farolwebad1

Porady

Porady

piątek, 26 październik 2012 19:21

Twoje pieniądze: Bariery rozwoju

Napisane przez

jacekZdaniem ekonomistów, jednym z ważniejszych czynników ograniczających zatrudnienie i wzrost płac, a w ogóle – rozwój gospodarki, są cła. Czasem przypominamy sobie, iż żyjemy w kraju o wysokich barierach celnych – gdy na przykład stwierdzimy z zaskoczeniem, iż jakiś produkt kupiony w sklepie o 50 km na południe, za amerykańską granicą, kosztuje dwie trzecie tego, co w pobliskim kanadyjskim punkcie sprzedaży detalicznej. Na co dzień jednak mało nas obchodzi wysokość ceł nakładanych na import zagranicznych artykułów konsumpcyjnych i półproduktów. A jest ona istotnym elementem kształtującym poziom cen, jakie co dzień przychodzi nam płacić.


Niedawny komunikat ministra finansów Kanady Jima Flaherty'ego szczycił się redukcją kilku barier celnych, co – jak stwierdzono w piśmie – ma obniżyć koszty produkcji między innymi dla producentów karetek pogotowia. W sumie, kosztem nieco ponad 1,7 miliona dolarów rocznie, obniżono cła o 4 do 14 procent nakładane na pięć asortymentów. Od 2009 roku rząd premiera Harpera obniżył w sumie cła nakładane na importerów niemal 1800 pozycji asortymentowych. Bić brawo?


Powoli, spokojnie. Obniżenie ceł na olej palmowy ograniczy wpływy Ottawy o 888 tysięcy dolarów. Tymczasem, nadal pozostaje w mocy – na przykład – cło na import koszul męskich i chłopięcych o wartości 42 miliony dolarów rocznie. Albo na określone rodzaje obuwia skórzanego i gumowego. Wartość – 156 milionów dolarów. Oraz cło na sweterki – 179 milionów dolarów rocznie. A na import dla przemysłu motoryzacyjnego? Skromne 542 miliony dolarów każdego roku.


W sumie cła nakładane na importerów tysięcy artykułów dają Ottawie co roku ponad 4 miliardy dolarów dochodu. Efekt? Jasny do przewidzenia. Jeśli sweterek zostanie wyprodukowany w Kanadzie – jego cena może wahać się w sklepie w granicach 20 dolarów. Taki sam sweterek wyprodukowany – dajmy na to – w Indonezji i sprowadzony do kanadyjskiego sklepu musi kosztować dwa razy drożej, bo jego cenę podnosi nie tylko koszt transportu i honorarium pośredników, ale i cło.


Przeciętna wartość cła na produkty importowane do Kanady to aż 17 proc. Innymi słowy – o tyle są droższe artykuły pochodzenia zagranicznego w porównaniu do produkcji krajowej.


Jak tu się dziwić, że Kanadyjczycy uwielbiają przekraczać granicę z USA w ramach wycieczek zakupowych. Mniejsza o atrakcje Nowego Jorku, Waszyngtonu czy Las Vegas. Dobrze zorganizowana wyprawa na zakupy może przynieść oszczędności rzędu kilkuset dolarów. Nawet po uwzględnieniu kosztów przejazdu. Wszak benzyna w USA także jest tańsza.
I w tym miejscu należy zastanowić się, na czym nam bardziej zależy: na niższych cenach artykułów w sąsiednim sklepie, czy też na tym, by administracja w Ottawie dysponowała odpowiednim zasobem gotówki, by spieszyć z pomocą chorym, wyrzuconym z pracy, emerytom. By stać nas wszystkich razem było na zapewnienie mieszkańcom kraju owej "siatki bezpieczeństwa", która chroni nas w razie czego przed finansową katastrofą.
To prawda, że każdego roku Ottawa zgarnia ponad 102 miliony dolarów od importerów opon samochodowych. Ale pieniędzy tych nie przejada premier Harper i jego ministrowie. Wracają one do konsumenta chociażby w postaci napraw szos i autostrad, po których jeżdżą owe opony. Bo jedynej w kraju płatnej autostrady 407 nikt nie lubi i w miarę możliwości nikt nie używa.

piątek, 26 październik 2012 15:58

Brak racjonalnego myślenia

Napisane przez

Po co ludzie się pobierają? Bo się kochają i przyrzekają sobie wzajemną pomoc, szczególnie w okresach trudnych dla obojga lub dla jednego z nich. Tak jest na ogół, ale nie zawsze.


Oboje pochodzili z Wielkopolski, z jednego miasta. Ale nie znali się tam. Poznali się dopiero w Kanadzie. Ona przyjechała tutaj w wieku kilkunastu lat wraz z rodzicami, w ostatnim momencie ułatwionej ścieżki imigracyjnej dla Polaków.
Wraz ze zmianami ustrojowymi w Polsce kryteria w stosunku do Polaków są takie same jak w stosunku do innych, pochodzących z innych krajów świata. Kryteria te są ewidentnie dyskryminujące Polaków. Bo nie są oni bogaczami, aby "kupić" sobie prawo stałego pobytu w Kanadzie, inwestując tutaj kilkaset tysięcy dolarów. W większości nie mówią po angielsku, bo uczono ich przymusowo rosyjskiego i dodatkowo raczej niemieckiego niż angielskiego, który był traktowany jako język wrogów ideowych, w okresie realnego socjalizmu w Polsce.
Bogdan ukończył w Polsce informatykę i uzyskał stosunkowo dobrą pracę państwową. Dostał jednak zaproszenie od brata swojego dziadka, osiadłego w Kanadzie od wielu lat, do odwiedzenia go. Spakował się więc i przyleciał do Toronto. Stąd został zabrany do London, gdzie mieszkał jego stryjeczny dziadek. Bogdan zamieszkał u niego i dość szybko dostał pracę w firmie remontowo-budowlanej.
Po roku harówki zaczął nawiązywać kontakty poprzez Internet. Była to dla niego forma rekreacji i zalążkowego wykorzystywania wiedzy, którą posiadał, a której nie mógł użyć w nowo wykonywanej w Kanadzie pracy. Po jakimś czasie zaczął często "plotkować" z młodą Polką zamieszkałą na stałe w Kitchener. Okazało się, że mają dużo wspólnych tematów, bo ona bardzo tęskniła za miastem, z którego on pochodził i skąd dość niedawno przyleciał. Po miesiącu spotkali się. Potem było jeszcze kilka spotkań. Zakochali się w sobie. Bogdan dowiedział się, że Kasia ma jednorocznego synka ze związku z Kanadyjczykiem, związek ten rozpadł się przed pół rokiem. Bogdan zauroczony dość ładną kobietą, młodszą od niego o kilka lat, oświadczył się jej i oświadczyny te zostały przyjęte. Został przedstawiony rodzicom Kasi, która była ich jedynaczką i oczkiem w głowie. Ubolewali nad tak fatalnym startem życiowym ich "perełki". Po pewnych wahaniach zaakceptowali oni Bogdana jako męża ich córki.
Odbył się ślub i państwo młodzi zamieszkali w wynajętym i opłacanym przez Bogdana mieszkaniu w Kitchener. Kasia pracowała na pół etatu, a w czasie jej pracy opiekę nad synkiem sprawowała jej matka. Bogdan znalazł drugą pracę. Pracował na noc i na ranną zmianę. Wieczorami spał 4 – 5 godzin, a głównie odsypiał zaległości w weekendy.


Zwracał się kilkakrotnie do żony o pójście do urzędu imigracyjnego, celem wypełnienia dokumentów sponsorowania go. Miał świadomość, że przebywając nielegalnie w Kanadzie, naraża się na aresztowanie i wydalenie. Każda taka rozmowa kończyła się awanturą. Kasia bowiem twierdziła, że celem ożenienia się Bogdana z nią była możliwość uzyskania przez niego stałego pobytu w Kanadzie. Nawet kiedy zaszła w ciążę, nie zmieniła zdania. Na miesiąc przed rozwiązaniem wyprowadziła się do swoich rodziców.
Kiedy urodziła synka, Bogdan przyniósł jej kwiaty i 3500 dolarów na wyprawkę i koszty utrzymania dziecka. Pieniądze zostały przyjęte, ale on został nieomal wypchnięty przez żonę za drzwi. Mieszkał sam. Pracował i ciągle liczył, że żona się opamięta i wróci do ich wspólnego mieszkania, które umeblowali razem, ale wyłożył na to pieniądze Bogdan, bo zarobki Kasie były dość marne. Nie doczekał się.
Po miesiącu po urodzeniu się synka spotkał przypadkowo żonę na spacerze z dzieckiem. Podszedł do niej i spytał, jak synek ma na imię. Nie odpowiedziała mu. Wtedy próbował zajrzeć do wózka, aby zobaczyć synka. Został przez Kasię odepchnięty i zaczęła krzyczeć, że ją napastuje. Zwróciło to uwagę przechodniów. Bogdan poczuł się nieswojo. Wiedział, co mu może grozić, jeśli znajdzie się w pobliżu policjant. Powiedział tylko żonie, że idzie do urzędu miasta (który był w pobliżu), aby uzyskać wyciąg z aktu urodzenia dziecka, i będzie walczył o uzyskanie prawa widywania go.
Nie oglądając się za siebie, szybko oddalił się z miejsca scysji z żoną. W urzędzie miasta udał się do właściwego pokoju. Kiedy oczekiwał na swoją kolejkę, został poproszony o wyjście przez dwóch policjantów. Kiedy wyszedł z nimi na zewnątrz, to spotkał tam Kasię, która w gwałtowny sposób tłumaczyła policjantom, że ten jej mąż, z którym jest w separacji, ją napastuje w miejscach publicznych, śledzi ją i grozi. Powiedziała też im, że jest on w Kanadzie nielegalnie i że powinien być jak najszybciej wydalony. Policjanci po dokonaniu czynności sprawdzających odwieźli Bogdana do miejscowego więzienia, skąd na drugi dzień został przewieziony do torontońskiego aresztu imigracyjnego.
Bogdan zaczął analizować swoją sytuację. Zorientował się, że walka o pozostanie w Kanadzie, przy tak negatywnym stosunku do niego jego żony, nie ma sensu. Dowiedział się wcześniej od ojca pierwszego dziecka Kasi, że to ona zerwała z nim związek. Też miał on trudności z uzyskaniem od niej jakiejkolwiek informacji o dziecku. Nie dbała ona nawet o alimenty. Tej rozpieszczonej i egocentrycznej jedynaczce pomagali nadal jej rodzice.
W czasie jednej z rozmów z żoną, przed wybuchem konfliktu, ujawniła chęć wyjazdu z Bogdanem do Polski, celem stałego tam zamieszkania. Bogdan tłumaczył jej, że warunki ich życia w Polsce byłyby dużo trudniejsze. Bogdan miałby trudności z odzyskaniem poprzedniej pracy, a w Kanadzie wprawdzie nie pracował w swoim zawodzie, ale zarobki z dwóch prac dawały jego rodzinie możliwości życia na co najmniej średnim poziomie. Zamierzał kupić samochód. Ale wszystko to zostało pogrzebane przez Kasię. Jego żal do niej był tym większy, że kiedy już się pobrali, zmarł jego ojciec. Bogdan nie mógł polecieć na jego pogrzeb, bo nie miałby już tu powrotu. Uważał, że ważniejsze jest w tym momencie utrwalanie swojego związku małżeńskiego i zapewnienie rodzinie bytu. To głębokie z jego strony wyrzeczenie nie zostało w ogóle docenione przez żonę, która była zapatrzona tylko w swoje egoistyczne problemy.


Bogdan z aresztu szybko nawiązał kontakt ze stryjem-dziadkiem i jego synem, czyli swoim wujkiem. Ten ostatni z kolei nawiązał kontakt z oficerem imigracyjnym, który po analizie sytuacji Bogdana, zgodził się na wypuszczenie go z aresztu za kaucją w kwocie trzech tysięcy dolarów.
Równolegle Bogdan nawiązał kontakt z kolegą z czasów zamieszkiwania w London, ten był agentem w biurze podróży, który znalazł Bogdanowi możliwość przelotu do Polski za kwotę 230 dolarów. Skąd ta śmiesznie niska kwota? "Last minute", czyli wykup okazyjny wolnego miejsca w samolocie odlatującym do Europy za kilka dni. Bogdan polecił koledze, aby kupił mu ten bilet. To też stanowiło argument w rozmowie z oficerem imigracyjnym.
Na drugi dzień do aresztu imigracyjnego przybył wuj Bogdana, który wpłacił żądaną kaucję. Już po godzinie Bogdan był wolny. Miał kilka dni na "zlikwidowanie" swoich spraw. Musiał wymówić wynajem mieszkania, sprzedać czy rozdać meble i ruchomości, spakować się i być gotowym do odlotu.


Ten świetny kandydat na nowego imigranta w Kanadzie został pozbawiony szansy normalnego rozwoju w Kanadzie przez nieracjonalne postępowanie żony i matki ich wspólnego dziecka. Należało przypuszczać, że Bogdan, po zalegalizowaniu swojego pobytu w Kanadzie, szybko uzyskałby pracę zbliżoną do swoich umiejętności nabytych w Polsce. A może Kasia w końcu się opamięta? Może konieczność samotnego (nawet jeśli przy pomocy rodziców) wychowywania i utrzymania dwójki małych dzieci zmieni jej stosunek do człowieka, który był gotów nieść pomoc. A nade wszystko, jak twierdził Bogdan, oni się autentycznie kochali. Może to uczucie przezwycięży jakieś pokręcone ambicje Kasi, wykorzystującej swoją obecną przewagę nad Bogdanem, wobec posiadania przez nią obywatelstwa kanadyjskiego.


Aleksander Łoś
Toronto

piątek, 19 październik 2012 18:09

Mój dom: Propozycja współpracy

Napisane przez

 

maciekczaplinskiMasz dziś specjalną propozycję dla słuchaczy. Jaka to propozycja?

Polacy w Kanadzie, moim zdaniem, cieszą się bardzo dobrą opinią. Wielokrotnie słyszę od moich kanadyjskich znajomych, że jesteśmy narodem pracowitym, skromnym, uczciwym i czystym. My czasami myślimy o sobie inaczej, ale to często wynika z naszej przeszłości najeżonej kompleksami. Wśród wielu polskich "specjalności" jedna jest bardzo zauważalna. Nasza obecność na rynku budowy lub renowacji domów. Polscy fachowcy są powszechnie uważani za jednych z najlepszych na rynku i ja osobiście zgadzam się z tym poglądem. Sam budując lub remontując domy, najchętniej zatrudniam Polaków.
Po latach pracy dla "innych" wielu naszych budowlańców ma obecnie ochotę spróbować czegoś własnego, czyli zająć się renowacjami na własną rękę. Nie tylko sprzedawać swoje usługi, ale również robić profit na własnych umiejętnościach.

Dzisiejsza audycja jest skierowana do tych wszystkich, którzy myślą o czymś takim. Jest to z mojej strony propozycja biznesowa, która wykracza znacznie poza typowy serwis real estate.
Jak Państwo wiedzą, od ponad 20 lat sprzedaję domy, ale również od ponad 30 lat projektuję oraz buduję domy. Można powiedzieć, że "domy to moja specjalność". Dlatego zapraszam wszystkich zainteresowanych (nie tylko kontraktorów), którzy myślą o budowie nowego lub renowacji istniejącego domu, do współpracy.


To, co możemy zaoferować, jest bardzo kompleksowe:


1. Pomoc w znalezieniu właściwego domu (działki) z potencjałem do renowacji lub budowy nowego domu;


2. Wstępne sprawdzenie przepisów urbanistycznych (zoning by-laws), by ocenić przydatność wybranej nieruchomości;


3. Pomoc w podziale działki lub wystąpienie o niezbędne zmiany do istniejących przepisów urbanistycznych poprzez Committee of Adjustments.


4. Organizujemy "construction financing", by pomóc budować bez stresu.


5. Projekty domów i rozbudów – od wstępnej koncepcji do gotowych planów budowlanych zatwierdzonych przez miasto. Plany zawierają wszystkie komponenty architektoniczne, strukturalne oraz HVAC.


6. Prowadzimy rozmowy z miastem w całym procesie zatwierdzania projektu za naszych klientów.


7. Pomagamy wybudować zaprojektowany dom lub dobudówkę, jeśli jest taka potrzeba, albo w czasie budowy służymy poradą dla tych wszystkich, którzy robią to na własną rękę.


8. Pomagamy w czasie budowy – jeśli jest takie życzenie w doborze materiałów, detali wykończeniowych oraz kolorów.


9. Pomagamy przygotowywać domy do sprzedaży poprzez właściwy "staging".


Są to tylko niektóre nasze serwisy. Dodatkowe mogą wynikać ze specyficznych sytuacji. Nam zależy na stałej, długoterminowej współpracy z budowniczymi, gdyż wasz sukces finansowy będzie też naszym sukcesem biznesowym – jak to się mówi "win win situation".

Wspomniałeś o Committee of Adjustment. Co to jest? Do czego służy?
Jest to obszerny temat, dlatego ograniczę się tylko do podstawowych informacji. Committee of Adjustment zajmuje się przepisami urbanistycznymi. Nie może zmieniać wymagań konstrukcyjnych, gdyż te są regulowane poprzez Ontario Building Cod.
W idealnym świecie każdy powinien budować tak, jak pozwalają przepisy urbanistyczne, które określają maksymalną wielkość domu na danej działce, odległość do granic, wysokość itd. Niestety, nie zawsze jest to możliwe. Czasami nawet jeśli jest możliwe zmieścić się w wymaganiach urbanistycznych – właściciele mogą chcieć czegoś więcej! Większy dom niż przepisy wymagają, bliżej granicy itd. I w tych przypadkach należy złożyć podanie do COA, dokładnie pokazując, co chcemy uzyskać. Plany takie następnie są przez miasto udostępniane najbliższym sąsiadom do wglądu, którzy po zapoznaniu się z nimi mogą wyrazić swoje poparcie lub sprzeciw na specjalnym otwartym dla publiczności spotkaniu, które zwykle odbywa się raz w miesiącu z udziałem radnych miejskich oraz fachowcami z urbanistycznych służb miejskich. Jeśli odstępstwa od zasad są małe i nie ma sprzeciwu sąsiadów, to wówczas takie spotkanie to formalność. Jeśli jednak miasto uzna, że odstępstwa są zbyt duże albo został zgłoszony sprzeciw sąsiadów, wówczas często dostajemy decyzję odmowną.
Od decyzji COA – odwoływać możemy się do OMB – Ontario Municipal Board – ale to już jest bardziej złożony proces i zwykle wymaga zaangażowania prawników.

http://www.domator.com/home.aspx


Maciek Czapliński
Mississauga

piątek, 19 październik 2012 17:09

Finanse: Dopieszczone pokolenie

Napisane przez

jacekAnalizując nasze potrzeby w wieku emerytalnym, patrzymy zazwyczaj na takie aspekty, jak wartość portfolio, opodatkowanie, sytuacja na rynku inwestycyjnym. Zdaniem specjalistów, pomijamy tym samym sprawę, która ma wielce istotne, jeżeli nie najważniejsze, znaczenie dla zasobów gotówki, jakimi dysponować będziemy w okresie "złotego wieku". Mam na myśli nasze dzieci.


Pokolenie "baby boomers" dopieściło swoje pociechy. Według niektórych opinii – tak dopieszczonej generacji nie znają dzieje naszej cywilizacji. A system finansowy jest bezwzględny i nie bierze pod uwagę rodzicielskich sentymentów.
Mało, że dopieszczamy nasze niekiedy już dwudziesto- (i więcej) letnie pociechy iPhone'ami i hondami accord (albo przynajmniej ubezpieczeniem takowych), najpoważniejszym zagrożeniem dla stanu naszej kasy i dla naszej emerytury jest fakt, iż dzieci nadal uprzyjemniają nam rodzinny dom, rezydując na rodzicielskiej kanapie.


Dane Statistics Canada za rok 2006 wykazują, iż 42 proc. młodych dorosłych w wieku 20-29 lat nadal mieszka z rodzicami. Dane za rok 2011 potwierdzają tę tendencję. A tymczasem w roku 1991 z rodzicami mieszkało tylko 32,1 proc. młodych ludzi w tej kategorii wiekowej, a dziesięć lat wcześniej, w 1981 roku – zaledwie 26,9 proc. Jak na ironię, nieco ponad 2 procent z tych młodych ludzi nie tylko pozostało lub wróciło do domu rodziców, ale jeszcze wprowadziło tam swojego partnera.

Trzy czynniki utrudniają młodym ludziom proces przechodzenia "na swoje": wydłużenie się procesu kształcenia i wzrost jego kosztów, trudności w znalezieniu pracy i wysokie ceny wynajmu czy kupna domu.
Można to analizować jako zjawisko kulturowe, bowiem w określonych społecznościach do normy należy przytrzymanie młodych ludzi dłużej w zasięgu domu rodzinnego, albo też tworzenie rodziny wielopokoleniowej. Zjawisko kulturowe ma jednak przede wszystkim swój wymiar finansowy i każde kilka lat opieki nad dorosłymi dziećmi opóźnia o co najmniej tyle samo lat moment, w którym rodzice będą mogli spokojnie zażywać rozkoszy życia na emeryturze. I z tym mniejszym zasobem zgromadzonej gotówki.
Rządowa decyzja o wydłużeniu okresu pracy zawodowej i opóźnieniu wieku emerytalnego wywołała tu i ówdzie krytyczne głosy o rzekomym zamachu rządu na swobodę odpoczynku po pracy. Tymczasem, opóźnienie wieku emerytalnego ma miejsce niezależnie od decyzji administracyjnych i decyzję tę podejmujemy sami.


Mniejsza o społeczne i psychologiczne konsekwencje zaistniałej sytuacji. Warto przede wszystkim dokładnie i starannie przeanalizować jej aspekt finansowy. Jeśli chcemy uniknąć trudności (lub wręcz katastrofy) w wieku emerytalnym, nie do utrzymania jest sytuacja, w której mieszkające z rodzicami dzieci 80 – 90 proc. swoich mizernych dochodów wydają na elektronikę, kolacje w drogich restauracjach i wycieczki po świecie.
Jak i z innymi sprawami finansowymi – można i tak, można i tak, ale najpierw proszę policzyć się z konsekwencjami decyzji.

piątek, 19 październik 2012 16:39

Ciągle atrakcyjna

Napisane przez

Kiedy płyną do nas informacje, że Polska, Rosja i inne kraje zmniejszają swoją populację, to Kanada ma inny problem. Może nie tak poważny jak spora liczba krajów tzw. starej Europy, ale jednak. Chodzi o nadmierną liczbę chętnych do osiedlenia się tutaj. Wynika to głównie z przyczyn ekonomicznych, bo Kanada, mimo kryzysu, szczególnie w Europie, daje sobie dość dobrze radę.
Trudno dokładnie wyselekcjonować, kto ma poważne problemy polityczne, religijne itp. w swoim rodzinnym kraju i komu należy pomóc oderwać się od nich, dając szansę na nowy start. Ale i ci, którzy emigrują głównie z przyczyn ekonomicznych, też budzą litość i chciałoby się im jakoś pomóc. Weźmy choćby przybyszy z Haiti, jednego z najbiedniejszych krajów świata, który to kraj dodatkowo zrujnowany został przed kilkoma laty trzęsieniem ziemi.


Jednym z głównych motywów emigracji i chęci znalezienia azylu w Kanadzie jest problem korupcji i przestępczości w wielu krajach świata. Pewna Ukrainka, która przybyła "za mężem" przed kilkoma miesiącami do Kanady, powiedziała, że w jej miasteczku, położonym niedaleko od Tarnopola, służba bezpieczeństwa jest tak skorumpowana, że nawet jeśli ktoś kogoś zabije, to za stosunkowo niewielką kwotę może liczyć na przymknięcie oczu przez "stróżów prawa". Tak więc, nic się nie zmieniło od czasów sowieckich, a może poszło jeszcze dalej. Pamiętam swoją jedyną podróż tymi okolicami przed 35 laty, kiedy obserwowałem wyraźne elementy korupcji i łapownictwa.


Kanada przyciąga w dużej mierze uciekinierów z Karaibów i Ameryki Południowej. Nieliczne z tych krajów mają uporządkowany system demokratyczny, dobrą gospodarkę i zapewniają bezpieczeństwo swoim obywatelom. Pogranicze meksykańsko-amerykańskie to "ziemia w ogniu", w Kolumbii nie gaśnie wojna z gangami narkotycznymi, a nawet chwalona za rozwój Brazylia ma enklawy biedy, bezprawia i bojaźni.
Kanada przyjmuje co roku mniej więcej ćwierć miliona nowych imigrantów. Ciągle czynione są próby poprawy systemu, w celu dania szansy na uzyskanie schronienia najbardziej potrzebującym, a z drugiej strony, wspomagające system gospodarczy Kanady. Nie wszystkim można pomóc, ale nawet dla tych, którzy szansę taką tracą, próbuje się złagodzić ich cierpienia związane z koniecznością powrotu do swojego rodzinnego kraju.
Przed kilkoma miesiącami przez publikatory przeleciała informacja, że jeśli ktoś dobrowolnie będzie opuszczał Kanadę, to dostanie przed odlotem "na otarcie łez" dwa tysiące dolarów. Pojawiły się od razu argumenty, że Kanada jest zbyt szczodra, że jest to wyrzucanie pieniędzy podatnika. Idea i praktyka jest trochę inna.


Jeśli ktoś z imigrantów zadeklaruje chęć opuszczenia Kanady tuż po uzyskaniu pierwszej decyzji o odmowie zalegalizowania jego tutaj pobytu, to może uzyskać do dwóch tysięcy dolarów pomocy, ale już po wylądowaniu w swoim rodzinnym kraju, jeśli zwróci się do najbliższej kanadyjskiej placówki konsularnej w tej sprawie. Z tej puli kwotowej mogą być pokryte najpotrzebniejsze na początku reemigracji potrzeby: pokrycie kosztów wynajmu mieszkania, zakupu odzieży dla dzieci itp. Władze imigracyjne płacą też za bilety lotnicze tych osób.
Coraz liczniejsza grupa imigrantów, którzy wcześniej, często naciągani przez różnego typu konsultantów, odwoływali się w nieskończoność, po ostatecznej przegranej chowali się przed urzędnikami imigracyjnymi, a zatrzymani, osadzani byli w areszcie imigracyjnym i stamtąd, w kajdankach, eskortowani do samolotu, obecnie wybiera tę łagodniejszą formę opuszczenia Kanady.


Jose i Marija opuścili Boliwię, bo mając dwoje małych dzieci, nie byli w stanie utrzymać się z dorywczej pracy głowy rodziny. Za pożyczone od rodziny pieniądze kupili bilety lotnicze i stanęli na ziemi kanadyjskiej. Już w porcie lotniczym zostali wyłuskani z grupy pasażerów i odesłani na pogłębione przesłuchanie. Opowiedzieli oficerowi imigracyjnemu o swoim losie, dodając do tego ciągły strach o bezpieczeństwo swojej rodziny, bo nawet tacy jak oni, ubodzy, byli napadani przez pojedynczych bandytów lub całe gangi. Papier (a w zasadzie komputer) to wszystko przyjął i zaczęła się normalna procedura. Dostali się do przytułku dla bezdomnych, gdzie pokierowano ich dalszym losem. Dostali zezwolenie na pracę, prawo do ochrony zdrowia i zasiłek. Po kilku miesiącach Jose dostał pracę i mogli się wyprowadzić z przytułku. Marija nigdy nie podjęła pracy, ponieważ oprócz opieki nad dwojgiem dzieci, które przyleciały z nimi, urodziła rok po roku dwoje następnych – już obywateli Kanady. Ale jakoś sobie dawali radę, przy stałej pomocy opieki społecznej.


I przyszła decyzja odmowna. Jose, który już potrafił się posługiwać angielskim, udał się do urzędu imigracyjnego, gdzie mu zaoferowano partycypację w nowym programie, ukazując jego plusy i konsekwencje odwołań czy ucieczki "w podziemie". Jose zadzwonił do Mariji i oboje zgodzili się na zaoferowaną im pomoc. Już same bilety kosztowały kilka tysięcy dolarów. Nadto mogli liczyć na pomoc przy ponownym zagospodarowaniu, przy ich 6-osobowej rodzinie, do 12.000 dolarów. Dla nich to był majątek. Dokładnie wysłuchali informacji tłumaczonej im na hiszpański, w jaki sposób mogą korzystać z tego funduszu w swoim rodzinnym kraju. Smutek zamienił się w odrobinę optymizmu.
Kiedy stawili się z czwórką dzieci i całym nagromadzonym majdanem, to trudno było zrozumieć, jak sobie dali radę z przywozem tego wszystkiego na lotnisko. Pełne dwa wózki walizek, duże plecaki na plecach starszych dzieci. Podwójny wózek z najmłodszymi, kocyki, fatałaszki, zabawki itp. Przy wsparciu towarzyszącego im oficera imigracyjnego i dużej życzliwości pracowników Air Kanada, jakoś to wszystko udało się porejestrować, poupychać, z dużą dozą spokoju przybyli do hali odlotów. Faktycznie, oferowana im pomoc była dla nich istotna. Bo zaoszczędzili tylko kilkaset dolarów i z taką kwotą wracali do Boliwii. Tam mogli liczyć na krótkotrwałą pomoc ze strony rodziny, ale nikomu się nie przelewało, tak więc pomoc ze strony Kanady dawała im szanse on "miękkie lądowanie".


Co jest też istotne przy tego rodzaju wyjeździe z Kanady, to to, że odbywa się to zupełnie anonimowo, tzn. wyjeżdżający nie są ostentacyjnie eskortowani przez umundurowanych oficerów. Są zmieszani z tłumem, a ich droga do samolotu i odlot jest tylko obserwowana z daleka przez odpowiedniego oficera, który z kolei fakt opuszczenia Kanady przez danego osobnika odnotowuje w systemie komputerowym. Powiadamiane też są kanadyjskie konsulaty o możliwości zgłoszenia się tego typu osób o pomoc. Pewna sytuacja wprowadziła w zakłopotanie oficera imigracyjnego. Na wylot z Kanady wyraziła zgodę czteroosobowa rodzina meksykańska. Kupiono im bilety. Na lotnisko zgłosiła się jednak tylko kobieta z dwójką dzieci. Ich ojciec "poszedł w podziemie". Kobieta tłumaczyła, że jej mąż zniknął z domu już poprzedniego dnia. Trójka odleciała i, mimo sprawienia pewnego kłopotu, skorzysta z przywilejów nowego systemu, a za tym, który się nie stawił, wszczęte zostały poszukiwania i kiedy już zostanie zatrzymany, odstawiony zostanie w kajdankach na lotnisko.


Wraz z otwarciem rynku pracy w Europie Zachodniej Kanada stała się mniej atrakcyjna dla Polaków, głównie ze względu na konieczność starań o zezwolenie na pracę i starań o uzyskanie statusu stałego rezydenta. Jest to duża szkoda dla obu stron. Dla Polski i Polaków ta strata to nie tylko czynnik ekonomiczny, ale również ograniczenie przenoszenia nawyków i wzorców z kraju o utrwalonej demokracji, do kraju będącego ciągle w tym zakresie na dorobku. Kanada traci europejski element "wielokulturowości". A może czas na zmianę jakościową, gdzie nie przemieszczanie się ludzi między takimi krajami, jak Kanada i Polska, będzie najistotniejsze, ale przenoszenie się kapitałów, z korzyścią dla obu stron? Początki tego już widać.


Aleksander Łoś
Toronto

piątek, 12 październik 2012 18:31

Mój Dom: Co najpierw?

Napisane przez

maciekczaplinskiWielu naszych słuchaczy jest obecnie posiadaczami nieruchomości. W pewnej chwili może zaistnieć sytuacja, że będą chcieli zamienić obecny dom na większy lub mniejszy. W jakiej kolejności to zrobić? Czy najpierw sprzedać obecny dom i dopiero później szukać nowego, czy odwrotnie, najpierw kupić, a później sprzedawać?

Kiedy kupujemy pierwszą nieruchomość, jest to zdecydowanie prostsze. Wówczas najczęściej jesteśmy w sytuacji, kiedy wynajmujemy nasze miejsce zamieszkania (chyba że mieszkamy u rodziny). W takiej sytuacji nie ma pośpiechu i stresu. Jedynym ograniczeniem w terminie przejęcia nowego domu jest długość wypowiedzenia, do którego jesteśmy zobowiązani w chwili znalezienia wymarzonej nieruchomości.
Zupełnie inaczej zaczyna wyglądać sytuacja, kiedy zamieniamy nieruchomości. Wówczas koordynacja sprzedaży i zakupu zaczyna być niezmiernie ważna. Ilość czynników, które należy brać pod uwagę, jest ogromna, z tym że nasza psychiczna odporność jest najważniejsza.


Mimo że mamy bardzo gorący rynek nieruchomości i trudno znaleźć właściwy dom, to ciągle osobiście preferuję, by najpierw sprzedać posiadaną nieruchomość, a dopiero po uzyskaniu wiążącej umowy kupna-sprzedaży kupować nową. Szczególnie jest to ważne w sytuacji, kiedy mamy duży "mortgage" do spłacania, a nie dysponujemy dostatecznymi dochodami, by spłacać dwa domy w tym samym czasie.


Zadają mi klienci czasami pytanie: "Co będzie, jak nie znajdziemy na czas właściwego domu?". W najgorszym przypadku – można wynająć na okres przejściowy apartament – choć w praktyce, jeśli zapewnimy sobie dostatecznie długi czas na poszukiwania (3 do 4 miesięcy), najczęściej nie będzie to konieczne! Konieczność wynajęcia (w ostateczności) mieszkania na krótki okres będzie dla wielu ludzi mniejszym złem niż konieczność utrzymywania dwóch nieruchomości. Czasami nawet wynajęcie mieszkania na okres poszukiwań może nam wyjść na dobre, gdyż mając sprzedany dom – możemy negocjacje prowadzić z pozycji siły.


Czasami sprzedając dom, który cieszy się dużym zainteresowaniem, można nawet dołożyć specjalną klauzulę pozwalającą na dodatkowe przedłużenie czasu opuszczenia domu o dodatkowe 60-90 dni. Jest to szczególnie łatwe, jeśli dom jest kupowany przez klientów, którzy wynajmują mieszkanie i kupują swój pierwszy dom. Często w takim przypadku można nawet zaproponować kupującym nasz dom zapłacenie ich czynszu za mieszkanie na dodatkowy miesiąc lub dwa.
Oczywiste jest, że jeśli wolą Państwo najpierw kupić nowy dom, a następnie sprzedawać obecny – logiczne jest również zapewnienie sobie w trakcie negocjacji kupna jak najdłuższego terminu przejęcia zakupionej nieruchomości. Da nam to czas na marketing i spokojną sprzedaż posiadanego domu.


Tak naprawdę duży wpływ na to, który wariant wybrać, ma tak zwana sytuacja rynkowa.
Jeśli mamy do czynienia z tak zwanym "buyers market", czyli nadmiarem domów do sprzedaży przy minimalnej liczbie kupujących – to zdecydowanie zacząłbym od sprzedaży, a zakupu w drugiej kolejności.
W sytuacji odwrotnej, tak zwanym "sellers market", co mamy obecnie – braku podaży domów – można zdecydować się na kupno najpierw, a sprzedaż później.


W przypadku sprzedaży najpierw, a kupna później mogą zaistnieć następujące problemy:


• może istnieć potrzeba ponownej przeprowadzki – jeśli na czas nie znajdziemy właściwej posiadłości,


• konieczność wynajmowania przejściowego miejsca zamieszkania,


• istnieje możliwość kary za wyrejestrowanie pożyczki – jeśli nie możemy jej przetransferować z jednej nieruchomości na drugą.


W przypadku najpierw kupna, a późniejszej sprzedaży typowe problemy to:


• jeśli zaistnieje problem z przejęciem kupionego domu – może być konieczne zerwanie umowy, co zwykle powoduje ogromne koszty prawne. Czasami może być potrzebnych kilka transakcji – efekt domina – wówczas koszty prawne mogą być astronomiczne!


• by zamknąć transakcję, może istnieć konieczność zorganizowania tak zwanego "bridge financing" – jest to czasami dogodne rozwiązanie, by zyskać na czasie, i łatwe w sytuacji, kiedy mamy duże "equity", ale w przypadku kiedy nasze zasoby finansowe są znikome – może to przekroczyć Państwa możliwości finansowe!

 

Domator Team przygotowuje specjalne seminarium dla planujących zakup nieruchomości. Kiedy i gdzie to seminarium będzie miało miejsce oraz jak można się zarejestrować, by zapewnić sobie miejsce?


Data seminarium dla planujących zakup nieruchomości została ustalona na 30 października. Jest to wtorek, a początek spotkania planujemy na 18.30. Seminarium jest oczywiście bezpłatne i przewidziane są przekąski. Jest ono organizowane wraz z oddziałem banku RBC, który zlokalizowany jest na rogu Glen Erin i Britania w Mississaudze.


Ogłaszamy to jako seminarium dla kupujących, ale zapraszamy do udziału wszystkich zainteresowanych rynkiem nieruchomości, z tym że liczba miejsc jest ograniczona i by zapewnić sobie udział, należy się zarejestrować.
Można to zrobić albo wysyłając e-mail do mnie: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript., albo telefonicznie, dzwoniąc pod numer 905-278-0007, lub w naszym biurze w Starskym 2.


Na seminarium poruszymy tematy związane m.in. z:
• bankowością – czyli pożyczki hipoteczne i różnego rodzaju kruczki prawne,
• procesem zakupu,
• przepisami i przywilejami dla kupujących po raz pierwszy,
• inspekcją domów.
Serdecznie zapraszamy!


Maciek Czapliński
Mississauga

piątek, 12 październik 2012 16:40

Finanse: Lekcje opodatkowania

Napisane przez


jacekZostało jeszcze trochę czasu, zanim przyjdzie nam znowu myśleć o uregulowaniu spraw z kanadyjskim urzędem podatkowym. Dlatego też dzisiaj chciałem namówić do zastanowienia się nad podatkami z nieco innej perspektywy. A mianowicie – gdzie idą nasze podatkowe pieniądze. I co można zrobić, by zmniejszyć ten ciężar.


Czy zdają sobie państwo sprawę z faktu, iż istnieje całkiem liczna grupa pracowników sektora uspołecznionego w Ontario, która jest opłacana według stawki ok. 78 dol. za godzinę pracy? Aż trudno w to uwierzyć, ale tak jest. Weterynarz może liczyć na 38 dol./h, komputerowiec zatrudniony przy projektowaniu internetowych witryn – coś ok. 25 dol./h. Mniej więcej tyle, co dziennikarz.
To kto ma tak wysokie stawki? Ktoś o bardzo stresującej i szkodliwej pracy? Ktoś, kto musi latami zdobywać wiedzę, by wypełnić wymogi swego zatrudnienia? Ktoś, kto uzyskał dostęp do zawodu w rywalizacji z setkami podobnie wysoko wykwalifikowanych konkurentów?
Nie. Stawka 78 dol./h obowiązuje w zawodzie nauczyciela szkoły podstawowej w Ontario. Tak wynika z podzielenia przeciętnego wynagrodzenia przez liczbę dni pracy i minimum przepracowanych godzin. Tak administracja prowincji wynagradza 70 tysięcy nauczycieli szkół podstawowych. Nauczyciele szkół średnich (coś ok. 40 tysięcy osób) mają się nieco gorzej i ich stawka godzinowa kształtuje się na poziomie 68 dol./h.
Poza samym wynagrodzeniem, nauczyciele szkół podstawowych Ontario korzystają z licznych dodatkowych "benefitów" wynegocjowanych przez związki zawodowe. Dni chorobowe, które można kolekcjonować (jeśli zdrowie akurat dopisuje), niczym rzadkie znaczki pocztowe. Emerytura w wieku 55 lat płatna jako 60-proc. ostatniej stawki do końca życia. Nie objęta tym wyliczeniem możliwość dalszych zarobków.
Przy tak hojnym wynagrodzeniu za jakże potrzebną pracę, należałoby oczekiwać, iż Ontario ma najlepszy system edukacji szczebla podstawowego na świecie. Dlaczego więc z roku na rok rośnie liczba (i wskaźnik statystyczny) rodziców, którzy za własne ciężko zarobione pieniądze usiłują ulokować swoje pociechy w szkołach prywatnych? Edukacja dziecka w prywatnej szkole podstawowej może kosztować niekiedy nawet i 29 tysięcy dolarów rocznie. A jednak – widać opłaca się.


Innymi słowy – tysiące podatników Ontario płaci dwukrotnie za przywilej wyedukowania dziecka: raz, uiszczając opłatę za prywatną szkołę, a ponownie – gdy przyjdzie rozliczać się z urzędem podatkowym.
Każdy chciałby coś zaoszczędzić w relacjach z fiskusem. Najskuteczniejszą metodą jest redukcja opodatkowania. Ale jest to możliwe jedynie, gdy administracja prowincji (i kraju) ograniczy wydatki tam, gdzie są one astronomiczne i nieusprawiedliwione.

piątek, 12 październik 2012 16:29

Wszechstronny rzemieślnik

Napisane przez

polishplumberW niektórych krajach, a szczególnie w Niemczech, istnieje stereotyp Polaka: lenia, złodzieja, niedorajdy. Podobno wizja napływu polskich hydraulików spowodowała, że Francuzi odrzucili przygotowaną głównie przez ich własnych intelektualistów i polityków konstytucję Unii Europejskiej. Ten "hydraulik" to tylko symbol, bo chodziło o wszelkiej maści polskich rzemieślników, którzy mieliby wyprzeć francuskich leni. A nadto tych kilkuset polskich hydraulików, elektryków, stolarzy, murarzy itd. potrafi wykonywać prace z zakresu kilku specjalności. Tak więc, kiedy wzywano hydraulika, to już nie trzeba było wzywać elektryka, stolarza czy murarza, bo wszystkie te naprawy potrafił wykonać jeden Polak. To się wprost nie mieści w głowie Francuzom, czy obecnie również Niemcom.


Michał był w Polsce ekonomistą. Pracował przez wiele lat w jednej firmie w swoim mieście rodzinnym. Ale przecież był jedynym mężczyzną w domu, a więc do niego należało wykonywanie drobnych napraw. Nadto wybudował sam domek na działce, co udoskonaliło jego umiejętności hydrauliczne, elektryczne, stolarskie, murarskie, dekarskie, ogrodnicze itd. To wszystko miało procentować później, kiedy przyleciał do Kanady.
Kiedy otrzymał zaproszenie od wuja (brata ojca) do odwiedzenia go w Toronto, niezbyt długo się zastanawiał. Po pierwsze, właśnie stracił pracę w firmie, która się skapitalizowała, a później splajtowała. Nadto stosunki z żoną nie układały mu się najlepiej. Już wylatując do Kanady, myślał o dłuższym zatrzymaniu się w tym kraju.


Już na drugi dzień po przylocie do Kanady Michał zaczął pracę u polskiego rzemieślnika, będąc polecony przez wuja. I na tym skończyła się pomoc tego krewnego. Bowiem, kiedy po tygodniu Michał przyniósł pierwszy czek i położył go na stole, wuj zażądał od niego, aby wpłacał zarobione pieniądze na jego konto, gdyż jakoby Michał, nie mając takiego konta, nie mógł realizować czeków. Michał już przez ten pierwszy tydzień zamieszkiwania u wuja wyczuł skąpstwo tego bliskiego krewnego.
Nie dał czeku wujowi, lecz na drugi dzień zrealizował mu go jego kolega z pracy. Tenże kolega też zaproponował Michałowi wspólne zamieszkanie w wynajmowanym przez niego pokoju w suterenie. Michał zgodził się i wyprowadził od wuja, któremu zostawił pewną kwotę za tydzień pobytu u niego. Później spotkał się z wujem jeszcze tylko kilka razy. Na trzynastoletni pobyt w Kanadzie nie były to zbyt częste kontakty.
Michał przyleciał do Kanady kiedy już zniesiona została specjalna szybka ścieżka akceptacji wniosków Polaków o przyznanie im prawa stałego pobytu w Kanadzie. Dokonujące się w Polsce zmiany polityczne spowodowały, że Polacy musieli przedstawiać dowody dające podstawy do przyznania im statusu uciekiniera.


Tuż przed wygaśnięciem ważności półrocznej wizy turystycznej Michał udał się do agenta imigracyjnego (polskiego pochodzenia), który za kilkusetdolarową opłatą wypełnił mu wniosek o nadanie statusu stałego rezydenta Kanady. Później jeszcze dwukrotnie Michał kontaktował się z tym agentem, bo trzeba było coś tam jeszcze uzupełnić, za każdym razem ponosząc dodatkowe opłaty za poradę i czynności tegoż agenta.
Cała procedura trwała cztery lata, do momentu wydania decyzji odmownej. W tym czasie Michał miał zezwolenie na pracę. Pracował więc legalnie po kolei w różnych firmach, w tym czasami w dwóch czy trzech jednocześnie. Bywały krótsze i dłuższe okresy, że pracował siedem dni w tygodniu. Ale były też okresy, że nie miał pracy, szczególnie zimą. Wtedy musiał żyć z wcześniejszych zapasów. Nadto Michał wysyłał żonie pieniądze na utrzymanie ich jedynej córki, która ciągle się uczyła. Tak więc Michał, nie żyjąc w biedzie, jednocześnie nie mógł wyraźnie poprawić swojego bytu.
Pewna odmiana nastąpiła, kiedy uzyskał stałą pracę w torontońskim oddziale IKEA. Jego kanadyjskie doświadczenie, wzmacniające te umiejętności rzemieślnicze, które miał przed przylotem tutaj, zostały docenione przez jego zwierzchników. Bo Michał wprawdzie został zatrudniony jako instalator piecyków elektrycznych, ale często wiązało się to z wykonaniem dodatkowych prac adaptacyjnych w pomieszczeniach, gdzie miały one być zainstalowane.


Szczęśliwie się złożyło, że pracę tę uzyskał jeszcze przed wygaśnięciem zezwolenia na pracę w Kanadzie. W dokumentach firmy więc wszystko grało. Później, w czasie dziewięcioletniego stażu w tej firmie, który prawie się pokrywał z okresem nielegalnego pobytu Michała w Kanadzie, nikt go już o żadne dodatkowe dokumenty czy zezwolenia nie pytał. W ostatnich latach pracy szefem Michała był Polak, który wcale nie traktował go ulgowo przez fakt, że pochodzili z tego samego kraju. Był wymagający, ale jednocześnie doceniał to, że miał w swojej ekipie taką "złotą rączkę". Bo prawie nie mówiący na początku po angielsku Michał, był wysyłany do najtrudniejszych instalacji i po wykonaniu przez niego tych prac, nigdy nie było skarg ze strony klientów.


Po ośmiu latach pobytu Michała w Kanadzie przybyła tu również jego córka. Ale jej sytuacja była od początku jasna. Otrzymała natychmiast prawo stałego pobytu, ponieważ wyszła za mąż za obywatela Kanady, którym był Polak z pochodzenia, który przybył tutaj jako malutkie dziecko. Tak więc Michał z ośmioletnim stażem w Kanadzie musiał unikać wpadki, aby nie być wydalonym, a jego córka rozpoczęła natychmiast karierę. Po opanowaniu języka znalazła dobrą pracę i wraz z mężem używała życia. Nie śpieszyli się z decyzją o potomstwie. Zbyt byli zajęci sobą i karierą.
Michał nie zmienił mieszkania. Przyzwyczaił się do miejsca i ludzi. Wprawdzie córka raz wspomniała o możliwości zamieszkania ojca z nią i jej mężem, ale zrobiła to chyba tylko dla pozorów, bez przekonania. Michał to rozumiał i nie miał pretensji do córki, tym bardziej że przez osiem lat była wychowywana tylko przez jej matkę.
Michał uważał, że po tak długiej rozłące z żoną ich związek rozpadł się. Żyli w separacji. Żadne z nich nie wystąpiło o rozwód, bo nie było to im potrzebne. Michał nie był "babiarzem". Przez okres trzynastu lat pobytu w Kanadzie żył w związkach konkubenckich dwukrotnie. Oba te związki trwały po około roku każdy.


Jako samotny mężczyzna, spędzał weekendy (jeśli nie pracował) w sposób typowy dla podobnych jemu "singli" – dość ostro popijając. Ale w odróżnieniu od wielu degeneratów, Michał pił za swoje i zwykle w lokalach. Melin się brzydził. Kontrolował się nadto, tak że nie wpadł w alkoholizm. Pomagał mu w tym fakt częstej pracy "na okrągło".
Któregoś dnia jechał samochodem, który był zarejestrowany na jego córkę, przez dzielnicę w Toronto nie cieszącą się dobrą sławą. Zamieszkana głównie przez Murzynów z Jamajki, sprawiała problemy stróżom prawa, którzy patrolowali ulice intensywniej niż w innych rejonach miasta. W pewnym momencie wyprzedził Michała samochód policyjny z włączonymi światłami alarmowymi. Początkowo nie zorientował się, o co chodzi. Ale samochód policyjny blokował mu jazdę i policjant ręką wskazał mu, aby zjechał na pobocze. Była to rutynowa kontrola. Policjanci sprawdzili prawo jazdy Michała, skonfrontowali jego dane z danymi o nim w komputerze i już wiedzieli, że jest poszukiwany od lat przez urząd imigracyjny. Został zabrany na komendę policji, a stamtąd przewieziony przez dwóch oficerów imigracyjnych do pobliskiego aresztu imigracyjnego.
Początkowo Michał był przekonany, że to już kres jego pobytu w Kanadzie, że i tak udało mu się długo tutaj pobyć. Czas było wracać do Polski. Ale po zebraniu informacji zaczął dzwonić do córki, a ta do oficera imigracyjnego w areszcie. I doszło do ugody.
Oficer imigracyjny zgodził się wypuścić Michała na wolność po wpłaceniu kaucji w kwocie pięciu tysięcy dolarów. Wpłaty dokonała w tym samym dniu córka Michała. Warunkiem wypuszczenia na wolność było meldowanie się co dwa tygodnie w biurze imigracyjnym i zakaz pracy w Kanadzie.
Na odchodnym oficer imigracyjny poinformował nadto Michała, że jako ojciec jedynego dziecka, które przebywa na stałe w Kanadzie, ma możliwość ubiegania się o pobyt stały. Musi z takim wnioskiem wystąpić do władz imigracyjnych jego córka.
Michał aż nie dowierzał. Tyle lat ukrywania się, niepewności, a tu takie proste rozwiązanie życiowych problemów. Bo Michał, 53-letni mężczyzna, miał świadomość, że kariery to on już w Polsce nie zrobi, a nawet miał obawy, czy uzyska jakąkolwiek pracę.


Tutaj, w Kanadzie, już miał wyrobioną markę, znał standardy, wiedział, jak się obracać. Miał jeszcze kilka problemów do pokonania, ale opuszczał areszt z nadzieją, że uzyska status stałego rezydenta Kanady.


Aleksander Łoś
Toronto

piątek, 12 październik 2012 07:21

Przyjazd do pracy na kontrakt

Napisane przez

 

Izabela EmbaloOsoby nieposiadające kanadyjskiego obywatelstwa lub pobytu stałego muszą uzyskać zezwolenie na pracę, aby zatrudnić się w Kanadzie. Zatrudnienie nielegalnie pracowników grozi różnymi konsekwencjami, między innymi grzywną w wysokości 50.000 dolarów.
Zezwolenia na pracę wydają kanadyjskie placówki zagraniczne na podstawie zatwierdzenia oferty pracy (Labour Market Opinion), i nie tylko, w lokalnym Biurze Zatrudnienia w Kanadzie (Human Resources Development Canada), choć niektóre programy są zwolnione z tego wymogu, np. SWAP. Obywatele krajów bezwizowych, w tym Polacy, mogą się starać o wizę pracowniczą na granicy, jeśli ich pracodawca otrzymał zgodę na zatrudnienie.
Procedura związana z poświadczeniem oferty pracy ma na celu potwierdzenie deficytu kadrowego osób posiadających pobyt stały w Kanadzie, które mogłyby podjąć pracę na oferowanym stanowisku. Niektóre rodzaje pracy nie wymagają posiadania Labour Market Opinion. Na przykład osoby wyjeżdżające do oddziałów swojej firmy macierzystej, pracownicy związani z działalnością charytatywną, naukowcy, profesorowie oraz osoby nominowane przez władze prowincyjne w Kanadzie są zwolnione z obowiązku posiadania Labour Market Opinion przed złożeniem wniosku o zezwolenie na pracę.
Podobnie sprawa wygląda w przypadku wybierających się do Kanady do pracy w charakterze personelu duchownego, niektórych badaczy naukowych, dziennikarzy, prezenterów oraz sportowców i ich trenerów, którzy są zatrudnieni przez pracodawcę poza granicami Kanady.


JAK UBIEGAĆ SIĘ O ZEZWOLENIE NA PRACĘ?
Ubiegający się o zezwolenie na pracę musi złożyć odpowiednio umotywowany wniosek, dokumentację wraz z opłatami i ofertę pracy od pracodawcy w Kanadzie – dokument ten powinien zawierać informacje dotyczące proponowanego stanowiska pracy, zakresu obowiązków, wynagrodzenia oraz okresu zatrudnienia. W przypadku posiadania potwierdzenia oferty pracy przez Biuro Pracy w Kanadzie (Labour Market Opinion), należy dołączyć ten dokument do wniosku o autoryzację zatrudnienia.
Ważne jest, by udokumentować posiadane kwalifikacje zgodnie z wymaganiami określonymi w ofercie pracy oraz potwierdzenie oferty pracy. Zaleca się również załączyć aktualne CV oraz zaświadczenia z poprzednich miejsc pracy i/lub kopię świadectw ukończenia szkół lub kursów.
Ponadto, należy dostarczyć świadectwo niekaralności z kraju swojego obywatelstwa, jak również ze wszystkich krajów, w których aplikant zamieszkiwał przez okres sześciu miesięcy lub dłuższy. Może zaistnieć konieczność odbycia rozmowy kwalifikacyjnej z urzędnikiem wizowym.
Niektóre osoby wybierające się do pracy w Kanadzie muszą wykonać badania lekarskie. W razie takiej konieczności, formularze badań lekarskich zostaną wydane po złożeniu i rozpatrzeniu wniosku. Konieczność przejścia badań lekarskich może wydłużyć rozpatrywanie wniosku o kilka tygodni. Współmałżonkowie pracowników zagranicznych, posiadających kontrakt pracy w Kanadzie (przyjeżdżających już do zatwierdzonego przez kanadyjski urząd pracy pracodawcy), mogą otrzymać wizę pracy oraz ubezpieczenie medyczne rządowe.
Towarzyszące pracownikom tymczasowym dzieci uczęszczające do szkół podstawowych lub średnich w Kanadzie muszą otrzymać zezwolenie na naukę. W przypadku wyjazdu do prowincji Quebec, o zezwolenia na naukę należy starać się po przyjeździe do Kanady.
Dzieci uczęszczające do żłobków i przedszkoli nie wymagają zezwoleń na naukę.


mgr Izabela Embalo
Licencjonowany doradca prawa
imigracyjnego, licencja 506496
Notariusz-Commissioner of Oath
OSOBY ZAINTERESOWANE IMIGRACJĄ LUB WIZAMI PROSIMY O KONTAKT:
tel. 416 515 2022, Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
Świadczymy niedrogie usługi notarialne.
Przyjmujemy wieczorami i
w niektóre weekendy

piątek, 05 październik 2012 18:01

W szponach manii

Napisane przez


jacekW sferze finansów obowiązuje zasada, iż niemal każdy plan, konsekwentnie realizowany, daje mniejsze lub większe korzyści. I druga – plan musi być konsekwentnie realizowany. Tak mówi teoria, a praktyka?


Większość Kanadyjczyków, w tym także pochodzenia polskiego, cierpi na fatalną dla rodzinnej kasy dolegliwość – manię zakupów, i to – zakupów tak naprawdę wcale nam niepotrzebnych. Niedawny sondaż przeprowadzony przez Bank of Montreal wykazał, że przeciętny Kanadyjczyk wydaje co roku aż 3720 dolarów na rzeczy, bez których mógłby się doskonale obejść. Po prostu – dla rozrywki. Pod naciskiem wszechpotężnej reklamy. Albo po prostu dla rozbarwienia szarości egzystencji.
W zakres zbędnych zakupów wchodzą nie tylko takie artykuły, jak odzież czy buty. Bank wliczył w tę kategorię także na przykład wydatki na lokale gastronomiczne bez specjalnej okazji. Ot, po prostu, bo komuś nie chce się przygotowywać pożywienia we własnej kuchni. Tak więc oczywiście można i należy trochę z tych "niepotrzebnych" wydatków usprawiedliwić: wszak nie samym chlebem człowiek żyje. Niemniej trzysta dolarów miesięcznie to poważny wydatek w domowym budżecie. Szczególnie, gdy budżet ten obciążony jest spłatami zadłużenia czy koniecznością oszczędzania na uregulowanie przeszłych długów.
Zjawisko nabrało już charakteru chronicznego; jak wynika z danych finansowych, Kanadyjczycy wydają więcej niż oszczędzają od co najmniej dziesięciu lat. Deklarowana motywacja niepotrzebnych zakupów to najczęściej chęć poprawienia samopoczucia. Nie muszę nikogo przekonywać, że jest to działanie nieskuteczne, typowy podręcznikowy przykład leczenia raka plastrem. Wcześniej czy później kończy się to poważnymi kłopotami finansowymi, poczuciem rozpaczy i beznadziejności, depresją.
Z drugiej strony – jedynym wyjściem, jaki gospodarka wolnorynkowa znalazła dla recesji, jest zwiększenie wolumenu i wartości zakupów. Nic więc dziwnego, że żyjemy w gęstej mazi reklamy i zapewnień, że oto nadarza się wyjątkowa okazja kupna tego czy owego artykułu po obniżonej cenie. Jak tu oprzeć się pokusie, skoro trąbią nam do uszu, iż taka okazja już się nie nadarzy?
Po kilkudziesięciu latach spędzonych w warunkach gospodarki rynkowej niemal każdy wie, że wbrew zapewnieniom handlowców – taka okazja nadarzy się jeszcze co najmniej kilka razy, albo że będzie nadarzać się regularnie, bo takie są warunki działania handlu detalicznego. Niemniej trudno oprzeć się pokusie i większość z nas nie opiera się. Co oczywiście prowadzi do trudności ze spłaceniem kolejnego rachunku karty kredytowej.
Cóż, zakupy, o jakich mówimy, to działanie sterowane emocjami, a plany finansowe to zakres aktywności myślenia racjonalnego. Na duszę klienta działają więc dwie różnorodne siły. Banki i firmy finansowe usiłują wspomóc racjonalną stronę tego konfliktu, udostępniając w Internecie rozmaite narzędzia finansowe ułatwiające radzenie sobie z długami. By jednak odnieść z tego odpowiednie korzyści, trzeba panować nad emocjami.
Z sondażu wynikają zaskakujące konkluzje: mężczyźni ponoszą większą niż kobiety winę za zaistniałą sytuację, ale – co gorsza – zjawisko to występuje znacznie częściej u ludzi młodych. Perspektywy nie są więc różowe.

Wszelkie prawa zastrzeżone @Goniec Inc.
Design © Newspaper Website Design Triton Pro. All rights reserved.