Co ciekawe, ci, którzy byli na drugim miejscu, nie uważają nas za tygodnik opinii, a nawet próbowali tworzyć osobną kategorię "pisma katolickie". Robiła to i "Polityka", która się znalazła na drugim miejscu, ale robiło to nawet pismo "Do rzeczy".
Wracając do pana pytania. Myślę, że jest kilka czynników, które wpłynęły na ten sukces.
"Gość Niedzielny", pod kierunkiem ks. Marka Gancarczyka od 2003 roku, zaczął się dynamicznie zmieniać. Szata graficzna ma kształt magazynu zbliżonego do pism mainstreamowych, to pierwsza rzecz. Drugi element to dystrybucja. Sprzedajemy 75 proc. nakładu w kościołach. Często się nam zarzuca, a nie jest to prawdą, że to, co się nie sprzeda, to proboszcz i tak za to zapłaci. Tak nie jest. Wszystko jest pod kontrolą, sprzedaż jest uczciwa. Nie jest tak, że jeśli przyjdzie do parafii 50 egzemplarzy, 30 się sprzeda, to za pozostałe 20 i tak parafia zapłaci, a nam się to wliczy do statystyki. Chciałbym to mocno podkreślić. Gdyby "Newsweek" czy "Polityka" miały możliwość sprzedawania swoich pism w kościołach, powiem żartobliwie, to pewnie chętnie by z tego skorzystały. Jeżeli mamy ludzi, do których to pismo jest adresowane, w niedzielę na mszy, to dlaczego wtedy nie sprzedać im gazety. Tym bardziej że traktujemy swoją misję jako przedłużenie działalności Kościoła, działalności duszpasterskiej; jako kontynuację ambony, czy też pewną formę katechezy, szeroko pojętej ewangelizacji. Dodałbym, że to jest trzeci czynnik: wierzę, że wiedzenie spraw po Bożemu jest ciekawe. Ufam też, że nam towarzyszy Boże błogosławieństwo. Bez niego nic nie zrobimy.
– Ile jest ewangelizacji, a ile jest informacji w "Gościu Niedzielnym", jak to pogodzić?
– Proszę pozwolić, że dokończę poprzedni temat. Zmiana szaty graficznej, przyjście wielu nowych ludzi, ks. Marek stworzył nowy zespół – myślę, że to jest w dużej części jego zasługa. On ma pewną wizję i konsekwentnie ją realizuje od dziesięciu lat. Myślę, że coraz więcej ludzi odkrywa "Gościa" jako atrakcyjną gazetę dla myślącego katolika, świadomego swojej wiary. Zasadniczo to jest nasz target. To są po prostu katolicy, wierzący, którzy chcą mieć gazetę, którą mogą położyć obok innych i się nie muszą wstydzić, że ona jest jakaś siermiężna w formie.
Natomiast jeśli pan pyta, ile informacji, ile ewangelizacji. Gdybyśmy popatrzyli na treść gazety, to ok. 30 proc., a czasami więcej, zajmują treści stricte religijne. Są to zarówno informacje z życia Kościoła, jak i treści formacyjne, czyli artykuły dotyczące prawd wiary czy moralności, czy też z frontu walki cywilizacyjnej, która się dzisiaj toczy. Natomiast reszta to są informacje z zakresu polityki w kraju i za granicą, gospodarki, kultury, mamy także dział naukowy – Tomasz Rożek, fizyk, pisze popularne teksty na tematy naukowe. Chcemy pisać o wszystkim, czym żyją ludzie. Chcemy, żeby to był tygodnik, który patrzy na całość świata, ale z pozycji człowieka wierzącego. Nawet jeśli piszemy na tzw. świeckie tematy, to szukamy takiej oceny zdarzeń, żeby uwzględniać w tym wszystkim Pana Boga. Chodzi nam o wierzące spojrzenie na rzeczywistość.
– Ksiądz powiedział o walce, bo chyba jesteśmy świadkami zmagania ideologicznego, podobnego do tego z czasów komunistycznych. Ideologia, nazwijmy ją w skrócie liberalną, usiłuje Kościół przenicować, zmienić go, a na pewno pozbawić wpływów. Jak w takiej sytuacji pismo typu "Gość Niedzielny" kieruje ostrze obrony?
– Dzisiaj front starcia cywilizacyjnego, o którym pan mówi, ta walka, toczy się głównie w mediach.
– Ale chyba też w polityce?
– Oczywiście. Ale przez media ta ideologia wchodzi szerokim strumieniem bezpośrednio do serc i umysłów ludzi. Media tworzą kulturę medialno-informatyczną, kulturę masową. To jest sprzęgnięte z przemysłem rozrywkowym. Od strony zaplecza ideowego, mamy tu ideologię liberalną, która stawia wolność jednostki ponad wszystkim.
Przestrzeń mediów jest jednym z głównych frontów, na których walczy się o człowieka. Ostatecznie ta walka toczy się o duszę człowieka, na najgłębszym poziomie o jego zbawienie. Można też powiedzieć, że ta walka toczy się o świadomość ludzi, o ich mentalność, o ich spojrzenie na świat. Zadaniem Kościoła było zawsze ewangelizowanie kultury, pokazywanie, że wiara musi przenikać wszystkie elementy ludzkiego życia, a więc i kwestie rodziny, i kwestie gospodarki, i kwestie spojrzenia na politykę.
W naszym przypadku to oczywiście przypomina trochę starcie Dawida z Goliatem, no bo choć możemy się szczycić, że sprzedajemy średnio te sto czterdzieści parę tysięcy, to jeśli uwzględnimy fakt, że ludzie spędzają kilka godzin dziennie przed telewizorem, że w Internecie są bombardowani mnóstwem informacji układających się w wizję świata, która często jest anty-Boża, antyludzka; to widzimy, że nasze siły są małe. Jesteśmy jak Dawid walczący z tym "medialnym" Goliatem. Staramy się nazywać po imieniu "przeciwnika"; nazywać po imieniu zagrożenia. Często piszemy na temat obrony życia, poruszając te problemy etyczne, które się z tym wiążą (aborcja, eutanazja, in vitro). Chodzi o monitorowanie tych wszystkich kwestii, także zmian w prawodawstwie. Dzisiaj właściwie nie ma miejsca na świecie, które byłoby wolne od tej walki, bo to jest globalne starcie. W Polsce ciągle, na szczęście, nie sprawdziło się to, co prorokowano dwadzieścia lat temu, że w ciągu jednego pokolenia umrze kultura katolicka, która przenikała przez wieki całość życia. Quebec czasem podaje się jako przykład właśnie takiej gwałtownej kulturowej rewolucji, która doprowadziła do tego, że w ciągu jednego pokolenia zniknęła z powierzchni ziemi kultura katolicka wytworzona przez całe pokolenia. Oczywiście zostają kościoły, pewne tradycje, ale nie ma tam już życia, energii. To raczej pamiątki po przeszłości.
– Quebec pokazuje również, jak wiele się przy tym przegrywa; ze społeczności niesamowicie demograficznie i kulturalnie prężnej, gdzie rodziny miały po dwanaścioro dzieci, Quebec stał się społecznością umierającą; ma największą liczbę rozwodów, najmniejszy przyrost naturalny w Kanadzie. Siła frankofońskiej społeczności z roku na rok maleje w porównaniu z czasami, kiedy wiara sprawiała, że była to jedna z najsilniejszych społeczności w kanadyjskiej mozaice.
– Jestem o tym przekonany, że tam gdzie ludzie traktują na serio Pana Boga, liczą się z Jego prawami, gdzie starają się tak żyć, to prowadzi do powstania kultury, która jest jak najbardziej ludzka, która w tym najgłębszym sensie prowadzi do postępu. Oczywiście dzisiaj pod hasłem postępu często ukrywa się degrengolada. Zresztą wystarczy przypomnieć średniowiecze, kiedy chrześcijaństwo przenikało wszystkie dziedziny życia. Tylko w zideologizowanej wersji historii średniowiecze jest synonimem ciemnoty, zacofania, kiedy to rzekomo nic nie robiono, tylko palono czarownice, a Inkwizycja łamała kołem opornych. Te bzdury, którymi jesteśmy karmieni, niestety powodują, że jako obelga funkcjonuje hasło "powrotu do średniowiecza". Tymczasem jest dokładnie odwrotnie.
Tam, gdzie buduje się na Bogu – tak Biblia pokazuje – tam jest rozkwit cywilizacji. Tam, gdzie człowiek odwraca się od Boga, tam powstaje wieża Babel, czyli jest coś, co zawsze będzie niedokończoną budowlą, gdzie ludzie prędzej czy później będą skakać sobie do gardeł, bo nie znajdą płaszczyzny wspólnoty.
Na Zachodzie to widać bardzo wyraźnie. Wolność jako absolut, wolność jednostki, prowadzi do rozpadu rodziny, rozpadu więzi społecznych. Powstaje cywilizacja samotnych narcyzów niezdolnych do miłości i poświęcenia. W chrześcijaństwie wolność nie jest absolutem. Bóg, który jest miłością, to jest absolut. Człowiek jest w wolności powołany do budowania więzów, wspólnoty z Bogiem i z ludźmi. Tak Kościół został zdefiniowany przez Sobór Watykański II, jako znak i narzędzie zjednoczenia z Bogiem i zjednoczenia rodzaju ludzkiego. Wszystkie inne próby budowania ludzkiej wspólnoty z pominięciem Boga, prędzej czy później się rozpadają, bo brakuje tam fundamentu, to jest budowanie na piasku. Tylko Bóg jest skałą, na której można budować dobre życie.
– Czy w Polsce jest nadzieja, że nie będzie tak jak w Quebecu?
– Nadzieja jest zawsze. Bo daje ją Bóg. Papież Franciszek w swojej adhortacji pisze ciekawie, że kto staje do walki bez wiary w zwycięstwo, to już przegrał.
Czasami mamy taką mentalność, jakbyśmy już przegrali. Myślę, że w Polsce cały czas jest nadzieja, że nie będzie tak jak w Quebecu. Pokazuje to chociażby dzisiejsza sytuacja, to znaczy, że wolność już trwa prawie dwadzieścia pięć lat, i nie stało się tak, jak przewidywali sceptycy. Starcie trwa – ono będzie trwało tak naprawdę do końca świata, walka sił ciemności z Dobrą Nowiną, Bogiem, Kościołem. Potrzeba więcej aktywności katolików w przestrzeni medialnej, czyli takich inicjatyw, jaką jest też – myślę, skromnie – "Gość Niedzielny".
Ale to nie jest tak, że jest tylko "Gość Niedzielny". Jest "Niedziela", która nie należy do wspomnianego Związku Kontroli Dystrybucji Prasy i dlatego nie ma oficjalnych danych, ale sprzedaje też około stu tysięcy.
Jest Radio Maryja czy Telewizja Trwam, wszystkie media związane z ojcem Tadeuszem Rydzykiem. Myślę, że każda inicjatywa katolicka, zwłaszcza w przestrzeni medialnej, jest cenna. Choć oczywiście trzeba działać także na innych płaszczyznach. Swoje zadanie mają politycy, żeby chronić te wartości, o których mówimy.
– A czy nie wydaje się Księdzu, że pokutuje taka zasada, którą lansowano jeszcze w czasach komunizmu, że religia to jest sprawa prywatna. Prywatna, czyli w zamknięciu – można się modlić nawet co niedziela, ale żeby nie wychodzić z tym w sferze publicznej, sferze politycznej, w sferze państwowej, bo tutaj obowiązuje absolutny rozdział?
Jak by to Ksiądz widział choćby w świetle cytowanych przez te media wypowiedzi nowego przewodniczącego Episkopatu Polski, który mówi, że Kościół nie powinien się mieszać do polityki, że to jest raczej domena świeckich?
– Nie wiem dokładnie, o jaką wypowiedź chodzi. Świeccy ludzie są Kościołem. Obowiązkiem świeckich katolików jest angażowanie się polityczne. Amerykanin, ks. Richard Neuhause, pisał o tzw. naked square. Chodziło mu o to, że liberałowie chcą oczyścić przestrzeń społeczną tak, żeby była wolna od jakichkolwiek religijnych odniesień. On ciekawie argumentował i to jest mi bliskie. Pisał, że polityka z definicji jest przedsięwzięciem moralnym; każde głosowanie w sejmie, w parlamencie to jest wybór nie tylko konkretnego ustawodawstwa czy podziału funduszy, np. ile dajemy na zdrowie, ile na edukację, i komu dajemy – to jest zawsze decyzja moralna, bo to jest kwestia, jak oceniamy, co jest dobre, co jest złe, co jest lepsze, co jest gorsze.
– Wartościujemy.
– Tak, dokonujemy wartościowania. I powstaje pytanie: dlaczego etyka ludzi niewierzących ma być uprzywilejowana w stosunku do etyki ludzi wierzących?
– Czyli dlaczego człowiek niewierzący nie musi zawieszać swojej etyki, uczestnicząc w polityce, a od człowieka wierzącego wymaga się, by swoje przekonania zawiesił?
– Tak. Wiadomo, że w przestrzeni parlamentarnej nikt nie będzie forsował takich rozwiązań, które na przykład nakażą ludziom chodzić do kościoła, czyli kwestii zachowań religijnych. Natomiast w sferze etyki to jest coś innego. Tutaj wolno mi moje rozwiązania lansować, bo reprezentuję tych ludzi, którzy tak myślą. Na tym polega demokracja, że decyduje większość. Warto podkreślić, że wiele spraw, o które toczy się spór w życiu publicznym, to nie są wcale kwestie religijne, ale etyczne. Jeżeli na przykład mówimy o aborcji – to, że życie człowieka zaczyna się od momentu poczęcia, to nie jest pogląd religijny, to jest pogląd etyczny i naukowy. Taki pogląd podziela mnóstwo ludzi nawet niewierzących w oparciu tylko o zdrowy rozum. Myślę, że to, co zagraża najbardziej naszej cywilizacji dzisiaj, to jest właśnie odejście od zdrowego rozumu. To co po angielsku nazywa się trafnie "common sens". Benedykt XVI podkreślał, że dzisiaj Kościół staje się obrońcą racjonalności, w tym znaczeniu, że istnieje prawda, która jest obiektywna, i że wszelkie stanowione prawa muszą się odnosić d2o tej prawdy, muszą mieć ten obiektywny fundament moralny.
Jeżeli wszystko będzie sprowadzone do tego, że jest tylko "moja" i "twoja prawda", a nie istnieje prawda po prostu, to mamy relatywizm moralny. Papież Benedykt nazywał to wręcz dyktaturą relatywizmu. To prowadzi do zniszczenia podstaw cywilizacji. Jeśli na przykład uznamy, że państwo ma prawo zmieniać definicję rodziny. Kto dał państwu takie prawo? Przeciwko temu trzeba protestować. Bo to jest przejaw totalitaryzmu państwa.
– Dlaczego tak wiele silnych ośrodków jest zainteresowanych niszczeniem cywilizacji, dlaczego między innymi w Polsce widzimy wielkie nakłady łożone na te destrukcyjne przedsięwzięcia?
– Jest troszkę tak, że jako Polacy, mamy pewien rodzaj kompleksu wobec Zachodu. Może to wynika w jakimś stopniu z naszej historii. Żyliśmy długo w niewoli. Do tego doszło niszczenie ciągłości historycznej, tradycji, dumy narodowej po 1945 roku przez komunistów. Potem przyszedł 89 rok i ci, którzy decydowali o kształcie polskiej debaty publicznej, nie próbowali tego odbudowywać, tylko narzucili takie hasło, że mamy wchodzić do Europy.
– Że mamy się uczyć od Zachodu?
– Tak. To myślenie, w dużej części elit, jest nadal obecne. Spojrzenie na Zachód, na Unię Europejską, że wszystko to, co tam jest, powinniśmy wprowadzić, bo to jest idealne rozwiązanie.
– Czy nie ma jednak nadziei w młodym pokoleniu? Bo sądzę, że ten kompleks dotyczy naszego pokolenia, a jest teraz pokolenie ludzi, którzy się urodzili w nowej Polsce. Czy jest w nich nadzieja?
– Myślę, że jest. Zgodziłbym się, że młode pokolenie już patrzy inaczej. Mają kontakt z Europą, jeżdżą po świecie. Jest sporo młodych ludzi, u których widać powrót do narodowych tradycji. Na przykład w tej chwili w Polsce skutecznie przywraca się pamięć o Żoł-nierzach Wyklętych, jest coraz więcej grup rekonstrukcyjnych, gdzie młodzi ludzie odtwarzają różne formacje wojskowe, czy z II Rzeczpospolitej, z kampanii wrześniowej, czy starsze. Jest jakieś nowe zainteresowanie historią i szukanie nowych form promocji patriotyzmu. Wielką rolę odgrywa Muzeum Powstania Warszawskiego.
Myślę, że ludzie coraz bardziej się odwracają od tego kształtu Polski, jaki środowisko związane z "Gazetą Wyborczą" czy z dawną Unią Wolności wcześniej, próbowało nam narzucić. Przykładem tego odwrotu może być fakt, że powstał tygodnik "Uważam rze" Lisickiego – później doprowadzono do jego upadku – ale teraz mamy dwa konserwatywne, prawicowe pisma, czyli "Do rzeczy" i "W sieci". Oba tygodniki mają po sto tysięcy sprzedaży, osiągnęły taki wynik w krótkim czasie. Rozwija się Telewizja Republika. Widzę tę przemianę na przykładzie mojego brata. On jest inżynierem, ma rodzinę, pracuje w Warszawie. Dawniej czytał "Tygodnik Powszechny", myśmy się spierali, był bardziej na lewo, ale się zmienił. Tragedia smoleńska była punktem zwrotnym. Teraz czyta "Do rzeczy", "W sieci", nawet inne newsy, które mi wrzuca, posyła e-mailem. Mówi, że to się wtedy zaczęło, że widział pod krzyżem przed Pałacem Prezydenckim z jednej strony patriotów, i to nie były jakieś tam "moherowe berety", jak się mówi pogardliwie, ale cały przekrój społeczeństwa. Od harcerzy, którzy kładli znicze, poprzez młodzież, poprzez starszych, całe rodziny. Widział też tych, którzy pluli i szydzili.
– Teraz widać, że ten moment nie został wykorzystany.
– Nie był wykorzystany, bo ta cała propaganda zaraz ruszyła, robiła idiotów z wszystkich ludzi domagających się rzetelnych wyjaśnień itd. To jest zresztą stary chwyt mainstreamu – robienie ze swoich przeciwników oszołomów i wykluczanie ich, spychanie na margines, odmawianie prawa głosu w debacie. To widać wyraźnie w sposobie propagandowego traktowania Jarosława Kaczyńskiego, zresztą jego świętej pamięci brata traktowano tak samo.
Wydaje mi się, że została przekroczona masa krytyczna ilości kłamstw i propagandy, więc ludzie się budzą. Jest coraz większa grupa ludzi, takiej wykształconej klasy średniej, która zaczyna widzieć, że to nie jest tak, jak to widzi "Gazeta Wyborcza". Myślę, że to jest nadzieja. Zeszliśmy na sprawy bardzo polityczne...
– Wróćmy do "Gościa Niedzielnego". Czasy są trudne, jest Internet, jest wiele różnych nowych platform medialnych. Jak "Gość Niedzielny", który jest tygodnikiem w tradycyjnym tego słowa rozumieniu, sobie z tym radzi? Jak Ksiądz widzi przyszłość, żeby docierać do młodych ludzi, którzy korzystają z Facebooka, Twittera?
– Internet dostarcza mnóstwo informacji, ale paradoksalnie powoduje, że trudniej nam dotrzeć do prawdy, ponieważ w Internecie te wiadomości są jak głuchy telefon. Jest kwestia finansowania – ludzie preferują to, co jest za darmo, a na ogół to, co jest za darmo, jest kiepskie. W tym sensie, mimo że tygodnik jest coraz bardziej archaiczną formą, jego szansa jest w tym, że pomaga ludziom, którzy zmęczeni nadmiarem informacji, nie mają siły na prywatne dociekanie, kto ściemnia, kto podkręca; że biorą do ręki tygodnik, do którego mają zaufanie, i dostają jakiś skrócony, ale pogłębiony obraz świata, Polski, Kościoła z odniesieniem do Boga. Szef kiedyś napisał: my się najbardziej boimy nie tego, że jakaś opinia komuś się nie spodoba, tylko żeby nie pisać nieprawdy. To jest dzisiaj bardzo ważna rzecz, służba prawdzie. W swojej pracy dziennikarskiej – chociaż bardziej czuję się księdzem niż dziennikarzem – uważam za ważne docieranie do prawdziwych zdarzeń, żeby nie pisać z drugiej ręki, trzeciej, czwartej ręki, tylko docierać do tego, co się naprawdę wydarzyło. Zdarza się bardzo często, jeden napisze, wszyscy powtarzają, a okazuje się, że to było kłamstwo, że ten pierwszy przekłamał. Mało kto ma czas i siłę docierać do źródła informacji.
To wymaga najwięcej wysiłku, bo w dobie Internetu jest pokusa tworzenia takiej gazety, w której wszystko będzie ściągnięte z Internetu. To jest jedna rzecz.
Oczywiście mamy stronę internetową gosc.pl, która się rozwija, choć daleka jest od ideału, jak byśmy chcieli, żeby działała. Ale zdajemy sobie sprawę, że coraz więcej nakładów, środków musi iść w tę stronę. Mamy portal wiara.pl, który jest portalem bardziej religijnym, czyli nastawionym na serwisy tematyczne, takie jak Biblia czy liturgia, czy papieski serwis, które magazynują informacje i można tam odnaleźć mnóstwo materiału. Portal gosc.pl, ściśle związany z tygodnikiem, ma ambicje być właściwie interaktywną gazetą. Tak jak dzisiaj Internet działa, maksymalnie szybko, plus komentarze, które próbują rozjaśniać to, co jest założeniem "Gościa", żeby to było spojrzenie ludzi wierzących na świat.
Jak to się uda? Z Internetem jest kłopot, bo to jest drogie, a nie przynosi pieniędzy. Ale z tym się wszyscy na świecie borykają.
Papież Franciszek podczas wizyty biskupów polskich ad limina powiedział taką rzecz, której ja się uczepiłem, że Kościół w Polsce ma ogromny potencjał wiary, nadziei – jakoś tak to sformułował – ale chodzi o to słowo "potencjał". Myślę, że w polskim Kościele drzemie jeszcze mnóstwo niewykorzystanych możliwości. Jestem o tym głęboko przekonany.
Na przykład była ewangelizacja na stadionie narodowym, zgromadziła 50 tys. ludzi. Kto potrafi dosłownie przez emailowe informacje i anonse w katolickich gazetach, zgromadzić dosłownie tylu ludzi, bez większego wysiłku? Dla mnie to jest oznaka głodu duchowego. Kiedyś, jak się zastanawiano po Euro, co zrobić z tymi stadionami, tak żartowałem i mówiłem do biskupa Dajczaka z Koszalina, zamieńmy je na megaświątynie. On się śmiał, ale zrobił taką ewangelizację na jakimś małym stadionie w Koszalinie. Natomiast potem było w Warszawie, też z jego pomocą. To już diecezja abp. Hosera. Była też ewangelizacja w Krakowie na którymś stadionie. Tak że myślę, że jesteśmy w stanie napełniać stadiony ludźmi spragnionymi Ewangelii.
A gdy chodzi o media, tak samo, jestem o tym przekonany, że mogłoby być znacznie więcej takich dzieł jak "Gość Niedzielny". W moim przekonaniu, Kościół w Polsce powinien stworzyć jakiś silne centrum reagowania na sprawy społeczne, na rzeczy dziejące się w polityce, takie siły szybkiego reagowania, nazwijmy to w ten sposób.
– I mocny głos.
– Tak, mocny głos, ale żeby to było natychmiast, żeby to było fachowe, precyzyjne. Na przykład teraz jest na tapecie kwestia gender, cała ta ideologia. Z jednej strony, dobrze, że biskupi napisali list, szkoda, że była druga wersja, trzecia wersja. Jakieś poprawki, zabrakło jedności.
– Wtedy zaczyna się grać jednych przeciwko drugim?
– Tak. To jest metoda mediów – usiłują skłócić Kościół. Cały czas jest przeciwstawianie, nawet teraz przy wyborze przewodniczącego Episkopatu... Tak że to jest takie diabelskie działanie, dzielenie. W perspektywie mamy Światowe Dni Młodzieży w Krakowie. Nie chwaląc się, napisałem takie małe "proroctwo"; jak byłem w Madrycie, kiedy ogłoszono, że kolejne Dni będą w Rio, tak sobie pomyślałem i tak zakończyłem swoją relację z Madrytu – marzenie o Światowych Dniach Młodzieży w Krakowie, kiedy jeszcze nie było o tym wcale mowy. Tak sobie pomyślałem, że Kraków byłby supermiejscem ze względu na Jana Pawła II, na miłosierdzie Boże. Jeszcze wtedy Papież nie był kanonizowany, myślałem, że może to z kanonizacją połączyć... Jakoś się to zrealizowało. Myślę, że to jest wielka szansa, no i tak bym się modlił i chciał, żeby to było wykorzystane dla dobra Polski.
Papieżowi zależy na tym, żeby zwrócić uwagę na państwa z naszej części świata, czyli kraje nadbałtyckie, ale także Rosję, Białoruś czy Ukrainę. Myślę, że teraz w kontekście tego, co się dzieje za naszą wschodnią granicą, to jest jeszcze bardziej istotne. Pokazanie, że nie byłoby wolnej Polski gdyby nie Kościół, gdyby nie wierzący ludzie.
– Nie ma wolności bez chrześcijaństwa?
– W warstwie moralnej dokonała się rewolucja, to była prawdziwa siła, która doprowadziła do wolności.
– Mówi Ksiądz o pierwszej Solidarności?
– Tak, oczywiście. A że później może to zostało nieco przekształcone, częściowo zmarnowane, to prawda. Ale te dziesięć milionów ludzi, którzy się zapisali do pierwszej Solidarności, to było naprawdę coś. Ta pozytywna moralna energia gdzieś się potem rozproszyła, tak mi się wydaje. Ale przełom roku 1989 zawdzięczamy w dużej mierze Janowi Pawłowi II i tej duchowej rewolucji, którą on w dużym stopniu wzniecił.
– Dziękuję bardzo i życzę, żeby tygodnikowi udawało się docierać do Prawdy, bo to jest w naszych czasach bardzo potrzebne i bardzo nam tego brakuje.