Ksiądz Józef Wąsik jest powszechnie lubianym proboszczem parafii Chrystusa Króla w Etobicoke – kapłanem, który w swym kościele stworzył ognisko polskości udzielając gościny wielu zacnym Polakom, rozbudzając życie religijne i modlitewne. W najbliższym tygodniu o. Wąsik, po 50 latach kapłaństwa, przechodzi na zasłużoną emeryturę...
– Kto Księdza uczył wiary, Polski, jak to się zaczęło?
– Chodziłem do katolickiej szkoły, tzn. w Polsce wszyscy byli katolikami. Nawet w pierwszej i drugiej klasie, o ile sobie przypominam, uczyły nas siostry zakonne, służebniczki ze Starej Wsi. Katecheta przygotowywał nas do I Komunii, do bierzmowania. Byłem ministrantem, służyłem nawet do jedenastej klasy.
Pochodzę z Małopolski, parafia nazywa się Majdan Królewski, to jest pomiędzy Rzeszowem a Sandomierzem, w połowie drogi mniej więcej. Dawniej to była diecezja przemyska, a teraz ten rejon należy do Sandomierza.
– W którym momencie Ksiądz poczuł, że to jest ta właśnie droga?
– Od samego początku miałem taką jakąś tęsknotę i pragnienie bycia księdzem, od małego to mi się podobało.
Jak byłem już ministrantem, chodziłem już do podstawowej szkoły, ale właściwie gdy siódmą klasę kończyłem, to chciałem się zgłosić do seminarium, ale do małego seminarium. Zgłosiłem do pallotynów do Ołtarzewa koło Warszawy i byłem pewny, że mnie przyjmą, dlatego się nie zgłosiłem do gimnazjum. Po jakimś czasie dostałem list. Niestety, nie mogę być przyjęty, bo małe seminaria są zlikwidowane przez rząd. Zaproponowali mi, żebym się zgłosił do gimnazjum, skończył je i dopiero do nich się zgłosił. Do najbliższego gimnazjum w Nowej Dębie się nie dostałem, bo były wszystkie miejsca zajęte, szukałem w pobliżu i znaleźliśmy w Grębowie, to jest może ze trzydzieści kilometrów od Majdanu, to jest taka raczej wioska, i dostałem się do ósmej klasy.
Skończyłem to gimnazjum, proboszcz się zmienił w międzyczasie, ale proboszcz mi mówi: a... będziesz tam szedł do zakonników, idź do diecezjalnego seminarium. Wtedy akurat w tej parafii było pięciu kleryków i wszyscy byli w tym samym seminarium, jeden tylko był we wrocławskim, ale też diecezjalnym. Proboszcz powiedział: tak jak oni, idź do tego samego seminarium, tam jest najlepiej. No więc zgłosiłem się tam, było nas osiemdziesięciu kandydatów, przyjęli dwudziestu czterech. Z tych dwudziestu czterech wyświęcili nas dwunastu, bo niektórzy odpadli, a niektórzy poszli do wojska.
– No właśnie, jak to w tych czasach z wojskiem było?
– To był pierwszy rok, kiedy brali do wojska. Z tym że moi koledzy byli 1939 rocznik, a ja byłem 38 i ponieważ jestem z grudnia, to nie przyjęli mnie do pierwszej klasy, kiedy nie miałem jeszcze siedmiu lat, ale dopiero jak miałem osiem lat, dlatego byłem jak gdyby opóźniony jeden rok i wtedy jak przyszło to rozporządzenie, że będą brać kleryków do wojska, wtedy wszystkich nas wezwali na odprawę, to była komisja, i na badania, no i dostaliśmy od razu przeznaczenie do służby wojskowej. Ja dostałem Bartoszyce. Ale ksiądz rektor i biskup starali się zwolnić nas, żeby tego uniknąć, no i rektor pojechał do Warszawy i jakoś tam sprawę załatwiał, prosił, i zgodzili się na jedno tylko, że starszy rok, 38., to był już chyba piąty rok studiów, ten piąty rok zwolnili. I rektor skorzystał z okazji, że ja byłem z 38. rocznika i jeszcze drugi kolega, to powinniśmy być na piątym roku, nie na czwartym, i nas dwóch policzyli do tego rocznika i nas zwolnili. A inni poszli, nie pamiętam ilu, może z ośmiu zabrali z naszego kursu do wojska. Tak że oni w wojsku nadrobili jeden rok, studiowali zaocznie, ale byli rok później święceni.
Później były święcenia, w 1963 roku, 16 czerwca, teraz też akurat jest ta uroczystość 16 czerwca. Jak to zwykle po święceniach, wysyłają na parafię, wysłali mnie na parafię koło Brzozowa, Jasienica Rosielna. I przeważnie po dwóch latach przenoszono na następną, żeby mieć więcej praktyki, przenieśli mnie do następnej parafii, też koło Brzozowa, tylko z drugiej strony, Jaćmierz się nazywała, no i tam byłem też dwa lata, i po dwóch latach przenieśli mnie do Rzeszowa, do parafii Chrystusa Króla.
W międzyczasie złożyłem podanie do biskupa, żeby mi pozwolił wyjechać do Kanady na wizytę, bo tutaj w Kanadzie była już moja siostra i mój stryj, czyli brat mojego ojca, który tutaj przyjechał jeszcze w 1928 roku.
Po czterdziestu latach przyjechał do Polski po raz pierwszy i mój ojciec go nie poznał nawet, bo tyle lat się nie widzieli, zresztą ojciec miał dziewięć lat, jak on wyjechał. I wtedy prosiłem go, żeby zaprosił moją siostrę, która wtedy akurat skończyła szkołę i nie miała pracy.
Zaprosili ją, przyjechała tutaj, to było w 1967 roku, wtedy akurat gdy Kanada obchodziła stulecie i wtedy było bardzo łatwo zostać, kto się zgłosił, to dostawał od razu stały pobyt. Została na stałe, a ja w międzyczasie złożyłem podanie do biskupa, żeby mi pozwolił wyjechać na wizytę.
Wtedy nie było mowy o tym, żeby wypuścili na stałe. Czekałem na to pozwolenie od biskupa trzy lata, bo to nie tylko biskup musiał się zgodzić, ale i kardynał. I wreszcie po siedmiu latach kapłaństwa dostałem pozwolenie na wyjazd do Kanady. Podziękowałem biskupowi, ale nic nie mówiłem, że chcę zostać na stałe, boby mi nie pozwolili. Przyjechałem tutaj i zatrzymałem się w Brantford w Ontario, gdzie mieszkał mój stryjek. I tam odprawiałem u zmartwychwstańców i między innymi dowiadywałem się, czy mógłbym tutaj zostać (...).
Kiedy biskup się zgodził na moje zostanie, już nie było żadnego problemu, ale proboszcz mi powiedział, że żeby zostać proboszczem na polskiej parafii, trzeba czekać z siedemnaście lat. Pomyślałem sobie, jak ja mam być proboszczem za siedemnaście lat na polskiej parafii, to ja wolę pójść na angielską parafię, wypuścić się na głębsze wody. Ale żeby tak było, to muszę kontynuować studia, bo zacząłem na KUL-u, byłem tam dwa lata, dojeżdżałem, przerwałem, bo się nadarzyła okazja wyjechania do Kanady, bo inaczej nigdy bym nie wyjechał. Poprosiłem więc biskupa w London, żeby mi pozwolił się przenieść do Toronto, tutaj jest katolicki uniwersytet, w London nie ma. (...)
Pojechałem do Toronto, załatwiłem sobie u ks. śp. Kwiatkowskiego, proboszcza Kazimierza, on wtedy potrzebował, bo zmarł ks. Balczak. A wtedy parafia Kazimierza była bardzo duża, największa parafia w Polonii.
– Nie było jeszcze kościoła Kolbego...
– Nie, jeszcze nie było, naturalnie. Wtedy ja zostałem tam przyjęty, ale jako rezydent, z tym że zapisałem się na uniwersytet, St. Michaels College University, i pomagałem u Kazimierza na weekendy, a w ciągu tygodnia dojeżdżałem na uniwersytet. I studiowałem tam dwa lata, trzeci rok pisałem pracę magisterską, master degree (...).
Po dwóch latach zgłosiłem się do biskupa i biskup wysłał mnie do świętej Teresy na wikarego, już oficjalnie. U św. Teresy była taka sytuacja, że tam kiedyś był śp. ks. Świtański, ale on przyjechał z Paryża, i tam odprawiał Mszę św., ale tylko raz w tygodniu i o czwartej po południu, to było niewygodne dla Polaków (...).
Natomiast u św. Teresy przez jakiś czas, nie wiem dokładnie, pięć czy więcej lat, nie było wcale polskiej Mszy Świętej. Wprawdzie tam był ks. Lewandowski, polski ksiądz, ale był proboszczem dla Anglików i nic nie odprawiał po polsku.
Polacy domagali się polskiej mszy i dlatego biskup Fulton, który później został ordynariuszem w St. Catharines, on był tak jak personalny, on mnie tam wysłał. Najpierw mi zaproponował u Piusa X, św. Jamesa albo św. Teresy. Zobaczyłem tam sytuację, że u św. Teresy jeszcze największa jest możliwość dla Polaków, bo tam jest parking i już pewien zwyczaj był.
No i tam się zgodziłem i tam zacząłem odprawiać po polsku, ale postawiłem warunek, albo do południa Msza Święta po polsku i w każdą niedzielę, albo wcale. No i proboszcz się trochę przestraszył i powiedział OK, to do południa będzie Msza św. I zrobiłem o godz. 12.00 i wtedy rzeczywiście Polacy dopisywali, coraz więcej ich było.
– Który to rok był?
– 1974 rok, bo dwa lata byłem w London, dwa lata u Kazimierza, i w 74 roku przyszedłem do św. Teresy już oficjalnie jako wikariusz. To jest parafia angielska, z tym że po polsku zacząłem odprawiać i ludzi było coraz więcej, pełny kościół. Później zmieniłem na 11.00 godzinę, to było jeszcze więcej.
Ale po trzech latach nowy proboszcz przyszedł. No i on trochę, można tak powiedzieć, zazdrościł, że tylu Polaków, a Anglików nie było za dużo. I dlatego powiedział, że ty masz tylu Polaków, bo wybrałeś najlepszą godzinę, i musisz tę godzinę zmienić. A ja sobie pomyślałem tak, jeżeli taka sytuacja jest, to jeżeli mam zmienić, to nie mam innego wyjścia, i zmieniłem chyba na godzinę 9.00 rano. Ale to nie była najlepsza godzina dla Polaków.
Ale z drugiej strony, powiedziałem sobie, że jeżeli już taka jest sytuacja, to poproszę o przeniesienie. I wtedy ksiądz z Polski, ksiądz Stanisław Ćwiertnia, przyjechał tu z wizytą i bardzo chciał zostać. Już trzy lata byłem wtedy u św. Teresy i pomogłem mu, że został przyjęty tutaj do diecezji, i biskup się zgodził, że on będzie ze mną przez rok i ja go przyuczę, a potem pójdę na angielską parafię. I tak się stało. Przyzwyczaiłem go, chodził do szkoły, nauczył się trochę po angielsku i został u św. Teresy, a ja poprosiłem o przeniesienie.
Przenieśli mnie do Canadian Martyrs w Toronto, blisko Scarborough, i tam też była taka sytuacja, że był proboszcz po siedmiu atakach serca, no i niestety w maju, niecały rok pobytu, zmarł i byłem tam administratorem przez niecałe dwa miesiące chyba.
Stamtąd mnie przenieśli do Zwiastowania Matki Bożej w North York. I tam byłem niecały rok i akurat biskup Lacey – był wtedy personalnym – zadzwonił do mnie, że potrzebuje mnie na proboszcza do św. Marcina. W ciągu tygodnia musiałem się przenieść i objąć parafię. Tam byłem przez dziesięć lat, odprawiałem tylko po angielsku. Później stamtąd zostałem przeniesiony do św. Patryka razem z biskupem Laceyem, on też tam był po sąsiedzku, z tym że on tam był wcześniej proboszczem, a proboszcz był tylko rektorem, ale później jakoś to nie pracowało i biskup Lacey poprosił, żeby go zwolnić z tego stanowiska, bo on i tak nie orientuje się, co się w parafii dzieje. A wtedy był już biskup Ambrozić i on mnie zrobił proboszczem oficjalnie, a biskup Lacey był tylko biskupem regionalnym. Biskup Lacey był przez parę lat ze mną, bardzo dobrze się współpracowało z nim, bardzo żeśmy się zaprzyjaźnili, ale później jak miał więcej niż 75 lat, poszedł na emeryturę i później przyszedł biskup Prendergast, był ze mną rok. Później poprosiłem o przeniesienie i przenieśli mnie ze św. Patryka tworzyć nową parafię Merciful Redeemer, to znaczy nie było jeszcze tytułu, tylko grunt był i 80 rodzin, dwie szkoły katolickie.
Nie było gdzie mieszkać.
– W Mississaudze?
– Tak, przy Erin Mills. Więc mieszkałem przez sześć miesięcy w parafii św. Józefa, później dali mi pieniądze, żeby kupić dom, więc kupiłem dom na plebanię, no i zbierałem ludzi i odprawiałem Mszę Świętą najpierw w chorwackim kościele na Mississauga i Eglinton, a później w szkole Blessed Trinity, a potem znowu przeniosłem się do nowej szkoły, do St. Aloysius Gonzaga High School, a po czterech latach zebraliśmy trzy miliony i pozwolili mi budować kościół.
Po czterech latach zaczęliśmy budować kościół, w 2000 roku zaczęliśmy i w 2001 roku skończyliśmy. Kościół był otwarty w 2001 roku. To jest kościół na tysiąc miejsc siedzących.
– Bardzo piękny!
– Tak, bardzo piękny. Teraz ta parafia tak wzrosła. A jeszcze do tego trzeba dopowiedzieć, że ten kościół – to długa historia, mógłbym opowiadać długo – już był zapełniony, szkół było coraz więcej, miałem już wikariusza Filipińczyka, ale to było za dużo dla mnie, bo w międzyczasie miałem operację na serce, potrójne by-passy.
Tam było wtedy już pięć szkół i szpital Credit Valley musieliśmy obsługiwać i to było dla mnie za dużo.
Poprosiłem o przeniesienie na mniejszą parafię. Akurat się zdarzyło, że w tej parafii Chrystusa Króla był ksiądz Andrzej Glaba, który zaczął polską Mszę Świętą parę lat wcześniej, i poprosił, żeby wziąć go do seminarium na profesora, bo doktorat robił na KUL-u. Pozwolili mi tu przyjść na proboszcza.
I tak się stało, że budowałem tutaj od razu plebanię. Plebania była w bardzo złym stanie, myszy latały po domu, bo to był dom zbudowany nie jako plebania, tylko przetwórnia owocowa. I tę przetwórnię ktoś ofiarował parafii i przerobili ją na plebanię. Nie mogłem uwierzyć, że w tym budynku – w tamtym czasie – w piwnicy była glina, klepisko, jak kiedyś w Polsce. Myszy latały, cuchnęło. Więc od razu zburzyłem to i wybudowałem plebanię. To mi zabrało więcej czasu niż budowanie kościoła, miałem problemy, długa historia. Jedna kompania dała mi dobrą cenę, ale później chciała mi obcinać, i musiało to przez prawnika przejść, więc się przedłużyło. Ale w półtora roku to wykończyliśmy i wszystko było OK. Później to grotto wybudowałem, zadaszenie przed kościołem, dużo rzeczy tu zrobiłem.
– Księże Józefie, piękna długa droga. Ta parafia angielska zrobiła się trochę polska, bo funkcjonuje wśród naszej społeczności jako taka przyjazna parafia, że zawsze msza po polsku i wiele też wydarzeń, które się z Polską wiążą, z naszym życiem tutaj, są prelekcje i rekolekcje, Ksiądz zawsze otwierał drzwi dla rodaków.
– Tak, otwieram, bo nie należę do żadnego zgromadzenia, tylko jestem diecezjalnym księdzem. Dla mnie nie ma różnicy, z tego czy innego zakonu, tylko żeby był dobry i żeby budował społeczność i budował wiarę.
Dlatego też sprowadzaliśmy różnych dobrych rekolekcjonistów z Polski, takich którzy rzeczywiście zrobili dużo i porwali tutaj Polaków. I dużo rzeczywiście mieliśmy rekolekcji, nie tylko na Adwent, na Wielkanoc, ale i w ciągu roku, różni księża przyjeżdżali. Ostatnio mieliśmy rekolekcje, ojciec Witko, tylu ludzi było, nigdy w tym kościele tylu ludzi nie widziałem. Cały kościół, chór i sala parafialna przepełnione. Tak że menedżer z No Frills przyszedł do mnie, że ludzie zgłaszają zażalenia, że nie ma gdzie zaparkować, tylu ludzi było!
Różne wydarzenia się tutaj działy, teraz w tę niedzielę będzie na przykład biskup Jan Ozga z Afryki to jest mój przyjaciel, misjonarz.
– Wszystkie rocznice się zbiegają?
– Tak, będzie 75-lecie parafii, moje 50-lecie kapłaństwa, 10 lat pobytu w parafii i moje odejście z parafii. I jeszcze moje 75. urodziny w tym roku.
– Wracając do Polski. Pytałem, kto Księdza uczył religii, wiary, a kto Księdza uczył Polski, uczył miłości Ojczyzny, jak to było?
– To jakoś automatycznie, naturalnie rodzice, byli nie tylko katolikami, ale również patriotami, i tego ducha na pewno z domu wyniosłem. Chociaż w domu byłem tylko do gimnazjum, później byłem w seminarium i poza domem. Ale byłem w Polsce i czułem się zawsze Polakiem, byłem zawsze dumny z tego, a szczególnie jak papieżem został nasz papież.
– Ksiądz został księdzem za czasów kardynała Wyszyńskiego, to też miało wpływ?
– Tak, to też było to. Były te czasy nacisku wielkiego...
– Tysiąclecie Chrztu Polski, były uroczystości, peregrynacje obrazów.
– Poza tym miałem takie bardzo wielkie przeżycie, jak byłem jeszcze ministrantem – byłem wtedy w dziesiątej klasie – gdy umarł Stalin.
I wtedy było takie bardzo przykre wydarzenie w parafii, że miejscowy sekretarz partii przyszedł do proboszcza, z papierosem w ustach, i nakazał, żeby proboszcz dzwonił o godzinie trzeciej, kiedy będzie pogrzeb Stalina.
Proboszcz był kiedyś kapelanem wojskowym, człowiek starszy, po 60-tce już, ale dobrze zbudowany, i prawdopodobnie – to co słyszałem – wytrącił mu tego papierosa i mówi: jak ty przyszedłeś tutaj rozmawiać ze mną, to nie z papierosem.
A ten poszedł i zadzwonił do powiatu, że proboszcz go uderzył. W nocy policja przyjechała, zrobiła rewizję, zerwali podłogę i powiedzieli, że znaleźli amunicję.
Wzięli proboszcza do więzienia do Rzeszowa, trzymali go trzy miesiące w więzieniu. Świadkowie mówili, że trzymali go w wodzie po kolana przez parę godzin. Po trzech miesiącach go wypuścili, wiedzieli, że już umrze, bo na nerki zachorował.
Pamiętam, byłem wtedy na tej uroczystości, było pełno ludzi, masa ludzi, to była po prostu demonstracja, i ten człowiek, jak wyszedł z samochodu, ledwo szedł, i przyszedł do ołtarza, uklęknął i w ogóle nie mógł słowa powiedzieć.
Prosili, żeby powiedział słowo, i w ogóle nie był w stanie nic powiedzieć. I poszedł do zakrystii, zaprowadzili go na plebanię, a chyba tydzień później zmarł.
To było dla mnie takie przeżycie niesamowite. Nawet teraz jestem wzruszony.
Widziałem ten wielki nacisk na Kościół katolicki, i potem w gimnazjum była dyrektorka, wielka komunistka, ZMP było bardzo silne, nacisk był silny na to, do tego stopnia, że jak zobaczyła mnie, to mówiła "jak się masz dziekan", w ironicznym tonie. Myślę, że gdyby nie czuwała nade mną Opatrzność, toby może mnie oblała na maturze, bo była jedną z tych, którzy byli przy tym, ale akurat tak się złożyło, że kiedy ja zacząłem mówić, ktoś tam ją wywołał, ona poszła gdzieś, i nie miałem problemu i zdałem bez kłopotu. Mogła mnie oblać, bo było nas dwudziestu chyba czterech, a siedmioro oblali na maturze. Ale ja byłem pod koniec i już im było wstyd, że tylu oblało, to jakoś to mi przeszło.
To jeżeli chodzi o wiarę, natomiast jeśli chodzi o patriotyzm, to... nie miałem tak za dużo możliwości. Historia była, jaka była, nie była taka, jak powinna być. Ale zawsze miałem sentyment, bo to jedno idzie z drugim, patriotyzm z religią. Pamiętam kardynała Wyszyńskiego, jak byłem w Przemyślu, to tam wtedy był kardynał Wojtyła. Mam zdjęcie kardynała Wyszyńskiego z tego czasu, kardynała Wojtyły... To mi tak jakoś bardzo przyległo do serca...
– Ukształtowało postawę?
– Tak. Zaprzyjaźniłem się z ojcem Rydzykiem, z ojcami redemptorystami, bo widzę, że oni mają patriotyczne podejście i bronią polskości i wiary. Jestem zawsze uczulony na sprawiedliwość i to jest dla mnie bardzo ważne, istotne. Bo może jak nie było tego, to człowiek pragnie tego. Nie ma wolności, pragnie wolności, jak nie było prawdy, chce prawdy, to tak zawsze jest.
– Czy to nie jest tak, że tej wolności trochę nam teraz zaczyna ubywać, i ucieka gdzieś ta prawda?
– Ubolewam nad tym bardzo. Teraz jest tutaj ksiądz Kazimierz, on się bardzo orientuje w sytuacji Polski, bo przyjechał niedawno. Tak że on daje mi możliwości poznać sytuację. Poza tym jeżdżę do Polski co roku, teraz, po operacji serca, jeżdżę co roku do sanatorium w Busku, żeby się jeszcze ratować, zanim "doktor glinka" się za mnie nie weźmie.
– Polacy się garną do tego kościoła, wiele bardzo ciekawych jest przedsięwzięć i bardzo wielu ciekawych ludzi tu przyjeżdża, którzy mówią o różnych aspektach wiary. I Odnowa w Duchu Świętym...
– Grupa modlitewna jest bardzo silna. Zaczęliśmy od kilku osób, może było siedem – dziesięć, a teraz mamy sto sześćdziesiąt.
Jeszcze jedno chciałbym dorzucić, że z mojej parafii rodzinnej pochodzi bardzo wielki człowiek, kardynał Adam Kozłowiecki, ten co w Afryce był, przeszedł przez Dachau, napisał książkę o Dachau. Ja go osobiście spotkałem w Majdanie Królewskim, w parafii, gdy byłem tam na wakacjach. Poza tym kontaktowałem się tu z jego bratem, bo brat mieszka w Scarborough. Było ich trzech. Jeden został zabity na granicy czeskiej, a drugi jest tutaj.
– Na granicy czeskiej został zabity przez komunistów?
– Tak, jak przechodził granicę.
Wielka strata, że historia kapłaństwa, Polaków w kapłaństwie, na misjach itd. nie jest częścią powszechnej wiedzy w Polsce, że tylu kapłanów polskich się przyczyniło i do rozwoju innych krajów, i do rozwoju wiary. To był niesamowity "eksport" polskiego katolicyzmu po całym świecie.
- Dziękuję bardzo za rozmowę.
Rozmawiał Andrzej Kumor