Nasza „solidarnościowa” emigracja z lat 80. powoli przechodzi na emeryturę, niedawno aktywną pracę zawodową zakończył w zakładach Bombardiera Andrzej Wierus i stąd poniższa rozmowa…
Andrzej Kumor: Panie Andrzeju, można gratulować emerytury?
Andrzej Wierus: Myślę, że tak, bo wyszedłem o własnych siłach z tego zakładu (śmiech) i mam marzenia na kolejnych kilkanaście lub kilkadziesiąt lat do spełnienia.
– Szybko minęło, te czterdzieści lat, które Pan tu pracował?
– Bardzo szybko, choć w Bombardierze pracowałem tylko 13 lat. Zacząłem swoją karierę w tym sektorze gospodarki, czyli budowaniu samolotów, w 86 roku, ale z McDonnell Douglas, który później został kupiony przez Boeinga, więc u nich byłem 13 lat i 13 lat w Bombardierze.
– Proszę powiedzieć jak się Pan znalazł w Kanadzie i dlaczego?
– Znalazłem się w Kanadzie, bo opuściłem kraj w 81 roku, 5 października, i poprzez Austrię, bo taka była możliwość, przez Waldhausen, przyjechałem do Kanady na zaproszenie swojego wujka, Jurka Burskiego i cioci Krysi. Dotarłem do Kanady 5 maja 1982 roku.
– Ile miał Pan lat wtedy?
– Miałem 28 lat i byłem w piku swoich możliwości, ale jakoś nie zwrócono na mnie uwagi w Kanadzie i niestety, moje pierwsze prace nie były związane z moim zawodem.
– To proszę zacząć od tego, dlaczego Pan wyjechał i jaki ma Pan zawód.
– Jestem inżynierem górnictwa, kończyłem Akademię Górniczo-Hutniczą. Wielu moich kolegów też zawitało tu, do Kanady, między innymi Władek Lizoń i jeszcze kilku innych, wszyscy jakoś znaleźli swoje miejsce, są bardzo „successful” w swoich biznesach. Ja natomiast szukałem pracy w górnictwie, bo tylko to umiałem i przede wszystkim kochałem tę pracę, kochałem ludzi, którzy pracują w górnictwie.
– Myślał Pan o górnictwie węglowym?
– Myślałem o górnictwie węglowym w Kanadzie. Miałem już nawet pracę zapewnioną w Falconbridge – to zupełnie niewęglowe górnictwo – ale w 82, jak tutaj dojechaliśmy, to ci ludzie, którzy mogli mi coś pomóc, sami byli bez pracy. I górnictwo praktycznie w Kanadzie nie stanęło na nogi od tamtego okresu. Więc pracowałem w różnych zawodach, jako elektryk, jako hydraulik, jako ustawiacz maszyn, aż dostałem się do McDonnell Douglas w 86 roku.
– Dlatego że Pan chciał, że była taka okazja?
– Tak. Wykształcenie i znajomość techniczna im bardzo odpowiadały, natomiast mój język angielski nie był, powiedzmy, „up to par” i również „transferable skills”, takie jak „human skills”, współpraca z ludźmi itd., też im nie odpowiadały, więc nie dostałem pracy jako „supervisor”, dostałem pracę po prostu „na podłodze produkcyjnej”, na produkcji. I stamtąd krok po kroku starałem się i dostałem do biura inżynieryjnego McDonnell Douglas, później zakład został przejęty przez Boeinga i dla Boeinga pracowałem kolejne dwa lata, do roku 2000.
Od 2000 do 2006 robiłem różne rzeczy, żeby przetrwać. Jeździłem nawet truckami, bo to legendarne, marzenia młodzieńcze były u mnie też, i dopiero w 2006 Bombardier się odezwał i zaprosił mnie na „interview”. I tak się zaczęła przygoda z Bombardierem. Byłem bardzo zadowolony, że mogłem pracować w zakładzie, który wypuszcza konkretny, już gotowy produkt.
– Tu się składa samoloty?
– Tu się składa i one stąd odlatują.
– Jakie modele samolotów Pan budował?
– Od początku tutaj byłem związany z Globalem, to jest duży, prywatny jet, samoloty odrzutowe, które mieszczą od 8 do 16 osób w zależności od konfiguracji i są perłą Bombardiera. Obecnie najnowszy, 7000, ma cztery strefy, tzw. living areas, ma bedroom, ma dining room, ma salon i gabinet operacyjny.
– To są takie samoloty, których my nie znamy, to są samoloty dla ludzi szczególnych?
– Tak, dokładnie. Dla tych ludzi, których stać na 80 mln plus zabawkę tego typu.
– Co pan robił teraz, przed emeryturą, na jakim stanowisku Pan pracował?
– Pracowałem „na podłodze” jako „assembler”, operator robota. W tej chwili wszystkie linie są skomputeryzowane i wymagają pewnych „skills”, które miałem, „transferable skills”, kiedyś również kończyłem George Brown College, „computer repair and installation”.
– Czyli Pan, praktycznie rzecz biorąc, jest człowiekiem wielu profesji i z tego, co wiem, również wielu zainteresowań, bo także Pan występuje w zespołach artystycznych, to znaczy teraz w kolejnym już zespole?
– Tak. Jeśli chodzi o życie polonijne, to właściwie tylko i wyłącznie działalność w zespołach śpiewaczych, takich jak „Harfa”, „Agnus Dei”, „Art-bis”, a ostatnio nawet założony przeze mnie i Teresę Klimuszko zespół „Polskie Klimaty”.
– Jak Pan ocenia nasze życie polonijne tutaj, bo jedni narzekają, inni chwalą, jedni mówią, że tutaj jest to życie polskie intelektualne rozwinięte w porównaniu z innymi skupiskami polonijnymi, jak Pan ocenia to nasze środowisko z perspektywy właśnie tych kilkudziesięciu lat mieszkania w Kanadzie?
– Panie Andrzeju, myślę, że mamy ogromny potencjał, choćby z tego powodu, że 180 czy 200 tys. Polaków mieszka w rejonie GTA. I prawdę mówiąc, nie samą pracą człowiek żyje i sutym kontem w banku. Co przynosi radość w życiu, to właśnie dawanie. I jeśli mógłbym dać taką radę Polakom tutaj – proszę być zaangażowanym, proszę wybrać sobie jakąkolwiek dziedzinę, w każdej dziedzinie można pomóc, można coś zrobić, i będzie nam się o wiele lepiej żyło.
– A stosunek do Polski, to znaczy do tego kraju, który przecież wszyscy gdzieś tam mamy w sercu, nawet ci, którzy na tę Polskę niesamowicie narzekają, to jednak robią to w większości przypadków z miłości? Jak to jest z tą Polską u Pana?
– U mnie? Ja kocham Polskę, kocham ten naród. Zostałem wychowany w duchu patriotycznym i jeśli istnieje możliwość podparcia stanowiska obecnego rządu, to zawsze popieram. Może nie całkowicie, bezmyślnie, ale niestety, nie ma innej siły, która mogłaby pomóc nam przetrwać.
– Mówi Pan o powrocie do polityki historycznej polskiej, do tego, że wreszcie Polacy poczuli się dumni, do tego, że ten rząd jak gdyby zaczął stawiać na pierwszym miejscu patriotyzm, tak?
– To prawda, a sprawiła to Beata Szydło, nasza pani premier, która w końcu poderwała nas wszystkich z kolan, powiedziała, co myśli o zachodniej liberalnej społeczności.
– W jej przemówieniu w Brukseli, które było transmitowane?
– Tak, o jej słynnej wypowiedzi, że będziecie opłakiwać własne dzieci, jeśli nie będziecie nas słuchać. No i proszę bardzo, nie ma przydziału na imigrantów, na każdy kraj.
– Pan myśli teraz o planach na emeryturę, czy one są związane z Polską, nie zastanawia się Pan nad przeprowadzaniem do Polski, jak wielu ludzi z naszego tutaj środowiska i z naszego pokolenia?
– Pewnie tak, gdybym nie miał tutaj rodziny – mam dwie córki, które już wyszły z domu, są ustabilizowane i pracują zawodowo; jedna jest w Montrealu, pracuje w Canadian Space Agency jako inżynier, a druga pracuje dla Region of Peel w Human Resources. Kontaktu z Polską nie chciałbym zerwać, dlatego między innymi mam jakąś tam dziuplę w okolicach Częstochowy i będę jeździł – mam nadzieję – na trzy miesiące w roku. A resztę będę z przyjemnością spędzał w Kanadzie, z rodziną, z wnukami, ponieważ ktoś musi im dać przykład.
– No właśnie, nieoceniona rola babci i dziadka zawsze w wychowaniu tego najmłodszego pokolenia. Bardzo wielu młodych uczestników konkursów w szkołach polonijnych mówi, że to babcia przepytuje, babcia dopinguje do tego, żeby się uczyć, więc to jest coś niesamowitego. Ale oprócz tych planów Pan teraz poczuł wolność, więc co z tą wolnością Pan będzie robił?
– Tak, poczułem wiatr pod skrzydłami. Najbliższe dwa miesiące spędzę na cottage’u, kolejne dwa miesiące to „cruise” po Pacyfiku. Jestem troszkę przerażony, bo to jednak 60 dni, ale miejmy nadzieję, że wszystko będzie dobrze. Kiedyś chciałem być marynarzem, więc mam okazję sprawdzić siebie (śmiech).
– „Cruise”, to znaczy jak Pan się będzie sprawdzał?
– Będę się sprawdzał, czy wytrzymam na statku te dwa miesiące.
– Gratuluję tej emerytury, ale gratuluję też utrzymania polskości, tej działalności na niwie polonijnej, bo Pan od czasu do czasu jest widoczny i nas wszystkich rozbawia. Z mojej perspektywy, myślę, że gdyby takich ludzi jak Pan było więcej i tu, i w Polsce, to Polska byłaby mocarstwem.
– Wezmę te słowa ze sobą, dziękuję bardzo.