Andrzej Kumor: Bardzo mi miło, że mogę rozmawiać z polskim misjonarzem, który pracuje w takim kraju, który dla większości z nas jest egzotyczny, w Brazylii. Chciałem na początku zapytać, jaka była droga Ojca Biskupa do kapłaństwa, a drugie pytanie, jak to się stało, że kilkadziesiąt lat temu Ojciec tam pojechał?
Biskup Jan Kot: Droga do kapłaństwa, jak dzisiaj patrzę z perspektywy lat, to jest właśnie ciągłe szukanie miejsca w życiu. Ja skończyłem technikum budowlane ze specjalizacją drogi i mosty, później chciałem studiować astronomię, ale zrezygnowałem przed egzaminami wstępnymi i poszedłem do pracy w Żorach, w Rybniku, gdzie się wychowałem, na Śląsku. Była taka firma Fadom, oni budowali domy, bloki. Pracowałem tam przez dwa lata i trzy miesiące jako mistrz budowy. Później widziałem, że tam nie mam przyszłości, człowiek się nie czuł w tym. Wtedy zdałem egzaminy na prawo na Uniwersytecie Jagiellońskim i próbowałem studiować prawo, ale w drugim semestrze znalazłem, wędrując po Krakowie, „Misyjne Drogi” oblackie, jeszcze to dawne wydanie, które wychodziło chyba trzy – cztery razy w roku. Wtedy właśnie ten duch misyjny się we mnie obudził. Nie przystępowałem już do sesji letniej pierwszego roku, złożyłem podanie do oblatów w ‘85 roku i po prenowicjacie zostałem przyjęty do nowicjatu, który zrobiłem w Kodniu nad Bugiem. To było pierwsze wyzwanie, ze Śląska pojechać na wschód, nad Bug. Pamiętam do dzisiaj, jak siostra z mężem mnie odwozili, to mówią: Jasiu, tutaj już nawet polskiego radia nie łapią. W tym maluchu nie łapało innej stacji, tylko jakieś ruskie, sowieckie programy.
Mówię, spróbuję wytrzymać, tak że od końca sierpnia ‘85 roku wytrzymuję...
Skończyłem nowicjat, później Obrę, jak to u oblatów. Po święceniach prowincjał ówczesny myślał, żebym kontynuował studia, nie wiem, czy w przyszłości w formacji w Obrze, ale tak się losy potoczyły, i dzięki proboszczowi siedleckiemu – bo mnie posłali do Siedlec na wikarego – zostałem jednak wikarym i nie musiałem studiować. I wtedy właśnie po pół roku napisałem jeszcze jeden błagalny list do prowincjała, żeby mnie wysłał na misję i od razu też mu podsunąłem pomysł, żeby to był Kamerun, a jakby można, to Jokaduma.
– Ojciec myślał, że to będzie właśnie to?
– Tak mi się marzyło. Ale później wrócił jeden ze współbraci, który miał jechać do Brazylii, i chyba się rozmyślił, bo prowincjał szukał zapchajdziury i sobie przypomniał o mnie. Tak że po kilku tygodniach zastanawiania się odpowiedziałem mu, że się zgadzam. On mi podziękował i to był koniec rozmowy. To był ‘93 rok. Wziąłem część wakacji w lipcu 93, wróciłem, pomagałem przy pielgrzymce – szliśmy z pielgrzymką z Siedlec do Częstochowy, 14 dni.
– Chciał się Ojciec zastanowić, przemyśleć?
– O tym nie myślałem, bo na pielgrzymce na końcu grupy szedłem, żeby spowiadać. Mój współbrat, ojciec Ryszard Lis, to był zapalony pielgrzymkowicz. On o te grupy pielgrzymkowe u św. Teresy w Siedlcach dbał, pieścił, to było jego oczko w głowie, a ja byłem tylko jako wsparcie. Wtedy nas było 400 tylko z samej parafii siedleckiej. Z całej diecezji podlaskiej szło ok. 12 tys. ludzi do Częstochowy w sierpniu. Myśmy wchodzili 14 sierpnia na Jasną Górę.
No i wróciłem do Siedlec, wziąłem resztę urlopu, zaczął się nowy rok szkolny, znowu zacząłem katechezę w szkole i pod koniec września dostałem list z Recife, czemu się nie odzywam, bo oni na mnie czekają. I zaczęły się przygotowania do wyjazdu.
Wraz z jednym współbratem wyjechaliśmy 9 lipca 94 roku i stanęliśmy na ziemi brazylijskiej w Rio de Janeiro. (...)
Później do końca roku studiowaliśmy portugalski, bo wyjechaliśmy „na zielono”. To co mieliśmy trochę francuskiego, to próbowaliśmy się tym ratować w Brazylii. To nam co nieco pomogło. Mało osób mówi w Brazylii po francusku, angielski to jeszcze gdzieś tam ktoś się znajdzie. My pojechaliśmy do delegatury w Recife, a to była fundacja prowincji centralnej Stanów Zjednoczonych, to tam po angielsku. To żeśmy tam jakoś przeżyli. Mieliśmy intensywny kurs portugalskiego dla misjonarzy, to było trzy i pół miesiąca. I do dzisiaj na tym ciągnę (śmiech). To był intensywny kurs, w małych grupach, kurs ekumeniczny, tak że na naszym kursie byli klerycy, księża, zakonnice, świeccy, katolicy 80 procent, byli baptyści, prezbiterianie, zielonoświątkowcy, luteranie.
– Żeby nauczyć się języka i rozmawiać z ludźmi.
– Tu chodziło o język i o kulturę. Przez pierwsze dwa miesiące mieliśmy tylko lekcje portugalskiego, później w okolicach stolicy w parafiach nam załatwili rodziny brazylijskie i na tydzień do tych rodzin nas posłali, każdego ucznia, każdego misjonarza pojedynczo. I musi się człowiek rzucić w ten wir, trzeba z ludźmi rozmawiać. Mają dzieci, mają wnuki, jest babcia, jest dziadek, są małżeństwa i się żyje w tym środowisku. To jest bardzo dobre, bo język uczony w szkole jest bardzo ważny, daje podstawy, tylko właśnie współżycie z ludźmi, to udoskonala język. Ten kurs dał mi podstawy języka portugalskiego i tak jak mówię, ja na tym ciągnę do dzisiaj.
– A co Ojca zaskoczyło w Brazylii? W czym ten katolicyzm brazylijski był odmienny od polskiego, jacy tam są katolicy?
– Katolicy tak jak w Polsce. Na Śląsku inaczej przeżywamy katolicyzm, wiem to z doświadczenia, inna jest duchowość w Siedlcach, na Podlasiu, gdzie spędziłem kilka lat i mam wielką sympatię do Podlasia, bo to był Kodeń, praca w Siedlcach, dzisiaj to jest moja baza, bo już nie mam rodziny w Polsce, tak że mam przyjaciół, którzy stali się drugą rodziną, ale to zawsze w Siedlcach. Są różnice, i one są naturalne, normalne, bo my mamy naszą duchowość, nasze przeżywanie wiary uwarunkowane naszą rzeczywistością, w której żyjemy. Teraz się przyglądam tutaj rzeczywistości Polonii. Miałem okazję być na dwóch mszach i właśnie widzę, jak to jest. Jest zawsze trochę inaczej.
W Brazylii to jest mentalność południowoamerykańska. Brazylijczycy są bardzo gościnnym ludem. Ja byłem jedynym Polakiem w prowincji brazylijskiej, która jest prowincją międzynarodową.
– W jakim sensie?
– Z różnych krajów, bo to były misje zakładane na północy w Amazonii przez prowincję francuską, w Recife centralna prowincja Stanów Zjednoczonych zakładała, były próby misji oblatów kanadyjskich w stanie Bahia – to się skończyło szybko, bo nie było powołań, nie było dużo ludzi. Ale jeszcze Kanadyjczycy zostali, dwóch poznałem właśnie.
– A jak wygląda diecezja, czym się ludzie zajmują?
– U mnie w diecezji ludzie się zajmują przede wszystkim rolnictwem i rybołówstwem, bo moja diecezja Ze Doca już należy geograficznie do Amazonii. To jest klimat tropikalny, wilgotny, jest dużo rzek, tak że do niedawna główny transport był rzekami. Na wybrzeżu, bo diecezja ma wybrzeże i ma też lasy, nad Oceanem Atlantyckim. To jest podstawą utrzymania ludzi, rybołówstwo, rolnictwo i handel.
– Czy ludzie są biedni?
– Tak. Większość to są ludzie biedni, ubodzy. Jest też skrajna bieda. To, co się zauważa, i wszystkich, którzy przyjeżdżają z Europy albo z Ameryki Północnej, zaskakuje – duża przepaść między bardzo biednymi i bardzo bogatymi. Tej klasy średniej jest coraz więcej, ale jeszcze nie za dużo. Te poziomy bardzo powoli się wyrównują, ten kontrast. W ostatnich dekadach to nie jest bezpieczny kraj. Rzadko kiedy ktoś by zaryzykował chodzić ulicami po nocy. W Brazylii się idzie do restauracji albo do zamkniętych obiektów, bo jest trochę niebezpiecznie, jest duża przestępczość.
– Zdaniem Ojca Biskupa, ze względu na biedę jest ta przestępczość?
– To znaczy to jest złożone, bo jeżeli z powodu biedy jest przestępczość, to jest takie ryzyko, że powiemy, a jak jest biedny, to jest przestępcą, a to nieprawda, nie każdy biedny jest przestępcą, bo wielu ludzi jest biednych, ale to nie znaczy, że teraz oni pójdą w drogę przestępstwa. Zauważa się wielu młodych rozczarowanych życiem, ale to też nie większość idzie w tym kierunku. Bo chcą na łatwiznę. Mamy dzisiaj dzięki Internetowi dostęp do każdego zakątka świata i czasami ludzie się rozczarowują, bo widzą piękny świat, przynajmniej na komputerze, kolorowy, wspaniały, i czasami by tego chcieli, a to jest bardzo daleko, i czasami niektórzy, jak nie mają solidnych podstaw wychowawczych, rodzinnych, no to idą w tym kierunku, żeby łatwo się wzbogacić, żeby sobie użyć. To jest jedną z tych przyczyn. Ale jasne, że bieda nie jest powodem do tego, żeby zostać przestępcą, ale może pomagać, popychać.
– Ojciec Biskup jest tam już kilkadziesiąt lat, jak to się zmieniało, jak ten pobyt zmieniał Ojca?
– Jestem 24 lata w Brazylii i miałem przywilej jako oblat Maryi Niepokalanej pracować nie w jednym miejscu, ale w wielu zakątkach Brazylii. Tak że pierwsza moja parafia była w stanie Pernambuco, w strefie uprawy trzciny cukrowej, całkowicie rolnicze tereny. Nie tyle rolnicze, bo mało tam ludzie uprawiali. Uprawy trzciny cukrowej, wielkie posiadłości, wielkie latyfundia. Setki tysięcy hektarów trzciny cukrowej, które należą do cukrowni, gdzie wyciskają tę trzcinę na cukier albo alkohol. Nie były to łatwe tereny, bo ludzie tam mieli okresową pracę, trzy miesiące zbiorów, trzy miesiące bez pracy. Bo jedna część tych plantacji była zbierana w pierwszej połowie roku, druga w drugiej, tak się pracowało.
– Niełatwe tereny przez to, że ludzie byli biedni?
– Tak. Właśnie taki przestarzały system latyfundium. Siła robocza, oni byli od tego uzależnieni, od tych cukrowni, od przeróbki trzciny cukrowej. Nie było tam żadnego przemysłu, to nawet nie było miasto, nawet nie była gmina. Tam była parafia oblacka i myśmy tam wśród nich żyli i z nimi pracowali, próbowali ewangelizować.
– Próbowali, bo co? Trudna jest praca duszpasterska w takim środowisku?
– Jest trudna, bo jak się próbuje ewangelizować w takim środowisku, gdzie jest wyzysk, brak szacunku dla drugiego człowieka, to jakiekolwiek głoszenie Ewangelii według ducha Chrystusowego, to zawsze jest się narażonym na krytykę i na... nie mówię może prześladowania w tych czasach, ale w dawnych czasach to też. Opowiadali, że jednym z moich poprzedników był belgijski misjonarz, dużo dla tych ludzi zrobił, zostawił wiele wspomnień, do dzisiaj go pamiętają, to go pobili w zakrystii, bo się wyrażał w obronie tych rolników.
– Właściciele?
– Tak. Nasłali i pobili w zakrystii. Ja nie miałem tego typu sytuacji, ale zawsze było ryzyko. Ludzie się bali. Zawsze moich kleryków, którzy przyjeżdżali na staże, prosiłem, uwaga, uważajcie, jak głosicie, bo to jest bardzo fajnie wejść tam – bo klerycy tam wchodzili, odprawiali liturgię Słowa – bardzo fajnie jest głosić, ale trzeba mieć też trochę wyczucia, jakie będą konsekwencje tego. Jedno to jest nasze życie, my się poświęcamy tej sprawie. Ja, jako kapłan, misjonarz, powinienem być na wszystko przygotowany, ale teraz trzeba uważać, jak się głosi. Nie wolno podsycać nienawiści do drugiego człowieka, bo to nieewangeliczne.
Wy tutaj dolejecie oliwy do ognia, to się rozpali, wy sobie wrócicie do swojego domu w Recife albo jak będziecie prześladowani, to was przeniosą gdzieś indziej, a gdzie ci ludzie pójdę? A ci ludzie później prześladowani, upodleni, gdzie pójdą? Do slamsów w wielkich miastach. To trzeba umieć wypośrodkować. Nie wiem, czy to jest dobre, bo jak widziałem, jak tam żyją na wsi, jak widziałem, jak żyją w miastach, to zawsze miałem pewną rezerwę.
Bo to jest fajnie wyjść na bohatera, ale za moje bohaterstwo drugi będzie płacił, to zawsze się zastanawiałem, czy to jest prawdziwe bohaterstwo.
– Bohatera w sensie bronienia tych ludzi?
– Tak. To znaczy będziemy bronić, tylko że czasami chcemy to zrobić z dnia na dzień. Reforma rolna w Brazylii jest zatwierdzona, tak że ziemie, które są nieuprawiane lub mają małe dochody z uprawy, podlegają reformie rolnej, tylko rząd tym za bardzo się nie interesuje, bo musi dać odszkodowanie właścicielowi. To są duże pieniądze. Czyli ludzie czasami się organizują i tym samym zmuszają rząd do reformy, żeby on tę ziemię nieproduktywną wykupił, i wtedy przekazuje, każdy dostaje kawałek ziemi i się tam buduje.
Miałem tę okazję, niemalże od pierwszego dnia, w czasie takiej właśnie tzw. okupacji być tam przy nich. To myśmy organizowali datki, potrzebne było mleko w proszku, bo to najlepiej przechować, i mydło w kostce, bo to do prania i do kąpieli, trzeba było tak praktycznie. Pierwszą mszę odprawiałem na ubitej ziemi, bo faceci zrobili z ziemi niby-ołtarz i się rozłożyło trochę obrusy. I to był ołtarz na pierwszą mszę. I klerycy, którzy u mnie byli, zorganizowali kampanię w sąsiednim mieście, dostaliśmy trochę ubrań i zabawki. I 12 października jest Dzień Dziecka; tam nic nie było, no to oni rozpalili duże ognisko, żeby oświetliło cały plac, i te zabawki były rozdawane. I ten dawny właściciel nasłał swoich ludzi. Oni do nas nie strzelali, tylko strzelali w powietrze, żeby nas nastraszyć. To od razu kobiety z dziećmi wystraszone, dzieci zaczęły płakać, no to zgromadziliśmy ich wokół ogniska, a mężczyźni wzięli maczety i poszli za tamtymi.
W takiej sytuacji nigdy nikt ode mnie nie usłyszał przyłóżcie im, oddajcie im takim samym. Nie, mówię, musimy przebaczyć, musimy się dogadać. Po jakimś półtora roku, odwiedzając te rodziny, już osiedlone, jedna z pań, która mnie przyjęła u siebie w domu, opowiada mi historię, jak ten właściciel dostał pieniądze za tę ziemię, z którą się w sumie borykał, nie miał żadnego wielkiego zysku, dostał pieniądze, uspokoił się i odwiedzał tych swoich dawnych pracowników.
– Ten, który ich straszył?
– Tak. I ona mówi, wiesz co, miałam zaszczyt przyjąć go u mnie. Wiele lat on mnie upokarzał, nie płacił mi za moją pracę, a ja mu nawet sok dałam, już z moich upraw. I do dzisiaj to pamiętam.
– To jest taka odbudowa godności ludzkiej.
– Tak. Gdyby tam doszło do konfrontacji, a to tylu zabili, tamtych zabili... Powoli.
– To by zostało na następne dziesięciolecia.
– Nie wiem, co by się stało. Faktem jest, że ewangelicznie, to nie byłaby dobra postawa, według mnie. Ja miałem takie doświadczenia. Nie mówię, że to jest reguła na całe życie i dla wszystkich i do wszystkich sytuacji. Ja miałem taką postawę.
– Czyli Kościół katolicki w Brazylii jest raczej po stronie tych biednych?
– Jest zaangażowany, tak. Dawniej, jak byłem w Polsce, to się słyszało wiele o teologii wyzwolenia i ona była tak interpretowana w Polsce przez polskich teologów, pastoralistów. Jak tam przyjechałem, to przyjechałem jeszcze w latach i w rejonach, gdzie ona była bardzo silna. Dzisiaj też jeszcze są niektóre takie ostatnie krzyki teologii wyzwolenia.
Powiedzmy tak, ja ze wszystkim się nie zgadzam, ale to, co ja widziałem, biedę, jaką widziałem, cierpienie ludzi, jakie widziałem, to ja dzisiaj potrafię zrozumieć, dlaczego ona się narodziła i była w pewnym okresie silna. Gdybyśmy się tak rzeczywiście przyjrzeli na co dzień, co ona przyniosła, to niewiele. Ja mam takie wrażenie. Więcej zamieszania niż skutku pozytywnego, bo nic się nie zmieniło. Jeżeli się zmieniło, to nie dzięki temu. Bo ona z czasem, mam wrażenie, przerodziła się z teologii w ideologię. I to jest stroną słabą stroną niektórych ruchów, niektórych grup w Kościele. Jest więcej ideologii niż duchowości i jest więcej używania Kościoła do spraw ideologicznych niż duszpasterskich i ewangelizacji. Ja to mówię, że to zbankrutowane niektóre ruchy, one jeszcze funkcjonują, bo dostają pieniądze z Kościoła albo pomoc z Zachodu i z tych różnych dawnych instytucji właśnie w tych krajach Europy bogatych czy w Stanach Zjednoczonych. Gdyby przestały wspierać, nie będzie to długo trwało, na pewno obumrze.
– To jest z zewnątrz interwencja zagraniczna?
– Nie mówię interwencja, po prostu te ruchy mają wspaniałe ideologiczne podstawy, bronienie biednych, to, tamto. Przyjedźcie nie na dzień – dwa, żeby zobaczyć, bo to jest łatwo. Przyjedźcie, żeby ktoś tam posiedział i od wewnątrz to obejrzał, co to rzeczywiście zmieniło. I są sprawy konkretne, które potrzebują wsparcia.
– Jakie są główne problemy w Ojca pracy duszpasterskiej?
– Ja nie mam problemów (śmiech).
– Chodzi mi o to, z jakimi problemami ludzie przychodzą?
– Normalne, jak u wszystkich ludzi, tylko w warunkach tamtejszych. Myśmy się zatrzymali, mówiliśmy o tym moim wędrowaniu po Brazylii. Później byłem w centralnej Brazylii, tam są półpustynie, deszcz padał trzy miesiące w roku, później susza. Tam spędziłem siedem wspaniałych lat, tam odżyłem misyjnie, właśnie na takich półpustyniach. Ludzie niesamowici, religijni, zaangażowani, to właśnie mnie odbudowało. Później próbowali ze mnie zrobić formatora, ale Bóg się nade mną zlitował i mnie wysłał na biskupa do Maranhao, właśnie do diecezji Ze Doca. Tak jak mówię, nasze problemy to są takie jak problemy w jakichkolwiek parafiach, w Polsce, mam wrażenie, że tutaj też.
Problemy ludzi są podobne, różnią się tylko adresy, imiona. To jest takie samo ludzkie cierpienie, ludzkie radości, ludzkie marzenia, i trzeba przy tym być. W tej sytuacji przed uczeniem wiary trzeba dać przykład wiary. To, co ostatnimi laty mnie nie tyle niepokoi, co rozważam, co tak mnie korci, jak by to można było powiedzieć – słyszałem jednego biskupa z Amazonii, który prosi o to, żebyśmy, ma tę ideę wspaniałą święcenia żonatych mężczyzn, bo Amazonia ma głód Eucharystii.
– Nie ma kapłanów?
– Tak. Drugi jego kolega, jak się z tym dzieliłem, drugi biskup, mówi, no, a teraz idź i zapytaj go, co on zrobił, żeby mieć powołania, bo my nie możemy czekać z założonymi rękami, że wszyscy do nas przyjdą, trzeba wyjść do ludzi. Co papież Franciszek mówi? Chcecie mieć powołania, to wyjdźcie z zakrystii. To nie tak, że będziemy sobie siedzieli i będą do nas walili drzwiami i oknami klerycy. Dawniej to tak było. Zmieniają się czasy, my też musimy wyjść do ludzi. I ten drugi biskup mówi, no to Janek zobacz, zapytaj go, co on zrobił, żeby mieć powołania.
Nie wiem, co on chciał powiedzieć, mogę się tylko domyślać, ale to dla mnie było właśnie taką mobilizacją, żeby zainwestować w diecezję, w pracę duszpasterską z młodzieżą, z powołaniami. I miałem też przykłady z Polski. Ja jestem z takich czasów, kiedy ojciec Paliński i inni ojcowie pracowali latami, jeździli jak zwariowani po Polsce i łapali, co przyszło, później zawsze coś z tego zostanie (śmiech).
I to właśnie ten duch powołaniowy, tego nam potrzeba.
– Nie chodzi o to, żeby ta służba Bogu była lżejsza, tylko o to, żeby ukazać piękno tej służby.
– Tak. I to nie, bo są problemy, to nie robimy tego i idziemy na jakąś łatwiznę. Nie mam nic przeciwko, jak są sprawdzeni, żeby ich święcić, bo małżeństwo nie jest przeszkodą do święceń kapłańskich, tylko że w naszej sytuacji Kościoła rytu łacińskiego nie jest to tradycją i mamy już przeszło tysiącletnie tradycje całkowitego oddania się służbie. I to jest właśnie czasami upraszczanie. Ja nie zrobiłem, no to teraz muszę tę dziurę kimś wypełnić. I w tym momencie się nie zgadza.
Miałem okazję spotkać jednego kapłana w tym roku w Belem, tak okazyjnie się spotkaliśmy, odwiedziłem nowicjat oblacki i mistrz mnie zaprosił na mszę. Oni mieli spotkanie nowicjuszy ze stanu Para i mówią, odprawiłbyś nam mszę. Przyjechałem dzień wcześniej i przesiedzieliśmy do pierwszej w nocy, rozmawiając. Ten chłop chodzi w habicie, bo to jest nowe zgromadzenie, nowy instytut utworzony, jeszcze używa piuski, taki tradycjonalista. I on mówi, wiesz co, biskup w diecezji posłał nas do takiej parafii, gdzie 70 procent to neopentakostalne kościoły, na każdym rogu jest jakiś kościół, jakiś wymysł ludzki. Katolików się oblicza na jakieś 30 procent. Zastraszeni, wyśmiewani, jakby krzyżyk nosił czy medalik, to na pewno byłby naznaczony i wyśmiewany, już nie mówię o jakiejś religijnej. A ja tak chodzę – mówi – w habicie, od szyi do stóp, do kostek, bo taki mamy zwyczaj, jeszcze piuskę noszę. Ja w tym habicie idę do kościoła, idę do kaplicy, idę do sklepu, do lekarza, wsiadam do łódki, bo muszę płynąć kilometry, żeby odprawiać.
– W dzisiejszym świecie to jest świadectwo wiary.
– On mówi, dzisiaj, po roku, to jest już inaczej. Ja mu opowiadałem o tym biskupie, o tym głodzie Eucharystii. I on mi mówi tak: Nie ubliżając Eucharystii, bez wątpienia, tak jak święty Jan Paweł II mówił, Kościół żyje z Eucharystii, Kościół żyje Eucharystią, bez wątpienia, to jest prawda. Tylko że – mówi – dzisiaj Amazonia ma głód Ewangelii. Jak my nie będziemy ewangelizować, katechizować poważnie i odpowiedzialnie, to za chwilę nie będziemy mieć nikogo na Eucharystii, na mszy, bo ci ludzie nie będą wiedzieli, co to jest Eucharystia.
Ja mam wrażenie, że to się odnosi do wszystkich i do całego Kościoła.
– To się prawdopodobnie odnosi również do Europy.
– Właśnie. Jaka jest nasza katecheza? Ona ewangelizuje czy po prostu mamy historyjki o Panu Jezusie, mamy takie ładne historie, o cudach mówimy... Później to rozważanie doprowadziło mnie do takiego zastanowienia się, sam Jezus dał nam tego przykład. On powołał Piotra i Andrzeja, Jana i Jakuba i nie mówił, no to idziemy na mszę, nie. Przez pierwsze trzy lata On z nimi chodził, uczył, katechizował, wyjaśniał, pokazywał, kim jest, a niemalże w ostatniej godzinie to odprawimy Eucharystię. Ja się nad tym zastanawiam, że myśmy wypełnili nasze kalendarze, nasze agendy, tyle mamy mszy i czujemy się dobrze, potrzebni, wykorzystani, tyle mamy spraw. Za chwilę już się widzi, do spowiedzi nie przychodzą, bo nie wiedzą, co to jest spowiedź. Czasami nie są dobrze katechizowani ludzie. Ostatnie namaszczenie, to jest przeżycie, to jest namaszczenie chorych, co to za ostatnie namaszczenie. Jeżeli Sobór Watykański II mówił, że to nie jest ostatnie, to jest namaszczenie dla chorych, wiele razy może się przyjmować. Ludzie się czasami boją, bo mają takie właśnie...
– Że to już koniec.
– Tak, że to jest na pożegnanie z tej ziemi. To jest właśnie brak katechezy. Na mszę, ona stała się jakimś wydarzeniem socjalnym, grupowym.
– Spotkanie z ludźmi.
– Pan Bóg jest tam dodatkiem do tego spotkania. Ja żadnych opinii dogmatycznych nie wydaję, tylko rozważam to ostatnimi laty. Dzisiaj, jako biskup, z moimi księżmi rozmawiamy od czasu do czasu, żeby zauważyć, że jeżeli my nie będziemy ewangelizować, katechizować, to nie ma się co dziwić, że nam za chwilę kościoły całkowicie będą stały pustkami.
– Ojcze Biskupie, miejmy nadzieję, że z pomocą Bożą tak nie będzie, że jednak Duch Święty działa w Kościele. Chciałem na koniec zapytać, po raz pierwszy jest Ojciec w Kanadzie, jakie wrażenia z naszych polonijnych domów i z tego kraju?
– Gdyby mnie Pan zapytał za tydzień, może mógłbym coś więcej powiedzieć. Przyleciałem chyba w poniedziałek, tak że niewiele mam wrażeń.
– Dlaczego akurat tutaj Ojciec przyjechał?
– Bo zostałem zaproszony. Po raz pierwszy jestem w Kanadzie. Nie mam warunków na jeżdżenie po świecie, a jeżeli jadę, bo jest jakaś potrzeba albo ktoś mnie zaprosi, tak jak dostałem zaproszenie z Kanady, to mi zafundowali bilet i mam u moich współbraci oblatów nocleg, wyżywienie, transport. Obecny prowincjał to mój kolega kursowy, mam tu ich czterech w Brazylii, tak że jest to okazja. Na turystykę, tak jak mówię, nie ma ani czasu, ani warunków. Jedyny bilet, który płacę z moich pieniędzy, to jest do Polski jak jadę albo do Szkocji do mojej rodziny, bo tam pojechali. A reszta to są jakieś wyjazdy oficjalne i takie jak to, gdy zdarzyło się to zaproszenie przez ojca Janusza Błażejaka, które dostałem. Jako że ja jestem z tego pokolenia w Polsce, gdzie nie było okazji się uczyć angielskiego, mój francuski jest całkowicie już dzisiaj do niczego, to jest tylko na bazie frere jacques, bonjour, merci boque, au revoir, tak że mówię, ja się nie nadaję, po co ja tam pojadę. On mówi, nie, tu jest po polsku, to dla Polonii. No to jak jest dla Polonii i po polsku – mówię – to się poświęcę, będzie okazja poznania. Tak że to jest pierwszy mój pobyt. Jestem bardziej niż pod wrażeniem, byłem w dwóch parafiach, u św. Kazimierza i chyba w Brampton.
– Tam jest nowy kościół.
– Tak, taki duży, nowy kościół. Tam miałem okazję odprawiać mszę, spotkać moich współbraci, z nimi trochę porozmawiać. Właśnie wczoraj z ojcem Wojciechem trochę na tarasie posiedzieliśmy, porozmawialiśmy. Dzieliłem się tym, że jestem pod wrażeniem, pozytywnym. To były nieduże spotkania, ale w Brampton było trochę ludzi na mszy i zainteresowani. W czasie tej homilii, kazanie, takie pogawędki, dzielenia się tą Ewangelią i życiem ludzkim, to widać było zaangażowanie. Jestem pod wrażeniem pozytywnym. Tutaj się też pokazuje, jak to właśnie wiara jednoczy ludzi, Kościół jest właśnie tym wsparciem wiary i w tym wypadku polskości, od korzeni nie ma co się odcinać. Jakakolwiek roślina bez korzeni szybciej umrze. Bo ja to przeżywam, ja jestem w Brazylii Polakiem.
– Pan Bóg nas stworzył Polakami.
– Czasami to jest ciężko. Zawsze gdy dostaję po tylnej części ciała, to jest z powodu na przykład piłki nożnej (śmiech). Z Brazylii się ze mnie nabijają, bo Polska nie weszła do mundialu, a jak szybko wyjdzie, to jeszcze bardziej się ze mnie nabijają. Jak jestem w Polsce, to mnie traktują jak Polaka i rodzinę, ale po tylu latach w Brazylii mi się dostaje za Brazylię – ale wy tam gracie, znowu żeście nie doszli, znowu żeście odeszli. Brazylia przegrała Copa America, to mi kuzyni dzwonią, tacy zapaleni kibice. To ja mówię tak, w Polsce za Brazylię dostaję, w Brazylii za Polskę, no i takie to jest nasze życie emigrantów. Ale taka jest rzeczywistość i nie ma się co tym stresować i chorobliwie przejmować.
– Ojcze Biskupie, dziękuję bardzo i życzę siły Bożej i Ducha Świętego w tej pracy niesamowitej i wypełnienia tego powołania, które Ojciec Biskup ma. Niech Pan Bóg prowadzi.
– Ja dziękuję. Czuję się zaszczycony tą pogawędką, wywiadem. Mam nadzieję, że to może coś...
– Po to to robimy.
– Niech wam Bóg błogosławi w tej pracy i pozdrowienia i błogosławieństwa Bożego dla całej Polonii, dla całego ludu Bożego w Kanadzie, i szczególnie dla tych co po polsku jeszcze mówią, modlą się i trochę czują.
Niech was Bóg błogosławi, szczęść Boże.