O. Sebastian Łuszczki: – Nazywam się Sebastian Łuszczki. Od 8 lat jestem kapłanem w zgromadzeniu Misjonarzy Oblatów Maryi Niepokalanej. Najpierw, przez rok po święceniach pracowałem na misji w płn. Afryce, na terytorium Zachodniej Sahary, następnie przez trzy lata byłem rekolekcjonistą i misjonarzem ludowym w Poznaniu, a od pięciu lat pełnię posługę ojca duchownego i spowiednika w naszym Wyższym Seminarium Duchownym w Obrze k. Wolsztyna. Moim głównym zadaniem jest organizowanie i koordynacja formacji duchowej kandydatów do kapłaństwa, a więc sakrament pokuty, indywidualne kierownictwo duchowe, organizowanie dni skupienia i rekolekcji oraz wykłady z ascetyki, teologii życia konsekrowanego i kapłańskiego.
Będąc wychowawcą i formatorem, jestem również sam studentem. Trzy lata temu przełożeni posłali mnie na studia specjalistyczne z teologii moralnej. Jestem właśnie w trakcie finalizowania rozprawy doktorskiej, aby w przyszłości móc wykładać ten przedmiot w naszym seminarium, które jest częścią Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu. Temat mojego doktoratu brzmi: "Podstawowe wyzwania moralne dla narodu w przesłaniu pasterskim biskupów polskich w latach 1989-2009". Analizując Listy Pasterskie Episkopatu Polski, staram się wydobyć najczęściej poruszaną w nich problematykę moralną i ukazać jej recepcję przez naród w ciągu 20 lat po zmianie systemu polityczno-gospodarczego w naszym kraju. Wnioski, do których dochodzę, są zastanawiające, bowiem okazuje się, że deklarowana religijność Polaków ma raczej znikome przełożenie na dokonywane wybory moralne – Dekalog i Ewangelia swoją drogą, a życie codzienne swoją. W ten sposób tworzy się w Polsce fenomen tzw. "pasterkowego" lub "popielcowego" chrześcijaństwa, którego wyznawcy sami określają siebie jako "katolicy, ale…". I po tym "ale" następuje cały wykaz przykazań, norm i zasad, których nie przyjmują do wiadomości, i konsekwentnie, nie praktykują w życiu.
– Ojcze Sebastianie, jak wszyscy katolicy, jesteśmy zatroskani i zasmuceni sytuacją Kościoła i szerzącą się chrystofobią na świecie. W niedzielę Objawienia Pańskiego poświęcił Ojciec tej sprawie swą wspaniałą homilię. Tak jak Ojciec zaznaczył, Chrystus zawsze był i będzie znakiem sprzeciwu. Historycznie rzecz biorąc, ataki na chrześcijaństwo w nowożytnym świecie to nic nowego, czy jednak widzi Ojciec jakąś jakościową różnicę między tym, czego jesteśmy świadkami obecnie, a tym co znamy z historii choćby od czasów tzw. Oświecenia.
– Oczywiście, Chrystus zawsze był i będzie znakiem sprzeciwu. Już od samego początku komuś zależało, żeby się w ogóle nie pojawił na świecie albo zginął jako 2-letni chłopiec z rąk siepaczy króla Heroda. Potem, kiedy nauczał tłumy i głosił Dobrą Nowinę, jedni mówili, że to żarłok i pijak, a inni, że zmysły postradał. Czytajmy Ewangelię. Jezus zmagał się nie tylko z niewiarą sobie współczesnych, ale wręcz z otwartą wrogością. W końcu Jego przeciwnicy dopięli swego i doprowadzili Go do śmierci na krzyżu. "Znak, któremu sprzeciwiać się będą", jak przepowiedział starzec Symeon (por. Łk 2,34).
I tak samo sprawa ma się z chrześcijaństwem. Pomijamy tu prześladowania pierwszych chrześcijan w Cesarstwie Rzymskim, bo ich zasięg tak naprawdę był niewielki, a liczba pierwszych męczenników, w porównaniu do późniejszych, była nikła. Oczywiście, prześladowania te były wielkim zagrożeniem, bo uderzały w młody, rodzący się dopiero Kościół, który chciano "zlikwidować" fizycznie, ale jeśli chodzi o liczby, to prawdziwą hekatombą był dopiero wiek XX, w którym to zginęło za wiarę więcej ludzi, niż w poprzedzających go dziewiętnastu stuleciach razem liczonych!
Porównując współczesną chrystofobię, która zrodziła się w wyniku oświeceniowych filozofii, z nienawiścią do wiary, Boga i Kościoła znaną z epok wcześniejszych, trzeba zauważyć, że różnica polega tylko na zmieniających się środkach do osiągnięcia celu, bo ten w swojej istocie pozostaje niezmienny. Dzisiaj ta walka toczy się na innym poziomie. Są jakieś siły, które dążą nie tyle do fizycznej eksterminacji ludzi wierzących (choć w niektórych krajach Afryki czy Azji też), co raczej do wyrugowania wiary z przestrzeni publicznej, poprzez jej zdyskredytowanie, ośmieszenie, wykpienie, podkopanie zaufania do instytucji Kościoła. Jeśli człowieka pozbawi się autorytetów, pozbawi się punktu odniesienia, to można z nim zrobić dosłownie wszystko. Ludy zamieszkujące Saharę mówią, że na pustyni można popełnić trzy największe zbrodnie: wskazać wędrowcowi błędną gwiazdę, zatruć źródło i wyciąć drzewa w oazie. Obserwując rzeczywistość, trudno nie oprzeć się wrażeniu, że komuś lub czemuś bardzo mocno zależy na "pustynnieniu" świata wiary, o którym mówił papież Benedykt XVI na rozpoczęcie Roku Wiary.
Spoglądając na historię, walka z chrześcijaństwem była prowadzona dotąd przy pomocy bardzo prymitywnych metod – przeważnie dążono do fizycznej zagłady wierzących poprzez morderstwa, egzekucje etc. Takimi metodami posługiwała się rewolucja francuska XVIII w., wojujący ateizm Meksyku lat 20. ubiegłego wieku, czerwona rewolucja hiszpańska z lat 30. czy totalitarne systemy nazistowski i bolszewicki. W naszych czasach walka ta trwa nadal, tyle że jest prowadzona w "białych rękawiczkach". Dzisiaj wprzęgnięto do niej część uniwersytetów, które mają wychować elitę społeczeństw o określonym, antychrześcijańskim światopoglądzie; parlamenty i prawa cywilne stawiające się w miejsce Boga i uzurpujące sobie prawo do decydowania, co jest dobre, a co złe; media, lansujące nowy, "oświecony" styl życia, wyzwolony od Boga, Dekalogu i religii; cały przemysł rozrywkowy ze współczesną popkulturą, ośmieszający wiarę, chrześcijaństwo, zasady i wartości. I to wszystko w imię humanizmu, tolerancji, demokracji i wolności słowa. Zwróćmy uwagę, że panuje swoisty terroryzm politycznej poprawności, której przykładów aż nadto przeczytałem w "Gońcu" z początku stycznia.
– Jako Polacy musimy z wielkim smutkiem przyznać, że ten chrystofobiczny trend dociera również do Polski. Dochodzą do nas z Ojczyzny niepokojące wiadomości o kolejnych prowokacjach wobec religii katolickiej i Kościoła. Czarę goryczy przelał ostatni atak na jasnogórski obraz Matki Bożej. Nie można nie zadać sobie pytania: co się z tymi ludźmi dzieje? Jaka musi być kondycja duchowa, ale i intelektualna młodych ludzi, którzy wykrzykują "chcemy Barabasza". Czy on zdają sobie sprawę z tego, co mówią? Czy i kto im to podpowiedział?
– Rzeczywiście, bardzo krzykliwy i agresywny jest w Polsce w ostatnich latach wojujący ateizm. Kpiny z krzyża, plucie na Biblię, bluźnierstwa, szkalowanie wierzących, próba zniszczenia obrazu na Jasnej Górze. Odnoszę wrażenie, że w niektórych kręgach w Polsce antyklerykalizm jest po prostu sposobem na zbicie politycznego kapitału czy osiągnięcie medialnego sukcesu. Oglądając telewizję czy czytając komentarze internautów na różnych forach, można dojść do wniosku, że to ruch bardzo mocny, że to olbrzymi problem dla Kościoła w Polsce. Nie dajmy się temu zwariować. Takie postawy świadczą tylko o słabości tej ideologii. Agresja i krzykliwość są zawsze przejawami słabości. Jeśli ateizm musi się reklamować na specjalnych billboardach czy zakładać partię polityczną, to znaczy, że nie ma wewnętrznej mocy przyciągania i nie ma w sobie nic, co mogłoby zatrzymać przy nim współczesnego człowieka. W ateizmie nie ma treści. Jest po prostu jedną z ideologii, a ludzie mają już dość ideologii. Ludzie szukają głębi, szukają tego, co ich zaspokoi, co da prawdziwy pokój. Wojujący ateizm, czy będący jego przejawem agresywny antyklerykalizm jest pusty. Tak jak dzwon. Dlatego jest głośny, bo w środku jest pusty.
Powtórzę jeszcze raz. Nie dajmy sobie wmówić, że to jest szeroki, powszechny ruch, że Kościół ma tylu wrogów, że jego dni są policzone, że będą masowe odejścia od wiary, wystąpienia z Kościoła. Oczywiście, to jest i będzie, ale to jest margines. Patrząc na wyniki ostatnich wyborów w Polsce, kiedy to z 10-proc. poparciem weszła do parlamentu partia mocno antyklerykalna, może się wydawać, że to bardzo dużo. Ale to jest błędne myślenie. Bo jeśli weźmiemy pod uwagę fakt, że frekwencja wyborcza w tym głosowaniu wynosiła tylko 50 proc., to okaże się, że zaledwie 5 proc. całego społeczeństwa poparło taką opcję. To jest naprawdę margines. 95 proc. Polaków jednak nie poparło takich poglądów.
Kondycja duchowa i intelektualna nie tylko młodych ludzi, ale w ogóle Polaków, jest różna. Bałbym się tutaj generalizować. Polska jest różna. I ta nad Wisłą, i ta w Kanadzie. Jest Polska wierna Bogu, chodząca do kościoła, spowiadająca się, rozmodlona, żyjąca wartościami chrześcijańskimi, narodowymi; ale jest też Polska zdradzająca Boga, szydząca z świętości, plująca na krzyż i na Biblię. Jest Polska ludzi szlachetnych, dobrych, ofiarnych, uczciwych; ludzi pracowitych, zatroskanych o dobro kraju, rodziny. Ale jest też Polska przestępców, złodziei, pijaków, oszustów i cyników; Polska pasożytów i egoistów, którzy z nikim i z niczym się nie liczą, i którym wszystko musi się opłacić. Jest Polska cudownej młodzieży, która się uczy, studiuje, pracuje, żyje wg Bożych przykazań, angażuje się w życie społeczne, szkolne i parafialne. Dzięki Bogu, że jest! Ale jest też Polska młodzieży zdziczałej moralnie, która szuka rozrywki w bójkach, pijaństwie, rozpuście, wandalizmie, w łamaniu drzewek, wywracaniu koszy na śmieci i niszczeniu stadionów i przystanków autobusowych. Jest Polska ludzi zatroskanych o dobro i zdrowie moralne młodego pokolenia; Polska wspaniałych nauczycieli, wychowawców i rodziców. Dzięki Bogu, że jest! Ale jest też Polska siejąca zgorszenie, demoralizująca młode pokolenie, propagująca zło i bijąca brawo dewiacjom; Polska różnych ugrupowań politycznych, programów telewizyjnych, portali internetowych, pseudoartystów i "autorytetów" wołających: "jedz, pij, używaj i popuszczaj pasa!".
Różna jest nasza Polska. I jest też w niej jakaś część ludzi sfrustrowanych, poranionych, dających upust swojej złości poprzez agresję wobec Boga, wiary, Kościoła. Nie wiem, kto tych ludzi tak poranił. To przecież zwierzę, kiedy jest zranione, to kopie, gryzie, drapie pazurami, ale żeby ludzie?!? Naprawdę nie wiem, kto im to podpowiedział i czy oni zdają sobie sprawę z tego, co mówią i za czym idą…
– Wobec wszystkich tych faktów powstaje naturalne pytanie – jak mamy na nie reagować, czy zawsze nadstawiać drugi policzek?
– Historia Kościoła zna sytuacje, gdy prześladowania posunęły się tak daleko, że chrześcijanie, katolicy, we własnej obronie chwytali za broń. To było m.in. powstanie w Wandei podczas rewolucji francuskiej, zakończone masakrą katolików. To było powstanie tzw. Cristeros w Meksyku (1926–1929) jako odpowiedź na antyreligijny i antykościelny terror wprowadzony przez masońsko-lewicowy rząd. A tak na marginesie, bardzo polecam do obejrzenia film "Cristiada" z 2012 roku w reż. D. Wrighta o tamtych wydarzeniach. Film bojkotowany przez dystrybutorów i wielkie sieci kinowe, bo nie wpisuje się w ramy politycznej poprawności.
Pytanie, czy walczyć z ateizmem, używając jego broni i jego metod, czy ewangelicznie nadstawiać drugi policzek? Odpowiem tak: W ubiegłym roku środowiska lewicowe, feministyczne i gejowskie zorganizowały w Krakowie marsz antyklerykalny, którego zakończeniem miało być uroczyste proklamowanie świeckości państwa przed Bazyliką Mariacką na Rynku krakowskim. Cały pochód liczył kilkadziesiąt krzykliwych osób z tęczowymi flagami i transparentami typu: "Ręce precz od mojego brzucha", "Księża – czarna mafia" i "Wrzuć granat na tacę". Marszowi przewodziła pani europoseł z megafonem w ręku, przez który z dużą agresją głosiła "ciemnemu, zabobonnemu i religijnemu" Krakowowi hasła wolności, tolerancji, wyzwolenia z czarnej niewoli itp. A na Rynku, przy Sukiennicach, zebrała się porównywalna liczbowo grupa młodych ludzi z różnych wspólnot kościelnych – z Oazy, KSM-u, wspólnot charyzmatycznych, "uzbrojonych" w gitary, flety, bębenki, skrzypce, pogodę ducha i radość, która z nich promieniowała. I kiedy pochód wchodził na Rynek z ul. Grodzkiej, ci młodzi ludzie zaczęli śpiewać pieśni uwielbienia Boga! Nie obrażając nikogo, nie przeklinając, bez agresji i nie dyskutując z tamtą grupą. Do śpiewu zaczęli się włączać przechodnie, turyści, osoby siedzące w ogródkach kawiarnianych i po chwili spora część Rynku krakowskiego śpiewała na chwałę Boga!
W jednej chwili zniknęły gdzieś antyklerykalne hasła, tęczowe flagi, zniknęła gdzieś pani europoseł z megafonem i swoją ideą zamknięcia Boga w zakrystii… I myślę, że to jest sposób, to jest metoda – stara jak świat, stara jak Ewangelia – zło dobrem zwyciężaj! Agresję zwyciężaj uśmiechem, nienawiść – miłością, przekleństwa – modlitwą, niewiarę – świadectwem swojej wiary okazywanej na zewnątrz…
– Aby nie kończyć naszego spotkania w ponurym nastroju, bo przecież tak naprawdę chrześcijaństwo jest religią nadziei i radości, czego nie chcą dostrzec jego wrogowie, a czasem my sami, przypomnijmy słowa Chrystusa: nie lękajcie się Jam zwyciężył świat.
– Rzeczywiście, za mało chyba w nas, chrześcijanach, optymizmu i wiary w moc Bożą. Znika nam gdzieś z horyzontu świadomość Bożej obietnicy. Przecież Bóg nam obiecał wieczność! My mamy zagwarantowane Niebo! I tak naprawdę to się liczy… Ale na razie jeszcze żyjemy w świecie, który czasami jest antychrystusowy, antyewangeliczny, a przez to antyludzki. Jezus nie obiecał, że nasze życie będzie usłane różami, że aniołowie będą nas nosili na rękach. Przeciwnie, mówił, że jeśli Jego prześladowali, to i nas będę prześladować. Mówił, że droga do Królestwa Bożego jest stroma, a brama wąska. To nam obiecał. Ale obiecał też, że jeśli będziemy szli przez Kościół, przez sakramenty, przez Dekalog i Ewangelię, to nie zbłądzimy i na pewno tam dojdziemy! Dojdziemy do "nowego nieba i nowej ziemi", o których pisze św. Jan w Apokalipsie. Dojdziemy do świata, w którym nie będzie już podziałów na wierzących i niewierzących; na praktykujących i niepraktykujących; na kochających krzyż i plujących na niego. Będzie tylko może podział na zaskoczonych i niezaskoczonych. Kiedy Chrystus objawi się światu jako Pan nieba i ziemi, życia i śmierci, nie będzie już debat, czy jest On jedyną Prawdą, czy może jedną z wielu; czy Kościół jest potrzebny do zbawienia, czy można go omijać szerokim łukiem; czy zarodek jest już człowiekiem, czy jeszcze nie. To wszystko będzie oczywiste. Chrystus będzie wszystkim we wszystkich! Tak mówi mi wiara. I tak rozumiem Bożą obietnicę, że Jego miłość zwycięży świat. I dlatego niczego się nie lękam… Sursum corda! W górę serca! Stoimy po dobrej stronie…
Rozmawiał Wojciech Porowski