Może pozwolę sobie wtrącić tutaj małą ciekawostkę. Otóż wyjechać z Polski na misje w latach 60. i 70. nie było łatwo. Nasze zgromadzenie starało się, aby misjonarze mogli wyjeżdżać na misje do Brazylii już w latach 60. Niestety ówczesne władze polskie nie wyraziły na to zgody i dopiero w roku 1970 mogliśmy wysłać naszych misjonarzy do Kamerunu, gdyż Brazylia stała się już nieaktualna, a właśnie w Kamerunie zaistniała pilna potrzeba pracy misyjnej. Od tej pory dwóch lub trzech Oblatów było wysyłanych co roku do Kamerunu. Następnym krajem misyjnym, do którego dotarli polscy oblaci w roku 1980, był Madagaskar.
W.P. Przybył Ojciec do nas na kilkumiesięczny wypoczynek, zwany rokiem sabatycznym. Jednak pracę duszpasterską w tak wielkiej parafii jak nasza niekoniecznie można nazwać wypoczynkiem.
o. K.Z. Przyjechałem tu, do Mississaugi, na kilkumiesięczny wypoczynek i rzeczywiście okres ten nazywa się rokiem sabatycznym. Jeszcze w 19. i na początku 20. wieku, kiedy misjonarze wyjeżdżali na misje, nigdy już nie wracali do swojej ojczyzny. A właściwie do czasu Soboru, czyli do lat 60. ubiegłego wieku, wyjazd był definitywny. Żegnali się ze wszystkimi i żadne urlopy nie wchodziły w grę, ani ze względu na zdrowie, ani na żadne inne okoliczności. Było to taką specyficzną właściwością powołania misyjnego. Kiedy nasz Założyciel żegnał w Marsylii wypływających statkiem misjonarzy, udzielał im błogosławieństwa, wiedząc, że praktycznie nigdy już się z nimi nie zobaczy. Po Soborze czasy się zmieniły i misjonarze przyjeżdżali na urlopy dwu-trzymiesięczne co pięć lat. Spowodowane to było troską o zdrowie. Był to czas spędzany w szpitalach na różnych badaniach, głównie na oddziałach medycyny tropikalnej. Ten okres oczekiwania na urlop był stopniowo skracany, najpierw do czterech, a potem do trzech lat. Następnie została wprowadzona reguła, nie tylko w naszym, ale też w innych zgromadzeniach, że misjonarze mają prawo do rocznego urlopu, zwanego właśnie rokiem sabatycznym, po 10 latach pracy na misjach.
W.P. Na czym polega taki rok sabatyczny?
o. K.Z Wykorzystywany jest on głównie na sprawy zdrowotne, ale również na pogłębienie formacji teologicznej. Z reguły misjonarzy wysyła się w tym czasie na uniwersytety, na kursy teologii, biblistyki czasem lingwistyki, kulturoznawstwa czy historii. Obowiązuje przy tym przynajmniej jeden semestr na uniwersytecie.
Gdy chodzi o mnie, po dziesięciu latach pracy nie poprosiłem o taki urlop, gdyż w tym czasie było tak mało misjonarzy w Kamerunie, że było to niemożliwe. Po dwudziestu latach poprosiłem o urlop i go otrzymałem. W moim przypadku zrezygnowano z formacji uniwersyteckiej, jako że przez ostatnie siedem lat byłem wykładowcą uniwersyteckim oraz rektorem seminarium oblackiego w Kamerunie. Chciałem więc odpocząć nieco od spraw akademickich i wydawało się zarówno mi, jak i moim przełożonym, że optymalnym rozwiązaniem będzie zaangażowanie się w pracę duszpasterską. W tym momencie oblaci z kanadyjskiej prowincji Wniebowstąpienia Najświętszej Maryi Panny zaprosili mnie na mój rok sabatyczny z możliwością pracy w duszpasterstwie. Wielkim dla mnie przeżyciem było znalezienie się w parafii polskojęzycznej z polskimi tradycjami. Mam tu na myśli np. nabożeństwo gorzkich żali, błogosławieństwo potraw przed Wielkanocą czy nabożeństwa majowe, które to tradycje poza Polską są właściwie nieznane. Tak więc był to dla mnie powrót do pobożności znanej mi jeszcze z lat licealnych. Bogu dziękuję, że wróciłem jakby do źródeł mojej pobożności, pracując tu, w Mississaudze.
W.P. Goniec w przeszłości zamieszczał wspomnienia misjonarzy pracujących w Kamerunie, jednak może gwoli przypomnienia poprosimy o kilka słów na temat samego kraju.
o. K.Z. Kamerun jest krajem położonym nad Zatoką Gwinejską i mówi się często, że jest to Afryka w miniaturze ze względu na różnorodność klimatów i też na różnorodność kultur. Kamerun leży w takim miejscu, gdzie stykają się dwie zasadnicze kultury afrykańskie – mianowicie sudańska i Bantu. Sudańska, która pochodzi z rejonu Sudanu,czyli z północy Afryki, i Bantu, która przychodzi od równika, i te dwie kultury spotykają się właśnie w Kamerunie. Afryka w miniaturze to znaczy też różnorodność klimatu i krajobrazu. Na południu są lasy tropikalne, gdzie jest bardzo duża wilgotność, np. miejscowość Douala jest jednym z najbardziej deszczowych miejsc na świecie. Spada tam ponad 5 metrów wody rocznie. Podróżując na północ Kamerunu, napotykamy obszar tzw. sawanny, następnie półsawanny i wreszcie na samej północy klimat i krajobraz pustynny.
Obok urozmaicenia klimatycznego i krajobrazowego mamy też wielkie urozmaicenie etniczne. W Kamerunie mówi się około 250 językami regionalnymi, tzn. że mieszka tam 250 plemion. I nie chodzi tu o narzecza czy dialekty, różniące się niewiele od siebie, ale o autentyczne języki mające swoje odmienne struktury gramatyczne i słownictwo. Oficjalnymi językami jest francuski i angielski, gdyż Kamerun był kolonią francuską i angielską.
W.P. O ile wiem, Kamerun był również w swoim czasie kolonią niemiecką.
o. K.Z Tak, to prawda. Od lat 80. 19. wieku aż do pierwszej wojny światowej Kamerun był kolonią niemiecką. Po przegranej wojnie Niemcy musieli się zeń wycofać, zostawiając kraj w rękach zwycięskich Francuzów i Anglików. Kamerun uzyskał niepodległość w 1961 roku.
W.P. Wspomniał Ojciec o różnorodności języków. Sprawia to zapewne trudności komunikacyjne z miejscową ludnością?
o. K.Z Bardzo spore. Bo może się tak zdarzyć, że na terenie jednej misji ludzie mówią pięcioma – sześcioma językami.
W.P. Jak sobie misjonarze z tym radzą, np. sprawując Mszę św.?
o. K.Z. Radzimy sobie z tym w ten sposób, że liturgia słowa odprawiana jest w kilku językach. W praktyce wygląda to w ten sposób, że ludzie przychodzący w niedzielę na Mszę św. nie wchodzą do kościoła, lecz zbierają się w poszczególnych grupach językowych. Mszę św. rozpoczyna katecheta. Jest akt pokutny, jest Chwała na Wysokości Bogu, są czytane lekcje włącznie z ewangelią w danym języku i katecheta wygłasza homilię przygotowaną uprzednio z misjonarzem. Po liturgii słowa wszyscy wchodzą do kościoła, gdzie czeka na nich misjonarz, który odprawia dalszą część Mszy św., zaczynając od ofiarowania. Liturgia odprawiana jest bądź w języku francuskim, bądź w języku miejscowym, którym mówi większość przybyłych.
W.P. Wygląda to niezwykle skomplikowanie i pewnie Msza św. trwa odpowiednio długo.
o. K.Z No, tak. Z reguły odprawiamy w niedzielę tylko jedną Mszę św., która może trwać do trzech godzin. Ludzie przychodzą pieszo na Mszę św. z bardzo daleka, często 15 i więcej kilometrów. W takich warunkach oczywiście nie zawsze przychodzą na czas, a po przyjściu muszą odpocząć, napić się wody, spotkać się ze znajomymi, porozmawiać. Następnie zaczynają się wspomniane liturgie słowa, które zwykle nie kończą się w tym samym czasie. W czasie Mszy św., która zaczyna się od ofiarowania, są tańce, śpiewy, procesje, tak więc to trwa. Niedziela jest tam rzeczywiście Dniem Pańskim. Ludzie nie idą do żadnej pracy i cały ten dzień poświęcają na modlitwę, katechezę, spotkania.
W.P. Patrząc na pobożność tych ludzi, należy przyznać rację Janowi Pawłowi II, że w pewnym sensie przyszłość Kościoła jest w Afryce.
o. K.Z Bez wątpienia Afrykanie mogą stanowić dla nas przykład i jest prawdą, że przyszłość Kościoła katolickiego jest w Afryce. Zresztą mówią o tym statystyki, wg których liczba chrześcijan w Afryce rośnie niezwykle szybko. Nie znaczy to oczywiście, że za dziesięć czy piętnaście lat cała Afryka będzie chrześcijańska, ale jeśli mówimy o przyszłości Kościoła w Afryce, znaczy to tyle, że rozwija się on tam bardzo szybko.
Wracając jeszcze do historii misji w Kamerunie. Tamtejszy Kościół jest niezwykle młody, gdyż jego początki sięgają zaledwie końca 19. wieku, kiedy to przybyli niemieccy palotyni. Rozpoczęli oni misje, ale jedynie w strefie tropikalnych lasów. Natomiast misje na północy od 1946 roku to dzieło misjonarzy oblatów Maryi Niepokalanej.
W.P. Jak się układają stosunki państwa z Kościołem?
o. K.Z. Stosunki te układają się jak dotąd bardzo poprawnie, głównie dzięki temu, że będący u władzy od 31 lat prezydent Paul Biya jest katolikiem. Ale również dlatego, że Kościół katolicki, rozpoczynając misje w tym kraju, przyczynił się bardzo do rozwoju cywilizacyjnego, poprzez zakładanie szkół, organizację służby zdrowia itp. I z tym rozwojem jest głównie kojarzony, stąd jego szacunek u ludzi.
W.P. Jaki jest udział poszczególnych wyznań w Kamerunie i jak układają się stosunki między nimi.
o. K.Z Konstytucja państwa kameruńskiego uznaje oficjalnie trzy religie: Kościół katolicki, Kościoły protestanckie złączone w unii Kościołów protestanckich oraz islam.
Państwo czuwa nad tym, aby te relacje były poprawne. I myślę, że są one poprawne, choćby przez to że istnieje wiele wspólnych inicjatyw. Każda z tych religii ma prawo do dwóch świąt w roku, oprócz niedziel, które to święta są dniami wolnymi od pracy dla całego Kamerunu.
Sądzę, że Kamerun mógłby być przykładem dla innych krajów, gdy idzie o współżycie różnych religii. Należało by tylko życzyć sobie i modlić się o to, aby ta sytuacja trwała jak najdłużej, gdyż jak wiemy, sytuacja polityczna w krajach afrykańskich nie jest zbyt stabilna.
W.P. Wielu misjonarzy pracujących w tzw. krajach Trzeciego Świata zwraca uwagę na dosyć nachalną działalność sekt. W czym upatrywałby Ojciec siłę ich oddziaływania?
o. K.Z W Kamerunie jest też mnóstwo sekt, zwłaszcza w dużych miastach, i są to sekty wywodzące się głównie z Kościoła zielonoświątkowców.
Problem sekt w Kamerunie nie istniał do roku 1992, gdyż ich działalność była prawnie zakazana. Po tym roku następuje masowy napływ sekt zielonoświątkowców, przybyłych z Nigerii, a tam za Stanów Zjednoczonych. Początek lat 90. to okres ostrego kryzysu ekonomicznego, a z nim zubożenie wielu ludzi. Sytuację tę wykorzystują sekty, które obiecują wzbogacenie się, o ile będzie się wiernym Chrystusowi, no oczywiście podporządkuje się nowemu kościołowi. Na tej fali zielonoświątkowcy cieszą się spektakularną liczbą nawróceń. Dotyczy to głównie miast, gdyż tam była największa bieda, zwłaszcza wśród ludzi, którzy emigrowali do miast w poszukiwaniu pracy i tej pracy tam nie znaleźli.
W.P. Misjonarze, oprócz zachęt materialnych, wymieniają jeszcze jeden czynnik, który powoduje popularność sekt, mianowicie niemal rodzinną, ciepłą atmosferę, z którą się tam ludzie spotykają. Czy takiej atmosfery nie można wytworzyć w Kościele katolickim?
o. K.Z Wydaje mi się, że parafie w Kościele katolickim są po prostu za duże. Sekty działają w ten sposób, że ich liczne wspólnoty skupiają stosunkowo niewielką liczbę osób – 50, 60. Istnieje w związku z tym możliwość kontaktu bezpośredniego. Wszyscy się znają, każdy zna historię życia swojego współbrata. Natomiast w Kościele katolickim można mówić o swojego rodzaju anonimowości właśnie ze względu na wielkość poszczególnych parafii.
W.P. Czy zatem odpowiedzią nie byłyby wszelkie ruchy charyzmatyczne, które powstają ostatnio w ramach Kościoła?
o. K.Z Tak, rzeczywiście byłaby to dobra odpowiedź na ową anonimowość. Biskupi afrykańscy proponują jeszcze coś innego. Proponują mianowicie, aby stworzyć w parafiach tzw. Żywe Wspólnoty Kościoła. Są to małe wspólnoty liczące kilkadziesiąt osób, mające swoje miejsce modlitwy, zwykle w domu jednej z rodzin, która przyjmuje co tydzień członków wspólnoty. Wspólnoty te mają swojego katechetę, swojego przewodniczącego, który dyryguje życiem tej wspólnoty, swoje struktury charytatywne. Wg zaleceń biskupów afrykańskich mają one stać się Kościołem na wzór Świętej Rodziny. Dlaczego rodziny? Dlatego, że rodzina w Afryce kulturowo jest bardzo wielką wartością. W typowo afrykańskiej rodzinie jest miejsce dla osób zarówno w bardzo podeszłym wieku, w średnim, jak dla młodzieży i dzieci. W rodzinie takiej istnieje solidarność, w tym również ekonomiczna. Takie poszerzone rodziny stanowią klany. Rodziny takie są też otwarte na dobre relacje sąsiedzkie. Chodzi teraz o to, aby te tradycyjne wartości, które zauważa się w rodzinie afrykańskiej, przenieść do owych "Żywych Wspólnot Kościoła".
Na misji, którą można nazwać parafią, wspólnot takich może być np. 30 lub 40. Z tym że na Eucharystię w niedziele przychodzą wszyscy do kościoła parafialnego.
W.P. Na początku naszej rozmowy wspomniałem, że o Ojca misyjnej pracy w Kamerunie należy mówić w czasie przeszłym, przynajmniej na jakiś czas. Jakie zadania wobec tego czekają na Ojca w najbliższej przyszłości?
o. K.Z Ojciec Generał, przełożony zgromadzenia oblatów na całym świecie, a pracują oni w 64 krajach na wszystkich kontynentach, w połowie maja powierzył mi nową misję, którą jest kolebka naszego zgromadzenia, czyli wspólnota w miejscowości Aix-en-Provence na południu Francji.
W tym roku została tam utworzona wspólnota międzynarodowa, w której jest jeden Francuz, jeden Belg, jeden Amerykanin z Teksasu, jeden oblat z Indonezji, no i jeden Polak, czyli ja.
Dlaczego taka wspólnota w tym szczególnym dla nas miejscu? Otóż ten dom zakonny w Aix-en-Provence ma stać się miejscem, gdzie będą organizowane różne spotkania formacyjne odnowy w duchu oblackim dla misjonarzy oblatów z całego świata. Programy te o różnym czasie trwania, od tygodnia do trzech miesięcy, będą zapewniały odnowę zarówno duchową, jak i teologiczną dla tych, którzy tego potrzebują. Zaleca się, aby każdy oblat przynajmniej raz w życiu przeżył taki program odnowy.
Moim zdaniem, ciekawy jest np. program trzymiesięczny. Pierwszy miesiąc stanowi czas dzielenia się doświadczeniami z misji, drugi miesiąc to ewaluacja pracy misyjnej w świetle naszego charyzmatu, zaś trzeci to rekolekcje ignacjańskie.
Wspólnota ta podlega bezpośrednio administracji generalnej w Rzymie, tak więc na czas mojej misji tam, czyli mandatu, gdyż będę pełnił funkcję superiora tej wspólnoty, będę wyjęty z prowincji kameruńskiej. Mandat superiora trwa trzy lata, więc przynajmniej na razie jest to przewidywany okres mojego pobytu we Francji.
W.P. Wygląda na to, że przełożeni ocenili Ojca pracę misyjną w Kamerunie niezwykle wysoko, powierzając tak odpowiedzialne zadanie. Serdecznie gratuluję, choć zdaję sobie sprawę, że czekają Ojca niezwykle poważne wyzwania. Dziękując bardzo za poświęcony nam czas, życzymy Bożej opieki i wsparcia Maryi Niepokalanej w dalszej pracy.
Rozmawiał Wojciech Porowski