Pani Anna Plotnicka od 2005 roku korzysta z doskonałej opieki domu Wawel Villa, w miniony czwartek obchodziła setne urodziny. Było wiele wspomnień i radości. Bo też jubilatka jest osobą pogodną i nadal ciekawą świata, choć z powodu wieku słabiej widzi i słyszy. Przed uroczystością "Goniec" przeprowadził z jubilatką krótki wywiad.
– Pani Anno, mówi Pani, że życie jest krótkie?
– Miałam dobre życie, ale były też trudne chwile. Życie tak szybko przeszło, że nawet nie wiem kiedy.
– Jaka jest recepta na tak długie życie?
– Jak żyć? Powiem tak, tak żyć, żeby nie pamiętać, że świat idzie naprzód, tylko żyć.
http://www.goniec24.com/goniec-zycie-polonijne/item/4847-sto-lat-a-jeszcze-chce-si%c4%99-%c5%bcy%c4%87#sigProId236516ddb7
Przyjechałam z Polski, gdy miałam 17 lat, jeszcze przed wojną. Ojciec tu był w Kanadzie i do niego przyjechałam. A gdy już tu byłam, ojciec odjechał z powrotem do Polski i zostałam sama. Znalazł mi jednak wcześniej robotę za służącą, za 6 dolarów na miesiąc. Była wówczas Wielka Depresja i trudno było coś znaleźć. Pomyślałam sobie, że to za mało sześć dolarów na miesiąc, zostawiłam tę pracę i poszłam do innej za służącą za 18 dol. na miesiąc. To już było dużo pieniędzy. Byłam przy dużej rodzinie, trzy córki, trzech synów i jedna mama. Dużo prania, a maszyny do prania nie było, nie było lodówki, tylko przywozili lód. Ciężko pracowałam, rękami trzeba było oprać tylu ludzi. Ale wszystko przeszło.
Wieczorem siadałam sobie i książkę brałam, chciałam się uczyć, a pani do mnie przychodziła i pytała, czy już pocerowałam skarpetki, i że w wieczór nic nie robię, tylko czytam. Lubiłam się uczyć i czytać. Wyszłam za mąż. Mąż był dobry. Potem mąż zachorował, dostał wylewu. Przeszło dziesięć lat trzymałam go w domu, nie mówił, nie chodził... Było ciężko, ale wszystko przy nim robiłam. Sąsiedzi mówili, oddaj już, nie trzymaj go w domu, popatrz na siebie, jak ty wyglądasz. Ja mówię, nie wiem, jak wyglądam, ale muszę koło niego chodzić, umyć go, ogolić, wywozić na dwór na wózku. Roboty było dużo, ale ja byłam mocna i mogłam wszystko zrobić. I wszystko minęło i minęło już sto lat.
Mąż mój zmarł 30 lat temu. Pamięć już mam niedobrą, już zapominam wszystko, proszę pana Andrzeja – wie pan, brat ojca, stryjek, miał na imię Andrzej. To jeszcze w Polsce było. On już nie żyje. Mój dziadzio miał wąsy – pamiętam – i zawsze go szarpałam za wąsa. A gdy odjeżdżałam do Kanady, jak się z nim żegnałam, przycisnął mnie do siebie i łzy spadały na moją głowę.
– Jak Pani jechała do Kanady?
– Najpierw pociągiem, zdaje mi się do Antwerpii w Belgii. Zajechałam tam i jedną noc przespałam u zakonnic w dużym klasztorze. Tam wsiadłam na nieduży okręt i popłynęłam na wyspę, a tam wzięłam duży okręt do Halifaxu. Z Halifaxu do Montrealu pociągiem, a tam czekał na mnie ojciec. Patrzę się na niego i nie wiem, czy to mój ojciec, czy nie, bo wąsów nie ma – w domu miał wąsa.
– Ojciec poznał?
– Podszedł do mnie. Takem się ucieszyła, ale patrzę się dookoła... Boże, cóż ja będę robić w tej Kanadzie – pomyślałam – chciałam od razu jechać z powrotem do domu. Było ciężko. Później wyszłam za mąż. Żyliśmy dobrze, zwyczajnie.
– Języka się Pani nauczyła w Montrealu?
– Tak w Montrealu, tylko jedno źle, że nie nauczyłam się po francusku. Jak się nauczyłam po angielsku, to mogłam nauczyć się i po francusku, bo w fabryce, gdzie potem pracowałam, rozmawiali po francusku, po żydowsku, po ukraińsku, w rozmaitych językach.
– Na początku była Pani przy rodzinie za służącą, a potem gdzie jeszcze?
– Później w fabryce, szyłam. Tyle lat przeżyłam, ale nawet nie wiem, kiedy to przeszło.
– A kiedy życie było najlepsze?
– Czekaj no pan, kiedy to najlepsze czasy były… Jak byłam młoda! Jak wyszłam za mąż też były bardzo dobre lata; było nas dwoje, mąż był dobry, nie kłóciliśmy się, nie biliśmy się, wszystko było w porządku.
– Mąż był Polakiem?
– Polakiem, a ja jestem z ukraińskiej rodziny.
– Kiedy Pani wyszła za mąż?
– Chyba w 44 roku. Mąż miał 33 lata, a ja 28. Jak to jest, że ja to jeszcze pamiętam?! Teraz co się coś dzieje, to już mi ucieka, a to, co było dawniej, to wszystko pamiętam, od maleńkiego dziecka.
– Pamięta pani czasy w Polsce?
– Urodzona byłam na farmie w małej wiosce pod lasem. Było dobrze. Czego innego nie znałam. Moja babcia była kucharką, piekła chleb, bo tam nie było gdzie kupić. Miałam 16 lat i moja babcia i mama chciały mnie wydać za mąż – ja powiedziałam, że nie chcę za mąż wychodzić i nie chcę tego Bambuły. Usiadłam do stołu i napisałam list do ojca, zabieraj mnie do Kanady, bo mama chce, żebym za mąż wychodziła, a ja nie chcę. Ojciec się postarał i przyjechałam.
– Do szkoły Pani chodziła?
– Chodziłam, cztery klasy, to wszystko. Była tylko jedna nauczycielka, nie było więcej miejsc w szkole, bo napływały kolejne dzieci. Nauczyłam się czytać, pisać po polsku, po ukraińsku.
– Piękne życie Pani miała.
– Dziękuję bardzo. Proszę pana, jak jest człowiek młody, to i wszystko jest piękne. Ale to już minęło. A jeszcze chce się żyć!
– Dziękuję bardzo za rozmowę.
ak