W ubiegłą sobotę wybrałem się na historyczną ulicę Roncesvalles kontemplować zorganizowany przez szanowny Komitet Centralny wielki festyn nazwany "Polish Festival ", który, jak się później okazało, polskość miał tylko w nazwie. Bo cała ta hucpa kojarzyła mi się z multikulturalnym bazarem, na którym handluje się towarami i szybkim żarciem przy akompaniamencie klownów i innych pajaców w udziale licznych zespołów, orkiestr i grajków.
Wyjeżdżając z domu i zbliżając się od ulicy Howard Park, wyobrażałem sobie liczne transparenty biało-czerwone od słupa do słupa z napisami "Welcome on Polish Festival" oraz las powieszonych polskich flag i symboli na latarniach i balkonach, w oknach itp., tak jak bywa to u naszych sąsiadów. Niestety, materiału na sztandary krawcom zabrakło, więc organizatorzy postanowili nie eksponować naszych symboli narodowych. Trudno, ni ma to ni ma, posłucham chociaż rodzimej muzyki.
Zbliżałem się do pierwszej od Howard estrady. Grał zespół jazzowy, którego wokalistka wyczyniała dziwne ewolwenty piskliwym głosem, jakby jej ciężarówka na palce u nóg najechała. Wyła językiem tubylców, strasząc spokojne gołębie. Będąc do kości tolerancyjnym, pomyślalem sobie, że gości też należy zapraszać, i szybciutko oddaliłem się od źródła pisku w moich uszach powodowanego decybelami.
Dalej rząd straganów, budek, karuzele, kolorowe pompowane miasteczka służące do pozbywania się nadmiaru energii u naszych milusińskich. Za straganami sprzedawcy zachwalali swoje towary, generalnie jednodolarowy chłam lub chińskie zabawki dla dzieciaków. Oto hinduski sprzedawca w turbanie sprzedający ręcznie wykonane naszyjniki, wisiorki, bransolety. Za nim para Cyganów sprzedająca kapelusze i czapki, dalej Filipińczyk jowialnie uśmiechnięty zachwalający swój towar; buląc za stragan "jedyne" 621 dolców. Murzyński masażysta wkładający głowę ochotnika do chomąta i masujący kark za 1 dol. za minutę. Naprzeciwko dwóch Peruwiańczyków fiuka na kabarynach i tym podobnych fujarkach przy akompaniamencie podkładów muzycznych z karaoke. Zainteresował mnie muzyk rodem z Chile, grający na jednej strunie, posuwając smykiem na dziwnym instrumencie przypominający mi pierwowzór skrzypiec z dosztukowaną tykwą, która wzmacniała głos, jęcząc jękami z najstraszniejszego horroru Stephena Kinga.
W pobliżu budynku KPK (też na sprzedaż) dziarsko grała orkiestra pana Guca. Trąby, garmoszka, bas i perkusja z gitarą oddawały pełnię dawnego fokloru. Kapela rżnęła mazurki, oberki, polki, walczyki i tanga! Następnie estrada rockowa. Najpierw kochany zespół "Mister System" grał jeszcze powściągliwie. Po nich kapela kanadyjska rozkręciła decybele, aż mnie kopnęło przy kolumnie głośnikowej. Bombardowali basem Roncesvólkę, aż co poniektórzy rezydenci kładli mokre gazety na szyby, żeby nie dzwonić po szklarza.
Przypomniałem sobie, jak grałem koncert na keyboardach przy restauracji "Krak" trzy lata temu, gromadząc słuchaczy wokół mojej muzyki. Jakiś polakofob zadzwonił po policję. Przyjechały dwa radiowozy i panowie mundurowi polecili mi przestać grać o godz.17.00 , bo gram za głośno! Moje nagłośnienie było pryszczem w porównaniu do zespołu spod biblioteki. Szukam, drodzy czytelnicy, głównej estrady folklorystycznej polskiej, mrużąc oczy, i nie widzę. Dopiero na tyłach budynku Credit Union jak wychodek za stodołą, dojrzałem potężną estradę. Polski folk kogoś kłuł w oczy i uszy, więc wykoncypowano schowanie estrady z widoku publicznego na tyły banku, i do tego nie zaistalowano nagłośnienia. Zobaczyłem muzykantow grających cichutko bez mikrofonów i kolumn głośnikowych. Dziewczęta i chłopcy w cudownych strojach ludowych wywijali hołupce... Ale co z tego, jeżeli przechodnie z ulicy tego nie widzieli.
Idąc w kierunku jeziora znowu ujrzałem grających Meksykanów oszukujących ludzi playbackiem, dogrywając nieco na pudle gitary.
Muzyka zaiste piękna, latynoska, ale wykonywana po najmniejszej linii oporu.
Minąłem mistrza ognia żonglującego pochodniami. W połączeniu z zabawnymi tekstami chłopak przywiódł atmosferę cyrku. Następnie estrada "Jasia Góry", przy której grała orkiestra wojskowa kanadyjskiego regimentu. Napis głosił "Polish-Canadian Big Band". Natychmiast się zapytałem, kto jest Polakiem w tej orkiestrze. Przecież znam wszystkich niemal w Ontario, a nie widzę znajomej twarzy. "Aaaa wie pan, tu jest kilku polskiego pochodzenia, tutaj urodzeni". Poczułem brzydki zapach kłamstwa i przekrętu. Orkiestra grała suitę z "Gwiezdnych wojen", później inne utwory muzyki filmowej. Nie słyszałem polskich dziarskich marszów, poloneza, walczyków. To nie była polska orkiestra.
Odwróciłem się do góry Ronces-valles – dawniej polskiej dzielnicy, polskiego rzemiosła, ulicy pełnej polskich barów, knajpek, restauracji. W panoramie ulicy nie powiewał ani jeden polski sztandar, ani jeden transparent. Jedynie przy trzech polskich stoiskach powieszono skromniutkie dwie polskie flagi. 80 proc. handlarzy nie pochodziło z naszej nacji. Nie grała orkiestra reprezentacyjna "Orzeł Biały" w polskich mundurach, zwykle prowadząca defiladę. Nie widziałem weteranów i polskich żołnierzy, którzy nie zostali zaproszeni z poligonu w Borden.
Mimo zgłoszenia ponad trzydziestu profesjonalnych polskich artystów młodzieżowych z Cafe "Pasja" i z "Kawiarni Pod Sufitem" Komitet Centralny festiwalu odmówił udziału Polskiej Orkiestrze "Orzeł Biały" oraz naszej młodzieży. Posłaliśmy CD i DVD z koncertów panu Andrzejowi Chomętowskiemu i całej tej komisji pod kierownictwem Kanadyjczyka, pana Keitha Danninga, żeby można było pokazać Polonii nie tylko hałaśliwego rocka czy peruwiański lub meksykański folklor. Kasia Kacała, Wojtek Żukowski, Laura Sąsiadek, Wiktoria Wojtas i wielu innych występowało wielokrotnie na poważnych koncertach. Chcieliśmy pokazać Polonii 10-letnią Adriankę Serro – utalentowaną piosenkarkę i aktorkę teatru "Biedronka". W zanadrzu mamy dwa zespoły o miedzynarodowym repertuarze: STANDARD i NOVI-BAND, w których grają autentyczni wirtuozi muzyki. Jednak właściwe i politycznie poprawne było zaproszenie górali z Peru bądź artystów z Meksyku.
Tłumaczenia Komitetu Centralnego były wymijające. A sednem jest, jak się domyśliłem, rugowanie polskości z dzielnicy Roncesvalles perfidnymi metodami. Oto oficjalny, zgodny z prawem proceder. Dwa lata temu na sklepy polskie spożywcze i restauracje rozpoczął się prawdziwy nalot inspektorów zdrowia, BHP, strażaków, policji w celach kontroli. Padały decyzje, żeby kiełbasy przechowywać w folii, a nie "gołkiem" na hakach, polecano stawiać ściany działowe odgradzajace wędzarnie, wydawano i egzekwowano mandatami całą masę przepisów. Kilka sklepów zamknięto bądź właściciele sami się poddali.
Tymczasem z powodu zakażenia w ontaryjskich zakładach mięsnych, umiera 11 pacjentów zatrutych salmonellą. W polskich sklepach nikt się nie zatruł. Gdy nasi rodacy apelowali do posłów, kontrole ucichły. Polakofoby wymyśliły nowy atak. Właściciele posesji zaczeli drastycznie podnosić czynsze. A Revenue Canada rozpoczęła drobiazgową kontrolę malutkich sklepików i knajpek. I skutek tych prześladowań widzimy wyraźnie.
Dlaczego Festiwal Polski został odarty z polskości? Dlaczego zapraszano grajków i multi-folk artystów, a nie Polaków? Bo głównym sponsorem tego jarmarku jest Ontario Government z panem premierem McGuintym, socjalistą i ekstremalnym lewakiem nie akceptującym konserwatystów, katolików, czyli nas, Polaków.
Drogi Komitecie Festiwalu Multi-Kulturalnego! W przyszłym roku proszę zdjąć z waszej reklamy "Polish Festival", a pozostawić sobie International Festival bądź Multi-Culti Parkdale Festival. Wara od używania polskich symboli w prywatnych przekrętach lewackich! Polski festiwal winien mieć wyłącznie polską obsadę, polskie zespoły taneczne i polskich muzyków. Gości można zaprosić z krajów kooperujących z RP lub nawet z Polski! Lody możecie kręcić pod innymi symbolami. Dziwi mnie brak reakcji polskiego konsulatu, który był jednym ze sponsorów. Również zarządu Okręgu KPK, którego gnuśnienie jest powszechnie znane. Padła propozycja, żeby wysłać delegację do pani McCallion, zorganizować komisję i sponsorów i organizować Polski Festiwal w Mississaudze przy Square One. To poddajemy pod referendum. Na Square One jest dużo miejsca na parkingi, ogromne place i ulice, które można zamykać bez kolidowania z ruchem pojazdów na głównych ulicach. Zastanówmy się wszyscy nad tym pomysłem.
Andrzej Załęski, Toronto, 18.09.2012