Z wielkim trudem i w bólach rodził się NARODOWY DZIEŃ PAMIĘCI ŻOŁNIERZY WYKLĘTYCH. Jedną z osób, która zajęła się tym tematem w latach 90., a może i wcześniej, była dr Ewa Kurek, i dzięki niej znamy dokładnie walkę zbrojną z bolszewikami mjr. Hieronima Dekutowskiego ps. Zapora. Inicjatorem ustawy był prezydent Lech Kaczyński, a prezesem IPN był wówczas wielki bojownik o prawdę historyczną, dr Janusz Kurtyka. Na początku 2010 roku prezydent Lech Kaczyński złożył na ręce marszałka Sejmu projekt ustawy o ustanowieniu NARODOWEGO DNIA PAMIĘCI ŻOŁNIERZY WYKLĘTYCH. Cel było ustanowienie święta państwowego, które będzie obchodzone w dniu 1 marca każdego roku, jako wyraz hołdu dla żołnierzy drugiej konspiracji, za świadectwo męstwa, niezłomnej postawy patriotycznej, oraz za krew przelaną w obronie Ojczyzny. Na ten moment czekały patriotyczne środowiska kombatanckie, organizacje patriotyczne, a przede wszystkim rodziny i przyjaciele ŻOŁNIERZY WYKLĘTYCH.
Prezydent Lech Kaczyński ginie 10 IV 2010 r. w katastrofie nad Smoleńskiem. Prezydent Bronisław Komorowski podtrzymuje projekt i 3 lutego 2011 r. Sejm uchwala ustawę o ustanowieniu dnia 1 marca NARODOWYM DNIEM PAMIĘCI ŻOŁNIERZY WYKLĘTYCH. Dzień ten wybrano dla upamiętnienia wykonania wyroku śmierci dnia 1 marca 1951 r. w więzieniu mokotowskim w Warszawie na przywódcach IV Zarządu Zrzeszenia Wolność i Niezawisłość. Wyroki UB-eckich sądów były wykonywane metodą NKWD, przez strzał w tył głowy i tak właśnie zamordowano ppłk. Łukasza Cieplińskiego oraz sześciu Jego oficerów, tj. mjr. Adama Lazarowicza, mjr. Mieczysława Kowalca, kpt. Franciszka Błażeja, kpt. Józefa Rzepkę, por. Karola Chmiela, por. Józefa Batorego.
Ich walka była wymuszona, pozostali w lasach, bo po przejściu frontu, czekały ich katownie i więzienia UB kierowane przez NKWD. Ogłoszona amnestia stanowiła pułapkę, tak jak listy do najbliższych, które pozwoliło NKWD w 1940 roku pisać oficerom polskim z Ostaszkowa, Starobielska i Kozielska. Mając adresy ich rodzin, tzw. elementu klasowo wrogiego, bez trudu poszukiwania, mogli je potem wywozić w głąb Rosji lub likwidować na miejscu po wejściu do Polski w 1944 r. Wprowadzającym w Polsce nową rzeczywistość, tzw. sprawiedliwość społeczną i polityczną, był Jakub Berman – prawa ręka szefa NKWD Ławrientija Berii. Dla ogółu społeczeństwa określenie żydokomuna jest w pełni zrozumiałe i poprawne. W 1944 roku zaczął się zmieniać okupant z niemieckiego na bolszewickiego. Za wkraczającymi bolszewikami jechały oddziały NKWD. Oddelegowano do Polski Jakuba Bermana z bandycką ferajną do wprowadzania sprawiedliwości społecznej. Jego program był prosty: likwidacja resztek Polskiego Państwa Podziemnego oraz wychowanie nowego pokolenia socjalistycznego. Do wprowadzania programu wykorzystał bandyckie zdegenerowane struktury PPR, którym głosił otwarcie: „Jeśli my wychowamy dwa pokolenia Polaków, to Polska jest nasza”.
Dużo się nie pomylił. Z tych kadr PPR-owskich wyrosły później kadry PZPR-owskie. Obserwując poczynania pseudorządów III RP, zwanej też PRL bis, działalność agenturalną rozciągnięto również na Polonię, czego skutki widzimy do dziś. Dopóki weterani kontrolowali organizacje polonijne, to wartości narodowe były zabezpieczone. Jednak z upływem czasu i braku dekomunizacji w Polsce i Polonii element lewacki zaczął chętnie i jawnie wchodzić w struktury organizacji polonijnych. Naszym przekleństwem i zgubą był układ z Magdalenki, tzw. okrągły stół. Zadajmy pytanie, jakie stanowisko zajęliby wobec takiego rozwiązania Żołnierze Wyklęci? Często słyszy się, że trzeba było wybrać zło mniejsze, ale zło jest złem. Tak samo jest z prawdą, nie może być półprawdy! Jeszcze bardzo dużo mamy do odrobienia w naszej mentalności, w podejściu do życia, aby wyznawać takie same wartości, jakimi kierowali się Żołnierze Wyklęci.
Nie sądzę, że moje pokolenie, czyli pokolenie powojenne, wychowane na kijku i marchewce, może się w pełni utożsamić z wartościami, jakimi kierowali się Żołnierze Wyklęci. Fenomen powstania niepodległościowego dociera dziś do niemal całego społeczeństwa, w szczególności młode pokolenie jest wrażliwe i chętnie identyfikuje się z wartościami, którymi kierowali się ŻOŁNIERZE WYKLĘCI.
Doktor historii Ewa Kurek to młode pokolenie nazywa wilczkami i w nich pokłada wielką nadzieję w głoszeniu prawdy historycznej. Bohaterowie podziemia niepodległościowego, jak Pilecki, Kasznica, Dekutowski, Łupaszko, Siedzikówna, ks. Gurgacz i tysiące innych oficerów oraz setki tysięcy szeregowych żołnierzy tworzyli Armię Podziemną, to było zbrojne ramię Polski Podziemnej. Trzeba tu wspomnieć o strukturach Państwa Podziemnego, ludziach, którzy nie walczyli z bronią w ręku, lecz tworzyli struktury administracyjne. Był to fenomen na skalę światową. Po 1989 roku PRL-owskie pseudoelity szybko przechwyciły sznurki, aby zabezpieczyć swoją bezkarność w nowej rzeczywistości.
Podaję fragment artykułu dr Ewy Kurek, który zamieściła „Gazeta Warszawska” w maju 2016 roku, pt. „POWRÓT PODZIEMNEJ ARMII, CZYLI PIERWSZE PUBLICZNE ŚWIĘTOWANIE NIEZŁOMNYCH WYKLĘTYCH ŻOŁNIERZY. Kazimierz Dolny 1996”.
19 maja 1945 roku, w sobotę przed Zielonymi Świętami, wybrane drużyny plutonów „Ducha”, „Jura” i „Renka” z oddziału AK majora „Zapory” zaatakowały posterunek MO w Kazimierzu Dolnym, który już od dawna dawał się we znaki zarówno partyzantom, jak i okolicznej ludności. Posterunek mieścił się nieopodal rynku, w prywatnym domu Kifnerów. Jego obsadę stanowiło siedmiu milicjantów i funkcjonariusz Powiatowego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego w Puławach. Gdy „Zapora” z plutonem „Ducha” wjechał studebackerem na kazimierski rynek, resort zabarykadował się. „Zapora” błyskawicznie zamocował na tyczce „gamona”, podskoczył pod budynek, a po chwili z kłębów dymu, w miejscu zabarykadowanych drzwi, wynurzyła się ogromna dziura. Droga na posterunek stała otworem. Żołnierze „Ducha” wskoczyli do środka, a po chwili wyprowadzili dwóch milicjantów oraz funkcjonariusza UB. Zabrali też znajdującą się tam broń maszynową i amunicję. Bolszewickie karabiny „Zapora” polecił zniszczyć i porozrzucać po rynku.
Akcję z okna miejscowej restauracji obserwował porucznik Aleksander Głowacki, który już dawno zdecydował, że gdy tylko będzie to możliwe, dołączy do oddziału „Zapory”. Widząc brawurową walkę i osobisty udział „Zapory” w akcji, porucznik Aleksander Głowacki nie wahał się ani chwili. Wyszedł z drzwi restauracji na kazimierski rynek, stanął przed „Zaporą” i zasalutował.
– Panie komendancie, porucznik Aleksander Głowacki z przedwojennego 5. Pułku Artylerii Ciężkiej w Krakowie, do końca stycznia tego roku jeniec niemieckich oflagów, melduje swoje przybycie. Proszę o przyjęcie mnie do oddziału – powiedział. „Zapora” spojrzał na wyprężoną, smukłą sylwetkę wysokiego nieznanego mu porucznika, potem na jego angielskiego kroju polski mundur. Taki sam kiedyś nosiłem, przemknęło mu przez myśl.
– Cieszę się bardzo, panie poruczniku. Jaki pseudonim pan obiera? – powiedział głośno komendant i wyciągnął do Aleksandra Głowackiego dłoń.
– „Wisła” – odrzekł bez namysłu Aleksander.
Porucznik Aleksander Głowacki ps. Wisła nie wrócił już do domu. Przeobrażony w ,,Wisłę”, poszedł z „Zaporą” tak jak stał. Wkrótce został zastępcą komendanta „Zapory”. Funkcję tę pełnił do ujawnienia w 1947 roku.
Tymczasem na ubezpieczający akcję od strony Puław pluton „Jura” natknęło się trzech funkcjonariuszy UB. Ostrzelali ubezpieczenie, a potem rozbiegli się wśród pobliskich ogrodów. Zginęli w trakcie wymiany ognia. Od strony Opola Lubelskiego ubezpieczał akcję „Renek”. Jako pierwszy, nadszedł sowiecki żołnierz, któremu gdzieś pod miastem zepsuł się samochód. Został zatrzymany do czasu zakończenia akcji. Odebrano mu amunicję. Chwilę później zza zakrętu wyłoniła się pędząca ciężarówka. Ogień plutonu „Renka” był celny. Zginął kierowca i towarzyszących mu dwóch cywilów, zaś samochód rozbił się o przydrożny słup. Akcja w Kazimierzu Dolnym nad Wisłą była skończona. Oddział „Zapory” opuścił miasto, uprowadzając ze sobą dwóch kazimierskich milicjantów i funkcjonariusza UB. W pobliskiej wsi odbyło się ich przesłuchanie. Milicjanci okazali się zwykłymi wiejskimi chłopakami, którzy przy nowej władzy szukali lekkiego chleba. – Jeśli jeszcze raz spotkam którego w milicyjnym mundurze, strzelę w łeb. A teraz zmykać do domów, już was nie ma! – krzyknął „Zapora” do milicjantów. Przypadek funkcjonariusza UB okazał się o wiele gorszy. – Panie komendancie, poznaję go. On był u „Cienia” w AL. To on mordował rok temu pod Owczarnią naszych chłopaków – rozpoznali go partyzanci z dawnego plutonu „Grzechotnika”. – To on rabował dom moich rodziców w Rzeczycy i aresztował mego piętnastoletniego brata – powiedział „Tęcza”. Ubowiec czuł, że został zdemaskowany i że być może przyjdzie mu zapłacić za dotychczasowe morderstwa i rabunki. Rzucił się do ucieczki. Dobiegła go seria z automatu „Renka”. Po akcji do Kazimierza zjechało NKWD i UB. Przybyli na czołgach. Rozbrojony przez „Renka” sowiecki żołnierz zeznał na przesłuchaniu, że mieszkańcy miasta nie brali w niej udziału, co uratowało ich przed represjami.
Minęło pięćdziesiąt lat, w ciągu których uczestnicy tamtego zdarzenia nazywani byli bandytami. Komendant „Zapora” i Jerzy Pawełczak ps. Jur zostali z wyroków bolszewickich sądów zamordowani i nikt w roku 1996 nie znał miejsca ich pochówku. Jan Szaliłow ps. Renek zginął w walce z UB w 1946. Aleksander Sochalski ps. Duch po wieloletnim więzieniu zmarł. Pamięć o tamtym wydarzeniu i wszystkich wydarzeniach związanych z oporem podziemnej Armii Krajowej przeciw sowieckiej okupacji po roku 1944 zachowali jedynie ci, którym udało się przeżyć, oraz mieszkańcy wsi i miasteczek Lubelszczyzny. Na podstawie ich relacji w roku 1995 napisałam książkę „Zaporczycy 1943–1949”. Dokładnie w tym samym czasie w „Gazecie Wyborczej” opublikowane zostały dyrektywy Adama Michnika i Włodzimierza Cimoszewicza o tym, jak w III Rzeczypospolitej wolno pisać o historii powojennych lat w Polsce. Według nich, komuniści byli budującymi lepszy świat naiwniakami, którzy „zauroczeni komunizmem chcieli budować lepszy świat”, a żołnierze podziemia antykomunistycznego mieli na zawsze pozostać bandytami.
Lubelszczyzna jest szczególną częścią Polski. Tutaj od wieków tradycją jest, że „prikazy” zaborców nie mają żadnej mocy. Podobnie stało się z wytycznymi „Gazety Wyborczej” i ministra sprawiedliwości Włodzimierza Cimoszewicza, które Lubelszczyzna swoim zwyczajem za nic sobie miała. Moją książkę o „Zaporze” i jego żołnierzach czytało codziennie Radio Lublin, czytały ją wsie i miasteczka Lubelszczyzny. Wkrótce w moim domu pojawił się śp. Ryszard Lubicki i oraz Kazimierz Parfianowicz z Towarzystwa Przyjaciół Kazimierza Dolnego z propozycją upamiętnienia wydarzeń z kazimierskiego rynku wmurowaniem na domu Kifnerów, w którym zainstalował się Urząd Bezpieczeństwa, tablicy upamiętniającej majora „Zaporę”. W pomysł włączyło się 137 żyjących wówczas zaporczyków, ich rodziny i szereg środowisk obywatelskich. W roku 1996 żyło jeszcze jednak także wielu dawnych funkcjonariuszy UB. Oświadczyli, że jeśli tablica „Zapory” zawiśnie na domu Kifnerów, zniszczą ją, bo czczenie bandytów stanowi obrazę dla ich powojennej walki z bandami. Wobec takiego dictum bezpieki, śp. ksiądz kanonik Zdzisław Maćkowiak, proboszcz kościoła farnego w Kazimierzu Dolnym, oświadczył, że bierze „Zaporę” do siebie, czyli tablica zawiśnie w jego kościele, gdzie nie dosięgnie go długa i mściwa ręka bezpieki.
19 maja 1996 na kazimierski rynek nadciągnęły tłumy. Minęło pół wieku i jeden rok. Nikt nie spodziewał się, że dożyją czasu, gdy będzie im wolno z podniesionym czołem mówić o komendancie „Zaporze” i jego prawdziwej roli w tamtym straszliwym teatrze zbrodni i niewoli powojennych lat. Przed południem fara zapełniła się. W głównej nawie stanęli żołnierze majora „Zapory” pod dowództwem dwóch żyjących wówczas jego zastępców kpt. Stanisława Wnuka ps. Opal i Aleksandra Głowackiego ps. Wisła. Pół wieku czekali na tę chwilę.
Koncelebrę Mszy świętej w intencji majora „Zapory” i jego poległych żołnierzy prowadził ks. proboszcz Zdzisław Maćkowiak. Do wygłoszenia homilii stanął ogromnej postury i obdarzony potężnym głosem śp. ksiądz kanonik Aleksander Baca, proboszcz z Babina. Nigdy nie zapomnę jego kazania. Rozpoczął cichym głosem. Mówił o tragicznych latach walki, zdrady i niewoli w czasach, gdy wolny świat świętował zwycięstwo nad Hitlerem, a Polska, wciśnięta za żelazną kurtynę komunizmu, toczyła śmiertelny bój o być lub nie być polskiego narodu. Mówił o niezłomnym „Zaporze” i jego żołnierzach, którzy nigdy nie poddali się, nie zdradzili i do śmierci pozostali wierni Bogu i Ojczyźnie. Głos księdza Bacy rósł z minuty na minutę.
– Majorze Zaporo! Gdzie twój grób?! Nie masz grobu! – zawołał w końcu, a stojące w głównej nawie sztandary pochyliły się na znak żałoby.
Mężczyźni, starzy żołnierze, ukradkiem ocierali łzy.
– Majorze „Zaporo”, nie masz grobu, bo komuniści bali się ciebie, niezłomnego, nawet wtedy, gdy pozbawili cię życia! Bali się i boją nadal, że zza grobu, jako symbol wolności i wierności Bogu i Ojczyźnie, zawsze będziesz dla nich groźny! Wyklęli ciebie i twoich żołnierzy, sądząc, że wyklną na zawsze. Nie wiemy majorze „Zaporo”, gdzie komunistyczni zbrodniarze ukryli twoje doczesne szczątki. Pewnie nigdy się nie dowiemy. Ale pamięci ludzkiej bolszewicka dzicz zabić nie zdołała. Duch twój, majorze „Zaporo”, przetrwał między nami i trwać będzie na wieki! – Majorze „Zaporo”! Gdzie twój grób?! – powtórzył raz jeszcze ksiądz Aleksander Baca, a z ławek dobiegł pierwszy głośny szloch. – Nie masz grobu. Ale mimo to, twoja Podziemna Armia właśnie powraca! Da Bóg, wmurowana dziś tablica będzie pierwszym krokiem ku temu, że powróci na zawsze. Powróci do pamięci nas tutaj zgromadzonych i powróci na zawsze do pamięci przyszłych pokoleń Polaków! – zakończył ksiądz Aleksander Baca przy akompaniamencie płaczu tych, którzy nigdy nie zapomnieli.
Głos księdza Aleksandra Bacy brzmiał jak wołanie, jak rozkaz komendanta zza grobu, jak testament dla przyszłych pokoleń. Po mszy po raz pierwszy kapłani, żołnierze „Zapory” i wierni publicznie odśpiewali Marsz Zaporczyków i ze śpiewem na ustach opuścili świątynię. Orszak powracającej armii „Zapory” poprowadził Stanisław Rusek ps. Tęcza i Konrad Strycharczyk ps. Słowik. Po pół wieku Kazimierz Dolny znów znalazł się w rękach żołnierzy „Zapory”. Mieszkańcy Lubelszczyzny znali doniosłość tego wydarzenia i świętowali wraz z nimi. Wypoczywający w Kazimierzu warszawiacy nie wiedzieli, co to za wojsko, kim był „Zapora” i o co w tym wszystkim chodzi…
Stowarzyszenie Józefa Piłsudskiego
„Orzeł Strzelecki” w Kanadzie
Komendant Grzegorz Waśniewski