Członkowie wycieczki ze strony portugalskiej to są przeważnie już starsi panowie. 40 lat temu byli młodymi, sprawnymi fizycznie mężczyznami. Ci tutaj na wycieczce, byli przeważnie spadochroniarzami, którzy walczyli w latach siedemdziesiątych w Angoli i Mozambiku z partyzantką komunistyczną. W spotkaniu uczestniczą także wojskowi ze strony kanadyjskiej. Jest generał armii kanadyjskiej, ze strony portugalskiej jest też generał, ale już w stanie spoczynku. Ze strony kanadyjskiej są i oficerowie służby czynnej niższej rangi. Jest chłodno na dworze, mały przymrozek. Ciepła kawa pomaga poprawić humory i pomaga się rozluźnić. Pan Robert Sochaj opowiada krótko historię biznesu rodzinnego, jakim jest Cyclone Manufacturing.
http://www.goniec24.com/goniec-zycie-polonijne/item/8384-cyklon-manufacturing-wizyta-i-mi%c5%82e-wra%c5%bcenie#sigProIdfd15edc574
Dziś Cyclone Manufacturing to największy rodzinny biznes tego typu w Ameryce Północnej. Pracuje tu około 650 osób. Przy czym w Polsce, w Kraśniku, rozbudowuje się właśnie dodatkowy oddział tej firmy. Zaczynamy obchód jednej z hal produkcyjnych. Na wszystkich uczestnikach robią wrażenie duże maszyny CNC. Drugim zaskoczeniem jest to, że całe części do samolotów wykonuje się z jednego kawałka stopu aluminiowego. Taką część wykonuje dzisiaj praktycznie jedna maszyna CNC. Taka maszyna wykonuje kilkadziesiąt, do kilkuset operacji w czasie od zamontowania w niej bloku metalu do momentu wyjścia z niej praktycznie gotowego elementu. Kiedyś, 40 – 30 lat temu, jeszcze przed wprowadzeniem maszyn CNC, taką samą lub podobną część wykonywałoby kilkanaście maszyn i kilkanaście osób obsługi. Mam wrażenie, że dla większości tych wszystkich, którzy znaleźli się w hali produkcyjnej Cyclone Manufacturing, zaskoczeniem było zobaczyć, jak dzisiaj wygląda produkcja części samolotowych. To różnica z okresu, kiedy było się 40 lat temu w technikum czy na politechnice i uczono nas, że jedna frezarka wykonuje jedną lub kilka operacji i następnie detal przechodzi do następnej tokarki czy frezarki na wykonanie jednej kolejnej lub kilku kolejnych operacji.
Kiedyś uczono nas tak, a tu nagle czas poszedł do przodu i jest już zupełnie inaczej. Jest to więc dla wielu z nas tu obecnych wycieczka w czasie.
Kiedyś również maszyna służąca do obróbki metalu, tokarka czy frezarka, kosztowała kilka lub kilkanaście tysięcy dolarów, rzadko kilkaset tysięcy dolarów. Dzisiaj maszyny CNC, podobne do tych, które pracują w Cyclone Manufacturing, kosztują od kilkuset do kilku milionów dolarów. Moc przerobowa maszyn zwiększyła się kilkunasto-, jeśli nie kilkudziesięciokrotnie. Jestem trochę w nieswojej sytuacji, bo uczestnicy wycieczki zaczynają pytać się mnie o sprawy Cyclone Manufacturing. No cóż, ja jestem tutaj chyba już po raz szósty z rzędu z wizytą. Wcześniej byłem tutaj w ramach spotkań Stowarzyszenia Inżynierów Polskich w Kanadzie. Może dlatego, że wiem nieco więcej, bo już te same rzeczy słyszałem poprzednio, czuję się psychicznie jednak pewniej niż ci, którzy są w tej hali produkcyjnej po raz pierwszy. Może ta moja pewność siebie zachęca osoby towarzyszące do zadawania mi pytań.
Próbuję odpowiadać najlepiej jak mogę, ale odsyłam ze szczegółowymi pytaniami do pana Roberta Sochaja lub do towarzyszącego nam kierownika produkcji. Niewątpliwie to, że właściciel Cyclone Manufacturing, pan Andrzej Sochaj, i jego syn Robert Sochaj są pochodzenia polskiego, robi wrażenie na portugalskich i kanadyjskich uczestnikach wycieczki. A więc pośrednio my, Polacy, rośniemy w oczach innych. To miło. Ktoś kurtuazyjnie mówi, że pan Sochaj jest zapraszany do otwarcia oddziału Cyclone Manufacturing w Portugalii.
Zresztą, wszyscy uczestnicy tej wycieczki są bardzo grzeczni, a przecież większość z nich to biznesmeni, oficerowie, w tym niektórzy wyżsi rangą. Po zakończeniu dziękują panu Sochajowi, ale również i mnie za wspólną wycieczkę. Są mili. Ponieważ jest to dla mnie niejako pierwsza tego typu wycieczka w towarzystwie osób niepochodzących z Polski, pytam się kilku znajomych, czy nie mają wrażenia, że osoby z Kanady, z Portugalii uczestniczące w wycieczkach są jakby łagodniejsze i grzeczniejsze od tych z Polski?
Tak, ci, którym zadaje to pytanie, też odnoszą takie wrażenie. Dlaczego tak jest, że ci przyjeżdżający z Polski są często tacy jacyś gruboskórni? Że po godzinie bycia w ich towarzystwie nie chce się już w ich towarzystwie dalej przebywać?
Myślę, że psychikę tych polskich biznesmenów ukształtowało silnie pierwsze 20 lat po upadku komunizmu w Polsce. Panowało tam w Polsce wówczas duże bezrobocie. Właściciel firmy, kierownik, miał olbrzymią przewagę nad pracownikiem, który był zmuszony siedzieć cicho i o nic się nie upominać. Ta sytuacja dużego bezrobocia i niskiego wynagrodzenia pracowników ukształtowała zachowanie tych, którzy byli na stanowiskach kierowniczych, tych którzy byli właścicielami środków produkcji. Często ci ludzie, przyjeżdżający tu do Kanady w ramach oficjalnych wizyt, po prostu zapominają się. Zapominają o tym, że nie mają żadnego tak zwanego „leverage”, że nie mają żadnej przewagi w stosunku do osób, z którymi się tu, w Kanadzie, spotykają. Czuje się, że naszą grzeczność, naszą chęć niesienia pomocy traktują jako słabość, lub wręcz głupotę. A osób głupich się przecież nie szanuje. My, mieszkający tutaj od lat, w warunkach niskiego bezrobocia, przy względnie dobrych zarobkach, jesteśmy wobec tych przyjeżdżających z Polski po prostu naturalnie grzeczni i staramy się w miarę możliwości wprowadzić ich w specyfikę Kanady. Im, tym przyjeżdżającym z Polski, wydaje się, że jesteśmy wobec nich grzeczni, bo coś zapewne od nich chcemy. Może chcemy coś załatwić, może chcemy, żeby dali nam pracę? No, po prostu czuje się, że myślą, że my mamy wobec nich jakąś drugą agendę. Jakoś często ci przyjeżdżający na delegacje z Polski nie mogą wyskoczyć z tych polskich butów. Tutaj są oni często zdani na grzeczność i uczciwość osób od lat mieszkających w Kanadzie. To, że ci ostatni podzielą się z nimi w tym krótkim czasie najważniejszymi informacjami dotyczącymi danego wycinka życia w Kanadzie, że są niejako na łasce tych mieszkających tutaj, to jednak widzi się, że ci przyjeżdżający z Polski nie mogą często wyskoczyć z tych polskich przyzwyczajeń i nawyków, których nabyli w pierwszych 20 latach „transformacji ustrojowej”. Często tym przyjeżdżającym z Polski ciężko jest powiedzieć dziękuję, ciężko uścisnąć na pożegnanie dłoń.
Tutaj muszę powiedzieć, że bycie w towarzystwie tych osób z tej wycieczki, tych pochodzenia portugalskiego i Kanadyjczyków, było bardzo miłym spędzeniem czasu. Miło się było poznać i miło się było pożegnać. I o to chodzi, bo często właśnie to ostatnie wrażenie, to ono pozostaje w pamięci.
Janusz Niemczyk