Postanowiłem ostatnio dokonać podsumowania pewnych nagminnych tendencji w polonijnym światku i ignorancji dla pewnych spraw na przykładzie insynuacji kierowanych beztrosko pod moim adresem i zapewne innych ludzi, dokonywanych chyba z zawiści, że jeszcze żyją, mają się dobrze, żyją skromnie z wyboru, choć powinni mieć majątek (pewno ukryty), nie udzielają się publicznie, (bo pewno są agentami polskich lub kanadyjskich służb), mają swoje zdanie niepasujące do powszechnych, lecz często wypaczonych pojęć, a więc są z gruntu podejrzani i trzeba się po nich przejechać.
A więc pomówienia, obraźliwe opinie, kłamstwa, plotkowanie, prowokacje, insynuacje itp., itd., to sposób na życie dla niektórych osób, najczęściej takich, które w tym życiu do niczego nie doszły i chcą sobie te pustkę wypełnić. W moim przypadku dociekliwych i zawistnych też znajdzie się trochę, bo sprzedając biżuterię bursztynową, powinienem się dorobić fortuny, z napisanych przez siebie książek (wydanych na próbę aż w 100 egzemplarzach) też powinienem osiągnąć majątek, z tłumaczeń (po 25 dol. za stronę czy godzinę kilka razy w miesiącu) również winien być dochód niemały, a z "oszustw" dokonywanych przy egzaminach z drogowych przepisów na niekorzyść zdających, przypisywanych mi kiedyś przez jakiegoś "dobroczyńcę" (aż jedna osoba nie zdała przez 15 lat tych "oszustw"), powinienem co najmniej jeździć mercedesem!
A tu, mieszkanie w apartamencie, bez podziemnego parkingu, średniej klasy samochód i 72 lata na karku. A do tego paru pamiętliwych "aniołków" patrzących na mnie bykiem i uznających mnie za drania, bo kiedyś, wg ich opinii, im się naraziłem. Prawda, że to dorobek imponujący, czyż nie tak plotkarze? Na szczęście jest was jednak zbyt mało, by mnie i wielu innym ludziom zrobić krzywdę. Najważniejsze, że jestem zadowolony z tego, co mam, i nikomu niczego nie wypominam i nie zazdroszczę. A więc bawcie się dalej moi mili, jak pseudokatolikom przystało. Macie teraz okazję rozpowiadać, że pod długą nieobecność żony spędzałem wesoło czas w Calgary i na Kubie w towarzystwie atrakcyjnych blondynek.
Ostatnio jeden, bardzo elokwentny bywalec sali parafialnej, ocenił mnie, że jestem "komuch", bo ja wyjechałem do Libii w PRL-u, a on nie.
Nie czytał biedak mojej książki pt. "Zerwany most", gdzie jasno piszę, dlaczego wyjechałem. Pewno miał w poprzek z "układami", które przypadkowo miały moja ciotka i matka, lub się nie nadawał na wyjazd jako ekspert. Żeby go dobić, (bo takim prowokatorom to się z gruntu należy), nadmieniam, że dodatkowo w 1961 roku byłem na zaproszenie w Anglii, gdy on bez układów siedział na d… w Polsce, lub się do wyjazdów nie kwalifikował, bo się gdzieś pewno naraził swoją niewyparzona elokwencją. Pan rozmówca dodatkowo oświadczył mi, że: "My już o Tobie wszystko wiemy" uważając, że mi ostatecznie przyłożył, przyszywając mi łatę osoby, której należy się wystrzegać lub traktować w środowisku jak "persona non grata". Zapewne w ten sposób poczuł się raźniej, dając mi do zrozumienia, jaki on jest ważny, utajniając swoją osobę w podobnym do siebie ("MY…WIEMY") towarzystwie. Czy nie wstyd panu, panie…?
Z opinii innego dyskutanta o mnie wynikło, że ja jestem "zaprzaniec wiary" i "bluźnierca", bo modliłem się w więzieniu w Libii do Matki Boskiej o pomoc, a dziś według niego psioczę na Kościół, bo zgodziłem się z artykułem zasłużonego dziewięćdziesięcioparoletniego katolickiego lektora związanego z kościelnymi instytucjami, który wręcz oświadczył, że Kościół miesza się do polityki, zamiast zajmować się katechizacją i pogłębianiem wiary również u polityków, którzy zapomnieli, co to jest katolicyzm, do którego przyznaje się przecież około 95 proc. polskiego społeczeństwa. Ostatnio pewien biskup wypowiedział się publicznie na forum TVN24, że Kościół musi w dzisiejszych czasach brać udział w życiu politycznym. Może raczej ten Kościół powinien zająć się samymi politykami i przypomnieć im, do czego ten katolicyzm ich zobowiązuje? Mojemu rozmówcy pomyliły się pojęcia religii, wiary, modlitwy i instytucji Kościoła.
Owszem, stojąc przed betonową ścianą więzienia, modliłem się do Matki Boskiej, jako że religia służy do tego, by w potrzebie łączyć się z Bogiem poprzez Boskich pośredników w każdych warunkach, niekoniecznie przed kościelnym obrazem.
Tylko co ma moja modlitwa do krytycznej opinii o mieszaniu się podzielonego Kościoła do politycznych świeckich problemów, i tworzeniu w ten sposób fermentu i dodatkowych podziałów w i tak już podzielonym polskim społeczeństwie? Mój dyskutant, oburzony na artykuł, równo "zjechał" jego treść i autora, przy okazji drwiąc sobie z mojego rzekomego braku konsekwencji, choć przedtem uznał, że każdy ma prawo do własnej opinii. Pozostało go tylko przeprosić, że ogólnie znana opinia o formie udziału Kościoła w życiu publicznym poruszyła jego uczucia i jego odmienną ocenę tematu.
A niestety, ten obecny katolicki Kościół aż się prosi, by go dopasować do współczesnego świata, o czym mówią nawet księża, tyle że nie przez udział w polityce, a przez wkład w reformację samej instytucji kościelnej. Więc zamiast delektować się Radiem "Maryja" czy Telewizją "Trwam", należałoby aktywnie się włączyć w działalność propagującą i domagającą się zmian, aby np. skończył się celibat, a z nim pedofilskie lub seksualne afery księży, aby skończyły się afery finansowe w Watykanie, aby głoszone dogmaty wiary były zrozumiałe dla prostych ludzi, aby hierarchie kościelne nie zaciemniały religii, a wszystko po to, aby dać odpór mahometańskiej histerii, i aby Kościół katolicki odzyskał w świecie należny mu korzystny wizerunek.
Ponieważ oba ostatnio zaistniałe incydenty "urodziły" się w wyniku poruszenia tematu religii i polityki Kościoła, okazuje się, że tematy religia, Kościół czy polityka kościelna powinny być tematami tabu, bo należą do tematów, jak się okazuje, "niezdrowych" do poruszenia w rozmowie, szczególnie gdy ma się inne zdanie. Tak się składa, że ja swojego rozumowania nie odpuszczam w dyskusjach, choć kosztuje mnie to trochę nerwów, bo są pewne definicje w moim rozumieniu, których nagiąć do innej interpretacji się nie da. Dzięki niemu byłem rozumiany i respektowany u mahometan.
Szkoda, że niektórzy katolicy nie potrafią, jak oni, zrozumieć prostych życiowych zasad. Wiara jest naszym indywidualnym wyborem drogi do Boga, religia jest ustaloną drogą do naszego z Nim kontaktu, modlitwa to forma tego kontaktu, a Kościół, poza Zgromadzeniem należących do niego wiernych, to klerykalna organizacja administrująca i pośrednicząca w tym kontakcie. Bycie katolikiem, protestantem, członkiem jakiejś sekty religijnej, wyznawcą islamu czy żydem, jest jedynie religijnym wyborem, a nie podziałem na lepszych i gorszych. Ludzie, według mojej opinii, dzielą się tylko na dobrych, podłych i dwulicowych i to, kto jakiej jest wiary, nie ma żadnego znaczenia w tym podziale.
Wszyscy kiedyś, idąc swoimi drogami, spotkają się u tego samego jedynego Boga, choć zwanego inaczej w różnych językach, jeśli sobie na tej drodze na to zasłużą. Do osiągnięcia sukcesu potrzebne jest im tylko przewodnictwo w podtrzymaniu wiary, pomoc w wyjaśnianiu zawiłych jej dogmatów i w prostowaniu zakrętów na tej drodze, a nie udział w polityce, do którego Kościół, jako organizacja religijna, nie został powołany.
I jeśli się tego nie pojmie, to łatwo przychodzi, z racji braku argumentów w dyskusjach nad zasadami katolickiego uczestnictwa w katolickim Zgromadzeniu, do pomówień, oskarżeń i obrażania rozmówcy. Chyba nie uczy tego TV "Trwam" czy Radio "Maryja"?
Jest nadzieja, że nowy Papież odmieni obecny wizerunek Kościoła katolickiego na taki, który przyciągnie do niego nowych wiernych, zwiększy liczbę powołań i zakończy dyskusję na temat funkcji Kościoła katolickiego w dzisiejszym świecie. Tak nam dopomóż Bóg.
Calgary, Marzec 2013 Wiktor Księżopolski
Od redakcji: Szanowny Panie, radzimy jednak pogłębić wiedzę religijną i myśleć logicznie, bowiem trudno uzasadnić pedofilię (zwłaszcza homoseksualną) celibatem, którym być może tłumaczyć można inne grzechy przeciwko 6. przykazaniu, zaś co do Kościoła i polityki, to wielu krytyków zarzuca mu, że się wystarczająco do polityki nie wtrącał, np. w czasach hitleryzmu czy dyktatur w Chile i Argentynie...