A+ A A-

Najbardziej lubię prerie, starałam się słuchać innych - Z Angeliką Charycką, Polką, która przez trzy miesiące przejechała Kanadę autostopem wzdłuż i wszerz, rozmawia Andrzej Kumor

Oceń ten artykuł
(4 głosów)

– Jak to się robi i skąd pomysł, żeby przyjechać tutaj i przejechać przez całą Kanadę?

– Pomysł zrodził się dwa lata temu, ale w zasadzie kolega mnie zainspirował, bo zawsze był takim kanadofilem.

– Dlaczego, co w tym kraju jest takiego?

– To już trzeba jego zapytać. Ja z kolei interesowałam się zawsze – tzn. od kiedy zaczęłam na licencjacie studiować archeologię – kulturą Irokezów. Już wtedy myślałam o podróży. Później uznałam, że warto by było też poznać inne kultury w tym kraju żyjące.

– Inne kultury Indian?

– Tak, inne kultury Indian, to mnie najbardziej interesowało. No i tak planowaliśmy tę podróż wspólnie, przez dwa lata. Później, gdy tu przyjechałam, to po jakimś czasie okazało się, że prywatne sprawy wezwały kolegę do Polski, więc po trzech tygodniach wspólnej podróży kontynuowałam ją sama.

– Nie przerażało Cię to, że będziesz sama? Miałaś już doświadczenia w samotnym podróżowaniu?

– Bardzo dużo podróżowałam sama po Polsce, za granicą mi się raczej nie zdarzało, w Anglii kiedyś sama jeździłam autostopem, były tam różne doświadczenia. Ale w Kanadzie okazało się, że nie ma się w ogóle czego bać. Może jest, ale nic mnie złego nie spotkało. Ja zresztą postawiłam na modlitwę, więc podejrzewam, że to też miało wpływ.

– Anioł Stróż ciężko pracował?

– Anioł Stróż. Spotkałam jednego człowieka w samochodzie, widziałam taki breloczek zawieszony przy lusterku – never drive faster than your angel guardian. Ładne. Tak że mój dawał radę. Na początku były jakieś obawy, ale bardziej niż o siebie obawiałam się o swoją rodzinę i reakcję na to, że będą się martwić. Więc starałam się też ze swoją rodziną utrzymywać kontakt, przynajmniej dwa razy w tygodniu porozmawiać, żeby wiedzieli, gdzie jestem.

– Skype?

– Tak, raczej Skype. Żeby wiedzieli, gdzie jestem, że żyję, że jest wszystko w porządku, żeby się po prostu nie martwili. I tak zapewniałam swoich rodziców, że Kanada to bezpieczny kraj, że to najlepsze miejsce do podróżowania samotnego. Na razie nie mówię im o kolejnych planach, ale raczej nie będę już w pojedynkę. No i w zasadzie okazało się, że nie ma tu zupełnie czego się obawiać, a ludzie po prostu przyjmowali mnie z otwartym sercem, gdziekolwiek się pojawiałam. Wszyscy byli bardzo ciekawi tego, co tu robię. Dziwnie mi się mówi o sobie, bo przez całą podróż to raczej ja starałam się słuchać innych i zbierać doświadczenia. Wiadomo, że każdy chciał się dowiedzieć, co ja tu robię, więc tę swoją historię pięć razy dziennie trzeba było powtarzać, ale raczej chciałam się skupić na tym, jak wygląda ich życie, i dowiedzieć się jak najwięcej o Kanadyjczykach, o tych "native'ach", którzy mnie tu gościli.

– Ile trwała Twoja podróż?

– Trzy miesiące i osiem dni będzie w piątek, kiedy wylecę. – Dzisiaj przeliczyłam, że ogólnie moja trasa to było 15.600 kilometrów, w tym droga do Cape Scott – bo dotarłam aż na północny kraniec wyspy Vancouver – to było 9600 km, więc była trochę dłuższa niż droga powrotna. Widać z tego, że po drodze zahaczałam o różne miejsca. Później już starałam się jak najszybciej wrócić do Toronto.

Uznałam, że nie chcę tego czasu przeznaczyć tylko na zwiedzanie, żeby to było też coś więcej. Jako że teraz studiuję geografię turyzmu, to uznałam, że zrobię też badanie do swojej pracy magisterskiej.

– Gdzie studiujesz?

– Na Uniwersytecie Warszawskim. Praca magisterska będzie traktowała o podaży w turystyce kulturowej na terenach rezerwatów.

– W ilu rezerwatach byłaś?

– Myślę, że w mniej więcej dziesięciu.

– W jakich prowincjach?

– W każdej, w której byłam. W Albercie akurat nie odwiedziłam żadnego rezerwatu, ale byłam na pow-wow, które się odbywało w Saint Albert koło Edmonton.

– Byłaś w takim zamkniętym rezerwacie, "fly-in"?

– Niestety, do takiego trudno dotrzeć autostopem, więc tylko te rezerwaty, które były przy drodze. W swoim projekcie na początku miałam też te bardziej odizolowane, które znajdują się trochę dalej od głównych dróg, ale ciężko to zorganizować przy tego typu podróży, więc nie na wszystkie mogłam sobie pozwolić.

– Spotkałaś w rezerwatach Polaków? Pytam, bo czasem można ich tam spotkać. Pracują jako nauczyciele, pielęgniarki.

– Nie, nie było żadnych Polaków. Spotkałam ćwierć-Polaka, który jest w połowie "native'em", w jednej czwartej Polakiem i w jednej czwartej Ukraińcem. Gdy dowiedział się, że jestem Polką, to powiedział, że jestem jego kuzynką, i zaprosił mnie na potluck na zachodnim wybrzeżu, więc miałam to szczęście, że moje polskie pochodzenie otworzyło mi drzwi do poznania kultury Indian.

To było interesujące. Odwiedzałam rezerwaty, starałam się odwiedzać też potluck. Udało mi się trafić tylko na jeden, bo potluck to są imprezy bardziej zamknięte – imprezy to złe słowo, uroczystości. I trafiłam też na trzy festiwale pow-wow.

– Dla turystów?

– One nie są organizowane z myślą o turystach, a z myślą o spotkaniu ze swoimi ludźmi. Turyści mają tam wstęp, nikt im nie zabrania przyjeżdżać, natomiast jest ich garstka zazwyczaj, nie są to jakieś liczne pielgrzymki, wycieczki na pow-wow turystów innego pochodzenia niż "native". I byłam właśnie na pow-wow w Casino Dunes niedaleko Saskatoon, w St. Albert koło Edmonton i jeszcze jednym.

– Jak się o nich dowiadywałaś?

– Pytałam, sprawdzałam na stronie internetowej "pow-wow trails", na której takie newsy są zamieszczane, tam jest cała rozpiska pow-wow w ciągu roku w różnych prowincjach.

– Przyjechałaś autostopem do tej miejscowości.

– Tak. Starałam się tam zaobserwować najwięcej, jak się dało, przeprowadzić wywiady z osobami, które w tym uczestniczą. Moja wiedza na temat kultur tych prerii czy kultur zachodniego wybrzeża była dosyć nieduża, zanim tu przyjechałam. Nie twierdzę, że jest teraz bardzo duża, ale na pewno większa niż na początku. Jeszcze bym z chęcią pogłębiła tę wiedzę przez lekturę.

– Po co to robisz, po co jeździsz?

– Zauważyłam, że moja podróż, mimo że Kanada jest bardzo laickim krajem, ma dla mnie znaczenie spirytualne. Jestem katoliczką, czasem odnoszę takie wrażenie, że w tym naszym Kościele panuje chwilami małomiasteczkowe myślenie, ludzie słuchają księży, nawet jak gadają straszne głupoty. W różnych środowiskach się obracałam w Polsce, w zgrupowaniach przy Kościele, i to wszystko jest piękne i jest tam wiele młodych osób, które są wierzące, które mają te same wartości co ja, ale często miałam wrażenie, że wszystko jest super, ale czegoś jeszcze brakuje. Kiedy trafiałam na te pow-wow, mimo że niektórzy Indianie twierdzą, że to jest taka trochę skomercjalizowana forma ich kultury, to miałam wrażenie, że jakby uzupełniam to, czego mi brakuje w mojej religii. Może nie można tak robić...

– Może poczytaj więcej o własnej religii. A czego Ci brakowało, uduchowionej ekspresji swojej wiary?

– To znaczy, oni mają bardzo ścisły kontakt z naturą. W momencie kiedy katolicyzm pojawił się na polskich ziemiach, wyparł pogańskie religie, a one wszystkie miały podobny związek z naturą... Jakby sama religia katolicka ma piękne założenia i ja się z tym wszystkim zgadzam, z tym że nie zgadzam się czasami z tym, co Kościół dodaje do tego.

Abstrahując od Indian, będąc w Winnipegu, spotkałam się z taką społecznością – jeszcze sama muszę sobie to poukładać w głowie, bo to natłok różnych wrażeń i obserwacji – która mnie gościła u siebie. Oni się nazywają Twelve Tribes Community. Z tym że oni w swoich założeniach chcą żyć w taki sposób, może nie we wszystkich aspektach, bo w dzisiejszym świecie trzeba też jakoś zarabiać na życie, ale chcą żyć tak jak chrześcijanie z pierwszych wieków chrześcijaństwa.

– Jaka jest Kanada? Co na Tobie zrobiło wrażenie?

– Miałam bardzo dobre wrażenia co do Kanady, bo zaznałam dużo gościnności, tak jak wspominałam, ale czasami miałam takie wrażenie – i niektórzy mi o tym mówili – że kiedy ktoś przyjeżdża do Kanady, Kanadyjczycy są bardzo przyjaźni, bo to jest ktoś nowy, są ciekawi tej osoby, jej historii itd.... ale kiedy tutaj żyją, czasami nie można zaznać takiej pomocy sąsiedzkiej, różnie to jest. Spotkałam się z pewnym człowiekiem, który mówił mi, że wyprowadza się właśnie z Victorii. Mieszkał tam przez rok i to był najgorszy rok jego życia. Mówił, że zrobił taką imprezę pożegnalną dla siebie i dla sąsiadów, wszyscy oczywiście byli na tej imprezie, wszyscy wiedzieli, że się wyprowadza, ale kiedy spakował swój dobytek, nie było nikogo, kto by mu pomógł w przenoszeniu tego bagażu.

– Czy sądzisz, że to jest taka powierzchowna uprzejmość?

– Może nie u wszystkich, ale czasami mam takie wrażenie. I właśnie, o dziwo, u tych "native'ów", o których mówi się, że oni są tacy zepsuci, że są tam takie straszne patologie, jakby w kontaktach z nimi miałam zupełnie inne wrażenie.

Wtedy czułam, że oni w rozmowach ze mną są szczerzy. I niektórych osób powinnam się nawet bać. Na przykład człowiek, który dał mi ten naszyjnik z orłem, jechałam z nim w drodze powrotnej. Wsiadam do samochodu, patrzę, człowiek cały pokryty tatuażami, jakieś szramy na rękach, nie ma jednej nogi, jakaś proteza zamiast tego, i zaczął rozmowę zdaniem "I'm crazy" czy coś takiego.

No i tak popatrzyłam na niego, dalej rozmawiamy, bo już wsiadłam. I wspomniałam mu o uroczystościach, które mają kultury prerii, i też plemię, z którego on pochodzi, ma takie uroczystości sundance, które są taką formą modlitwy. Oni przez cztery dni nic nie jedzą i nic nie piją, i poprzez taniec i śpiew modlą się w dowolnej intencji, zazwyczaj za kogoś, za swoich bliskich, za przyjaciół, za świat. On powiedział mi wtedy, że on w takich uroczystościach uczestniczy już od pięciu lat. Wtedy zmienił swoje życie, od kiedy angażuje się w to, bo wcześniej miał kryminalną przeszłość, był przez jakiś czas w więzieniu. Już jakby abstrahując od jego przeszłości, od rzeczy, które były bardzo niechlubne, zauważyłam, że mimo że na początku powiedział, że jest szalony, to wiedziałam, że jest bardzo pozytywny w tym swoim szaleństwie, i wiedziałam, że zupełnie szczerze ze mną rozmawia, otworzył przede mną swoje serce, chociaż znał mnie pięć minut. To było niezwykłe, naprawdę.

Myślę, że ci ludzie mają wiele do zaoferowania światu przez swoją kulturę, z tym że to było stłamszone, zniszczone i zapomniane.

– Czy świat chce tego, co mają do zaoferowania?

– Myślę, że świat byłby zainteresowany, media nie byłyby zainteresowane, bo media są taką częścią, którą najbardziej cechuje hipokryzja.

– Czy w Polsce spotkałaś takich szczerych, otwartych ludzi?

– Spotkałam. Myślę, że wszędzie ich można spotkać. Z tym że zawsze mnie ciągnęło do tych Indian, bo to takie egzotyczne. Nie chodzi o to, że nie doceniam tego, co jest w Polsce, bo akurat nie wyobrażam sobie życia na emigracji. Nigdy nie wiadomo, jak to w życiu będzie, chciałabym jednak mieszkać na stałe w Polsce, więc absolutnie nie chodzi o to, że nie doceniam tego, co tam jest, ale po prostu ciekawiło mnie to zawsze. I jeszcze studia archeologii to pogłębiły i książki typu "Winnetou".

– Przyjechałaś do Kanady odszukać Indian?

– Poniekąd tak, żeby sprawdzić, czy duch tej ziemi jest ciągle żywy. Miałam kiedyś takiego profesora na archeologii – nie przepadałam za tym człowiekiem, mówiąc szczerze – i powiedziałam mu kiedyś o tym swoim planie podróży, a on powiedział mi wtedy, że jak był w Stanach, to widział tych Indian, że wszyscy tacy spasieni, że pijani, że na drugach, a że w Kanadzie to będzie tylko gorzej.

Wiem, że ci ludzie może tak wyglądają, ale strasznie przykre jest to, że niektórzy oceniają ich tylko po wyglądzie. I po wyglądzie rezerwatów. Na przykład ktoś przejeżdża przez rezerwat i widzi, że tam jest biednie, i zawoła: jacyś lenie, nic sobą nie reprezentują.

– Tam jest mnóstwo patologii i mnóstwo pieniędzy wrzucanych przez białego człowieka, które te patologie pogłębiają.

– Myślę, że to jest temat rzeka. Jest jeszcze jedna kwestia. Rezerwaty, które są czy w Albercie, czy w Ontario, czy w Saskatchewan, są zupełnie inne niż te w Kolumbii Brytyjskiej.

– Dlaczego?

– Wspomniałam na początku, że w kontekście mojej pracy szukałam turystyki kulturowej, i w BC ma możliwość się rozwijać. Indianie tam głównie skupiają się na pokazywaniu natury. Jest sporo przewodników indiańskich, którzy mają na przykład firmy pokazujące wieloryby czy niedźwiedzie, delfiny, ogólnie naturę. Są też przedsiębiorstwa, które starają się pokazywać tę kulturę, to co ja też miałam okazję zobaczyć, czyli zapraszać na potluck. Wiadomo, że nie chcą tam dużej liczby turystów, więc zazwyczaj to są dwie – trzy osoby.

– To w Kolumbii Brytyjskiej zupełnie inaczej wygląda?

– Tak. Mam wrażenie, że ci Indianie są troszeczkę na wyższym poziomie. Tam nie ma takich problemów społecznych. Dużo osób się tam zajmuje sztuką. Co drugi człowiek, którego tam spotkałam, w zasadzie każdy mężczyzna, którego tam spotkałam, który był "native", był rzeźbiarzem, malarzem, więc oni z tego żyją. Jeden mężczyzna, z którym jechałam, opowiadał mi, że nie prowadzi żadnej strony internetowej, ale ma zamówienia na totemy na kilka lat do przodu. Może na tym zarabiać, może z tego utrzymać swoją rodzinę i nie potrzebuje kraść, nie potrzebuje bić ludzi, żeby coś zdobyć.

– Wiem, że prowadzisz blog wtrampkachprzezkanade.blogspot.ca. Po co? Żeby znajomi wiedzieli, co robisz, gdzie jesteś, żeby się tym podzielić?

– Poniekąd tak, żebym mogła się podzielić swoimi przemyśleniami i tym, co zobaczyłam. Czasami, szczerze mówiąc, nie chciało mi się tego bloga prowadzić. Prowadzę też dziennik, opisuję w nim dokładnie wszystko, co mnie spotkało. I to jest dla mnie. To jest coś, co ma dla mnie znaczenie, i blog czasami zatruwał mi życie, chociaż myślę, że warto, żeby inni też mogli zobaczyć ten inny świat, może otworzyć sobie oczy na różne problemy albo czasami otworzyć sobie oczy na piękno tego świata.

– Najbardziej niesamowite spotkanie z człowiekiem, oprócz tego, o którym już mówiłaś?

– Muszę pomyśleć. Sporo opowiadałam ludziom o takiej pani, która nie jest "native". Bardzo lubię takie historie, które pokazują, że w tym świecie prawdziwa miłość jest możliwa. Ta kobieta pochodzi z Portugalii, tam w wieku dwudziestu czterech lat wzięła ślub i miała trójkę dzieci z mężem. Opowiedziałam jej pewną historię, która mnie spotkała w Portugalii. Gdy tam byłam, dowiedziałam się, że żona mojego hosta dwadzieścia lat temu zniknęła, miała schizofrenię, wyszła z domu, słuch po niej zaginął, nie miała ze sobą żadnych dokumentów. On do tej pory szuka jej. I ona mi wtedy powiedziała: ty uważaj, tak do końca nie wierz temu, co słyszałaś, bo w Portugalii lata temu było tak, że nie można było się rozwodzić, więc mężczyźni często mordowali swoje żony. I podobno jej mąż trzy razy próbował ją zamordować.

Ona jest bardzo religijną kobietą, więc nie chciała się z nim rozwieść, bo nie było to zgodne z jej życiowymi zasadami. Kiedy mieszkali już tutaj, on ją opuścił. Najmłodsze dziecko miało wtedy sześć miesięcy. Została sama, uznała, że koniec z mężczyznami. I tak przez kilka lat pracowała, utrzymywała te dzieci, starała się wychować na dobrych ludzi. Na pewno jej się to udało, bo jest wspaniałą kobietą. I pracowała w jakiejś piekarni, do której zaczął przychodzić pewien mężczyzna, rozmawiał z nią, flirtował, widać było, że się sobie podobali. No i tak po dwóch latach przychodzenia do tej piekarni powiedział, że chciałby czegoś więcej, chciałby jakiegoś związku z nią.

Ona powiedziała wtedy: no wiesz, ciągle mam męża, a nie chcę wchodzić w związek pozasakramentalny. Po jakimś czasie zaczęła starać się o unieważnienie małżeństwa. Udało jej się takie unieważnienie zdobyć i jeszcze po kolejnych dwóch latach starań tego mężczyzny wzięli ślub, są szczęśliwym małżeństwem od dwudziestu lat. Myślę, że nie ma ludzi doskonałych, ale w związku z odpowiednią osobą taka para stanowi doskonałą całość.

– Poznałaś ich?

– Tak, mieszkałam u nich w Camberriver na wyspie Vancouver. Poznałam ich przez polskiego księdza, który służy w tej parafii. Powiedział mi: ja cię nie mogą przenocować, ale ci znajdę kogoś, kto cię przyjmie. Taka właśnie pani, pokochasz ją i jej męża, są wspaniali, życzę ci takiego mężczyzny w twoim życiu. Widać naprawdę, że szanują się, kochają się, i mimo że już są koło siedemdziesiątki, to ciągle te iskierki w oczach są. Tak że myślę, że to była jedna z takich postaci, która o sobie mówi, że nic niezwykłego w życiu nie zrobiła.

Bo tak naprawdę to nie były jakieś fanfary, pioruny, cokolwiek, ale to było coś tak pięknego, czystego, że na mnie zrobiło naprawdę duże wrażenie.

– Chodziłaś do kościoła w trakcie podróży?

– Tak, starałam się. Szukałam zazwyczaj katolickich, ale nie zawsze się dało, nie wszędzie one są, więc byłam też w luterańskim raz, a raz w kościele baptystów, który taki zaskakujący był dosyć. Nie co niedziela mi się udawało, bo nie zawsze byłam w takim miejscu czy w takim czasie.

Będąc w kościele w Ucuelet na wyspie Vancouver, poszłam na takie spotkanie, na kawę, po mszy, jak często było w kanadyjskich kościołach.

Zaproszono mnie, bo zobaczyli ten wielki plecak, i pewnie jestem nie stąd i pewnie ktoś ciekawy – mam nadzieję – i zaczęłam rozmawiać z tym księdzem i on powiedział mi, że na wyspie jest pięciu polskich księży i przezornie wzięłam adresy wszystkich, żeby w razie potrzeby móc się zwrócić do nich.

– Właśnie, gdzie spałaś, miałaś namiot?

– Tak, miałam namiot. Nie za często z niego korzystałam, mówiąc szczerze.

– Zdarzało Ci się spać na ziemi królowej?

– Poniekąd tak. Zdarzyło mi się to w parku Superior Lake. Może nie powinnam o tym mówić, bo spałam na dziko, bez płacenia za nocleg, ale tak jakoś wyszło, nie planowałam tam nocować, ale jakoś późno się zrobiło. To był taki pierwszy nocleg na dziko. Tak to zazwyczaj albo u kogoś nocowałam, albo couchsurfing. W miastach to jest świetna opcja na noclegi i poznanie też ciekawych ludzi.

Nocowałam też na plaży w Ucuelet, w przepięknych okolicznościach. Gdy dotarłam tam nocą, to nie wiedziałam, co tam w ogóle jest, strasznie ciemno było. Przebudziłam się o pierwszej w nocy, była pełnia księżyca, i zauważyłam dżunglę wokół mnie, bo ten las deszczowy to jak dżungla wygląda. I zauważyłam, jak tam jest pięknie. Rano była mgła i tak patrzę w stronę oceanu, a ten zniknął – akurat był odpływ, jeszcze mgła przykryła większość świata i tylko glony i muszelki na plaży. To był taki nocleg na dziko.

Zazwyczaj były to noclegi nieplanowane, ale u kogoś, ktoś mnie na przykład zaprosił. Raz zdarzyło się, co ciekawe na preriach, że nocowałam na statku na jeziorze, które powstało przez wybudowanie tamy na Saskatchewan River. Zatrzymał się jakiś chłopak i zapytał, gdzie planuję nocować. Odpowiedziałam, że gdzieś po drodze, zobaczymy, gdzie wyjdzie. On mówi, że jak jeszcze nie masz pomysłu, to ja mam taki mały statek, znajomi też przychodzą, będziemy mieli wieczorem małą imprezę, możesz do nas dołączyć i przenocować. Nie taki mały był ten statek tak naprawdę, trzy sypialnie.

Różnie się to zdarzało. Raz zaprosił mnie jeden "native" na nocleg. Dlatego, że czułam się przeokropnie, jadąc z nim, nie przez niego. Myślałam, że umrę tam u niego w samochodzie. Jakieś zdrowotne problemy miałam, czułam się strasznie słabo. On popatrzył na mnie i zapytał: naprawdę chcesz nocować na jakimś kempingu przy jeziorze, bo taki miałam plan na początku, nie za dobrze wyglądasz, może chcesz przenocować u mnie – z rodziną, bo miał żonę i dwójkę dzieci. I ostatecznie nocowałam u niego, wzięłam prysznic – może tego potrzebowałam, bo polepszyło się. Tak że różnie to wychodziło, często właśnie ci napotkani ludzie mi pomagali.

I właśnie widzę, że najlepsze wrażenie zrobili na mnie ci "nativi", których spotkałam, i ludzie prerii.

Jeśli już bym miała kiedykolwiek się przenieść do Kanady, jeśli taka sytuacja by zaszła, to pewnie na prerie, mimo że wcześniej słyszałam, że warto zobaczyć Ontario, warto zobaczyć wschodnie wybrzeże, warto zobaczyć BC, bo to po prostu raj, a prerie przejedź szybko, bo tam nie ma nic ciekawego, tylko kombajny jeżdżą.

A jak dotarłam już na te prerie, to poczułam jakąś bliskość z tym miejscem. Ja jestem też dziewczyna ze wsi, może dlatego. Powiedziałam temu chłopakowi od statku, że słyszałam, że tutaj na preriach nie ma nic ciekawego. A on mówi tak: wiesz, kto pierwszy powiedział, że na preriach nie ma nic ciekawego? Ludzie z prerii, żeby tutaj nikt nie przyjeżdżał i nie zakłócał ich spokoju.

U tych ludzi z prerii nie wyczuwałam żadnego fałszu, bardzo szczerzy i pomocni ludzie. Na przykład w BC, wiem, że to już praktycznie norma w tym kraju, wszyscy palą marihuanę.

Prerie lubię za to, że są tam ludzie, którzy ciężko pracują, może teraz maszyny robią za nich wiele, ale tacy zahartowani, którzy wiedzą, co to prawdziwe życie. W BC w części na przykład jest bardzo ciepło i taki chilloucik cały czas. Nie jest to do końca styl, który lubię. Niech sobie tam ci hipisi i wszyscy inni żyją, niech im Bozia da zdrowie, ale jakoś nie przepadam za takim stylem życia.

– Chciałabyś tu wrócić?

– Wrócić tak, przenieść się jednak nie. Wrócić bym chciała, odnowić przyjaźnie, które tutaj zawarłam. I tak myślę o kolejnej podróży, na wschodnie wybrzeże, bo wiem, że warto.

– Do Kanady czy do Stanów?

– Stany to pewnie byłaby kolejna podróż. Bo jeśli już podróżować, to tak pełnie, nie wiem, jak to ująć, ale żeby czegoś doświadczyć, spędzić trochę czasu w jakimś miejscu. Mam nadzieję, że znajdzie się jakiś sposób, żeby żyć z podróży. Ale na pewno chciałabym wrócić do Kanady, pojechać na wschód jeszcze, zobaczyć, jak tam wygląda życie i czy rzeczywiście wszyscy są tam tacy gościnni, jak się słyszy.

– Dziękuję za rozmowę.

Andrzej Kumor

Widziane od końca.

Strona: www.goniec.net/
Zaloguj się by skomentować

Nasze teksty

Turystyka

  • 1
  • 2
  • 3
Prev Next

O nartach na zmrożonym śniegu nazyw…

O nartach na zmrożonym śniegu nazywanym ‘lodem’

        Klub narciarski POLMEDEN przy Oddziale Toronto Stowarzyszenia Inżynierów Polskich w Kanadzie wybrał się 6 styczn... Czytaj więcej

Moja przygoda z nurkowaniem - Podwo…

Moja przygoda z nurkowaniem - Podwodne światy Maćka Czaplińskiego

Moja przygoda z nurkowaniem (scuba diving) zaczęła się, niestety, dość późno. Praktycznie dopiero tutaj, w Kanadzie. W Polsce miałem kilku p... Czytaj więcej

Przez prerie i góry Kanady

Przez prerie i góry Kanady

Dzień 1         Jednak zdecydowaliśmy się wyruszyć po raz kolejny w Rocky Mountains i to naszym sta... Czytaj więcej

Tak wyglądała Mississauga w 1969 ro…

Tak wyglądała Mississauga w 1969 roku

W 1969 roku miasto Mississauga ma 100 większych zakładów i wiele mniejszych... Film został wyprodukowany aby zachęcić inwestorów z Nowego Jo... Czytaj więcej

Blisko domu: Uroczysko

Blisko domu: Uroczysko

        Rattray Marsh Conservation Area – nieopodal Jack Darling Memorial Park nad jeziorem Ontario w Mississaudze rozpo... Czytaj więcej

Warto jechać do Gruzji

Warto jechać do Gruzji

Milion białych różMilion, million białych róż,Z okna swego rankiem widzisz Ty…         Taki jest refren ... Czytaj więcej

Prawo imigracyjne

  • 1
  • 2
  • 3
Prev Next

Kwalifikacja telefoniczna

Kwalifikacja telefoniczna

        Od pewnego czasu urząd imigracyjny dzwoni do osób ubiegających się o pobyt stały, i zwłaszcza tyc... Czytaj więcej

Czy musimy zawrzeć związek małżeńsk…

Czy musimy zawrzeć związek małżeński?

Kanadyjskie prawo imigracyjne zezwala, by nie tylko małżeństwa, ale także osoby w relacji konkubinatu składały wnioski  sponsorskie czy... Czytaj więcej

Czy można przedłużyć wizę IEC?

Czy można przedłużyć wizę IEC?

Wiele osób pyta jak przedłużyć wizę pracy w programie International Experience Canada? Wizy pracy w tym właśnie programie nie możemy przedł... Czytaj więcej

Prawo w Kanadzie

  • 1
  • 2
  • 3
Prev Next

W jaki sposób może być odwołany tes…

W jaki sposób może być odwołany testament?

        Wydawało by się, iż odwołanie testamentu jest czynnością prostą.  Jednak również ta czynność... Czytaj więcej

CO TO JEST TESTAMENT „HOLOGRAFICZNY…

CO TO JEST TESTAMENT „HOLOGRAFICZNY” (HOLOGRAPHIC WILL)?

        Testament tzw. „holograficzny” to testament napisany własnoręcznie przez spadkodawcę.  Wedłu... Czytaj więcej

MAŁŻEŃSKIE UMOWY O NIEZMIENIANIU TE…

MAŁŻEŃSKIE UMOWY O NIEZMIENIANIU TESTAMENTÓW

        Bardzo często małżonkowie sporządzają testamenty razem (tzw. mutual wills) i czynią to tak, iż ni... Czytaj więcej

Wszelkie prawa zastrzeżone @Goniec Inc.
Design © Newspaper Website Design Triton Pro. All rights reserved.