, i w ogóle wszystko związane z tym tematem.
Byłem tam, w wielu miejscach, ale chciałbym sam, niezależnie od resortów i biur turystycznych. Chodzi mi o wszystko, bilet lotniczy, żywność, komunikacja, stosunek tubylców do turystów, bezpieczeństwo. Niech Polacy, co już byli, wypowiadają się na łamach Pańskiego tygodnika. Europa czy Azja może też być.
Z pozdrowieniem
Andrzej M.
Brampton
PS Wiem, wiem, Panie Andrzeju, Internet jest, ale to nie to samo co osobiste relacje ludzi będących tam.
Odpowiedź redakcji: Zapraszamy Szanownych Państwa do pomocy. Kto doradzi coś ciekawego Panu Andrzejowi?
•••
Panie Redaktorze – życzę miłego i owocnego pobytu w Ojczyźnie! Niech żyje 11 Listopada!
Pewno Pan tam już jest, więc tylko dodam także życzenie, żeby kiedy w pochodzie wykaże się Szanowny aktywnością (w co nie wątpię), nie doznał Pan jakichś uszczerbków na ciele, bo "nieznani sprawcy" i "prowokatorzy" mogą czegoś próbować. Czasem, choć to przecież spontaniczni cywile – mają policyjne pałki!
Już po ukończeniu moich osobistych wspomnień o prezydencie Kennedym (50. rocznica – 22 listopada go w Dallas zastrzelono), a więc w drodze na pocztę, wstąpiłem do "mojego" głównego zaopatrzyciela w polskie produkty, sklepu Polonez Deli na wschód od skrzyżowania ulic Lakeshore Blvd. West i Royal York. Nabyłem nowego "Gońca" i nie mogąc się oprzeć apetytowi na ich doskonałe wyroby, zwłaszcza pierogi i inne frykasy, nie pomijając też grzecznej, szybkiej, fachowej obsługi – zarządziłem przerwę na lunch. Stoliki dość duże, krzesełka wygodne. Dobre jedzenie, ciekawa prasa – "who can ask for more?" – jak śpiewali Beatelsi.
Zaczynając, jak zawsze zresztą, od Pańskiego felietonu, musiałem szybko wziąć dodatkowo coś ostrego, bo Pan też ostro piszesz: "Kołek w truchło renegatom". (A może lepiej: kołek w tyłek – bo do wiersza... Renegatom – psubratom. Potępiając ugodowców na 90 proc., zostawiam im 10 proc. racji, to tak szacunkowo. Bo polityka jest zwykle niewymierzalna.) A uczta duchowa powinna jakoś współgrać z jedzonkiem. Tworzę na stoliku, mam nadzieję, że mojego listu nie poplamię śmietanką. Musiałem też pożyczyć długopis, bo mój się wyczerpał. Może powinienem pożyczyć komputer z drukarką, ale wątpię, czy taki mają tu pod ręką. Nie mają.
Ale, ale – Jak Pan możesz popierać tych niemieckich rewizjonistów kosztem LOT-u? Gdzie patriotyzm? Ja patriotycznie w Polonez Deli kupuję tylko – a jest ich duży wybór – produkty "made in Poland". A odrzucam germańskie, chińskie etc. Moi duchowi przedwojenni współwyznawcy, narodowcy, głosili hasło "Nie kupuj u Żyda!". A jeśli chodzi pański komfort jazdy i brak zachwytu nad rozbudową kraju (widziałem, że sporo jednak pobudowano), to czego – poza trwonieniem majątku – można oczekiwać od naszego socliberalnego rządu? Mądra maksyma mówi, że "kużden jeden naród ma takiego przywódcę, na jakiego zasługuje". Mieli germańce Hitlera, mieli kacapy Stalina, my mamy rząd "hrabiowsko-kaszubski" i dobrze nam tak! Teraz zachodni sąsiedzi mają udaną A. Merkel, która dba lepiej o narodowego przewoźnika niż my o naszego.
Śp. Tadeusza Mazowieckiego i jego politycznej orientacji też nie popieram. Ale rozmawiając z nim parokrotnie przy herbatce na gruncie towarzyskim, wyciągnąłem wniosek, że był on zwolennikiem poglądów margrabiego Wielopolskiego. Nie starać się osiągnąć zbyt wiele bardzo niepewnego (powstanie styczniowe), a próbować uzyskiwać może mniej, ale pewniejszego. Nie bić się nam było! Ale bogacić!
Łatwo jest tu teraz oceniać – że trzeba i można było załatwiać sprawy inaczej. Ale o tym wiemy mądrzejsi o parę dziesięcioleci. Tadeusz Mazowiecki, wieloletni działacz katolicki, ma jednak na sumieniu – powiedzmy – ciężki grzech. Reżim, walcząc z opozycją, której istotną częścią był Kościół, oskarżył biskupa kieleckiego J.E. Kaczmarka o szpiegostwo (nonsens) i działania na szkodę Polski Ludowej. Kler był drzazgą pod paznokciem rosyjskim namiestnikom. Jednak nie raz – czego durnie nie dostrzegali – hamował rozruchy. Sprawa była mocno nagłaśniana, a biskup był słabszym przeciwnikiem niż kardynał Wyszyński.
T. Mazowiecki potępił publicznie biskupa. Był wtedy w PAX-ie (z którego w 1956 roku wystąpił). Ludzie swoje wiedzieli. Nagonka była szytą grubymi nićmi i wyssaną z brudnego ubeckiego palca – prowokacją. Niestety równocześnie zapiał unisono chórek "postępowych, patriotycznych" prominentów ówczesnego życia kulturalnego, m.in. W. Szymborska. Skoro takie autorytety poparły oskarżenie, to chyba coś w tym jest? To znaczyło więcej dla przeciętnego obywatela niż sto paszkwili "Trybuny Ludu" czy innych obsadzonych przez stalinowców mediów. Bo kto wierzył ówczesnej żydokomunie?
Niemniej ja, zaledwie student, słuchając T.M., nie mylić z T.W., bo takim nie był, próbowałem z nim ostrożnie (nie ta ranga) dyskutować, choć niektóre jego racje rozumiałem. Panie Andrzeju – to był zupełnie inny świat. Inna Polska. "Rano kasza, wieczór kluski – Polska nasza, a rząd ruski!" Albo "Rano kasza, wieczór kasza, p...ona dola nasza!".
Nie zapominajmy, że w Legnicy stały uzbrojone po zęby, gotowe jeśli trzeba do akcji, tysiące czerwonoarmiejców. Takoż w bratniej NRD. Na kremlowskim tronie po bardziej liberalnym i dlatego usuniętym Chruszczowie, siedział stalinowiec dzierżymorda Lońka Breżniew. Pamiętamy "doktrynę Breżniewa". Wszyscy za jednego, jeden za wszystkich. Wszystkie socrepubliki w rosyjskiej strefie wpływów mają obowiązek udzielić bratniej pomocy krajowi, który na skutek podżegań imperialistów chciałby się wyślizgnąć z obozu pokoju i socjalizmu (czytaj: wyślizgnąć nam się z naszych łap).
Piasecki, założyciel PAX-u, był kutym na cztery nogi cwanym oportunistą i cynikiem. Ale wyciągał za uszy z kazamatów UB wielu porządnych polskich patriotów. Bez niego mogli nie przeżyć albo pojechać na gościnną ziemię radziecką, tzw. białe niedźwiedzie (ale o niedźwiedziach potem). Na pewno żadnego gwałtowniejszego ruchu antysocjalistycznego (czyt. antyrosyjskiego) do lat 80. nie można było wykonać. Próbowali ostro bratankowie Węgrzy i miękko pobratymcy Czesi. Kończyły się te próby prewencyjnym zaciśnięciem socjalistycznej pętli na szyi i znacznym ograniczeniem swobód obywatelskich. No i śmiercią wielu patriotów. Tego nie tylko Mazowiecki, ale ogromna większość nie chciała. Udawała się za to polityka małych kroczków. Dzięki temu nasz kraj był stosunkowo najswobodniejszym i najweselszym barakiem w całym socjalistycznym obozie. Choć gospodarka słabowała. Bida. Gdzie lecisz, chudzino? – pytał czeski kundelek polskiego. Biegnę, żeby się najeść! Mijali się na granicznym moście. A ty – pytał polski piesek – po co do nas? Biegnę, żeby sobie poszczekać! Więc coś tam ugodowcy ugrywali, a sąsiedzi nam zazdrościli. Bo i poszczekanie lepsze od zakneblowanych ust.
Wspomnę o prawdziwej historii z Norwegii. Trzymany tam w klatce biały niedźwiedź zgłupiał. Chodził wzdłuż ścian klatki przez cały dzień. Obrońcy zwierząt wykupili go i uwolnili w krainie niedźwiedzi polarnych. Był wolny. Ale cóż z tego, skoro i na wolności zaczął chodzić w kółko – robiąc dokładnie tyle kroków, ile robił tak długo (zbyt długo!) w klatce. Nie tknął pożywienia położonego za kratami, które istniały tylko w jego wyobraźni. Krawczyk śpiewał: "A mury runą...".
W 1989 roku mury socjalinternacjonalizmu-bolszewizmu runęły. Ograniczenia zniknęły. Ale jeśli ktoś całe życie musiał ostrożnie manewrować wśród wszechmocnych towarzyszy PZPR – z prawdziwej wolności nie umiał już korzystać. Nie on jeden. Przecież Wałęsa też sprzeciwiał się wycofaniu wojsk radzieckich z Polski – żeby drażnić Rosjan. Przyzwyczajenie psa do obroży.
Tacy opozycjoniści wobec walącego się i tak systemu byli darem niebios dla Jaruzelskiego, Kiszczaka et consortes. Bo nie brakowało bardziej gorących głów. "A na drzewach zamiast liści będą wisieć komuniści!" Trzęśli portkami.
Dzisiaj wiemy, że gdybyśmy tak w 1989/90 roku próbowali drzewa dekorować – to nic by się nie stało dekoratorom. Raz wojsko generała posłuchało z kiepskim skutkiem. Stan wojenny cofnął Polskę o dekadę. Kadra oficerska prześcigała się w deklarowaniu zamiłowania (od zawsze!?) do demokracji.
Na nich w 1989 r. partia zbyt liczyć już nie mogła. Oficerowie instynktownie czuli, że reżim się sypie. Złą strategią byłoby walczyć w jego obronie. A szeregowi? Wielu byłoby chętnych do wieszania komunistów. Jak w Rumunii. Teraz jesteśmy mądrzejsi. Choć nie wszyscy. Lud polski wszak oddał z powrotem władzę postkomunistom (Miller, Kwaśniewski). A kiedy ci się – no bo jak – zblamowali, socliberałom. Ależ przecież podobnież głos ludu to jest głos Boga! Czasem widocznie lud nie może dosłyszeć głosu Stwórcy. Wybraliby wreszcie drodzy rodacy jakichś ekonomicznie mądrych i uczciwych (czy to nie stoi w sprzeczności?) ludzi do rządzenia. I na Boga patriotów. Bo chociaż wielu (zbyt wielu!) ma ciągle rano kaszę, a wieczór kluski – to Polska jest teraz nasza. Tylko wziąwszy to do kupy – ci rządzący są do... powiedzmy do wymiany. Przecież wszyscy ministrowie (może są inni, ale ja ich nie widzę), to partyjni karierowicze bez większego pojęcia o wyobrażeniu odnośnie do działów gospodarki, którymi mają kierować. Minister Mucha (mucha nie siada!) zna się na sporcie jak ptak na ornitologii. Do ilu goli grają? Po angielsku "macza".
Ma Pan słuszność co do mojego otwartego listu. Pan wybiera i decyduje. Może ja i pochlebcy uważamy moje felietony za perełki literackie – ale oczywiście – de gustibus non est disputandum. A co do mojej polszczyzny, to musi Pan przyznać, że jak na biologa, który kończył SGGW, jest całkiem niezła. "Nie wypowiem się" – to zabrzmiało jak – dobrego nic powiedzieć nie mogę, a złego nie chcę! A Pan, choć niedyplomowany – pisze dobrze, miło, lekko i przyjemnie, a jak trzeba, to i ostro. A propos ostatniego felietonu, tego o kołku w coś tam – to poza opisanymi przybytkami odosobnienia, podobały się Szanownemu toalety pań, współtowarzyszek podróży?
Ale odejdźmy od spraw prywatnych, bo mój list jest publicystyczny. Do wsiech! A w tym nazwanym "otwartym" – to tak go zatytułowałem z myślą, że łatwiej się drukiem ukaże jako taki. Bałem się, że tak się może nie stać, bo zrobiłem w nim wycieczkę do znanego i lubianego przeze mnie i wielu jako aktora – Daniela O. Także tuszę, że uderzyłem w stół polonijny i jakieś nożyce się odezwą. Temat drażliwy i dobrze.
Mówi się, że w powieściach kryminalnych nic tak nie ożywia akcji jak trupy. A w felietonach i listach akcję ożywią kontrowersyjne opinie. Ja nikogo palcem wskazać nie mogę, ale wiem, że byli TW są wśród nas. Mam też swoje typy i typowe. Te też się nadawały i och – jak chciałyby pokryć wstydliwą przeszłość pyłem zapomnienia. Nie grzeb waść już! Wstydu oszczędź!
Po raz sto pierwszy zapodam, że lubię "Gońca" i że jest on bardzo potrzebny, ale jakoś wyraźnie dyskryminowany, bo... (patrz wyżej). Trzeba go czytać. Choć niektórzy bardzo skostnieli na prawdach reprezentowanych m.in. przez gazetę zwaną – wybiórczą. Nie zamykajmy się w ciasnych, jedynie słusznych poglądach jak ten wspomniany niedźwiedź, który już wyjść na zewnątrz nie potrafi. Yes, we can!
Ja czytam też i uważam za dobrze redagowaną i ciekawą informacyjnie gazetę tutejszą, tę dwojga imion.
Nie wiem, czy można w "Gońcu" zareklamować felietony p. Wojnarowicza w "Życiu". Pisze dobrze, ciekawie i prawicowo – precz z lewakami i rowerzystami! Nie dziwi mnie to, bo jest wrocławianinem jak ja. Cytuje też – jak ja – "Ojca chrzestnego". Ale myślę, że adwersarz Vita Corleone nazywał się Barzini. Może korekta "r" zgubiła. Errare humanum est. Czarna krowa w kropki bordo... Pewien Japończyk kiedyś uświadamiał mnie – tak jakby wszyscy o tym nie wiedzieli – że oni jedzą bardzo dużo ryżu. A że miał kłopoty z "r", to mówił (po angielsku), że my jemy codziennie "laiz" (wszy) zamiast "rais" – ryż. Smacznego.
Popełniłem ten tekst o Kennedym, ale – szczególnie jeśli Pan jest w Polsce – nie wiem, czy się zakwalifikuje i ukaże około rocznicy 22 listopada 1963.
Pozdrawiam czytelników "Gońca". Może ci, co nigdy nikomu nie zaszkodzili – się odezwą?
Ostojan
Toronto, 8 listopada 2013
Odpowiedź redakcji: Tekst pójdzie w następnym numerze