Rozmowa z prof. dr Zbigniewem Antonim KRUSZEWSKIM wykładowcą Uniwersytetu Stanowego Texas w El Paso oraz wieloletnim wiceprezesem Kongresu Polonii Amerykańskiej
- Kongres Polonii Amerykańskiej to federacja organizacji polonijnych...
- Kongres jest federacją 3 tysięcy organizacji polonijnych z 36 stanów. Dzieli się na wydziały i zrzesza Amerykanów polskiego pochodzenia wywodzących się z 3 fal emigracyjnych: starej wielopokoleniowej; wojennej, którą reprezentuję we władzach Kongresu osobiście oraz ostatniej tzw. solidarnościowej, którą stanowią jeszcze w większości obywatele polscy.
- Pan Profesor przewodził w Kongresie Komisji d/s Polskich...
- Z urzędu zajmowałem się koordynacją spraw polskich. Musiałem więc być ze wszystkim na bieżąco. Musiałem spotykać się i rozmawiać z przedstawicielami władz polskich, aby nieustannie poznawać Waszą krajową argumentację.
Równie ważną sprawą było przygotowanie naszego przyszłego pokolenia polonijnego do jeszcze większego udziału w życiu społecznym USA, aby mogło ono stale podwyższać swój udział we wszelkich władzach rejonowych, w lokalnych, sądowniczych czy wreszcie w dyplomacji amerykańskiej. Zależy nam, aby nowe pokolenie polonijne było coraz bardziej reprezentowane w środowisku amerykańskim.
Kongres Polonii Amerykańskiej, przypominam raz jeszcze, był przez minione lata jednym z nielicznych głosów prawdziwie niepodległej Polski. Tym chlubnym wyjątkiem był m. in. Artur Rubinstein, który na pierwszym - po II wojnie światowej - walnym zebraniu ONZ odegrał hymn Polski nieobecnej tam wówczas. Nieobecnej, bo rząd emigracyjny w Londynie przestał już być uznawany, a nowy komunistyczny nie był jeszcze zaproszony.
- Jaka jest dziś rola Kongresu Polonii Amerykańskiej w podejmowaniu decyzji politycznych w Stanach Zjednoczonych...
- Kongres musiał przekonać amerykańską opinię publiczną oraz senatorów, że wejście Polski do NATO jest w interesie USA oraz Rzeczpospolitej. My jako obywatele Stanów Zjednoczonych, lojalni obywatele, występujemy podobnie jak wiele innych grup etnicznych, starając się wytłumaczyć, iż pewne interesy krajów pochodzenia nakładają się na nasze interesy amerykańskie.
- Wszystko o czym wcześniej rozmawialiśmy było działaniami dla kraju. A co udało się Kongresowi zrobić, aby w USA - w jeszcze lepszym świetle ukazać obraz Polonii amerykańskiej?
- Obraz Polonii amerykańskiej zmienia się nieustannie. Dziś 90% naszej Polonii to już nie żadni Polacy tylko Amerykanie polskiego pochodzenia, którzy są coraz bardziej dumni ze swojej amerykańskości i jednocześnie swoich korzeni - szczególnie jednak od czasów papieża Jana Pawła II i Solidarności.
- Jak liczna jest dziś Polonia amerykańska?
- W USA co 10 lat przeprowadzany jest spis ludności. W roku 1970 spis taki wykazał 6,5 mln Amerykanów polskiego pochodzenia. W kolejnym spisie, kiedy na Stolicy Apostolskiej zasiadał już nasz rodak Jan Pawel II - a w Polsce powstała Solidarność było już 8 mln Amerykanów polskiego pochodzenia. Nie oznacza to wcale jednak, że urodziło się prawie 2 mln nowych Amerykanów polskiego pochodzenia, lecz że wielu z nich stało się ponownie dumnymi ze swego europejskiego pochodzenia.
Ostatni wreszcie spis wykazał dalszy wzrost polskiego lobby i sumę 9,5 mln Amerykanów polskiego pochodzenia. Co będzie dalej? Zobaczymy. Zależeć to także będzie od utrzymania w spisie pytania o swoje korzenie. Każde takie bowiem pytanie w spisie pociąga za sobą dodatkowa pracę i dodatkowe wydatki.
Ci Amerykanie polskiego pochodzenia to ludzie, którzy nie znają języka polskiego i nie mają na co dzień żadnych związków ze sprawami polskimi. Są natomiast dobrymi sędziami, wykładowcami na wyższych uczelniach, cenionymi inżynierami, chemikami czy wreszcie doskonałymi lotnikami i pracownikami firm i towarzystw lotniczych.
- Śmiało więc twierdzenie o polskim gettcie w USA odłożyć możemy do starych bajek?
- Mówienie dziś o polskim gettcie - Greenpoincie w Nowym Jorku czy Jackowie w Chicago jest bardzo szkodliwe. Dziś Amerykanie polskiego pochodzenia pracują na wielu odpowiedzialnych stanowiskach we wszystkich stanach USA.
Pamiętam kiedy byłem prezesem Polskiego Związku Akademików zebraliśmy na samym środkowym wschodzie Stanów Zjednoczonych 800 nazwisk polskiego pochodzenia. Listę tę przesłaliśmy do Nowego Jorku, gdzie powiększono ją o kolejne nazwiska z innych regionów USA. Łącznie na nowej liście znalazło się wówczas około 2000 nazwisk. Dziś liczba ta wynosić może nawet i 5000 osób. Nie ma niestety nowego spisu.
Mamy tu w USA 1,5 tys. naukowców polskich - członków Instytutu Naukowego - płacących 75 dolarów składki. Jeśli więc dodamy tych, którzy składek nie płacą to z pewnością otrzymamy liczbę znacznie większą.
- Cieszymy się z tego, także w kraju...
- Tego my raczej nie widzimy i nie czujemy. Do tego nawet stopnia, że w jednej z nie tak dawnych edycji Nauki Polskiej w V tomie pt. „Nauka polska na obczyźnie” nie zamieszczono podstawowych nazwisk emigracyjnych - np. prof. Wandycza największego historyka polskiego - ograniczając się zbyt często do nazwisk osób, które żadnymi naukowcami wcale nie są. To jest tragiczne nieporozumienie.
Jeśli się publikuje pracę typu „Who is who?” to wszelkie prace redakcyjne należy zacząć od kraju, w którym oni mieszkają i pracują. Z tych też krajów należy zrobić listy i ogłaszać je, czekając kto jeszcze odezwie się.
Z myślą też uniknięcia w przyszłości podobnych błędów przywiozłem do Polski listę 1,5 tys. naukowców polskich oraz polskiego pochodzenia - członków naszego Instytutu Naukowego.
- Zwiększające się nieustannie zainteresowanie swoimi korzeniami wśród Amerykanów polskiego pochodzenia prowadzi nieuchronnie do zwiększenia się kontaktów codziennych z Polską oraz częstszych niż w przeszłości przyjazdów do kraju...
- Dziś nie ma już żadnych ograniczeń, z wyjątkiem finansowych, w odwiedzaniu kraju. Do Polski przyjeżdża więc coraz więcej Amerykanów polskiego pochodzenia - nawet do 200 tys. rocznie.
Ciekawe jest ponadto, że do Polski coraz liczniej zaczyna zaglądać także intelektualiści amerykańscy oraz twórcy i ludzie ze środowisk opiniotwórczych.
Podam przykład. Amerykańskie Muzeum Narodowe prowadzi od lat tury naukowo-turystyczne po wielu krajach świata. Od 1996 roku w trasy wyjazdowe wpisano także Polskę, Czechy i Węgry. Jednocześnie Muzeum Narodowe zwróciło się do mnie w El Paso abym był przewodnikiem naukowym nowej trasy.
- I wyraził Pan zgodę...
- Przyjechałem na dwa tygodnie i prowadziłem zajęcia dla uczestników grupy. Musiałem zaprezentować im wszystko, co dotyczy historii, teraźniejszości oraz gospodarki i polityki Rzeczypospolitej.
Rok później miałem już dwa razy więcej chętnych - 32 osoby. Wśród zainteresowanych Polską przeważali emeryci. Miałem jednak wśród nich m. in. członka gabinetu prezydenta Nixona. Miałem też chirurgów z najlepszych uczelni amerykańskich z małżonkami.
W grupie zaledwie 5 osób było polskiego pochodzenia oraz 3 żydowsko-polskiego. Każdy z nich otrzymał wcześniej książki nt. odwiedzanych krajów. Byli więc dosyć dobrze przygotowani i pytali się mnie o sprawy naprawdę ważne. Musiałem się trzymać mocno ziemi, aby po Pradze i Budapeszcie Polska wypadła równie dobrze. Nie było to jednak wcale takie łatwe. Dwie osoby z naszej grupy zostały w Krakowie okradzione z pieniędzy i dokumentów.
- Myślę, że nie miał Pan żadnych problemów z pytaniami stawianymi przez gości z USA w czasie pobytu w Polsce?
- Takie zajęcia to mój żywioł. Jestem przecież politologiem od lat pracującym na Uniwersytecie stanowym Texas w El Paso. Od ponad 30 lat interesuje się też pograniczem polsko-niemieckim.
- Problemy naszego polsko-niemieckiego pogranicza podobne są chyba do problemów panujących w Texasie - na pograniczu amerykańsko-meksykańskim?
-Tak i nie. Amerykanie, moim zdaniem, mają podobny - a nawet identyczny stosunek do Meksykanów jak Niemcy do Polaków. Powiem więcej - Amerykanie uważają, że byłoby najlepiej, aby Meksykanie przejęli ich wszystkie wzory.
Na naszym uniwersytecie jest na szczęście trochę inaczej. U nas działa Instytut Etniczny - podobnie jak na 4 innych uczelniach amerykańskich. Zajęcia prowadzimy tu w 2 językach: angielskim i hiszpańskim
Uważam się za ojca chrzestnego naszego Instytutu. Powstał on jako inicjatywa prywatna, która zyskała aprobatę i poparcie rządu i która została zrealizowana prawie od ręki. Dostałem wówczas grant w wysokości 300 tys. dolarów od rządu federalnego i w 10 wydziałach naszego uniwersytetu zaczęliśmy uczyć po hiszpańsku i angielsku.
- Jakie wspólne problemy występują na naszych dwu pograniczach: amerykańsko-meksykańskim i polsko-niemieckim?
- Wspólny jest przemyt, pranie brudnych pieniędzy i prostytucja. Podobna jest również przeszłość terenów nadgranicznych. Duży np. procent ziem dzisiejszej Polski był w przeszłości pod władzą prusko-austriacką. W Stanach Zjednoczonych zaś dzisiejsza Arizona, Kalifornia, czy Teksas należały wcześniej do Meksyku. Zaszłości historyczne są więc bardzo podobne.
- Zmiany jakie zachodzą dziś w Polsce są bacznie obserwowane przez naszych przyjaciół i sąsiadów. Co Pana zdaniem - jako bacznego obserwatora życia w kraju - zmieniło się u nas w ostatnich latach na lepsze?
- Polska jawi się dziś jako kraj stabilny. Postęp jest duży. Nastąpiło natomiast spowolnienie prywatyzacji. Mimo to Amerykanom polskiego pochodzenia kraj jawi się już nie jako błędny rycerz, który w przeciwieństwie do sąsiednich Czech okazuje się naprawdę coraz stabilniejszy.
W tych i wszystkich innych nie wymienionych przykładach potrzebne jest wielostronne przemyślenie sprawy i trochę więcej dyplomacji. Myślę, że moje uwagi przyjęte zostaną życzliwie przez zainteresowanych. Taki właśnie miałem cel przy ich wypowiadaniu.
- Tak też traktujemy Pana Profesora przemyślenia. Dziękujemy więc za nie i za całą rozmowę.
Leszek Wątróbski
Szczecin