Szanowni Redaktorzy,
Dziwi mnie, że Goniec z jednej strony oczernia obecną Polskę, z drugiej zaś publikuje teksty gloryfikujące Wałęsę, który właśnie taką "bezrobotną" i niespokojną Polskę, jaką mamy dziś, wywalczył. Jan Czekajewski, autor artykułu "Gratulacje na 70. urodziny Lecha Wałęsy" opublikowanego w ostatnim wydaniu Gońca, myli się. Wałęsa zrobił więcej złego niż dobrego dla Polski. Przede wszystkim, poszedł stanowczo za daleko w ustępstwach na rzecz komunistów, a po rozmowach w Magdalence już kompletnie się zagubił.
Komunistów nie trzeba było wieszać, ale na pewno trzeba było odsunąć ich od władzy ustawowo, tak jak zrobiono to w innych krajach sowieckiego bloku.
To, że przemiany w Polsce zostały wprowadzone tak pokojowo, nie ma żadnych powodów do dumy. Wiele wskazuje na to, że ten układ może źle skończyć. Już niewiele brakuje, aby zdesperowani bezrobotni wyszli na ulice z kamieniami, aby obalić rząd Tuska. Dwa miliony Polaków, osób w sile wieku, wyjechało za robotą do różnych krajów Unii, a bezrobocie w kraju stale wysokie, wynosi teraz ponad 13 procent.
Aby wykazać błędy w rozumowaniu pana Czekajewskiego, musiałbym napisać długi list polemiczny, ale nie mam na to czasu i ochoty. O Wałęsie napisano tak wiele, że nie warto zaczynać wszystkiego od początku. To Wałęsa przez swoją niekompetencję i swoje prostactwo utorował drogę do prezydentury Kwaśniewskiemu. Kiedy dowiedział się, że przegrał z nim wybory, powiedział: "Takiemu prezydentowi to ja mogę podać nogę, a nie rękę". To są właśnie maniery naszego "bohatera narodowego".
W każdym razie, tezy p. Czekajewskiego są bardzo naiwne. Mogą trafić do przekonania tylko komuś, kto nie zna wielu faktów z najnowszej historii Polski. Poza tym, dlaczego p. Czekajewski, jak sam przyznaje, pomagał SB w sporządzaniu charakterystyki swojej osoby? Czyżby, podobnie jak Wałęsa, był "za komunizmem, a nawet przeciw"?
Edward Rybarczyk
Od redakcji: Tekst p. Czekajewskiego zamieściliśmy jako reprezentatywny dla pewnej szkoły myślenia. Pan Czekajewski nie ma racji, ale warto zastanowić się dlaczego?
•••
Z wielkim niesmakiem przeczytałem bełkotliwy artykulik niejakiego Czekajewskiego. Rozumiem, że demokratycznie wszyscy mogą pisać i mówić co im ślina na język przyniesie, ale żeby to mało sens i znajomość realiów, a tu co jakiś bełkot byłego kapusia SB, hasło, proletariusze wszystkich krajów łączcie się, można przełożyć na kapusie SB ze wszyskich okresów, łączcie się. Szkoda mi mojego dobrego znajomego Pana Michalkiewicza, że się produkuje w towarzystwie takich osobników.
Od redakcji: Oprócz niesmaku, przydałyby się jeszcze jakieś argumenty "kontra".
•••
Szanowni Redaktorzy, szanownego Gońca,
koresponduję z Mariuszem Rokickim, to ten, dla przypomnienia, który złamał kręgosłup, niefortunnie skacząc do wody,to ten, którego szanowny pan Kumor drukował. Jego książkę pt. "Życie po skoku". Wydawałoby się, że Mariusz nie ma już żadnych problemów ze zdrowiem. Niestety, ostatnie miesiące to znowu wysoka gorączka, nerki nie funkcjonują tak jak powinny, stany zapalne i inne dolegliwości, z którymi nie mogli poradzić sobie miejscowi lekarze. Zawożą go do Warszawy na konsultacje. Mariusz ma powody do chwil załamań, a jednak otrzymuję wspaniały list od niego. Moja i Jego prośba, aby pan Kumor zamieścił ten list w swojej gazecie, proszę.
Jakże list ten napawa optymizmem, jakże dowodzi nam, często roznarzekanym na wszystko i wszystkich, zwłaszcza w tym okresie, że pomimo tak strasznego kalectwa można czerpać optymizm, chęć życia. Jestem w wieku emerytalnym, ponoć twardzielem, na szczęście nic mi nie dolega, dalej pracuję, ale czytając list Mariusza, ukradkiem ocierałem łzy, ciesząc się razem z Nim, że pokonał depresję. Nie miałem okazji poznać go osobiście, znajomość zapoczątkowały kolejne rozdziały Jego książki drukowane w Gońcu. Z poważaniem Zbigniew Szczęsnowicz.
Od redakcji: Czynimy to z prawdziwą radością.
Nie pamiętam już sam, kiedy napisałem tu coś wesołego, radosnego, co kiedyś robiłem tak często. Optymistyczne tematy, pełne życia, wiary, które dotykały, a wręcz wdzierały się do serca, duszy i bawiły od środka. To były teksty, które kruszyły skały i zmiatały wszystkie napotkane przeszkody. Dodawały pewności siebie, otwierały drzwi bez kluczy, porywały i zabierały do innego świata. Postaram się, aby i ten tekst był taki jak te wspomniane.
No, dobrze, trochę się lękam, ale mam nadzieję, że nie zapomniałem, jak się pisze.
Latem, kiedy wyjeżdżałem na spacery, nie mogłem się początkowo odnaleźć, szukałem czegoś, hm... sam nie wiem. Nie słyszałem i nie widziałem tego, co kiedyś, drobiazgów, które pieściły oczy i koiły zmysły. Za każdym razem, kiedy wychodziłem, byłem ciekaw, czy ujrzę mój kolorowy świat. Niestety przepadł, nie mogłem dostrzec nic, nawet odrobiny, choćby jednej z jego barw.
Nocami miałem mnóstwo pytań do siebie, do Boga, co się stało, dlaczego nic nie widzę, nie słyszę i nie czuję? Gdzie zapodział się mój botaniczny ogród, z którego czerpałem tyle energii i zachwytu, dzięki któremu zasypiałem z uśmiechem. Każdej nocy zabierał mnie do pociągu pełnego marzeń. Nagle, z niewiadomych przyczyn stoję na peronie, a on nie nadjeżdża!
Długo myślałem, szukałem przyczyny takiego stanu rzeczy. W końcu
zrozumiałem, co jest powodem utraty widzenia tego, czego nie dostrzegają inni.
W moim życiu było za dużo chaosu, dopuszczałem do siebie każdy problem, nawet błahy, i stawiałem przed sobą mur, mur, który rósł i rósł... to on nie pozwalał mi przekroczyć mojego mostu do Terabithii. Kiedy wyrzuciłem z głowy większość " śmieci " sztucznie budowanych, które niepotrzebnie mnie nakręcały i nękały, wszystko się zmieniło.
Nowe dni przynosiły wiele radości. Wychodząc na spacer, już w progu dostrzegłem olśniewający blask zaginionego świata. Odzyskałem do niego wstęp. Każda roślina się uśmiechała, z zewsząd słychać było głosy: "Mariusz jak dobrze, że jesteś, że wróciłeś, czekaliśmy na ciebie! Co się z tobą działo? Wołaliśmy cię, mówiliśmy do ciebie, a ty tylko patrzyłeś i nie odpowiadałeś. Miałeś takie smutne i puste oczy, teraz bije z nich
życie, które napełnia nasze serca radością!".
Znów czułem się jak król, uwielbiany, najważniejszy. Cudownie było słyszeć szept traw, patrzeć na pocałunki kwiatów, na owoce ich miłości. Wokół było przepięknie, ani jednego miejsca bez koloru, wszystko żyło, nawet kamienie toczyły bezustanny dialog...
To nie żart, a szczera prawda, ten świat istnieje. Każdy powinien go zobaczyć i poczuć moc, którą w sobie ma.
A kiedy chce się więcej, wystarczy zatrzymać się gdziekolwiek i zamknąć oczy. Choćby na krótką chwilę. A w niej można przeżyć wiele innych, tych, o których się marzy.
Przepięknych, zapierających dech, z których czerpie się mnóstwo rozkoszy i siły do życia.
W jednej chwili podnoszę się z wózka, rozkładam koc na trawie i całuję wymarzoną dziewczynę, która nie odstępuje mnie na krok. Wokół nas gra muzyka, na naszych oczach wyrastają kwiaty, rozkwitają, chwytają się za dłonie i tańczą... motyle bawią nas muskając po twarzach swoimi delikatnymi jak jedwab skrzydełkami. Niczego więcej nie pragnę, wszystko mam przy sobie. Patrzę w oczy ukochanej i czytam z nich miłosny wiersz, pisze go jej spojrzenie, dotyk, pocałunek... czuję ciepło jej dłoni, splatamy je ze sobą, tworząc krąg, wokół którego natura rzeźbi nasz prywatny Eden.
To nagroda za wiarę w niemożliwe i pozbycie się nawarstwionych problemów.
To one odbierały mi radość z każdego nowego dnia i widoku wschodzącego słońca. Przecież wcześniej nie było mi łatwiej niż obecnie, a potrafiłem się śmiać i zarażać uśmiechem innych. Ocknąłem się w ostatnim momencie, kiedy otworzyłem oczy, zobaczyłem, że stoję po szyję zanurzony w morzu. Woda napływała mi do ust, nie mogłem zaczerpnąć powietrza. Ostatkiem sił dopłynąłem do brzegu i wypełzałem na suchy ląd. Byłem wyczerpany, sam w środku nocy. Z trudem obróciłem się na plecy, spojrzałem na niebo, było bezchmurne, usiane gwiazdami. Im bardziej wpatrywałem się w ich uroczy blask, tym więcej słów mogłem z nich wyczytać. Ich łagodny przekaz dodawał mi coraz więcej sił i odwagi.
Dziś stoję w przedsionku nowego dnia, czekam na świt z podniesionym czołem i nie czuję lęku przed niczym.
To nie przypadek, że posługuję się wieloma przenośniami. Ich barwny język łatwiej przekona inne osoby do odrzucenia problemów, które zatruwają życie i odbierają tak wiele radości. Wszystko da się pogodzić i nie warto pogrążać się w błędnym kole, w którym rządzi chaos. Zadręczanie się niczego nie rozwiąże, a wprowadzi tylko człowieka na ścieżkę mroku, gdzie łatwo się pogubić. Sam tego doświadczam, ale z całych sił wyrywam się ze szponów.
Już nie uciekam od gwaru, przeciwnie, lgnę do niego i to tam pobieram lekcje nauki, śmiechu i luzu w codziennej egzystencji. Kiedy ja się uśmiecham, ktoś inny robi to samo i dzień wygląda zupełnie inaczej.
Najwięcej radości mam wtedy, kiedy nie myślę źle o tym, co będzie jutro. Marnowałem bieżący dzień, lękiem o kolejny. To strata czasu, no głupota.
Teraz liczy się tu i teraz, nie chcę tracić żadnej z chwil, żadnej okazji do uśmiechu, bo to dar, z którego trzeba korzystać. Pragnę wyciągać z każdego dnia jego czystą esencję, spijać każdą kroplę i przyczyniać się do uśmiechu innych ludzi. Może nie mam w sobie takiej mocy, o której piszę, ale ona jest wokół nas i czeka, by się o nią upomnieć. Wierzę bardzo, że każdy, kto przeczyta ten tekst, wyciągnie jakieś wnioski. Tym bardziej, że pisze to ktoś, kto ma powody do różnego rodzaju trosk, obaw czy lęku.
Każdego dnia toczę boje o to, by uciec przed mrokiem i żyć najlepiej jak umiem. Nie pamiętam, jak to jest, kiedy nic nie boli, a mimo to odnajduję się w takim życiu. To też zasługa innych, musimy sobie pomagać, po to tu jesteśmy. W samotności jest mnóstwo cierpienia, znam wszystkie jego smaki, nie są przyjemne. Dlatego nie pozwól, by twoja samotność trawiła Cię za życia i staw czoło codzienności. Tak, aby nowy dzień był przygodą, a noc zmieni swe oblicze tak, że nie będzie powodów do ocierania z twarzy łez.
Otworzą się przed tobą horyzonty do kreślenia scenariuszy i nie będziesz mógł doczekać się poranka, by wprowadzić je w życie.
Cholera, mam tyle myśli w głowie, uśmiecham się pod nosem, bo dawno nie czułem takiej radości z pisania. To dobry znak, tego samego życzę wszystkim, którzy stracili z oczu właściwą drogę, by wrócili na nią jak najszybciej, natychmiast!
Ja już nie mogę się doczekać mojego świtu...
Pozdrawiam wszystkich serdecznie.
Mariusz Rokicki
www.mariuszrokicki.pl
tel. kom. +48604202231