Szanowny Panie Redaktorze,
Chcielibyśmy poczynić kilka uwag na marginesie tekstów ostatnio zamieszczanych w "Gońcu", a równocześnie korzystając z okazji, przedstawić się Pańskim Czytelnikom.
Jesteśmy stosunkowo niedawno powstałym Klubem Gazety Polskiej w Toronto. W chwili obecnej działa już ponad 300 takich klubów zarówno w Polsce, jak i wśród Polonii rozrzuconej po całym świecie (w Kanadzie oprócz nas istnieją w: Ottawie, Montrealu, London, Winnipegu, Vancouverze). Czytelników zainteresowanych celami i pracami Klubów zachęcamy do odwiedzenia strony internetowej Klubu Gazety Polskiej, gdzie można znaleźć nasz statut, tzw. Kartę Klubów oraz wszystkie niezbędne informacje – zarówno w języku polskim jak i angielskim. Również nasz Klub ma tam swoją "zakładkę".
Do napisania skłoniły nas Pański wywiad z nowym Konsulem Generalnym RP w Toronto oraz dwa teksty z wydania "Gońca" nr 44 z dnia 2-8 listopada: "MSZ płaci i będzie wymagać" i "Szerszy zakres zadań". We wszystkich pojawia się wspólny motyw; finansowanie działalności inicjatyw, organizacji i mediów polonijnych oraz ostatnio wprowadzone przez rząd PO zmiany w sposobie rozdzielenia pomiędzy nie pomocy finansowej z budżetu Państwa Polskiego.
Uważamy to zagadnienie za tak istotne, że poświęciliśmy mu październikowe wydanie naszego biuletynu. Wygląda na to, że wkrótce niestety będzie to temat jeszcze bardziej gorący, chociaż nie spodziewaliśmy się, że stanie się to tak szybko.
W zupełności zgadzamy się z Panem, że dżentelmeni dżentelmenami, ale o pieniądzach trzeba jednak mówić, i to im jawniej i głośniej, tym lepiej. A powodów po temu jest wiele.
Po pierwsze, aby być niezależnym w głoszeniu swoich poglądów, dobrze jest być niezależnym finansowo. Niestety, jak Pan zauważył, nic się nie bierze znikąd. Jeżeli chodzi o polonijne środki przekazu, działają one z reguły jako spółki prawa handlowego i są zmuszone zarabiać na siebie na wszelkie możliwe sposoby, a i tak mają szczęście, jeżeli wyjdą na zero. Nie ma nic złego w tym, że przyjmują one zlecenia na takie czy inne ogłoszenia. Wydawca nie musi lubić zleceniodawcy czy zgadzać się w stu procentach z treścią reklamy. Tylko w skrajnych wypadkach może on odmówić. Taka już jest natura tego biznesu.
Ma Pan rację, jeżeli chcemy mieć niezależne środki przekazu, musimy sami je wspierać poprzez ich kupowanie (najlepiej jeżeli to będzie prenumerata), zamieszczanie w nich ogłoszeń, uczestnictwo w publicznych zbiórkach funduszy czy nawet darowizny. Tylko tak możemy pomóc im przetrwać i nie być zmuszonym do przyjęcia funduszy od MSZ w zamian za, jak to określił wiceminister p. Cisek, "realizację celów wyznaczonych w resorcie" (pamiętacie Państwo jeszcze ten język?), czyli w istocie przekształcenia się w "organ prasowy" tegoż ministerstwa. Przyznajemy, w swojej naiwności uważaliśmy, że głównym celem mediów jest informowanie, czyli przekazywanie prawdy o otaczającym nas świecie.
Podobnie inne organizacje polonijne, aby prowadzić niezależną działalność, najpierw muszą zdobyć na to pieniądze. Wspierajmy więc te, które uważamy za wartościowe, kupując bilety na ich imprezy.Czasami pomaga już sama obecność na takich imprezach, bo mogą wykazać się dużą frekwencją, łatwiej o znalezienie sponsora dla następnych inicjatyw. Wspierajmy je też poprzez darowizny lub składki. Naprawdę nie trzeba wiele.
Traktujmy pomoc niezależnym polonijnym mediom i organizacjom jako inwestycje we własnym, dobrze pojętym interesie, abyśmy któregoś dnia nie obudzili się, stwierdzając, że do wyboru mamy tylko tak jak kiedyś, "Trybunę Ludu" i "W służbie narodu" oraz jedną jedyną, oczywiście "rządzącą" Partię.
Osobnym zagadnieniem jest również przez nas zgłaszany postulat jawności i przejrzystości finansowania inicjatyw, organizacji i mediów polonijnych. One same, we własnym dobrze pojętym interesie, powinny o to dbać, bo jak nas doświadczenie uczy, zarzuty nadużyć finansowych to był ulubiony sposób rozbijania takich organizacji. Wygląda zaś na to, że rząd PO, a zwłaszcza MSZ, zaczął korzystać z usług starych fachowców, którzy wrócili tam po objęciu kierownictwa resortu przez Radka Sikorskiego.
Jawność wewnętrzna zwiększa poczucie wspólnoty wszystkich członków każdej organizacji. Jawność zewnętrzna pozbawia istotnej broni tych źle nam życzących spoza organizacji. Po co im ułatwiać zadanie?
Wiemy, że w przypadku wielu bardzo cennych inicjatyw samofinansowanie, które zapewnia największą swobodę, jest niemożliwe i nie uda się uciec całkowicie od korzystania z pomocy budżetu Państwa Polskiego.
Chcemy być dobrze zrozumiani. My bynajmniej nie wzywamy do jakiegoś bojkotu takiej pomocy. Niemożliwe jest na przykład prowadzenie bez niej polonijnych szkół dla naszych dzieci. Czasami nie ma innego wyjścia i z grantów skorzystać trzeba. Mamy zresztą do tego jako obywatele polscy wszelkie prawa.
Takie decyzje każdy powinien podjąć samodzielnie. Jeżeli jednak przyznaniu dotacji przez ambasadę czy konsulat towarzyszą jakieś dziwne warunki, mogą się pojawić wątpliwości natury moralnej i wtedy najlepszą obroną jest ich upublicznienie.
Nie zgadzamy się na wykorzystywanie pieniędzy polskich podatników (rząd ma tylko pieniądze, które uprzednio nam odebrał w formie podatków) jako środka nacisku i ograniczania niezależności naszych mediów i organizacji, a zwłaszcza tłumienia wszelkiej krytyki wobec tej czy innej partii politycznej w danej chwili wchodzącej w skład rządu w Warszawie.
Aby temu zapobiec, powinniśmy domagać się, by polskie placówki dyplomatyczne podawały do publicznej wiadomości, komu i pod jakimi warunkami dotacje przyznano, a komu i dlaczego takiego wsparcia odmówiono.
Obowiązek publikowania wszystkich wydatków organów państwa i administracji w Kanadzie jest świetnym przykładem, jak można ograniczyć nadużywanie przez nie władzy, choć, jak wiemy, nigdy nie uda się ich całkowicie wyeliminować.
Na koniec małe sprostowanie. W swoim sprawozdaniu z obchodów Święta Niepodległości w Toronto zamieszczonym w numerze 46 z dnia 16-22 listopada Pani Joanna Wasilewska napisała jako o nowym akcencie, o samotnym przedstawicielu Klubu Gazety Polskiej rozdającym ulotki pod kościołem (św. Stanisława Kostki). Jako że było to miejsce zbiórki przed pochodem pod City Hall, tłum był spory i przez to widoczność nie za dobra, a akurat ten pan jest dosyć wysoki, więc widoczny z daleka, ale tak naprawdę to była tam wtedy pięcioosobowa delegacja Klubu. Kolportowaliśmy najnowsze wydanie naszego biuletynu przygotowane na 11 listopada oraz rozdawaliśmy darmowe, własnoręcznie przez nas wykonane przypinki "kwiaty polskie'' w naszych narodowych barwach. Te zapinki cieszyły się niebywałym powodzeniem wśród parafian i przechodniów. Było zdziwienie, wzruszenie i pytania. Dlaczego je rozdajemy? Skąd ten piękny pomysł? Wiele osób chciało za nie zapłacić. Mówiliśmy im: "Nie, barwy narodowe nie są na sprzedaż, to są polskie kwiaty i obdarowujemy wszystkich, aby uczcić ten wspaniały, wyjątkowy dzień i aby przypomnieć, że zawsze musimy być Polakami dumnymi z naszych wartości, tradycji i historii". W tym samym czasie podobne delegacje Klubu robiły to samo pod trzema innymi polskimi kościołami w Toronto.
Nasze biało-czerwone kwiaty zainteresowały i wzruszyły też wiele osób innej narodowości. Często słyszeliśmy: "Nie znamy dobrze historii waszego kraju, ale będziemy je nosić przez wielki szacunek dla Polski i polskich weteranów oraz aby uczcić wasze Święto Niepodległości".
Również ci tajemniczy panowie, którzy pozostali pod ratuszem po uroczystości z flagą i zdjęciami św. pamięci Lecha i Marii Kaczyńskich oraz wszystkich poległych w Katastrofie Smoleńskiej oficerów Wojska Polskiego, byli częścią delegacji Klubu Gazety Polskiej w Toronto. Łatwo nas poznać, bo zawsze nosimy duże identyfikatory.
Serdecznie pozdrawiamy
Klub Gazety Polskiej w Toronto
Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
416-434-7942
Odpowiedź redakcji: No to fajnie, im więcej ludzi działa dla Polski, tym lepiej.
•••
Ruch bezwizowy Polaków do Kanady – Bajka o Jakubie część pierwsza…
Prawo prawem, a sprawiedliwość musi być po naszej stronie! Niestety, nie jest to cytat z filmu pod tytułem "Sami swoi", to tak funkcjonuje kanadyjski urząd imigracyjny, to on decyduje, czy może ktoś wjechać do Kanady, czy nie.
Ciągle niestety jeszcze bardzo często, bo kilkadziesiąt razy w roku, dochodzi do aresztowań obywateli polskich na lotnisku pod byle jakim pozorem. W czwartek, 15 listopada, na lotnisku w Toronto lądował samolot z Warszawy, którym pan Jakub R. przyleciał sobie do Kanady, do swojego przyjaciela, którego znał od przedszkola. Miało być polowanie, Góry Skaliste, odwiedziny u znajomych i przyjaciół, miały to być bajeczne wakacje. Pierwsze w jego życiu, jako że nigdy jeszcze za granicą nie był.
Niestety, nie spodobał się oficerowi imigracyjnemu. W portfelu miał tylko 100 dolarów, i nie pomogło tłumaczenie, że pieniądze ma na kontach bankowych, że posiada kilka kart kredytowych. Innym równie absurdalnym powodem zatrzymania był fakt, że on tu sobie na wakacje przyjechał do kolegi i zostawił w Polsce żonę samą na święta. Widocznie nie wolno już na wakacje osobno!
Spróbujmy sobie tylko wyobrazić koszmar całej tej sytuacji. Jak wiemy, zwykle podróż zaczyna się w jakimś mieście wojewódzkim, to stamtąd lecimy do Warszawy. Z Warszawy to jeszcze jakieś 8 godzin do Toronto, no i dalej następne 4 godziny, dajmy na to, do Edmonton w Albercie. Ale niestety pan Jakub do Edmonton już nie poleciał, bo dzielny pan oficer imigracyjny go na lotnisku w Toronto zaaresztował pod pretekstem, że nie jest on typowym turystą ("Genuine").
Jak się więc uchronić przed takim oskarżeniem? Ogłośmy może konkurs na jakieś pomysły! Albo po prostu wyraźmy swoje niezadowolenie władzom kanadyjskim, na które to płacimy podatki.
Art Nyga
Odpowiedź redakcji: Wie Pan, tak działa ten system, że ostateczną decyzję o wpuszczeniu podejmuje urzędnik imigracyjny, można więc trafić na idiotę albo takiego, który ma akurat zły dzień.
•••
Szanowny Panie Kumor,
Hołota komunistyczna, która obecnie rządzi Polską, jak Pan pisze, przeznaczyła znaczną sumę, by – jak mówią – wspierać polonijne media.
W Polsce ludzie cierpią z braku pracy, służba zdrowia jest w opłakanym stanie, ponad milion ludzi żyje w skrajnej nędzy. W dalszym ciągu stać tych szubrawców, by wydawać pieniądze na propagandę. Nie dość, że wyczyścili umysły Polaków mieszkających w Polsce, to jeszcze nas chcą karmić swoją śmierdzącą propagandą. Nie możemy pozwolić, by niezależne pisma takie jak pańskie przestały istnieć, bo wtedy będziemy pojeni tylko kłamstwami.
Bardzo dobrze, że nie wyrzuca Pan niesprzedanych egzemplarzy "Gońca", może niektórzy nie mają tych 1,50, a może chytrość, jak by nie było to dobrze, że chociaż z tygodniowym opóźnieniem dowiedzą się prawdy.
Przesyłam Panu skromny czek, by chociaż częściowo pokryć koszt tych niesprzedanych egzemplarzy.
Z poważaniem
Zygmunt
Odpowiedź redakcji: Bardzo dziękujemy! Nie zmarnują się!
•••
Afer właściwie nie ma
Wiele osób wiele straciło, powinien odbyć się proces głośny na cały kraj, ale w sprawie Amber Gold też, znowu zapadła cisza, wuwuzele tematem się nie interesują, widocznie znowu dostali instrukcje, lub po porostu wiedzą, że nie wolno tematu poruszać. Jeśli nie ma sprawy, to i winnych nie będzie, taka historia powtarza się od lat kilku, a że wielu straciło, no cóż, podwykonawcom za pracę przy autostradach też nikt nie zapłacił, chociaż główny inwestor pieniądze wziął, ale bankrutuje sobie, a takich jest coraz więcej i co im zrobisz, interes się kręci, oni są pod ochronnym parasolem i rozliczać się nie muszą. Wiele podobnych spraw Polacy mają za sobą, wiedzą, że milczenie jest złotem, a prawo niczym... Mam nadzieję, że w krótkim czasie nastąpi użycie rozumu i obu rąk, sytuacja wróci do normalności.
Kilka lat już minęło, gdy Tusk jako opozycja nawoływał do społecznego nieposłuszeństwa, niepłacenia zbędnego haraczu, czyli opłat RTV, ale minęło kilka następnych lat, teraz on stanowi prawa i okazuje się, że ten zbędny haracz jest niezbędny, by Tusk mógł egzystować, punkt widzenia zależy od miejsca siedzenia, teraz w razie społecznego nieposłuszeństwa komornik ma prawo zająć emeryturę, rentę czy wypłatę... (???). No cóż, ludzie się zmieniają i nawet w kłamstwach często się gubią. Dali sobie Polacy wmówić, że bez bata sobie poradzić nie potrafią, sprzeniewierzają się swojej łacińskiej cywilizacji, nadstawiają zadki pod turański lub bizantyński bat i są zadowoleni, gdzie podziała się pamięć o wielkości Polski, dlaczego wielu dało się upodlić, w ten właśnie sposób pracuje zanik znajomości historii, zapomniano o przodkach, bohaterach, liczy się tylko koryto, starają się nie pamiętać o nieszczęściach, jakie przyniósł nam komunizm, turańszczyzna, są nawet tacy z rozrzewnieniem wspominający ten okres.
Jakiś czas temu jechałem autobusem Białystok-Warszawa, siedziałem ze starszą panią, oczywiście rozmawialiśmy, okazało się, że wykłada właśnie w Białymstoku, połechtała mnie, twierdząc, że bardzo dobrze jej się ze mną rozmawia. Była bardzo zdziwiona, gdy okazało się, że od długiego już czasu zachłystuję się, czytając prof. Feliksa Konecznego, pierwszy raz spotkała osobę po zawodówce czytającą tego autora, wyeliminowanego nawet z uczelni, zapomnianego. Zdaję sobie sprawę, że prof. Koneczny jest naukowcem wyeliminowanym, zakazanym, mogę się tylko dziwić, bo jego teorie są bardzo prawdziwe, powinien być znany i czytany, znany przez wszystkich, słuchany i rozumiany, powinien być autorytetem. Dobrze, że od jakiegoś czasu mamy uczonego, którego powinniśmy znać, czytać, zapoznać się z jego teoriami, wiedza o teorii cywilizacji powinna być dostępna ogółowi, wiele wyjaśnia, pozwala wiele zrozumieć. Teoria cywilizacji pozwala zrozumieć nawet zasady, jakimi kierował się sędzia Milewski, posłusznie wysłuchując "władzy", takie postępowanie nie jest przyjęte w cywilizacji łacińskiej, ale w turańskiej jest normą, jest zresztą wiele bardzo podobnych przykładów.
Podobnie dzieje się z narzucanymi przez UE przepisami, cóż to za cywilizacja wymaga posłuszeństwa wszystkich względem władzy, centralizacja jest systemem bizantyńskim, w Polsce działało to zupełnie inaczej, ale Europa w tym momencie musi być jednakowa, te same przepisy, kary nakładane na nieposłusznych, a wkrótce jednakowe mundurki.
Warto by było poprzeć Orbana w jego walce, razem z Węgrami zacząć wreszcie walczyć o swoje... ale kto ma chęć podjąć walkę w imieniu Polaków, jeśli nasi dzisiejsi przywódcy są szczęśliwi, gdy ich ktoś w Brukseli lub Berlinie poklepie plecach. Wygląda na to, że rząd, a właściwie partia, ma zamiar ubezwłasnowolnić NIK, uzależnić od siebie, wyraźnie nie lubią prawdy, która przedostaje się do społeczeństwa, trzeba w NIK-u umieścić swoich, takich co będą gwarantowali spolegliwość, ma zostać tylko fasada.
Zgadzamy się, by byli działacze komunistyczni, ich dzieci i wnuki doili Polskę na różne sposoby, w tym momencie nikt już nie wspomina o lustracji, rozliczeniu złodziejstwa... tak podobno wygląda polityka, ale wszyscy muszą wiedzieć, że ten krok jest nieuchronny i niezbędny.
Niemcy po rozpętaniu i przegraniu obu wojen wzięli się za ratowanie Europy przed następną, ale ten pomysł pracuje na tych samych zasadach, do jakich służyły wojny, dorabiają ideologię do swojej pazerności, a reszta ma być zadowolona. Biurokracja iście bizantyńska, ściśle powiązana z turańską moskiewską, robi bardzo silne wrażenie na polskich "Europejczykach", których dziadkowie i rodzice budowali Polskę pod opieką NKWD, do tej pory niewiele się zmieniło, ustawy podpisywane przez Komorowskiego swój rodowód mają w turańszczyźnie. Wymądrzają się też osoby w rodzaju Jerzego Gorzelika, ale wygląda, że pragną tylko zabłysnąć, dopchać się do koryta, czyli grantów z UE, to życie ułatwia, problemów finansowych jakby mniej, takich żyjących od lat z grantów i nagród różnych obcych organizacji mamy wielu, nawet wśród "profesórów".
Janusz Sierzputowski
Cambridge, 7 listopada 2012
Odpowiedź redakcji: Ludzie lubią się wymądrzać.