– Jak ta droga potem wyglądała? Dlaczego akurat do zakonu Oblatów Misjonarzy Oblatów? Skąd to ukierunkowanie?
– To była bardzo ciekawa droga. Powiem że głos powołania czułem od maleńkości, na początku, jeszcze jako mały chłopiec chciałem być albo księdzem, albo lekarzem. Ale później, jak dorastałem, to zdecydowanie chciałem być księdzem. Poznałem księży Pallotynów, bo od 7. roku życia chodziłem w Pieszej Pielgrzymce Warszawskiej. Pamiętam, że bardzo mocno się uparłem, powiedziałem że muszę iść na pieszą pielgrzymkę. Nie dałem za wygraną. W domu, krzyk mamy i oczywiście, pytanie, jak ty sam pójdziesz na taką pielgrzymkę!? Ale, żeby mieć święty spokój, mam zawiozła mnie do Warszawy, odwiozła do miejsca, gdzie pielgrzymka ruszała, nadała bagaż, a potem w Częstochowie spotkaliśmy się. I tak, od 7. roku życia, co roku chodziłem w Warszawskiej Pielgrzymce. Tam poznałem księży Pallotynów, którzy byli na ulicy Kordeckiego obok Jasnej Góry. Patrzyłem się na nich, co roku przyglądałem się. I w nich się zakochałem.
Ale okazało się, że Pan Bóg co innego dla mnie wybrał, na mojej drodze postawił inne zgromadzenie. Bo kiedy dowiedział się jeden z oblatów świętej pamięci ojciec Rutkowski, że złożyłem dokumenty do niższego seminarium ojców pallotynów, to zadzwonił do nich i powiedział, że zmieniłem decyzję. A mnie o tym nic nie mówił! Poprosił, żeby przesłali dokumenty z niższego Seminarium Wadowice–Kopiec do niższego Seminarium Misjonarzy Oblatów w Markowicach. Wtedy dopiero przyjechał do mnie i mi powiedział, że z mojego regionu, z Podlasia, nikt nie idzie do żadnego innego seminarium, do innego zgromadzenia, tylko do oblatów. Więc taka zaczęła się moja przygoda z oblatami. W taki dziwny sposób przerzucono mnie od Pallotynów do Misjonarzy Oblatów, ale nigdy tego nie żałuję.
- Jak później wyglądała droga Ojca do Kanady? Misjonarze Oblaci działają praktycznie na wszystkich kontynentach w olbrzymiej liczbie krajów w Afryce, również często w krajach bardzo egzotycznych...
– Moim marzeniem był Madagaskar. Również z tego powodu, że mam dwóch starszych braci w Australii bardzo pobożnych, bardzo dobrych, rodzinnych. I ten najstarszy mój brat zawsze mówił, przyjeżdżaj, jak najbliżej Australii, żebyś mógł mnie odwiedzać. No to najbliższą misją, gdzie pracowali polscy misjonarze Oblaci był Madagaskar. Zawsze prosiłem o Madagaskar. Ale kiedy byłem już na czwartym roku w Wyższym Seminarium, pewnego dnia dyrektor Seminarium powiedział, jedziesz do Kanady wraz z dwoma innymi i tam będzie twoja przyszłość.
-Mieliśmywtedy tutaj wielką falę emigracji wszyscy żeśmy w tych latach przyjeżdżali z obozów w Grecji, Włoszech, Niemczech, Austrii, rozrzuconych po różnych krajach Europy. Polacy tysiącami trafiali do Kanady...
- Była potężna fala emigracji, dlatego zdecydowano się wysłać kleryków, po to, żeby w Kanadzie skończyli studia, przeszli bardzo szybko integrację w system kanadyjski i również weszli w kulturę; jak najszybciej zapoznali się z tym środowiskiem, i tu zostali wyświęceni, aby od razu mogli pracować. Takie były cele i założenia. I to były faktycznie czasy potężnej emigracji i wielkiego sponsorstwa emigrantów.
- Sponsorował między innymi kościół Maksimiliana Kolbego …
- Również w Winnipegu, gdzie ja pracowałem, myśmy sponsorowali również bardzo dużo. Sam własną rękę podpisałem 1100 aplikacji dla rodzin do Kanady, do Winnipegu. Oczywiście, niektórzy od razu pojechali gdzie indziej, do rodziny do znajomych do Vancouver, czy wrócili do Toronto, ale wszyscyśmy pomagali.
- Jak to dokładnie wyglądało jaka była ojca droga z Polski gdzie ojciec wylądował ?
- Skończyłem czwarty rok, na piątym roku już zostałem wyświęcony; otrzymałem święcenia diakonatu w Polsce i od razu po święceniach zostałem posłany do Kanady. Po przyjeździe, po tygodniu zostałem posłany do Winnipegu, do parafii Świętego Ducha, najstarszej polskiej parafii w zachodniej Kanadzie. Tam miałem rok czasu na język, później po roku poszedłem do seminarium w Edmonton. Tam skończyłem studia i zaraz po skończeniu studiów po dwóch semestrach otrzymałem święcenia kapłańskie w Winnipegu.
– Stamtąd od razu do Toronto, czy do Ottawy?
– W Winnipegu jeszcze pracowałem 4 lata, w sumie byłem tam 5 lat, plus 1 rok w Edmontonie, potem prowincjał przeniósł mnie do parafii świętego Kazimierza jako wikariusza. Po roku w parafii świętego Kazimierza zostałem proboszczem parafii świętego Stanisława Kostki. Tam odbył się ten potężny remont, przywrócenie dawnej piękności temu kościołowi. Po kilku latach zostałem dyrektorem domu rekolekcyjnego w Mississaudze i zaraz później proboszczem w Ottawie w parafii świętego Jacka. Po Ottawie proboszczem w parafii świętego Kazimierza w Toronto na Roncesvalles. Tam po skończeniu drugiej kadencji zostałem prowincjałem Misjonarzy Oblatów. Po skończeniu zaś przyszedłem tu do parafii świętego Maksymiliana Kolbe, gdzie mija już 6 lat mojej posługi.
- Można powiedzieć, że Ojciec starzał się razem z tą naszą falą emigracyjną. Ale jakie były te pierwsze wrażenia po przyjeździe do Kanady i zetknięciu z tymi Polakami? Bo przecież myśmy też byli w takim bardzo niespokojnym czasie, człowiek zanim się ustatkuje, zanim będzie miał, gdzie mieszkać to różne rzeczy się wtedy w życiu zdarzają, i różne problemy.
- Moje wrażenia z tej fali emigracyjnej, ze spotykania się z tymi ludźmi, którzy przyjeżdżali, są bardzo pozytywne. Oprócz, może jednej czy dwóch rodzin – wiadomo – gdzie były jakieś niesamowite oczekiwania, potężne oczekiwania, i nagle następowało wielkie rozczarowanie kiedy przyjeżdżali do Winnipegu, który nie należy do najpiękniejszych i najbardziej uroczych miast. No i to rozczarowanie było czasem w bardzo werbalny sposób ukazane. Ale to wyjątek, jedna, może dwie rodziny na te tysiące. Wszyscy byli bardzo wdzięczni, inni pomagali, pomagali im zintegrować się, znaleźć pracę, jeżeli nie, to znajomi, którzy już gdzieś się zahaczyli im pomagali. I w ten sposób, ci ludzie naprawdę dochodzili do siebie. Dzisiaj w parafii świętego Maksymiliana Kolbe jest wiele rodzin, które ja sponsorowałem do Winnipegu. Bardzo miło mi się z nimi spotkać w niedzielę, porozmawiać, uścisnąć rękę. Ja naprawdę jestem zadowolony, gdy widzę, że ci ludzie osiągnęli sukces swojego życia.
- Sukces materialny?
- Nie tylko materialny, bo materialny; to że mają rodzinę, dom, ale sukces to jest to, że nie stracili swojej wiary, przywiązania do Kościoła, że chodzą do kościoła polskiego, tam się wspólnie razem modlą, utrzymują kontakt z Polską. To jest ten aspekt patriotyczny; aspekt religijny,
- To niesamowicie ważna rzecz, bo Kościół tutaj na obczyźnie, to jednak coś więcej niż kościół i parafia w Polsce. Tutaj kościół prowadzi różnego rodzaju grupy, zespoły pieśni i tańca.
- To wszystko ojcowie prowadzą, podczas gdy rozmawiam nawet z księżmi biskupami, którzy przyjeżdżają tutaj do nas, zawsze dwóch, trzech jest tutaj w parafii w ciągu roku, mówią że coś takiego jest w Polsce. Ale z drugiej strony, rozumieją też potrzebę parafii polonijnych. Faktycznie, zespół folklorystyczny „Radość joy” - 120 dzieci i młodzieży - że to jest niemożliwe, żeby coś takiego parafia w Polsce prowadziła. Czy te dziesiątki różnych grup spotkań, konferencji, „Kościół domowy”, Potężna grupa ministrantów - ponad 120 chłopców i dziewczynek, szafarze, Grupa Biblijna, grupa AA... To jest niesamowita armia ludzi, związanych z parafią, która się modli i ubogaca tę parafię.
- Patrząc na historię nas tutaj w okresie minionych 30 lat organizacje polonijne lubią się dzielić, kłócić, występują różnego rodzaju konflikty, a tymczasem Kościół pozostaje jak taka niewzruszona łódź na tych rozkołysanych falach i ludzie koło Kościoła się zbierają. I to Kościół ogniskuje życie polskie, polonijne, czasem bardziej niż organizacje.
Organizacje polonijne może faktycznie – jak Pan powiedział – dzielą się, kłócą się, niektóre domy polskie się zamykają, bo tam gdzie są ludzie, tam są problemy. U nas w kościele jest inny proces, jest proces, że pewne grupy w naturalny sposób umierają, bo już nie ma potrzeby ich istnienia, ale za to powstają nowe grupy, nowe stowarzyszenia. W minionych kilku latach, przy naszej parafii, powstało wiele nowych grup: Klub Mama, Klub Tata, grupa pro-life bardzo silna i znów, jeśli chodzi o modlitwy, to mamy spotkanie z Jezusem w Najświętszym Sakramencie w każdą pierwszą sobotę miesiąca 24-godzinną adorację Najświętszego Sakramentu, jest grupa modlitewna Taizé, a przede wszystkim jest wiele spotkań z profesorami, zapraszamy ludzi ciekawych, żeby dać możliwość poszerzenia wiedzy i to w każdym aspekcie, w różnych dziedzinach życia religijnego, kulturalnego, a nawet politycznego.
– Jak Ojciec ocenia młodzież? Bo w końcu do tego kościoła przychodzą trzy pokolenie dzieci polskich. Niektóre znają jeszcze język inne utraciły go, jaka jest dzisiejsza młodzież w parafii?
- To wszystko zależy od rodziców – absolutnie. Jeśli rodzice w domu kładą nacisk, ale taki nacisk z serca płynący, dobry, mają dobre podejście, to drugie pokolenie doskonale się wychowa i będzie lubiło polski język. Dam przykład, nie będę mówił nazwiska i imienia, ale mamy w radzie parafialnej rodzinę, która jest tu urodzona, i on i ona, ale po polsku mówią przepięknie, ich dzieci wszyscy również mówią po polsku przepięknie i chodzą na polską Mszę świętą do kościoła. A to już jest trzecie pokolenie. Mówią pięknie po polsku bez akcentu. Jestem pełen podziwu. Ale widzę wszystkie pokolenia które są, dziadkowie bardzo mocno zaangażowani w życie parafii, ich dzieci również i wnukowie, następne pokolenie. A tu już rośnie następne czwarte pokolenie, również tylko po polsku mówią do nich rodzice. Oczywiście, angielskiego bardzo szybko, perfekcyjnie wszystkie się nauczą. Tak że, jeśli chodzi o młodzież, to zależy co z domu się wyniesie.
A mamy fantastyczną młodzież. Przypomnę, że ponad 350 osób z naszej parafii wyjechało na Światowe Dni Młodzieży do Krakowa. Na spotkania grupy młodzieżowej, którą w każdy czwartek ojciec Marcin Serwin prowadzi dla młodzieży ze szkół średnich przychodzi od 60 do 80 osób. To jest potężna grupa. Trochę mniejsza jest grupa studencka w piątek. Ale ludzie garną się do kościoła, są przy kościele i lubią być razem i to jest całe piękno.
– Nawet ludzie głębokiej wiary, jak święta Matka Teresa, mają noce zwątpienia kiedy ogarnia jakaś czarna chmura czy Ojcze miałeś przez te lata jakieś chwile załamania; jakie były najtrudniejsze momenty tej posługi?
- Były trudne momenty, były wielkie wyzwania, bardzo wielkie wyzwania, ale nigdy nie miałem momentu i to odpukać w niemalowane drewno, kiedy chciałbym wszystko rzucić, odejść albo zapomnieć. Nie nie! I czasami się boję, że jakiś kryzys może jeszcze nadejść, jak to się mówi w drugiej młodości człowieka. Ale to tej pory, nigdy nie miałem i zawsze jestem, byłem i jestem, zadowolony ze swojego kapłaństwa. Przez całe moje życie kapłańskie nie było jednego momentu, jednego momentu, abym żałował podjętej decyzji i wybranej drogi życia - absolutnie!
- Wiem, że ojciec lubi polować, łowić ryby, skąd się to wzięło?
– Naturalną rzeczą, z którą wyrosłem w domu, bo zawsze byłem drugim najmłodszym, pomagałem mamie w domu, w kuchni przygotować jedzenie dla pozostałych członków rodziny; kiedy mama musiała coś innego robić, to ja tam zawsze ziemniaki obrałem, ugotowałem, czy coś takiego. To było u mnie takie naturalne, że coś zawsze lubiłem ugotować i do dzisiaj lubię. Kiedy mam gości, jest ksiądz biskup czy Prymas, jedziemy na północ na tydzień do cottage’u to ja gotuję śniadanie, obiad i kolację, codziennie co innego. Ja się wcale nie krępuj”, dla mnie to jest radość, przyjemność, mogę nawet z paniami iść w zawody (śmiech).
W stronach, z których pochodzę, nie ma wody, nie ma jezior, wędkowanie rozpocząłem w Winnipegu, ale już pod sam koniec, tak przez przypadek, z harcerzami byliśmy na obozie, wziąłem wędkę do ręki i złapałem pierwszą rybę. I tak się zakochałem w wędkowaniu. Uwielbiam to, kiedy mam wolny czas, szczególnie latem, pojechać na jezioro, wędkować, bardzo lubię łapać pstrągi, pstrągi, basy, crappie.
- Dlatego, że są waleczne?
- To jest sztuka wyciągnąć takiego pstrąga z głębokości 30 - 50 m; to jest sztuka go złapać i wyciągnąć z takiej głębokości.
A polowanie to jakoś pierwsze to były kury dzikie czyli grouse, bardzo smaczne.
- Też w Winnipegu, też w tamtych okolicach?
Też. Tam się to rozpoczęło od tych dzikich kur. niesamowicie smaczne, dobry rosół. I tak się potem potoczyło.
- Jeszcze na koniec zapytam o te dobre chwile, bo pytałem o złe, kiedy miał Ojciec taką chwilę, moment, kiedy dziękował za wszystko co było do tej pory za to że jest tym, kim jest?
– Panie Andrzeju, ja zawsze dziękuję dlatego, że jakoś Pan Bóg obdarza mnie tym, że mam dobrych, życzliwych ludzi koło siebie. I zawsze jestem Panu Bogu wdzięczny, gdziekolwiek byłem, zawsze mi było dobrze. Nie było miejsca w mojej posłudze, gdzie byłoby mi źle.
Naprawdę!
Największą radością dla kapłana, dla mnie, to kiedy widzę ludzi uśmiechniętych, zadowolonych, kiedy przychodzę na nabożeństwa, na Mszę świętą, kiedy się garną, kiedy są radośni, kiedy ja mogę im w czymś pomoc, z tego z czego są zadowoleni to jest najpiękniejsza rzecz. A Pan Bóg być może dla mnie jest za dobry, bo na razie mnie nie doświadczył i mam nadzieję, że mnie nie doświadczy czymś niedobrym.
Ojcze Januszu, tego serca życzę i wiele Łask Bożych i siły Ducha na dalszą posługę w służbie Bożej
– Bardzo dziękuję!
W niedzielę 4 czerwca o godz. 11:00 odprawiona zostanie Msza św. dziękczynna z okazji trzydziestej rocznicy święceń kapłańskich o. Błażejaka.