Poniższe wypowiedzi to komentarze do tekstu A. Kumora "Ambasador off the record"
Jacek: Serdecznie gratuluję Panu dokonanego wyboru. A odnośnie do relacji ze "spotkania", to proszę się nie martwic ani nie tłumaczyć. Złożył Pan najlepszą jaka może się zdarzyć, bo prawdziwą.
To, że p. Bosacki był funkcjonariuszem gw, mówi samo za siebie. Należy do tej samej stajni, tzn. Augiasza, a czy filia jest "naszego" drogiego Bronisława, czy też równie "naszego" a, a… d, ad... asia, to co za różnica. Same difference, jak mówią Anglosasi.
•••
Lubomir: Pogratulować siły sprawczej co niektórym gazetom. Nawet "Der Angriff" za czasów naczelnego redaktora doktora Josefa Goebbelsa, nie prowadził rozdawnictwa intratnych urzędów.
•••
Victoria: Przyznam, że ten niezwykły pod wieloma względami artykuł powinien być lekturą obowiązkową w szkole. Jasny, prosty, oczywisty… Ambasadorek to długi niekończący się przekręt historii. Niby wszystko to wiemy, ale tekst robi wrażenie. Zgrabnie napisany. Strzał w dziesiątkę! Baaardzo ciepłe pozdrowienia dla AUTORA!
•••
Waldemar Glodek: Panie Andrzeju, za dużo sobie Pan obiecuje po reprezentantach Nadwiślańskiego Kraju.
A co do tego:
…"No chyba że całkiem wracamy do czasów PRL-u, kiedy to konsulat prowadził własną «polonijną» agenturę, wydawał własną gazetę i generalnie robił wszystko, by zneutralizować wpływy tego środowiska tak w Kraju, jak i przybranej ojczyźnie"... to trafił Pan w dziesiątkę.
Z tym że, moim zdaniem, to nie jest powrót do PRL-u. Z niego nie było wcale wyjścia. Przekazanie przez śp. prezydenta Kaczorowskiego insygniów RP było im bardzo na rękę. Na ten akt złapało się wielu nawet zatwardziałych przeciwników PRL-u. Ten manewr pozwolił im skutecznie zneutralizować starą Polonię i tę młodą, co jednak nie chciała się z nimi łączyć po wyjeździe z Polski. Udało im się na to chwycić wiele organizacji, które przejęli ich ludzie, ale także polonijne parafie znalazły się pod ściślejszą agenturalną opieką.
W Kalifornii dla przykładu, wszystkie imprezy są pod auspicjami konsulatu, tak zwana dyplomacja zajęta jest rozsyłaniem informacji, co gdzie kiedy, gdzie ognisko, gdzie grają na bałałajce, a gdzie można zapalić świeczki w dostojnym towarzystwie.
Organizacje chętnie zapraszają konsulów na swoje zebrania i uroczystości (znaczy się są wyjątki, ale tyle ich, że potwierdzają regułę).
Konsulaty mają pieniądze dla organizacji, czym chwalili się, rozsyłając aplikacje. Myślę, że to też wpływa na to, czego uczą w szkołach nasze dzieci i wnuki.
Po lekturze można poznać, że wspomagane są wydawnictwa polonijne, które odwdzięczają im się pisaniem o wskazanych słodziutkie panegiryki, by takim opornym bardziej przywalić. Ich ludzie skarżą oporne polonijne organizacje i działaczy do sądów w celu zniszczenia, itp. itd.
Może w Kanadzie jest inaczej i stąd Pana nadzieja, że coś się zmieniło.
Dzięki za to interesujące sprawozdanie z działalności nadwiślańskiej dyplomacji.
Pozdrawiam.
•••
Jan z Toronto: Osobiście zapytałbym "konszula", kto waści pana przysyła i z jakiego firmamentu raczy pan wyrażać swoje "tajemne wskazówki???"…
Szkoda czasu na błaznów z "przeciągami w swych łbach"…
Jasiek z Toronto
Od redakcji: Polska dyplomacja powinna wspierać wszystkie "tożsamościowe wysiłki", a nie prowadzić polit-poprawną politykę, no ale do tego potrzebujemy suwerennej Polski – A.K.